Szumy, zlepy, ciągi cz.V

całkiem nieźle mi idzie










Niech sczezną pseudoartyści

Piotr Kuncewicz - "Agonia i nadzieja"

"(...) Hłasko to chyba wyjątek. Legenda o tym pisarzu znacznie przerosła zainteresowanie samą jego twórczością. W ogromnej masie publikacji prasowych analiz literackich jest bardzo mało, na ogół są to zestawienia prawdy z legendą, legendą starannie przez samego Hłaskę kultywowaną. Nawet jego matka przyznała, że był mitomanem. Na umocnienie legendy wpłynęło i to, że Hłasko w swoich utworach najwyraźniej pisał o sobie, a więc postępował podobnie jak poeci. Trudno dzisiaj nawet w szczegółach dociec, co prawdziwe, a co zmyślone. Na przykład Hłasko deklarował, że jest synem strażaka i praczki - tymczasem był synem adwokata, jego matka była studentką romanistyki, potem urzędniczką. Natomiast dziadek był, i owszem, komendantem straży warszawskiej, kimś w rodzaju dygnitarza... Nie wiadomo nawet, czy śmierć Hłaski była samobójstwem, prawdopodobnie nie. I tak jest ze wszystkim.

(...) Być może ów piorunujący sukces, który stał się od pierwszej chwili udziałem Hłaski, sprawił, że pisarz właściwie niewiele już się zmienił i rozwinął. Od początku do końca wracają te same postaci, te same sytuacje. Ściślej biorąc, sam początek był socrealistyczny, ale i tu stały się widoczne skłonności do "czarnej literatury", jak w owych czasach mówiono. Później zasadniczym motywem staje się rozdźwięk między rzeczywistością a marzeniem. Z biegiem czasu owo zderzenie mieści się raczej w Vorgeschichte, a my obserwujemy skutki owego rozczarowania.

(...) Ten bohater (utworów Hłaski - AK) to z reguły jakaś wersja portretu samego Hłaski. Szofer bądź lotnik, alfons i kryminalista, alkoholik i awanturnik, nieustannie kogoś za coś albo i bez powodu okładający, a kobiety ze szczególnym upodobaniem. Piotr Bratkowski nazwał go "narcystycznym sadomasochistą". Inni bohaterowie właściwie są tacy sami - świat w interpretacji Hłaski składa się z durniów i łajdaków. Pomiędzy wszystkimi panuje skrajna i bezinteresowna nieżyczliwość. Postaci Hłaski właściwie nie rozmawiają ze sobą, lecz kłócą się i obrzucają wyzwiskami. Gadają przy tym samymi dwuznacznikami i paradoksami (...).

Centralne miejsce zajmuje erotyka - sam Hłasko mówił, że interesuje go właściwie tylko to, co się dzieje między mężczyzną a kobietą. Ale do kobiet ma stosunek wielce pokrętny. Są obiektem nieustannego pożądania i wzlotów lirycznych, z drugiej strony - stają się przyczyną wszelkiego możliwego zła - "te kurwy: te nasze matki i siostry, i narzeczone." Świat, niezależnie od polityki i geografii, jest wszędzie jednakowo obrzydliwy, a bohater nie wyjaśnia, jakiego by właściwie życia pragnął.(...)

"Następny" (do raju" - AK) to jedna z najlepszych książek Hłaski. Rzecz dzieje się tym razem w górach, zapewne gdzieś w Sudetach, skąd szoferzy w bardzo złych warunkach, rozklekotanymi samochodami wożą drewno, marzą o ucieczce z tego miejsca, piją, rozpaczają i gęsto giną w wypadkach. Właśnie przyjeżdża tu ideowy komunista Zabawa wraz z żoną Wandą, by podnieść wydajność pracy. W tym celu musi formalnie walczyć z szoferami, najczęściej kryminalistami zresztą. Tymczasem Wanda, także marząca o wyjeździe, zdradza go po kolei ze wszystkimi, a każdy jej kochanek ginie w wypadku.

(...) Nowele zdumiewały nieznaną dotąd w literaturze polskiej brutalnością. Najgłośniejsza z nich przyszła niedługo potem: "Ósmy dzień tygodnia" (1957); idzie o ten prawdziwie piękny dzień, który nie nadejdzie nigdy. Młoda para, Piotr i Agnieszka, marzy o pięknym początku miłości - ale po prostu nie mają nigdzie miejsca dla siebie. W końcu Agnieszka oddaje się pierwszemu lepszemu mężczyźnie, cynicznemu dziennikarzowi, który po wszystkim policzkuje ją za zabrudzenie krwią dziewiczą łóżka: "Nie mogłaś sobie znaleźć kogoś innego, kto by cię rozprawiczył? Za te pieniądze, które z tobą przepiłem. miałbym przyzwoitą dziwkę. Bydlęta. Nawet w tych sprawach nie można wam zaufać." Po Warszawie szeroko mówiono, jak się naprawdę nazywali bohaterowie tej historii i o którą Agnieszkę tu chodzi.

W 1964 opublikowane zostały dwie powieści, napisane już na emigracji, osnute na motywach izraelskich: "Wszyscy byli odwróceni" i "Brudne czyny". Ta ostatnia należy do najdłuższych utworów Hłaski, bo na ogół pisywał coś pośredniego między powieścią a nowelą. Bohaterem "Wszystkich" jest osiłek Dov i jego przyjaciel Izrael - szoferzy, którzy przyjeżdżają do pustynnego portu Ejlat, szukając niby to pracy. W Ejlacie gromadzą się głównie wszelakie wypędki. Dov został opuszczony przez żonę, w związku z czym stał się kryminalistą. Tu dalsze kłopoty z piękną bratową i bratem - rybakiem, walczącym z konkurencją. Tymczasem niemiecka turystka Urszula, zakochana w Izraelu, niszczy łodzie konkurencji, skąd ogólny hamlet: okaleczony zostaje brat Dova, Dov zabija Urszulę, a Izrael Dova.

"Brudne czyny" to jedna z najlepszych książek Hłaski i nieco podobna: portowa, izraelska i także zakończona powszechną rzezią. Bohaterem jest lotnik Abkarow i niemiecka aktorka filmowa Katarzyna. Katarzyna pragnie wywieźć Abkarowa, który tymczasem mści się na pośrednim zabójcy swego przyjaciela i niejako z rozpędu zabija impresaria Katarzyny. Podczas aresztowania Abkarowa nikt z życiem nie uchodzi.

Zdaje się, że sam Hłasko połapał się, że to już groteską trąci i następna książka jest już świadomie groteskowa - "Nawrócony w Jaffie" (1966). Mamy to dwóch awanturników i oszustów, alfonsa i oszusta matrymonialnego oraz jego przyjaciela. Obaj polują na bogate turystki. Jednocześnie bohater wobec niefortunnego misjonarza udaje chętnego do nawrócenia, obdzierając go z pieniędzy i uwodząc mu żonę. Rzecz w duchu powieści łotrzykowskiej, a może nieco Ilfa i Pietrowa, ale z niejakim horyzontem metafizycznym.

(...) Wreszcie pośmiertnie wydana, być może nie wykończona powieść to "Palcie ryż każdego dnia" (1983), gdzie również lotnik - instruktor, tym razem w Ameryce, sypia z dziewczyną swojego przyjaciela - to prawdziwa obsesja Hłaski - i wreszcie doprowadza do jego śmierci.

Nie sposób odebrać Hłasce, że stał się jednym z najsławniejszych polskich pisarzy powojennych, że utorował drogę całej generacji. I zarazem zatrzymał w całej swojej twórczości niejako zamrożone na zawsze jej charakterystyczne, a i śmieszne cechy."

(Dzisiaj mamy kontynuatora i zarazem degeneratora działa Hłaski - Władzia Pasikowskiego. Weźcie i porównajcie - AK.)








Względem powyższego zacytuję mój ulubiony dowcip o Franzu Kafce. Wchodzi doktor Kafka (w meloniku) do restauracji "Kameralna" i woła do kelnera - "Panie ober, śledzia, dwie lunety i meduzę na drugą nóżkę". Mija godzina, doktor Kafka leży pod stołem i rzyga. Mijają dwie godziny, kelnerzy kopią doktora w zadek i wyrzucają z lokalu.
Po latach kilku kumpli zapitego na śmierć doktora wspomina denata - "Pamiętasz Kafkę, kurwa, to był zajebisty gościu."









Każdy się może zdemoralizować

Zbójnik Janosik został 16 marca 1713 r. przez sąd w Liptowskim Swatym Mikulaszu skazany na śmierć przez powieszenie za żebro.

Z dwuletniego zbójnikowania janosikowego sąd wybrał najsmaczniejsze szczegóły:

- Janosik zabrał tytoń pocztowemu, który wiózł pana Radwańskiego, jadącego do Turcji na pogrzeb swego brata. Jego kamraci zabrali Radwańskiemu juki z rzeczami.
- Janosik zabrał wdowie po rakuskim oficerze Schardonim dwa stroiki na głowę.
- Pawłowi Rewai zabrał Janosik srebrną szablę, zaś jego kamraci ukradli owemu dwie flinty.
- Żonie porocha ukradł mantylkę (damską pelerynkę).
- Pani Kaforce ukradł jednego cesarskiego talara.
- Pod Strecznem Janosik i jego "grupa uderzeniowa" napadli na plebana z Orawy, zabrali mu mantylkę i trochę grosiwa.
- Żylińskiemu kupcowi zabrał pieniądze i płat sukna.
- Panu Skalce zabrali ludzie janosikowi zegarek, srebrne łyżki, pierścionki, pałasz, siodło i juki z konia.
- Z legendarnego obdarowywania biednych nakradzionymi dobrami wymienić należy nagradzanie pierścionkami swoich kochanek - "frajerek".

I tak też bywa, moi kochani. Nie każdy idealista ma to szczęście trafić do powstania warszawskiego, gdzie może sobie w blasku chwały powojować za słuszną sprawę. Niektórych los rzuca w głębokie średniowiecze.
Okowita, głupawe dziewuchy, nieogolone, spocone mordy kamratów - zbójników. Każdy się może zdemoralizować w takich warunkach.








Fryderyk Nietzsche "Antychryst"

...Co jest dobre? - Wszystko, co uczucie mocy, wolę mocy, moc samą w człowieku podnosi.

Co jest złe? - Wszystko, co ze słabości pochodzi.

Co jest szczęściem? - Uczucie, że moc rośnie, że przezwycięża się opór.

Nie zadowolenie, jeno więcej mocy, nie pokój w ogóle, jeno wojna; nie cnota, jeno dzielność ( cnota w stylu Odrodzenia, virtu, cnota bez moralizny)

Słabi i nieudani niech szczezną: pierwsza zasada naszej miłości dla ludzi. I pomóc należy im jeszcze do tego.

