Rzeczpospolita - 2004.02.07




NEGOCJOWANY UPADEK PRL




Reglamentowana rewolucja

ANTONI DUDEK

 

 

Zakulisowe działania Kremla, polityka stopniowania ustępstw przez ekipę Jaruzelskiego, wciągnięcie do współpracy umiarkowanej części opozycji, wreszcie słabość jej radykalnego odłamu przesądziły o tym, że wydarzenia z lat 1988 - 1990 zasługują na miano reglamentowanej rewolucji.



Większość dyktatur, których pokaźna liczba naznaczyła dzieje XX wieku, upadała w dramatycznych okolicznościach, pod naporem zewnętrznych lub wewnętrznych sił posługujących się przemocą. Zwykle trzeba było wojny lub krwawej rewolucji, a przynajmniej długotrwałych, masowych protestów społecznych w postaci demonstracji lub strajków, by skutecznie zniszczyć autorytarny lub totalitarny reżim. Na tym tle wydarzenia, jakie nastąpiły w 1989 r. w Europie Środkowowschodniej, a szczególnie w Polsce i na Węgrzech, wydają się zaskakujące. W ciągu kilkunastu miesięcy, poza Rumunią, bez użycia przemocy zlikwidowano tam monopolistyczne rządy partii komunistycznej, których zainstalowanie w połowie lat czterdziestych w samej tylko Polsce kosztowało życie kilkudziesięciu tysięcy ludzi.

Ten ustrojowy fenomen tłumaczono w przypadku Polski w rozmaity sposób. Dla jednych był to rezultat dalekowzrocznej i pełnej altruizmu polityki ekipy Wojciecha Jaruzelskiego oraz skupionej wokół Lecha Wałęsy głównej części solidarnościowej opozycji, dla innych zaś efekt zmowy, w ramach której dokonano nowego podziału władzy, gwarantując jej dotychczasowym dysponentom bezkarność i zachowanie przynajmniej niektórych przywilejów. Obraz wydarzeń sprzed piętnastu lat, jaki wyłania się w świetle znanych już dokumentów, jest bardziej złożony od obu tych wizji. Z pewnością jednak dostarcza więcej argumentów tym, którzy od początku nie wierzyli w historię końca PRL jako niezwykłego ciągu szczęśliwych przypadków.

Polskie laboratorium

Już w lipcu 1986 r. Michaił Gorbaczow, mówiąc na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR o krajach satelickich z Europy Środkowowschodniej, stwierdził, że dłużej "nie można brać ich na swój kark. Główny powód to ekonomika". Gospodarka radziecka, opierająca się na eksporcie surowców, traciła bardzo duże kwoty, dostarczając ropę naftową i gaz ziemny do krajów bloku po sztywnych cenach ustalanych z kilkuletnim wyprzedzeniem. Rosjanie rekompensowali to sobie częściowo, sprzedając na zasadzie monopolu broń państwom Układu Warszawskiego oraz importując z nich artykuły przemysłowe, za które płacono wirtualnym rublem transferowym, ale ogólny bilans był w ich ocenie niekorzystny.

Nowa polityka Kremla największe wrażenie zrobiła tam, gdzie reżim komunistyczny był najsłabiej zakorzeniony i opierał się na pamięci radzieckiej interwencji wojskowej (Węgry) lub też na zagrożeniu jej możliwością (Polska). Oba te kraje odznaczały się jeszcze jedną cechą: rządzący nimi przywódcy (Wojciech Jaruzelski i Janos Kadar), w przeciwieństwie do swoich odpowiedników w Berlinie, Pradze czy Sofii, byli skłonni do prowadzenia eksperymentów - oczywiście w pewnych granicach - także w zbudowanych na wzór radziecki gospodarce i systemie politycznym. Rezultaty tych ostatnich bardzo zaś interesowały Gorbaczowa, który Polskę i Węgry traktował jako swoiste laboratorium, w którym wynaleźć miano panaceum na przynajmniej niektóre problemy trapiące ZSRR.

Gorbaczow, przystępując do głębokich reform wewnętrznych, zamierzał też odstąpić od doktryny Breżniewa jako podstawy relacji z krajami satelickimi, wyraźnie wierząc, że sojusz z nimi można oprzeć na innych, bardziej partnerskich zasadach. Oczywiście Moskwa nie zamierzała rezygnować z utrzymania zachodnich rubieży imperium w strefie swoich wpływów, ale - wobec rosnących trudności wewnętrznych - uznano tam, że dominacja nie musi być równoznaczna z podtrzymywaniem reżimów komunistycznych w krajach, w których nie potrafią one skutecznie kontrolować sytuacji społeczno-politycznej. W szczególności dotyczyło to Polski, stanowiącej - zarówno z przyczyn politycznych, jak i ekonomicznych - najsłabsze ogniwo socjalistycznej wspólnoty.

