Mike Dash

Granice poznania

 

Rozdział 10

Odpowiedzi z wewnętrznej przestrzeni

 

Jedno z najbardziej niezwykłych zdarzeń miało miejsce w Kanadzie latem 1973 roku, kiedy to członkowie Towarzystwa Badań Paranormalnych w Toronto przeprowadzili serię seansów, w trakcie których wywołali ducha, zwanego Filipem.

Filip wiele im opowiadał o sobie i czasach, w których żył. Był angielskim arystokratą, walczącym u boku króla podczas wojny domowej w Anglii. Chociaż żonaty, nawiązał romans z pewną Cyganką, którą szczerze pokochał. Schwytano ją jednak podczas jednego z polowań na czarownice, które w owym czasie często przetaczały się po kraju, i sądzono za czary. Mimo iż Filip desperacko próbował ją ratować, dziewczyna została spalona na stosie. Poczucie winy, że nie zdołał zapobiec tragedii, było tak wielkie, iż jego duch po śmierci pozostał na ziemi, niezdolny do dalszej wędrówki w zaświaty.

Wprawdzie duch Filipa nigdy sienie zmaterializował, jednak dawał odczuć swą obecność na wiele innych sposobów. Spotkania grupy członków towarzystwa pełne były stukań, stolik, przy którym odbywały się seanse, kiwał się z boku na bok, w kątach pomieszczenia rozlegały się hałasy, a światła gasły i ponownie się zapalały. Poza tym Filip był niezwykle śmiałym duchem. Większość zjaw woli ciemne pokoje, natomiast on chętnie ujawniał się nawet podczas programu telewizyjnego, w którym uczestniczyło pięćdziesiąt osób.

Tego typu zachowania nie zdarzały się nawet w okresie rozkwitu spirytualizmu, ale najbardziej niezwykłe było to, że osobnik imieniem Filip tak naprawdę w ogóle nie istniał. Został wymyślony przez członków Towarzystwa Badań Paranormalnych w Toronto, którzy chcieli się przekonać, czy można stworzyć sztucznego ducha. Ośmiu członków grupy przez kilka miesięcy pracowało nad jego charakterystyką i wiarygodnym, odpowiednio udramatyzowanym życiorysem. W końcu sami zaczęli postrzegać go jako osobowość rzeczywistą, a nie fikcję.

I tu warto wtrącić słowo ostrzeżenia. Grupa z Toronto przedstawiła kilka interesujących wyjaśnień. Jednym z nich był fakt, iż po stworzeniu osobowości Filipa duch zaczął wieść własny żywot. Nikt nie potrafił nim kierować, nie poddawał się też kolektywnej kontroli, i to do tego stopnia, że niekiedy prostował fakty z wymyślonego dlań życiorysu. Potwierdzałoby to istnienie jakiejś formy poznania pozazmysłowego. Mówiono też, iż stukania i kiwanie się stolika podczas seansów mogą dowodzić realności psychokinezy, jako że nie były skutkiem obecności zjaw z tamtego świata. Co więcej, seanse w Toronto świadczą o tym, że istotnym składnikiem zjawisk paranormalnych jest wiara. Kiedy jeden z członków grupy powiedział Filipowi: "Przecież wiesz, że cię wymyśliliśmy", zjawiska natychmiast ustały. Duch nie pojawił się więcej aż do chwili, gdy członkowie grupy ponownie zaczęli w niego wierzyć.

Problem w tym, że choć historia Filipa jest niezwykle interesująca i daje dużo do myślenia, inni badacze nie powtórzyli tego eksperymentu. Dopóki to nie nastąpi, nie byłoby rozsądne przypisywanie temu zdarzeniu jakiegoś szczególnego znaczenia. Mimo iż na pewno nie doszło do zbiorowego oszustwa (nad przebiegiem doświadczenia czuwali znany parapsycholog A. R. G. Owen i jego żona), nie można wykluczyć, że jeden z członków grupy oszukiwał innych.

Nie jest jednak istotne, czy eksperyment z Filipem uznamy za dowód istnienia ESP lub jakiejś postaci zbiorowej nieświadomości, czy też przypiszemy zachowania ducha zaspokojeniu oczekiwań, omamom, a nawet mistyfikacji. Ważne wydaje się to, że członkowie grupy sami siebie przekonali, iż zjawa jest prawdziwa.

Jakie wnioski wypływają z historii Filipa? Po pierwsze, wynika z niej, że dziwne zjawiska mogą mieć źródło w sferze wewnętrznej, czyli w psychice. Po drugie, niektóre fenomeny mogą się wydawać obiektywnie rzeczywiste, gdy tymczasem takie nie są. I wreszcie po trzecie, jest możliwe, aby grupa obdarzonych wyobraźnią, dociekliwych i inteligentnych ludzi przeżywała takie doświadczenie jako zbiorowość. Krótko mówiąc, wiele nie wyjaśnionych zagadek można tłumaczyć nie w kategoriach zjawisk parapsychologicznych, ale wyłącznie psychologicznych.

Wszechświat chochlików

Zanim dokładniej zajmiemy się procesami psychologicznymi, które są przyczyną tajemniczych zjawisk, warto wspomnieć, iż wielu badaczy proponowało alternatywną teorię tłumaczącą wspomnianą dychotomię. Sugerowali, że choć wiele dziwnych zjawisk nie ma wymiaru materialnego, wykazują pewne oznaki inteligencji.

Teoria ta często jest nazywana "hipotezą nadziemską". Sugeruje ona, że wiele zagadkowych zdarzeń - w tym UFO, poltergeisty, a nawet Wielka Stopa - może być przejawem działania jednej, kierującej wszystkim inteligencji albo zespołu inteligencji istniejących w swego rodzaju odmiennej rzeczywistości. Kryptozoolog i okultysta zarazem, F. W. Holiday, nazywa ją Wszechświatem Chochlików -"salonem krzywych zwierciadeł, w którym przychodzimy na świat z krzykiem protestu". Przeważnie uznaje się, iż jest to pewien rodzaj wyższego wymiaru, a jego mieszkańcy, "Nadziemianie", mogą przedostawać się do naszego świata, kiedy tylko zechcą. Mówi się też, że inteligencje owe żyją w jeszcze wyższych niż my rejonach tego, co ufolog John Keel nazywa "superspektrum" istnienia. Oznaczałoby to, że są dla nas niewidoczne (poza wąską grupą ludzi obdarzonych szczególnymi zdolnościami medialnymi) i nie możemy ich schwytać, zranić ani nawet zrozumieć.

Aczkolwiek Nadziemianie nie są wrogo nastawieni do ludzi, niektórzy twierdzą, iż próbują wprowadzić nas w błąd z jakichś tajemniczych, sobie tylko znanych powodów. Tym można by tłumaczyć rozmaite dziwne zdarzenia towarzyszące UFO czy innym zjawiskom, w których zagadkowe elementy nakładają się na siebie. I tak na przykład ludzie uprowadzeni przez kosmitów są nękani przez poltergeisty, a księdza wzywa się, żeby egzorcyzmował ducha potwora z Loch Ness.

Typowym przykładem takiego zróżnicowania jest zdarzenie, które miało miejsce w domu Thelmy Arnold w Pensylwanii 6 lutego 1974 roku. Słysząc jakiś łoskot przy frontowych drzwiach, Thelma wzięła szesnastostrzałowy pistolet i wyszła na zewnątrz. W świetle latarni na werandzie zobaczyła w odległości około metra wielkie, podobne do małpy stworzenie. Podniosło ręce nad głowę w geście poddania, lecz kobieta była tak przerażona, że wycelowała w jego brzuch i wypaliła. Ale nie zabiła stworzenia. Jak powiedziała policji, intruz po prostu zniknął.

Kilka lat później, wiosną 1979 roku, Sam i Ruth Frew, mieszkający w pobliżu Uniontown, ujrzeli ogromny przedmiot spadający z nieba. Dwa tygodnie potem usłyszeli jakieś dziwne zwierzęce głosy wśród pobliskich wzgórz. Trwało to przez trzy lata, aż do momentu, gdy 12 sierpnia 1981 roku Sam zorientował się, że otrzymuje telepatyczną informację: "Podejdź do gazociągu". Wszedł do lasu i tam napotkał kudłate stworzenie, wysokie na cztery metry. Odniósł wrażenie, iż potwór usiłuje mu coś przekazać. Reporterom, którzy przeprowadzili z nim wywiad, powiedział: "Oni są inteligentni. To coś próbowało nawiązać kontakt. Nie pochodzi z tego wymiaru - dlatego widzimy zaledwie kilka odcisków stóp, a potem one znikają".

Chociaż zwolennicy hipotezy, że dziwne zjawiska pochodzą z innego wymiaru, nie lubią tego porównania, w gruncie rzeczy jest ona na nowo sformułowaną spirytualistyczną ideą o "płaszczyźnie astralnej", gdzie oświecone duchy przebywają obok demonów, schodzących na niższy poziom, żeby nawiedzać nieostrożnych ludzi, oraz złośliwych istot, którym sprawia przyjemność straszenie i zaskakiwanie Ziemian. Ma również ten sam cel: wytłumaczenie braku logiki złożonych zjawisk. Wyjaśnia na przykład, dlaczego do prawdziwych potworów można strzelać, ale nie można ich zabić; jak to się dzieje, że stale ktoś na nie poluje, ale nie można ich złapać; jakim sposobem potrafią przetrwać w środowisku, które nie jest w stanie wyżywić jednego osobnika, a cóż dopiero całego gatunku.

