MICHAEL HODGES

AK-47

 

2007

 

(...)

 

"ROZWALANIE CZARNUCHÓW"

 

W okresie od 1945 roku do początku lat 80. Stany Zjednoczone nie wygrały żadnej wojny i nigdy nie udało się im pokonać przeciwnika uzbrojonego w kałasznikowy. Zła passa została w końcu przełamana w 1983 roku, kiedy doszło do inwazji 7000 amerykańskich żołnierzy na jedną z karaibskich wysp, Grenadę. Żołnierze ci pozowali potem do zdjęć obok skrzynek pełnych kałasznikowów, jakby sama obecność tych karabinów świadczyła o tym, że wybrany w wolnych wyborach rząd Maurice'a Bishopa nie był jedynie socjalistycznym eksperymentem w tropikach, lecz poważnym, komunistycznym zagrożeniem dla całego obszaru.

Obok działań sił zbrojnych USA drugim czynnikiem decydującym o wzroście popularności kałasznikowa w Ameryce był Hollywood. Na początku przejawiało się to w nieśmiałych próbach usprawiedliwienia porażki w Wietnamie. Żołnierze Wietkongu byli ukazani jako nierealistyczne, papierowe postacie, charakteryzujące się skłonnością do gadulstwa. Na pierwszy plan wysuwano ich okrucieństwo i brak humanitaryzmu, w odróżnieniu od Amerykanów, którzy okazywali się słabsi ze względu na swoje cechy ludzkie, mimo iż w rzeczywistości to oni prowadzili wyjątkowo brutalną wojnę. Gdyby Związek Radziecki zastosował naloty dywanowe albo broń chemiczną wobec jakiegoś kraju Trzeciego Świata, rząd USA uznałby jego przywódców za zbrodniarzy wojennych. Jednak nawet takie metody nie wystarczyły do pokonania zdeterminowanej i przepełnionej ideologią armii ludowej, uzbrojonej w kałasznikowy. Tymczasem Hollywood uznało, że Amerykanie nie ponoszą winy za porażkę w Wietnamie, bowiem ich przeciwnikiem okazało się zło wcielone.

Film Michaela Cimino z 1979 roku, zatytułowany Łowca jeleni, doskonale przedstawił tę amerykańską wizję wojny w Wietnamie w jednej, bardzo znanej scenie. Kilku amerykańskich jeńców zostaje zmuszonych do gry w rosyjską ruletkę. Otaczający ich Wietnamczycy, uzbrojeni w chińskie modele 56, ryczą ze śmiechu, zakładając się między sobą który z Amerykanów pierwszy odstrzeli sobie łeb. Mimo wyrazistej gry Roberta De Niro w roli Michaela, który doprowadza do zabicia Wietnamczyków, co umożliwia ucieczkę, prawdziwą gwiazdą tej sceny jest kałasznikow. Pod pretekstem, że chce szybciej zakończyć grę, Michael skłania strażników, by włożyli więcej nabojów do rewolweru. Potem strzela do nich, chwyta kałasznikowa i zabija resztę wrogów. Gdy bierze karabin do ręki, staje się kimś lepszym, wojownikiem, który potrafi walczyć równie bezlitośnie, jak jego przeciwnicy, ale nie traci przy tym człowieczeństwa. Trudno znaleźć lepszą metaforę uwielbienia kałasznikowa. Gdy Michael zabija ostatniego Wietnamczyka, następuje krótka pauza, zanim bohaterowie uciekną. Pozwala to widzom na chwilę zadumy nad ukazanym bohaterstwem, na uświadomienie sobie okropności koszmaru, przez jaki przeszli żołnierze w Wietnamie. Kamera zatrzymuje się na ciałach zabitych Wietnamczyków, dokładnie pokazując, co można zrobić za pomocą kałasznikowa swoim wrogom.

Łowca jeleni miał być w zamierzeniu filmem pacyfistycznym, jednak Wietnamczycy są w nim przedstawieni jak stado diabłów z kałasznikowami. W latach 80. rasistowskie portretowanie Wietnamczyków i wszelkich komunistów stało się jeszcze wyraźniejsze. Hollywood, znany ze skłonności do przesady i przeinaczania faktów historycznych, zrealizował zupełnie nieprawdopodobny scenariusz, zgodnie z którym wojna wietnamska nie tylko nie została przegrana, ale prowadził ją jeden człowiek. Człowiekiem tym był Rambo, grany przez Sylvestra Stallone'a, tytułowy bohater filmów, które przemieniły przegraną Ameryki w zwycięstwo. Komuniści w tych filmach, czyli Wietkong, Wietnamska Armia Ludowa i radzieccy doradcy, pojawiali się jedynie jako czarne charaktery przeznaczone do wyeliminowania. Wszyscy uzbrojeni byli w kałasznikowy. Nie wyłączając samego Rambo.

W drugiej części filmu Rambo: Pierwsza krew (z 1985 roku), uznawanym dziś za klasykę gatunku, Rambo otrzymuje rozkaz odbicia amerykańskich jeńców wojennych z obozu w Wietnamie Północnym, ale przy okazji sam zostaje schwytany. Podobnie jak Michael z Łowcy jeleni, Rambo wykorzystuje zdobycznego kałasznikowa. Posuwa się jednak o krok dalej, bo zabija komunistycznych wrogów Ameryki z ich własnej broni, która wciąż jeszcze znajduje się w rękach wietnamskiego żołnierza. W ten właśnie sposób zaczyna się orgia śmierci i przemocy, podczas której Rambo zabija jeszcze trzech przeciwników z ich własnej broni, a w finale tej krwawej sceny strzela w tył na ślepo i roztrzaskuje głowę ostatniego przeciwnika. Przypomina to bardzo kowbojskie filmy Johna Wayne'a.

Biorąc pod uwagę nieprawdopodobny styl walki Rambo, łatwo dojść do wniosku, że przy produkcji filmu nie zwracano zbytniej uwagi na szczegóły. W pewnym momencie bohater rzuca karabin na ziemię, a na zbliżeniu widać wyraźnie, że przełącznik rodzaju ognia jest ustawiony w pozycji zabezpieczenia, chociaż kilka sekund wcześniej Rambo szatkował wrogów strumieniem pocisków (oczywiście radził sobie bez zmiany magazynków). Po 20 latach takie błędy połączone z kiepską grą i byle jakim scenariuszem wywołują już tylko uśmiech politowania na twarzy. Jednak ta kolejna próba przypisania zwycięstwa Stanom Zjednoczonym spowodowała, że kałasznikow stał się wyjątkowo atrakcyjnym produktem dla ówczesnego pokolenia młodych Amerykanów. Kluby strzeleckie uznały zalety kałasznikowa i sprowadziły tysiące egzemplarzy do kraju, a Rambo stał się główną postacią w kampanii reklamowej.

