Andrzej Kuśniewicz, pisarz i agent w świetle dokumentow IPN 

 

Joanna Siedlecka

Oporów moralnych nie zdradzał 

 

Kariera literacka Andrzeja Kuśniewicza była pasmem sukcesów, bo choć zadebiutował dobrze po pięćdziesiątce, został szybko uznany za jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy współczesnych

 

Jego kunsztownie napisane powieści mówiły o nieistniejącym świecie galicyjskich Żydów, wielonarodowym cesarstwie austro-węgierskim, narodzinach nazizmu czy rewolcie roku 1968 na Zachodzie. Uchodził za Europejczyka, obywatela świata, słynącego zresztą z przedwojennych jeszcze, nienagannych manier, znajomości języków obcych, a w młodości - z życia bon-vivera: miłośnika koni, samochodowych rajdów, wysokogórskich wspinaczek po Alpach i kabaretów - ożenił się przed wojną z rewiową girlsą, autorką "Strachów", Marią Ukniewską.

Nagradzano go też wszystkimi możliwymi laurami, krajowymi i zagranicznymi, m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, dwukrotnie Nagrodą Państwową, Polskiego Pen Clubu, nowojorskiej Fundacji im. Jurzykowskiego, a Francuzi dali mu swoje najwyższe odznaczenie -Legię Honorową i jako jedynego z Polaków zaszczycili członkostwem w prestiżowej Akademii Goncourtów.

I choć pozował na galicyjskiego outsidera, piastował wiele funkcji - członka kolegium i zastępcy redaktora naczelnego "Miesięcznika Literackiego", członka Komisji Nagród Państwowych w dziedzinie literatury, Pen Clubu, Związku Literatów Polskich i jego organizacji partyjnej, wybieranym wielokrotnie do władz ZLP - Oddziału Warszawskiego i Zarządu Głównego.

Istra Premium

Wielu krytyków próbowało bezskutecznie rozszyfrować fenomen jego błyskawicznej kariery, a sprawiła ją - w znacznym stopniu - przeszło dwudziestoletnia współpraca ze Służbą Bezpieczeństwa, jako agenta o numerze rejestracyjnym 4105, kryptonimie Andrzej, rozpracowującego najpierw środowiska emigracyjne i radiowe, a później literackie. Choć ze względu na to, że - formalnie - członków partii nie wolno było werbować, został tzw. kontaktem osobowym.

Z tych samych powodów zrezygnowano z jego pisemnej zgody na współpracę, ale współpraca ta jest jak najbardziej udokumentowana. Wspominała już zresztą o niej w swojej książce "Pajęczyna" (1999) Barbara Stanisławczyk, której mówili o tym oficerowie SB. Dziś potwierdza to zachowana i obfita teczka pracy KO "Andrzeja" (IPN BU 00328/349), zawierająca m.in. jego charakterystyki i oceny dokonywane przez SB "po nazwisku", dotyczące go dokumenty, wśród nich życiorysy i prośby o paszport. A przede wszystkim, znajdujące się też w teczkach wielu rozpracowywanych pisarzy, jego liczne donosy.

Nie ma zato w jego teczce pokwitowań pieniężnych, jedynie wiadomości, że od czasu do czasu, z okazji imienin "Andrzeja", a także "tytułem wynagrodzenia za przekazywane informacje" obdarowywano go rzeczowo, protokołując szczegółowo, co i kiedy otrzymał. Np. "9.11.1969 i 30.11.1970 - kosz wartości 600 złotych zawierający m.in. papierosy "Carmen", kawę, ptasie mleczko, rodzynki, torcik wedlowski. 5.04.1978 - koniak "Rubin", a 30.11.1972 - koniak "Istra Premium"".

Ale zapłatą była głównie pomoc w karierze, na której najbardziej mu zależało, o czym SB dobrze wiedziała. Nagradzano go licznymi laurami i funkcjami, dziełami zbiorowymi już za życia, rolą koncesjonowanego przedstawiciela literatury polskiej, promocją jego twórczości zagranicą, m.in. spotkaniami autorskimi w peerelowskich ambasadach i ośrodkach kultury. A także kontaktami ze związanymi z władzą tłumaczami i wydawcami, staraniami kontrolowanej przez SB Agencji Autorskiej, zabiegającej o umowy dla niego.