Jeżeli takie fenomeny są możliwe, to i hipoteza o nadziemskim pochodzeniu tych zjawisk może być słuszna - ale udowodnienie, że ten zwodniczy i oszukańczy świat w ogóle istnieje, wydaje się niezwykle trudne. O wiele prościej jest przyjąć, iż dziwne zjawiska są złożone, albowiem złożony jest ludzki mózg, i że odpowiedzi na niektóre pytania można uzyskać nie przez poszukiwanie odrębnej rzeczywistości, lecz dzięki poznaniu ludzkiego umysłu.

Fantastyczne podróże

Przeżywanie przez świadków niezwykłych zdarzeń najlepiej rozpatrywać w kontekście stosunkowo nowej koncepcji psychologicznej dotyczącej skłonności do fantazjowania. Jej autorzy, Sheryl Wilson i Theodore Barber, sugerują, że niewielka część dorosłej populacji - według ostatnich szacunków około czterech procent - przeżywa w fantazjach zdarzenia o znacznie większym stopniu realności i o wiele częściej niż pozostali ludzie. Wilson i Barber przypuszczają, iż skłonność do fantazjowania ma źródło w niezdolności do wyrwania się ze świata marzeń dzieciństwa i najczęściej występuje u ludzi, którzy w okresie niemowlęctwa doznawali wyjątkowo silnych i urozmaiconych fantazji. Jeśli koncepcja ta jest słuszna, można założyć, iż człowiek o osobowości skłonnej do fantazjowania miał w dzieciństwie "wyimaginowanych przyjaciół", lubił się bawić w tworzenie wymyślonej rzeczywistości, wierzył, że zabawki także mają osobowość i że Święty Mikołaj naprawdę istnieje. Niewykluczone, że zachodzi związek między skłonnością do fantazjowania a urazami z dzieciństwa, takimi jak wykorzystywanie seksualne. Dziecko skrzywdzone w ten sposób zwraca się do świata fantazji, zapewniającego mu złudzenie kontroli, której brak odczuwa w rzeczywistym życiu.

Jakie są zatem typowe cechy człowieka o osobowości skłonnej do fantazjowania? Wilson i Barber porównywali niewielką grupę ludzi podatnych na fantazjowanie z grupą kontrolną i doszli do wniosku, że ci pierwsi większość czasu poświęcają światu swoich fantazji, w którym mogą "widzieć", "słyszeć", "wąchać" i "dotykać" rzeczy rodzących się w ich wyobraźni. Zdarzało się, iż doznawali orgazmu bez fizycznej stymulacji, częściej miewali bardzo realistyczne sny i omamy na jawie, w tym wizje duchów i potworów. Połowa wierzyła, że otrzymują specjalne informacje od jakiejś wyższej inteligencji. Spora część miała doświadczenia medialne, a niemal wszyscy byli podatni na hipnozę. Psycholog Robert Baker uważa, że "zachowania, które powszechnie nazywamy >>hipnotycznymi<<, przejawiają ludzie skłonni do fantazjowania". Wilson i Barber podkreślają, iż choć ludzie ci mogą odznaczać się niskim poczuciem własnej wartości oraz kiepsko radzić sobie ze stresem, nie stwierdza się u nich zaburzeń lub chorób umysłowych i prowadzą szczęśliwe, normalne życie.

Warto pamiętać, że liczba ludzi uciekających w szczególnych okolicznościach w świat fantazji jest wyższa, niżby to wynikało z szacunków Wilsona i Barbera. Hilary Evans zauważyła, że wielu świadków osobliwych zdarzeń znajdowało się w danym momencie życia pod presją silnych urazów lub przykrych doświadczeń. Mogły to być problemy wieku dojrzewania (np. młodzi ludzie, którzy stają się "epicentrum" aktywności poltergeistów lub mają wizje Matki Boskiej) albo stresy wieku dojrzałego, bezrobocie, ubóstwo lub nieudane małżeństwo. Czy w takich momentach ludzie ci - podobnie jak osoby skłonne do fantazjowania - nie uciekają do świata marzeń, aby jakoś przetrwać trudny okres? Evans tak to ujmuje:

Każdy człowiek czuje taką potrzebę (nie zawsze zdając sobie z tego sprawę), a dzieje się tak przeważnie w momentach kryzysów, zazwyczaj natury osobistej, albo w okresach trudnych, takich jak dojrzewanie czy menopauza, czemu niejednokrotnie towarzyszy kryzys osobowości. Może to być również przedłużający się okres niepewności, na przykład w sferze religijnej, albo permanentna frustracja nudną lub upokarzającą egzystencją. Jeśli człowiek nie może uwolnić się od tych problemów w normalny sposób, jego podświadomość wymyśla i dokonuje projekcji do świadomości wyimaginowanych dramatycznych epizodów. Wydaje mu się, że napotyka istoty z innej rzeczywistości, reprezentujące władzą i inne wartości, których brak tak boleśnie odczuwa.

Należy w tym miejscu podkreślić, że hipoteza o skłonności do fantazjowania znajduje się wciąż na etapie badań. Przeprowadzono zaledwie kilka eksperymentów, a uczestniczyła w nich niewielka grupa ludzi charakteryzujących się tą właściwością. Co więcej, dość szybko się zorientowano, że dorośli skłonni do fantazjowania zdają sobie sprawę, iż narażą się na śmieszność, jeśli publicznie będą się przyznawać do tej słabości, dlatego starają się skrywać swą nadzwyczaj bogatą wyobraźnię nawet przed rodziną i przyjaciółmi. Utrudnia to niezmiernie próby ustalenia, jak często skłonność ta występuje.

Mimo to wiadomo już, że teoria Wilsona i Barbera może pomóc w zrozumieniu wielu relacji o dziwnych zjawiskach, takich jak uprowadzenia przez obcych, pojawianie się duchów, spotkania z tajemniczymi istotami i stan przebywania poza ciałem. Tłumaczy zarówno wyjątkowy realizm relacji, jak i osobliwy brak poczucia rzeczywistości oraz logiki. Wyjaśnia też, dlaczego w większości zdarzenie ma tylko jednego świadka i dlaczego tak trudno zdobyć materialne dowody wspierające jego relację.

Inną wielką zaletą tej hipotezy jest to, że wyjaśnia, dlaczego spora liczba ludzi mających do czynienia z jednym rodzajem dziwnych zjawisk doświadcza również innych - przykładem może być Sam Frew, który widział lądujące UFO, słyszał hałasy, a potem nawiązał telepatyczny kontakt z Wielką Stopą. Nagromadzenie niecodziennych doznań zdarza się także w innych przypadkach, takich jak incydent w Maine, który obejmował nie tylko obserwację UFO oraz uprowadzenie, ale i nie wyjaśnione dźwięki, wizje mistyczne, aktywność poltergeistów, czarno odzianych mężczyzn i kontakty telepatyczne. Czasami proces ten rozciąga się w czasie, a punkt kulminacyjny osiąga w jednym, najważniejszym zdarzeniu. Pewien francuski ufolog nazywa ów etap "fazą nagromadzenia" i sugeruje, iż jest rezultatem ciągu coraz bardziej wyszukanych fantazji zrodzonych z marzeń świadka skłonnego do fantazjowania.

Czy można sprawdzić, że ludzie, którzy donosząc niecodziennych doświadczeniach, mają osobowość skłonną do fantazjowania? Na pewno tak. Istnieje wiele dowodów na to, iż liczne media oraz wiele osób uprowadzonych przez UFO przejawiali w dzieciństwie skłonność do fantazjowania. Leonore Piper, znane medium, bawiła się w wieku ośmiu lat w ogrodzie i nagle poczuła uderzenie w prawe ucho, któremu towarzyszył długotrwały świst. Po chwili odgłos ten przybrał wyraźną formę głoski "s", a następnie dziewczynka usłyszała takie słowa: "Ciotka Sarah nie umarła, lecz nadal jest z tobą". Po kilku tygodniach dziecko skarżyło się w nocy, że nie może zasnąć "z powodu jasnego światła w pokoju i wszędzie widocznych twarzy".

Jej rówieśniczka, Gladys Leonard, wykazywała jeszcze silniejsze skłonności do fantazjowania. W swojej autobiografii tak pisała o swym dzieciństwie: "niezależnie od tego, w jakim kierunku spojrzałam, ściany, drzwi, sufit i wszystkie materialne przedmioty w pokoju znikały, a na ich miejscu pojawiały się stopniowo doliny, łagodne zbocza, piękne drzewa i klomby pokryte wszelkiego rodzaju kwieciem. Zdawało się, że pejzaż ten ciągnie się przez całe mile, a ja miałam świadomość, że mogę widzieć dalej, poza ten zwykły fizyczny świat dokoła mnie".

Catherine Muller, medium z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, buntowała się w dzieciństwie przeciwko temu, co psycholog Theodore Flournay nazywał "monotonią otoczenia, w którym za sprawą losu przyszła na świat". Mimo iż zupełnie zdrowa fizycznie, miewała omamy, wizje i przeczucia, a nawet poważnie zastanawiała się, czy jest dzieckiem swych rodziców. Catherine Laboure, francuska zakonnica, której wizja Matki Boskiej w 1830 roku należy do najbardziej sugestywnych, "miała skłonność do widzeń, szczególnie postaci św. Wincentego, założyciela jej kongregacji, twierdziła też, że ma osobistego >>anioła<<, pięcioletnie dziecko, promieniujące światłem".

