Gazeta Wyborcza - 21/11/1997

 

 

 

Anita Bialic, Katarzyna Bik

Ja chciałbym być poetą...

 

 

 

 

Na ławce niedaleko pawilonu siedzi punk: - Bursa? No pewnie, że wiem. Nasz idol. Nigdy się nie czołgał.

Osiedle Tysiąclecia w Nowej Hucie, typowe blokowisko z epoki Gierka. Na środku, zasłonięty drzewami, odrapany pawilon. Do południa uczy się w nim młodzież z XXI liceum o profilu teatralno-plastycznym. Po południu budynek zamienia się w Dom Kultury im. Andrzeja Bursy. - Czasem dzwoni telefon: "Czy można z Bursą?". Ludzie myślą, że to właściciel. Dawniej było jeszcze gorzej. Telefonowali z kuratorium, pytając, czy są jeszcze miejsca w bursie. Wtedy się denerwowałam. Ale ci, co tu przychodzą, wiedzą - mówi Dorota Rudy-Rudkowska, dyrektor Domu Kultury im. Andrzeja Bursy w Krakowie.

 

Nauka chodzenia

 

Tyle miałem trudności

z przezwyciężeniem prawa ciążenia

myślałem że jak wreszcie stanę na nogach

uchylą przede mną czoła

a oni w mordę

nie wiem co jest

usiłuję po bohatersku zachować pionową postawę

i nic nie rozumiem

"głupiś" mówią mi życzliwi (najgorszy gatunek łajdaków)

"w życiu trzeba się czołgać czołgać"

więc kładę się na płask

z tyłkiem anielsko-głupio wypiętym w górę

i próbuję

od sandałka do kamaszka

od buciczka do trzewiczka

uczę się chodzić po świecie

 

Dorota Rudy-Rudkowska: - Wszystko zaczęło się pod koniec lat 70., gdy dom kultury nie miał imienia. Do pracy przyszedł młody człowiek. Założył zespół teatralny i wystawił "Naukę chodzenia" - spektakl oparty na wierszach Bursy. To było kultowe przedstawienie, od którego zaczął się tu ruch teatralny. Spróbowaliśmy załatwić nadanie imienia Bursy. Przed rokiem 1980 władze nie chciały go na patrona. W kolejce czekali Berling i Koniew. Udało się dopiero w roku 1981. Impreza miała być w marcu następnego roku - w rocznicę urodzin poety - ale wybuchł stan wojenny. I nigdy się nie odbyła.

Dyrektorka mówi, że od siedemnastu lat na corocznym Festiwalu Artystycznym Młodzieży w domu kultury na osiedlu Tysiąclecia kilka spektakli opartych jest na tekstach Bursy. Jego wiersze czytają też podczas Turniejów Poetyckich. - Nic się nie zestarzał. Traktują go jak swojego. Chcą być jak on: zbuntowani pryszczaci - żartuje.

Bogusław Bałos, konserwator zabytków, przyjaciel Andrzeja Bursy, miał sen:

Ktoś zadzwonił do furtki.

- Bursa - ucieszyłem się. - Andrzej, nie chce mi się wstawać. Przejdź przez ścianę. Ty to potrafisz - zaproponowałem.

Nazajutrz dowiedział się o śmierci Bursy.

Andrzej Bursa umarł w piątek 15 listopada 1957 roku. Miał dwadzieścia pięć lat.

Wdowa po poecie Ludwika Szemioth-Bursa pamięta, że tego ranka przy śniadaniu Andrzej wyciągnął z torby kawałek zmydlonego mydła i pół ćwiartki wódki. - To tylko przywiozłem. Nic nie mam. Taki ze mnie zły mąż - powiedział. Wrócił w nocy z I Festiwalu Młodej Poezji w Poznaniu.

Ludwika wzięła dziecko i psa i wyszła na spacer, żeby nie przeszkadzali mu wyspać się po podróży. Poprosiła, żeby nie wychodził.

Jan Guentner, aktor w Teatrze Starym i współzałożyciel Piwnicy pod Baranami, pamięta, że Bursa odwiedził go tego dnia około godziny jedenastej. - Rozmawialiśmy o wieczorze autorskim Andrzeja, który miał być nazajutrz w Klubie Dziennikarzy "Pod Gruszką". Spieszył się.