Co jest szkodliwsze, niż jakikolwiek występek? - Litość czynna dla wszystkiego, co nieudane i słabe - chrześcijaństwo...

Ludzkość nie przedstawia rozwoju ku lepszemu lub silniejszemu lub wyższemu, w ten sposób, jak się to dziś mniema. 'Postęp' jest jeno ideą nowoczesną, to znaczy ideą fałszywą. Europejczyk dzisiejszy stoi wartością swoją głęboko pod europejczykiem Odrodzenia; rozwój dalszy nie jest zgoła mocą jakiejś konieczności wywyższeniem, podniesieniem, wzmocnieniem.

W innym znaczeniu udają się ustawicznie na najrozmaitszych miejscach ziemi i na gruncie najrozmaitszych kultur poszczególne wypadki, które rzeczywiście przedstawiają typ wyższy: coś, co w stosunku do zbiorowej ludzkości jest rodzajem nadczłowieka. Takie szczęśliwe wypadki wielkiej udaności były zawsze możliwe i będą może zawsze możliwe. A nawet całe rody, szczepy, ludy mogą w danych okolicznościach przedstawiać taką wygraną.

Nie należy chrześcijaństwa ozdabiać i przystrajać: wydało ono śmiertelną wojną temu wyższemu typowi człowieka, wyklęło wszystkie podstawowe tego typu instynkty, wydestylowało z tych instynktów zło, samego złego: człowieka silnego jako pogardy godnego, jako 'wyrzutka'. Chrześcijaństwo stanęło po stronie wszystkiego, co słabe, niskie, nieudane, stworzyło ideał ze sprzeciwiania się samozachowawczym instynktom silnego życia; zepsuło rozum nawet duchowo najsilniejszych, ucząc najwyższe wartości duchowe odczuwać jako grzeszne, na manowce wiodące, jako pokuszenia.

Zwie się chrześcijaństwo religią litości. Litość stoi w przeciwieństwie do afektów tonicznych, podnoszących energię poczucia życia: działa depresyjnie. Litując się, traci się siłę.(...)

Litość krzyżuje na ogół prawo rozwoju, które jest prawem selekcji. Utrzymuje ona przy życiu, co do śmierci dojrzało.(...) Schopenhauer był co do tego w swym prawie: przez litość zaprzecza się życiu, czyni się je bardziej zaprzeczenia godnym - litość jest praktyką nihilizmu. By rzec raz jeszcze: ten depresyjny i zaraźliwy instynkt krzyżuje owe instynkty, które dążą do utrzymania życia i podwyższenia jego wartości: jest on zarówno jako mnożnik nędzy, jak też jako zachowawca wszystkiego, co nędzne, głównym narzędziem wzmożenia decadence - litość namawia do nicości!








"List filozoficzny" Piotra Czaadajewa, wydrukowany we wrześniu 1836 r. w piśmie "Teleskop"

...To jeden z najżałośniejszych dziwolągów naszego ukształtowania społecznego, że prawdy, od dawna znane w innych krajach, a nawet znane narodom, pod wieloma względami mniej od nas oświeconym, u nas dopiero zostają odkryte. A to dlatego, że nigdy nie szliśmy razem z innymi narodami, nie należeliśmy do żadnej z wielkich rodzin ludzkości, ani do Zachodu, ani do Wschodu, nie mamy legend ani jednego, ani drugiego.

Istniejemy jak gdyby poza czasem i uniwersalna prawda rodzaju ludzkiego nie tknęła nas wcale. Ta cudowna więź idei człowieczych na przestrzeni wieków, ta historia poznania ludzkiego, która w innych krajach świata doprowadziła je do stanu obecnego, na nas nie miała żadnego wpływu.

...Każdy lud ma w swojej przeszłości okres potężnej, namiętnej, żywiołowej działalności; to okres jego młodości, pora największego rozwoju wszystkich jego sił duchowych, okres, który później, w wieku męskim, stanowi przedmiot rozkoszy i nauki. My nic podobnego nie mamy. Na samym początku mieliśmy dzikie barbarzyństwo, potem ordynarny zabobon, następnie okrutne, upokarzające jarzmo najeźdźców, jarzmo, którego ślady w naszym sposobie życia nie zatarły się całkowicie do dzisiaj. Oto żałosna historia naszej młodości. Nie mieliśmy wcale wieku tej niezmierzonej działalności, tej poetyckiej gry sił duchowych narodu. Epoka naszego życia społecznego, odpowiadająca temu wiekowi, wypełniona jest egzystencją ciemną, bezbarwną, bez siły, bez energii. Nie mamy czarujących wspomnień, nie mamy dobitnych pouczających przykładów w podaniach ludowych.

...Żyjemy w jakiejś obojętności na wszystko, otoczeni najciaśniejszym horyzontem, bez przeszłości i przyszłości. Jeśli nawet czasem bierzemy w czymś udział, to nie z pragnienia, nie w celu osiągnięcia rzeczywistego, istotnie potrzebnego i odpowiedniego dla nas dobra, lecz wskutek lekkomyślności dziecka, podnoszącego się i wyciągającego ręce do grzechotki, którą zobaczy w cudzych rękach, nie pojmując ani znaczenia jej, ani użytku.

...Przyszliśmy na świat jak dzieci z nieprawego łoża, bez dziedzictwa, bez więzi z ludźmi, którzy nas poprzedzali, nie mając opanowanej ani jednej z pouczających lekcji przeszłości. Każdy z nas musi sam wiązać zerwaną nić pokrewieństwa, która wiązała nas z cała ludzkością. Musimy młotami wbijać w głowę to, co u innych stało się przyzwyczajeniem, instynktem.

...Nasze umysły nie są przeorane niezatartymi bruzdami konsekwentnego rozwoju idei, który stanowi ich siłę, ponieważ zapożyczamy idee już rozwinięte.

Wobec naszego usytuowania geograficznego pomiędzy Wschodem a Zachodem, naszego opierania się jednym łokciem o Chiny, a drugim o Niemcy, powinni byśmy kojarzyć w sobie dwie wielkie pierwiastki poznania: wyobraźnie i rozum; powinni byśmy zmieścić w naszym ukształtowaniu obywatelskim dzieje całego świata. Ale nie taki los przypadł nam w udziale. Doświadczenie wieków nie egzystuje w nas. Spojrzawszy na naszą sytuację, można by pomyśleć, że nie dla nas powszechne prawo ludzkości. Anachoreci w świecie, nic mu nie daliśmy, nic odeń nie wzięliśmy; nie dołączyliśmy ani jednej idei do zbiorowiska idei ludzkości; niczym nie przyczyniliśmy się do udoskonalenia ducha ludzkiego i spaczyliśmy wszystko, co doskonalenie to nam przyniosło. W całym przebiegu naszej egzystencji społecznej nie uczyniliśmy nic dla wspólnego dobra ludzi, ani jedna użyteczna myśl nie wyrosła na naszej jałowej glebie; ani jedna wielka prawda nie wyłoniła się spośród nas. Nic nie wymyśliliśmy sami, a ze wszystkiego, co wymyślili inni, zapożyczyliśmy jedynie ułudny pozór i bezużyteczny zbytek...

Generał Benkendorf, szef III Oddziału Kancelarii na zlecenie cara Mikołaja I napisał w sprawie "Listu..." pismo do wojskowego generała - gubernatora moskiewskiego, księcia Golicyna:

"W świeżo wydanym Nr. 15 czasopisma 'Teleskop' zamieszczono artykuł pod tytułem 'Listy filozoficzne', którego autorem jest zamieszkały w Moskwie p. Czeodajew ( ! ). Artykuł ten, znany już oczywiście Waszej Ekscelencji, wzbudził w mieszkańcach Moskwy ogólne zdumienie. Mówi się w nim o Rosji, o narodzie rosyjskim, jego pojęciach, wierze i historii z taka pogardą, że nie sposób wprost zrozumieć, jak Rosjanin mógł poniżyć się do napisania czegoś podobnego. Ale mieszkańcy naszej starodawnej stolicy, zawsze odznaczający się niezmąconym zdrowym rozsądkiem i pełni poczucia godności Narodu Rosyjskiego, wnet pojęli, że podobny artykuł nie mógł zostać napisany przez ich rodaka w pełni zmysłów, i dlatego - jak doszły nas wieści - nie tylko nie zwrócili swego oburzenia przeciw p. Czeodajewowi, lecz przeciwnie, wyrażają swe szczere ubolewanie z powodu jego rozstroju umysłowego, który jedynie mógł przyczynić się do napisania podobnych niedorzeczności. Otrzymano tu informacje, że współczucie dla nieszczęsnego stanu p. Czeodajewa podzielane jest zgodnie przez cały ogól moskiewski. Wskutek tego Najjaśniejszy Pan życzy sobie, ażeby Wasza Ekscelencja z tytułu swego stanowiska podjął odpowiednie kroki celem zapewnienia p. Czeodajewowi wszelkiej możliwej opieki i pomocy lekarskiej. Jego Cesarska Mość rozkazuje powierzyć leczenie chorego wytrawnemu medykowi, zobowiązując tegoż do odwiedzania p. Czeodajewa koniecznie każdego ranka, a także niech zostanie wydanie rozporządzenie, żeby p. Czeodajew nie narażał się na szkodliwy wpływ obecnego wilgotnego i chłodnego powietrza; jednym słowem, mają zostać użyte wszelkie środki dla poratowania jego zdrowia. Najjaśniejszy Pan życzy sobie, aby Wasza Ekscelencja co miesiąc donosił Mu o stanie Czeodajewa."








"Paranoja. Zapis choroby" Andrzej Roman

Konstanty Ildefons Gałczyński "Umarł Stalin"

Do pół zwieszona flaga
flagę wiatr przedwiosenny targa
To nie wiatr, to szloch na wszystkich kontynentach i archipelagach.
Umarł Stalin.

Jakby nagły grad zboża pogiął
Jakby w biały dzień noc w okno.
Dzisiaj słońce jest żałobną chorągwią.
Umarł Stalin

Płaczą ludzie na ulicach. Ciężko.
Taki ciężar zwalił się na ręce.
Płaczą ludzie zwyczajni jak ziarno piasku.
A ci go kochali najgoręcej.
Krzyczy Wołga. Szlocha Sekwana.
Woła Dunaj. Jęczą rzeki chińskie.
Broczy Wisła jak otwarta rana.
Lamentują potoki gruzińskie.

Krzyczy Aragwa: Stalin! Chmury całego globu
wiatr zeszył w jedną chorągiew żałobną.
O, poeci, rozpowiadajcie
w każdej wiosce, w każdej krainie
ból nasz wielki po wielkim Stalinie.
Umarł Przyjaciel.