Jeden ze świadków pojawienia się UFO, Paul Bennett, pierwszy latający dysk ujrzał w wieku dziewięciu lat. Obiekt przeleciał przed oknem jego sypialni, kiedy chłopak leżał w łóżku, i był tak blisko, że można było go dotknąć, ale nie wydawał żadnego dźwięku. Potem widział jeszcze inne latające spodki, a nawet coś, co okazało się pozaziemskim robotem. Wszystko działo się w pobliżu jego domu w Bradford, kiedy znajdował się w towarzystwie przyjaciół. Bennett miał także zdolności psychokinetyczne: światło w jego sypialni gasło i zapalało się samoistnie, a budzik spadał na podłogę. Śnił również o UFO, a raz w miesiącu zdarzały mu się epizody somnambuliczne.

Podjęto kilka prób przeprowadzenia dokładniejszej analizy skłonności do fantazjowania wśród ludzi uprowadzonych przez UFO oraz osób, które przeżyły śmierć kliniczną. Keith Basterfield, Robert Batholomew i George Howard przebadali sto pięćdziesiąt dwie osoby, które twierdziły, że były uprowadzone, i odkryli, iż sto trzydzieści dwie z nich - czyli osiemdziesiąt siedem procent - miały przynajmniej jedną cechę charakterystyczną dla skłonności do fantazjowania. Joe Nickell przeprowadził podobny test na trzynastu uprowadzonych, których doświadczenia zostały ujawnione w transie hipnotycznym przez psychologa z Harvardu, Johna Macka, i następnie opublikowane w jego książce Abduction (Uprowadzeni). Nickell stwierdził, że wszyscy mieli zdecydowaną skłonność do fantazjowania; u jednej osoby zaobserwowano cztery z siedmiu głównych cech tej skłonności (u jednej - pięć, a u reszty, czyli jedenastu osób - wszystkie siedem). Jeden z uczestników testu przypomniał sobie, że jako dziecko słyszał, jak zwierzęta doń mówią; pewna kobieta twierdziła, iż "wyczuwa u ludzi aurę"; większość otrzymywała telepatyczne informacje od kosmitów. Nickell stwierdził ponadto, że opublikowane relacje wszystkich uprowadzonych, z wyjątkiem dwóch, były fantazjami zmyślonymi w transie hipnotycznym: odbywanie podróży astralnych, widzenie duchów Ziemi, a nawet, w jednym przypadku, "stanie się" obcym i przemawianie głosem robota.

Hipoteza osobowości skłonnej do fantazjowania nie została ciepło przyjęta przez tych, którzy całe lata poświęcili na badanie świadków dziwnych zjawisk. Zwłaszcza specjaliści od uprowadzeń dowodzili, że teoria ta nie wyjaśnia złożoności przypadków, z jakimi mają do czynienia, powoływali się również na trzy konkurencyjne eksperymenty, w których nie stwierdzono tak ścisłej korelacji między skłonnością do fantazjowania a niecodziennymi doświadczeniami. Jeden z nich, przeprowadzony przez zespół z Uniwersytetu Carleton w Ottawie, dał niejednoznaczne wyniki i służył jako argument wspierający stanowisko obu stron. Drugi, przeprowadzony przez członków Centrum Badania UFO, wykazał, że większość spośród dziewiętnastu badanych nie ma szczególnych skłonności do fantazjowania ani też nie jest podatna na sugestię hipnotyczną.

Autor trzeciego eksperymentu, psycholog Kenneth Ring, badał zarówno uprowadzonych, jak i ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Ring zakładał, że skłonność do fantazjowania może być przyczyną obu zjawisk, ale nie stwierdził żadnego związku. Ustalił natomiast, iż wszyscy badani przeżyli coś, co nazwał "doświadczaniem odmiennej rzeczywistości" - osobliwe doznanie, które wydaje się rzeczywiste. Inni psychologowie nie dostrzegali różnicy między skłonnością do fantazjowania a doświadczaniem odmiennej rzeczywistości. Oto komentarz jednego z nich, Leonarda George'a: "Większość badaczy włącza >>doświadczanie odmiennej rzeczywistości<< do swej definicji skłonności do fantazjowania". Tak więc wydaje się, że dowody przemawiają raczej za skłonnością do fantazjowania jako wytłumaczeniem pewnego typu dziwnych zjawisk.

Niewidzialne sfery

W wielu tajemniczych zdarzeniach, którymi zajmowaliśmy się w tej książce, najbardziej uderzająca jest ich realność. Jeśli nawet są omamami - jak zakłada hipoteza osobowości skłonnej do fantazjowania - to bardzo subtelnymi i niezwykle barwnymi. Zastanówmy się więc, jak można by zdefiniować omamy.

Dokładna analiza istniejących dowodów sugeruje, że mamy do czynienia z dwiema odrębnymi kategoriami doświadczeń. Pierwsza to zjawiska występujące najczęściej, a polegające na tym, że do świata na jawie wkraczają postacie i przedmioty w jakimś sensie współoddziałujące z codziennym otoczeniem. Te właśnie zjawiska większość psychologów nazywa "prawdziwymi omamami", które na ogół definiuje się jako zaburzenia percepcji mające istotną treść. Tak więc omam wydaje się całkowicie realny, rzuca cień i wkomponowuje się idealnie w obiektywną rzeczywistość środowiska. (Zdarza się jednak, że prawdziwy omam jest półprzeźroczysty albo wydaje się większy lub mniejszy niż powinien być). Tego typu omamy mogą tłumaczyć spotkania z obcymi, potworami i duchami, a także z olbrzymami i nimfami.

Psychologowie rozróżniaj ą kilka rodzajów omamów, w tym tak zwane doppelgängery, czyli swego rodzaju sobowtóry. Dana osoba widzi inną postać, ale rozpoznaje w niej siebie samą. Bywa, że doppelgänger ukazuje się tylko częściowo, jest monochromatyczny i "galaretowaty". Kolejny rodzaj to pseudoomam, wizja, która różni się od "prawdziwego" omamu tym, że dana osoba ma świadomość, iż to, co widzi, nie jest rzeczywiste. Pseudoomamy często towarzyszą zaburzeniom psychicznym, na przykład histerii. Większość psychologów skłania się ku poglądowi, że osobom mającym omamy niezwykle trudno odróżnić sygnały generowane wewnętrznie (to znaczy w ich mózgu) od sygnałów zewnętrznych (pochodzących od pięciu zmysłów) - czyli, mówiąc prościej, omam od obiektywnej rzeczywistości. Jest to bardzo ważne w wypadku konieczności rozstrzygnięcia, czy omam jest czy też nie właściwym wytłumaczeniem niektórych spotkań z niecodziennymi zjawiskami.

Druga kategoria obejmuje dziwne zjawiska, które są bodaj jeszcze bardziej osobliwe, ponieważ nie dają się w żaden sposób tłumaczyć omamami na jawie, natomiast sprawiają wrażenie, jakby świadek znalazł się w zupełnie innej rzeczywistości. Rzecz nie w tym, że osoby doznające tego typu doświadczeń po prostu "coś widzą", albowiem w czasie ich trwania w istocie przekraczają granice i wchodzą w tajemniczy, zupełnie inny świat. Psychologowie powiedzieliby, iż przeżywają zmieniony stan świadomości (ASC).

Wszyscy żyjemy w świecie, który nosi nazwę "rzeczywistości uzgodnionej". Jeden z autorów definiuje go jako "stan czuwania, światopogląd, jaki nam wpoili w najwcześniejszych latach życia przedstawiciele naszej kultury - w większości przypadków rodzice. W tym stanie mamy mniej więcej takie same doświadczenia, jak inni członkowie społeczności. Podobieństwo to po części wynika z faktu, że żyjemy w tym samym środowisku, ale po części i z tego, że mamy ten sam światopogląd, który podpowiada nam, co powinniśmy zauważać, jakie wartości uznawać lub odrzucać."

Zmieniony stan świadomości polega na tym, że "dana osoba wyraźnie odczuwa jakościową zmianę w uznawanych przez siebie wzorcach funkcjonowania mechanizmu poznawczego; inaczej mówiąc, odczuwa nie tylko zmianę ilościową (doznania są mniej lub bardziej niepokojące, obrazy mniej lub bardziej konkretne, ostre lub zamglone itd.), lecz także różnice w procesach myślowych. Pojawiają się funkcje mentalne, które nie występują w codziennym doświadczeniu, właściwości percepcji nie mają odniesienia do normalnego stanu i tak dalej".

Co zalicza się do stanu zmienionej świadomości? Wszystko - począwszy od snu po trans hipnotyczny, od stanu wyciszenia podczas medytacji, po euforię wywołaną narkotykami. Jakie znaczenie ma ASC dla zrozumienia nieznanego? Otóż stawia pod znakiem zapytania wszystko, co w naszym przekonaniu widzimy, słyszymy, czujemy i wiemy.

Jednym z fundamentów naszego światopoglądu jest założenie, że oczy widzą to, co rzeczywiście istnieje, że informację tę przekazują do mózgu, a impulsy płynące nerwem wzrokowym są przetwarzane w ośrodku wzrokowym i zostają na zawsze zapisane w pamięci. Gdyby to założenie nam nie odpowiadało, nieustannie kwestionowalibyśmy wszystko, co za pośrednictwem zmysłów do nas dociera, zamiast pracować, odpoczywać, bawić się i w ogóle cieszyć życiem.

Dla większości z nas założenie to jest całkowicie uzasadnione. Jednak w zmienionym stanie świadomości rzeczywistość postrzegamy całkiem na opak. To, co realne, staje się złudzeniem, złudzenie zaś staje się rzeczywistością.