Ludwika Szemioth-Bursa:

- Andrzej wrócił do domu w dobrym nastroju. Podczas drugiego śniadania przekomarzał się z naszą nianią Agniesią. Spytał, czy nie przynieść z piwnicy węgla. Potem zaczął mi dyktować podanie. Starałam się na uczelni o stypendium do Chin, a Andrzej lepiej niż ja potrafił uzasadnić, że zasługuję na to wyróżnienie. Miał wielką wprawę w układaniu słów, lecz opornie szło mu pisanie na maszynie (ja przepisywałam jego wiersze). Nasz syn Michaś łaził po biurku. Było po dwunastej. Nagle usłyszałam, że Andrzej za moimi plecami upadł. Nie odwróciłam się. "Czemu to robisz?" spytałam. Ale on nie wstawał. Przybiegła jego siostra Marta. Andrzej leżał nieprzytomny i strasznie ciężko oddychał. Marta zbiegła po lekarza trzy piętra niżej - do Instytutu Onkologii, który mieścił się w naszej kamienicy. Lekarz odmówił wejścia na górę, bo miał dyżur. Marta wróciła. Pobiegła jeszcze raz. Znów odmówił pomocy. Wezwałyśmy pogotowie. Andrzej wciąż żył. Przyjechał lekarz z pogotowia i stwierdził zgon. Nie mogłam w to uwierzyć. Przyszedł znajomy lekarz. Potwierdził.

Sekcja zwłok przeprowadzona w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Krakowie wykazała, że przyczyną zgonu był niedorozwój aorty.

 

Sobie samemu umarłemu

 

Kiedy umarłem już na amen

Cicho do żony rzekłem:

Bardzo przepraszam cię kochana

Lecz wyjdę na chwileczkę

Gdy na Krupniczą mój upiór wchodził

Szepnąłem do koleżanki

Wiesz ja nie żyję... nie przeszkadzajcie sobie

Ale nie mogłem ukryć żem jest martwy

Koledzy mnie obsiedli gwarnie

Z papierosami żywi spoceni

Pytali: Co z tobą umarłeś?

To nic Andrzejku tylko się nie łam...

Ulicami co świat mi zamknęły na rygle

Na dworzec i przez kolejowe tory

Chodziłem cichy i wystygły

Gdzie kiedyś żywym chodziłem upiorem

Szlakiem w nudzie straconych najgorzej

Dni młodości stęsknionej i pustej

Uderzonej w żywe serce nożem

Uderzonej kastetem w usta

 

Andrzej Bursa urodził się 21 marca 1932 roku na Dębnikach w Krakowie. Ojciec jego był nauczycielem i wizytatorem szkolnym. Matka skończyła polonistykę oraz romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim i też uczyła w szkole.

- Jędrek zaczął pisać wiersze, gdy wybuchła wojna - wspomina Marta Knapik, historyk, młodsza o dwa lata siostra Bursy. Wśród zeszytów z wierszami brata przechowuje jego dziecinne rymowanki. - Zachowały się do dziś. Mama zbierała je z podłogi, wyciągała z wiadra z węglem, z pieca, przepisywała. Może wiązała jakieś nadzieje z tym rymowaniem?

Jan Guentner chodził z Bursą do Szkoły Podstawowej im. Jana Kantego: - Andrzej tak dziwnie trzymał ołówek w pięciu palcach. Pisał koślawo i niewyraźnie. Dlatego później popełniano pomyłki w odczytaniu jego słów.

Podczas okupacji Andrzej uczył się w szkole oraz na tajnych kompletach, które prowadził jego ojciec. Guentner wspomina, że na lekcjach polskiego Andrzej czytywał poematy. - Takie wzruszające, w stylu "Ojca zadżumionych". Polonistka, pani Grybosiowa, słuchając ich miała łzy w oczach. Do dziś nie jestem pewien, kto je napisał. Kiedyś Jędrek wyznał, że wyszły spod pióra dziadka, Leona Kopycińskiego.

Po wojnie Bursowie zamieszkali na ostatnim piętrze kamienicy na ulicy Garncarskiej 9, tam gdzie umarł Andrzej.

- Pośrodku przedpokoju stał wielki czarny kredens - opowiada siostra Bursy. - Przy kuchni znajdowała się spiżarnia, dalej łazienka i cztery jasne pokoje. Nasze mieszkanie szybko zaludniło się krewnymi, znajomymi, lokatorami.

Ojciec, Feliks Bursa, opowiedział się za socjalizmem. Opuścił żonę i przeniósł się do Wrocławia. Andrzej mocno przeżył rozstanie rodziców.

