"Wprost" - 23 kwietnia 2006

 

 

Piotr Gontarczyk

Ludzie z "Żelaza"

 

Ze zrabowanych na zlecenie MSW 200 kg złota bracia Janoszowie dostali 40 kg. Resztę ukradli złodziejom zasłużeni towarzysze z PZPR. Osłodą miała być gwarancja bezkarności. Kiedy 19 kwietnia 1984 r. do centrali bezpieki przy ul. Rakowieckiej w Warszawie zgłosił się międzynarodowy gangster Mieczysław Janosz, po prostu zażądał wypełnienia kontraktu. Powołał się na swoje związki z Departamentem I (wywiadem) MSW i zażądał wypuszczenia aresztowanego bandyty, swojego brata Kazimierza. Groził ujawnieniem informacji na temat swoich przestępczych powiązań z członkami kierownictwa MSW i KC PZPR. Taki był początek jednej z największych afer kryminalnych PRL, określanej potem mianem afery "Żelazo".

Kontakty z bezpieką Kazimierz Janosz nawiązał w latach 50., w czasie służby w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W 1960 r. dostał polecenie osiedlenia się wraz z braćmi na Zachodzie, gdzie po kilku latach miano nawiązać z nim łączność. I rzeczywiście, do Janoszów dotarli oficerowie kontrwywiadu. Wkrótce sprawę przejął Wydział III (niemiecki) Departamentu I MSW, kierowany przez płk. Mieczysława Schwarza. Najważniejsze decyzje dotyczące Janoszów podejmował jednak ówczesny szef PRL-owskiego wywiadu gen. Mirosław Milewski. W Niemczech Kazimierz Janosz wraz z braćmi Mieczysławem i Janem założyli grupę przestępczą zajmującą się głównie kradzieżami i paserstwem. Z czasem szajka zaczęła dokonywać napadów na sklepy jubilerskie, a nawet na bank. O tym, jaką działalność prowadzą Janoszowie, dobrze wiedzieli ich opiekunowie z wywiadu PRL, którzy czerpali z tego procederu finansowe korzyści, w zamian zapewniając im schronienie w PRL.

Operacja "Żelazo"

Kiedy szajce Janoszów zaczął się palić grunt pod nogami, zwrócili się o pomoc do centrali. Mniej więcej w 1969 r. w Departamencie I MSW zapadła decyzja o wycofaniu ich do Polski. Ale nie za darmo. Opracowano plan operacji o kryptonimie "Żelazo", która miała przynieść duże zyski MSW. Janoszowie mieli wszelkimi dostępnymi metodami zgromadzić duży majątek, którym po powrocie do kraju musieliby się podzielić fifty-fifty z opiekunami z bezpieki.

Z polecenia centrali około 1970 r. Kazimierz Janosz zrezygnował z prowadzenia restauracji w Hamburgu - "przykrywki" jego interesów. Założył firmę handlującą biżuterią i powiadomił ludzi Milewskiego, że jest gotowy do akcji. Potem dokonał ogromnych zakupów złota, srebra, biżuterii, luksusowych towarów konsumpcyjnych, za które miał w ciągu siedmiu dni zapłacić przelewem. Oczywiście, rachunków nie zamierzał regulować, opróżniając kontow banku i przygotowując zgromadzone łupy do podróży do kraju. A było co pakować. W sumie około 200 kg złota w sztabach i wyrobach jubilerskich, tysiące kamieni szlachetnych, siedem kontenerów wyrobów ze srebra oraz wielomilionowy majątek w towarach deficytowych w PRL: luksusowych ubraniach, zegarkach itp. Razem dwa wagony. Na granicy transporty odbierał inspektor wydziału III Departamentu I mjr Marek Strzemień. Sam Janosz pojawił się w kraju 8 maja 1971 r., przywożąc w skrytkach swojego mercedesa ponad 100 kg złota.