Charakterystyczne cechy odmiennych stanów świadomości pojawiają się w relacjach naocznych świadków dziwnych zjawisk. A są to: omamy; krańcowe stany emocjonalne, od lęku po uniesienia; wrażenie, że się ma wgląd w istotę rzeczy, czyli objawienie; zniekształcone wizerunki; zmienione poczucie czasu; wielka podatność na sugestię. Czy możliwe jest zatem, że niektóre osobliwe zdarzenia nie dzieją się w rzeczywistości, lecz są produktem zmienionego stanu świadomości?

Odpowiedź brzmi: "tak". Co więcej, ostatnie badania przynoszą coraz więcej dowodów na to, że jeden ze szczególnych stanów zmienionej świadomości może być źródłem dziwnych zdarzeń, o jakich tu mówimy.

Uczeni badający przebieg snu wyodrębnili dwa mało znane stany przejściowe między jawą a snem, podczas których rozróżnienie między tym, co rzeczywiste a sennym marzeniem jest szczególnie trudne. Kiedy zasypiamy, mózg przez krótki czas znajduje się w stanie hipnagogicznym, charakteryzującym się gwałtownym napływem chaotycznych, ale niezmiernie realistycznych wyobrażeń. Można też słyszeć dziwne dźwięki i czuć osobliwe wonie. Podczas przebudzenia mózg znajduje się w podobnym stanie, zwanym stanem hipnopompicznym, w którym jednak obrazy układają się w bardziej sensowną całość, być może dlatego, że mózg przewiduje już zdarzenia nadchodzącego dnia.

Oba stany stanowią nie więcej niż pięć procent snu, ale to, co w ich trakcie widzimy i słyszymy, jest jeszcze bardziej efemeryczne niż marzenia senne. Najczęściej w hipnagogii pojawiają się nierozpoznawalne twarze (fakt, iż są nierozpoznawalne, budzi najwięcej dyskusji), które migają w mózgu bez żadnego ładu i składu. Niekiedy jednak w obu stanach przeżywamy jakieś sceny, przypominające senne marzenia. (Jeden ze śniących widział niezwykle jasne światło, przez które ujrzał trzech oficerów armii brytyjskiej pochylonych nad mapą, najwyraźniej przygotowujących marszrutę oddziałów. Umierał ze strachu, że mogą się odwrócić i go zobaczyć). Najczęściej zdarza się to ludziom cierpiącym na narkolepsję, czyli na napadowe sny.

Doświadczenie hipnagogii jest najbardziej złudne ze wszystkich obrazów, jakie postrzegamy. Nie można go dzielić z innymi. Ponadto obrazy przebiegaj ą przed oczami śniącego z tak ogromną szybkością, i w dodatku w stanie, w którym funkcje intelektualne są szczególnie osłabione, że doświadczenia tego praktycznie nie da się opisać.

Obrazy hipnagogiczne pojawiają się w pierwszym stadium snu. Niewykluczone więc, że niektóre doświadczenia na jawie, nawet te, które mają miejsce w środku dnia, są typowo hipnagogicznymi omamami. Możemy założyć, że świadek, zapewne bezwiednie, zaczął zasypiać. Założenie to nie tłumaczy wszystkich przypadków, ale na pewno ich część.

Wprawdzie psychologowie zajmujący się hipnagogią twierdzą, że większość omamów w tym stanie nie budzi lęków, ale wiadomo, iż niektóre wizje są niezwykle realistyczne i przerażające. Doświadczenia hipnagogiczne bywają bardzo różne - od lęku i wrażenia, że "coś" weszło do sypialni, po wyraziste wizje potworów, wiedźm, duchów i kosmitów. Często towarzyszy im uczucie bezsilności tak potężne, że dosłownie paraliżuje śniącego. Badacze przebiegu snu twierdzą, iż to ostatnie zjawisko wynika z faktu, że mózg oddziela marzenie senne od reszty systemu nerwowego, wskutek czego ciało nie jest zdolne do odreagowania snu. Z tego powodu katapleksja częściej zdarza się w stanie hipnagogicznym niż w hipnopompicznym. Znajdujemy tu więc cechy charakterystyczne dla doświadczenia Old Haga, opisanego przez Davida Hufforda.

Nie wyklucza to, rzecz jasna, że w pewnych przypadkach "coś" rzeczywiście weszło do sypialni - może Old Hag, może kosmiczny porywacz - i że to, co określilibyśmy epizodem stanu hipnagogicznego, jest zapamiętanym przez świadka rzeczywistym doświadczeniem. Jednak na podstawie skrupulatnych badań tego stanu stwierdzono, iż hipnagogia charakteryzuje się pewnymi określonymi cechami i jeśli będziemy mieć je na uwadze, łatwiej przyjdzie nam odróżnić rzeczywiste doświadczenie od omamów. , Robert Baker ustalił pięć cech charakterystycznych dla stanów hipnagogiczmych i hipnopompicznych: "Po pierwsze, zawsze mają miejsce przed zaśnięciem i przed przebudzeniem. Po drugie, śniący jest sparaliżowany lub ma trudności z poruszaniem się albo wprost przeciwnie, wręcz "wyskakuje" z własnego ciała. Po trzecie, omamy są wyjątkowo dziwaczne. Po czwarte, kiedy omam mija, dana osoba przeważnie ponownie zapada w sen. Po piąte, śniący jest najgłębiej przekonany, że doświadczenie było rzeczywiste".

Porównując te cechy z "typowym uprowadzeniem" Davida Jacobsa, stwierdzimy od razu ścisłą współzależność obu zjawisk.

Niczego nie podejrzewająca kobieta przygotowuje się do snu. Kładzie się do łóżka, przez chwilę czyta, gasi światło i zapada w spokojny sen. W środku nocy przewraca się na plecy. Budzi ją jarzące się w pokoju światło. Zbliża się do jej łóżka, przyjmuje postać małego "mężczyzny" o łysej głowie i wielkich czarnych oczach. Jest przerażona. Chciałaby uciec, ale nie może się poruszyć. Chciałaby krzyczeć, ale nie może wydobyć głosu (...).

Uprowadzeni często tworzą wspomnienia "osłonowe", które maskują początek zdarzenia. Jedna z uprowadzonych kobiet powiedziała na przykład, że pewnej nocy zobaczyła w sypialni wilka. Doskonale pamiętała jego futro, kły i ślepia. Inni uprowadzeni powiadają, iż widzieli "anioła" lub "diabła". Czasem przypominają sobie, że wznosili się z łóżka, lecz "zwalczywszy" ten odruch, opadali z powrotem na pościel.

Klasyczne przypadki porwania przez kosmitów wykazują ogromne podobieństwo do omamów hipnagogicznych, trzeba więc brać pod uwagę, iż stan ten tłumaczy przynajmniej niektóre przypadki uprowadzenia, a być może znaczną ich liczbę.

Nie wszystkie omamy zdarzają się we śnie. Niektóre powstają poza mózgiem - na przykład w oczach (zjawiska entoptyczne) lub w uszach (zjawiska entotyczne, w tym również szum w uszach). Zjawiska entoptyczne zazwyczaj skupiają się wokół stałych form - geometrycznych figur wytworzonych przez bodziec nerwowy w układzie wzrokowym za gałką oczną. Dlatego można zobaczyć stałe formy w ciemności, a nawet zamykając oczy. Jak już pisałem, jedną z typowych stałych formy jest wizja czegoś w rodzaju tunelu, pojawiająca się niekiedy w trakcie śmierci klinicznej, ale świadek może także widzieć jasne, pulsujące światła, a w wyjątkowych przypadkach dostrzegać również znane postacie ludzkie.

Istnieją także omamy dotykowe, jak na przykład "kokainowe robaki" - bardzo realistyczne odczucie, jakby po skórze pełzały insekty, powszechnie występujące podczas kuracji odwykowej. Znane wrażenie "zimna", które wielu ludzi odczuwa przed i w trakcie kontaktu z duchem, również może być szczególnego rodzaju omamem, albowiem temperatura w pomieszczeniu podczas spotkania nie spada. Badaczka zjawisk parapsychicznych Celia Green, autorka opracowania dotyczącego spotkań z duchami, przytacza w nim pewien przykład z XIX wieku, kiedy to aż trzy kobiety odczuły "zimny powiew" w momencie, gdy zjawa przeszła koło nich, mimo iż płomień świec, które trzymały w rękach, nawet nie drgnął. Pisze też o dwudziestowiecznym incydencie na greckiej wyspie Poros, którego uczestniczka powiedziała, że "czuła narastający chłód", choć wiedziała, iż noc jest bardzo ciepła.

Opracowanie Celii Green zawiera także inną ciekawą obserwację. Kiedy badaczka pytała, co świadkowie robili w momencie pojawienia się ducha, okazało się, że trzydzieści osiem procent leżało, dwadzieścia trzy procent siedziało, dziewiętnaście procent stało, osiemnaście procent spacerowało i tylko jeden procent prowadziło jakiś pojazd. Wynikałoby stąd, że prawdopodobieństwo uczestniczenia w dziwnym zdarzeniu jest odwrotnie proporcjonalne do fizycznej aktywności. Być może dopiero w stanie fizycznego spoczynku mózg może skoncentrować się na czymś innym niż na absorbujących uwagę czynnościach.

Przypomina to zmieniony stan świadomości, zwany przez psychologów "zaabsorbowaniem". Najlepszym przykładem tego stanu może być ktoś, kto jest tak zaczytany, iż nie zauważa osoby wchodzącej do pokoju. W krańcowych przypadkach uwaga człowieka jest tak silnie skupiona na jednym przedmiocie, że inne obiekty znikają z jego pola widzenia, a czas spowalnia swój bieg lub całkiem się zatrzymuje.