Nauka w V Państwowym Gimnazjum i Liceum im. Jana Kochanowskiego mu nie szła. W roku 1947 wstąpił do Związku Walki Młodych. Wkrótce matka wysłała go do Wrocławia, do ojca, który mieszkał tam z nową żoną. Liczyła, że tam zacznie się uczyć.

- Jędrek pisał w listach, że dużo czyta, maluje, pisze wiersze. I tęskni za nami i Krakowem - wspomina Marta Knapik. Andrzej nie polubił szkoły i buntował się przeciwko ojcu. - Kiedy umarł dziadek, Andrzej przyjechał na pogrzeb. I już nie chciał wracać do ojca i macochy. Nie lubił jej.

Wiosną 1950 roku Andrzej Bursa nie zdał matury. Ewa Dunaj-Kozakow w swojej książce "Bursa" przytacza historię opowiedzianą przez ojca poety. Podobno Andrzej podczas jakiegoś zebrania ZWM rzucił legitymację na stół, krzycząc, że ma taką organizację w dupie. Zareagował, bo kolega zapisał się do ZWM, żeby dostać się na studia. Bursę zawiesili i oblali.

Marta Knapik podaje inną wersję: - Podczas zebrania ZWM Jędrek powiedział jakiś niezbyt przystojny wierszyk o władzy, Bierucie, Stalinie. Za to go wyrzucili.

Bursa rok później w swoim życiorysie (w podaniu na studia) napisał tylko tyle: "Z powodów których na tym miejscu z powodu braku miejsca nie mogę wyłuszczyć nie przeszedłem do ZMP. W tamtym okresie popełniłem pewne błędy ideologiczne".

 

Luiza - Krajobraz I

 

Luizo... Ja wiedziałem tu uderzy piorun

Nad drzew błogosławieństwem zwisa jasny miecz

Pagórki zapylone motylem wieczoru

wąwozy ścieżki szosy przeszedłem wzdłuż i wszerz

Szedłem tędy śpiewając niosąc biały narcyz

Słuchałem bzdur wierutnych kipiącego serca

I wracały na tarczy (krwawej słońca tarczy)

Poległe tu marzenia moje i bluźnierstwa

Tutaj Eros prowadzi srebrnopióry rower

A Herkules z rodziną je jajka na twardo

Diana wiedzie wilczura... mych ulic bogowie

Tu bogowie bogowie hulają co się zowie

Krzywoprzysięstwa dyszą popędliwe wargi

Lecz gdy widnokrąg oko rozszerzy czerwone

Miasto jak pięść pancerna nieomylnie grozi

I niesyty radości ten jarmark ubogich

Stąd ten piorun ukryty i ten miecz wzniesiony

 

Bursa przeniósł się do klasy maturalnej w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Krakowie.

- Spóźniłam się do szkoły miesiąc, bo przeciągnął się wakacyjny kurs szybowcowy. W klasie był nowy chłopak. Szczupły, przygarbiony. Miał czarne, kędzierzawe włosy i głęboko osadzone, szare oczy. Nie spodobał mi się. Był przemądrzały - wspomina pierwsze spotkanie z mężem Ludwika. Ona miała dziewiętnaście lat, on - siedemnaście. Chodzili do Zwierzyńca na spacery. - Zawsze przez płot. Nie raz opłakiwałam moje nylony - uśmiecha się.

Maturę zdał jednak eksternistycznie przed komisją nauczycieli z Liceum im. J. Kochanowskiego.

Ludwika Szemioth-Bursa: - Musiał dostać się na studia, bo groziło mu wojsko. Miał kategorię "A". Straszliwie się miotał. Nie wiedział, jakie wybrać studia. W końcu zdecydował się na dziennikarstwo.

Nie wytrzymał tam długo. Po roku przeniósł się na bułgarystykę. Wkrótce poślubił Ludwikę Szemioth.

- Zgodził się na kościelną ceremonię ze względu na Ludkę. Już wtedy uważał się za deistę. Mówił, że jakiś bóg istnieje, ale bliżej nic o nim nie wiadomo - przypomina sobie Bogusław Bałos. Bursa z Guentnerem wypisali się z rejestru parafii kościoła św. Anny w Krakowie.

Po ślubie Bursowie wprowadzili się za szafę do jednego z pokoi w mieszkaniu na Garncarskiej 9. Pięć miesięcy później urodził się Michał.

