Gazeta Wyborcza - 2011-04-11

 

Iwona Torbicka, Piotr Żytnicki

Czy powstanie "Syberiada polska"?

 

Aktorzy bez honorariów, znikający producent i nierozliczone 3 mln zł publicznej dotacji - to kulisy superprodukcji "Syberiada polska" Janusza Zaorskiego. Czy jeden z najważniejszych projektów filmowych roku jest zagrożony?

 

"Syberiada polska" to opowieść o losach Polaków, Ukraińców i Żydów - mieszkańców Czerwonego Jaru, małej wsi na wschodnich Kresach przedwojennej Polski. W 1940 roku zostają wywiezieni przez NKWD do sowieckich łagrów. Historia tamtych wydarzeń opowiedziana jest z perspektywy chłopca Stasia Doliny. Podstawą scenariusza, który napisali Michał Komar i Maciej Dutkiewicz, jest powieść Zbigniewa Domino pod tym samym tytułem. Ale to, co dzieje się za kulisami produkcji, mogłoby posłużyć za scenariusz kolejnego filmu.

Wyzwanie życia

"Syberiadę" z ponad 9-milionowym budżetem reżyseruje Janusz Zaorski, autor m.in. "Jeziora Bodeńskiego" i "Matki Królów". Budżet "Syberiady" nie jest imponujący jak na produkcję historyczną ("Katyń" Andrzeja Wajdy kosztował 16 mln zł). 5 mln, ponad połowa całej sumy, to dotacja Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. W ostatnim roku więcej - 9 mln zł - dostała tylko kręcona w technice 3D "Bitwa warszawska 1920". To jednak tylko ok. 30 proc. budżetu filmu Jerzego Hoffmana.

Zaorski wielokrotnie podkreślał, że "Syberiada" to wyzwanie jego życia: plenery na Syberii, dziesiątki aktorów i statystów, epicki rozmach. Współpracę nad tym projektem zaproponował mu Mirosław Słowiński, producent filmowy, który zapłacił za scenariusz. Zdjęcia do filmu ruszyły rok temu, jeszcze się nie zakończyły.

Od stycznia tego roku producent nie wypłacił honorariów aktorom i statystom, a nawet dzieciom grającym w filmie - w sumie kilkuset tysięcy złotych. W umowach większość miała zapis, że pieniądze powinna dostać dwa tygodnie od zakończenia każdego cyklu zdjęć. Niektórzy na wypłatę czekają już trzeci miesiąc.

Pieniędzy nie dostali m.in. odtwórca głównej roli Stasia Doliny, młody warszawski aktor Paweł Krucz, a także filmowa Irena Puc - Sonia Bohosiewicz. W sumie poszkodowanych może być nawet 100 osób.

- Statyści pracowali po 12 godzin na mrozie. Mieli dostać za dzień zdjęciowy 70 zł. Teraz spłacam ich z własnej kieszeni - tłumaczy Tomasz Matusiak, szef agencji aktorskiej Grupa XXI, który wysłał na plan "Syberiady" kilkanaście osób. Producent jest mu winien ponad 91 tys. zł.

O zaległościach w wypłatach aktorzy i statyści poinformowali najpierw PISF, potem wynajęli prawnika. Ten wysłał już Słowińskiemu wezwanie do zapłaty. Wcześniej na planie zastrajkowali oświetleniowcy, dźwiękowcy i operatorzy kamer, którym producent nie płacił. Strajk załagodził reżyser. - Powiedział, że bardzo zależy mu na dokończeniu tego filmu - opowiada Robert Radzio, aktor.

I tak nie zapłacę

Słowiński tłumaczył aktorom, że nie może zapłacić, bo nie dostał pieniędzy z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Ale w piśmie PISF-u do "Gazety" czytamy, że pierwsza rata dotacji - prawie 3 mln złotych - trafiła na konto jego firmy w grudniu 2010 r.

Co się z nimi stało? W PISF-ie nie wiedzą, bo Słowiński nie rozliczył się z wydatków. Powinien przedstawić umowy, rachunki i zapłacone faktury. Jeszcze tego nie zrobił.

Po kilku miesiącach zdjęć zrezygnował z pracy w "Syberiadzie" ceniony w środowisku kierownik produkcji Jerzy Rutowicz. - Nie mogłem znieść pogardliwego stosunku Słowińskiego do ludzi. Powtarzał, że film to biznes, a w biznesie czeka się na pieniądze. Pamiętam taki moment podczas pracy w Sanoku, że Zaorski wyjął własne pieniądze, bo brakowało na dokończenie zdjęć - opowiada Rutowicz.

Nad tym, by film w ogóle powstał, pracował ze Słowińskim cztery lata: - Interesował mnie temat filmu, ale już wtedy nie podobało mi się to, jak mówił o pewnych sprawach.

O co chodzi?

Przed rokiem Słowiński wyprodukował dokument Wandy Różyckiej-Zborowskiej "Przyjaciółki". Film miał kosztować niecałe 100 tys. zł, połowę dał Wielkopolski Fundusz Filmowy. Członkowie ekipy skarżyli się w internecie, że nie dostali pieniędzy.

Rutowicz: - Zapytałem, czy to prawda? Słowiński odpowiedział: Niech idą do sądu, ja i tak im nie zapłacę.

Po odejściu Rutowicza producent nie zaangażował nowego szefa produkcji.