Innymi słowy, zaabsorbowanie może prowadzić do zaburzenia normalnej percepcji i tworzyć warunki korzystne do fantazjowania. Jedno z opracowań stwierdza, że "obiekty absorbujące uwagę stają się tak ważne i bliskie, jakby były częścią jaźni". Odkrycie to wyjaśniałoby pojawianie się potworów i niektórych form psychokinezy (choć autorzy większości opracowań nie dostrzegają związku między zaabsorbowaniem a psychokinezą). Z całą pewnością tłumaczy dziwne uczucie oderwania od otoczenia, które tak często występuje w wielu zjawiskach ze strefy granicznej, w tym w trakcie bliskich spotkań.

Ufolog Jenny Randles określiła ten rodzaj doświadczeń terminem "czynnik Oz", podając jako przykład spotkanie z UFO małżeństwa W., które nastąpiło wieczorem 21 lipca 1978 roku w pobliżu Manchesteru. Podczas trwającej półtorej minuty obserwacji obiektu na niebie państwo W. uświadomili sobie, że ulica jest dziwnie spokojna, nie ma na niej samochodów ani innych pieszych. W innych przypadkach świadkowie zauważali, iż wokół nich robiło się nagle cicho, nie było słychać nawet śpiewu ptaków. Bardzo to przypomina zjawisko zaabsorbowania.

Błędne diagnozy

Każdy, kto studiował skłonność do fantazjowania i łatwość osiągania zmienionego stanu świadomości, wie, że nie są one chorobami. Ale analiza niecodziennych doświadczeń musi uwzględniać, iż przyczyną niektórych zjawisk tego rodzaju bywają rozmaite stany chorobowe.

Jednym z przykładów może być opętanie, czyli zastąpienie ludzkiej duszy przez inną istotę, przeważnie demona. To niepokojące zjawisko spotykamy we wszystkich częściach świata i od bardzo dawna. Charakterystycznymi symptomami są gwałtowne ruchy ciała i twarzy, toczenie piany z ust, torsje, przejawy niewiarygodnej siły i obsceniczne słowa wyrzucane grubym, prostackim głosem.

W 1491 roku francuska zakonnica Jeanne Potier (która, jak się wydaje, była histeryczną nimfomanką) zapoczątkowała falę opętań mieszkanek klasztoru w Cambrai. Mniszki szczekały jak psy, objawiały nadludzką siłę i utrzymywały, iż znają przyszłość. W Werter w Holandii w 1550 roku zakonnice "wspinały się na drzewa jak koty" i twierdziły, że jakaś nieznana siła unosi je w górę, a potem niewidzialne dłonie szczypią i biją. Mimo iż takie incydenty zazwyczaj kończyły się polowaniem na czarownice, torturami, sądem i egzekucją, nawet w tamtych czasach uznawano, że liczne przypadki rzekomego opętania były rezultatem histerii i zaburzeń psychicznych.

Dziś wiemy, iż w wielu zachowanych opisach domniemanych opętań przedstawiono objawy charakteryzujące padaczkę. Typowe symptomy tej choroby to utrata świadomości, po której następują drgawki i toczenie piany z ust. Inna choroba, która mogła uchodzić za opętanie, to syndrom Tourette, rzadko występujące zaburzenie neurologiczne, objawiające się drgawkami twarzy, gwałtownym słowotokiem, szczekaniem, krzykami i niekontrolowanymi złorzeczeniami. Rozmowa z "opętanym" dostarcza dalszych dowodów na to, że do akcji wkroczyły demony. Chorzy zazwyczaj czują, iż jakieś niewidzialne istoty każą im się tak dziwacznie zachowywać.

Jedną z najbardziej intrygujących cech epilepsji jest poprzedzająca wystąpienie napadu specyficzna "aura padaczkowa". Składają się na nią rozmaite omamy, uczucie obecności jakichś istot - od Matki Boskiej, po diabła - oprócz tego wrażenie deja vu albo rzadziej spotykanego zjawiska - jamais vu (znane miejsca wydają się zupełnie nowe i inne). Padaczkowej aurze towarzyszy często przeczucie nieszczęścia, ale bywa też, że chorzy wpadają w euforyczną radość. Te wszystkie objawy mogą wzbudzić u chorego przekonanie, iż jego doświadczenie ma charakter nadprzyrodzony. A co dziwniejsze, spora część cierpiących na epilepsję nigdy nie miewa ataków choroby. Znając tylko padaczkową aurę, są skłonni wierzyć, że zostali wybrani do doświadczenia głęboko religijnych lub okultystycznych wydarzeń.

Wizje tego rodzaju powstają w jednej części mózgu - w płatach skroniowych. Znajdują się one u podstawy lewej i prawej półkuli i stanowią około czterdziestu procent pofałdowanej zewnętrznej warstwy "szarej masy", która jest odpowiedzialna za wyższe funkcje mózgu, w tym za interpretację impulsów sensorycznych płynących z oczu i uszu, a także za przechowywanie oraz odtwarzanie wspomnień. Uszkodzenia płatów skroniowych, czy to wskutek napadów padaczki czy w wyniku urazu czaszki, może wywołać poważne zmiany w sposobie, w jaki mózg odbiera świat zewnętrzny. Jednym z najczęstszych objawów jest "napad marzeniowy", w którym występują szczególnie żywe omamy wzrokowe i słuchowe. Chorzy mogą także odczuwać lęki.

Należy pamiętać, że ta odmiana ataku epileptycznego nie kończy się charakterystycznymi drgawkami kończyn, które większości z nas kojarzą się z padaczką - płaty skroniowe nie kontrolują układu mięśniowego. Co więcej, objawy zaburzenia mogą występować bardzo rzadko, a chorzy nawet nie zdają sobie wówczas sprawy, że cierpią na epilepsję.

Cierpiący na padaczkę skroniową wykazują pewne specyficzne cechy osobowości, w tym "nadmierny zapał moralny i skłonność do doszukiwania się w codziennych zdarzeniach jakiegoś szczególnego znaczenia". Co ciekawsze, ludzie z tymi zaburzeniami dość często donoszą o niezwykłych i niewytłumaczalnych spotkaniach, często też mają wrażenie unoszenia się w powietrzu, będące charakterystycznym elementem relacji o uprowadzeniach i stanu przebywania poza ciałem.

Wydaje się prawdopodobne, że dokładne kliniczne badania świadków uprowadzeń przez UFO i osób mających religijne wizje wykazałyby, iż przynajmniej niektóre mistyczne i paranormalne zjawiska są w rzeczywistości przejawem padaczki skroniowej. Ostatnie badania sugerują, że nawet znacznie łagodniejsze zaburzenia w płatach skroniowych, nie mające bynajmniej charakteru padaczkowego, także mogą sprawiać, iż ludzie widzą i słyszą osobliwe rzeczy.

W jednym ze wstępnych opracowań analizowano wykres EEG dwunastu mediów i u dziesięciu stwierdzono odbiegającą od normy aktywność płatów skroniowych. Inne badania wskazywały na uszkodzenie prawego płatu skroniowego, któremu towarzyszyły zjawiska poznania pozazmysłowego oraz wizje duchów. Najciekawsze badania związku między niezwykłymi doświadczeniami a zaburzeniami w płatach skroniowych przeprowadził Michael Persinger, neurofizjolog z Uniwersytetu św. Wawrzyńca, będący zarazem jednym z najgorliwszych zwolenników teorii ziemskich świateł. Persinger uważa, że niektóre relacje o dziwnych zjawiskach mogą być skutkiem "mikronapadów" w rejonie płatów skroniowych, wywołanych zmęczeniem, lękiem, kryzysem osobowości, a nawet zmianami w natężeniu tła ziemskiego pola magnetycznego. Aby sprawdzić, na ile ta teoria jest zgodna z rzeczywistością, zebrał grupę ochotników i założył im na głowy hełmy z elektrodami umieszczonymi nad płatami skroniowymi. Mógł w ten sposób wprowadzać do mózgu uczestników eksperymentu impulsy magnetyczne wywołujące zwiększenie elektrycznej aktywności tych płatów.

Jedną z ochotniczek była parapsycholog Susan Blackmore, która uznała to doświadczenie za wysoce niepokojące:

Cały czas byłam zupełnie przytomna. Przez dziesięć minut nic się właściwie nie działo. Ponieważ proszono mnie, abym na głos komentowała moje odczucia, uważałam, że powinnam coś powiedzieć - cokolwiek. Nagle wszystkie moje wątpliwości zniknęły. Mówiłam: "Kołyszę się. Jakbym była na hamaku". A potem miałam wrażenie, jakby czyjeś ręce schwyciły mnie za ramiona i całe moje ciało podnosiły do góry (...).

Coś złapało mnie za nogi, wykręcało je i ciągnęło po ścianie. Miałam wrażenie, że znajduję się w połowie drogi do sufitu. Potem przyszły emocje. Nie było mi smutno, ale nagle bardzo intensywnie i realistycznie odczułam złość, taką zimną wściekłość, którą musiałam odreagować, ale nie było na kim ani na czym jej wyładować. Po około dziesięciu sekundach minęła. Chwilę potem opanowała mnie fala lęku. Byłam przerażona - bez jakiegoś konkretnego powodu.