Cień padł na ziemię od tej śmierci,
od oceanu do oceanu,
od Gibraltaru do Uralu.
Ale niech wróg nie liczy na cień i nieszczęście,
ale niech wróg nie myśli, że przez ten cień przejdzie.
Nie pożywi się wróg na naszym bólu i żalu.

(Uwaga całkiem na marginesie. Pamiętacie melodię "Ukochany kraj, umiłowany kraj" - miał to być nowy hymn polski, tekst świadomie przez Gałczyńskiego napisany w tym celu. Polska ekipa wybrała się do Moskwy z projektem nowego godła i hymnu, ale STALIN NIE ZGODZIŁ SIĘ. Podobno powiedział, patrząc na naszego poczciwego orzełka - "no, paciemu, charaszaja ptica".)

Stanisław Jerzy Lec "Złote strofy"

Którą poeci opiewali
Ojczyzna, co to od Kamczatki
na szynach biegnie aż po San,
Którą jak mleka pełny dzban
Podają dzieciom czułe matki -
To Stalin.

Jan Brzechwa "Plan sześcioletni"

A oto tego planu treść:
Rozłożyć pracę na lat sześć,
Zrobimy tutaj wszystko sami,
Wy oczywiście, a my z wami,
Przy pracy szybko czas upłynie,
I wykonamy plan w terminie.

Jan Brzechwa "Głos Ameryki"

Fala czterdzieści cztery,
Dwudziesta pierwsza trzydzieści.
Słyszycie Głos Ameryki!
Dobre lub złe, ale prawdziwe wieści!
(...)
Chwal się gumą do żucia, chwal się Coca - Colą
Niektórzy Coca - Colę od wolności wolą,
Niektórych wolność cieszy, a niektórych złości:
Fast przez kraty spogląda na Posąg Wolności.
Trudno. Truman i trumna - dwa podobne słowa,
Zmieści się między nimi bomba atomowa.
(...)
Leżą imperialiści na pokładach yachtów,
Chcą agresji, chcą wojny, zyskownych konszachtów,
A tu Apel Sztokholmski: stek złośliwych szykan!
Kwakrzy i metodyści liczą na Watykan,
Watykan cud uczyni i Hitlera wskrzesi,
Wiedział Hitler, co warci Polacy i Czesi,
Wiedział, jak trzeba walczyć z czerwoną zakałą.

Adam Ważyk "Coca - Cola"

Dobrze wam było pić Coca - Cola.
Ssaliście naszą cukrową trzcinę,
zjadali nasze ryżowe pola,
żuliście kauczuk, złoto, platynę,
dobrze wam było pić Coca - Cola.

My, co z bagnistych piliśmy studzien,
dzisiaj pijemy wodę nadziei,
męstwo, którego źródło jest w ludzie,
pijemy wodę w górach Korei,
my, co z bagnistych piliśmy studzien.

Po Coca - Cola błogo, różowo
za parę centów amerykańskich
śniliście naszą śmierć atomową,
pięć kontynentów amerykańskich.
Po Coca - Cola błogo, różowo!

My, co pijemy wodę nadziei,
wiemy, gdzie sięga dziś nasza wola:
wyszliście z Chin, wyjdziecie z Korei,
my wam przerwiemy sen Coca - Cola
my, co pijemy wodę nadziei.

Andrzej Mandalian "Śpiewam pieśń o walce klasowej"

...Jeżeli traktor nie może orać,
jeśli siew nie osiągnie skutku,
jeśli łamie się w ręku norma,
a od majstra zalatuje wódką,
jeśli zamarł warsztatu ruch,
spalił serce motor -
to fakt,
że działa klasowy wróg...

Jan Brzechwa "Marsz"

Bije godzina niezapomniana
Zakręt historii - druga zmiana
Trzeba zwycięstwu drogę torować,
Marsz rozpoczęty, Partio prowadź!
Razem w śpiewie i razem w gniewie
Gniew - proch, śpiew - zarzewie,
Niesie sztandar dłoń pracowita
Gra maszynami Rzeczypospolita.
Praca, praca - cel przed nami,
Równy krok z przodownikami,
Rewolucja zapala ziemię
Walka trwa - wróg nie drzemie.

Chowa spekulant worki w sklepie,
Kołtun z trwogi pacierze klepie
Bóg na niebie - wojna na czasie,
Kołtun kołdun pobożnie pasie.
Warchoł w Londynie wlepia ślepie,
- Przyjedzie Anders, będzie lepiej!
W maglu szepcą ciemne kumoszki
- Cukru nie będzie, chleb jest za gorzki.
Wiedźmy po domach straszą dzieci,
- Masła nie ma, wzięli "Sowieci".
Tłuste dewotki straszą głodem,
- Zatruł antychryst chleb i wodę.
Pasibrzuch wiejski chłopów judzi
- Na Sybir będą wywozić ludzi
* Żyje, mąci, knowa podziemie,
Walka trwa dalej, wróg nie drzemie,
Kto nie z nami, będzie z nami,
Kto przeciw nam - piła go złamie!
Który tam? Z drogi. Partia kroczy,
Twoja partia ludu roboczy
Wspólnie pracować, wspólnie budować
Maszerować! Partio, prowadź!
Razem w gniewie i razem w śpiewie,
Gniew - proch, śpiew - zarzewie,
Gniew, śpiew, dłonie żylaste,
Czerwień sztandarów - płomień nad miastem,
Wola - stal, cel dnieje
Wspólny marsz - droga szeroka
Po nocy dzień, dzień - epoka
W ogniu walki ten dzień hartować,
Nasze zwycięstwo! Partio prowadź!

* - ...ale ja naprawdę nie wiedziałem, że wyrywali paznokcie!

Kazimierz Koźniewski "Biała plebania w Wolbromiu" - prozą o AK

...Chcieli pić wódkę, grabić, mordować - a czynili to jeszcze goręcej, gdy ich sumienie uspokajano bluźnierczym powoływaniem się na słowo boże...








Reforma rolna z 1925 r. i korzystne ceny ziemi powodowały, że gwałtownie wzrosła parcelacja. W 1925 r. rozparcelowano 121 tys. ha, w 1926 r. 217 tys. ha, w 1927 r. 245 tys. ha, w 1928 r. 222 tys. ha. Kredytu na kupno ziemi udzielał Państwowy Bank Rolny. Przeprowadzona reforma miała jednak charakter kapitalistyczny. Wzmacniała duże i średnie gospodarstwa. Bezrolny i małorolny chłop nie miał pieniędzy na kupno ziemi. Z przeludnionej wsi trudno było przenieść się do miasta, przemysł bowiem nie mógł wchłonąć tak wielkiej liczby ludzi. Ratunku szukano w emigracji. W latach 1926 - 28 wyjechało z Polski pół miliona chłopów, aby szukać środków do życia w zachodnich Niemczech, Francji, Ameryce.

Marian Eckert "Historia polityczna Polski..."








Ziemie rozdysponowane w reformie rolnej z 1944 r. wśród różnych grup uprawnionych do korzystania z reformy rolnej:
- pracownicy folwarczni - 47,3 % ziemi
- bezrolni - 17,8 % ziemi
- do 2 ha - 10,8 % ziemi
- od 2 do 5 ha - 19,6 % ziemi
- od 5 do 10 ha - 3,6 % ziemi
- innych - 0,6 % ziemi

Chociaż ziemi z parcelowanych majątków było zbyt mało, aby upełnorolnić wszystkich chłopów, przyjęto zasadę, aby gruntami z reformy obdzielić nie tylko byłych robotników rolnych, którzy w wyniku podziału majątków tracili miejsca pracy i źródło utrzymania, ale też chłopów bezrolnych oraz mało- i średniorolnych. Koncepcja ta wynikała z potrzeb politycznych. Nowa władza miała nadzieję, że szerokie rozdawnictwo gruntów skupi wokół niej poważną część chłopstwa, które - jeżeli przejmie ziemię - będzie się bało powrotu przedwojennego systemu politycznego. Dlatego poprzez nadziały ziemi chciano jak najwięcej chłopów związać z lewicą społeczną. W efekcie jednak reforma prowadziła do tworzenia gospodarstw ekonomicznie niesamowystarczalnych, a więc nie mogących się rozwijać ani zapewnić środków do życia ich właścicielom. Rozumiejący sytuację Stanisław Mikołajczyk i kierowane przez niego Polskie Stronnictwo Ludowe domagali się tworzenia gospodarstw większych. Nie zostało to zaakceptowane przez PPR i PPS. Również w tej materii istniał wyraźny prymat polityki nad gospodarką.
Wielkość nadzielonych gospodarstw wahała się od 1,4 do 2,8 ha.








"Każdy, kto udeckiego guru nazywa agentem, niepotrzebnie i niezasłużenie go dowartościowuje. Michnik był tylko, jak to zwał Lenin, pożytecznym idiotą, miotanym jakimiś zapiekłymi kompleksami i urazami, urabiającym milionową rzeszę udeckich potakiwaczy podług swoich neurotycznych odlotów. Jeśli go czymś kupiono, to daniem mu możliwości nadymania się do woli, daniem mu mesjanistycznego poczucia, że prowadzi masy ku rajowi tolerancji. Zdaje się, że to wystarczyło, by się pan Michnik swym mesjanizmem upił do nieprzytomności, tak, że nawet nie zauważył, iż ktoś mu włożył kijek w d... i kręci nim jak kukiełką. To by miał być agent?
Kpiny. To pajac. Szmaciany pajacyk na patyku, nic więcej. Kto by na jego werbowanie marnował pieniądze?!"

- Rafał A. Ziemkiewicz








Zbigniew Blania - Bolnar "Obecność UFO" t.1

Wzięcie w Emilcinie

Zdarzyło się to 10 maja 1978 roku we wsi Emilcin. Tego dnia 71-letni rolnik, Jan Wolski przejeżdżał furmanką przez las. Zobaczył dwie postacie, niewielkiego wzrostu ubrane na czarno. Istoty miały ok. 1,4 - 1,5 metra wzrostu, budowa ich ciał była delikatna, sylwetki szczupłe. Kolor twarzy i dłoni określił Wolski na ciemnozielony (!). Oczy istot były skośne, a kości policzkowe wystające. Palce dłoni posiadały rodzaj płetewek, otaczających każdy palec. Ubrane były w kombinezony, przylegające ściśle do głowy i reszty ciała, brak było jakichkolwiek sprzączek, czy guzików.