Stallone wprowadził kałasznikowa do kultury amerykańskiej, a w połowie lat 80. kultura amerykańska była kulturą światową. Rambo stał się na całe dziesięciolecie bohaterem mediów, posługującym się monosylabami, prawicowym Che Guevarą a kałasznikow dołączył do coca-coli i soft rocka na międzynarodowej liście najpopularniejszych elementów kultury masowej, przy czym za kryterium uznano to, co sobą reprezentowały, a nie to, czym w rzeczywistości były. Na całym świecie (warto zaznaczyć, że zwłaszcza w państwach arabskich) pojawiły się plakaty muskularnego Stallone'a z bandaną na głowie, trzymającego w rękach broń, która dotąd symbolizowała wrogów wszystkiego, co ważne dla Ameryki Ronalda Reagana. Krótko mówiąc, kałasznikow stał się o wiele bardziej rozpoznawalny i popularny niż we wcześniejszych wcieleniach jako broń żołnierzy radzieckich czy karabin dla ludu. Było to coś więcej niż okładka magazynu "Time" - oznaczało dominację nad światem.

Kluby strzeleckie z kałasznikowami istniały w Ameryce od lat 70. Podtatusiali mieszkańcy przedmieść mogli w każdej chwili przyjechać na strzelnicę, osuszyć kilka puszek piwa i postrzelać z broni, która do niedawna służyła wrogom, a teraz, w rękach Rambo, zmieniała świat, przywracając należną chwałę Ameryce. Wytwórnie broni w USA zaczęły produkować własne kałasznikowy, tworząc z nich produkt amerykański. Już w 1976 zakłady Bingham Ltd. w Nocress w stanie Georgia sprzedawały kałasznikowy przekonstruowane tak, by strzelały nabojami kaliber 5,56 milimetra. Sprzedawano go jako broń sportową. W Santa Ana w Kalifornii firma Mitchell Arms importowała i sprzedawała broń automatyczną a od roku 1984 do 1994 produkowano w niej dwa rodzaje przeróbek kałasznikowów kaliber 5,56 milimetra. Produkty wytwórni Bingham miały kolby z buczyny i orzecha, jednak ani marketing, ani luksusowe wykończenie nie zmieniały faktu, że kałasznikow to automatyczny karabin, który bardziej nadaje się na pole bitwy niż do klubu sportowego.

Pod koniec lat 90. internetowe strony klubów strzeleckich zamieszczały oferty sprzedaży kałasznikowów wraz z zapewnieniami o ich wspaniałych możliwościach w walce. Członkowie klubów cieszyli się z upadku ZSRR, ale jednocześnie wyrażali podziw dla radzieckich wyczynów wojennych: ich zdaniem Armia Czerwona "dawała żaru", a pod Kurskim stoczono "zarąbiastą" bitwę pancerną. Bezrobotni mieszkańcy Iżewska *[rosyjska fabryka AK-47] z zaskoczeniem przyjmowali grupki amerykańskich miłośników broni, przybywające do ich szarego miasteczka jak na pielgrzymkę. Rambo, upadek komunizmu i posiadanie kałasznikowów - wyglądało na to, że najpotężniejsze państwo na świecie w końcu ujarzmiło najniebezpieczniejszą z broni.

Z czasem Ameryka znów zapragnęła decydować o losach świata. Obawy związane z możliwością pojawienia się worków z ciałami ofiar łagodziła ogromna przewaga techniczna nad innymi państwami, którą Amerykanie mogli wykorzystać na polu walki. Niewykrywalne bombowce, śmigłowce nowej generacji, najnowocześniejsze karabiny szturmowe i czołgi Abrams. Co jakaś garstka wyposażonych w kałasznikowy prostaków z Trzeciego Świata mogłaby zdziałać przeciwko takiej potędze? Wystarczyło kilka lat, a wnioski wyciągnięte z porażki w Wietnamie odeszły w zapomnienie. Zakończona sukcesem operacja wyzwolenia Kuwejtu w 1991 roku mogła świadczyć o tym, że los się wreszcie odwrócił. Armia iracka, pokonana w Kuwejcie, była uzbrojona głównie w kałasznikowy i nie potrafiła stawić czoła technicznej przewadze Ameryki.

Późniejsze zwycięstwa kałasznikowa nad żołnierzami Stanów Zjednoczonych z powodzeniem wykorzystywane były w amerykańskich książkach i filmach. Przykładem jest film Helikopter w ogniu z 2001 roku, bardzo dokładnie przedstawiający skutki trafienia Amerykanów pociskami z kałasznikowa. Trzeciego października 1993 roku, podczas próby aresztowania dwóch partyzanckich przywódców w stolicy Somalii, doszło do incydentu, w którym zginęło 18 Amerykanów. Stał się on inspiracją do napisania książki, na podstawie której nakręcono film. Wojska USA stacjonowały w tym kraju nie w roli imperialistycznych najeźdźców, ale jako strażnicy pokoju, starający się ustabilizować napiętą sytuację. Podobnie jak w pobliskim Sudanie, gdzie mały Emmanuel Jal z trudem dźwigał karabin, w Somalii aż roiło się od kałasznikowów. Z punktu widzenia polityki międzynarodowej była to misja pokojowa. Administracja Clintona próbowała uczynić z Amerykanów bohaterów pozytywnych. Film Ridleya Scotta udowodnił, że kałasznikow za nic ma pokojowe intencje. Ukazano ogromną rzeszę Somalijczyków, biorących udział w incydencie (około 1000 zostało zabitych). Podobnie jak filmy o Wietnamie, film Scotta nie stara się usprawiedliwiać wroga, skupia się na jego karabinach i granatnikach przeciwpancernych. Somalijczycy w filmie robią raczej wrażenie szalonych niż złych. Ich walka z Amerykanami przedstawiona jest jako pozbawiony logiki akt desperacji, ale trudno nie zauważyć pewnego podziwu dla ich zawziętości i wytrwałego oporu wobec przytłaczającej przewagi technicznej śmigłowców Black Hawk i ciężkich karabinów maszynowych. Podobnie jak amerykańscy wojskowi, reżyser uwielbia fajerwerki i najnowocześniejsze efekty specjalne, ale film utwierdza widzów w przekonaniu, że najlepszą bronią w Somalii był kałasznikow. Do tego Amerykanie byli w stanie się przyznać, ale unikali wspominania o kilku dużo bliższych miejscach, związanych z kałasznikowem, takich jak Stockton, Waco i Nowy Orlean.