Dlatego najpóźniej z początkiem 1988 r. Rosjanie zaczęli szukać kontaktów z różnymi środowiskami polskiej opozycji, postrzegając w nich potencjalnych partnerów do przyszłych rozmów o nowym układzie sił nad Wisłą. Szczegóły tych rozmów kryją kremlowskie archiwa oraz pamięć tych działaczy opozycji, z którymi nawiązano wówczas pośrednie lub bezpośrednie kontakty. Z zachowanych szyfrogramów Grupy Operacyjnej "Wisła" (placówka polskiego kontrwywiadu pracująca w Moskwie na podstawie porozumienia z KGB) wynika na przykład, że władze radzieckie jeszcze w kwietniu 1988 r. zamierzały zaprosić do Moskwy Adama Michnika. Zrezygnowały z tego dopiero wskutek wyraźnego sprzeciwu ze strony kierownictwa PRL. Jednak w 1988 r. przynajmniej część kierownictwa PZPR podejrzewała, że Rosjanie nawiązali kontakt z niektórymi osobami z kręgów umiarkowanej opozycji.

Bez radzieckiego poparcia

Ekipa Jaruzelskiego zareagowała na zmiany na wschodzie ostrożnie, ale wyraźnie, inicjując jesienią 1986 r. nowy kurs polityczny, który Andrzej Paczkowski określił mianem "manewru kooptacji". Jednak ani stworzona w końcu tego roku Rada Konsultacyjna przy Przewodniczącym Rady Państwa, ani też socjotechniczna operacja propagandowa, której początek miało stanowić referendum z listopada 1987 r., nie spełniły pokładanych w nich nadziei. Nie udało się też uzyskać kredytu zaufania od Kościoła w zamian za dopuszczenie do udziału we władzy niektórych działaczy katolickich związanych z Episkopatem. Biskupi, mimo wielokrotnych rozmów sondażowych, nie chcieli podżyrować układu, w którym ich autorytet stanowiłby osłonę dla PZPR przed pogarszającymi się systematycznie od 1986 r. nastrojami społecznymi.

W sierpniu 1988 r., jeszcze przed drugą w tym roku falą strajków, rzecznik rządu Jerzy Urban, sekretarz Komitetu Centralnego PZPR Stanisław Ciosek i wiceminister spraw wewnętrznych Władysław Pożoga, tworzący tzw. zespół trzech doradców Wojciecha Jaruzelskiego, ostrzegali w memoriale, że "aktywa naszej ekipy sprowadzają się do poparcia radzieckiego. Jednak ono musi osłabnąć, nawet zaniknąć, w miarę jak okaże się nieskuteczność naszych działań. Zjawisko rozczarowania Moskwy przypieczętowujące nasz koniec może się pojawić w rezultacie jesiennej fali strajków".

W tej sytuacji Jaruzelski, mimo wielu wątpliwości, zdecydował się porzucić nieskuteczną koncepcję kooptacji na rzecz "manewru negocjacji", do czego wstęp stanowiło spotkanie Czesława Kiszczaka z Lechem Wałęsą 31 sierpnia 1988 r. Odrzucił jednak, jako zbyt śmiałe, pomysły swoich doradców, by powołać nowy rząd z należącym do umiarkowanej opozycji Witoldem Trzeciakowskim na czele. Generał rozważał też wówczas jako alternatywę zastosowanie siły w celu zdławienia pierwszych zwiastunów prognozowanej przez socjologów i analityków z SB eksplozji niezadowolenia społecznego. Dlatego od kwietnia 1988 r. prowadzono w MSW i MON ściśle tajne przygotowania do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Jednak z każdym miesiącem alternatywa siłowa stawała się coraz mniej prawdopodobna wobec wewnętrznego rozkładu aparatu władzy, który wydaje się jednym z najważniejszych, a równocześnie niedocenianych przyczyn upadku systemu.

