"Rzeczpospolita" - 2000.04.22

 

Bohdan Cywiński

Inteligencji nekrologi przedwczesne

 

 

Inteligent lubi mówić, a zwłaszcza pisać, o sobie. Z tego względu dyskusje o inteligencji jako grupie społecznej, o jej rodowodzie, cechach szczególnych i możliwej przyszłości nie kończą się nigdy, co najwyżej chwilowo przygasają, by po pewnym czasie wzmóc się znów, gdy ktoś nowy, czy na przykład przynależny do nowego pokolenia chce dokonać własnej samoidentyfikacji czy autoprezentacji publicznej. Można o tym mówić ironicznie, można także dopatrywać się czegoś wartościowego: ludzie chcą wiedzieć, kim są i jakie jest ich miejsce i rola w społeczeństwie. Sądzę, że refleksja taka może być bardzo pożyteczna - i dla nich samych, i dla tych, których teksty ich skłonią do współmyślenia i zgody lub protestu. Takie formowanie opinii rzadko bywa czasem straconym.

 

Najnowsze publiczne wypowiedzi na temat inteligencji wiążą się na ogół z rozważaniem polskich perspektyw przystąpienia do Unii Europejskiej i przewidywanych w związku z tym przemian w naszej świadomości zbiorowej. Kontekst jest o tyle trafnie dobrany, że rzeczywiście przesunięcie naszej świadomości w kierunku związków z Zachodem i osłabienie w polskiej tożsamości specyficznych wątków środkowo- i wschodnioeuropejskich musi postawić polskim tradycjom inteligenckim nowe i bardzo zasadnicze pytania.

Socjologom i historykom wiadomo od dawna, że w społeczeństwach zachodnioeuropejskich nie istniała nigdy i nie istnieje żadna formacja społeczna, z którą można by zasadnie porównać polską inteligencję - tam inteligencji nie hodują, tam ona - jako społeczność - nie wschodzi... Spodziewane na czas najbliższych pokoleń upodobnienie Polski do zachodu kontynentu może skłaniać do hipotezy, że i u nas ten typ ludzi i środowisk w najbliższym czasie zaniknie. Opinie takie można ostatnio często spotkać w licznych wypowiedziach prasowych. Kto wie, czy tak będzie?...

Dyskusję utrudnia brak precyzyjnego określenia, kim i czym jest w gruncie rzeczy inteligencja jako grupa społeczna. Od przeszło pół wieku odwołujemy się tu do koncepcji profesora Józefa Chałasińskiego o szlacheckim w zasadzie rodowodzie inteligencji polskiej, z drugiej strony podkreślając wagę kryterium wykształcenia - niegdyś maturalnego, a od dwóch pokoleń - wyższego i kryterium pełnionych ról społeczno-zawodowych.

Znacznie mniej zastanawiano się natomiast nad charakterystycznymi cechami świadomości inteligenckiej i nad specyficznym kodeksem wartości preferowanych - przynajmniej teoretycznie - w obrębie tej grupy społecznej. Zjawisko uformowania się na przełomie XIX i XX wieku takiego właśnie kodeksu wartości usiłowałem przed trzydziestu laty przedstawić w książce "Rodowody niepokornych", jej recepcja jednak okazała się wówczas tak bardzo upolityczniona przez panujące wtedy warunki, że wątki historyczne mojego wywodu zeszły na zupełny margines. Od tego czasu wzbogaciła się zresztą trochę i moja własna wizja świadomości inteligenckiej i jej historycznych korzeni, związanych z anomaliami dziejów naszej części Europy.

Kilkanaście narodów Europy Środkowo- wschodniej przez wiele - od sześciu do kilkunastu - pokoleń żyło w państwach cudzych. Cztery nowożytne mocarstwa: Rosja, Prusy, Austria i Turcja, panowały nad połową kontynentu. Pozbawione suwerenności, a często wręcz przemocą zniewolone, narody w różny sposób przeżywały swą sytuację. Najboleśniej była ona odczuwana tam, gdzie istniały kulturalne i wykształcone elity społeczne, którym brak własnej państwowości redukował szanse pełnienia właściwych im ról społecznych. Polska, której dawna demokratyczna tradycja ustrojowa role te szczególnie rozbudowała, w zderzeniu, zwłaszcza z samodzierżawiem carskim, przeżywała ten konflikt wyjątkowo silnie. Wpłynęło to decydująco na świadomość rodzącej się w toku XIX stulecia sporej liczebnie społeczności ludzi wykształconych i sztucznie odsuniętych od wpływu na tok życia zbiorowego.

