Artur Domosławski

CIA a media amerykańskie

 

 

 

W połowie lat siedemdziesiątych dwie komisje Kongresu USA - kongresmana Otisa Pike'a i senatora Franka Churcha - prowadziły śledztwa w sprawie tajnych operacji CIA. W ich toku wyszło na jaw, że werbowanie amerykańskich dziennikarzy do współpracy z CIA jest standardową praktyką agencji. Od samego początku śledztw administracja waszyngtońska, na czele z prezydentem Fordem i jego sekretarzem stanu Kissingerem, stosowała obstrukcję, a naciski byłych i aktualnego wówczas szefa CIA, George'a Busha seniora, powstrzymały dociekliwość kongresmanów i senatorów (z większym skutkiem tych ostatnich). Szefowie CIA argumentowali, że ujawnienie wielu informacji wyrządzi szkodę amerykańskiej polityce zagranicznej. Część rewelacji, zwłaszcza z komisji Pike'a, wyciekła jednak do prasy, a to sprowokowało śledztwa dziennikarskie na temat uwikłania poszczególnych reporterów, jak i całych instytucji medialnych w kolaborację z wywiadem.

Spośród ukazujących się na ten temat publikacji najgłośniejszy był wówczas artykuł The CIA and the Media, opublikowany w magazynie "Rolling Stone" w 1977 roku. Jego autor, Carl Bernstein, był w tamtym czasie jednym z dwóch najbardziej znanych reporterów w Ameryce - do dziś zresztą należy do ścisłej czołówki dziennikarzy wszech czasów. Zaledwie trzy lata wcześniej jego śledztwo dla "Washington Post", prowadzone wspólnie z Bobem Woodwardem w sprawie afery Watergate, doprowadziło do dymisji prezydenta Richarda Nixona.

The CIA and the Media, streszczenie:

Dokumenty CIA ukazują jasno: w ciągu ćwierć wieku, począwszy od początku lat pięćdziesiątych, ponad czterystu amerykańskich dziennikarzy było tajnymi współpracownikami CIA. Ich relacje z wywiadem miały zróżnicowany charakter - od "niewinnych" rozmów, wymiany spostrzeżeń po zupełnie otwartą współpracę, na przykład, przyjmowanie zleceń stricte wywiadowczych. Dziennikarze dzielili się z CIA zdobytymi informacjami, najmowano ich do roli łączników między centralą a zawodowymi szpiegami, na przykład w krajach komunistycznych. W opinii wysokich funkcjonariuszy agencji byli jednym z najbardziej wartościowych "narzędzi" zbierania danych. Z wywiadem współpracowali wolni strzelcy, stringerzy, etatowi dziennikarze największych mediów, laureaci Nagród Pulitzera, uważani za nieformalnych ambasadorów swojego kraju za granicą, jak również szefowie opiniotwórczych dzienników oraz stacji radiowych i telewizyjnych.

Wśród dyrektorów wielkich domów medialnych jako współpracowników CIA funkcjonariusze agencji wymieniają Arthura Haysa Sulzbergera, wydawcę "New York Timesa", Williama Paleya z Columbia Broadcasting System (CBS), Jamesa Copleya z Copley News Service (CNS). Z wywiadem współpracowały American Broadcasting Company (ABC), National Broadcasting Company (NBC), Associated Press (AP), United Press International (UPI), Reuters, Hearst Newspapers, tygodnik "Newsweek", Mutual Broadcasting System (MBS) i wiele innych. W opinii wysokich funkcjonariuszy CIA najbardziej użyteczne dla agencji były związki z "New York Timesem", CBS oraz Time Inc.

Jak funkcjonowała taka instytucjonalna współpraca? Zwykle sam dyrektor CIA lub któryś z jego zastępców nawiązywał przyjaźń lub znajomość z kimś z kierownictwa gazety lub stacji telewizyjnej. Gazeta zatrudniała u siebie pracownika CIA jako dziennikarza bądź udzielała mu swojej akredytacji. Zagraniczne biura gazety lub stacji dzieliły się z agentem CIA zdobytymi informacjami. Niekiedy agentów wywiadu zatrudniano w biurze jako pracowników personelu administracyjno-technicznego.

Również relacje samych reporterów z CIA miały formalnie różny status: niektórzy podpisywali z agencją umowy o poufności, niektórzy deklarowali, że nigdy nie ujawnią współpracy, jeszcze inni mieli kontrakty przypominające umowy o pracę bądź doraźne zlecenia. Wielu wreszcie pozostawało w luźniejszych relacjach, choć powierzano im nieraz takie same zadania, jak reporterom zakontraktowanym.