Zakorzeniwszy się w Ameryce, kałasznikow przedostał się z klubów strzeleckich do sklepów z bronią. Rozprzestrzeniał się niczym plama atramentu na bibule, opanowując najpierw filmy, a potem muzykę, książki i prywatne kamery wideo. Początek swojej sławy zawdzięczał nowej formie przekazywania wiadomości w telewizyjnych serwisach informacyjnych w latach 60. XX wieku. Obecnie zaś wdarł się na rynek gier komputerowych. Doom, Counterstrike i cała najnowsza generacja gier oddzieliły wizerunek kałasznikowa od jego rzeczywistego przeznaczenia. Tysiące młodych przedstawicieli klasy średniej chwyta w ręce wirtualne kałasznikowy i rusza na bezpieczne, internetowe pola bitew. W zaciszu swoich sypialni nastolatki dostrzegają wyłącznie "czadowność" tego znaku firmowego. Dla ogarniętych żądzą zabijania młodych ludzi kałasznikow stał się nową formą wyrazu: chodzenie z kałasznikowem oznaczało prosty komunikat: "Jestem buntownikiem". W efekcie karabin ten stał się najchętniej wybieraną bronią zbuntowanych i zagubionych Amerykanów młodego pokolenia.

Pod hasłem "Columbine" w słowniku slangu znajdujemy: "Ciągłe nękanie przez innych uczniów sprowokowało go do przyjścia do szkoły z AK-47 i wybicia wszystkich jak w Columbine". Paradoksalnie, a historia kałasznikowa pełna jest paradoksów, Dylan Klebold i Erie Harris wcale nie użyli tego typu karabinu. Wchodząc 29 kwietnia 1991 roku do szkoły średniej w Columbine w stanie Kolorado, mordercy uginali się pod ciężarem broni automatycznej, pistoletów i materiałów wybuchowych, ale w tym arsenale nie było kałasznikowa. Teraz okazało się to całkiem nieistotne. Rosyjski karabin tak mocno wrył się w świadomość Amerykanów, że nie było wcale ważne, czy wykorzystano go podczas jakiejś masakry, czy też nie. Wszystkie masowe mordy były automatycznie kojarzone z kałasznikowem. Strzelaninę w Columbine uważa się za największą zbrodnię popełnioną przez społecznie nieprzystosowanych nastoletnich nieudaczników ery kałasznikowa, ale poza nią doszło do wielu innych, równie przerażających przejawów tego zjawiska.

Choćby dwa lata wcześniej, 17 stycznia 1989 roku, Patrick Purdy przyszedł do szkoły podstawowej w kalifornijskim mieście Stockton z chińskim kałasznikowem model 56, całkiem legalnie kupionym w Oregonie.

Broń była zaopatrzona w specjalny, powiększony magazynek, mieszczący 75 nabojów. Magazynek ten skonstruowali chińscy technicy z fabryki Norinco, by zwiększyć siłę ognia żołnierza Wietnamskiej Armii Ludowej. Była to broń zrobiona na potrzeby pola walki, ale nie zdobyła popularności, bowiem dla wielu wietnamskich piechurów i partyzantów okazała się zbyt ciężka, nieporęczna i utrudniała im szybkie przemieszczanie się. Podczas walki była jednak w stanie zapewnić żołnierzowi prawdziwą barierę ogniową. Broń taka z pewnością nie powinna znaleźć się na amerykańskich ulicach, ale Purdy kupił ją bez trudu razem z amunicją w sklepie. Wkrótce potem wszedł na teren szkoły i opróżnił magazynek. Kiedy skończył strzelać, pięcioro dzieci nie żyło, a 29 zostało rannych. Rany odniosła też nauczycielka. To wystarczyło, aby tragedia przeszła do historii jako szkolna masakra w Stockton. We wrześniu tego roku w Louisville w stanie Kentucky zwolniony z pracy Joseph Wesbecker zabił w napadzie szału siedmioro niedawnych współpracowników oraz zranił dalszych 13 osób, po czym popełnił samobójstwo.

Arturo Reyes Torres, wyrzucony z pracy za kradzież w grudniu 1997 roku, odwiedził swoją firmę Caltrans Maintenance Yard z kałasznikowem. Zabił cztery i ranił dwie osoby. W 2000 roku Michael McDermott, niezadowolony, że część jego zaległych podatków będzie potrącana z pensji, wystrzelił 49 pocisków do kolegów z pracy w firmie Edgewater Technology w Massachusetts. Zdążył zabić siedmiu, nim skończyła mu się amunicja, co następuje bardzo szybko, gdy strzela się ogniem ciągłym. Kiedy 19 kwietnia 1993 roku pożar zakończył 51-dniowe oblężenie budynku sekty religijnej w Waco, agenci federalni znaleźli na dymiącym pogorzelisku twierdzy przywódcy sekty, Davida Koresha, 44 karabiny typu Kałasznikow.

Jednak czynnikiem, który pobudził rząd amerykański do działania, był zamach przeprowadzony trzy miesiące wcześniej. Niektóre elementy tego ataku po 10 latach miały ponownie zwrócić uwagę światowej opinii publicznej na kałasznikowa. Mir Aimal Kasi, pakistański muzułmanin mieszkający w Stanach Zjednoczonych, postanowił w bardzo radykalny sposób wyrazić swój sprzeciw wobec poczynań Izraela w stosunku do Palestyńczyków oraz wobec popierania tych działań przez USA. Uderzył w samo serce amerykańskich służb wywiadowczych: w kwaterę główną CIA w Langley, w stanie Wirginia.

