Przekrój - 45/2005

 

 

Juliusz Ćwieluch

Jarosław Pierwszy
 





Jarosław Kaczyński to geniusz, który stał za wygraną dwóch prezydentów i trzech premierów*. 

Jarosław Kaczyński to destruktor - niszczył trzy rządy i jednego prezydenta*. 

*niepotrzebne skreślić.



Człowiek, który urodził się za biurkiem i jest stworzony do rządzenia - mówią o nim współpracownicy. I może nawet nie zdają sobie sprawy z tego, ile w tym sloganie prawdy. 18 czerwca 1949 roku w żoliborskim szpitalu szalała pęcherzyca. A w jednym z żoliborskich mieszkań z bólu szalała Jadwiga Kaczyńska. Nikt jej nie powiedział, że nosi w brzuchu bliźnięta. Przez kilka godzin rodziła je na biurku własnego ojca.

Ojciec chrzestny

Wstaje późno, z bólem zwleka się z łóżka przed 9 rano. Najczęściej budzą go telefony od partyjnych towarzyszy. Pod domem czeka już służbowy samochód z kierowcą. Jarek broni się, że kiedy inni robili prawo jazdy, on robił doktorat. Spod bliźniaka na warszawskim Żoliborzu najczęściej każe się wieźć do siedziby partii w Alejach Ujazdowskich.
Biurko w siedzibie partii to jego drugi dom. Telefon to łącznik ze światem. - Woziłem go 10 lat. Nie pamiętam, żebyśmy podjechali pod kino, teatr. Jedyną ekstrawagancją były nocne wypady na Pragę. Uwielbiał z okna wolno jadącego samochodu obserwować życie starej Warszawy. A ja jedną ręką odbezpieczałem broń, a drugą prowadziłem auto - wspomina Tadeusz Kopczyński, kierowca Jarosława Kaczyńskiego od 1990 do 2000 roku.
Do domu wraca bardzo późno, najczęściej po godzinie 23. W domu nie sprząta, nie gotuje, miałby pewnie problem z przystrzyżeniem trawnika. Jedyny jego obowiązek polega na pielęgnacji kota, na którego woła Kot. - Ja jestem człowiekiem partii. A partia wymaga poświęceń - ucina.
Jak wielkie mogą być te poświęcenia, pokazał w ciągu kilku ostatnich tygodni. - Nie zostałem premierem, bo według wszelkich przeprowadzonych przez nas badań Polacy nie zaakceptowaliby dwóch bliźniaków u steru państwa - tłumaczy. Nie sięgnął również po tytuł marszałka Sejmu, choć dostałby go jak na tacy. Zamiast tego grał tym stanowiskiem, rzucając raz nazwisko Zycha, drugi raz sugerując, że mógłby to być ktoś z Samoobrony. Rozgrywał kandydaturę Donalda Tuska, by wyeliminować nielubianego w PiS Bronisława Komorowskiego. Ostatecznie i tak zagarnął kolejny urząd dla Prawa i Sprawiedliwości.
Takie są zwykle gry i manipulacje Jarosława, starszego brata prezydenta. Czasem rodzi się z nich genialna strategia.
- Każdy, kto słyszał, jak Lech po wygraniu wyborów składał meldunek swojemu bratu, nie powinien mieć złudzeń, kim jest Jarosław Kaczyński. To ojciec chrzestny nie tylko PiS, ale i polskiej polityki - mówi proszący o anonimowość dawny współpracownik braci Kaczyńskich.

