Fantastyka 12, 1985 r

 

Gene Wolfe

Wojna pod choinką

(War Beneath the Tree)

 

 

Wigilia, Komandorze Robin - powiedział Kosmonauta. - Radzę już iść do łóżka, bo Mikołaj wcale nie przyjdzie. 

- Kosmonauta ma rację, Robinie - powiedziała matka Robina. - Pora powiedzieć dobranoc. 

Chłopczyk w niebieskiej piżamce kiwnął głową, nie zmieniając pozycji na dywanie.

- Daj buzi - powiedział Miś Pluszowy. Miś, kolebiąc się śmiesznie, okrążył choinkę, i zarzucił Robinowi łapki na szyje.. - Musimy iść do łóżeczka. Ja też idę.

Dokładnie to samo powtarzał co wieczór.

Matka Robina pokręciła głową, robiąc przy tym komicznie zrozpaczoną minę.

- Posłuchaj no ich, Berto - powiedziała. - Spójrz na niego. Istny mały książę w otoczeniu dworu. Jak on sobie poradzi, kiedy dorośnie i przestaną go otaczać tranzystorowi dworzanie, którzy go teraz psują od rana do nocy?

Berta, gosposia-robot, kiwnęła swoją niemal ludzką głową i odstawiła pogrzebacz na miejsce.

- Święta racja, pani Jackson. Ma pani słuszną rację.

Baletnica ujęła Robina za rękę, tworząc z nim układ arabeski. Teraz już Robin wstał. Jego gwardia uformowała szyk i sprezentowała broń.

- A z drugiej strony - powiedziała matka Robina - tak krótko jest się dzieckiem.

Berta ponownie skinęła głową.

- Młodym jest się tylko raz, pani Jackson. Święta racja. Będę mogła poprosić te miłe zabaweczki, żeby mi tu pomogły sprzątać, kiedy on już zaśnie?

Kapitan gwardzistów zasalutował srebrną szablą, Największy Gwardzista uderzył w werbel, a reszta gwardii utworzyła szpaler.

- Misio z nim śpi - powiedziała matka Robina.

- Misia mogę zwolnić. Jest wielu innych do roboty.

Kosmonauta dotknął klamry swojego pasa antygrawitacyjnego i poszybował na wysokość czterech stóp jak pełen gracji barczysty balon. Z Baletnica po lewej stronie i Misiem po prawej, Robin podreptał w ślad za gwardzistami. Matka Robina zdusiła w popielniczce ostatniego w tym dniu papierosa, mrugnęła do Berty i powiedziała:

- Ja też się chyba położę. Nie musisz mi pomagać przy rozbieraniu. Wystarczy, jak rano zbierzesz rzeczy.

- Tak, psze pani. Jaka to szkoda, że pana Jackson nie ma w domu - a tu akurat Boże Narodzenie i pani przy nadziei, i w ogóle.

- Za tydzień wraca z Brazylii, już ci mówiłam. Coraz gorzej się wysławiasz, Berto. Czy na pewno nie chciałabyś pobyć przez jakiś czas gosposią-Francuzką?

- Mej non, pani Jackson. Jak jestem Francuzką, całkiem się nie mogę odpędzić od chłopów.

- Kiedy pan Jackson otrzyma kolejny awans - powiedziała matka Robina - załatwimy sobie szofera. Włoskiego szofera, który już zawsze będzie Włochem.

Kolebiąc się w biodrach, wyszła z pokoju, a Berta odprowadziła ją wzrokiem.

- Do roboty, leniuchy! Popielniczki opróżnić do ognia, wszystkie rzeczy na miejsca! Ja się teraz idę wyłączyć, a jak wrócę, ma tu być porządek, bo inaczej parę zabawek może się przypadkiem popsuć, zobaczycie!

Popatrzyła, jak Piesek wrzuca zawartość największej popielniczki miedzy trzaskające polana, jak Kosmonauta ulatuje w górę, żeby uporządkować czasopisma na stoliku do kawy, a Baletnica zbiera się do zamiatania przed kominkiem - po czym poleciła gwardzistom:

- Schowajcie się do pudełka! - i wyłączyła się. 

W najmniejszej sypialni Miś Pluszowy leżał w objęciach Robina.

- Cicho bądź - powiedział Robin.

- Przecież jestem cicho - powiedział Miś.

- Zawsze, kiedy już prawie zasypiam, zaczynasz piszczeć.

- Wcale że nie - powiedział Miś.

- A właśnie że tak.

- A nie.

- A tak.

- Czasem ty też nie możesz zasnąć tak od razu - powiedział Miś.

- Właśnie. Dzisiaj - zareplikował znaczącym tonem Robin. 

Miś wysunął się z jego objęć.

- Zobaczę, czy śnieg pada.

Z łóżka wspiął się na otwartą szufladę, a z otwartej szuflady na blat komody. Śnieg padał.

- Ty masz chyba nie po kolei w obwodach, Misiu - powiedział Robin. Matka Robina mawiała tak czasem do Berty. Miś nie odpowiedział.