Kasi nie należał do żadnej organizacji terrorystycznej. Zamach zrealizował samodzielnie, mimo to osoby, które nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazły się 25 stycznia 1993 roku przed budynkiem CIA, uważały, że człowiek z kałasznikowem nie był sam. Strzelec posługujący się tą bronią, zwłaszcza w starciu z nieuzbrojonymi cywilami, dysponuje mocą znacznie przewyższającą jego fizyczne możliwości. Zatrzymując się swoim kombi na światłach przed kwaterą CIA podczas godzin porannego szczytu, Kasi stał się w pewnym sensie jednoosobową organizacją terrorystyczną.

Z całkowitym spokojem wysiadł z wozu, rozejrzał się po otaczających go samochodach, przyłożył broń do piersi i zaczął strzelać. Nie wydawał żadnych okrzyków, jak często robią to fanatyczni zamachowcy. Po prostu strzelał do stojących wokół samochodów i ich pasażerów. Na jego twarzy nie widać było śladu emocji - może urzekła go potęga kałasznikowa.

Kasi strzelał zaledwie minutę, trafiając 11 pociskami pięć samochodów. Potem, wciąż zachowując spokój, wsiadł do swojego auta i odjechał. Pozostawiony za jego plecami korek przeistoczył się teraz w pobojowisko, podobne do tych, które Amerykanie pozostawiali po sobie na odległych polach bitew. W krótkim, morderczym amoku Kasi zranił trzy osoby i zabił dwóch pracowników CIA, 66-letniego Lansinga Bennetta i 28-letniego Franka Darlinga. Jakimś cudem żona Darlinga, siedząca w samochodzie obok niego, nie została nawet draśnięta.

Atak na centralę CIA wyczerpał cierpliwość rządu USA. Można było znieść wysokie statystyki zabójstw, ale napad na jeden z głównych filarów bezpieczeństwa państwa nie mógł pozostać bez odpowiedzi. We wrześniu 1994 roku prezydent Bill Clinton wprowadził w całym kraju zakaz handlu karabinami szturmowymi. Przez 10 lat sprzedaż lub kupno "samopowtarzalnych karabinów szturmowych" uznawano za nielegalne. Paragraf 92la (30) ustęp 18 nowego przepisu dotyczył konkretnie kałasznikowa, uznawał bowiem za nielegalne "wszystkie modele broni każdego kalibru, znane jako Norinco, Mitchell, Poly Technologies i Awtomat Kałasznikowa oraz wszelkie ich kopie i duplikaty".

Pomysł był dobry, ale jego realizacja okazała się daleka od doskonałości. Sformułowanie użyte w powyższym artykule pozwalało na ominięcie prawa, przez co amerykańscy handlarze wciąż sprzedawali kałasznikowy. Przepis odnosił się wyłącznie do broni wykonanej po jego ogłoszeniu, więc egzemplarze wyprodukowane przed 1994 rokiem wciąż pozostawały w obiegu. Nie była to jedyna luka w nowym prawie. Według przyjętej w USA definicji karabin szturmowy musi mieć uchwyt pistoletowy. Wytwórcy wykorzystali tę zasadę i zaczęli stosować przedłużone drewniane kolby łączone z uchwytem. Dzięki temu możliwe było sprzedawanie nawet karabinów wytworzonych po 1994 roku, reklamowanych przez kluby i związki strzeleckie jako "broń sportowa". Typowy magazynek pasował zarówno do oryginałów sprzed zakazu, jak i do wersji zmodernizowanych. Nikt nie pytał kupujących, po co im 75 naboi w magazynku do broni sportowej. Amunicja podlegała takiemu samemu zakazowi jak karabin, ale wszystkie zmodernizowane magazynki, takie jak ten, z którego korzystał Purdy przed szkołą w Stockton, były wyprodukowane przed 1994 rokiem i pozostawały legalne. W związku z tym zakazem rozwinął się import amunicji sprzed 1994 roku z państw dawnego bloku wschodniego. Oczekujące na zagranicznych inwestorów młode państwa kapitalistyczne Europy Wschodniej sprzedawały broń, bo był to jedyny produkt przetworzony, który Stany Zjednoczone chciały od nich kupować. Na amerykański rynek trafiły tysiące karabinów i mnóstwo amunicji, sprzedawane za drogocenne dolary przez państwa, takie jak Bułgaria, Węgry i Jugosławia.

Jeśli za pomocą zakazu zamierzano pozbyć się kałasznikowów z amerykańskich ulic, to przedsięwzięcie z góry skazane było na niepowodzenie. Można nawet sądzić, że po jego wprowadzeniu liczba kałasznikowów na rynku jeszcze wzrosła. To na ulicach czarnej Ameryki kałasznikow wyrządził najwięcej szkód, a jego obecność wkrótce odcisnęła piętno na kulturze czarnoskórej młodzieży, budowanej w takt agresywnych rytmów rapu i hip-hopu.

Kałasznikow okazał się równie pociągający dla miłośników czarnej muzyki pod koniec tysiąclecia, jak dla lewicowej inteligencji w latach 60. i dla radzieckiej propagandy w drugiej połowie lat 40. W kałasznikowie rap odnalazł środek wyrazu dla podstawowych elementów swojego przesłania: szacunku, siły i buntu. Hip-hopowcy uważają swoją muzykę za próbę ukazania w formie artystycznej realiów ulic, na których się wychowali, ale dla człowieka nieosłuchanego może ona brzmieć jak agresywne wezwanie do broni. W uznawanej za hymn gangsta rapu piosence A to the K (Od A do K) grupa Cypress Hill mówi otwarcie, że AK-47 jest najczęściej spotykaną bronią na ulicach: "Słyszycie o nim w radiu, oglądacie w telewizji. Od A do K? On jest od A aż do skurwysyńskiego Z". Rap wykorzystywał kałasznikowa nawet jako symbol seksu, wskazując na rzekomo falliczny kształt magazynka, a w utworze Heated Heavy (Rozgrzany i ciężki) hip-hopowiec Krazie Bones zastosował psychologicznie jednoznaczne porównanie potęgi karabinu do mocy penisa: "Biegnę, a kałasz w moich rękach wierzga, rozgrzany i ciężki, czarnuchy uwielbiają, jak im zapakuję i sprawiam, że się moczą". "Moczyć" znaczy zalać krwią, a "zapakować" - odbywać stosunek.