Szemioth-Bursa: - Byliśmy bez grosza. Nie mieliśmy stypendiów i gubił nas brak zaradności. Marzyliśmy o stałych dochodach. Chcieliśmy hodować króliki. Królik - założyciel "hodowli" - mieszkał z nami jeden dzień. Potem zamierzaliśmy zbierać w Zwierzyńcu wełnę z wielbłądów i lam, gdy zrzucały ją na wiosnę. Były jeszcze plany hodowli pieczarek. Andrzej kupił nawet pudełko z zarodnią. Wreszcie razem z Bałosem skonstruowali żabkę-petardkę, która eksplodując skakała ku uciesze Michała. Wysłali mnie do urzędu, żeby ustalić cenę i zbyt. Poszłam. Poważnie rozmawiałam z poważnym urzędnikiem. Nie pamiętam już, dlaczego nic z tego nie wyszło. Do dziś jedna taka żabka leży w szufladzie.

Pod koniec roku 1954 Bursa przerwał studia i podjął pracę w "Dzienniku Polskim". Nie znosił tego zajęcia. - Trzeba na życie, trzeba prać i ogrzać mieszkanie - narzekał. Buntował się przeciwko obowiązkom. Ludwika cierpliwie znosiła jego napady złości, gdy siadał do pisania reportaży z PGR-ów i małych miasteczek.

 

Sobota

 

Boże jaki miły wieczór

tyle wódki tyle piwa

a potem plątanina

w kulisach tego raju

między pluszową kotarą

a kuchnią za kratą

czułem jak wyzwalam się

od zbędnego nadmiaru energii

w którą wyposażyła mnie młodość

możliwe

że mógłbym użyć jej inaczej

np. napisać 4 reportaże

o perspektywach rozwoju małych miasteczek

ale

mam w dupie małe miasteczka

mam w dupie małe miasteczka

mam w dupie małe miasteczka!

 

- Był niesubordynowany, nie przychodził na zebrania. Nie zawsze oddawał teksty w terminie. Gardził naszym zawodem - wspomina Krystyna Zbijewska, kierownik działu kulturalnego w "Dzienniku". - Był najmłodszy w dziale i nie lubiliśmy go. Skryty, nie krył jednak, że praca go męczy i robi ją tylko "dla chleba".

Pieniędzy Bursom ciągle brakowało. - Potrzeba było na papierosy, tramwaj, obwarzanek, ołówek, papier. Na przeżycie do następnego dnia, tygodnia, miesiąca - wspomina Guentner. Próbowali z Bursą robić adaptacje dla teatru. Przerobili "Małego księcia" i "12 krzeseł" Ilfa i Pietrowa. Zanieśli to Marii Biliżance, dyrektorce Teatru Młodego Widza w Krakowie. Nie wystawiła. Może nawet nie przeczytała. W roku 1956 wymyślili teatr awangardowy.

- Miał to być "Teatr Okropności Karbunkuł" w formie trzyzdaniowych obrazków - opowiada Guentner. - Poszliśmy z tym do Tadeusza Kantora. Znałem go z Teatru Cricot 2.

- Panowie, to czysty surrealizm, natychmiast to robimy - powiedział Kantor. Wciągnął Jaremiankę, by opracowała dekoracje. Muzykę napisał Krzysztof Penderecki, facet z Dębicy, student II roku Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Spektakl wystawili w Klubie Plastyka przy Łobzowskiej. Grali w nim m.in. Stanisław Gronkowski, Roman Tatarczuk, Andrzej Żmudzki, Kazimierz Sala, Maria Stangret i Freda Leniewicz.

- Freda odważyła się wystąpić nago, bo to była rzecz o kobiecie i jej amancie, który ją gładzi. A co on ją dotknie, ona spływa krwią. I w tym naszym "Teatrze Okropności Karbunkuł" była maszyna do szycia, cała owinięta bandażami. Sama poruszała się i śpiewała: "W czarnych arteriach miasta zastyga krew jesieni..." - opowiada Guentner.

Ludwika: - Właśnie szyłam dla Michała płaszcz z przedwojennego ubrania teścia. Materiał był już pokrojony. Michał przyłożył do siebie wycięte kawałki i podszedł do ojca.

- Zobacz, jaki będę miał płaszcz - pochwalił się.

Andrzej na to:

 

Z dziećmi trzeba surowo

zamiast płaszcza łach

ubierz łach

zapnij łach

szanuj łach

ten łach to moja praca

moje wyprute żyły

ten łach

moje stracone złudzenia

moje niedoszłe posłannictwo

moje złamane życie

moja martwa perspektywa

wszystko ten łach

ubierz łach

zapnij łach

szanuj łach

 

Ten wiersz ("Pedagogika") powstał w dobrym dla Bursy roku - 1956. Pisał dużo wierszy, kilkanaście opublikował, kilka Guentner czytał w Piwnicy pod Baranami.