Postacie te spostrzegły Wolskiego i, gdy przejeżdżał obok nich wskoczyły na tył furmanki. Po przejechaniu kilkudziesięciu metrów rolnik zobaczył wiszący nad ziemią obiekt, wysokości około 3 metrów. Obiekt powoli przemieszczał się metr w górę i w dół. Ruch ten, jak zauważył Wolski zawdzięczał obiekt czterem obracającym się szybko "wirom" - walcom, pokrytym ślimacznicą.

Istoty skłoniły rolnika by zatrzymał furmankę i wszedł do obiektu. Wolski i dwie istoty weszły na platformę, przymocowaną do pojazdu "linkami", ta uniosła ich błyskawicznie w górę do otworu wejściowego.

W obiekcie znajdowały się jeszcze dwie identyczne istoty. Jedna z nich trzymała w ręku coś, co przypominało Wolskiemu sopel lodu. Na podłodze leżało kilka ptaków, może gawronów. Ptaki były żywe, poruszały się, lecz nie mogły wstać.

Jedna z istot dała znać Wolskiemu, by się rozebrał. Gdy to uczynił, istota stanęła przed nim i złączyła trzymane w rękach przedmioty, z wyglądu podobne do talerzyków. Połączenie talerzyków nastąpiło przy odwróceniu Wolskiego bokiem i do tyłu. Przypominało to fotografowanie. Istoty zainteresowały się skórzanym paskiem Wolskiego, oglądając go rozmawiały z ożywieniem. Na ich twarzach pojawiły się wtedy grymasy.

W trakcie rozbierania, Wolski zauważył, że istoty ułamywały kawałki "sopla" i zjadały je. "Sopel lodu" według relacji łamał się "miękko i cicho jak ciasto". Jedna z istot ułamała kawałek i zaproponowała rolnikowi, lecz ten odmówił.

W pojeździe czuć było ostry zapach, zapach ten czuć było od ubrania Wolskiego jeszcze dwa dni po zdarzeniu. Kojarzył się z zapachem siarki (!).

W ścianie obiektu, na wysokości około 1,2 metra znajdowały się dwa otwory, w które co jakiś czas jedna z istot wkładała czarny pręt ("pałeczkę") długości około 30 centymetrów, zakończony mała czarną kuleczką. Czynności te wykonywała istota co jakiś czas, a w czasie przerw spacerowała po pomieszczeniu.

Po "badaniu" pokazano Wolskiemu gestami by się ubrał i odszedł. Stojąc w wejściu rolnik postanowił się pożegnać ("tak wypadało") - zdjął czapkę i ukłonił się mówiąc "do widzenia". Istoty zareagowały naśladując gest, a na ich twarzach pojawiły się grymasy. Wolski wszedł na platformę i zjechał na ziemię. Po przyjeździe do domu opowiedział o wszystkim rodzinie, wraz z synem i sąsiadem udał się ponownie na miejsce zdarzenia. Pojazdu już nie było.

Zdarzenie w Emilcienie stało się niezwykle głośne, można nawet rzec, że nadano mu propagandowy rozgłos. Słowo "propaganda" jest odpowiednie, bo rozgłos nadany "wzięciu" przez prasę i telewizję nie miał w historii PRL precedensu. Ufologia nigdy nie cieszyła się w krajach komunistycznych specjalnymi względami, tu wspomnieć należy legendarny artykuł w moskiewskiej "Prawdzie" z 1968 r. zatytułowany "Snowa o letajuszczich tariełkach?", w którym autorzy wyrazili opinię, iż UFO jest nienaukowe. Po tym stanowczym "daniu odporu" sprawa UFO w ZSRR ucichła, jak nożem uciął.

Czytałem kiedyś analizę nasilenie się obserwacji UFO w Polsce, polskie fale ufo w czasach PRL zbiegały się z okresami politycznego liberalizmu tzn. okresem 1956 i właśnie przełomu lat 70 i 80. Autor tej analizy dość naiwnie tłumaczył to zainteresowaniem Obcych dla gwałtowności społecznych zachowań w tym czasie, ale pewniejsze jest po prostu, że cenzura stawała się wtedy mniej czujna. Co do fali UFO z końca lat 70-tych udział władz w akcji niebywałego propagowania ufologii jest chyba pewny. Dla komunistów każdy sposób odciągnięcia społecznej uwagi od spraw "bardziej poważnych" był dobry, tej gwałtownej, stymulowanej przez władze popularności doświadczy w latach 80-tych rock.

Dzięki zainteresowaniu mediów badanie przypadku emilcińskiego rozpoczęło się już po 20 dniach od zdarzenia. Sponsorem owych badań była telewizja i dzięki temu wzięcie w Emilcinie jest na dobrą sprawę jedynym naukowo przebadanym zdarzeniem bezpośredniego kontaktu z Obcymi w Polsce.

Wolski podał badaczom szereg szczegółów. Np. ściany wewnątrz obiektu były zupełnie gładkie, pomieszczenie pozbawione było jakichkolwiek sprzętów, foteli, "migających" tablic kontrolnych. Jedynym sprzętem, o dość zdumiewającej prostocie były małe ławeczki pod ścianami, przymocowane do ścian jedną krawędzią i dwoma linkami (podobne "urządzenia" czasami pokazywane są w filmach o marnych więzieniach, służą jako łóżka do spania). Drzwi obiektu otwierały się w dziwaczny sposób, skręcały się jak wieczko konserwy w bok. W pomieszczeniu brak było źródła sztucznego światła, Wolski twierdził, że jedynym oświetleniem były promienie słoneczne padające przez wejście.

Istoty mówiły między sobą, były to serie szybkich dźwięków, artykułowanych bez międzywyrazowych przerw, tworzących zlewający się ciąg.

Należy wspomnieć o sławnym szczególe podanym przez Wolskiego, obiekt przypominał mu autobus PKS dawnego typu. Istoty zaś, według niego były ludźmi innej narodowości, być może Chińczykami. Co niezwykle ważne Wolski nigdy nie sugerował w opisach ufologicznego kontekstu zdarzenia, nie posiadał w tej kwestii absolutnie żadnej wiedzy. Zdarzenie było przez niego odebrane jako dziwne, nic więcej.

Badacze doszukiwali się w relacji Wolskiego jakichś motywów, zakładając kłamstwo. Stwierdzono, że osiągnięcie korzyści na drodze sfabrykowania opowieści o UFO jest w warunkach społeczności wiejskiej mało prawdopodobne. Należało się raczej spodziewać posłużenia tematami, które mogłyby rzeczywiście dowartościować Wolskiego w oczach jego środowiska - płaczący obraz, czy objawienie się Matki Boskiej.

Stwierdzono, że Wolski charakteryzuje się pamięcią zdarzeń rzeczywistych, ale bardzo słabą, a wręcz niemal zerową pamięcią wrażeń werbalnych. Świadczyłoby to o małym prawdopodobieństwie wymyślenia przez niego tej historii, albo jakiegoś wpływu osób trzecich. Poziom inteligencji oceniono jako "mieszczący się w dolnej części stanów średnich", co wskazywałoby na zaburzenia procesów abstrahowania i myślenia pojęciowego - zacytuję tu zdanie badacza: "mówiąc ogólnie, wynik badania inteligencji wydaje się w sposób pewny wykluczać wszelkie hipotezy, które oparte są na założeniu sprawnie funkcjonującej inteligencji".

Stwierdzono także, że Wolski odznaczał się bardzo wysoką odpornością na sugestię. Sugerowano mu, iż na karcie testu Ślepoty Barw Ishichary znajduje się kolorowa linia, której w rzeczywistości nie było. Jedynym rezultatem długotrwałych nacisków była irytacja. W czasie badań miał miejsce pewien incydent, niezamierzony przez badaczy, jednak uznany za znaczący. Ludzie z ekipy telewizyjnej, bez wiedzy samych badaczy dokonali oszustwa, w terenie w pewnej odległości pojawiła się zielona postać, która zaczęła uciekać! Wszyscy niepoinformowani o oszustwie ulegli sugestii, jedyną osobą, która zdecydowanie się jej oparła był Wolski.

Zastosowanie Testu Apercepcji Tematycznej, który miał za zadanie wykazać zdolność do fantazjowania pozwoliło stwierdzić, że Wolski nie ma skłonności do fantazjowania, a nawet nie jest w ogóle do tego zdolny. Badany był osobą prostolinijną i konkretną w myśleniu.

Ustalono, iż Wolski żył w izolacji od środków masowego przekazu. W mieszkaniu nie zauważono żadnych książek, a gazety - "Sztandar Ludu" i "Kurier Lubelski" pojawiały się domu dwa, trzy razy w tygodniu, gdy przywoził je syn, ale Wolski nigdy ich nie czytał. Później po sprawdzeniu roczników pism stwierdzono brak informacji umożliwiających sporządzenie opisu pojazdu i istot. Wolski nie posiadał telewizora i nie wykazywał zainteresowania telewizją. Np. o lądowaniu na Księżycu dowiedział się od sąsiadów. Badacze tłumaczą to osłabieniem lub zanikiem odruchu poznawczego związanym z wiekiem.

Zainteresowania badanego nie wykraczały poza problemy związane z gospodarstwem i uprawą roli. Nie stwierdzono żadnego zainteresowania problemami polityki i kultury. Lektury książkowe ograniczały się do Biblii, ksiąg proroczych. Całkowity brak zainteresowania sprawami "ufologiczno - kosmicznymi" wpłynął na interpretację przeżycia przez Wolskiego, ani przez chwilę nie zastanawiał się nad możliwym ufologicznym kontekstem.

Wolski był osobą wierzącą, wiarę traktował jednak trzeźwo i racjonalnie. Próba zasugerowania mu interpretacji religijnej jego przeżycia (istoty jako diabły, zapach siarki) została przez niego wyśmiana. Nigdy nie miewał objawień czy widzeń religijnych.

Wedle badań psychiatrycznych: "Jan Wolski jest osobnikiem dość prymitywnym, nie posiadającym podstawowego wykształcenia. Jego intelekt odpowiada przeciętnemu w środowisku. Linia życiowa badanego wydaje się nie wskazywać na obecność u niego zaburzeń osobowościowych ze szczególną skłonnością do fantazjowania."

Rozpatrując hipotezę relacji Wolskiego jako kłamstwa badacze nie znaleźli żadnych przesłanek przemawiających za nią. Jakie bowiem mogły być motywy?

Wymyślenie na użytek społeczności wiejskiej opowieści o UFO jest o wiele mniej prawdopodobne, niż egzotycznej historii o tematyce np. religijnej. Badany nie brał początkowo pod uwagę reakcji środowiska w kategoriach: kara - nagroda. Dopiero po pewnym czasie konsekwencje ujawnienia przeżycia zaczął postrzegać jako karę. Nie zauważono działań badanego wskazujących na potrzebę przekazania informacji na zewnątrz, poza społeczność lokalną, istotne jest także wyrażane przez rodzinę żalu z powodu ujawnienia przeżycia, ponieważ fakt przynosi im tylko kłopoty.