Ale nawet pod wpływem magnetycznych tortur Persingera Blackmore nie zobaczyła ufoludków, nie czuła się też przez nich uprowadzona. Nie zdołano zatem dowieść, że płaty skroniowe odgrywają fundamentalną rolę w percepcji dziwnych zjawisk. Jeśli jednak dodać element sugestii, zastanawia się Blackmore, mogłoby się okazać, że ofiary mikronapadów padaczkowych mają skłonność do racjonalizacji doświadczeń. "Ja, oczywiście, wiedziałam, że wszystko jest wynikiem zmian pola magnetycznego - pisze badaczka - ale co czują ludzie, u których doznania te pojawiają się spontanicznie w środku nocy? Czy nie szukaliby jakiegoś wyjaśnienia, nie zastanawialiby się, kto im to robi? Gdyby ktoś powiedział im, że wszystkiemu winni są obcy i zaprosił do grupy badawczej nad uprowadzonymi, czy nie przystaliby chętnie na takie tłumaczenie, zyskując tym samym pewność, że nie zwariowali?"

Wielu badaczy odpowiedziałoby na to pytanie gromkim "nie". David Jacobs krytykuje twierdzenie Persingera, że pola magnetyczne, powstałe wskutek ścierania się płyt tektonicznych przed trzęsieniem ziemi, mogą pobudzać płaty skroniowe. I rzeczywiście nie ma jeszcze bezpośrednich dowodów na prawdziwość tej hipotezy. Gdyby Persinger przeprowadził badanie grupy uprowadzonych, wyniki byłyby z pewnością bardziej miarodajne niż w przypadku ochotników. Dopóki sceptycy nie zdołają udowodnić bezpośredniej zależności między zaburzeniami funkcji mózgu a omamami, w których pojawiają się kosmici i potwory, zjawiska te nadal będą tylko kwestią interpretacji. I tak przecież uzyskane dotychczas negatywne dowody sprawiają, że wielu ludzi zastanawia się, czy relacje uprowadzonych należy traktować poważnie.

Padaczka i zaburzenia funkcji płatów skroniowych to nie jedyne problemy kliniczne, które mogą powodować realistyczne omamy. Przyczyną poważnych zaburzeń percepcji, a tym samym przyczyną najdziwaczniejszych doświadczeń, może być na przykład niedotlenienie. Wspominałem już, że niektóre doznania w stanie śmierci klinicznej mogą być skutkiem niedotlenienia. Oto dwa podobne zdarzenia, mające, jak się wydaje, tę samą przyczynę.

Podczas I wojny światowej (kiedy latano w otwartych kabinach bez butli tlenowych) jeden z pilotów donosił, że "na bardzo dużej wysokości zobaczył dziwne, podobne do smoka stworzenie, lecące z ogromną prędkością w jego kierunku". Sądząc, iż zostanie zaatakowany, obniżył pułap lotu, a smok natychmiast zniknął. Podobne zdarzenie, o nieco tylko innym podłożu, miało miejsce w sierpniu 1971 roku. Instruktor nurkowania z akwalungiem Ian Skinner pływał na głębokości czterdziestu metrów u wybrzeży Malty, gdy nagle

ujrzałem przed sobą jakieś światło i udałem się w tym kierunku, pchany zarówno ciekawością, jak i jakąś przemożną siłą. Po pokonaniu kolejnej grani i o wiele głębiej ujrzałem przepiękną młodą kobietą, wysoką i smukłą, o idealnej figurze, stojącą u wejścia do ogromnej jaskini... Morze jarzyło się dziwną poświatą, wokół panowała cisza i spokój.

Sądziłem, że to objawy odurzenia azotem, które w początkach tego sportu nazywano "upojeniem głębokością". Licznik głębokości wskazywał siedemdziesiąt metrów. Nagle kobieta powiedziała: "Witaj, czekałam na ciebie, nie obawiaj się, ze mną jesteś bezpieczny". Zacząłem się oddalać, lecz ona uśmiechnęła się, podpłynęła i ujęła moją dłoń. Poczułem ogarniające mnie przyjemne ciepło i wrażenie bezpieczeństwa. "Gdy do mnie powrócisz, będę cię oczekiwać, i wówczas na zawsze pozostaniemy razem. Mam dla ciebie podarunek". Wręczyła mi małe naczynko w kształcie amfory. Kiedy wypływałem, pomachała mi ręką, a potem powoli zniknęła z pola widzenia.

Skinner wypłynął, wciąż trzymając w ręku amforę, którą potem zidentyfikowano jako fenickie naczynie na pachnidła.

Tajemnice pamięci

Jeśli nawet założymy, że skłonność do fantazjowania, padaczka skroniowa, niedotlenienie czy inne czynniki psychologiczne i fizjologiczne pomagają wyjaśnić niektóre dziwne zjawiska, i tak w niewielkim tylko stopniu zrozumiemy, dlaczego ludzie widzą to, co widzą.

Skąd naprawdę biorą się potwory i kosmici, o których nieustannie słyszymy? Niewykluczone, że istnieją naprawdę, ale słuszniej byłoby przyjąć, iż wyłaniają się z zakamarków pamięci, zachowującej informacje o wszystkim, co nas w życiu spotkało.

Od razu trzeba zaznaczyć, że być może powszechnie uznawana koncepcja pamięci nie jest prawidłowa. Uznaje się bowiem, iż pamięć to mechanizm niezawodny, który na zawsze zachowuje wszelkie myśli i przeżycia, i że w dowolnej chwili można je odtworzyć w nie zmienionej formie - jeśli nie bezpośrednio, to przynajmniej w transie hipnotycznym. Ostatnie badania zaś dowodzą, iż wspomnienia są zaledwie streszczeniem, podsuwanym nam przez mózg w razie potrzeby. Przeżywając jakieś zdarzenie z przeszłości, nie odtwarzamy prawdziwego jego przebiegu, ale podpowiadaną przez wyobraźnię rekonstrukcję zdarzeń, która jest z natury rzeczy zniekształcona. Na pierwszy plan wysuwają się elementy bezpośrednio nas dotyczące, mniej znaczące epizody zapominamy, a wspomnienia ulegają wtórnej interpretacji, zgodnie z naszymi przekonaniami i potrzebami.

Co więcej, pamięć jest plastyczna. Można ją modelować i formować. W jednym z eksperymentów badanym pokazano film o wypadku samochodowym, a potem zadano jedno z dwóch pytań: "Czy widziałeś jakiś rozbity reflektor?" lub "Czy widziałeś, że reflektor był rozbity?" Dwa razy więcej osób, którym zadano drugie pytanie, odpowiadało, że rzeczywiście widziały roztrzaskany reflektor. Tymczasem na filmie takiego elementu w ogóle nie było.

Jednak najbardziej szokujący jest fakt, że do mózgu można wprowadzić całkowicie fałszywe wspomnienia, z rozmysłem lub nieświadomie. Jeśli się zadomowią, nie sposób ich odróżnić od prawdziwych i wydają się rzeczywiste nawet wówczas, gdy istnieją niezaprzeczalne dowody, iż są tylko fantazją. Fałszywe wspomnienia potrafią oszukać nawet wykrywacz kłamstw.

Przykładem na to, w jaki sposób można wszczepić komuś fałszywe wspomnienia i jak oddziałują one potem na człowieka, jest pewien czteroletni chłopiec, któremu raz na tydzień przez jedenaście tygodni wmawiano, że przeżył całkowicie zmyślone zdarzenie: "Musiałeś iść do szpitala, bo łapka na myszy przytrzasnęła ci palec. Czy to naprawdę ci się przydarzyło?" Badacze rejestrowali co tydzień odpowiedzi dziecka.

Pierwsza odpowiedź: Nie, nigdy nie byłem w szpitalu.

Druga odpowiedź: Tak, płakałem.

Czwarta odpowiedź: Tak, pamiętam. O coś się skaleczyłem.

Jedenasta odpowiedź: Rozglądałem się, a potem nie widziałem, co robię, a to tam było... Zszedłem na dół i powiedziałem tatusiowi, że chcę obiad. A potem wpadłem na łapkę na myszy... Brat mnie na nią popchnął. To było wczoraj. Wczoraj wsadziłem tam palec. Wczoraj pojechałem do szpitala.

W okresie ostatnich dziesięciu lat zespół fałszywych wspomnień - jak nazywa się to zjawisko - często pojawiał się podczas osobliwych rozpraw sądowych dotyczących barbarzyńskich rytualnych praktyk na dzieciach, często uprawianych przez doskonale zorganizowane gangi satanistów. W Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Holandii, Brazylii, Australii i Nowej Zelandii odnotowano kilkadziesiąt takich satanistycznych praktyk, a w kilku przypadkach skończyło się to postawieniem przed sądem i skazaniem oskarżonych na długoletnie więzienie.

Wszystkie te sprawy mają kilka cech wspólnych: często oparte są na nie potwierdzonych zeznaniach małego dziecka, a w najlepszym razie kilkorga dzieci; brak fizycznych dowodów na to, że wykorzystanie miało miejsce; usiłowano przekonać sądy, że nawet najbardziej zaskakujące zeznania dzieci należy traktować dosłownie. Dzieci przypominały sobie o licznych incydentach zabijania i palenia niemowląt, o ukazywaniu się duchów i potworów, a w jednym przypadku o ofierze rzuconej żywcem na pożarcie rekinom, trzymanym w ogromnym basenie przez przywódcę sekty satanistów. Mimo szczegółowego śledztwa policja nigdy nie znalazła żadnego zabitego niemowlęcia, nie mówiąc już o basenie z rekinami ludojadami. Istnieje uzasadnione domniemanie, że mamy tu do czynienia z wszczepianiem wspomnień, zapewne bez złej woli, przez terapeutów i pracowników opieki społecznej, święcie wierzących w odprawianie satanistycznych rytuałów, podczas których mordowano dzieci.