O dwóch takich, co ukradli Wałęsę

Charakter Jarka najlepiej skomentowali peerelowscy ubecy. - Pisali o nim, że to typ abnegata. Człowiek niechlujny, całkowicie poświęcony pracy opozycyjnej - mówi historyk, który miał dostęp do jego teczki. Niezbyt zresztą grubej, bo Służba Bezpieczeństwa miała przygotowane różne scenariusze, ale żaden nie przewidywał, że Kaczyńscy niczym filmowi Jacek i Placek będą chcieli sięgnąć gwiazd. Zresztą nic na to nie wskazywało.
Jarek skończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. W czerwcu 1977 roku został pracownikiem Biura Interwencyjnego KOR. Bezpośrednio współpracował z Zofią i Zbigniewem Romaszewskimi. - Zajmował się dokumentacją przypadków milicyjnych zabójstw, pobić, nielegalnych zatrzymań. To była praca społeczna, ale jego już wtedy bardziej interesował mechanizm sprawowania władzy. Widać było, że potrafi grać twardo - wspomina senator Romaszewski.
Wizja władzy stała się realna, kiedy poprzez brata Leszka, który osiadł w Gdańsku, poznał Lecha Wałęsę. - Wałęsa początkowo regularnie ich mylił. Ale na końcu stał się ich trampoliną do władzy. Mózgiem tej strategii był Jarosław - mówi Stanisław Mocek, politolog z Collegium Civitas, współautor książki "Rodem z Solidarności", zbioru biogramów działaczy opozycji.
Z szeregowych postaci szybko wybili się na najbliższych pretorian Wałęsy. - To byli świetni ludzie na czas walki, kiedy było trzeba - wręcz bezwzględni. A przy tym skuteczni - wspomina po latach prezydent Wałęsa. Do tej pory obydwie strony droczą się, kto kim sterował. Wałęsa zapiera się, że był to manewr z kategorii "wymiana zderzaków", czyli wykorzystać i porzucić. Ale w politycznych kuluarach nikt nie miał wątpliwości, kto rozdaje karty. - Kaczyńscy ukradli nam Wałęsę, tak się wtedy mówiło - wspomina opozycyjny działacz lat 90.

Strategia pająka

Jeśli Jarosław Kaczyński ma jakąś słabość, to są nią zwierzęta. Ze zwierzętami bywa też kojarzony. Najczęściej z pitt bullem. - Mały, krępy, zacięty. Jak dopadnie, to zagryzie i nawet okiem nie mrugnie - mówi człowiek, który od lat zna go dobrze. Lechowi Wałęsie kojarzy się z hipopotamem. Innym - z pająkiem. Lubi siedzieć w cieniu. Spokojnie snuje swoją nić. Atakuje znienacka. Czasem jednak przesadza, bo poluje na zbyt dużą zwierzynę i role się odwracają.
Pierwszą poważną pajęczyną były zakulisowe negocjacje z politycznymi satelitami dogorywającej w 1989 roku PZPR. Kiedy udało mu się ich przekabacić na stronę opozycji, Jarek został głównym rozgrywającym polskiej sceny politycznej. - Co prawda to Leszek szeptał do ucha Wałęsy, ale Jarek szeptał do ucha Leszka - tłumaczy zawiłości jeden z byłych opozycjonistów.
Kiedy potrzebny był premier, który byłby do zaakceptowania przez Wałęsę, nowych koalicjantów i Kościół, znów zadziałał Jarek. - To on sprawił, że pierwszym premierem nie został szykowany na to stanowisko Geremek, i padło na Mazowieckiego - wspomina Waldemar Kuczyński, były szef doradców premiera Tadeusza Mazowieckiego, a później Jerzego Buzka.
Zwierzyna okazała się krnąbrna. Już w sejmowym exposé Mazowiecki zapowiedział, że nie ma zamiaru być malowanym premierem. - Jarosław Kaczyński zażyczył sobie, żeby odciętą linię z gabinetu premiera do I sekretarza KC PZPR przepiąć do jego gabinetu. Mazowiecki się nie zgodził - wspomina bliski współpracownik byłego premiera.
Kolejnym ogniwem konfliktu stał się "Tygodnik Solidarność". Kiedy Mazowiecki został premierem, na swojego następcę namaścił Jana Dworaka, obecnego szefa TVP. Wałęsa naczelnym mianował jednak Jarosława Kaczyńskiego. - To były czasy, kiedy przywożenie ludzi w teczce jednoznacznie się kojarzyło. Na dodatek Jarek miał w dupie nasze zdanie. W efekcie połowa redakcji złożyła wymówienia. Większość poszła do "Wyborczej", choć wcześniej byliśmy w konflikcie z Michnikiem. Ale tego stać było na gest pojednania i powiedział, że "byłby ch..., jakby nas nie przyjął". Jarka na żadne gesty stać nie było - wspomina jeden z dziennikarzy "Tygodnika".
Z czasem sytuacja bardzo się zaogniła. - Na zjeździe Solidarności w kwietniu 1990 roku Tadeusz Mazowiecki tłumaczył się, że podał mi rękę. Opowiadał, że to dlatego, że pomylił mnie z bratem - wspomina Jarosław Kaczyński.