Interesy zamiast ideologii

Nie było sprawą przypadku, że nawet w analizie opracowanej w mającym zwykle skłonność do upiększania faktów Zarządzie Polityczno-Wychowawczym MSW oceniano, iż w 1988 r. "osłabło znaczenie motywacji ideowych na rzecz materialnych, jako głównej siły sprawczej określonych zachowań funkcjonariuszy i pracowników resortu". Aparat polityczny nadzorujący MO i SB sygnalizował w ten sposób, że funkcjonariusze domagają się kolejnych przywilejów, bez których nie będą skłonni zwalczać przeciwników reżimu. Tymczasem rządzący generałowie nie mieli już wystarczających środków do stworzenia zachęt finansowych porównywalnych z zarobkami, jakie najbardziej operatywni funkcjonariusze mogli uzyskać w rozwijającym się dynamicznie od połowy lat osiemdziesiątych sektorze prywatnym.

Podjęta przez Jaruzelskiego po wprowadzeniu stanu wojennego próba częściowego zastąpienia osłabionej PZPR przez wojsko oraz służby specjalne doprowadziła do ostatecznego rozregulowania całego aparatu władzy, który podzielił się na rywalizujące ze sobą grupy biurokratyczne. Chaos pogłębiła też działalność OPZZ, które od przełomu 1986 - 1987 pod przywództwem Alfreda Miodowicza coraz brutalniej angażowało się w walkę o względy Jaruzelskiego. Tymczasem sam generał, który do połowy 1989 r. formalnie kontrolował w swoim ręku najważniejsze ośrodki władzy, był w coraz większym stopniu bezradny wobec postępującej erozji podległego mu aparatu. Spektakularnym dowodem stopniowej utraty sterowalności systemu stała się sprawa przepisów dotyczących progu prawomocności referendum z listopada 1987 r. Mimo negatywnej decyzji Biura Politycznego w Sejmie uchwalono zaskakujący przepis, który uzależnił wiążący charakter odpowiedzi od poparcia ponad połowy wszystkich uprawnionych do głosowania, a nie tylko jego uczestników. W kilka miesięcy później - w czerwcu 1988 r. - posłowie (w tym także z PZPR) uniemożliwili wykonanie osobistej decyzji Jaruzelskiego o mianowaniu odwołanego z kierownictwa partii Włodzimierza Mokrzyszczaka nowym prezesem NIK.

Jaruzelski miał w połowie 1988 r. jeszcze dość władzy, by mianować Mokrzyszczaka ambasadorem, ale nie był już w stanie zahamować coraz silniejszych w szeregach aparatu władzy dążeń do konwersji kurczącego się kapitału politycznego na kapitał ekonomiczny, co nazwano później uwłaszczeniem nomenklatury. "To krzycząca niesprawiedliwość, gangsterstwo pod naszym bokiem" - oburzał się w maju 1988 r., kiedy okazało się, że utworzona cztery lata wcześniej spółdzielnia mieszkaniowa "Młoda Gwardia", której członkami zostało m.in. osiemdziesięciu funkcjonariuszy Komitetu Centralnego PZPR, stała się narzędziem pomnażania prywatnego kapitału. Podobne zjawiska zachodziły też w służbach specjalnych (zwłaszcza wojskowych), gdzie maskowano je m.in. jako działania mające ograniczyć wydatki budżetowe na ich działalność, ale największą skalę przybrały w szeregach aparatu gospodarczego. Z blisko 1,6 tys. poddanych analizie spółek nomenklaturowych (w rzeczywistości było ich więcej), ponad 90 proc. należało do ludzi pracujących jako dyrektorzy, kierownicy i prezesi państwowych przedsiębiorstw i spółdzielni.

Kuracja wstrząsowa

Istotnym czynnikiem rzutującym na zachowanie samego Jaruzelskiego i jego otoczenia była też psychologiczna reakcja, którą sam generał określił później mianem "zmęczenia materiału". Jako jeden z pierwszych dostrzegł ją Mieczysław F. Rakowski, który jeszcze w połowie 1987 r. oceniał, że "zespół przywódczy wytracił sporo z dynamiki, którą posiadał w 1981 r. i w latach stanu wojennego. (...) Odnosi się wrażenie, że 'bohaterowie są zmęczeni'".

To zmęczenie znalazło swój wyraz podczas obrad Okrągłego Stołu, kiedy przedstawiciele władz błędnie ocenili sytuację, zgadzając się na wolne wybory do Senatu oraz forsując projekt listy krajowej do Sejmu, który stracił swój pierwotny sens z chwilą odmowy kandydowania z niej przedstawicieli opozycji. O ile bowiem niemal cały, gruntownie wcześniej przygotowany, scenariusz Okrągłego Stołu udało się zrealizować bardzo sprawnie, a jego główny cel - uzyskanie zgody Kościoła i opozycji na zastąpienie monopolu PZPR rządami jej przywódcy jako prezydenta - został osiągnięty, to sprawa Senatu i listy krajowej okazały się bombami z opóźnionym zapłonem.