I ty możesz zostać producentem

- Nie prześwietlamy osoby producenta. Pieniądze idą na konkretny projekt i stanowią tylko część całkowitego budżetu, resztę trzeba zebrać w inny sposób - tłumaczą w PISF-ie.

Ludzie z branży filmowej podkreślają, że producentem może zostać właściwie każdy. Jeden z producentów: - Gwarancją dostania dotacji z PISF-u jest właściwie osoba reżysera.

- Mam nadzieję, że producent pozbiera fundusze. Wiem, że obecnie kontakt z nim jest utrudniony, bo ma problemy ze zdrowiem, ale on i jego współpracownicy są częstymi gośćmi w PISF-ie. Robią wszystko, by wypłacono drugą ratę dofinansowania - twierdzi Janusz Zaorski.

Ale w PISF-ie słyszymy, że nie mogą się skontaktować ze Słowińskim. Wysłali mu oficjalne pismo nakazujące rozliczenie się z dotacji. - Nie wypłacimy drugiej raty, dopóki producent nie rozliczy się z pierwszej, trzymilionowej - zapowiada Rafał Jankowski, rzecznik PISF-u.

Zaorski tłumaczy, skąd wzięły się zaległości w wypłatach: - "Syberiada polska" to najtrudniejszy film w mojej 40-letniej karierze, a obecne kłopoty są pochodną scenariusza. Niemal wszystkie sceny musimy nakręcić w plenerze w czterech różnych porach roku. Przed nami były zdjęcia na Syberii, które robiliśmy w marcu. Musieliśmy wybrać, czy wypłacać zaległe wynagrodzenia, czy opłacić zdjęcia na Syberii, wiedząc, że jeśli nie zrobimy ich teraz, będziemy musieli czekać kolejny rok, do następnego marca. To był trudny wybór. Rozumiem aktorów i statystów, którzy domagają się swoich pieniędzy. Mam nadzieję, że wkrótce je otrzymają. Ale teraz najważniejsze jest dla mnie skończenie filmu.

"Quo vadis", działaczu?

58-letni Mirosław Słowiński, szef firmy Satchwell Warszawa, karierę zaczynał w PRL-u. Działacz Socjalistycznego Związku Studentów Polskich na początku lat 80. trafił do Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Poznaniu. Głośno było o jego sporach z Teatrem Ósmego Dnia.

- Kiedy napisaliśmy list w sprawie obrony wyrzucanego właśnie z uniwersytetu Stanisława Barańczaka, odmówił jego podpisania - opowiada aktor "Ośemek" Marcin Kęszycki. - Jako teatr pozostawaliśmy z nim w stosunkach napiętych. W naszym spektaklu "Teczki" cytowany jest dokument będący planem likwidacji teatru poprzez podmianę dyrektora i członków zespołu. Tekst ten zdobył Zbyszek Gluza (dziś redaktor naczelny "Karty") i zamieścił w swojej książce "Ósmy dzień". Tekst nie jest podpisany, ale jego autorstwo przypisuje się Słowińskiemu.

W rządzie Mieczysława Rakowskiego został wiceministrem kultury. Po 1989 roku wszedł w rolę restauratora. Jako producent zasłynął dziesięć lat temu. Bez doświadczenia w branży filmowej zdobył ogromne pieniądze na "Quo vadis" Jerzego Kawalerowicza. Film kosztował ponad 70 mln zł (połowa pochodziła z kredytu bankowego), ale krytycy twierdzili, że na ekranie nie było tego widać. Dziennikarze "Wprost" i "Polityki" sugerowali, że część pieniędzy poszła na kampanię wyborczą SLD w 2001 r. Sam Słowiński nigdzie oficjalnie nie wypowiedział się w tej sprawie, ale też żadnego z dziennikarzy nie pozwał do sądu.

Czarny scenariusz: sąd

Janusz Zaorski: - To nie ja wybierałem producenta, ale on wybrał mnie. Zgodziłem się, bo taki film powinien powstać już 20 lat temu. Dla mnie ma osobiste znaczenie, bo część mojej rodziny także została wywieziona na Syberię.

- Mirek kupił scenariusz do "Syberiady", bo po sukcesie "Katynia" Wajdy zobaczył, że można na tym temacie zarobić - opowiada jeden z producentów filmowych.

Słowiński nie odbiera telefonów ani od aktorów, ani od dziennikarzy. Milczą dwa telefony komórkowe i telefon w siedzibie jego firmy.

Od Bartosza Stasiny, prezesa Studio ABM, który od stycznia czeka na pieniądze za pracę 150 statystów i epizodystów w Chabówce, czasem odbiera. - Słyszę, że pieniądze będą we wtorek, potem że w czwartek, potem, że za tydzień. Teraz mam obietnicę, że dostanę je w poniedziałek, ale się z tego śmieję - mówi Stasina.

Rzecznik PISF-u przypomina, że to producent odpowiada za wywiązanie się z umów wobec członków ekipy filmowej. - W przypadku sygnałów o zaległościach finansowych producenta PISF zawsze domaga się od niego stosownych wyjaśnień w formie pisemnej - mówi Jankowski.

"Niestety spory związane z zaległościami producentów wobec aktorów czy podmiotów wykonujących usługi na planie niekiedy mają miejsce. Tak było m.in. w przypadku filmów »Popiełuszko. Wolność jest w nas« w reż. Rafała Wieczyńskiego czy »Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł« w reż. Antoniego Krauzego" - czytamy w liście z PISF-u.

Premiera "Syberiady polskiej" planowana na drugą połowę tego roku, przesunięta już została na luty 2012 r.