Możliwym źródłem wiedzy ufologicznej mógł być tylko bliski znajomy Wolskiego z sąsiedniej wsi. Człowiek ten dysponował jednak nader nikłą wiedzą o przedmiocie (ufo to coś, co lata w powietrzu, może pochodzić z kosmosu, w ostatnim czasie pojawiło się na Francją). Na wsi brak tzw. ufoentuzjastów, mało tego - brak biblioteki, w domu Wolskiego nie zauważono ani jednej książki.

Badany wręcz nie był umysłowo zdolny do skonstruowania opowieści o takim stopniu komplikacji, wprowadzenia fikcyjnych postaci, nadania im określonych cech, ról i działań. Wobec słabości pamięci słownej (a sprawniejszej pamięci przeżyć zmysłowych) wydaje się niemożliwe, by badany był w stanie zapamiętać ułożoną przez siebie fikcyjną historię i powtarzać ją bez jakichkolwiek sprzeczności i wahań w ciągu miesiąca, czyli całego czasu w jakim badacze mieli z nim kontakt. Budując taką opowieść nie można przewidzieć wszystkich szczegółowych pytań, badany zaś zachowywał się tak, jakby przypominał sobie coś, co przeżył, bezbłędnie i precyzyjnie odtwarzając wydarzenia, nie popadając w żadne sprzeczności.

Brak też sensownych argumentów przemawiających za marzeniem sennym jako wytłumaczeniem opowieści. Treścią marzenia sennego są bowiem przetworzone doświadczenia i wrażenia przeżyte na jawie. Wolski nie posiadał koniecznej wiedzy, która pozwoliłaby mu wyśnić ufologiczne zdarzenie. O tego rodzaju sen ufologiczny podejrzewać można ufoentuzjastów i samych badających UFO. Wolski twierdził, że miewa czasem sny, ale wyłącznie na tematy związane z gospodarką, sprawami rodziny i tym podobne. Zgodnie z tezą o tym, że śni się to, co mieści się w doświadczeniu osoby śniącej: "mogła mu się przyśnić fantastyczna snopowiązałka, ale nie miał prawa wyśnić UFO i jego pasażerów."

Marzenia senne charakteryzują się brakiem spójności czasoprzestrzennej, brakiem jedności czasu, miejsca i akcji i rządzi nimi specyficzna logika jakościowo różna od logiki przeżyć na jawie. Opowieść Wolskiego zaś jest zupełnie spójna i logiczna.

Dla wytłumaczenia zdarzenia w Emilcienie brano pod uwagę także hipotezę lądowania helikoptera i spotkania przez Wolskiego pilotów w specyficznych lotniczych kombinezonach.
Na podstawie wiarygodnych danych hipotezę odrzucono, w dniu zdarzenia z sąsiadujących z Emilcinem w promieniu kilkudziesięciu kilometrów baz nie startował żaden śmigłowiec. Badani uznali tę hipotezę za pozbawioną znaczenia, bowiem byli przekonani, iż Wolski po obserwacji lądowania śmigłowca przekazałby relację właśnie o śmigłowcu.

Język opisu zjawiska użyty przez Wolskiego - przypomina język ludzi pierwotnych, którzy zetknęli się z cywilizacją technologiczną. Mając trudności z opisem, używał porównań do rzeczy i zjawisk mu znanych, ale zaznaczał, iż nie oddają one istoty zdarzenia. Np. "Owroty" i "wiry" oznaczające rodzaj niezwykłego napędu (?) obiektu, "sopel lodu" jako nazwa pożywienia istot, pręt używany przez istoty do nieznanych czynności jest "pałeczką", platforma, która uniosła Wolskiego i istoty do wnętrza obiektu to "windeczka".

Przyjmuje się często, że obserwacje UFO są efektem wiary w Świat Magiczny, która to ma być charakterystyczna dla społeczeństw pierwotnych. Straszliwy zalew obserwacji UFO, ale i renesans popularności wszelkiej maści "cudowności" w nowoczesnych i "cywilizowanych" społeczeństwach (USA!!!), każe porzucić absurdalne przesądy o zbawczym i racjonalnym wpływie Postępu i Nowoczesności. Jeśli tak zwana ludzkość żyła w sposób naturalny przez tysiące lat (a może i miliony...) w bezpośrednim kontakcie ze Światem Magicznym, z rusałkami, wodnikami tudzież zjawami to dlaczego marne kilkaset lat uprzemysłowienia i oświaty miałoby tej kontakt zerwać? Czyż nie trącą surrealizmem pretensje racjonalistów uznających wiarę w wodniki i używanie kart kredytowych za zachowania zupełnie sprzeczne. Nasza ponowoczesność, postindustrializm w ostatnim czasie eksplodują ciemnotą i zabobonem w jego pierwotnej formie, ale i tej "nowoczesnej". Kultowy serial "Archiwum X" dowodzi, że inteligentny, kulturalny człowiek może już wierzyć i w tradycyjne duchy, ale i w tajną współpracę rządu USA z UFO. Bez wątpienia jesteśmy więźniami starożytnych archetypów i w świetle owej eksplozji "ciemnoty" raczej uprawnione jest pytanie, dlaczego d o p i e r o teraz to nastąpiło. Czy miała na to wpływ pewna ewolucja kulturowa, jaką przechodziły społeczeństwa nowoczesne? Wodnik dość długo przeobrażał się w Obcego z UFO? Czy etnografowie wyobrażali sobie, że znajdą zajęcie badając zachowania społeczeństw nowoczesnych?

Taka interpretacja zjawiska UFO w jego amerykańskim wcieleniu wydaje się nader apetyczna. Zainteresowanie lotnictwem i wreszcie badaniem kosmosu dało pierwsze obserwacje UFO, afera Watergate dała w efekcie szybką dominacją ufologii amerykańskiej sprawą "top secret". Wizerunek Obcych, który dziś jest właściwie standardowy można wytłumaczyć transmisją kulturowych wzorów poprzez media, owemu wizerunkowi w latach 60 i 70 nie brak było pewnego formalnego wyrafinowania, kształty, w jakie oblekali się Obcy dalekie były od dzisiejszego typowego banału. Towarzyszące w pewnym okresie popularności UFO obserwacje Ludzi w Czerni świadczyły ewidentnie o społeczno - kulturowych źródłach zjawiska. Tajemniczy osobnicy, niezwykle podobni do filmowych agentów FBI odwiedzali obserwatorów UFO i sugerując bardzo mętnie jakieś represje odradzali rozgłaszanie swych doświadczeń. Krótkotrwałość mody na Ludzi w Czerni dobrze świadczy o stabilności psychicznej większości obserwatorów UFO, zaś ta "forma" nowoczesnego Świata Magicznego przekształciła się w wiarę we współpracę rządu USA z Obcymi, wiarę w podziemne bazy, niezwykłe eksperymenty genetyczne, tajne dokumenty. Powszechne relacje z USA o operacjach na ciele wziętych, pobieranie spermy i wszczepianie embrionów (wzięci odczuwają takie praktyki jako gwałt) świadczą chyba o masowości amerykańskich lęków przed przemocą seksualną. Nieprzypadkowo relacje o Obcych traktujących ludzi jak króliki doświadczalne zbiegły się z nagłą obsesją wykrywania pedofilii.

Jest w zjawisku UFO pewien zespół elementów, które każą poważnie potraktować pradawne archetypy. Niemal zawsze, szczególnie przejawiało się to w relacjach o Ludziach w Czerni spotyka się pewną "azjatyckość" Obcych. Wolski należał do tysięcy wziętych, którzy widzieli niskie istoty o wyraźnych mongoloidalnych cechach - wystających kościach policzkowych i skośnych oczach. Czy w tych relacjach objawia się strach Białego Człowieka przed "żółtą ekspansją", który to strach rodził się w czasie najazdów Hunów i Mongołów? Czytałem niegdyś dawne polskie opowiadanie sf o odnalezieniu wraku pojazdu kosmicznego, istoty miały cechy mongoloidalne! Autor napisał utwór jeszcze przed zainteresowaniem zjawiskiem UFO. Nie znam niestety żadnego opisu wzięcia w azjatyckim kraju, ciekawe czego się boją w Azji?

Jest w tych rozważaniach pewien detal niepokojący, teoria UFO jako nowoczesnej formy Świata Magicznego jest atrakcyjna, ale dla jej prawdziwości muszą być zachowane dwa czynniki - archetypy i kulturowa transmisja.

Kwestia pierwsza - dlaczego przedstawiciel i społeczeństwa i warstwy dość nienowoczesnej ujrzał "nowoczesną formę" Świata Magicznego? O owej nienowoczesności kulturowej Polaków dobrze wiedzą cienko przędzący wydawcy pism i książek ufologicznych. Współcześni Polacy, cokolwiek chłopscy w swej percepcji kulturowych archetypów są na poziomie widzeń Matki Boskiej na szybie. Skąd tu nagle, w polskiej wsi UFO?

Kwestia druga - jak tu transmisja? Relacja w pewnych szczegółach może i uboga i mogąca mieć źródło w podświadomości Wolskiego (wygląd obiektu), ale traktowana jako suma wszystkich elementów opowieści rzeczywiście świadcząca o ponowoczesnym wyrafinowaniu. Wolski widział Obcych z UFO, co do tego nie można mieć wątpliwości! Ich wygląd był zbieżny z wyglądem Obcych z USA i Brazylii. Chłop polski, bądźmy szczerzy umysłowo nierozgarnięty, o niemal zerowym zainteresowaniu światem zewnętrznym, człowiek nie wiedzieć czy piśmienny obserwuje UFO! Formę Świata Magicznego, która miała w 1978 r. rodowód 30 - letni! W tym czasie w Polsce znane były tylko dość skąpe relacje o obiektach UFO z lat 50 - tych, czasu zelżenia cenzury. Relacja Wolskiego nie mogła być oparta na innej relacji ufologicznej, bo takich w ówczesnej Polsce nie było, i tyle. Zdarzenie w Emilcinie wywołało szereg obserwacji UFO w Polsce, ale samo nie miało żadnego precedensu.

W opisie obiektu uderza brak jakichkolwiek szczegółów technologicznych, zwłaszcza wnętrze obiektu jest ubogie, aż rzuca się złośliwość, że polskie UFO było obiektem "na miarę i osiągnięcia" Polski gierkowskiej. Owa skromność wyposażenia obiektu przemawia raczej za kulturową interpretacją zdarzenia, amerykańskie opisy wzięć przepełnione są niebywała ilością technicznych gadżetów, no, ale w końcu to Amerykanie zdobyli Księżyc.
    Jestem głęboko przekonany, że obserwacje UFO mają swe źródło w wyobraźni społecznej, w naszej tysiącletniej wierze w trolle, sabaty czarownic, tajemnicze i groźne ognie na bagnach.
Dlaczego jednak Jan Wolski, polski chłop, lat 71 zobaczył w 1978 r. na głębokiej polskiej prowincji UFO, a nie wodnika ?