Okrągły Stół miał w planach władz jeszcze jeden istotny cel: powstrzymanie gwałtownie pogarszających się nastrojów społecznych, których wyrazem była rosnąca z miesiąca na miesiąc liczba strajków. O ile w styczniu 1989 r. w 49 strajkach uczestniczyło 15 tys. ludzi, o tyle w lutym było ich już 67, w marcu zaś 260 z udziałem ponad stu tysięcy ludzi. W tym czasie po raz pierwszy od początku lat osiemdziesiątych Polska znalazła się o krok od wielkiego wybuchu społecznego, który mógł zmieść nie tylko ekipę Jaruzelskiego, ale i skupioną wokół Wałęsy grupę czołowych działaczy oraz doradców "Solidarności", od połowy 1988 r. pozostających głównymi rozmówcami władz. Już strajki z lata 1988 r., a następnie niepokoje w szkołach wyższych doprowadziły do zasilenia opozycji tysiącami młodych, radykalnie antykomunistycznych Polaków. Szeregi tzw. sympatyków opozycji wzrosły wówczas wedle szacunków SB z niespełna 20 tys. w maju do ponad 55 tys. w grudniu 1988 r. "Groźba to radykalizm młodego pokolenia" - mówił w końcu stycznia 1989 r. na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR Janusz Reykowski, a w MSW odnotowano, że "z niepokojem grupa postkorowska ocenia radykalizację młodzieży studenckiej" i "uważa za konieczne podjęcie (...) pewnych działań tonizujących".

Działania tonizujące, będące wspólnym dokonaniem uczestników Okrągłego Stołu, zakończyły się doraźnym sukcesem. W kwietniu, gdy w Pałacu Namiestnikowskim podpisano porozumienia końcowe i rozpoczęła się przedwyborcza gorączka, liczba strajków gwałtownie zmalała. Kiedy jednak 4 czerwca 1989 r. PZPR poniosła druzgocącą klęskę wyborczą, rozpoczął się żywiołowy proces rozpadu jej struktur, tworzących szkielet systemu politycznego PRL. Wybory czerwcowe miały dla procesu destrukcji dyktatury komunistycznej w Polsce przełomowe znaczenie. Jaruzelski i jego współpracownicy wielokrotnie podkreślali, że udział w konkurencyjnych wyborach ma się stać dla ociężałego aparatu władzy rodzajem wstrząsowej kuracji.

Wstrząs istotnie nastąpił, ale jego rezultaty okazały się odwrotne od oczekiwanych. Wprawdzie Czesław Kiszczak zarzekał się jeszcze w lutym 1989 r., że "nie możemy stracić władzy przy pomocy kartki wyborczej", ale tak właśnie się stało. Szok, jaki dla ludzi władzy stanowiło zdobycie przez "Solidarność" 99 proc. miejsc w Senacie oraz upadek listy krajowej, niemal natychmiast zaowocował zachowaniami, które jeszcze kilka tygodni wcześniej były nie do pomyślenia. Najbardziej znany jest oczywiście bunt dotychczasowych sojuszników PZPR ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego oraz Stronnictwa Demokratycznego, który doprowadził do utworzenia nowej koalicji i rządu Mazowieckiego. W jego cieniu następowały jednak wydarzenia, które można uznać za wypowiedzenie kierownictwu PZPR posłuszeństwa ze strony kolejnych struktur aparatu państwowego.

Pakiet kontrolny dla starej ekipy

Do rangi symbolu urasta decyzja podjęta 26 czerwca 1989 r. przez Andrzeja Wróblewskiego, ministra finansów w rządzie Rakowskiego (skądinąd członka PZPR), który odmówił zwiększenia dotacji budżetowej dla partii, co wydatnie przyczyniło się do pogłębienia nastrojów klęski w kilkunastotysięcznym korpusie funkcjonariuszy PZPR. Po powstaniu rządu Mazowieckiego kierownictwo PZPR niemal z dnia na dzień zostało odcięte od dopływu informacji ze struktur administracji rządowej, załamał się też rozwijany od kilkudziesięciu lat system nomenklatury, czyli zatwierdzania wszystkich istotnych decyzji kadrowych przez instancje partyjne odpowiedniego szczebla. Kiedy Leszek Miller spotkał się z działaczami PZPR w kierowanym już przez Leszka Balcerowicza Ministerstwie Finansów, usłyszał, że "nie przyjmą oni sytuacji, w której kierując się lojalnością wobec partii mieliby być nielojalni wobec rządu". Podobne zdania padły też we wrześniu 1989 r. na posiedzeniu Biura Politycznego z ust Czesława Kiszczaka, koncentrującego się wówczas na przebudowie wewnętrznej MSW, mającej zamaskować dotychczasową działalność podległych mu służb.

