Archiwum  

Życie z dnia 2000-12-01

 

Zejście z bieżni

Leszek Balcerowicz

 

Niektórzy mówią: przegrał na całej linii. Inni: wie kiedy odejść. Najpierw wyprowadził partię z rządu, potem "wyłączył" z kampanii prezydenckiej. Efekt: notowania Unii Wolności sporo spadły. Dziś były wicepremier i minister finansów oddaje bez walki stanowisko przewodniczącego partii. Dostanie zapewne fotel prezesa NBP. Jak na ironię losu targi o miejsce poza partyjną polityką dla Balcerowicza polityka odbywają się za pomocą budżetu - świętości dla Balcerowicza - ekonomisty.

 

Jest obok Lecha Wałęsy jedynym politykiem, który już za życia zapewnił sobie miejsce na kartach historii. Był najlepszym polskim towarem eksportowym. W latach osiemdziesiątych na hasło "Polska", Zachód odpowiadał "Wałęsa" i "Solidarność". Ale już w następnym dziesięcioleciu: "plan Balcerowicza". Na tym tle gorzej wygląda jego obecna sytuacja. Już od roku mówiło się, że być może obejmie eksponowane stanowisko w MFW lub w Banku Światowym. Nic z tego nie wyszło.
O tym, czy profesor Leszek Balcerowicz zostanie szefem NBP, zadecyduje przede wszystkim prezydent Aleksander Kwaśniewski, który proponuje szefa Banku Centralnego. Potem kandydat musi uzyskać większość w Sejmie. To też nie będzie łatwe dla Leszka Balcerowicza. Jego dawny rywal Tadeusz Mazowiecki prowadzi równoległe negocjacje z SLD i AWS. Ceną za poparcie Balcerowicza w obu przypadkach jest budżet i termin wyborów. Tylko że AWS żąda poparcia planu wydatków państwa na przyszły rok i odłożenia wyborów. SLD daje do zrozumienia, że mogłoby Balcerowicza poprzeć, gdyby Unia budżet zawetowała i opowiedziała się za przyśpieszonymi wyborami.
Co zrobi w takiej sytuacji Unia? Nie wiadomo. Leszek Balcerowicz do czasu oficjalnej nominacji nie wypowiada się na temat swojej kandydatury na prezesa NBP. Można tylko przypuszczać, że odczuwa pewien dyskomfort. Zawsze twierdził, że doraźna polityka i układy personalne nie powinny mieć wpływu na politykę finansową państwa.

Przewodniczący do wynajęcia

Na ostatnim zjeździe Unii, w 1998 roku, Balcerowicz, obejmując partię we władanie na drugą kadencję, przypomniał, że jest średniodystansowcem. Więc drugie okrążenie stadionu jest dla niego ostatnim. Dziś odchodzi, zgodnie z tym, co zapowiedział dwa lata temu. Po prostu minął czas, jaki sobie wyznaczył na partyjną działalność.
- Nie jestem dożywotnim politykiem, tylko politykiem programowym, zadaniowym. Polityka interesuje mnie, dopóki daje możliwości realizacji wyznaczonego zadania. Do stanowisk i tytułów nie przywiązuję - twierdzi Leszek Balcerowicz. - Uważam, że na tyle zaawansowałem prace programowe w Unii, że zadanie wykonałem.
Wylicza: nad propozycjami Unii dotyczącymi spraw bezpieczeństwa i wymiaru sprawiedliwości pieczę objął wiceprzewodniczący Tadeusz Syryjczyk. To bardzo ważna działka, bo obecne propozycje są w sprzeczności z poprzednim stanowiskiem Unii w tych sprawach.
Projekty ustaw edukacyjnych i zmian w prawie pracy są już w Sejmie.
- Doprowadziłem do "dojrzałego punktu" - mówi Balcerowicz.
Podobnie w negocjacjach z Andrzejem Olechowskim.
- Bardzo zależało mi na tym, żeby stworzyć podstawy porozumienia z Olechowskim, dającego możliwość uzgodnienia kandydatów z jego ugrupowania na listach wyborczych UW.
Balcerowicz mówi w ten sposób, jakby nie miał wątpliwości, że po jego odejściu kierunek zostanie utrzymany, wstępne porozumienia rozwijane i ugruntowywane. Na uwagę, że nowy szef Unii może mieć inne zdanie, dziwi się: - Relacjonowałem szczegóły negocjacji z Andrzejem Olechowskim i zarząd oraz Rada Krajowa Unii zaakceptowały moje ustalenia jednogłośnie.
- On naprawdę wierzy, że raz ustalone obowiązuje i koniec. Tak można działać w Ministerstwie Finansów, nie w partii. Dlatego nie lubi polityki, a polityka mu się odwzajemnia - twierdzi działacz Unii.
Nie miał w planach trzeciej kadencji. Ale prawdą jest też, że odchodzi, bo musi.
Partia wystawia rachunek bezlitosny. Nie pamięta początkowych sukcesów. A bilans ostatnich miesięcy nie jest dobry ani dla Unii, ani dla Balcerowicza. Złe wyniki sondaży nakręcają nastroje. Zjadliwe krytyki wobec szefa ustały dopiero wtedy, gdy Balcerowicz ogłosił, że oddaje bez walki fotel przewodniczącego.