- Oj, Misiu - odezwał się sennie Robin w chwilę później. - Wiem dlaczego jesteś taki zły: bo jutro są twoje urodziny i myślisz, że nie mam dla ciebie żadnego prezentu.

- A masz? - zapytał Miś.

- Będę miał. Mama pójdzie ze mną do sklepu. 

Nie minęło pół minuty, a oddech Robina zmienił się w regularne, ciężkie posapywanie śpiącego dziecka. Miś siedział na brzegu komody i patrzył na chłopczyka. Nagle szepnął:

- Umiem śpiewać kolędy.

Były to pierwsze słowa, które, rok temu, wypowiedział do Robina. Rozłożył łapki. "Cicha noc, święta noc". Przypomniały mu się lampki na choince i wesoły ogień w salonie. Kosmonauta był co prawda na miejscu, ale za Kosmonautą nikt specjalnie nie przepadał, ponieważ był on jedyną zabawką umiejącą latać. Baletnica też była na miejscu. Baletnica była nawet niegłupia, tylko... nie mógł sobie przypomnieć właściwego słowa.

Zeskoczył w głąb szuflady na stertę podkoszulków Robina, po czym wgramolił się na krawędź i miękko wylądował na wyłożonej ciemnym dywanem podłodze.

- Ograniczona - przypomniał sobie nagle i powiedział to głośno. - Baletnica jest ograniczona.

Znowu pomyślał o kominku, a zaraz potem o starych zabawkach: o Klockach, które miał Robin przed nadejściem Baletnicy i reszty towarzystwa, o Pajacu, który jeździł na żółtym rowerze, o Grającym Bąku.

Drzwi pokoju Robina były nieco uchylone. Pozostawiano wąską szparę, przez którą sączyło się światło, żeby Robin nie bał się ciemności. Miś co wieczór zwężał szczelinę po trochu. Teraz niechętnie ją poszerzył. Bo Robin już od tak dawna nie pytał o Pajaca, o Grającego Bąka i o Klocek "A", który opowiadał o abażurach, aligatorach i agrafkach.

W salonie Baletnica rozstawiała Gwardzistów, a Kosmonauta, tak jak przedtem, stał na gzymsie kominka i nadzorował.

- Ze trzech, czterech możemy posłać za regał - zawołał.

- Stąd figę z makiem będą widzieli - burknął Miś. 

Baletnica wykręciła piruet i dygnęła, połyskując cekinami. - Baliśmy się, że już nie przyjdziesz - powiedziała.

- Ustaw po jednym za nogami stolika do kawy - polecił jej Miś. - Musiałem zaczekać, aż zaśnie. Teraz słuchajcie, wszyscy, kiedy zawołam "Do ataku!", musimy na nich ruszyć wszyscy jednocześnie. To bardzo ważne. Jak się uda, spróbujemy to najpierw przećwiczyć.

- Ja będę walił w bęben - oświadczył Największy Gwardzista. .

- Będziesz walił we wroga, bo inaczej powędrujesz w ogień, a my razem z tobą - pouczył go Miś.

Robin ślizgał się po lodzie. Fiknął nogami do góry - RRRYMS - aż poczuł drżenie w całym ciele. Uniósł głowę i stwierdził, że wcale nie leży na zamarzniętej sadzawce w parku. Leżał we własnym łóżku, księżyc świecił prosto w okno, był wieczór wigilijny - nie, była już nawet noc wigilijna - zaraz przyjdzie Święty Mikołaj. Może już przyszedł? Robin nasłuchiwał stukotu kopyt renifera na dachu, ale nie usłyszał nic. Wobec tego nadstawił ucha, ciekaw, czy Święty Mikołaj nie chrupie przypadkiem ciasteczek pozostawionych przez mamę na kamiennym gzymsie przy kominku. Ale nikt nie chrupał, ani nie mlaskał. Wtedy Robin odrzucił kołdrę i zaczął powoli zjeżdżać z łóżka, aż dotknął stopami podłogi. Złocista woń choinki i ognia wsączała się do pokoju. Robin poszedł po cichutku w ślad za zapachem, do hallu.

Święty Mikołaj był w pokoju, stał pochylony przy choince! Oczy Robina stawały się coraz większe i coraz bardziej okrągłe, tak okrągłe, jak guziki piżamki. Wtedy Święty Mikołaj wyprostował się i nie był to żaden Święty Mikołaj, tylko matka Robina w nowym, czerwonym szlafroku. Matka Robina była prawie tak gruba jak Święty Mikołaj, a tak śmiesznie sapała, kiedy próbowała wstać, i odpychała się rękami od własnych kolan, że Robin musiał wsadzić palce do buzi, żeby nie parsknąć śmiechem.

A jednak Mikołaj musiał tu być! Pod choinką leżało pełno zabawek - nowych zabawek!

Matka Robina sięgnęła na kamienną półeczkę po ciastko i odgryzła pół. Potem wypiła do połowy mleko ze szklanki. Na koniec odwróciła się, żeby wrócić do sypialni, a kiedy przechodziła koło niego, Robin cofnął się w mrok własnego pokoju. Kiedy znów wyjrzał ostrożnie zza framugi, zabawki - Nowe Zabawki - zaczynały właśnie ożywać.