Raz wprowadzony do kultury popularnej kałasznikow zaczął funkcjonować w niej własnym życiem. Korzystając z jego rewolucyjnego wizerunku, artyści przedstawiali go jako narzędzie pewnego siebie, czarnego macho, a zarazem symbol buntu. Była to broń ulicy, w wyraźnej opozycji do oficjalnej władzy - wszak zdołała pokonać Amerykę w Wietnamie, a obecnie stawia jej potężny opór na Bliskim Wschodzie i w Afryce. W utworze The Day the Niggaz Took Over (Dzień, w którym czarnuchy przejęły władzę) Dr Dre wyraźnie chwali kałasznikowa i jego siłę ognia: "Walę z mojego kałasza i posyłam ich do piachu". Respekt, jaki młodym ludziom, zwykle ignorowanym przez resztę społeczeństwa (także rówieśników), zapewniało posiadanie kałasznikowa, zwięźle opisał Ice Cube na płycie Straight Outta Compton (Prosto z Compton), której utwory pokazują Amerykę przez pryzmat brutalnych, pełnych cierpienia czarnych ulic. "Z AK-47 przywalę jak młotem - i ostrzega: Nie próbuj zrobić ze mnie pieprzonego idioty".

Jak niewiele potrzeba, by sprowokować młodego czarnoskórego mężczyznę do pociągnięcia za spust, opowiedział słowami swojej piosenki Easy E, zdradzając, co ma zamiar zrobić z ewentualnym złodziejem kradnącym mu samochód: "Z kałasznikowa, którego zawsze mam przy boku, poślę go do Lucyfera albo wyekspediuję między obłoki". W tej rozedrganej mieszance zbrodni i fanfaronady zniewaga nie uchodzi na sucho, a za akt przemocy odpłaca się wyszukanym okrucieństwem. Tu najważniejszy jest respekt, a nic nie budzi większego respektu niż kałasznikow. Kto weźmie go do ręki, temu wszyscy wokół będą się bali spojrzeć w oczy. Właśnie w takim środowisku, w atmosferze kultu kałasznikowa i wielkiej łatwości naciskania spustu, wychował się Steven Williams, 18-letni członek gangu w Nowym Orleanie. Tak zaczęła się jego historia.

W 2003 roku strzelaniny w Nowym Orleanie stały się już tak częste i krwawe, że miasto zaczęto nazywać "stolicą morderstw". Strzały padały w wielu innych amerykańskich metropoliach, ale pojawienie się na tutejszych ulicach kokainowego kraku spowodowało powstanie nowego, ekstrawaganckiego stylu zabijania. Coś poprzestawiało się w głowach tutejszych przestępców. Ze zwykłych morderców przeistoczyli się w postaci rodem z komiksów, urządzające sobie średniowieczne pojedynki, w których zamiast koni występują samochody, a zamiast kopii - kałasznikowy. Przestępcy zabijali się bez opamiętania - starcy, kobiety i dzieci często padały przypadkowymi ofiarami młodocianych gangów strzelających do siebie z pędzących samochodów. Nowy Orlean powoli pogrążał się w chaosie i ogromie nieszczęść w stopniu niespotykanym dotąd w brutalnej historii amerykańskich miast.

W kwietniu 2003 roku odnotowano tu 30 zabójstw. Był to najgorszy miesiąc w roku, w którym łącznie zginęło 275 osób. Strzelaniny nie rozgrywały się w całym mieście, lecz jedynie na obszarze siedmiu z prawie 500 kilometrów kwadratowych należących do Nowego Orleanu, na niewielkim obszarze z budownictwem komunalnym i domami murzyńskiej biedoty, zajmowanymi przez bezrobotnych, wśród których szerzyła się narkomania. Nastoletni Afroamerykanie mogli tu mieć tylko dwa cele - zarobić i przeżyć. Oba osiągali przez handel narkotykami, a to prowadziło do powstawania gangów.

Miasto było podzielone na osiedla, a w każdym rządził inny gang. Grupy te "edukowały" najmłodszych rekrutów, w wieku od 13 lat wzwyż, którzy małpowali zachowanie swoich przywódców, w nadziei że dzięki popisywaniu się agresją i bezwzględnością zostaną zauważeni i szybko awansują w przestępczej hierarchii. W wieku 15 lat można było zostać żołnierzem gangu, a kończąc 25, stać się weteranem. Podczas prowadzenia rewizji w poszukiwaniu narkotyków, broni czy podejrzanych oddziały nowoorleańskiej policji uzbrojone były po zęby w pistolety i strzelby. Jednak to uzbrojenie i tak nie na wiele im się przydawało, jeśli na swojej drodze napotkali kogoś z kałasznikowem. Policja nie przyjeżdżała do gorszych dzielnic, o ile nie było to absolutnie konieczne, a najniebezpieczniejsze getta w ogóle wyłączono z policyjnej jurysdykcji, przez co stały się sławne w całym kraju jako ojczyzna zbrodni i narkotyków.

Bandyci, na których natykali się policjanci, byli najczęściej pod wpływem narkotyków. Wybiegali z budynków prosto pod policyjne lufy, strzelając bezładnie ze swoich AK-47 lub unosząc broń nad głowę w geście stanowiącym najwyraźniej znak firmowy wszystkich posiadaczy kałasznikowów. Nie da się negocjować z mordercą będącym na haju - do takich przypadków policjanci wzywali brygady snajperów. Robili to bez większych wyrzutów sumienia, wzbudzając w młodych ludziach zapiekłą nienawiść do policji.

By pozbyć się problemów, władze miasta postanowiły wyburzyć ponad 100-letnie domy komunalne. Ich czarnoskórzy mieszkańcy, przekonani o szerzeniu się korupcji wśród nowoorleańskich urzędników, uznali, że burzy się ich domy, by odsprzedać ziemię białym inwestorom. Uczucia te wyrażone zostały w piosence Kalashnikov autorstwa Acetalyne: "Słyszałem, że przenoszą nas do kolejnego obozu przejściowego. Puszczają mieszkania z dymem, a ziemię otaczają drutem kolczastym". Tak oto w osiedlach pojawiła się nienawiść do miejskiej administracji. Patrole policji były regularnie atakowane, a z nadejściem kwietnia liczba morderstw przekroczyła tutejszą normę. Mieszkańcy wyładowywali złość głównie na sobie samych - większość zabójstw była wynikiem walk pomiędzy Murzynami. Już w 1992 roku grupa Bonethugsandharmony śpiewała: "O tak! To znowu ten czarnuch, co innych czarnuchów rozwala z AK-47". Dziura w brzuchu spowodowana pociskiem z AK nie należy do przyjemności.

