Archiwum  

Życie z dnia 2001-01-30

 

Tomasz Wołek

Herbert i Michnik

 

Po wczorajszej emisji filmu Jerzego Zalewskiego "Obywatel Poeta"

 

Głośny i ważny film "Obywatel Poeta" obejrzałem z mieszanymi uczuciami. Dlaczego? Przejmujące doznanie obcowania ze Zbigniewem Herbertem zmąciła właściwie tylko jedna scena. Jedna, ale za to istotna. W pewnym momencie wielki poeta wypowiada swoją opinię na temat Adama Michnika. Sąd to niezwykle surowy. Padają słowa twarde, ostre, pełne nieskrywanej pasji. Przywołajmy je w pełnym brzmieniu: "Michnik jest manipulatorem. To jest człowiek złej woli, kłamca. Oszust intelektualny".
Następnie Herbert rozwija i uzasadnia swój wywód. Pod te słowa podłożona jest ilustracja filmowa. Film niemy, czarnobiały. Oto Adam Michnik, eskortowany przez strażnika, przemierza więzienny dziedziniec. Ma na sobie zgrzebny drelich. Kolejna scena rozgrywa się we wnętrzu więzienia. Jest to fragment - prawdopodobnie - któregoś przesłuchania. Michnik siedzi na krześle, pali papierosa. Kamera ujmuje go od tyłu. Naprzeciw, za stołem, jakiś cywil, najpewniej oficer Służby Bezpieczeństwa. To wszystko.
Otóż właśnie ten krótki filmik, użyty jako ilustracja do słów Herberta, budzi mój etyczny sprzeciw. Uważam wręcz, iż reżyser, Jerzy Zalewski, w ten sposób montując owo zestawienie dźwięku z obrazem, dopuścił się nadużycia.
W czym rzecz? Owe sceny, kręcone kamerą bezpieki, pochodzą zapewne z lat 80. Sporą część tych lat Adam Michnik przesiedział w więzieniu. W przeciągu niemal dwu dekad był jedną z osób najczęściej i najdłużej represjonowanych przez komunistyczną władzę. Zawsze siedział za sprawę dobrą i słuszną; za swoje przekonania i działalność. Był czołową postacią opozycji demokratycznej. Świadomie wybrał taki los, ponosząc konsekwencje wielkiej odwagi, która w tamtych czasach miała rys zgoła straceńczy. Ryzykował wiele i za tę niezłomną postawę płacił cenę niemałą. Takiego właśnie Michnika darzył szczerą przyjaźnią i szacunkiem Zbigniew Herbert. To jego tytułował "moim najukochańszym przyjacielem". Dopiero późniejsza, tak poetę gorsząca ewolucja poglądów redaktora "Gazety Wyborczej", doprowadziła do dramatycznego i definitywnego rozejścia się niegdysiejszych, serdecznych druhów.
Wszelako, zwłaszcza widz młody, niezorientowany w tej historii, ktoś, kto pogląd na nią starałby się dopiero wyrobić wyłącznie na podstawie filmu Jerzego Zalewskiego, po obejrzeniu "Obywatela Poety" miałby nielichy mętlik w głowie. Oto Herbert mówi straszne rzeczy o Michniku. Nazywa go oszustem, kłamcą, manipulatorem. Nasz nieco skołowany widz, spoglądając na owego czarnego bohatera, przyodzianego w więzienny drelich, gotów sobie jeszcze pomyśleć: "No, no! A może miejsce takiego oszusta jest rzeczywiście w więzieniu? Może ten cały Michnik naprawdę coś niedobrego zmalował? Kto wie?". Bo przecież niekoniecznie wiedzieć musi, że Michnik nie był na przykład kryminalistą, lecz więźniem sumienia.