Tak współczesny kronikarz przedstawiał zarazę, jaka nawiedziła Płock w 1092 r.

"Nocą słyszało się tętent, biesy mknęły ulicami, ścigając ludzi. Jeśli kto wychodził z domu chcąc zobaczyć, wówczas niewidocznie ponosił od biesów ranę i od tego umierał, a nikt nie ośmielił się wychodzić z domu. Potem biesy zaczęły pojawiać się dniem na koniach, a nie było ich samych widać, widniały tylko kopyta ich koni. I tak ranili ludzi w Płocku i jego okręgu. Dlatego ludzie też mówili, że to umarli zabijali płoczan."








Gustaw Herling-Grudziński "Dziennik pisany nocą 1973-1979"

...W Rzymie pod koniec lat pięćdziesiątych Żukrowski, jeden z licznych polskich kandydatów do Nagrody Nobla we własnym nader pochlebnym o sobie mniemaniu, pomstował podczas herbatki u Reny J. na uwieńczenie Pasternaka szwedzkim laurem, dodając ze skromnie spuszczonymi oczami: "Za jedną powieść! Ja mam na półce dwadzieścia sześć grzbietów".








Kacper Hauser

Znaleziono go na ulicy Norymbergi dnia 26 maja 1828 roku. Był obdarty i prawie nie potrafił mówić, bełkotał tylko coś nieskładnie. W dłoni trzymał kopertę z dwoma listami. Oba adresowane były do kapitana Wesseniga, dowódcy szwadronu kawalerii miejscowego garnizonu. Pierwszy list nie zawierał nic istotnego, informował, iż chłopiec urodził się w 1812 r. i miał na imię Kacper. Autor listu - "nieszczęsna matka" jak się tytułował, prosił o odesłanie chłopca do kapitana - kawalerzysty.

W drugim liście autor pisał, iż chłopca zostawiono u niego zaraz po urodzeniu w 1812 r. "Nie wolno mi było wypytywać matki, która zostawiła go u mnie, nie zawiadomiłem też władz o tym fakcie." Od 1812 r. 17-letni dziś chłopak nie opuszczał domu, nikt poza autorem listu nie widział go na oczy, a sam chłopiec nie ma pojęcia, gdzie go trzymano. "Zapytany, nie będzie w stanie udzielić odpowiedzi." Autor kończył list prośbą do kapitana Wesseniga, by zaopiekował się Kacprem. "Jeśli nie zechce go pan zatrzymać, może go pan zabić i powiesić w dymniku."

Chłopak odesłany został do domu kapitana, ten, nie poznawszy go, wypędził. Kacpra z braku innego rozwiązania zamknięto w wieży zamkowej. Tam rozpoczęto pierwsze badanie "więźnia". Kacper był blondynem o niezwykle jasnej, jedwabistej skórze, która, jak opisywał pilnujący go strażnik: "przypominała skórę zwierzątka żyjącego długo w ciemności." Jego słownictwo ograniczało się do 50 słów. Na każdego człowieka, niezależnie od płci i wieku mówił - chłopiec. Na wszystkie zwierzęta - koń. Nie znał ognia, zaciekawiony próbował schwytać płomień świecy. Jadł tylko chleb i pił wodę, odmawiał jedzenia innego pożywienia, szczególnie mięsa. Całe dnie bawił się drewnianym konikiem. Lekarz, który zbadał chłopca wydał opinię: "Mamy tu do czynienia z istotą, która nie wie nic o bliźnich, nie ma poczucia czasu i nie posiada świadomości samego siebie."

Z nieskładnej relacji chłopca wynikało, iż przez całe życie przetrzymywany był w ciasnym i ciemnym pomieszczeniu. Nigdy nie oglądał światła słonecznego. Zawsze, gdy się budził, znajdował porcje chleba i dzban z wodą. Nie był świadom faktu dostarczania mu żywności, w więzieniu często próbował nalać wody z pustego dzbana, myśląc, że wypływa ona zawsze.

Przez wszystkie te lata, żyjąc w zamknięciu spędzał noce na śnie, we dnie na zabawie z drewnianymi zabawkami: dwoma konikami i psem. Nic poza tym nie robił. W więzieniu potrafił siedzieć całymi godzinami w ciemnościach nie wykonując żadnego ruchu. Któregoś dnia zobaczył "człowieka w czerni", ten nauczył go kilku słów i po krótkiej nauce chodzenia chłopiec wydostał się z piwnicy i udał z człowiekiem w czerni do "dużego miasta".

Od samego początku podejrzewano, iż w sprawę ukrycia chłopca zamieszany był jakiś ród arystokratyczny. Powiadano, że Kacper zwiedzając norymberski zamek wykrzykiwał - "to jest takie samo", "pamiętam to". Pewnego dnia znaleziono Kacpra z głową zalaną krwią. Opowiadał, że zaatakował go człowiek w długim, czarnym płaszczu. Kilka osób w mieście widziało tego człowieka, wypytywał on o Kacpra, lecz inni twierdzili, że chłopak fantazjował. Opiekun Hausera, prezes Trybunału Apelacyjnego w Ansbch, Anzelm von Feuerbach rozpoczął śledztwo. Podejrzewał, iż ukrycie chłopca miało być elementem gry w walce o tron Badenii. Powiadano, że wysłał nawet do królowej bawarskiej raport z takimi ustaleniami. Kiedy Feuerbach zmarł nagle dnia pewnego, wręcz mówiono o politycznym mordzie, o truciźnie. W prasie (a sprawa Kacpra stała się głośna w całej Europie) rozpisywano się o znalezionej rzekomo przed laty w Renie butelce z listem: "Zagrzebano mnie w lochu, a ten, który siedzi na moim tronie, nic o tym nie wie. Pilnują mnie okrutnicy i nikt mnie nie szuka. Ratunku!".
Tajemnicze siły w końcu dosięgły Hausera 14 grudnia 1833 r. Tego dnia rano Kacper przygotowywał z pastorem obrazki bożonarodzeniowe. Po południu udał się do parku, po pół godzinie powrócił poszarpany, bełkotał: "Jakiś człowiek...nóż...dał sakiewkę". Hauser zasłabł, lecz nie stwierdzono żadnej rany. Dopiero później zorientowano się, że niewielka rana na piersi krwawiła do środka, nie na zewnątrz, jak zwykle. Po trzech dniach Kacper zmarł.

Z jego opowieści wynikało, że w parku spotkał się z nieznajomym, który miał wyjawić mu tajemnicę jego pochodzenia. Wręczył mu sakiewkę i równocześnie uderzył nożem. W sakiewce znajdował się list, nie wyjaśniał on niczego. "Kacper Hauser mógłby opowiedzieć wam dokładnie, kim jestem i skąd jestem. Lecz żeby zaoszczędzić mu trudu, opowiem to sam. Przybywam z ... od granicy bawarskiej. Nazywam się M. L. CE".

Sprawa z listem zawierała pewną niejasność, list napisany był na papierze podobnym do papieru z zeszytu Hausera. Czy więc popełnił samobójstwo, chcąc skrócić mękę przywróconego do życia w cywilizacji "dzikusa"?

Na mogile Hausera wyryto słowa: "Tu spoczywa Kacper Hauser, zagadka swej epoki. Tajemniczo zrodzony, tajemniczą miał śmierć". Jeszcze bardziej enigmatyczne są słowa wyryte na monumencie w parku, gdzie zraniono śmiertelnie Kacpra: "Tu nieznany człowiek zamordował nieznanego człowieka".








"Mówią wieki" - "Czy Rzeczpospolita miała kolonie w Afryce i Ameryce? Czyli czy kolonia mojego wasala jest moja kolonią?"

Rzecz zaczęła się w 1561 r., gdy ostatni mistrz zakonu inflanckiego Kettler zdecydował się poddać Inflanty Rzeczypospolitej. W nagrodę Kettler otrzymał Kurlandię (dokładnie Księstwo Kurlandii i Semigalii) w lenno dziedziczne.

Kurlandia dysponując dużą autonomią postanowiła za czasów księcia Jakuba Kettlera (ur. 1610, panował od 1642, zm. 1681) zbudować swe malutkie mocarstwo kolonialne. W 1650 książę Jakub wysłał dwa statki do Afryki. W 1651 wysłannicy księcia za niewielką sumę (!) kupili od władcy kraju Barra leżącego na płn. brzegu rzeki Gambii jedną bezludną wysepkę. Nazwano ją Wyspą św. Andrzeja. W podobny sposób nabyto wyspę Banjul i skrawek lądu naprzeciw Wyspy św. Andrzeja. Budowę fortu na Wyspie rozpoczął major Fock, czterobastionową twierdzę kontrolującą żeglugę na rzece zbudowano z kamienia,. Budowla zachowała się do dziś. Fort na Wyspie św. Andrzeja miał być centrum kolonizacji, wysyłano do niego żołnierzy i żonatych mężczyzn, zbudowano kościół luterański.

Następnym nabytkiem kolonialnym księcia była wyspa Tobago, książę nie bawiąc się w żadne podboje po prostu wyspę kupił. Tobago to wyspa wchodząca w skład Małych Antyli, położona nieopodal wybrzeży Wenezueli. Jeszcze przed transakcją uprawiano tam trzcinę cukrową, ale brak było siły roboczej. Murzyni proszę państwa !!! Wszak mógł ich mieć książę Jakub ze swych "posiadłości afrykańskich" !!!

Pierwsi biali osadnicy wraz z niewolnikami pojawili się na Tobago w 1654, wyspę nazwano Nowa Kurlandia (!). Trzcina cukrowa, niewolnicy, misjonarze - te rzeczy. Było pięknie, ale błyskawicznie się skończyło. Świat kolonialny w owych czasach dzieliły między siebie dwa imperia kolonialne - Holandia i Anglia. Po zaledwie kilku latach radosnej twórczości kurlandzkich kolonialistów oba państwa doszły do jakże słusznego wniosku, iż kurduplom żadne kolonie się nie należą. Statki kurlandzkie były zatrzymywane przez okręty wojenne Anglików i Holendrów, ale dano jeszcze księciu kilka lat na zachwycanie się swym zamorskim sukcesem.