Nasz człowiek w Lille

Jest również w Instytucie Pamięci Narodowej druga teczka Kuśniewicza (IPN BU 0208/1176) z założonej mu w 1953 roku przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego sprawy ewidencyjno-obserwacyjnej, wyjaśniającej okoliczności jego paktu z bezpieką, pokazującej też, że oficjalna biografia "Andrzeja" ma niewiele wspólnego z rzeczywistą.

Jeszcze przed wojną rozpoczął pracę w dyplomacji. Wojna zastała go na placówce w Tuluzie, gdzie brał udział we francuskim ruchu oporu. Wywieziony do obozu koncentracyjnego, do Mauthausen, w 1943 r., wstąpił do Francuskiej Partii Komunistycznej.

Po wyzwoleniu przedostał się do Paryża, zameldował w peerelowskiej ambasadzie u Jerzego Putramenta i natychmiast przytomnie zgłosił akces do PKWN, a w styczniu 1946 r. do PPR (w 1948 r. do PZPR), dzięki czemu przeszedł do dyplomacji Polski Ludowej i został konsulem w Tuluzie, potem w Lille i Strasburgu.

Obiecująca kariera została przerwana w roku 1950, gdy bezpieka zaczęła go podejrzewać, że już jako dyplomata PRL został zwerbowany przez wywiad francuski. Odwołano go więc natychmiast do kraju, wywalono z MSZ i partii, ulokowano na skromnej posadce w... Cepelii.

Został też figurantem sprawy założonej mu przez MBP, zamkniętej jednak w 1958 roku, zarzut szpiegostwa uznano bowiem za problematyczny, a jego samego za "naszego człowieka", który "na placówce w Lille współpracował z naszym attache wojskowym, meldując mu o współpracy polskich obywateli z policją lub kontrwywiadem francuskim". Członkostwo partii przywrócono mu, po jego licznych odwołaniach do Komisji Kontroli Partyjnej, już w 1953 roku.

Początkowo używano go do rozpracowania środowisk emigracyjnych, przeniesiony więc został do rozgłośni radiowej "Kraj", a następnie do redakcji zagranicznej Polskiego Radia, z której przekazywał SB informacje o osobach tam pracujących.

W 1960 r. współpracę z nim sformalizowano, rejestrując jako kontakt poufny. W 1965 roku jego sprawę złożono do archiwum, bo "zaczął dawać do zrozumienia, że nie odpowiada mu współpraca z naszą służbą".

W marcu 1969 r. SB postanowiła jednak go "uaktywnić i wykorzystać do rozpracowywania wrogiej działalności w środowisku literackim". Zgodził się podczas dwóch wcześniejszych rozmów sondażowych. "Wykazał przychylną postawę, oporów moralnych nie zdradzał" -cieszył się werbujący go oficer Jan Pawłowski.

W orbicie SB

Okazał się agentem idealnym - cichym, niepozornym, wiecznie milczącym, niemającym wrogów, bo choć pisarska opozycja nie miała do niego zaufania ze względu na członkostwo w partii i sprawowanie funkcji w "Miesięczniku Literackim", a także nieangażowanie się w żadne akcje protestacyjne, szanowano go jako pisarza.

Szkodził ewidentnie środowisku, dostarczając przez lata charakterystyki wytypowanych przez bezpiekę pisarzy, m.in. Jerzego Andrzejewskiego, Ireny Jurgielewiczowej. Sam ich też wskazywał, np. 9.10.1969 swoje spotkanie z oficerem prowadzącym przeznaczył na"analizę listy członków Oddziału Warszawskiego ZLP, którzy powinni znaleźć się w orbicie SB". I do tych o "czynnej postawie opozycyjnej" zaliczył m.in. Pawła Hertza, Andrzeja Brauna, Stefana Kisielewskiego, Andrzeja Kijowskiego. Do "pozostających pod wpływem opozycji, nie pretendujących jednak do roli przywódców", m.in. Igora Newerlego z synem Jarosławem, Jerzego Lisowskiego, Henryka Berezę i innych.