Środki i cele

Długo był bezpartyjny. Zdecydował się na Unię Wolności w lutym 1995 roku, gdy zaproponowano mu kandydowanie na przewodniczącego partii.
- To był świadomy wybór intelektualny - twierdzi bliski współpracownik byłego wicepremiera. - Z tabelki mu wyszło, że tak będzie dobrze.
Po sześciu tygodniach na zjeździe wygrał ogromną większością głosów z autorytetem i twórcą UW - pierwszym premierem wolnej powojennej Polski Tadeuszem Mazowieckim. I nie był to pojedynek pozorowany, bo Mazowiecki, który wcześniej oświadczył, że nie chce dłużej być "spinaczem" Unii, nagle zmienił zdanie i mobilizował swoich zwolenników.
Od początku miał swoich zwolenników i zagorzałych przeciwników, którzy uważali, że Balcerowicz nie nadaje się do partyjnej polityki.
Jan Krzysztof Bielecki, były premier, UW: - Problemem Balcerowicza jest to, że w polityce liczą się wrażenia, fakty stają się ważne dopiero później dla historyków. A u niego odwrotnie: to, czy jakaś decyzja jest akceptowana przez wyborców, to sprawa drugorzędna.
Ryszard Bugaj: - Widzi świat jednowymiarowo, a to w uprawianiu polityki nie pomaga. Patrzy na wszystko przez pryzmat ekonomii.
Wiesław Kaczmarek z SLD: - Nie umie grać w zespole. Realizuje własne cele, nie uznając priorytetu interesów politycznego ugrupowania, które reprezentuje.
Andrzej Celiński, SLD, do niedawna polityk Unii: - Prezentuje niezwykle dogmatyczne stanowiska i nie ma zwyczaju ich ucierania.
Nawet bliscy współpracownicy wicepremiera i jego zwolennicy przyznają, że nie umie i nie chce szukać kompromisów ani udawać, że zgadza się ze swoim partnerem. Nie zna taktyki słownej gry, wzajemnych uprzejmości, powolnego uzgadniania stanowisk. Zawsze wszystko sprawdza i wie lepiej. Można go szanować, trudno lubić.
- Wstąpił do Unii tylko po to, żeby zostać przewodniczącym - mówi polityk UW. - Stanowisko szefa partii dawało mu pewne szanse, żeby po następnych wyborach wejść do rządu i kontynuować to, co musiał przerwać w 1991 roku.
- Od początku traktował partię jako użyteczne narzędzie służące do realizacji jego celów - mówi Bronisław Komorowski, minister obrony narodowej, SKL.
Balcerowicz przyznaje, że chciał dokończyć reformę, przerwaną w 1991 roku i wrócić do rządu. Ale nie rozumie, jak można mu z tego czynić zarzut.
- To nieporozumienie. Przecież dokończenie reformy to akurat realizacja programu Unii. Wszedłem do polityki jako osoba zajmująca się państwem i gospodarką. Z programem, który był tożsamy z celami ideowymi Unii. I realizacja tego programu, praca dla kraju jest celem. Wszystko inne, łącznie z siłą partii, to środki służące realizacji tego celu.
Najbardziej denerwuje go opinia o jego "jednostronności", postrzeganiu wszystkich problemów przez pryzmat gospodarki. - To mówią i piszą ludzie, którzy nie czytali moich prac - prawie krzyczy. - To pusta insynuacja - mówi wzburzony. - Poza tym - dodaje już spokojniej - polityk, który nie ma ekonomicznego przygotowania, powinien się wstydzić.