Miasto opanowała wściekła furia, za której sprawą niewielkie sprzeczki przekształcały się w poważne konflikty. Brutalność członków gangów nie ustępowała tej z Zachodniego Brzegu Jordanu czy Sudanu. Policja była gotowa zaakceptować taki stan rzeczy, o ile rozróby ograniczyłyby się do biednych, murzyńskich dzielnic. Ale huk wystrzałów słychać było nawet w samym centrum miasta. W kwietniu 2003 roku sytuacja uległa pogorszeniu do tego stopnia, że policja zwróciła się o pomoc do szeryfów federalnych i FBI. Szeryfowie zajęli się chwytaniem podejrzanych, natomiast agenci FBI przygotowywali federalne akty oskarżenia przeciwko najgorszym bandytom. Dzięki temu policja mogła teoretycznie skupić się na pilnowaniu agresywnych małolatów, by nie wywoływali strzelanin na ulicach jednego z największych miast Stanów Zjednoczonych.

Afroamerykanin Steven Williams był właśnie takim młodzieńcem z osiedla. Należał do gangu już pięć lat, od 13. roku życia i właśnie miał zostać jego hersztem. W mieście o takim współczynniku umieralności jak w Nowym Orleanie możliwości awansu w półświatku było sporo, a Williams dodatkowo dysponował bułgarskim kałasznikowem.

Tydzień przed tym, jak za sprawą kałasznikowa Williams stał się kryminalistą i w konsekwencji trafił z dożywotnim wyrokiem do więzienia, inny członek gangu, 18-letni Hilliard Smith, zwany Czachą został zastrzelony na ulicy. Williams i reszta ferajny nie wiedzieli, kto był winien jego śmierci, wiedzieli natomiast, kto pociągał za spust w napadzie sprzed roku, w którym Smith został ranny. Ponadto doszły ich słuchy, że jeszcze rok po tamtym zdarzeniu 15-letni Jonathan "Jaskiniowiec" Williams (zbieżność nazwisk przypadkowa) chwalił się, że to on strzelał. Jaskiniowiec, ze względu na powszechnie znaną skłonność nastolatków do przechwałek, nie został oskarżony o napaść z bronią w ręku. Mimo to Steven Williams skazał go na śmierć.

W poniedziałek 14 kwietnia, o wpół do dziesiątej rano, Williams i jeszcze czterech członków gangu - siedemnastolatki Michelle Fulton i Tyrone Crump, osiemnastolatek Herbert Everett i dziewiętnastolatek Larry Moses - zajechali dwoma samochodami pod salę gimnastyczną Liceum imienia Johna McDonogha. Cała piątka ubrana była w jednakowe dżinsy i białe koszulki, wszyscy mieli dredy. Jeden z chłopców miał pistolet, a Williams niósł swojego kałasznikowa.

Szkoła, licząca około 1000 uczniów, znajduje się dwa kilometry na północ od dzielnicy francuskiej, przy czteropasmowej autostradzie, biegnącej z portu do północno-zachodniego skraju miasta. Po przymusowej eksmisji z wyburzanych domów komunalnych i przydzieleniu nowych mieszkań młodzież z rywalizujących dzielnic trafiła razem do tego liceum. Wojujące gangi, dotąd na co dzień oddalone od siebie o kilometry, teraz spotykały się w jednej szkole. Oczywiście prowadziło to do konfliktów, które potęgowały ogólny bałagan. Wewnątrzszkolny handel narkotykami zainteresował starszych wyrostków. Nauczyciele utracili jakąkolwiek kontrolę. W dniu, w którym pojawił się Williams ze swoim gangiem, spośród 1200 dzieciaków na terenie szkoły co najmniej 300 nie było jej uczniami. Liceum przemieniło się w arenę chaotycznych walk gangów i wzajemnego zastraszania. Stało się instytucją zawieszoną w próżni jak wiele innych szkół.

Miasto starało się przeciwdziałać zagrożeniom. Wydział edukacji dysponował 4 000 000 dolarów rocznego funduszu na ochronę 12 szkół. Liceum imienia Johna McDonogha zostało dzięki temu zaopatrzone w metalowe ogrodzenie i czterech strażników pilnujących obu wejść na teren i sprawdzających wszystkich uczniów wykrywaczami metalu, by nie wnosili broni na lekcje. Ponadto szkoły pilnował funkcjonariusz policji. Ale w panującym w szkole bałaganie policjant, podobnie jak nauczyciele, uważał przede wszystkim na to, by nie nadepnąć nikomu na odcisk. Strażnicy stali na swoich miejscach jak przyklejeni, poruszali się wyłącznie podczas sprawdzania toreb i kieszeni wchodzących uczniów. Nie przechadzali się wzdłuż ogrodzenia, nie mogli więc zauważyć wyciętej w siatce dziury. Dzięki niej, po zaparkowaniu samochodów, Williams i jego ekipa z łatwością dostali się na teren szkoły.

Ludzie różnie wspominają zdarzenie z sali gimnastycznej. Niektórzy pamiętają popisującego się Jaskiniowca, inni w ogóle go nie widzieli. Ale większość osób zgadza się co do tego, że w pewnym momencie podeszła do niego dziewczyna i przekonała go, by usiadł na krześle przy drzwiach. Nie wiadomo, kim była. Czy Jaskiniowiec tak bardzo zapamiętał się w odgrywaniu roli pewnego siebie gangstera, że stracił czujność właśnie wtedy, kiedy tak wiele od niej zależało? A może kochał się w tej dziewczynie? Tak czy inaczej, usiadł na wskazanym miejscu.

Williams ani nikt z jego grupy nie uczył się w tej szkole, ale uczęszczali do niej inni członkowie gangu. Wystawili im Jaskiniowca i przez komórkę wytłumaczyli napastnikom, jak dojść do drzwi sali gimnastycznej. W kompletnym rozgardiaszu, typowym dla tego liceum, nikt nie zatrzymał pięciu identycznie ubranych obcych ludzi, nikt nie zastanowił się nawet przez chwilę, czy wolno im przebywać na terenie szkoły. Nikt nie zauważył też kałasznikowa, którego Williams niósł pod kurtką.