Fakt, iż pewne zeznania bez wątpienia były efektem fałszywych wspomnień, ilustruje słynny incydent, który miał miejsce w latach 1988-1989 w Olympia w stanie Waszyngton. Paul Ingram, szef miejscowej policji i zarazem gorliwy chrześcijanin, został oskarżony o seksualne wykorzystywanie swoich dwóch dorosłych córek. Podczas kilkumiesięcznej terapii dziewczęta stopniowo zaczęły sobie przypominać barwną historię o rytualnym wykorzystywaniu nie tylko przez ojca, ale i przez innych policjantów, matkę i kilku członków sekty satanistycznej.

Kiedy Ingramowi przedstawiono zarzuty, w pierwszej chwili oświadczył, że są bezpodstawne, ale w końcu się przyznał, dodając pewne szczegóły od siebie. Niektóre jego wspomnienia były tak niewiarygodne, że Richard Ofshe, psycholog powołany przez prokuraturę, doszedł do wniosku, iż zostały zmyślone. Postanowił sprawdzić swoją hipotezę mówiąc Ingramowi, że jego córki przypomniały sobie pewien incydent, w trakcie którego kazał im uprawiać seks, a sam patrzył. Córki nigdy nie wspominały o takim zdarzeniu, i w pierwszej chwili Ingram zaprzeczył wszystkiemu. Ale po kilku dniach, "po przemyśleniu", szczegółowo opisał cały incydent, łącznie z "zapamiętaną" rozmową. Ofshe zaczął poważnie wątpić w winę Ingrama, był natomiast przekonany, że jest on osobą niezwykle podatną na sugestię ze skłonnością do popadania w trans, oraz przejawia niebezpieczną gorliwość w zadowalaniu ludzi sprawujących władzę. Doszedł do przekonania, że policjant był pewien, iż jego dzieci nigdy by nie skłamały, i sam sobie wmówił, że spycha do podświadomości wspomnienia o popełnionym przestępstwie seksualnym.

Nie wszystkie wspomnienia o satanistycznych rytuałach są świadomie zapamiętywane. Niektóre ujawniają się w hipnozie, którą często obecnie stosuje się do przywoływania poprzednich wcieleń i incydentów uprowadzeń - z dość spektakularnymi skutkami. Choćby porywacze starannie maskowali swoje czyny za pomocą wymazywania wspomnień i wszczepiania w ich miejsce własnej wersji zdarzeń, wydaje się, że regresja hipnotyczna przeprowadzona przez doświadczonego terapeutę pozwala zrekonstruować prawdziwy przebieg danego incydentu.

W okresie kilkudziesięciu minionych lat hipnoza zyskała ogromną sławę jako skuteczne narzędzie ujawniania ukrytej prawdy. Traktuje się ją jako uniwersalne serum prawdy, panuje przekonanie, że pod jej wpływem świadek nie jest zdolny do kłamstwa lub do unikania odpowiedzi na pytania. Niestety, poglądy te bardzo znacznie odbiegają od rzeczywistości. Choć trudno zaprzeczyć, że hipnoza poprawia zdolność przypomnienia sobie szczegółów minionych zdarzeń, istnieje wiele dowodów, iż zarazem wzmaga podatność na sugestię, w trakcie seansu bowiem osoba poddana hipnozie jest w znacznym stopniu pozbawiona własnej woli. Zahipnotyzowany świadek wychwytuje pewne informacje w nieumyślnie naprowadzających pytaniach i zmyśla stosowne odpowiedzi. Dowiedziono również, że hipnoza zwiększa prawdopodobieństwo prostych błędów. Leonard George uważa, iż "nie istnieje dowód na to, że zahipnotyzowani ludzie mają zawsze pamięć lepszą niż niezahipnotyzowani; hipnoza zwiększa zaufanie do własnej zdolności zapamiętywania, ale nie gwarantuje dokładności odtwarzania wspomnień. Tak więc osoba zahipnotyzowana jest bardziej skłonna uznać fantazję za prawdziwe wspomnienie".

Przeprowadzono wiele eksperymentów mających na celu ocenę niepodważalności dowodów uzyskanych podczas hipnotycznego transu. W jednym przypadku wszczepiono ochotnikowi fałszywe wspomnienie napadu na bank; po przebudzeniu spośród wielu zdjęć "wybrał" potem fotografie bandyty, który dokonał rabunku. Kiedy indziej znów trzy kobiety padły ofiarą zainscenizowanego rabunku. Po wprowadzeniu w trans hipnotyczny zapytano je o przebieg zdarzeń. Nie były zgodne co do liczby i płci złodziei ani co do koloru i marki ich samochodu. Nawet jeśli prowadzący dochodzenie starannie unika zadawania naprowadzających pytań, sam eksperyment dowodzi, iż świadek może w hipnozie nieświadomie zmyślać rozmaite szczegóły. Dzieje się tak dlatego, że trans hipnotyczny, jak się wydaje, wzbudza w osobie mu poddanej silne pragnienie zaspokojenia oczekiwań terapeuty.

Wspominałem już, że jednym ze źródeł wspomnień o poprzednich wcieleniach są zapomniane treści oglądanych niegdyś filmów i przeczytanych książek. Psychologowie nazywają te zjawiska kryptomnezjami, a są one zdumiewająco powszechne. Medium, które twierdzi, że przekazuje nowe symfonie w stylu Beethovena, odtwarza prawdopodobnie z pamięci wariacje na te tematy, zasłyszane wiele lat wcześniej. (Badacze dowiedli, że media odbierające informacje słuchowe mają dość dobre przygotowanie muzyczne). William James podaje przypadek ewidentnego opętania przez demona pewnej niepiśmiennej Niemki, która złożona wysoką gorączką, zaczęła nagle mówić po łacinie, grecku i hebrajsku. Miejscowy proboszcz podejrzewał już najgorsze, ale w końcu wydało się, że kobieta ta w dzieciństwie mieszkała obok pewnego profesora, który miał zwyczaj czytać na głos chodząc po korytarzu. W gorączce "opętana" przypomniała sobie słowa, nie rozumiejąc ich znaczenia i nie pamiętając, gdzie je zasłyszała.

Niemałą rolę w analizie wielu dziwnych zjawisk odegrały także inne procesy pamięciowe. Należy do nich percepcja podświadoma. Autorem tego terminu jest Theodore Flournoy, szwajcarski psycholog, który przeprowadzał eksperymenty z jednym z mediów w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Flournoy podaje przykład mężczyzny, który znalazł się w lesie na opustoszałym kempingu i usłyszał głos nakazujący mu natychmiast opuścić to miejsce. Tak był zaskoczony głosem dochodzącym znikąd, że bezzwłocznie posłuchał. Zaraz potem na polanę runęło wielkie drzewo, uderzając dokładnie w to miejsce, w którym się przed chwilą znajdował. Podczas rozmowy z Flournoyem niedoszła ofiara wyznała, że w chwili wejścia na polanę usłyszała brzęczenie roju termitów nad koroną drzewa. Badacz przypuszczał, że człowiek ten podświadomie uznał to brzęczenie za zapowiedź upadku drzewa, a szum owadów przybrał formę omamu słuchowego ostrzegającego przed niebezpieczeństwem. Niewątpliwie wielu ludzi byłoby skłonnych uważać takie ostrzeżenie za interwencję opiekuńczych duchów lub przykład prekognicji.

Inne zjawisko, zwane pareidolią - czyli skłonność mózgu do tłumaczenia przypadkowych bodźców sensorycznych na znaczące obrazy i informacje - pomaga wyjaśnić rozmaite niezwykłe zdarzenia. Ten intrygujący, ale dobrze znany kaprys pamięci i percepcji występuje bardzo często, gdy patrzymy na przykład na chmury i dostrzegamy w nich kształty lwów, smoków oraz podobnych obiektów. Tłumaczy większość wizji - począwszy od oblicza Chrystusa na obłażących z farby drzwiach kurnika, po opłatek, który przypalił się w 1978 roku w Nowym Meksyku, a po spodniej, spalonej stronie nosił wizerunek Zbawiciela. Pokrewne zjawisko, zwane fatamorganą, oznacza osobliwe widoki unoszących się w powietrzu niebiańskich miast. Tymczasem jest to miraż uformowany przez wierzchołki skał lub lodowej kry, układające się w fantastyczne kształty, które mózg interpretuje jako wieże, iglice i zamki. Ten niecodzienny przykład pareidolii, zapewne tłumaczący pojawianie się na Alasce Cichego Miasta, zdarza się często w chłodnych częściach świata.

Pareidolią nie jest li tylko zjawiskiem optycznym. Wyjaśnia też, dlaczego niektórzy gorliwi chrześcijanie słyszą przesłania chwalące szatana w nagraniach puszczanych od tyłu. (Nie wydaje się, aby takie przesłania w ogóle istniały. Badacze udowodnili, że nie byłyby zrozumiałe ani świadomie, ani podświadomie).

Najlepszym współczesnym przykładem pareidolii było krótkotrwałe zainteresowanie badaczy zjawisk paranormalnych fenomenem elektronicznego głosu (EVP). Odkryty przez szwedzkiego producenta filmowego Fredericka Jurgensona w końcu lat pięćdziesiątych, zyskał sławę dzięki książce Łotysza Konstantina Raudive, która po angielsku ukazała się w początkach lat siedemdziesiątych. Hipoteza zakładała, że na taśmie magnetofonu włączonego w pustym pokoju nagrywają się głosy zmarłych. Można je było podobno usłyszeć także w radiu wśród szumów pomiędzy stacjami. (Później jakaś przedsiębiorcza firma wyprodukowała i sprzedawała za umiarkowaną cenę specjalną aparaturę, zwaną Spiricom, która wzmacniała i rejestrowała głosy zmarłych). Pewien brytyjski badacz twierdził, że nagrał dziesięć tysięcy różnych informacji za pośrednictwem radia.

