Antoni Czechow

TRAGIK

 

 

Odbywał się benefis tragika Fienogienowa. Wystawiano "Księcia Srebrnego" *[Książę Srebrny" - przeróbka sceniczna popularnej niegdyś powieści historycznej z czasów Iwana Groźnego, pióra A. K. Tołstoja (1817-1875).]. Benefisant grał księcia Wiaziemskiego, impresario Limonadow - bojarzyna Morozowa, pani Beobachtowa - Helenę... Przedstawienie przeszło wszelkie oczekiwania. Tragik dokazywał wprost cudów. Porywał Helenę jedną ręką i trzymając ją nad głową przenosił przez scenę. Krzyczał, syczał, tupał, rozdzierał kaftan na piersi. Odmawiając pojedynku Morozowowi, trząsł się na całym ciele tak, jak w rzeczywistości nikt się nigdy nie trzęsie, i dusił się chrapliwie. Teatr dygotał od oklasków. Aktorów wywoływano bez końca. Tragikowi ofiarowano srebrną papierośnicę i wieniec z długimi wstęgami. Panie powiewały chusteczkami, zmuszały panów do bicia oklasków... Wiele osób płakało. Najbardziej jednak przejęta i zachwycona grą artystów była Masza Sidorecka, córka miejscowego sprawnika *[Sprawnik - naczelnik policji powiatowej w Rosji carskiej.]. Siedziała w pierwszym rzędzie krzeseł razem z ojcem, nawet podczas antraktów nie mogła oderwać oczu od sceny, była pogrążona w głębokiej ekstazie. Jej szczupłe ręce i nogi drżały, oczy były pełne łez, twarzyczka stawała się coraz bledsza. Nic dziwnego! Masza była w teatrze po raz pierwszy w życiu!

- Jakie to piękne! Jak oni cudownie grają! - zwracała się do ojca po każdym akcie, gdy zapadała kurtyna. - Jakże wspaniały jest ten Fienogienow!

I gdyby ojciec umiał czytać w twarzach ludzkich, wyczytałby w bladej twarzyczce swej córki zachwycenie graniczące z cierpieniem. Masza cierpiała - i z powodu gry aktorów, i samej sztuki, i całej atmosfery teatralnej. Kiedy w antrakcie orkiestra wojskowa zaczynała grać, Masza w zupełnym wyczerpaniu zamykała oczy.

- Tatusiu! - zwróciła się do ojca podczas ostatniej przerwy. - Idź za kulisy i zaproś ich wszystkich do nas na jutrzejszy obiad.

Sprawnik udał się za scenę, pochwalił aktorów za znakomitą grę, powiedział pani Beobachtowej komplement.

- Przepiękna twarz pani aż się prosi, by przenieść ją na płótno. O, czemuż nie władam pędzlem!

Po czym, stuknąwszy obcasami, zaprosił aktorów na obiad.

- Przychodźcie wszyscy - szepnął - z wyjątkiem płci pięknej. Aktorek nie trzeba, bo mam dorosłą córkę.

Nazajutrz odbył się u sprawnika obiad, w którym wzięli udział tylko impresario Limonadow, tragik Fienogienow i komik Wodołazow; reszta nie przyszła tłumacząc się brakiem czasu. Obiad był nudny. Limonadow przez cały czas zapewniał sprawnika, że go poważa i że w ogóle szanuje wszelką władzę. Wodołazow odgrywał pijanych kupców i Ormian, Fienogienow zaś - wysoki, zażywny Ukrainiec (w paszporcie był zapisany jako Knysz), o czarnych oczach i zachmurzonym czole, wydeklamował "Przed podjazdem pałacu" i "Być albo nie być". Limonadow ze łzami w oczach opowiedział o swym spotkaniu z generałem Kaniuczynem, byłym gubernatorem. Sprawnik słuchał, nudził się i uśmiechał dobrotliwie. Mimo iż Limonadowa czuć było spalonym pierzem, Fienogienow zaś miał na sobie pożyczony frak i wykoślawione trzewiki, sprawnik był zadowolony, goście bowiem podobali się córce, bawili ją - i to mu wystarczyło. A co do Maszy - wpatrzona była w aktorów jak w tęczę, nie spuszczała z nich oczu. Nigdy dotychczas nie widziała takich mądrych i niezwykłych ludzi!

Wieczorem sprawnik poszedł z córką znowu do teatru. Po tygodniu aktorzy znowu byli na obiedzie u pana naczelnika i odtąd prawie co dzień bywali w jego domu - to na obiedzie, to na kolacji, Maszę zaś coraz mocniej pociągał teatr, zaczęła więc zaglądać tam co wieczór.

Zakochała się w tragiku. Pewnego pięknego poranka, kiedy sprawnik wyjechał na spotkanie archijerieja, uciekła z trupą Limonadowa i gdzieś po drodze wzięła ślub z ukochanym. Po weselu aktorzy wspólnymi siłami ułożyli długi i rzewny list do sprawnika.