Jeszcze w 1655 kolonie prosperowały w najlepsze, gubernatorem (!) terenów nad Gambią został kapitan Stiel. Prócz niewolników, których dostarczali kurlandczykom sami Murzyni z plemienia Mandingo, próbowano zorganizować połów pereł. Z miejscowymi kacykami utrzymywano dobre stosunki, wymieniając dary i listy pisane po łacinie (języku ówczesnej dyplomacji!!!). Na Tobago działo się jeszcze lepiej, w latach 1654 - 58 na wyspę przybyło 500 osadników, prócz żołnierzy także chłopi. Uprawiano tytoń i trzcinę, także handlowano.

Wszystko prysło nagle. W 1655 wybuchła wojna polsko - szwedzka, a książę Jakub, nieszczęsny frajer postanowił pozostać w tym konflikcie lojalny wobec Rzplitej. Prusy Książęce opowiedziały się wtedy za Szwecją, co im w perspektywie lepiej zrobiło, nam co prawda znacznie gorzej. W 1658 Szwedzi aresztowali w Mitawie księcia Jakuba, powrócił do Kurlandii dopiero w 1660. I na to właśnie czekali wredni imperialiści, Holendrzy natychmiast zajęli kurlandzką część Tobago, Nowa Kurlandia poddała się bez walki. Zupełnie inaczej potoczyły się losy kolonii gambijskiej, tu Holendrów przywitano kulami armatnimi (!). Tak jest, brawo, niech żyje Kurlandia! Po różnych perypetiach fort na Wyspie św. Andrzeja w końcu zdobyto, jednak pomoc dla prawych właścicieli przyszła z zupełnie nieoczekiwanej strony. Kacykowie afrykańscy, którzy uważali białych kurlandczyków za swych lenników (! płacono im w końcu "daninę"), uznali Holendrów za osoby niepożądane na swym terytorium. Wzięto zakładników, odmówiono zaopatrywania Holendrów w wodę. Ci, jak niepyszni opuścili Wyspę. Tak jest, vivat kacykowie murzyńscy, niech żyje przyjaźń afrykańsko - kurlandzka! Holendrzy się jakby zniechęcili, ale przecież na placu boju pozostali łapczywi Anglicy.

W 1661 Anglicy wylądowali u wybrzeży Gambii, tu załoga fortu św. Andrzeja składająca się z siedmiu osób, w tym dwóch kobiet przywitała tradycyjnie agresorów ołowiem. Kapitan Stiel czuwał! Jednak po kilku dniach fort poddał się, obrona takimi siłami była absurdem. Ostatnie bastiony kurlandzkiego imperium kolonialnego padły!

Jeszcze przez wiele lat książę Jakub starał się drogą dyplomacji o zwrot posiadłości, ale gdzie tam. Musiał się pożegnać z mrzonkami.

Na końcu informacja dla spragnionych przygód konkwistadorów w kapciach, którym się marzy odzyskanie dla Polski tych kolonii. To nie były polskie kolonie! Kurlandia była lennem nawet nie Polski, ale Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a wszyscy znający historię wiedzą co to znaczy. Polscy, mazowieccy szlachetkowie mieli w nosie kolonie zamorskie.
Swoją drogą, należałoby chyba wybadać możliwości pozyskania od dzisiejszej Szwecji odszkodowań za ten cały potop. Najechali, popalili, nagwałcili i się sianem mają wykręcić?!

I to by było na tyle.








Dlaczego naziści przegrali wojnę?

"Gry sił i interesów w historii" Józefa Kosseckiego

Autor przyjmuje za ostateczne kryterium poziomu zaawansowania gospodarczego kraju wskaźnik produkcji stali.

W 1933 r. następuje w Niemczech wzrost produkcji przemysłowej o 13%, a w 1934 o 25%. Produkcja stali w 1933 osiąga poziom 7 600 tysięcy ton, a w 1934 - 12 220 tys. ton. Wraz ze wzrostem gospodarczym Niemcy rozbudowywały armię, jeszcze w 1933 r. armia liczyła 100 tysięcy żołnierzy, jesienią 1935 r. liczebność wojska sięga już 800 tysięcy żołnierzy.

W 1936 r. produkcja stali w krajach europejskich wynosi - we Francji 6 708 tysięcy ton, w Belgii 3 166 tys. ton, w Czechosłowacji 1 483 tys. ton, w Polsce 1 137 tys. ton, w Niemczech 19 208 tys. ton, w Anglii 11 973 tys. ton, w ZSRR 16 400 tys. ton.

W 1937 r. Niemcy wyprodukowały 19 849 tys. ton stali, Anglia 13 192 tys. ton, Francja 7 920 tys. ton, Czechosłowacja 2 318 tys. ton, Włochy 2 087 tys. ton, Belgia 3 863 tys. ton.

W 1938 r. Niemcy zajmują Austrię i Sudety czeskie, wzrasta ich potencjał gospodarczy, dla innych krajów Europy ten rok był rokiem regresu. Niemcy wyprodukowały 22 656 tys. ton, Anglia 10 564 tys. ton, Francja 6 221 tys. ton, ZSRR 18 057 tys. ton. W 1938 r. Niemcy osiągnęły 20% światowej produkcji stali. Droga do Europy stała otworem.

W 1939 r. Niemcy i kraje zajęte przez nie - Austria i Czechosłowacja wyprodukowały (jeszcze przed zajęciem Polski) 25 713 tys. ton stali, Francja 7 959 tys. ton, Belgia 3 104 tys. ton, Anglia 13 434 tys. ton, ZSRR 17 564 tys. ton. W tym roku armia niemiecka liczy 2,5 miliona żołnierzy, w kampanii roku 1940 Niemcy użyją 2, 77 mln., żołnierzy. Podbój zachodniej Europy i sojusz z Włochami dały Niemcom w 1940 r. gigantyczną produkcję stali - 32 327 tys. ton. Armia liczy na przełomie 1940/41 około 5,6 miliona żołnierzy. Anglia w rym samym czasie produkowała 13 183 tys. ton stali i dysponowała armią 2,2 miliona żołnierzy. Ale... W tym właśnie roku przy widocznych straszliwych dysproporcjach potencjału gospodarczego uwidacznia się zupełnie niezwykłe zjawisko - Niemcy lekceważą sprawę produkcji uzbrojenia i wytwarzają jej małe ilości. W 1940 r. Anglia produkuje 1,4 tys. czołgów, Niemcy mając do dyspozycji huty i fabryki prawie całej Europy wytwarzają 2,2 tysiące czołgów, Anglia produkuje 15 tysięcy samolotów, Niemcy tylko 10,2 tysiące.

W roku 1941 Niemcy i kraje sprzymierzone z nimi produkują 36 597 tys. ton stali, Niemcy wytwarzają z tego 11 tysięcy samolotów i 5,2 tysiące czołgów. Następuje atak na Rosję Sowiecką, Niemcy zajmują 40% sowieckich stalowni. Wielkie zwycięstwo i początek nonsensu. Upojony wygraną Hitler już w sierpniu 1941 r. rozkazuje zmniejszyć produkcję wojenną. Od sierpnia do grudnia następuje jej spadek o około 30%. Jednocześnie maleje ilość stali kierowanej do przemysłu zbrojeniowego - w pierwszym kwartale 1941 r. wynosiła ona 46%, a w czwartym 40%. Ostatecznie w całym 1941 r. ilość stali przydzielanej na cele zbrojeniowe wyniosła 12,5 mln. ton - tylko o 10% więcej niż rok wcześniej.

Całkowite zlekceważenie przez Niemców zagadnienia produkcji zbrojeniowej uwydatniło się drastycznie w 1942 r. Niemcy i ich sojusznicy wytworzyli 36 787 tys. ton stali, same Niemcy dysponowały 8,6 milionem żołnierzy. Liczby te jednak przestają być imponujące, kiedy porówna się produkcję uzbrojenia Niemiec i innych krajów. W 1942 Niemcy wytworzyły 9,3 tysiące czołgów i 14,7 tysiąca samolotów, w pierwszym kwartale tego roku przeznaczono na zbrojenia 44% stali. W tym samym czasie Anglia (kraj demokratyczny) i ZSRR zużywały na produkcję wojskową aż 70% stali, efektem była produkcja przez Anglię 23,7 tysiąca samolotów i 8,6 tysiąca czołgów, zaś ZSRR wytworzył 24,7 tysiąca czołgów i 25,4 tysiąca samolotów. Zupełną katastrofą dla Niemiec było włączenia się USA do wojny, które wyprodukowały niemal 24 tysiące czołgów i 48 tysięcy samolotów.

Perspektywę bliskiej klęski Niemiec oddala mianowanie Alberta Speera ministrem kierującym produkcją sprzętu wojennego. Speer, genialny organizator doprowadza w 1943 roku, roku klęski stalingradzkiej do poważnego wzrostu produkcji uzbrojenia - ilość wytworzonych czołgów wzrosła dwukrotnie, do 19,8 tysięcy a samolotów wyniosła 25,2 tysiące. Była to jednak tylko genialna improwizacja i nieudolna próba zapanowania nad chaosem gospodarczym Niemiec - w 1943 r. Niemcy i ich sojusznicy wyprodukowały zupełnie niebotyczną masę stali - 39 milionów ton, z tego na zbrojenia przeznaczono...53%. W tym czasie przemysł sowiecki dysponujący zupełnie groteskową ilością 9 840 tys. ton stali zdołał wytworzyć 24 tysiące czołgów i 35 tysięcy samolotów.

Armia niemiecka stała się w 1943 r. najpotężniejszą armią świata liczącą 9,6 miliona żołnierzy (wzrost w ciągu 10 lat o 9600% !), armia USA liczyła 7 milionów, armia sowiecka 6,4 miliona, a armia brytyjska 4,3 miliona żołnierzy. Niebywały niemiecki potencjał przemysłowy i populacyjny, paradoksalnie tylko  z b l i ż y ł   s i ę  do maksimum wykorzystania dopiero w 1944 - roku klęski. Przemysł państwo osi wyprodukował 37 milionów ton stali, ale udział stali kierowanej dla produkcji zbrojeniowej wyniósł w Niemczech tylko 66%. Czołgów wyprodukowano 27,3 tysiące i 38 tysięcy samolotów, armia liczyła 9,1 miliona żołnierzy. O rozmiarach produkcji w 1944 r, a może raczej o rozmiarach wcześniejszej arogancji niemieckiej machiny wojennej może świadczyć fakt, że ilość czołgów w oddziałach była 2,5 razy, a artylerii 2 razy większa niż w okresie po bitwie stalingradzkiej.

O potędze przemysłowej USA w tym czasie świadczy to, że w 1944 r. produkcja czołgów została wyhamowana do poziomu 17,6 tysiąca, armia licząca 10,4 miliona żołnierzy była już nasycona. ZSRR posiadający 6,9 mln. żołnierzy wyprodukował 29 tysięcy czołgów i 40 tysięcy samolotów (mając do dyspozycji ledwie 11 810 tysięcy ton stali).