Dwie przeszkody uniemożliwiały uznanie EVP za zjawisko fizyczne. Pierwsza to kwestia odbioru informacji. Większość nagrań była tak słaba, że ledwo można było usłyszeć jakikolwiek głos. Stwierdzono, iż nie ma dwóch jednakowych interpretacji przekazu. Druga to krótkotrwałość niemal wszystkich przekazów i nonsensowna treść większości z nich. (To samo dotyczy niektórych "telefonów od zmarłych"). Jeden z przekazów, nagrany przez Philipa Rogersa z Sheffield, zawiera jakoby rozmowę załogantów latającego spodka, którą Rogers interpretował następująco:

Pierwszy mężczyzna: Przestrzeń. Weź udział w zbrojnym ramieniu. Jar-war nianna donnowa-jonosfera.

Drugi mężczyzna: Odleciałem! Jonskaler tak! Skontaktuj się. Zablokowałeś go. Naprzód!

Kobieta: On przenosi się w czasoprzestrzeni.

Drugi mężczyzna (z akcentem z Yorkshire): Zamknij się.

Trzeci mężczyzna: Mój stoicranz jest przylepiony.

Drugi mężczyzna: Przestrzeń.

Pierwszy mężczyzna: Stary dobry Einstein.

Szczerze mówiąc uważam, że właściwszym tłumaczeniem w tym wypadku jest pareidolia niż przypuszczenie, iż ufonauci mogliby pleść podobne bzdury.

Kłopoty z hipotezą psychologiczną

Osobliwe uwarunkowania psychologiczne i procesy zachodzące w mózgu stanowią wyjaśnienie znacznej części tajemniczych zjawisk w strefie granicznej. Być może przyczyną, dla której uprowadzenia przez UFO zdarzają się tak rzadko, jest fakt, iż w gruncie rzeczy nigdy nie miały miejsca. Być może pamięć o poprzednich wcieleniach i okrucieństwach satanistycznych rytuałów to tylko fałszywe wspomnienia. Być może pamięć zdarzeń uzyskana w transie hipnotycznym nie jest bardziej rzeczywista niż sny o lataniu.

Podejrzewam, że spora część najbardziej zdumiewających relacji ma swe źródło w ludzkim mózgu - można by tę sugestię nazwać hipotezą psychologiczną. Nie potrafię jej jednak udowodnić ani ja, ani cała rzesza sceptyków z ich analizą statystyczną i wyszukiwaniem współzależności. Istnieje podstawowa trudność w dopasowaniu teorii do konkretnych danych, a badacze uprowadzeń przez kosmitów lub reinkarnacji zawsze będą dysponowali znaczną liczbą szczegółowych przypadków, których nie da się wytłumaczyć tak ogólną teorią, jak osobowość skłonna do fantazjowania. Zawsze znajdą się ludzie, którzy przedstawią argumenty przemawiające za realnością pewnych zjawisk, i sceptycy, którzy będą dowodzili czegoś wręcz przeciwnego.

Teoria psychologiczna powinna być jednak sprawdzalna drogą eksperymentalną i to dałoby jej przewagę nad zupełnie nie dającą się udowodnić hipotezą o nadziemskości rozmaitych zjawisk. Czy istnieje metoda pomiaru stopnia udziału ludzkiej wyobraźni i pamięci w osobliwych zjawiskach?

Obserwacja świadka w trakcie dziwnego zdarzenia jest niewątpliwie trudna, ale nie zawsze niemożliwa. Na przykład ludzie w stanie przebywania poza ciałem (OBE) nie udają się w sensie fizycznym do miejsc, które odwiedzają. Ich ciała pozostają nieruchome, a umysł popada w pewien rodzaj transu. Ponadto tylko w nielicznych relacjach można znaleźć wzmianki o rzekomym ciele astralnym unoszącym się pod sufitem w początkowej fazie OBE - a bez tych świadectw z pewnością trudno byłoby dowieść, że owo "ciało" było w jakimś sensie rzeczywiste. W dodatku próby filmowania ludzi, którzy twierdzili, że są regularnie uprowadzani przez obcych, zawsze kończyły się fiaskiem. Z jakichś nieznanych powodów kosmici nie pojawiali się, gdy kamera była włączona.

Marne rezultaty osiągano także w trakcie testów przeprowadzanych ze świadkami. W większości przypadków badacze osób skłonnych do fantazjowania opierali się nie na bezpośrednim kontakcie z nimi, lecz na ich pisemnych relacjach, wskutek czego nie sposób było wykryć drobnych niuansów w reakcji świadka na wspomnienie przeżytych doświadczeń. Dzieje się tak z kilku powodów: brak środków materialnych i czasu oraz kłopoty ze zdobyciem wyników eksperymentów prowadzonych przez konkurencyjnych badaczy - żeby wymienić tylko dwa. Efekt jednak jest taki, że tylko w nielicznych przypadkach przeprowadzano badania z udziałem samych świadków.

Jednym z pierwszych - jak się wydaje, dość obiecującym - był eksperyment przeprowadzony w połowie lat siedemdziesiątych przez Richarda Hainesa, fizjologa i badacza UFO. Haines zastanawiał się, czy świadkowie, którzy narysowali latające spodki w przesłanych do niego relacjach, zapamiętali i opisali rzeczywiste doświadczenie, czy też ich rysunki odzwierciedlały stereotypowy wygląd tych obiektów, znany z publikacji prasowych oraz filmów sf. Haines poprosił czterysta dwadzieścia cztery osoby, z których większość interesowała się już wcześniej ufologią, aby "narysowały obiekt, który ich zdaniem jest UFO". Z tej grupy stu trzydziestu siedmiu badanych uważało, że widziało UFO. Analizując zebrany materiał, Haines zauważył, że wszystkie rysunki są podobne. Podstawowa różnica polegała na tym, iż ci, którzy widzieli UFO, narysowali mniej ozdobników - drzwi, iluminatorów, nóg wspornikowych i insygniów. Wywnioskował stąd, iż wszyscy rysowali stereotyp wyglądu latających spodków, który był na tyle utrwalony w umysłowości świadków, iż w znacznym stopniu miał wpływ na to, jak postrzegali "prawdziwe" UFO. Inny badacz UFO, Alvin Lawson, przeprowadził podobny eksperyment w celu ustalenia, jak wyobrażają sobie uprowadzenie ludzie, którzy mają niewielką lub zgoła żadną wiedzę o ufologii i którzy twierdzili, że nigdy nie mieli bliskich spotkań z kosmitami. Dał ogłoszenie, zapraszając do udziału w eksperymencie ludzi z twórczą wyobraźnią i wybrał osiem osób. Poddano je hipnozie, zadając osiem pytań sugerujących, że stali się ofiarami uprowadzenia i zostali poddani badaniom medycznym. Następnie Lawson porównał ich relacje z relacjami "prawdziwych" uprowadzonych.

Analiza dowiodła, że ochotnicy potrafili przedstawić zdumiewająco dokładne informacje o incydentach, a ich wyimaginowane doświadczenia były bardzo podobne do relacji zgromadzonych przez badaczy specjalizujących siew tej dziedzinie. Ludzie, którzy twierdzili, że nic nie wiedzą o UFO, opisywali typowe okoliczności uprowadzenia, takie jak promienie światła, telepatyczną komunikację i badanie ich narządów płciowych przez hominidów z pozaziemskich statków.

Ufolodzy krytykowali eksperyment Lawsona z wielu powodów. Niewątpliwie prawdą jest, że grupa ośmiu osób nie wystarcza, aby na tej podstawie wysnuwać ogólne wnioski. Szkoda też, że nie postarano się ustalić, czy owi ochotnicy, rzekomo nic nie wiedzący o UFO, nie przyswoili sobie pewnej wiedzy na ten temat. Po trzecie - obcy opisani w transie hipnotycznym bardzo się od siebie różnili. W relacjach uczestników eksperymentu tylko niecałe dwadzieścia procent kosmitów było hominidami, natomiast w "prawdziwych" przypadkach uprowadzeń aż siedemdziesiąt procent obcych istot przypominało ludzi. Warto zwrócić na ten fakt uwagę, należy jednak pamiętać, że eksperyment przeprowadzono na kilka lat przed tym, jak małe szare istoty zaczęły w relacjach o uprowadzeniach zyskiwać przewagę nad innymi formami ufonautów.

Eksperyment Lawsona, choć przeprowadzony na małej grupie ochotników, dowodzi, że ludzki mózg może tworzyć okoliczności przypominające domniemane prawdziwe spotkania, zwłaszcza jeśli znajdzie się w transie hipnotycznym, jest zatem podatny na sugestię. Nie wyjaśnia natomiast, skąd biorą się wyobrażenia duchów i obcych, demonów i potworów. Czy są skutkiem tego, że przez całe życie słyszymy legendy i oglądamy w mediach fikcyjne relacje o dziwnych zjawiskach? Czy pamięć zachowuje te obrazy głęboko w podświadomości i chętnie je ujawnia? A może niektóre z tych wyobrażeń płyną z "prawdziwych" doświadczeń? Jeśli tak, to z jakim rodzajem zjawisk mamy tu do czynienia?

 






Mike Dash - Granice poznania