Może przesadzam w tej interpretacji. Jednak dla mnie scena ta jest przykrym zgrzytem; wywołuje zarówno poznawczy jak i etyczny dysonans. I wcale nie chodzi mi o literalną dosłowność, o żadną filmową łopatologię. Kiedy poeta mówi o Paryżu, ilustracją nie musi koniecznie być wieża Eiffla. Jednak, mimo wszystko, słowo nie powinno aż tak drastycznie rozmijać się z obrazem. Obraz nie może zaś zaprzeczać słowu. Tymczasem mamy do czynienia z rozdźwiękiem zupełnie zasadniczym. W najlepszym razie skutkiem jest chaos. W najgorszym: nieprawda.
A przecież autor "Obywatela Poety" miał do dyspozycji dziesiątki innych ujęć. Mógł na przykład pokazać znane skądinąd sceny z roku 1989, kiedy to Michnik, wylewnie i ostentacyjnie, brata się z generałem Kiszczakiem. Lub kiedy publicznie demonstruje gorliwe poparcie dla generała Jaruzelskiego, gromiąc jego krytyków. To byłby dopiero obraz w pełni adekwatny do słów, jakie wypowiada Herbert. Bowiem właśnie ową fraternizację z komunistami miał za złe byłemu herosowi opozycji wielki poeta. I wówczas wszystko byłoby jasne. Nawet mniej wyrobiony czy też przygotowany widz skojarzyłby obie sprawy i domyślił się albo wręcz dostrzegł związek między nimi, nie myląc w dodatku przyczyny ze skutkiem.
Ten fragment filmu jest niezwykle doniosły. Nie dotyczy rzeczy błahych. Wydobywa na światło dzienne ważki, i wcale nie zakończony spór. Ten spór - nie tylko polityczny, lecz również etyczny, aksjologiczny, historyczny i intelektualny - podzielił, i dzieli nadal, wybitne postaci polskiego życia publicznego. Jest to zasadniczy konflikt postaw i przekonań; ważny dla zrozumienia trudnych i często jakże bolesnych dziejów Polski powojennej.
Wszakże polemika, której tak wyrazistymi stronami są między innymi właśnie Zbigniew Herbert i Adam Michnik, toczona być powinna w duchu prawdy. Sympatie autora filmu są aż nadto widoczne. Ma do nich prawo. Sam zresztą w dużej mierze je podzielam. Niejednokrotnie wchodziłem w ostry spór z Michnikiem; w mowie i piśmie. Wiele jego poglądów budzi mój sprzeciw. Daję temu otwarcie wyraz.
Jednak z przeciwnikiem należy polemizować uczciwie. Nie dążyć do pognębienia oponenta. Nie ułatwiać sobie zbytnio zadania. Nie stosować chwytów wątpliwych etycznie. Nie zadawać ciosów poniżej pasa. Sam wiem - szczególnie, kiedy emocje ponoszą - jak trudno sprostać tym, elementarnym przecież i oczywistym, zdawałoby się, zasadom. Lecz poprzeczkę wymagań trzeba dźwigać wysoko.
Piszę te słowa z prawdziwą przykrością. Tym bardziej, iż film "Obywatel Poeta" uważam za doniosłe wydarzenie, przekraczające znacznie miarę wyłącznie filmową. To ważny głos w publicznej debacie o Polsce. Mogliśmy dzięki temu lepiej poznać Zbigniewa Herberta, jego życie, myśli, poglądy. Z pewnością wzbogaci to i pogłębi radość obcowania z jego dziełem. Co do mnie, naprawdę szczerze kibicowałem Jerzemu Zalewskiemu w jego telewizyjnych perypetiach, solidaryzując się z nim w pełni. Próby ocenzurowania filmu uważam za jawny skandal, cofający telewizję publiczną do praktyk i obyczajów z PRL-u rodem. Wreszcie, po długiej, dramatycznej batalii, "Obywatela Poetę" mogły obejrzeć miliony widzów. Lepiej późno niż wcale. To prawdziwie poruszający dokument.
Szkoda tylko, że smak miodu w tej filmowej beczce zmąciła jedna łyżeczka dziegciu.

 




HERBERT