Jakie to były zadania? CIA wykorzystywała dziennikarzy przede wszystkim do rekrutowania i prowadzenia zagranicznych agentów, zdobywania i analizowania informacji, jak również do dezinformowania, wywoływania zamętu, rozpowszechniania fałszywych wiadomości w elitach politycznych danego kraju.

"Standardowe oczekiwania" agencji wobec dziennikarzy - według relacji wysokiego funkcjonariusza CIA - wyglądały mniej więcej tak: - Chcieliśmy prosić cię o przysługę. Wróciłeś z Jugosławii, tak? Jak wyglądają u nich drogi? Widziałeś znaki obecności wojska? Gdzie dokładnie? Dużo tam cudzoziemców? Zaraz, zaraz, przeliteruj jeszcze raz to nazwisko...

Podobnie wyglądały rozmowy instruktażowe przed podróżą: na co zwrócić uwagę, z kim się spotkać, z kim zawrzeć znajomość. CIA traktowało takich dziennikarzy jako swoich agentów; oni sami uważali się często za godnych zaufania przyjaciół, którzy wyświadczają CIA przysługę - najczęściej bez finansowych profitów - z pobudek patriotycznych, dla dobra ojczyzny.

Publicysta Joseph Alsop, którego CIA wysłała w 1953 na Filipiny - dokładnie tak, jak się wysyła swojego pracownika - mówił potem otwarcie: - Jestem dumny, że poproszono mnie o to i że to zrobiłem. Gadanie, że dziennikarz nie ma obowiązków wobec swojego kraju, jest gówno warte.

Współpraca mediów z CIA w czasach zimnej wojny miała swoją ideologię: walkę ze "światowym komunizmem", podobnie zresztą jak współpraca z wywiadem wielu innych instytucji, korporacji, firm. Przenikanie wywiadu do świata dziennikarskiego było o tyle łatwe, że granice między establishmentem politycznym, ekonomicznym i medialnym nigdy nie były w Ameryce zbyt przejrzyste. Niemal nie zdarzało się, iżby CIA korzystała ze współpracy dziennikarzy lub ich zaplecza, czyli biur zagranicznych gazet, radiostacji i telewizji, bez wiedzy właściciela, redaktora naczelnego bądź kluczowej postaci w kierownictwie danego medium. Oznacza to, że najpotężniejsze środki masowego przekazu - w sumie około 25 organizacji, korporacji, agencji medialnych - spełniały wobec służb wywiadowczych funkcje usługowe.

Wciąganie mediów i ich zagranicznych korespondentów do współpracy z wywiadem na dużą skalę zainicjował Allen Dulles, który został dyrektorem CIA w 1953 roku. Odsłuchiwanie przez funkcjonariuszy CIA relacji reporterów powracających z zagranicy, udostępnianie przez tychże notesów z kontaktami i obserwacjami stało się od czasów Dullesa codzienną praktyką.

Pracownicy wywiadu nie zwykli ujawniać nazwisk tych, którzy z nimi współpracowali. Argumentują, że byłoby nie fair oceniać zachowania tych dziennikarzy w oderwaniu od kontekstu czasów, w których - jak mówi z goryczą pewien wysoki oficer CIA - "służby rządowi swojego kraju nie uważano za zbrodnię".

Jakieś nazwiska od czasu do czasu jednak wypływały: Jerry O' Leary z "Washington Star", Hal Hendrix z "Miami News", laureat Nagrody Pulitzera... Hendrix dostarczał CIA - w opinii funkcjonariuszy agencji - "niezwykle użytecznych informacji" na temat kubańskich imigrantów na Florydzie, O'Leary - o sytuacji w Dominikanie i Haiti. CIA posiada w archiwach obszerne raporty o działalności obu reporterów; wynika z nich, że nie dostawali za swoje usługi pieniędzy.

W opinii funkcjonariuszy wywiadu O'Leary regularnie pracował dla CIA, jednak sam dziennikarz widział to inaczej. Twierdził, że nie była to praca ani współpraca, lecz zwykłe rozmowy, wymiana obserwacji. Przyznawał się do przyjacielskich stosunków z agentami CIA, lecz to oni - zarzekał się - pomagali bardziej jemu niż on im.