- Podaj mu pobudki, rozumiesz - pobudki! - mówił Limonadow dyktując Wodołazowowi. - Szacunkiem mu podkadź! Te kacyki to lubią. Nadmień coś takiego, żeby to z łezką... Żeby się roztkliwił...

List wysłano. Odpowiedź nadeszła zgoła niepocieszająca. Sprawnik wyrzekł się córki, która - jak pisał - "wyszła za durnego szlifibruka, chochła *[Chochoł - pogardliwie żartobliwe przezwisko nadawane przez Wielkorusów Ukraińcom.] bez określonego zajęcia".

Nazajutrz po otrzymaniu tej odpowiedzi Masza pisała do ojca:

"Tatusiu, on mnie bije! Przebacz nam!"

Bił ją rzeczywiście, bił za kulisami w obecności Limonadowa, praczki i dwóch lampiarzy. Pamiętał bowiem, jak to cztery dni przed ślubem siedział wieczorem z całą trupą w jadłodajni "Londyn"... Wszyscy mówili o Maszy; aktorzy radzili mu "zaryzykować", Limonadow zaś przekładał ze łzami w oczach:

- Głupio i bez sensu byłoby pominąć taką okazję! Dla takich pieniędzy człowiek gotów się nie tylko ożenić, ale nawet na Sybir iść! Ożeń się! Założysz własny teatr, weźmiesz mnie do swojej trupy. Nie ja będę wtedy panem i władcą, ale ty.

Fienogienow pamiętał to - i zaciskając pięści mamrotał teraz:

- Jeśli nie przyśle pieniędzy, zbiję ją na kwaśne jabłko. Nie pozwolę się wystrychnąć na dudka, do wszystkich diabłów!

Z któregoś tam miasta gubernialnego trupa chciała wyjechać po kryjomu przed Maszą, ona jednak dowiedziała się o tym i przybiegła na dworzec po drugim dzwonku, kiedy aktorzy siedzieli już w wagonie.

- Ojciec pani znieważył mnie! - powiedział jej tragik. - Między nami wszystko skończone!

Ona zaś, pomimo iż w wagonie było pełno ludzi - ugięła swe nożęta, uklękła i wyciągnęła błagalnie ręce.

- Kocham cię! - żebrała. - Nie odpędzaj mnie, Konradzie! Żyć bez ciebie nie mogę!

Wysłuchano jej próśb i po naradzie przyjęto ją do trupy w charakterze "krowięty" - tak się nazywają w świecie teatralnym drugorzędne aktorki, biorące zazwyczaj udział w scenach zbiorowych i grające nieme role statystek... Początkowo Masza grywała pokojówki i paziów: potem, kiedy pani Beobachtowa - kwiat i ozdoba trupy limonadowskiej - uciekła, Masza stała się ingenue *[I n g e n u e (fr.) - aktorka grająca rolę tzw. "naiwnej".]. Grała źle: szepleniła, miała tremę. Ale stopniowo wdrożyła się i zaczęła podobać publiczności. Lecz Fienogienow nie był z niej zadowolony.

- Alboż to aktorka? - mówił. - Ani figury, ani manier... Jedno wielkie nieporozumienie...

W pewnym mieście gubernialnym trupa Limonadowa wystawiała "Zbójców" Schillera. Fienogienow grał Franciszka, Masza - Amalię. Tragik wrzeszczał i trząsł się, Masza recytowała swą rolę jak wykutą lekcję i sztuka uszłaby, jak to w ogóle bywa ze sztukami, gdyby się nie wydarzył przykry skandalik. Wszystko się rozwijało pomyślnie aż do owej chwili, kiedy to Franciszek wyznaje miłość Amalii, ona zaś chwyta jego szpadę. Ukrainiec wykrzyczał i wysyczał, co trzeba, zatrząsł się i porwał w swe żelazne objęcia Maszę, która - zamiast go odepchnąć i zawołać: "Precz!" - zadrżała jak ptak w jego ramionach, znieruchomiała, zamarła...

- Zlituj się nade mną! - szepnęła mu do ucha. - Ach, zlituj się! Taka jestem nieszczęśliwa!

- Nie umiesz roli! Słuchaj suflera! - zasyczał tragik, wpychając jej do ręki szpadę.

Po przedstawieniu Limonadow i Fienogienow siedząc w kasie prowadzili rozmowę.

- Masz rację... twoja żona nie uczy się roli - mówił impresario. - Nie rozumie swych czynności... Każdy człowiek ma swoją czynność... A ona właśnie tego nie rozumie...

Fienogienow słuchał, wzdychał i posępniał, posępniał.

Nazajutrz z rana Masza siedziała w nędznym sklepiku i pisała:

"Tatusiu, on mnie bije! Przebacz nam! Przyślij trochę pieniędzy!"

 

1883

 

Przekład Jerzy Wyszomirski







Nowele i opowiadania - subiektywny wybór