Najpierw sukces

Autorem pomysłu, żeby szefem partii został Leszek Balcerowicz, polityczny outsider i ekonomista o światowej sławie, był Aleksander Smolar, prezes Fundacji Batorego.
- Unia była wewnętrznie podzielona, u progu podziału coraz mniej działaczy wierzyło w szansę przetrwania - wspomina Smolar. - Balcerowiczowi udało się przywrócić Unię do życia.
- Został przewodniczącym Unii w trudnej sytuacji - mówi wicemarszałek Senatu i kandydat na następcę Balcerowicza Donald Tusk. - Jacek Kuroń był kandydatem na prezydenta, potem odszedł Rokita, sondaże dawały Unii 4 proc. poparcia. Ale najważniejsze, że udało mu się coś, co w moim przekonaniu graniczyło z cudem: ze zbiorowiska autorytetów i indywidualności zbudował względnie sterowny pojazd.
Jak to zrobił? Wyjaśnia Aleksander Smolar: - Postawił tezę, że skuteczność jest też problemem moralnym. Za tym poszły działania o charakterze politycznym: zmiana statutu - nowy niesłychanie zcentralizował partię, przeciwstawianie się zachowaniom nielojalnym, kroki dyscyplinarne. To zdecydowanie w tamtych czasach było zaletą - stworzyło z Unii partię, a nie klub dyskusyjny. Ale miało też negatywny wpływ: osłabiło dyskusję, zmniejszyło kreatywność.
Andrzej Potocki, rzecznik Unii Wolności, który nigdy nie należał do entuzjastów Leszka Balcerowicza, też oddaje przewodniczącemu, co jego.
- Pod jego kierownictwem Unia z partii środowiskowej, działającej głównie w dużych miastach, stała się organizacją polityczną.
Paweł Piskorski, prezydent Warszawy: - Udowodnił, że partia liberalna, wolnorynkowa, nowoczesnej prawicy może odnieść sukces. Mieliśmy gorsze notowania niż Unia Pracy, w wyborach udało się osiągnąć 13,5 procent, potem prawie 19 procent.
Aleksander Smolar: - Bardzo dużo jeździł. Włożył mnóstwo energii, wraz ze współpracownikami, żeby Unia powstała też na prowincji. Jego zdecydowanie, nowoczesne poglądy przyciągnęły młodzież.
Donald Tusk podkreśla: - Unia ma dziś dwa razy więcej członków, niż wtedy gdy zarządzanie partią przejmował Balcerowicz. Ma najsilniejszą w Polsce organizację młodzieżową - Młodzi Demokraci. Pod jego przywództwem partia odebrała władzę SLD i PSL i utworzyła rząd z AWS.