Guentner jest przekonany, że talent Bursy rodził się z buntu. Bruno Miecugow, dziennikarz i literat: - Był przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Przeciw Kościołowi, instytucjom społecznym, redakcji i środowisku. Nie przylgnął do żadnej grupy literackiej, mimo że Adam Włodek - opiekun Koła Młodych przy Związku Literatów Polskich - cenił go. Bursa czuł się jednak niedowartościowany przez środowisko. Chodził od redakcji do redakcji i roznosił wiersze.

Stefan Berdak, artysta plastyk z "Przekroju", wspomina, że pracował w Graficzno-Literackim Piśmie "Zebra", gdy Bursa przyniósł "Luizę".

- Tadeusz Śliwiak, redaktor naczelny, był przeciwny wydrukowaniu. Uważał, że utwór jest bezwartościowy. Bez zgody redakcji dałem poemat do składu. Później nie przyjęli mu już innych wierszy. Może z zazdrości?

Bursa dawał też czasem wiersze do przeczytania Zbijewskiej: - Nikt się nimi nie zachwycał. Wtedy w Krakowie mieliśmy poetów na pęczki.

 

JA CHCIAŁBYM BYĆ POETĄ

 

Ja chciałbym być poetą

Bo dobrze jest poecie

Bo u poety nowy sweter

Zamszowe buty piesek seter

I dobrze żyć na świecie

Ja chciałbym być poetą

Bo byczo u poety

Bo u poety cztery żony

A z każdą dawno rozwiedziony

A ja lubię kobiety

Ja chciałbym być poetą

Może mnie przecież przyjmą

Bo dla poety Zakopane

Nie trzeba wcześnie wstawać rano

A wstawać rano zimno

Bo fajno jest poecie

Nie musi w biurze ślipić

I fuk mu cała dyscyplina

Tylko gitara i dziewczyna

I złote gwiazdy liczyć

I mylić się i liczyć

I liczyć wciąż od nowa

Na ziemi w drzewie i błękicie

Trudnego szukać słowa

I gniewać się i martwić

Bo ciągle jeszcze nie to

I ciągle baczyć ciągle patrzeć

Ja nie chcę być poetą

 

Niedługo przed śmiercią Bursa odszedł z "Dziennika". Dunin-Kozakow pisze, że redakcja odrzuciła jego reportaż o powrocie do Polski zesłańców. Poeta miał też inne problemy. Po krytycznych recenzjach Jana Błońskiego i Michała Głowińskiego Wydawnictwo Literackie odmówiło wydrukowania jego pierwszego tomiku wierszy. Bursa pojechał ze Stanisławem Czyczem do Poznania na I Festiwal Młodej Poezji, marząc o sukcesie. Jury nie przyznało mu nawet wyróżnienia. Wracał do Krakowa przepełnionym, nocnym pociągiem. Stał na korytarzu, palił papierosy, pił wódkę.

 

***

 

Przecież znasz wszystkie moje chwyty

życie moje

wiesz kiedy będę drapał krzyczał i rzucał się

znasz upór moich zmagań

i drętwe pozbawione smaku i czucia wyczerpanie

wtedy zatruwasz mój sen majakami

aby uniemożliwić mi jakikolwiek azyl

znam twoje słodycze

które przyjmuję ze skwapliwą wdzięcznością

i po których szarpią mnie torsje

przywykłem do twoich okrucieństw

nauczyłem się śmiać z własnego trupa

(znasz dobrze ten mój ostatni chwyt)

znudziliśmy się sobie życie moje

mój wrogu

Cóż kiedy wkręciłeś iskry bólu w moje szczęki

aby utrudnić mi ziewanie

 

- Niosłem trumnę. Andrzej był szczupły, a trumna była taka ciężka. Nie pamiętam, kto ją od nas wziął - wspomina kolega i wydawca pism Bursy Stanisław Stanuch. - Nad grobem stał krąg ludzi. W pobliżu - krzesło. Siedziała na nim częściowo sparaliżowana matka Andrzeja. W ciszy czekaliśmy na księdza. Nie przyszedł. Może dlatego, że Andrzej wypisał się z Kościoła. Krążyły też plotki, że popełnił samobójstwo.

Wreszcie Jan Adamski zaczął modlitwę.

- Wyciągnąłem z kieszeni żabkę-petardkę i puściłem mu ją na pożegnanie - mówi Bałos.