Piotr Grochowski

Holocaust, Niemcy, Żydzi...

 

 

Zapowiedziana jesienią ubiegłego roku przez wydawnictwo Pipera publikacja pracy Finkelsteina ściągnęła na pomysłodawców gromy. Przewodniczący Centralnej Rady Żydów w Niemczech Paul Spiegel twierdził, że wydanie książki "przekracza moralne granice", a inni przedstawiciele żydowskiej społeczności mówili o "wodzie na młyn antysemitów". Szef oficyny bronił się, że wydawcy nie traktują bezkrytycznie opinii autorów publikowanych książek, ale też przebąkiwał pod adresem swoich oponentów o typowym dla totalitaryzmów "duchowym terrorze" i poprawności politycznej, która tworzy w głowie cenzorskie nożyce.

 

Kulminacją rozgorzałego jesienią sporu była niedawna wizyta Finkelsteina na prezentacji książki w Berlinie - na konferencję prasową autora przyszło 200 dziennikarzy, a na otwartym spotkaniu z nim słuchaczy było pięć razy tyle. Wznoszono nazistowskie okrzyki, a zwolenników i przeciwników Finkelsteina, którzy wdali się w bijatykę, rozdzielała policja.

Niedźwiedzia przysługa

Wydawało by się, że przedstawiciele niemieckiego establishmentu i przemysłu, którzy z trudem ściubią obiecane 5 miliardów marek na odszkodowania dla byłych robotników niewolniczych i przymusowych w III Rzeszy (dotąd zebrali około dwóch trzecich tej kwoty), mogliby - przynajmniej w duchu - przyklasnąć przybywającemu zza oceanu z odsieczą Finkelsteinowi. Rzecz jednak nie w czerpaniu zysków z tragedii holocaustu i zawyżaniu w tym celu liczby uprawnionych do odszkodowań, co autor - zresztą syn polskich Żydów, którzy przeżyli holocaust - zarzuca żydowskim organizacjom. Znacznie groźniej brzmi w Niemczech głoszona przez Finkelsteina teza o dokonywanej przez Żydów ideologizacji, czy wręcz "sakralizacji", holocaustu, w której Niemcy łatwo mogą doszukać się również własnego stosunku do nazistowskiej przeszłości. W dodatku Finkelsteinowi wtórują inni żydowscy autorzy.
"Ideologia holocaustu", o której pisze Finkelstein, opiera się na założeniu wyjątkowości mordu dokonanego przez nazistów na Żydach i niewspółmierności tej tragedii do innych masowych zbrodni popełnianych w przeszłości (Finkelstein przywołuje tu cierpienia amerykańskich Murzynów i Indian oraz wymordowanie na początku XX wieku ponad pół miliona Ormian przez Turków).
Również cytowany przez niemiecki dziennik Die Welt izraelsko-amerykański publicysta Adi Ophir pisze o namiastce religii, w którą - jego zdaniem - zamienia się pamięć o holocauście: z własnymi "kapłanami" (dla Finkelsteina głównym z nich jest Elie Wiesel), przykazaniami (typu: "nigdy nie porównuj", "nie będziesz miał innych holokaustów przede mną") i rytuałami (jak pielgrzymki Żydów do wschodnioeuropejskich miejsc pamięci).
Według Petera Novicka z University of Chicago, którego książka The Holocaust in American Life ukazała się w Niemczech równocześnie z pracą Finkelsteina, dopiero po wojnie sześciodniowej w 1967 roku wśród amerykańskich Żydów zakorzeniło się przekonanie, że jako naród są ofiarami największej w dziejach ludzkości zbrodni. Novick uważa, że powodem tego było zagrożenie egzystencji Izraela ze strony państw arabskich i związana z tym obawa przed powtórką holocaustu. Jednocześnie próbowano znaleźć nowy punkt odniesienia dla żydowskiej tożsamości zbiorowej, by zapobiec asymilacji Żydów w amerykańskim społeczeństwie.

"Tylko data się zgadza" - polemizuje z Novickiem Finkelstein. Jak twierdzi, po ataku Izraela na kraje arabskie, a następnie szybkiej i zwycięskiej wojnie z nimi, Amerykanie zaczęli wspierać państwo żydowskie, uznając je za silnego sojusznika. I właśnie do uzasadniania tej polityki potrzebowali "ideologii holocaustu". "Holocaust jest strategią, za pomocą której można każdą krytykę wobec Żydów dyskredytować: krytyka może być motywowana tylko antysemityzmem" - argumentuje autor. Według niego, obecne znaczenie holocaustu to skutek "propagandowej indoktrynacji, której celem nie jest lepsze zrozumienie przeszłości, a manipulacja teraźniejszością".