Inteligencja polska jest więc dzieckiem narodu, który nie utracił swych politycznych aspiracji, a przez warunki zewnętrzne został zmuszony do życia w państwie, którego nie mógł uznać za autentyczne. W sposób decydujący wpłynęło to na kształt całej jego kultury okresu niewoli, na sposób myślenia o zjawiskach politycznych, na kryteria ich wartościowania i na wyobrażenia o obywatelskich obowiązkach Polaka, a zwłaszcza Polaka wykształconego i zdolnego do funkcji przywódczych, bądź opiniotwórczych. Ta specyfika nie odnosi się tylko do cech polskiej inteligencji - odnajdujemy ją przecież w zjawisku nieprzekładalności polskiej wielkiej literatury dziewiętnastowiecznej na język pojęć zachodnioeuropejskich, a także - w pozornie całkiem innej dziedzinie - w charakterystycznych cechach polskiego katolicyzmu i Kościoła. Jesteśmy dziećmi - wnukami - prawnukami - naszej historii. Kto chce, może próbować się jej wyprzeć, czy o niej zapomnieć. Wejdzie wtedy do Europy łatwo - jako człowiek znikąd...

Kto chciał, już się wyparł, czy zapomniał. W 1918, w 1939, w 1947, w latach 60., w 1982, w 1989... Można to zrobić i dziś, w roku 2000 - "jubileuszowo". Przypisując całej społecznej grupie inteligencji na którymkolwiek z etapów jej historii jakieś ideowe postawy, czy choćby poglądy, tworzylibyśmy oczywiście mit, niewiele mający wspólnego z historyczną rzeczywistością. Statystyczna większość z reguły gwiżdże na wszystkie idee i ogląda się za pieniędzmi. Tyle że losy i dzieje poglądów inteligencji nie mają wiele wspólnego ze statystyką.

Inteligencja istnieje przede wszystkim przez swe idee, przez wartości, które budzą jej zbiorowe uznanie i które ją niejako skupiają. Model tej społeczności rysowałbym więc poniekąd koncentrycznie, w centrum umieszczając nieco przymglony, ale co chwila inaczej przebłyskujący zbiór wartości. Wartości różnych, zaczerpniętych z rozmaitych systemów, rzadko sformułowanych jednoznacznie i precyzyjnie, raczej już intuicyjnie odczuwanych i przywoływanych w postaci symboli. Znajdą się wśród nich treści moralności uniwersalnej, humanistycznej, wielki oświeceniowy mit wolności, przekonania odnoszące się do takiej czy innej utopii społecznej, takiej czy innej tradycji patriotycznej, terytorialnej, socjalnej czy ideowej, przejawy kultu nauki, oświaty i postępu, wzniośle abstrakcyjne zasady filozoficzne i najprostsze reguły stosunków międzyludzkich, codziennym językiem napominające, żeby nie być świnią, egoistą czy prymitywnym chamem.

Cały zbiór tych zasad najczęściej postrzegany bywa jako niezależny, a jego elementy wydają się świecić immanentnym światłem własnym, czasem jednak ich całość ukazuje się w promieniach, płynących z rozmaicie pojmowanego i nazywanego źródła religijnego. Inteligenckość nie musi być formą laicyzmu, przeciwnie - w kręgach dwudziestowiecznej inteligencji polskiej spotykamy całe niezwykle twórcze środowiska chrześcijan. Wyznawane przez nich wartości zakorzenione są oczywiście w Ewangelii, niemniej, sam sposób ich postrzegania uwydatnia raczej ich doczesne czy historyczno-sytuacyjne znaczenie. Ekumenizm jest na przykład w tym sposobie myślenia widziany bardziej jako przejaw ogólnoludzkiego braterstwa, niż jako spełnienie Chrystusowej woli, "aby byli jedno"...

