Izaak Babel

U NASZEGO BAT'KI MACHNY

 

 

Sześciu machnowców zgwałciło służącą zeszłej nocy. Dowiedziawszy się o tym rano, postanowiłem zobaczyć, jak też wygląda kobieta sześciokrotnie zgwałcona raz po raz. Zastałem ją w kuchni. Prała, zgięta nad balią. Była to gruba dziewucha o rumianych policzkach. Tylko ospałe bytowanie w żyznej okolicy napełnić może Żydówkę takimi krowimi sokami, wypucować jej policzki do takiego tłustego blasku. Nogi dziewczyny, tęgie, ceglaste, rozdęte jak balony, wydzielały ckliwy odór dopiero co rozpłatanego mięsa. I wydawało mi się, że z całego wczorajszego jej panieństwa zostały tylko policzki rozpalone bardziej niż zwykle i spojrzenie zwrócone w dół.

Prócz służącej w kuchni siedział jeszcze chłopak Kikin, umyślny sztabu naszego bat'ki Machny. Znany był w sztabie jako przygłupek i potrafił najspokojniej w świecie stawać na głowie i chodzić na rękach w najmniej odpowiedniej chwili. Nieraz zdarzało mi się przyłapać go przed lustrem. Podginając nogę w dziurawych portkach, Kikin mrugał sam do siebie, klepał się po gołym, chłopackim brzuchu, śpiewał wojskowe piosenki i robił zwycięskie miny, nad którymi sam ryczał ze śmiechu. Praca wyobraźni odbywała się w tym chłopcu z niezwykłą żwawością. Dziś znowu zastałem go w trakcie dość szczególnego zajęcia - Kikin oblepiał niemiecki hełm paskami złoconego papieru.

- Iluś ty wczoraj obsłużyła, Ruchla? - powiedział i mrużąc oko przyjrzał się swojemu umajonemu hełmowi.

Dziewczyna milczała.

- Obsłużyłaś sześciu - ciągnął chłopak - a są baby, co do dwudziestu chłopa mogą sobie zaliczyć. Nasza wiara jedną gospodynię z Krapiwnego to już maglowała, a maglowała, że aż chłopaki plunęli i dali spokój, ale tamta była grubsza w sobie, jak ty...

- Przynieś wody - powiedziała dziewczyna.

Kikin przyniósł z podwórza wiadro wody. Szurając bosymi nogami podszedł potem do lustra, włożył na głowę hełm w złote paski i uważnie przyjrzał się swojemu odbiciu. To, co w lustrze zobaczył, olśniło go całkiem. Wetknął palce w nozdrza i obserwował z zapartym tchem, jak pod tym naciskiem zmienia się kształt jego nosa.

- Ja sobie pójdę z ekspedycji - zwrócił się do Żydówki - tylko nikomu nie mów, Ruchla. Stecenko bierze mnie do swojego szwadronu. Tam przynajmniej dadzą mundur i uszanują człowieka, i kumpli znajdę bojowych, nie to, co tu, ofermy szmatławe... Wczoraj, jak ciebie złapali, to ja trzymałem za głowę i mówię do Matwieja Wasylicza - co ma być, powiadam, proszę pana, to już się czwarty zmienia, a ja wciąż trzymani i trzymam. Pan to już drugi raz, proszę pana, ulżył sobie, a ja za to, że jestem chłopak małoletni i nie z naszej kompanii, to mnie każdy może krzywdzić... Tyś chyba, Ruchla, sama słyszała te jego własne słowa - my, powiada, żadnej, ale to żadnej krzywdy ci nie robimy, Kikin, tylko dyżurni wszyscy załatwią swoje, to potem i ty swoje załatwisz... Ale oni akurat mnie dopuszczą, gdzie tam... I dopiero kiedy oni cię ciągnęli do lasu, to mi Matwiej Wasylicz powiada - załatw, Kikin, co ci trzeba, jeżeli chcesz. Nie, powiadam, proszę pana, nie chcę po Waśce ja nic załatwiać, żebym potem całe życie miał płakać...

Kikin zasapał gniewnie i umilkł. Położył się na podłodze i zapatrzył się w jakiś odległy punkt, bosy, długi, smutny, z gołym brzuchem i w błyszczącym hełmie na słomianych włosach.

- Ludzie furt gadają, że machnowcy, że takie bohatery - mruknął ponuro - a jak trochę soli z nimi zjesz, to zaraz się pokaże, że każdy nosi kamień za pazuchą...

Żydówka uniosła nad balią nalaną krwią twarz, zerknęła spod oka na chłopca i wyszła z kuchni tym trudnym krokiem, jaki się widzi u kawalerzysty, kiedy po długiej jeździe opuszcza na ziemią ścierpnięte swoje nogi. Zostawszy sam w kuchni, chłopak ogarnął izbę znudzonym wzrokiem, westchnął, wparł dłonie w podłogę, podrzucił nogi i nie ruszając sterczącymi w górę piętami, zaczął szybko chodzić na rękach.

 

Tłum. Jerzy Pomianowski







Nowele i opowiadania - subiektywny wybór