W dniu, w którym Williams wpadł do sali gimnastycznej z bronią w ręku, przebywało tam około 200 osób. Nie zwracając uwagi na świadków, wyciągnął karabin i wymierzył w Jaskiniowca. Rozległy się przerażone głosy: "On ma broń!" Nikomu nie trzeba było opisywać możliwości kałasznikowa - wszyscy doskonale wiedzieli, czego ta broń potrafi dokonać na otwartej przestrzeni, zdawali sobie sprawę, że w pomieszczeniu jej skuteczność będzie dużo większa. Jaskiniowiec zamarł na krześle, otoczony członkami gangu. Zaczął prosić o litość, ale Williams zareagował na to pogardą: śmiał się z błagań chłopaka i wyzywał go najgorszymi słowami. Reszta bandy przyłączyła się do zabawy. A potem Williams wpakował pół magazynka w ciało ofiary. Mimo niewielkiej odległości nie wszystkie pociski trafiły w cel. Spowodowane to mogło być silną emocją albo zwykłą nieuwagą. Najbardziej prawdopodobna jest jednak hipoteza, że Williams trzymał kałasznikowa w gangsterskim stylu, jedną ręką zamiast dwiema, popisując się brawurą. W efekcie pierwszej serii Jaskiniowiec został trafiony ośmioma pociskami, a dodatkowo zostały ranne trzy dziewczyny: piętnastolatka, która miała przestrzelone obie nogi, szesnastolatka, trafiona w udo, i kolejna szesnastolatka, która dostała w pośladki i lewe ramię. Jeszcze inna, ciężarna dziewczyna została poturbowana przez tłum próbujący uciec z linii strzału. Gdy przestrzeń wokół Jaskiniowca opustoszała, Williams podszedł bliżej i strzelił mu prosto w głowę. Po pierwszej serii Jaskiniowiec upadł na ziemię ciężko ranny, a być może już martwy. Druga seria z kałasznikowa pozbawiła go twarzy, uniemożliwiając otwarcie trumny podczas pogrzebu.

Morderstwo to było wyjątkowym przykładem bezwzględności, ukazywało przerażającą brawurę wojen gangów oraz straszliwe efekty pocisków z AK-47. Williams wszedł do sali gimnastycznej jako urażony chłopak. Wyszedł zaś jako zabójca, człowiek niebezpieczny, przed którym wszyscy będą czuli respekt. Pozbawiając Jaskiniowca twarzy, uratował własną.

Napastnicy opuścili teren szkoły przez dziurę w siatce, ale wkrótce ich schwytano. Po kilku minutach do szkoły przybyli wstrząśnięci rodzice, pragnący ujrzeć swoje dzieci i złorzeczący strażnikom, którzy nie zauważyli, jak zabójcy wchodzą na teren szkoły. Ale nie było to drugie Columbine. Nie był to napad szału rozpaskudzonych dzieciaków z klasy średniej, spełnienie ich chorej fantazji. Była to codzienna rzeczywistość Nowego Orleanu, który dołączył do grona miast kałasznikowa, takich jak Ramallah i Bagdad.

Ksiądz Thompson Norwood, który zachęcał młodych ludzi do oddawania broni w zamian za pieniądze, przybył do szkoły przerażony.

- To zadziwiające, że tego rodzaju broń jest na ulicach - powiedział. - Skąd nasza młodzież to bierze? Takie karabiny widuje się raczej w Afganistanie i Iraku.

Ale reszta Amerykanów szybko otrząsnęła się z szoku, że w ich kraju dziewiętnastolatek może bez problemu wejść w posiadanie kałasznikowa. Nowy Orlean i jego murzyńskich mieszkańców, toczących pomiędzy sobą małą wojnę domową, pozostawiono samym sobie. Po raz kolejny okazało się, że Ameryka ma w nosie to, że czarni mordują się nawzajem, dopóki robią to wyłącznie między sobą. Jednak zabójstwo Jaskiniowca miało pewien pożyteczny skutek dla miasta. Policja zmuszona była przyznać się do utraty kontroli nad wieloma rejonami miasta i poprawić skuteczność likwidowania nielegalnych składów z bronią. Podczas rewizji znaleziono setki pistoletów, karabinów i strzelb. Ale niewiele kałasznikowów.

Miesiąc po incydencie w Liceum imienia Johna McDonogha 18-letnia Murzynka Gladys Dyson, która tydzień wcześniej zdała ostatni egzamin, wracała do domu drogą przy Washington Avenue, gdy ujrzała zbliżające się dwa samochody. Nagle z obu wozów wychylili się mężczyźni i zaczęli strzelać do siebie nawzajem z kałasznikowów. Dziewczyna wpadła w panikę i zaczęła biec, ale samochody były coraz bliżej, a ich pasażerowie cały czas strzelali. Została trafiona jednym pociskiem. Ludzie tak przyzwyczaili się do tego, co działo się na ulicach Nowego Orleanu, gdzie rządziła kokaina i kałasznikowy, że na odbywającej się rok później rozprawie trzech czarnych mężczyzn, oskarżonych o zabójstwo Gladys Dyson, siostra zamordowanej narzekała nie na powszechne nieprzestrzegania prawa, lecz na niemądre zachowania ofiary.

- Widząc nadjeżdżające samochody, powinna położyć się na ziemi, zamiast biec przed siebie. Wtedy nic by się jej nie stało. Kiedy ja słyszę strzały, natychmiast padam - dodała.

Ksiądz Thompson Norwood słusznie porównał takie strzelaniny do tego, co się dzieje w Trzecim Świecie. Sęk w tym, że Nowy Orlean sam wyglądał jak miasto Trzeciego Świata. Tydzień po przejściu huraganu Ka-trina i wystąpieniu wody z kanału przy Siedemnastej ulicy resztki porządku społecznego legły w gruzach. Przedmieścia tonęły w wodzie, a biednych, czarnych mieszkańców pozostawiono samym sobie na pastwę przypływających do ich domów złodziei, uzbrojonych w kałasznikowy. Doskonałej konstrukcji karabinu nie przeszkadzało błoto, które niszczyło wszystkie inne urządzenia w mieście, od mikrofalówek po elektrownie. To właśnie dla zalanego wodą Nowego Orleanu, podobnie jak dla Wietnamu i Iraku, został stworzony kałasznikow.