Wokół zbioru wartości aprobowanych skupiają się w pierwszym rzędzie ci, którzy gotowi są je rzeczywiście w życiu realizować. Są to niewątpliwi nonkonformiści, zdolni zapłacić za swe przekonania trochę, sporo, a czasem bardzo wiele. Stanowią oni, oczywiście, znikomą mniejszość środowiska inteligenckiego. W szerszym, odsuniętym na zewnątrz, ale znacznie liczniejszym kręgu, sytuują się ci, którzy o nich wiedzą i postawy ich podziwiają, sami zaś skłonni są je naśladować tylko wtedy, gdy koszty takiego postępowania są żadne lub znikome. Rola ich w grupie przypomina raczej funkcję heroldów niż bojowników, jest jednak społecznie ważna. Kolejny krąg stanowić mogą ci, którzy do żadnych działań się nie wysuwają, ale wyrażając się o owych śmiałkach z uznaniem, współtworzą przyjazną bronionym przez śmiałków wartościom opinię publiczną. W zależności od stosowanych tu środków wyrazu i okoliczności towarzyszących mamy tu całą skalę prywatnych działań opiniotwórczych - od rozmów na zajęciach uniwersyteckich aż po szeptaninę w przysłowiowej kawiarni i u cioci na imieninach.

Całe to środowisko inteligenckie łączy w istocie deklarowana głośno lub po cichu teoretyczna aprobata dla owych, tak czy inaczej nazywanych, wartości. Praktyczne odstępstwo od ich kosztownej czasami realizacji obniża prestiż jednostki w inteligenckiej społeczności, ale z uczestnictwa w niej nie wyklucza. Nie dopuszczane jest natomiast publiczne szyderstwo z wartości przez dane środowisko aprobowanych. Dopuszczenie się takiego czynu powoduje swoistą śmierć honorową i eliminację winowajcy z owego kręgu.

Proponując taką wizję środowiska inteligenckiego, przypisuję mu cechy zbliżone do tak zwanej grupy czy społeczności celowej, której uczestnicy dobierają się ze względu na cel, który pragną razem realizować. Nie sądzę, by podobieństwo to można było jednak traktować bardzo ściśle czy radykalnie.

Sprowadza się ono może tylko do tego, że wewnątrz środowisk inteligenckich, podobnie jak w grupach celowych, istnieje wewnętrzna hierarchia prestiżu, związana z tym, jak postrzegana jest postawa danego indywiduum wobec szanowanych przez inteligencję wartości. Hierarchia ta rzadko posługuje się jakimikolwiek znakami zewnętrznymi, które w środowiskach inteligenckich są zazwyczaj traktowane dość ironicznie, niemniej, bywa dostrzegalna łatwo i powszechnie. Jerzy Turowicz nie pełnił żadnych wysokich funkcji oficjalnych i nie nosił żadnych odznaczeń, był natomiast autorytetem niekwestionowanym nie tylko dla tych, którzy znali go osobiście, ale dla całej inteligencji polskiej jego czasów.

To zjawisko swoistej hierarchizacji moralnej, istniejącej w środowiskach polskiej inteligencji mówi o tej kategorii społecznej nie mniej, niż analizy jej socjalnych i kulturalnych rodowodów i niż określanie specyficznie inteligenckich funkcji społeczno-zawodowych. Z tego względu nie należy o nim całkowicie zapominać.

Powróćmy jeszcze na moment do historii. Inteligencja, jako warstwa społeczna, formowała się w epoce braku państwa polskiego, a zarazem - w epoce agresywnej wobec narodu obecności państwa zaborczego. Okoliczności te odbijały się na kształtującym się wtedy pojęciu inteligenckiej służby społeczeństwu i narodowi. Służba ta była pojmowana dwojako. Po pierwsze - inteligent musi być inicjatorem, organizatorem i pierwszym wykonawcą tych zadań, które w normalnej sytuacji należą do instytucji państwa. Skoro naszego państwa nie ma, trzeba to zrobić samemu. Po drugie - inteligent musi być przywódcą, ideologiem i organizatorem walki społeczeństwa z władzą obcą, narodowi wrogą. Inteligent jest za bieg tej walki najbardziej odpowiedzialny. Oba te zadania związane były tematycznie z sytuacją długotrwałej niewoli narodowej. W sytuacji dążenia do niepodległości polska inteligencja pełniła swą służbę w obu jej przyjętych wymiarach bardzo sprawnie i skutecznie.

Po roku 1918, a raczej - po 1921, w zmienionych całkowicie warunkach niepodległego państwa polskiego, obie dotychczasowe koncepcje służby inteligenta uległy dezintegracji. Państwa nie należało zastępować, z państwem tym bardziej nie należało walczyć, należało natomiast je budować i usprawniać. Niezmiernie potrzebny do tego inteligent nie był do tych ról psychicznie przygotowany. Działalność "państwowotwórcza" była mu obca, nie czuł się właściwie w kostiumie urzędnika. Poczytajcie w tym kontekście i "Przedwiośnie", i - koniecznie - książki Kadena-Bandrowskiego, znakomicie opisujące to niedostosowanie inteligenta do nowych funkcji społecznych.