Gra na fronty, podejrzliwy

12 maja 1990 roku formalnie powstaje Porozumienie Centrum, partia, która ma za zadanie uczynić z Lecha Wałęsy prezydenta Polski. Scenariusz najważniejszych zmian politycznych w Polsce pisze Jarosław. - Na początek trzeba było pozbyć się Jaruzelskiego. Ja mu cierpliwie tłumaczyłem, że jego czas minął. Ale on nie rozumiał. Formalnym pretekstem odwołania go z funkcji prezydenta było to, że nie chciał zlikwidować święta 22 Lipca. We wrześniu na tak zwanej herbatce u prymasa ostatecznie zakończyliśmy jego rządy - mówi Jarosław Kaczyński.
W oczach opozycji po raz kolejny okazał się śmiertelnie skutecznym graczem politycznym. Wałęsa został prezydentem, a Jarosław szefem jego kancelarii. - Tylko że oni ciągle szukali wrogów, wietrzyli spiski. To chyba jakieś ich rodzinne obciążenie genetyczne. Szybko sam zostałem ich wrogiem - wspomina prezydent Lech Wałęsa.
Nie zważając na Wałęsę, Jarosław umacniał struktury PC. Podkręcał program partii, motywem przewodnim czyniąc hasło dekomunizacji. - Nasz projekt przewidywał wprowadzenie ograniczeń dla ludzi byłej nomenklatury zarówno w dostępie do stanowisk w administracji, jak i w działalności gospodarczej. Na dodatek nasza wizja Polski była zakorzeniona w tradycji, z silnym akcentem kościelnym. Siłą rzeczy byliśmy narażeni na ataki Michnika i "Gazety Wyborczej" - mówi dzisiejszy prezes Prawa i Sprawiedliwości.
Tak naprawdę to nie Lepper, ale Jarosław Kaczyński na początku lat 90. rzuca hasło "Balcerowicz musi odejść". Gra przeciw Balcerowiczowi miała zapewnić jego partii głosy ludowców i niezadowolonej z kierunku zmian części Solidarności. Kiedy zbytnio się usamodzielnił, Wałęsa się przestraszył. 27 października 1991 roku Jarosław Kaczyński przestaje być szefem Kancelarii Prezydenta.
Jednak w rozproszonym Sejmie nikt nie potrafi tak zręcznie lawirować pomiędzy frakcjami jak Jarosław. - To on skonstruował rząd Olszewskiego. A zaraz potem rozjechał go swoją krytyką, bo nowy premier się usamodzielnił i ani myślał mianować Leszka Kaczyńskiego na szefa URM, choć podobno takie były ustalenia - mówi Mocek.
Kiedy stracił kontrolę nad rządem, zmienił taktykę. Rozpoczął negocjacje z Unią Demokratyczną o rozszerzenie rządu. Do unitów przemawiał jak prorok: "Polska nie potrzebuje teraz rządu partykularnego opartego na centroprawicy, ale rządu ocalenia narodowego". Działaczom PC w terenie tłumaczył: "Sytuacja zmusza nas do współpracy z UD. Odpychanie Unii prowadzi do jej konsolidacji. Sojusz z PC spowoduje dezintegrację". Który z Jarosławów Kaczyńskich jest prawdziwy? - Obydwaj, bo Jarek uwielbia grę na dwa fronty - mówi dawny działacz opozycji.
Uchodzi za człowieka podejrzliwego. - Zgłosił się do mnie kiedyś pewien prezes wielkiego banku i zaproponował założenie konta. Ja mu na to, że nie mam tam co wpłacać. A on, że i z tym nie ma problemu. Bałem się prowokacji i konta nie założyłem - wspomina. 20 tysięcy oszczędności trzyma na koncie swojej mamy, własnego nie założył do dziś.