Wstawały, otrząsały się i rozglądały dookoła. Może dlatego, że była Wigilia. Może dlatego, że blask ognia uaktywnił ich obwody. Tak czy owak, clown otrzepał się i przeciągnął, szmaciana lalka wygładziła szmaciany fartuszek (z wyhaftowanym serduszkiem), a małpka dała wielkiego susa i uwiesiła się na drugiej od dołu gałęzi choinki. Robin wszystko to widział. Miś, ukryty za fotelem ojca Robina, też wszystko widział. Kowboje i Indianie unieśli wieko pudełka, a Rycerz otworzył tekturowe drzwi (które miały wyglądać jak z drewna) w ściance innego pudełka (które miało wyglądać jak z kamienia), dzięki czemu Smok zerknął mu przez ramie.

- Do ataku! - krzyknął Miś. - Do ataku!

Wyszedł zza fotela na czworakach, jak prawdziwy niedźwiedź, poruszając się sztywno, ale bardzo szybko, podbiegł do Klowna, wyrżnął go łapą w opasły brzuch i powalił na ziemie, po czym podniósł go do góry i cisnął w stronę kominka.

Kosmonauta spadł jak jastrząb na Małpkę; przez chwile mocowali się popiskując na siodełku poliestrowego rowerka na trzech kołach.

Baletnica zaatakowała pierwsza, jeszcze przed Misiem, zapierającą dech w piersiach serią szybkich ciosów, ale Szmaciana Lalka pozbierała się z podłogi i już biegła z Baletnica do ognia. Zadając drugi cios Klownowi, Miś zobaczył, że dwaj Indianie niosą do kominka gwardzistę - samego Kapitana Gwardzistów! Szabla Kapitana przeszła przez jednego z Indian jak przez masło i musiała uszkodzić jakiś obwód, bo Indianin posuwał się z dużym trudem. Mimo to, już po chwili Kapitan płonął: ogień trawił jego czerwony mundur, wyrzucone w górę ramiona przypominały języki płomieni, czarne oczy błyszczały i siały iskry, srebrzysty metal spływał z niego jak pot i twardniał w popiele, pod kłodami paleniska.

Klown próbował mocować się z Misiem, ale Miś położył go na łopatki. Smok zatopił kły w lewej tylnej łapie Misia, ale Miś uwolnił się od niego jednym wierzgnięciem. Kotek płonął i płonął. Piesek próbował go wyciągnąć, ale wtedy Małpka pchnęła go w ogień. Miś pomyślał przez moment o wąskich schodkach w dół i o głębokiej, ciemnej piwnicy, gdzie pełno jest pudeł, tobołków i zakamarków. Gdyby tam teraz pobiegł i schował się, Nowe Zabawki może nigdy by go nie znalazły, może nawet nigdy by nie próbowały. Dopiero Robin znalazłby go po latach, pokrytego kurzem.

Baletnica krzyknęła wysokim, śpiewnym głosem, a Miś odwrócił się prosto na uniesiony miecz Rycerza.

Kiedy matka Robina wstała z łóżka w dzień Bożego Narodzenia, Robin już nie spał: siedział z kowbojami pod choinką i patrzył, jak Indianie tańczą taniec przywołujący deszcz. Małpka siedziała mu na ramieniu, Szmaciana Lalka (zaprogramowana, zgodnie z zapewnieniem producenta, do zainicjowania edukacji seksualnej Robina) na kolanach, a Rycerz i Smok u stóp.

- Jak ci się podobają zabawki od Świętego Mikołaja, Robinie? - zapytała matka Robina.

- Jeden Indianin nie działa.

- Nic się nie przejmuj, skarbie. Wymienimy go. Robinie, muszą ci teraz powiedzieć coś ważnego.

Gosposia-robot Berta, weszła do pokoju niosąc płatki kukurydziane, mleko i witaminy dla Robina oraz kawę z mlekiem dla matki Robina.

- Gdzie stare zabawki? - zainteresowała się. - To się ma nazywać posprzątany pokój?

- Robinie, twoje zabawki są, naturalnie, tylko zabawkami...

Robin kiwnął głową, myśląc o czymś innym. Z szopy wychodził właśnie czerwony cielak, a za nim jechał na koniu kowboj z lassem.

- Gdzie się podziały tamte stare zabawki, pani Jackson? - ponowiła pytanie Berta.

- Zdaje mi się, że one są zaprogramowane na autodestrukcję - odparła matka Robina. - Wiesz, Robinie, skąd się wzięły twoje nowe zabawki - Rycerz, i Smok, i Kowboje? Czary mary - i są. Tak samo, widzisz, dzieje się z ludźmi.

Robin spojrzał na nią przerażonymi oczami.

- Te same czary odbędą się niedługo tutaj, w naszym domu.

 

Przełożyła Jolanta Kozak

 

 

 

 





Fantastyka-naukowa - subiektywny wybór