Krótkość epoki międzywojennej sprawiła, że nowa formuła służby nie zdołała się jeszcze wyraziście ujawnić, kiedy przyszła wojna i okupacja niemiecka. W tych ekstremalnych warunkach inteligent potrafił od razu odnaleźć się w walce podziemnej. Pokolenie dorastające w cieplarnianych, jak się wydawało, warunkach polskich przedwojennych gimnazjów, znakomicie sprawdzało się w sytuacjach konspiracyjnych, partyzanckich i powstańczych i w wędrówkach po antyniemieckich frontach całego świata.

Kolejny etap dziejowy, życie w państwie komunistycznym, zrazu otwarcie antynarodowym i totalitarnym, później częściowo osłabiającym te swoje cechy i ubiegającym się o minimum społecznego poparcia, było dla inteligencji polskiej kolejnym trudnym egzaminem. W jego toku środowiska inteligenckie uległy silnej erozji ideowej i głębokiej oportunizacji, niemniej - zgodnie z Mickiewiczowskim powiedzeniem o narodzie jak lawa, pokrytym plugawą skorupą, ale wewnątrz moralnie żywym - zachowały także kręgi, wierne tradycyjnie uznawanym wartościom. Kręgi nie publikujące w prasie, nie zbierające nagród literackich, mówiące szeptem, ale szepczące rzeczy ważne. Prawdziwa historia tego odłamu polskiej inteligencji na przestrzeni drugiej połowy dwudziestego wieku jest dopiero do napisania - i będzie to opowieść bardzo znacząca.

Ostatnie dziesięciolecie znaczy kolejną zmianę sytuacji państwowej i związaną z tym potrzebę następnej formuły inteligenckiej służby. Formuła taka nie została dotąd wyraźnie nazwana. Co więcej, pojawiają się sugestie, że zarówno cała koncepcja służby społeczeństwu, zaczerpnięta ze starych, romantycznych wzorów, jak i tożsamość społecznej warstwy, przypisującej sobie szczególne do takiej służby powołanie, jest dziś głęboko anachroniczna i nie ma związku z żywymi dziś tendencjami i wyobrażeniami o karierze. Współczesna Europa nie potrzebuje romantycznych ofiarników, nie potrzebuje zwariowanych społeczników i nie przewiduje dla nich miejsca w swoich strukturach. Inteligent ma więc przestać być oszołomem, ma zająć się własną karierą i jej materialnym fundamentem i radykalnie przekształcić się w uczestnika zainteresowanej wszechobecnym rynkiem europejskiej klasy średniej.

Tak, zdaniem niektórych wizjonerów, powinno być i tak będzie. Tendencjom współczesnego systemu politycznego Europy towarzyszy bowiem przemiana świadomości samej inteligencji, która wreszcie chce uwolnić się od społecznikowsko-patriotycznych brzemion i skoncentrować się na budowie własnego dobrobytu. Don Kichot nie chce już myśleć o wiatrakach i odkrywa wreszcie urok marzeń Sancho Pansy. Psychiczna choroba starego frustrata już niedługo zostanie wyleczona. Otóż myślę, że chyba nie.

Zagadnienie rozpada się na dwie kwestie. Pierwsza brzmi, czy inteligencka służba Polsce jest jeszcze w dzisiejszych czasach potrzebna. Druga dotyczy tego, czy znajdą się jeszcze do niej chętni.

W tej pierwszej odpowiedziałbym tak: prawdą jest, że państwo mamy dziś własne. Słabe, niewydolne, nie dość przekonywające, bardzo powoli i nieporadnie zdobywające sobie prestiż międzynarodowy i nie umiejące znaleźć właściwych ścieżek dla koniecznych reform - ale własne. To państwo należy - wbrew wszystkim trudnościom - przekształcać właśnie w strukturę służby, w aparat służby ludzkiemu dobru w Polsce i wokół niej. To należałoby uznać za naturalne zadanie numer jeden - przede wszystkim dla polskiego inteligenta. Zadanie to, oczywiście, jedni będą wypełniać wewnątrz aparatu państwowego, inni - w służbie społeczeństwu, wykonywanej poza państwowymi strukturami. Idzie jednak o to, że bez ludzi rodem z Żeromskiego, bez ośmieszanych tylekroć Siłaczek, Judymów i Gajowców, ta cała Polska okaże się przestrzenią nie do zniesienia, brudnym i chamskim targowiskiem, z którego niedobitki ludzi uczciwych i przyzwoitych będą musiały uciekać. Rzeczywista wartość Polski będzie proporcjonalna do tego, ilu się w niej okaże ludzi służby. Biznes cwaniacy będą w niej tylko ciężarem.