Kiszczak naśladował w tym gen. Jaruzelskiego, który po pyrrusowym zwycięstwie w wyborach prezydenckich pozostawał w cieniu wydarzeń. Po stoczeniu walki o skład rządu Mazowieckiego prezydent interesował się głównie zachowaniem przez swoich ludzi kontroli nad wojskiem, wyraźnie traktując je jako swoistą polisę ubezpieczeniową. Fakt, że rząd Mazowieckiego nie podjął nawet próby przejęcia kontroli nad niezwykle wpływowymi wojskowymi służbami specjalnymi dowodzi, że Jaruzelski uratował przynajmniej część z "pakietu kontrolnego", o którym mówił w rozmowie z Egonem Krenzem na początku listopada 1989 r. Otwarta pozostaje natomiast odpowiedź na pytanie o to, jaka część owego pakietu przetrwała prezydenturę samego Jaruzelskiego i stała się istotnym czynnikiem kształtującym rzeczywistość polityczną III Rzeczypospolitej.

O powstaniu rządu Mazowieckiego przesądziło nie tylko zachowanie ZSL i SD oraz postawa nowego premiera, który od początku deklarował zarówno wobec Jaruzelskiego, jak i Rakowskiego zachowanie stref wpływów dla ludzi PZPR, ale i obawy tych ostatnich przed kolejną, narastającą od lipca falą niezadowolenia społecznego. O ile w trzecim tygodniu lipca odnotowano zaledwie 13 strajków, o tyle w ostatnim tygodniu było ich już 27, zaś w pierwszym tygodniu sierpnia 85 z udziałem ponad 56 tysięcy ludzi (pięć razy więcej niż w całym czerwcu). Ten wzrost był ściśle związany z podjętą przez gabinet Rakowskiego decyzją o tzw. urynkowieniu cen żywności od 1 sierpnia, co w połączeniu z hiperinflacją groziło wybuchem społecznym, który poprzednio udało się spacyfikować przy pomocy Okrągłego Stołu. "Gdyby tak się zdarzyło, że gen. Kiszczak (...) uzyskałby zdolność do uformowania rządu, to już dawno ludzie byliby na ulicach" - oceniał w listopadzie 1989 r. członek Biura Politycznego Zdzisław Balicki i nie był to pogląd odosobniony.

 

***

 

Zakulisowe działania Kremla, umiejętna polityka stopniowania ustępstw przez ekipę Jaruzelskiego, wciągnięcie do współpracy umiarkowanej części opozycji, wreszcie słabość jej radykalnego odłamu, który nawet w styczniu 1990 r. - gdy PZPR była już praktycznie martwa - nie był w stanie nakłonić obywateli do masowego udziału w podejmowanych wówczas akcjach okupacji partyjnych komitetów, przesądziły o tym, że wydarzenia z lat 1988 - 1990 zasługują na miano reglamentowanej rewolucji. W jej trakcie tylko na jeden czerwcowy dzień duch historii opuścił warszawskie gabinety i salony, by z pomocą milionów Polaków wyposażonych w kartki do głosowania przetrącić kręgosłup komunistycznej dyktaturze. Ten dzień był wystarczająco długi, by skutecznie zburzyć mury peerelowskiej twierdzy, ale okazał się zbyt krótki dla zniszczenia sporej części tego, co się za nimi skrywało.





Antoni Dudek

Powyższy tekst jest zakończeniem książki "Reglamentowana rewolucja. Proces rozkładu dyktatury komunistycznej w Polsce 1988 - 1990", która ukazała się nakładem krakowskiego Wydawnictwa Arcana. Autor jest politologiem i historykiem, zajmuje się głównie najnowszą historią Polski, pracuje w Instytucie Pamięci Narodowej.





HISTORIA NAJNOWSZA POLSKI według Antoniego Dudka