Porachunki w bandzie

Towarzysze Janosza z MSW nie dotrzymali warunków umowy. Ukradli mu 90 proc. luksusowych towarów i oddali ledwie około 40 kg złota. Reszta, zanim z granicy została przetransportowana do centrali MSW, była rozkradana i rozdawana. W systemie przewożenia, liczenia i przechowywania dóbr, skonstruowanym przez gen. Milewskiego, mógł się obłowić każdy. Nim Janosz dotarł do swoich walizek, znikły już najbardziej wartościowe przedmioty: kolie wysadzane drogocennymi kamieniami, kasety z brylantami i szmaragdami i znaczna część innej biżuterii. W sumie bezpieczniacy zagarnęli jakieś 150 kg złota i kosztowności oraz dobra materialne warte miliony marek. Łup był tak okazały, że ludzie Milewskiego postanowili się pochwalić zdobyczą przełożonym. W Katowicach zorganizowano wystawę, na której zjawili się tow. Franciszek Szlachcic, I sekretarz Edward Gierek i Zdzisław Grudzień oraz kilku innych członków kierownictwa PZPR. Jak opowiadał potem Kazimierz Janosz, partyjni przywódcy biegali po sali jak dzieci, obwieszając się kosztownościami.

Ślad po wielu najcenniejszych precjozach wiedzie do Milewskiego i na nim się kończy. W dokumentach jest wiele śladów po kopertach z biżuterią i najcenniejszymi kamieniami, które Milewski zawoził do KC. Co się z nimi stało, "nie ustalono". Tylko niektóre precjoza rozdawane w centrali MSW ewidencjonowano. Z ewidencji wynika, że złoty zegarek na urodziny dostała żona Mieczysława Moczara, Alfreda. Kiedy w 1984 r. próbowano dokonać inwentaryzacji pozostałości zdobytego skarbu, doliczono się około 30 kg złota. Kilkakrotnie więcej znikło.

Pod skrzydłami gen. Milewskiego

Janoszowie dostali niewielką część łupu. Nie więcej niż 10 proc. przywiezionych dóbr konsumpcyjnych i liche 30 kg złota. Osiedlili się w rodzinnych Mikuszowicach koło Bielska-Białej i zaczęli prowadzić restaurację. Przynajmniej oficjalnie. A nieoficjalnie nadal kierowali potężną przestępczą organizacją korzystającą z życzliwej opieki kierownictwa MSW. Ilekroć aresztowała ich milicja, z Warszawy przyjeżdżali wysocy funkcjonariusze wywiadu, którzy natychmiast "ukręcali łeb" sprawie. Prośby prokuratury niemieckiej o wydanie niebezpiecznych przestępców były przez władze PRL kompletnie ignorowane. Wkrótce w Komitecie Wojewódzkim PZPR, KW MO i w prokuraturze tajemnicą poliszynela było, że Kazimierz Janosz znajduje się pod opieką gen. Milewskiego. Jego gang działał coraz bardziej zuchwale, przynosząc kolejne zyski centrali. Wykonywał też na Zachodzie "akcje likwidacyjne", czyli zabójstwa zlecane przez MSW.

W końcu lat 70. Janoszowie planowali napad na jeden z banków w Niemczech. Miał im on przynieść 10 mln marek. Wedle planu opracowanego w centrali, pieniądze pochodzące ze skoku miano przerzucić kanałami wywiadu przy współpracy z towarzyszami ze Stasi. Planu jednak nie wykonano, podobnie jak w wypadku innej operacji przeprowadzonej przez Janoszów w Szwecji. Zamordowano tam jubilera, którego dobytek (około 80 kg złota i 3 kg brylantów) zamierzano przerzucić pocztą dyplomatyczną do Polski. W sprawę zamieszani byli premier Piotr Jaroszewicz i ówczesny sekretarz KC Stanisław Kania. Wywiad PRL zamierzał też wykonać rękami Janoszów jeszcze inną operację. W 1977 r. płk Jan Rodak zlecił Janoszom zabójstwo przebywającego wówczas na Zachodzie Adama Michnika. Przedsięwzięcia nie udało się zrealizować - Janosz nie chciał tego wykonać z pobudek patriotycznych.