Ta rozbieżność nieźle ukazuje nieprzejrzystość i dwuznaczność sytuacji, w jakiej znajdują się dziennikarze utrzymujący kontakty z wywiadem: mogą sądzić, że tylko rozmawiają, zdobywają od agentów informacje potrzebne do swojej pracy, tymczasem przez pracowników wywiadu, tu: CIA, są uważani za "swoich ludzi", po prostu - agentów.

Byli wśród amerykańskich dziennikarzy i tacy, którzy dostawali od CIA jasno zdefiniowane zadania, podpisywali umowy i trudno byłoby im tłumaczyć, że "tylko" rozmawiali (Bernstein podaje kilka nazwisk).

Jak dwuznaczna i "szara" jest sytuacja układów z wywiadem - tu: układów instytucjonalnych - nieźle ukazuje przypadek Arthura Haysa Sulzbergera, wydawcy "New York Timesa". W latach 1950-1966 jego gazeta dała "przykrywkę" dziesięciu agentom CIA. Przywilej bliskich relacji z najbardziej opiniotwórczą gazetą w Stanach Zjednoczonych CIA zawdzięczała przyjacielskim stosunkom Sulzbergera z Allenem Dullesem. To był deal dwóch potężnych ludzi i dwóch potężnych instytucji; obie na tym układzie korzystały i trudno mówić o jakimś "przyciśnięciu" słabszego przez silniejszego. Sulzberger podpisał poufną umowę z CIA, której treść jest przedmiotem kontrowersji; według jednych, zgodził się jedynie na nieujawnianie tajnych informacji, które udostępniono mu "do wiadomości", nie do publikacji; według innych - przysiągł nigdy nie ujawnić jakiejkolwiek współpracy gazety z agencją. Sulzberger nigdy nie krył przed swoimi redaktorami i reporterami, że gazeta współpracuje z wywiadem. W dalszym ciągu poufne pozostawały jednak informacje o tym, kto z reporterów lub pracowników wykonuje prócz pracy dla gazety zadania wywiadowcze bądź kto jest pracownikiem CIA, któremu gazeta daje "przykrywkę".

W 1976 roku w trakcie śledztw obu komisji Kongresu ówczesny szef CIA George Bush senior obiecał publicznie, że agencja nie będzie wchodzić w żadne płatne bądź wiążące jakimikolwiek umowami relacje z dziennikarzami zatrudnionymi w amerykańskich środkach przekazu. Równocześnie dał do zrozumienia, że wywiad oczekuje od dziennikarzy dobrowolnej i nieodpłatnej współpracy.

Jedno z kluczowych przesłań artykułu: wywiad jest od zbierania informacji, nie musi przejmować się etyką zawodu dziennikarskiego. To problem dziennikarzy i ich szefów, właścicieli środków przekazu. - Jeśli choć jeden amerykański korespondent noszący legitymację prasową jest płatnym informatorem CIA, wówczas wszyscy korespondenci są podejrzani - mówi były korespondent "Los Angeles Times".

Trudno o trafniejszą konkluzję.

 

Wypytuję piątkę znanych w Ameryce reporterów zagranicznych z prasy i radia: czy kiedykolwiek byli nagabywani przez CIA, czy próbowano ich werbować bądź namówić do nieformalnej wymiany informacji? Każdy z moich rozmówców podróżował w czasach zimnej wojny i później do różnych ogarniętych konfliktami regionów świata: do krajów bloku radzieckiego, w tym Polski, do Afryki, Ameryki Łacińskiej, na Bliski Wschód, do Wietnamu w czasie wojny, do Iraku po napaści Ameryki na ten kraj w 2003 roku. Wszyscy znają kontekst mojego pytania: że chodzi o przedstawienie szerszego tła dla sprawy "Kapuściński a wywiad Polski Ludowej" i ukazanie, jak służby wywiadowcze obu stron zimnej wojny wykorzystywały dziennikarzy. Każde z tej piątki słyszało o lustrowaniu życiorysu słynnego polskiego reportera.

Tylko jeden odpowiada na pytanie twierdząco: tak, CIA próbowała wciągać go do współpracy. Inny przyznaje się do rozmowy z amerykańskim personelem wojskowym i "chyba wywiadowczym też" w Iraku, choć nic nigdy nie było powiedziane wprost; żadne propozycje nie padały. Ktoś inny, odpowiadając, że CIA nigdy nie próbowała wyciągać od niego informacji, przyznaje się później w toku rozmowy do przyjaźni z rezydentem CIA w jednym z krajów, w którym pracował jako korespondent.