Służba Bezpieczeństwa była dumna, że pozyskała pisarza z najwyższej półki. W styczniu 1980 roku typowała go na prezesa ZLP po umierającym Iwaszkiewiczu. Wysoko oceniała jego donosy: "konkretne, obiektywne, posiadające wartość operacyjną".

A informował np. o córce jednej z pisarek, która leczy się w zakładzie dla nerwowo chorych. O "pederastycznych wyczynach" i partnerach Jarosława Iwaszkiewicza.

Doradzał SB, jak uderzać, informując o źródłach zarobkowania kolegów, ich sytuacji materialnej. Np. Jerzy Przeździecki, hrabia, zarabia lekcjami angielskiego i oprowadzaniem wycieczek po Warszawie. Igor Newerly, "siejący w ZLP nieustanny ferment przeciwko polityce partii, ma nie wiadomo skąd pieniądze, aby za 2 tysiące miesięcznie zatrudniać jako sekretarza Jacka Kuronia".

Praktycznie każdy kontakt z nim owocował donosem. Gdy np. Tadeusz Konwicki pożyczył mu swój, wydany w samizdacie, "Kompleks polski", poleciał z nim na SB, dał do przeczytania swojemu oficerowi. A w swoim raporcie z 29.09.1977 określił Konwickiego jako "przepojonego jadem nienawiści do polityki kulturalnej władz, który książkę swą wydał z pełną świadomością skutków, mimo to, jest nadal kierownikiem literackim zespołu filmowego".

Najbardziej porażający jest jego donos o umierającym Jasienicy, którego odwiedził w szpitalu 21 czerwca 1970 roku, a więc trzy tygodnie przed śmiercią. Poinformował SB, że "cierpi on na chorobę krwi typu rakowego, nie rokującą wyleczenia. Jego stan jest krytyczny lub wręcz beznadziejny". Mało tego, jednym okiem obserwował Jasienicę, a drugim Stefana Kisielewskiego, który również przyszedł odwiedzić chorego. "Andrzej" poinformował go, że z nasłuchów radiowych dowiedział się, jakoby paryska "Kultura" wydawała nową książkę Tomasza Stalińskiego. Relacjonował SB, że uczynił to "celowo, jako eksperyment psychologiczny, sprawdzający zachowania się Kisiela, który w tym momencie jakby drgnął i zmieszał się, co potwierdza, że jest Stalińskim".

Obiady rodzinne

"Bliskie dotarcie" miał też do innego opozycjonisty, profesora Edwarda Lipińskiego, wybitnego ekonomisty, seniora KOR, spokrewnionego z jego żoną, Anną Lechicką. Zapraszała kuzyna na niedzielne obiadki, owocujące raportami "Andrzeja", który podsuwał też SB sposoby na swego powinowatego, donosząc m. in., że mieszka sam, tylko ze starą gosposią w wielkim mieszkaniu przypominającym salon Desy, pełnym bezcennych antyków. Wrócił właśnie z wykładów ze Stanów, gdzie zarobił 2 tysiące dolarów, które zamierza wpłacić na swoje konto itd.

Radził też "Andrzej" SB, aby zastosowała wobec profesora Lipińskiego sankcje poważniejsze - paszportowe, wydawnicze, odebrała prawo do przysługującej mu lecznicy rządowej, "co dla starego człowieka ma duże znaczenie".

Tematyka żydowska, której poświęcił swoje "Nawrócenie", stanowiła niemalże jego wizytówkę, ale jak się okazuje, wyłącznie na sprzedaż, bo jego raporty zioną antysemityzmem przekraczającym zlecenia jego mocodawców.

W roku 1969 denuncjował kolegów z Polskiego Radia - redaktorów i spikerów, którzy emigrują do Izraela lub na Zachód. Przypominał, że naczelny "Przekroju", "obywatel Eile", który wyjechał po marcu do Francji, najprawdopodobniej odmówi powrotu, tym bardziej że termin dawno minął, a mimo to w"Przekroju" nadal trzymają dla niego etat.

Żona "Andrzeja", redaktorka i sekretarz organizacji partyjnej w tygodniku "Szpilki", informowała go - a on z kolei SB - o kolegach z redakcji. Donosił więc, że pracuje tam wielu Żydów, których nazwiska wymieniał. Charakteryzując bliżej jednego z nich, stwierdzał, że "nie tylko sympatyzuje z Izraelem, ale pogardza wszystkim, co polskie, z zaciekłością atakował np. film Poręby "Hubal"".