Lokomotywa jednej kampanii

Już jako lider Unii Wolności stworzył ideę tzw. drugiego planu Balcerowicza, którego główne przesłanie brzmiało "Balcerowicz premierem".
Warunkiem powodzenia był dobry wynik wyborczy Unii, tak by mogła odegrać rolę języczka u wagi. Balcerowicz dał z siebie wszystko. Zmienił swój wizerunek. Oprawki okularów, krawaty i fryzurę. Pod kierunkiem Pawła Piskorskiego, unijnego mistrza mediów, uczył się mówić do kamery. I najważniejsze: poniechał śmiertelnej powagi i profesorskiej surowości. Zaczął żartować z dziennikarzami i uśmiechać się.
- Nauczyli go, że tam gdzie w książce jest kropka, w telewizji stawia się uśmiech - mówi polityk Unii. - Robi to całkiem mechanicznie. Mówi np. "Bezrobocie rośnie" i posyła uśmiech do kamery.
Mimo takich niedociągnięć nowy wizerunek "Balcerowicza z ludzką twarzą" okazał się sukcesem. Unii, której był lokomotywą i jego samego.
Został premierem, choć nominalnie był tylko "wice".
Kiedy w 1997 roku związkowcy z "Solidarności" sięgnęli po władzę, uzyskując ogromne poparcie w wyborach parlamentarnych, wydawało się, że szansę na realizację planu mają prawie wszyscy tylko nie on - antysyndykalista, liberał, zwolennik "niewidzialnej ręki rynku". A jednak to on kształtował politykę gospodarczą rządu. I kiedy przeżył już prawie wszystko, przetrzymał ataki w parlamencie i demonstracje uliczne, kiedy ogromnie poprawił swój wizerunek i "przyzwyczaił" nawet swoich oponentów, że jest jedyny i nie do zastąpienia, "pozbierał swoje zabawki" i odszedł.
- Ta decyzja to był błąd - twierdzi Bronisław Komorowski. - Rozbiła wizerunek Unii jako partii odpowiedzialnej, działającej w imię nadrzędnych interesów państwa, która ma na sztandarach wypisaną obronę reform.
- To była przemyślana decyzja - mówi Balcerowicz. - Nie było innego wyjścia. Koalicja powoli stawałaby się jeszcze większą fikcją. I nie mógłbym firmować kampanijnych posunięć rządu: uwłaszczenia, podwyższenia składki zdrowotnej. Takie pomysły są szkodliwe dla całej gospodarki.
- W ciągu 2 tygodni zaprzepaścił dorobek kilku lat mozolnej pracy, swojej i sztabu ludzi kierujących Unią Wolności - twierdzą unijni malkontenci. Zarzucają mu, że wyjście z koalicji nie było częścią politycznego planu. Odcięcie się Unii od AWS można było lepiej wykorzystać medialnie. Zamiast politycznej ofensywy w partii rozlała się inercja. Do frustracji po utracie stanowisk rządowych doszedł brak udziału w wyborach prezydenckich. Partia nie wystawiła swojego kandydata i nawet nikogo nie popierała. Stworzony na wiosnę sztab wyborczy UW, któremu przewodził Artur Smółko, był bezrobotny.
Topniejąca z miesiąca na miesiąc grupa aktywistów, zwłaszcza tych najmłodszych, ze Stowarzyszenia Młodych Demokratów - rozbiegła się po sztabach wyborczych konkurencji. Młodzi unici pomagali w kampanii Andrzejowi Olechowskiemu. Co prawda z cichym błogosławieństwem szefa, ale to jednak nie to samo, co pracować pod własnym szyldem.
- Do polityki idzie się dla dwóch rzeczy: żeby mieć władzę i żeby działać - mówi działacz unijnej młodzieżówki. - Kampania jest najlepszym czasem. Rozbudza nadzieję na władzę i daje możliwości wytężonej pracy. Tego zastrzyku adrenaliny Balcerowicz nas pozbawił.
Starsi działacze też byli rozgoryczeni decyzją szefa: - Szans na zwycięstwo nie było, ale była okazja, żeby zmobilizować i partię, i elektorat. Przestraszył się, jak z wyliczeń mu wyszło, że może dostać sześć procent poparcia.
- Nie lubi polityki i gdyby mógł, to by zakazał jej uprawiania. Wycofując Unię z kampanii prawie to zrobił - twierdzi jeden z oponentów Balcerowicza.
Balcerowicz: - Chciałem, by partia poparła Olechowskiego. Ale nie mogłem stawiać tego na ostrzu noża, a wystawianie własnego kandydata było bez sensu.
- On nie chce być prezydentem, nie takie są jego plany polityczne. A ktoś, kto nie chce i tak byłby kiepskim kandydatem - mówi zwolennik Balcerowicza.
Dziś przeciwnicy Olechowskiego mówią: mógł nas namówić na poparcie tego kandydata. Wystarczyło trochę podyskutować...
Balcerowicz: - Nie będę tego komentował. To już zamknięty rozdział.