Niemcy w II wojnie światowej dysponowały najlepszą techniką wojskową, rewolucyjną doktryną wojenną, z morale żołnierzy niemieckich równało się tylko morale Japończyków. Wojna została przegrana z zupełnie błahego powodu - zlekceważenia problemu produkcji uzbrojenia. Gdyby Speer został zarządcą gospodarki niemieckiej w 1939 r, to dziś na Syberii dogorywałoby ostatki Polaków a USA zawierałyby z III Rzeszą traktat o rozbrojeniu atomowym.






Ludwik Hass "Masoneria polska XX wieku. Losy, loże, ludzie", 1993, Warszawa 

Słownik wolnomularzy polskich XX wieku: 


"Wildstein Bronisław (ur. 11 VI 1952), pisarz, krytyk literacki, Warsz. Przyj. i czł. "Kopernik" (Paryz, GldF), af. "Kopernik" (Warszawa, loża niezależna); 1991 wielki dozorca WLN (Wielka Loża Narodowa). 

"Incontro" nr 3 z 1992, s.16" 







Marta Fik „Autorytecie wróć?” 

O intelektualistach, którzy nie ulegli w latach 40-tych „ukąszeniu heglowskiemu”: 

Antonii Gołubiew, Hanna Malewska, Jerzy Zawieyski, Leopold Staff, Kazimiera Iłłakowiczówna, Anatol Stern, Tadeusz Peiper, Jerzy Szaniawski, J. J. Lipski, J. J. Szczepanski, Mieczysław Kreutz, Sergiusz Hessen, Helena Radlińska, Stanislaw i Maria Ossowscy, Henryk Elzenberg, Wladyslaw Tatarkiewicz, Kazimierz Ajdukiewicz, Edward Lipiński, Konrad Górski, Zygmunt Szweykowski, Stanisław Pigoń, Juliusz Kleiner, Roman Ingarden 







25 litrów czystego spirytusu w ciągu roku spożywa statystyczny mieszkaniec 10 - milionowej Białorusi (wliczając w to osoby starsze i dzieci). 

Z danych białoruskiego Ministerstwa Statystyki wynika, ze alkohol stanowi niemal czwarta część wydatków na tzw. koszyk żywnościowy dóbr konsumpcyjnych statystycznego Białorusina. 

Tylko w tym roku (1998) Białorusini wydali ponad 130 milionów dolarów na napoje alkoholowe. W porównaniu z rokiem poprzednim (1997) oznacza to wzrost wydatków na alkohol o ponad 20 milionów dolarów. 

Na Białorusi spożywa się głównie alkohole wysokoprocentowe. 


* wg. oficjalnych danych rosyjskiego Ministerstwa Zdrowia (październik 2000) 50% mężczyzn w Rosji to alkoholicy. 


* Na Łotwie spożycie alkoholu na głowę mieszkańca wynosi 22 litry spirytusu. 








Stalingrad 


Zgodnie z meldunkami dotyczącymi stanu wyżywienia z 18 grudnia 1942 r. w kotle stalingradzkim znajdowało się 230 300 Niemców i ich sojuszników, w tym 13 000 Rumunów. 

Z tego do 24 stycznia 1943 r. samoloty wywiozły 42 000 rannych, chorych i specjalistów. Według meldunków sowieckich od 10 do 29 stycznia Rosjanie wzięli do niewoli 16 800 żołnierzy. Podczas kapitulacji od 31 stycznia do 2 lutego poddało się 91 000 ludzi. W Stalingradzie zginęło więc 80 500 żołnierzy. Spośród 107 800 jeńców około 6 000 powróciło później do ojczyzny. 








Mafia w Europie - "Forum" 4-10 II, 2002 



mafia albańska - 30 tys. członków - obroty 8 mld $

chińskie triady - 230 tys. - 11 mld $ 

mafia włoska - 20 tys. - 64 mld $

mafia kolumbijska - 25 tys. - 10 mld $ 

mafia nigeryjska - 4 tys. - 10 mld $ 

mafia rosyjska - 114 tys. - 201 mld $

mafia turecka - 40 tys. - 43 mld $







2001 - "Argumenty i fakty"

Dane rosyjskiego Sztabu Generalnego na temat strat w wieku XX 


- 939 755 "czerwonych" wojskowych zginęło w latach wojny domowej 1918-22 

- 626 zginęło w kampaniach w Azji Centralnej przeciw basmaczom w latach 1923-31 

- 187 w wojnie z Chinami w 1929 

- 353 w hiszpańskiej wojnie domowej 

- 9 920 w wojnie z Japonią w latach 30-tych 

- 1 139 w czasie wojny z Polską w 1939 

- 126 875 podczas wojny z Finlandią 1939-40 

- 8 668 400 w czasie II wojny Światowej 

- 299 w wojnie koreańskiej 1950-53 

- 145 w Azji i Afryce w czasie zimnej wojny 

- 750 na Węgrzech w 1956 

- 96 w Czechosłowacji w 1968 

- 60 w 1969 w starciach z Chinami 

- 14 751 w Afganistanie 

- 5 835 w pierwszej wojnie w Czeczenii 

- 3 108 - w drugiej wojnie w Czeczenii 







Statystyki przestępczości Murzynów w USA



Liczba więźniów w USA wynosi 2 071 686 (Chiny - 1,4 mln, Rosja - ponad milion). Ponad 46% populacji więziennej stanowią Murzyni (12,5% ludności USA), 36% - Biali (61% w USA), 16% - Latynosi (22,5% w USA).  (rok 2001)

Odsetek ludności USA (1985 r.) żyjącej poniżej linii ubóstwa. Łącznie - 14%, Biali - 11%, Czarni - 31%, Latynosi - 29%. Odsetek biednych wśród Latynosów i Czarnych jest niemal identyczny, lecz zupełnie nie ma to przełożenia na statystyki przestępczości.

Wciąż prawie 3/4 populacji Czarnych w USA pozostaje w obrębie klasy niższej i "podklasy"(1987 r.). 30% to klasa średnia i wyższa.

W latach 80-tych w USA z rąk mordercy ginął przeciętnie 1 na 133 białych Amerykanów. Jednak dla Czarnych Amerykanów ta statystyka wyglądała gorzej, ginął co 21.

Liczba zabójstw na 100 000 mieszkańców w USA to 9,8 w 1991 (obecnie już spadła), w tym samym roku ta statystyka dla grupy czarnych mężczyzn w Nowym Jorku wynosiła 247 (wiek 15-24 lata). 

Ponad 46% populacji więziennej stanowią Murzyni na 12,5% ogółu ludności USA. Pamiętać należy, że statystyka więzienna zasadniczo dotyczy grupy czarnych mężczyzn, czyli ponad 6% społeczeństwa USA. Zgodnie ze statystykami procent Czarnych w populacji amerykańskich więzień nie zmienił się od lat 60-tych, kiedy wynosił mniej więcej 50%.

Szacuje się, że stale od 52 do 56% morderców w USA to czarni mężczyźni (pamiętajmy o owych 6% populacji). W 1994 niemal 1/3 czarnych mężczyzn między 20 a 29 rokiem życia znajdowała się w więzieniu, była na zwolnieniu warunkowym, bądź zwolniona za kaucją oczekiwała na proces.







wywiad z J. Topolem - 15-16 II 2003 - "Gazeta Wyborcza"

"W Czechach po wojnie wymordowano 30 tys. sudeckich Niemców. Ale to jest u nas temat tabu. Inny trup w czeskich szafach to Romowie. Było u nas co najmniej dwa obozy koncentracyjne, w których ich mordowano. Robili to również czescy żandarmi."







Tadeusz Cegielski "Sekrety masonów"

Liczbę masonów na całym świecie oszacować można na prawie osiem milionów (1991 r.), wśród nich zdecydowaną większość stanowią mężczyźni. Zrzeszeni są w kilkuset niezależnych związkach lóż, zwanych "obediencjami". Największa grupa braci w fartuszkach działa w USA - ponad 5 milionów - w 1500 lóż (na 50 obywateli 1 jest masonem). W historycznej kolebce ruchu - Wielkiej Brytanii - żyje przeszło milion wolnomularzy (na 57 mieszkańców 1 jest masonem), a w samym tylko Londynie jest 1 700 lóż. We Francji masonów jest tylko 60 tysięcy (1 mason na 950 obywateli), w Niemczech 45 tys (1 mason na 1 770 Niemców), we Włoszech 30 tys (1 na 1 920 Włochów), w Norwegii 20 tys (1 na 213 Norwegów).







ROSJA - różne dane historyczne



Liczebność organizacji w 1907 r. - Czarna Sotnia 410 tys. (bazę ich stanowiło chłopstwo i "zdeklasowane elementy miejskie"). Bolszewików miało być 58 tys., mienszewików 45 tys., eserów 63 tys., kadetów 50 tys.

Organizacje Czarnej Sotni w latach 1905-1907 istniały w 487 miejscowościach, w tym 222 wsiach. 

RSDPR (bolszewicy i mienszewicy łącznie) funkcjonowała w 494 (144), eserowcy - w 508 (277), kadeci - w 360 miejscowościach (72 wsiach).

Liczebność organizacji pod koniec 1917 r. - bolszewicy - 350 tys., mienszewicy - 200 tys., eserzy - 400-800 tys., kadeci - 70 tys.



Wybory do Konstytuanty w 1918 r.

Wzięło w nich udział 45,5 mln osób, tj. 60 % uprawnionych do głosowania. Z tego 17 % głosów przypadło partiom "burżuazyjno-ziemiańskim", a 22,5 % (10 mln) - bolszewikom, na pozostałe partie głosowało 27,6 mln osób (60 %). Na 715 delegatów 370 stanowili eserzy, bolszewicy - 175. Jednak w dużych miastach bolszewicy mieli wielkie poparcie - w Piotrogrodzie zdobyli 45 % głosów, w Moskwie - 51 %, w Centralnym Regionie Przemysłowym - 46 %. 



Korpus oficerski

W latach 1897-1913 korpus oficerski carskiej armii liczył 43,5 tys. osób, jesienią 1917 r. liczył już jednak 275-280 tys. W chwili wybuchu wojny spośród 1 290 generałów 89 % stanowiła rodowa szlachta, z 7 506 sztabsoficerów (pułkowników) - 72 %. Gwałtowny awans społeczny "niższych klas" w korpusie oficerskim tak skomentował w 1916 r. gen. Adlerberg - "Korpus chorążych w większości składa się z elementów jak najmniej pożądanych w środowisku oficerskim. Trafiali się tu synowie robotników fizycznych, ślusarzy, murarzy, froterów i bufetowych".