Jedyny z rozmówców, który mówi otwarcie, że ludzie z CIA składali mu propozycje, ma w swoim dorobku tak wiele publikacji demaskujących zbrodnicze operacje amerykańskiego wywiadu, że pytanie, co im odpowiedział, uznaję za niestosowne.

Ów reporter zwraca uwagę, że korespondenci zagraniczni, szczególnie w rejonach konfliktów, nigdy nie mogą być pewni, czy są, czy nie źródłem informacji dla ludzi wywiadu; także tego, czy w archiwach CIA nie figurują jako "kontakty operacyjne" bądź "współpracownicy". Bo jakie jest - pyta retorycznie - naturalne miejsce, do którego udaje się amerykański reporter po przybyciu na miejsce? Ambasada USA. Jeśli jej nie ma w danym kraju, idzie do siedziby jakiejś amerykańskiej korporacji, robiącej w danym kraju interesy, a w takim miejscu zawsze pełno agentów wywiadu; spotkanie w korporacji jest czymś zupełnie naturalnym, dziennikarz szuka u swoich rodaków oparcia na obcym terenie, zbiera kontakty, obserwacje. Czy może mieć pewność, że wymieniając uwagi z kimkolwiek z personelu ambasady bądź wielkiej firmy, nie udziela informacji CIA? Nigdy. Ma raczej prawo podejrzewać, że sekretarz polityczny ambasady, z którym rozmawia, powtórzy jego opinie komu trzeba. A gdy rozmawia z samym ambasadorem i opowiada mu o czymś, co widział, słyszał, do czego dotarł - do czego dyplomaci nie mają łatwego dostępu, to przekracza granice czy nie? Kiedy jest już współpracownikiem wywiadu, a kiedy jeszcze nie? Bo przecież może być pewien, że ambasador powtórzy rewelacje reportera ludziom z CIA...

- Więc jaka rada?

- Ostrożność. Nie należy za dużo gadać. Ale prawdę powiedziawszy, nie ma dobrej rady.

Pytam, czy dzisiaj CIA również korzysta ze współpracy dziennikarzy. Oczywiście, choć od czasów komisji Pike'a i Churcha jest ostrożniejsza, nie wciąga do współpracy tak nachalnie i otwarcie jak wcześniej.

- Jakie widzi pan podobieństwa i różnice między "sprawą Kapuścińskiego" a współpracą amerykańskich dziennikarzy z CIA?

Mój rozmówca rysuje na kartce, jak wyglądała struktura zależności między władzami politycznymi a środkami przekazu w krajach socjalistycznych i Ameryce epoki zimnej wojny. Piramidka zależności w kraju komunistycznym jest wertykalna: władza - medium (gazeta, agencja prasowa) - dziennikarz. Agencja prasowa czy tygodnik, w którym pracował Kapuściński, nie były niezależne; mówiąc w uproszczeniu: władza mogła wydawać polecenia szefom agencji prasowej, gazety. Rozważając hipotetycznie - jeśli dziennikarz odmówiłby współpracy z wywiadem, władze polityczne kraju mogły nakazać pracodawcy, żeby go ukarał, zwolnił. System stwarzał taką możliwość, mniejsza o to, czy i na ile z niej korzystano.

Rysunek zależności między władzą a środkami przekazu w Ameryce jest inny, nie ma tu pionowych zależności. Władza może rozmawiać bezpośrednio z dziennikarzem, jak i jego szefami. Może wpływać na właścicieli i zarządzających mediami, nie może jednak niczego im nakazać.

- To różnice między systemami, istotne w politycznej analizie, jednak w praktyce, gdy już dochodziło do współpracy dziennikarza lub organizacji medialnej z wywiadem, charakter przekazywanych informacji, możliwe konsekwencje, wymiar etyczny były takie same.

- To znaczy?

Tu pada odpowiedź podobna do tej, jaką zawiera artykuł Bernsteina: - Jeśli jeden korespondent jest współpracownikiem wywiadu, to wszyscy jesteśmy podejrzani. Współpraca z wywiadem to cholernie niebezpieczny dla naszej profesji proceder. Nie tylko ze względu na wiarygodność, aspekt moralny; jest wiele "szarych" sytuacji, wymykających się jednoznacznym ocenom. Chodzi też jednak o zwykłe bezpieczeństwo nas jako ludzi. Jeśli pada podejrzenie na jednego, nikt nie może czuć się bezpiecznie.

 

* Artur Domosławski "Kapuściński non-fiction", 2010





Większa dawka top secret