Ławka rezerwowych

- Jarosław Kaczyński wymyślił, abym to ja został marszałkiem Sejmu w 1991 roku - wspomina Wiesław Chrzanowski - bo akurat taką przyjął taktykę. Myślę, że ludzi traktował dosyć przedmiotowo. W efekcie stracił część swojego zaplecza politycznego, które przeszło do Ruchu dla Rzeczpospolitej.
Kiedy PC opuściła część posłów z Janem Parysem na czele, z głównego rozgrywającego zostaje głównym kontestującym, i to z ławki dla rezerwowych. W 1993 PC nie weszło już do parlamentu. A podjęta w 1995 roku próba uratowania Polski przed rządami postkomunistycznego prezydenta ujawniła tylko wady jego politycznych gier. - Najpierw wystawił przeciwko Kwaśniewskiemu profesora Strzembosza, a po kilku dniach cofnął mu poparcie. Skazał na śmieszność i siebie, i jego. Później forsował na to stanowisko brata, który w sondażach lawirował na granicy błędu statystycznego - mówi Stanisław Mocek.
Lata 1993-1999 to okres politycznej marginalizacji Jarosława. Co prawda mógł odetchnąć z ulgą, bo przestał być liderem sondaży na najbardziej nielubianego polityka, ale tylko dlatego, że w ogóle przestano go w tym rankingu uwzględniać. - W tamtym czasie byłem nie dość, że niski, to jeszcze potwornie gruby. Przy 167 centymetrach wzrostu ważyłem 92 kilogramy. Wyglądałem jak mały Kalisz, a nawet gorzej, bo Kalisz jest chociaż postawny. Już za sam wygląd można mnie było znielubić. A na dodatek filmowano i fotografowano mnie tak, jakbym cierpiał na mongolizm - śmieje się Jarosław Kaczyński.
Jeśli się wtedy pojawiał na łamach prasy, to raczej kolorowej, gdzie na przemian próbowano wydusić z niego, dlaczego się nie ożenił i ciągle mieszka z rodzicami, albo dla odmiany opowiadał o swoim ulubionym kocie Busiu cierpiącym na wnętrostwo, czyli wadę genetyczną jąder.
Od czasu do czasu udzielał wywiadu dla któregoś z dzienników, ale dziennikarze pytali tylko o przeszłość. Jarosław tę konwencję podchwycił i dawał się namówić na wspominki. Mimo że był niezależnym posłem, wyraźnie żegnał się z polityką.

Zmartwychpowstanie

- 12 czerwca 2000 roku o godzinie 6 rano obudził mnie telefon od mojego brata Leszka. Powiedział, że przed chwilą rozmawiał z Buzkiem, który zaproponował mu tekę ministra, ale jeszcze nie powiedział, jakiego resortu. Leszek pytał, co robić. Sytuacja była niezręczna, bo myśmy ten rząd ostro sekowali, ale wiedziałem, że drugiej takiej szansy nie będzie i kolejne wybory wygrają komuniści, więc mu powiedziałem, żeby się zgodził - opowiada Jarosław Kaczyński.
Druga strona miała wcale nie mniejszy dylemat. - Rząd tonął i jak na lekarstwo potrzebował kogoś popularnego. Najpierw tekę ministra sprawiedliwości zaproponowaliśmy sędzi Piwnik. Kiedy odmówiła, podszepnęliśmy, w tym i ja, Lecha. To była chwila słabości, bo zapomniałem, że Lech i Jarek to przecież jedno - wspomina Waldemar Kuczyński, szef doradców premiera Buzka.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Lech okazał się świetnym szeryfem, który chętnie opowiadał w mediach o swoich sukcesach. Po 11 miesiącach urzędowania według badania PBS Lech Kaczyński był najpopularniejszym ministrem w rządzie Buzka, tak uważało 82 procent respondentów. A 63 procent respondentów chciało, żeby rząd Buzka opuścił... Buzek. W przeświadczeniu o kiepskiej kondycji premiera opinię publiczną utwierdzał sam Kaczyński będący z nim w jawnym konflikcie.
4 lipca 2001 roku Lech Kaczyński przestał być ministrem sprawiedliwości. Była to wystudiowana akcja Jarosława, tak samo jak wystudiowane było atakowanie Buzka. Lech w glorii opuścił tonący rząd. Na tym heroicznym scenariuszu bracia Kaczyńscy stworzyli Prawo i Sprawiedliwość. Jarosław wrócił do gry.

Mały de Gaulle

Ostatnie dni najlepiej pokazują styl działania Jarosława. Gra ostro i o najwyższą stawkę. Ryzykując przedterminowe wybory, nie popuszcza PO ani na chwilę. A przed telewizorami Polacy zastanawiają się, co się dzieje i gdzie jest ta obiecana koalicja, na którą głosowali?
To zbyt krótkodystansowe pytanie dla Jarosława. On, niczym de Gaulle, w myślach buduje swoją IV Rzeczpospolitą. I albo ją zbuduje, albo znowu wszystko przegra. Va banque.
Zapytany o swoje największe osobiste marzenie mówi: - Chciałbym umrzeć, mając świadomość, że zostawiam po sobie wielkie dzieło. Prawicową partię dla naszych dzieci i wnuków. To dość nietypowe marzenie jak na człowieka, który sam dzieci nie ma.
- Bo Jarosław to człowiek sprzeczności. Uwielbia rozmawiać przez telefon, a nigdy nie miał komórki, bo boi się podsłuchów. Nienawidzi myśliwych i polowań, a szuka restauracji, gdzie podają sarninę. Jest szarmancki wobec kobiet, ale się nimi nie interesuje. Kocha Polskę, ale nie umie jej pomóc - mówi bliski mu człowiek.






Co zostało po IV RP