Wielka wsypa

W 1984 r. Kazimierz Janosz po raz kolejny trafił do więzienia. Jego brat Mieczysław, niewiele się namyślając, pojechał do Warszawy po pomoc. Tu zażądał widzenia z kierownictwem MSW, opowiadał o swoich układach i wspólnych interesach. Janoszowie szantażowali kierownictwo PZPR tym, co widzieli na zorganizowanej przez MSW wystawie biżuterii. Wedle dokumentów bezpieki: przedstawiciele kierownictwa partii oglądający złoto i wyroby ze złota zachowywali się w sposób podrywający ich autorytet. Fakt ten - podobnie jak wiele innych - Janoszowie byli zdecydowani ujawnić, jeśli sprawy ułożyłyby się nie po ich myśli.

Janoszowie operowali datami i faktami, jak z rękawa sypali nazwiskami znanych sobie oficerów MSW. Nie mogli konfabulować. Bezpieką kierował wówczas już gen. Czesław Kiszczak, który nie darzył Milewskiego specjalną sympatią. Nadto był z innej partyjnej frakcji. Powołano resortową komisję, która miała dokładnie zbadać sprawę. Kierował nią gen. Władysław Pożoga. W trakcie działań komisja (jej dokumentacja w postaci kilkudziesięciu tomów znajduje się dziś w IPN) napotkała zmowę milczenia przestępców z MSW, ale mimo to opisała wiele szczegółów operacji - napady, strzelaniny i morderstwa. Wiele innych faktów skrzętnie zatuszowano. Z dokumentacji usunięto nazwiska niemal wszystkich zamieszanych w sprawę członków KC PZPR poza Mirosławem Milewskim. Mimo to końcowy raport komisji wspominał o tym, że za operację "Żelazo" odpowiedzialni byli m.in. szefowie MSW, ministrowie gen. Stanisław Kowalczyk, Wiesław Ociepka i Franciszek Szlachcic, a w samej akcji brało udział kilkudziesięciu oficerów MSW, w tym czterech czy pięciu generałów. Komisja nie miała wątpliwości, kto był mózgiem przestępczych operacji. Jak wynika z wyżej przedstawionych ustaleń, operację "Żelazo" na wszystkich jej etapach organizował, kierował i nadzorował tow. Milewski jako dyrektor Departamentu I, a następnie podsekretarz stanu oraz minister spraw wewnętrznych.

"Surowe represje"

Generał Milewski nie był specjalnie zmartwiony. Znał swoją partię od lat, więc mógł ufać, że pozostanie bezkarny. W czasie kontaktów z powołaną później komisją Biura Politycznego KC PZPR odmawiał odpowiedzi, co stało się z zaginionym złotem, prezentując przy tym wyjątkową butę. Miał nawet pretensje, że nie docenia się zasług takich jak on zasłużonych członków PZPR. Uważał, że za "Żelazo" spotkały go dotkliwe i niezasłużone represje: jako jedyny członek kierownictwa na 40-lecie PRL nie otrzymałem żadnego odznaczenia.

Czołowi uczestnicy operacji zostali "przykładnie i surowo" ukarani przez PZPR kierowaną wówczas przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Milewski został zmuszony do odejścia z partii. Franciszek Szlachcic dostał naganę partyjną. Podobne "represje" spotkały czołowych oficerów Departamentu I MSW: gen. Józefa Oska, gen. Jana Słowikowskiego i płk. Eugeniusza Pękałę. Płk Mieczysław Schwarz, który odbierał transporty "Żelaza" na granicy, oraz płk Waldemar Wawrzyniak dostali upomnienia. Żaden członek szajki stanowiącej kierownictwo MSW ani szajki Mieczysława Janosza nie stanął przed sądem. Sprawę dyskretnie zatuszowano.

W 1990 r. Jaruzelski już jako prezydent utrzymywał, że zrobiono tak "w interesie kraju", by nie dekonspirować metod działalności polskiego wywiadu za granicą. Oczywiście, było to kłamstwo. Prawdziwymi motywami zatuszowania sprawy była obawa przed publicznymi zeznaniami braci Janoszów i niechęć do pokazania prawdziwego oblicza służb specjalnych PRL. Operacja "Żelazo", przeprowadzona przez rzekomo elitarne struktury wywiadu MSW, była ewidentnym świadectwem postępującej degrengolady komunistycznego aparatu partyjno-państwowego epoki Janoszów, Milewskiego i Jaruzelskiego.





Afera "Żelazo"