Dwie unie i człowiek z plastiku

Wykładzina w biurze Unii Wolności wyznacza granicę polityczną. - Szare jest brudne i rozmemłane. Granatowe - zborne, wyznaczone, policzalne. Dwa światy - mówi unijny liberał.
Dwa kolory wykładziny wzięły się stąd, że Balcerowicz po odejściu Unii z rządu, swoją kwaterę główną założył w partyjnym biurze. "Żołnierze" profesora byli zrozpaczeni: jak tu pracować bez komputerów? Z rozpędu zrobiono cały remont, ale tylko w części przewodniczącego. Ta, którą zawiaduje sekretarz generalny Mirosław Czech, pozostała nietknięta.
Czech, mimo że od Balcerowicza młodszy, utożsamiany jest ze "starą unią etosową". Tą, która budzi się trzy godziny później niż ma to w zwyczaju Leszek Balcerowicz i na politycznych dywagacjach, w kłębach papierosowego dymu, trawi całe popołudnia.
Balcerowicz tą krótką charakterystykę UW przyjmuje z uśmiechem. Zaraz jednak precyzuje, że dotyczy tylko części Unii, czołówki, inteligencji kawiarnianej, literackiej. Najlepsza Unia, według niego, jest w małych miasteczkach: przedsiębiorcy, inżynierowie, ludzie większego konkretu i lepszych nawyków organizacyjnych.
- Do pewnego stopnia byłem dla Unii szokiem kulturowym. Nazywają to menedżerskim stylem - mówi.
Starć i drobnych stłuczek na styku dwóch mentalności najwięcej było na początku. - Trochę Unię zreformowałem - mówi Balcerowicz.
Potem sytuacja sama się rozładowała, gdy szef partii został wicepremierem. Od maja urzęduje w partyjnej siedzibie: napięcie znów wzrosło.
W kampanii ci, którzy dla niego pracowali, a więc zwolennicy, mówili o nim, trochę z podziwem, trochę z niedowierzaniem: "Cyborg". Albo: "człowiek z plastiku". Dla swoich przeciwników był zawsze postacią niezrozumiałą. Współpracy nie ułatwiał trudny charakter szefa. Wymagający, często apodyktyczny, z "trudnymi manierami" i skłonnością do porządkowania wokół siebie przestrzeni wyłącznie według własnych wyobrażeń.
- Potrzebuje bardziej wojska niż dyskutantów - mówi o nim jeden z jego zwolenników. - To ma swoje dobre strony w kryzysowych sytuacjach. Ale Unia jest specyficzną partią, w której szczególnie warto mieć cierpliwość do długiej rozmowy.
Tempo, jakie narzucił Balcerowicz, najczęściej wykluczało debatę. On sam zresztą nie lubi tracić czasu na jałowe dysputy.
Różnica temperamentów i syndrom określany jako "zmęczenie Balcerowiczem" nie jest jedyną przyczyną, dla której partyjna większość chce zmiany kierownictwa.
Andrzej Potocki: - Niedobrze się stało, że Unia skupiła się tylko na jednym polu, finansowym, nieco po macoszemu traktując inne ważne zjawiska społeczne. Nie może być tak, żeby Unia była postrzegana jako partia, która mówi tylko o pieniądzach.
- Okres rządowy nie był okresem sukcesów Unii - twierdzi Aleksander Smolar. - Nastąpiło zawężenie zainteresowań partyjnych przywódców. Żadna partia nie może zajmować się tylko budżetem i transportem kolejowym.
Pod rządami Balcerowicza elektorat Unii Wolności przesunął się w prawą stronę. To jednych cieszy, innych martwi.
- Nie traktowano z powagą interesów wielu tradycyjnych unijnych środowisk, takich jak tradycyjna inteligencja, pogardliwie nazywana budżetową - twierdzi Aleksander Smolar. - Modyfikacja programu już się dokonuje. Unia pokazuje twarz bardziej zatroskaną o problemy społeczne, nie tylko ekonomiczne. Sam Leszek Balcerowicz od wyjścia z rządu zmienił język. Większy nacisk kładzie na sprawę równości szans niż na równowagę budżetową.
Smolar zapewnia: nie posądza Balcerowicza o to, że jest zimnym technokratą. Wie, że zawsze dostrzegał problemy społeczne, że jest w nim autentyczna wrażliwość. Tylko że nie znajdowało to wyrazu w języku partii politycznej, którą kierował.
Żeby mogła się zmienić Unia, musi się zmienić jej szef. Balcerowicz musi odejść, choćby dlatego, że ten sam człowiek nie może reprezentować zmienionej linii.
- Życzyłbym Unii, żeby nie dokonywała żadnego gwałtownego zwrotu. Inaczej skończy się tak jak z KLD, gdy obiecywaliśmy milion nowych miejsc pracy. To szukanie łatwego poklasku. Musimy pamiętać, że kto inny jest w tym lepszy - mówi Paweł Piskorski.
Donald Tusk jest zdania, że Unia powinna zostać przy formule partii liberalnej i wolnorynkowej.
- Wynik Andrzeja Olechowskiego pokazał, że można głosić poglądy umiarkowanie prawicowe w wymiarze politycznym i liberalne w wymiarze gospodarczym i zdobywać 20 procent elektoratu. Prawdziwym zwycięzcą będzie ten, kto te 20 procent przekona do siebie. Unia Wolności ma na to największe szanse, ale niektórzy w Unii się tego boją. I wolą zmieniać partyjne oblicze na bardziej zatroskane, wrażliwe społecznie.
I tak naprawdę o to, czy Unia powinna się zmienić, a raczej wrócić do starej, etosowej twarzy, toczyć się będzie spór na najbliższym kongresie.

Agnieszka Sowa