W swoich raportach o pisarzach dodawał zawsze, kto jest żydowskiego pochodzenia albo też "trzyma z Żydami". Czyje dzieci wyemigrowały do Izraela? Czyj syn, "w domu wypoczynkowym ZLP Astoria w Zakopanem, ucharakteryzowany na rabina, oglądając dziennik telewizyjny wyrażał w sposób tendencyjny swoje niezadowolenie"?

Chwalił się w wywiadach, że ma przyjaciół Żydów, ale i na nich kapował, np. na Artura Sandauera i to nawet wtedy, gdy (13.05.1969) ten odwiedził go w domu podczas choroby. Gdy tylko ozdrowiał, pognał na SB, zrelacjonować wizytę "przyjaciela".

Obserwator międzynarodowy

Wykorzystywano go również do zadań międzynarodowych, do"agenturalnej obserwacji" przybyłych do Polski gości z zagranicy: pisarzy, krytyków, wydawców. O znanych często nazwiskach, bo byli wśród nich, miedzy innymi: Dominique de Roux - francuski krytyk, autor rozmów z Witoldem Gombrowiczem, czy tłumacze niemieccy: Staemmler, Lachman, dr Schlotterer - współwłaściciel wydawnictwa Hauser w Monachium, John Vogt - prezes Norweskiego Pen Clubu.

Bywał na organizowanych na ich cześć oficjalnych i prywatnych kolacjach, m.in. w mieszkaniu Jerzego Lisowskiego. Po każdej z nich donosił SB o przydatnych dla niej szczegółach z życiorysów gości, np. że brat Vogta to członek partii komunistycznej, jeden z Niemców należał do Hitlerjugend, a inny przyjechał na grób bliskiego mu niemieckiego oficera, który zginął w Polsce podczas wojny.

Choć podkreślał zawsze, jak ceni Witolda Gombrowicza, pomagał SB w niszczeniu go, rozpracowując jego biografa: Dominique'a de Roux, który przyjechał w 1970 roku do Polski po gombrowiczowskie materiały.

Gdy w 1970 roku razem z Michałem Misiormym pojechał do NRF, sporządził raport o spotkanym tam Zbigniewie Herbercie, który był "kompletnie pijany. Dedecius uskarżał się, że przez jego alkoholizm kilkakrotnie musiał interweniować na policji, żeby go zwolnili. Jego zachowanie było skandaliczne. Wyzywał Misiornego od politruków".

Śmierć liberała

Wycofał się ze współpracy z SB w grudniu 1981 roku po wprowadzeniu stanu wojennego. Jako powód podał zły stan zdrowia ze względu na wiek - 79 lat i brak kontaktów ze środowiskiem, bo oddał też legitymację partyjną na znak protestu przeciwko polityce władz, nie wstąpił do nowego Związku Literatów - pisała bezpieka przed złożeniem jego materiałów do archiwum.

Czy dopiero stan wojenny coś mu wreszcie uświadomił? Czy też, dobiegający osiemdziesiątki, po drugim już zawale, syty sukcesów, z rozkręconą karierą, zaczął myśleć o własnym nekrologu i przechodzić na stronę tych, na których donosił?

Dowodzi tego jego ostatnia książka "Puzzle pamięci", wywiad-rzeka przeprowadzony przez Grażynę Szcześniak, w której kreował się już na liberała, zniesmaczonego polityką partii: Siwakami i Świrgoniami, rzucającego w gniewie partyjną legitymacją. Przechwalał się, że działalność KOR miał szczęście poznać dużo wcześniej, dzięki swojemu powinowatemu, nieżyjącemu już profesorowi Lipińskiemu, na którego mógł się teraz bezkarnie powoływać.

Jego wolta nastawiła do niego przychylnie pisarzy z utworzonego po 1989 roku Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. I to oni, nie ci z neo-Zlepu, urażeni, że do nich nie wstąpił, w maju 1993 r. uczestniczyli w jego pogrzebie. A prezydent wolnej już Polski Lech Wałęsa dorzucił mu jeszcze jeden laur i odznaczył pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.





Lustracja i materiały archiwalne