Zadanie numer dwa wiąże się z obronnością Polski. Rzut oka na mapę świata przekonuje mnie, że Polska bezpieczna nie jest i długo jeszcze nie będzie. W minimalnym stopniu zmienia to przynależność do NATO i minimalnie może to poprawić Unia Europejska. Faktu tego nie zmienią też deklaracje żadnych - jak wiadomo, zawsze prawdomównych - prezydentów świata. Nie do mnie ich mowy o najrozmaitszych gwarancjach. Tym bardziej jednak widzę potrzebę zachowania i uznania dla wartości obywatelskiej służby - właśnie służby inteligenta, który potrafi mobilizować otoczenie i potrafi uczynić posterunkiem każde miejsce, w które rzuci go los. Sądzę więc, że wierni swym dawnym mitom i wartościom inteligenci są nadal Polsce potrzebni, więcej - że ich obecność i aktywność będzie dla niej czynnikiem decydującym.

Pozostaje pytanie ostatnie: czy się tacy znajdą?

Polska inteligencja, mierzona liczbą uniwersyteckich dyplomów, stała się grupą społeczną bardzo liczną. Biznes cwaniaków wśród niej zatrzęsienie. Oczywiste jest, że kiedy napomkniemy choć słowo o inteligenckiej tradycji służby, o inteligenckim etosie, całe to towarzystwo z miejsca ucieknie, głośno rozprawiając o europejskiej, bezstresowej wolności od przesądów i o urokach posiadania. Zwróć tu, Czytelniku, uwagę na charakterystyczną metamorfozę sposobu myślenia ulubionych bohaterek książek Joanny Chmielewskiej, które przed dwudziestu laty przeżywały najczulsze romanse ze szlachetnymi esbekami, a dziś, nieco się krygując, odsłaniają swe pochodzenie od nałożnic Napoleona - i ogłaszają swój triumf, wynikający z odnalezienia resztek uzyskanych w tym cesarskim łożu fortun. Otóż tacy ludzie z kręgów inteligenckich błyskawicznie odpłyną, niektórzy już to zdołali zrobić. Są klasą średnią. I niech sobie nią będą. Po polsku to się nazywało: d o r o b k i e w i c z e. Czasami nawet brzydziej.

Inteligenckie tradycje służby przemówią do kilku procent całego grona ludzi wykształconych. Tak zawsze było. I to zupełnie wystarczy. Idzie tylko o to, by ci inteligenci, autentyczni i śmieszni, jak cały Żeromski, mieli świadomość swojej moralnej tożsamości - i tego, że się od dorobkiewiczów różnią. Że są ludźmi służby.

Rzeczywista wartość Polski będzie proporcjonalna do tego, ilu się w niej okaże ludzi służby

 


 

ZAPROSZENIE DO DYSKUSJI

 

O kryzysie polskiej inteligencji, o tym, że szuka dziś ona swej nowej, społecznej roli mówi się się już od kilku lat - do konkluzji wciąż jednak daleko. Ale temat naszej dyskusji, jaką rozpoczynamy tekstem Bohdana Cywińskiego, można sformułować bardziej prowokacyjnie: czy inteligencja przetrwa upadek komunizmu?

Koniec PRL i ustanowienie wolnorynkowej demokracji przyniósł tej warstwie dwojakie wyzwanie. Po pierwsze, po odzyskaniu niepodległości straciła sens długo odgrywana rola przewodnika społeczeństwa na drodze do wolności. Po drugie, cechy inteligenckiego etosu, które pozwoliły tak wielu inteligentom na skuteczny opór przeciw komunizmowi, stały się niemodne w kapitalistycznej rzeczywistości III Rzeczpospolitej, w której bardziej niż odwagę cywilną ceni się spryt, a nonkoformizm nie jest towarem poszukiwanym.

Czy zatem tradycyjna polska inteligencja z właściwą jej hierarchią wartości jest skazana na wymarcie? A może jednak niepokorni są wciąż potrzebni w uciekającym od wartości świecie rynku? Zapraszamy do dyskusji.






Czy zmierzch inteligencji?