Gdy prawo przestawało liczyć się w mieście, kałasznikow już czekał. Nawet minimalne pęknięcie w misternej tkaninie porządku społecznego wystarczy, by karabin rozpoczął swoje panowanie. Dla broni żerującej na ludzkim cierpieniu powódź była zaproszeniem na królewską ucztę. Opuszczeni mieszkańcy kradli ze sklepów jedzenie, a czasem także i broń, ale nie "setki kałasznikowów", jak głosiły niektóre gazety. Okradziono handlujący bronią sklep Wal-Martu przy ulicy Tchoupitoulas, gdzie jednak nie sprzedaj e się kałasznikowów ani żadnych modeli wywodzących się od tego karabinu.

Złodzieje chętniej zabierali telewizory plazmowe, komputery, rowery (raczej mało przydatne podczas powodzi) oraz kosztowności. W zalanej okolicy znajdowało się jeszcze parę sklepów z bronią, ale kałasznikowów czekających w gablotach na złodziei było raczej niewiele. Mieszkańcy Nowego Orleanu uzbroili się w nie przed nadejściem huraganu.

Złodzieje starali się jak najlepiej wykorzystać brak nadzoru policji, która była zajęta ewakuacją ludzi. Oddziały policji z Luizjany, wezwane do pilnowania porządku, zostały ostrzelane z kałasznikowów. Zupełnie jak na Bliskim Wschodzie, tuż przed północą, dwóch ludzi wyszło z francuskiej dzielnicy i zaczęło strzelać w okna komisariatu. Te potyczki z uzbrojonymi w AK mieszkańcami miasta zmusiły burmistrza Ralpha Nagina do wysłania 1500 policjantów z powrotem na ulice, by przywrócić przestrzeganie prawa. Funkcjonariusze niezbyt przekonani, że kiedy poproszą przez radio o wsparcie, ktoś rzeczywiście się zjawi, unikali walk z rabusiami. Podobno niektórzy ze złodziei sami byli policjantami, a poza tym nie ulegało wątpliwości, że złodzieje z AK górują siłą ognia nad oddziałami służb porządkowych. Kamery telewizyjne z helikopterów ukazywały pojedyncze postacie. Wściekli czarni mieli tak samo płonące oczy, jak palestyńscy bojownicy czy iraccy powstańcy, podobnie też potrząsali kałasznikowami nad głowami, okazując swój bunt. Kałasznikow stał się sprawcą nagłej przemiany nowoorleańskich bandziorów w rewolucjonistów.

W Wietnamie widok odzianych na czarno żołnierzy Wietnamskiej Armii Ludowej, ruszających do walki, symbolizował sprzeciw wobec imperializmu, a kałasznikow służył do zabijania Amerykanów. Gdy helikoptery telewizyjnych reporterów latały nad zalanymi ulicami, kałasznikow dokonał kolejnej zmiany swojego wizerunku w amerykańskiej telewizji. Broń złoczyńców i handlarzy narkotykami, broń, za pomocą której dwa lata wcześniej dokonano okropnej zbrodni w Liceum imienia Johna McDonogha, przeistoczyła się w symbol oporu przeciwko obojętności białej Ameryki, korupcji i rasizmowi lokalnych władz. Przed powodzią kałasznikow był przekleństwem Nowego Orleanu. Teraz dla wielu mieszkańców stał się wybawieniem. Korzystając z niedyspozycji służb porządkowych, ludzie zaczęli samodzielnie załatwiać swoje porachunki. Jak w słowach piosenki A to the K grupy Cypress Hill, znany handlarz narkotyków został zatrzymany podczas próby ucieczki wielką limuzyną z zalanej części miasta. Otwarto drzwi i wnętrze samochodu ostrzelano z kałasznikowa. Na miejscu zdarzenia znaleziono karabin i dwa magazynki sklejone taśmą, by przyspieszyć przeładowanie. Drugi magazynek był całkiem niepotrzebny, bo z takiej odległości można było zmasakrować człowieka jedną serią. Może sklejono je dla efektu.

Kałasznikow wciąż żerował na osłabionym organizmie miasta. Rok po przejściu huraganu Katrina, w maju 2006 roku, choremu na schizofrenię mężczyźnie skończyły się lekarstwa. Jego rodzina bezskutecznie starała się znaleźć pomoc medyczną w mieście. Wreszcie chory wziął kałasznikowa i zaczął strzelać w kierunku algierskiej dzielnicy. Policjanci wahali się sześć godzin, aż w końcu go zabili. Rzecznik Centrum Medycyny Sądowej Nowego Orleanu skomentował to następująco:

- Gdy policja musi zajmować się sprawami leżącymi w kompetencjach psychiatry, to nic dobrego z tego nie wyniknie.

Sytuacja w Nowym Orleanie powoli wracała do normy. Wspierana rządowymi dotacjami policja przywracała porządek w osuszonych już dzielnicach, a szalejący w nich bandyci musieli z powrotem zaszyć się w swoich domach. Ale kałasznikow nie potrzebuje powodzi, by przejąć kontrolę nad miastem. Odnosi się to do każdego państwa, nie tylko targanego niepokojami Sudanu, Czeczenii czy Palestyny. Wystarczy, że część mieszkańców doprowadzi się do skrajnego ubóstwa. Wprowadzając kałasznikowa na swój rynek, Stany Zjednoczone powinny wiedzieć, że broń ta strzela sama, gdy tylko równowaga społeczna zostaje zachwiana.

Stany Zjednoczone uwielbiają kreować marki i z AK-47 postąpiły podobnie jak z coca-colą, czyniąc z niego produkt znany na całym świecie. W sposób, o jakim marzy każda firma marketingowa, kałasznikow stał się numerem 1 na światowym rynku broni, wciąż pojawia się w telewizji i na polach walki całego świata, bez względu na dążenia walczących. Proces ów znalazł potwierdzenie także w Rosji, gdzie w 2004 roku biznesmen i były gwiazdor muzyczny Andriej Kołtakow zaprojektował odtwarzacz MP3 w kształcie magazynka do AK-47. Jeśli założy się go do komory nabojowej karabinu, zaczyna odtwarzać muzykę, zamiast wystrzeliwać pociski. Autor pomysłu oznajmił:

- Oto nasz wkład w światowy ruch na rzecz pokoju. Mamy nadzieję, że od tej pory wielu żołnierzy i partyzantów będzie używało swoich AK-47 do słuchania muzyki. To ostudzi ich zapędy.

Być może, ale wówczas kałasznikow straciłby swój wizerunek. Wszak jego markę wykreowano na polu walki.