Zbrodnia i kara

Wnioski Finkelsteina są dla Niemców trudne do przyjęcia. Tak jak Żydzi opierają swą zbiorową tożsamość na poczuciu przynależności do narodu ofiar bezprecedensowego w historii ludobójstwa, tak Niemcy fundamentem swojej demokracji uczynili pamięć o tej zbrodni i potrzebę jej odkupienia. Dobrze obrazują to napisy na transparentach, które na spotkaniu z Finkelsteinem rozpostarli jego przeciwnicy: "Niemieccy sprawcy nie są żadnymi ofiarami", "Holocaust-Industry - Siemens, Deutsche Bank, IG Farben" (firmy, które czerpały zyski z nazizmu).
Jednak budowanie ideowych podstaw niemieckiej demokracji na poczuciu winy za zbrodnie nazizmu nie od razu było tak oczywiste. Wraz z powstaniem RFN w 1949 roku zmierzano raczej do ograniczenia rozliczeń z przeszłością, a skazani przez aliantów na wieloletnie, czasem dożywotnie kary naziści przedwcześnie wychodzili z więzienia. Byli członkowie NSDAP zasilali też aparat urzędniczy demokratycznych Niemiec.
Jednocześnie pojawił się problem odzyskania międzynarodowej wiarygodności Niemiec, a jedną z dróg do tego była wypłata odszkodowań. W 1953 roku rząd Konrada Adenauera podpisał w tej sprawie porozumienie z Izraelem. Niemiecki historyk Peter Steinbach pisze, że w latach 50. Niemcy byli wdzięczni Żydom za przyjmowanie odszkodowań, bo płacąc, "mogli wrócić do kręgu cywilizowanych narodów". Steinbach przypomina jednak, że ówcześnie Niemcy wciąż jeszcze chętnie zaliczali nazistowskie ludobójstwo do zbrodni wojennych i porównywali do "terrorystycznych ataków" alianckiego lotnictwa na Hamburg, Kolonię czy Drezno. Ci, którzy nie wytrzymywali rzeczywistości systematycznego ludobójstwa, akceptowali później milsze dla ucha, bo obco brzmiące pojęcia, jak holocaust czy shoah.
Ważnym wydarzeniem kształtującym nową społeczną świadomość i refleksję historyczną był szeroko komentowany w Niemczech proces Adolfa Eichmana w latach 1961-62. Do głosu zaczęło też dochodzić nowe pokolenie. Jednym z elementów protestu niemieckich studentów w końcu lat 60. był bunt dzieci przeciw przeszłości swoich rodziców.

Gdy w 1969 roku władzę w Niemczech przejęli na czternaście lat socjaldemokraci, doszło do przewartościowania niemieckiej świadomości. Symbolicznym tego wyrazem było uklęknięcie kanclerza Willy'ego Brandta przed pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie w 1970 roku. W końcu - jak pisze Steinbach - pedagogiczną konsekwencją zbrodni stała się obietnica: "Nigdy więcej". "Przysięgi zostały złożone, obchody ku czci urządzone, pomniki wzniesione. To wszystko nie było reakcją na oczekiwania Żydów, lecz odpowiadało gotowości do odbycia pokuty przez społeczeństwo sprawców" - komentuje historyk niemieckie rozliczenia.
Próbę nowego zdefiniowania świadomości historycznej Niemców, już bez odwoływania się do kompleksu winy, podjęła po wyborczym zwycięstwie w 1983 roku chadecja. Towarzyszył temu rozgorzały w połowie lat 80. spór historyków wokół postulatu Ernsta Noltego, by nazistowskie ludobójstwo "odideologizować" - przenieść na płaszczyznę historyczną, mierzyć zwykłą skalą nauk historycznych i porównywać - choćby ze zbrodniami stalinizmu. Jednak za sprawą tezy Noltego, że nazizm był reakcją obronną na stalinizm, łatwo było cały problem zdyskredytować. Ugruntowało to dogmat: kto porównuje holocaust z innymi zbrodniami, zaprzecza jego wyjątkowości i kwestionuje niemiecką odpowiedzialność.

Bycie Żydem nie chroni przed głupstwami

Jak głęboko kultura publicznego samobiczowania tkwi w niemieckich, przede wszystkim lewicowych, elitach, świadczy dyskusja wywołana cztery lata temu przez Daniela J. Goldhagena. Amerykański politolog żydowskiego pochodzenia dowodził w książce Gorliwi kaci Hitlera: zwyczajni Niemcy i holocaust, że przyczyną nazistowskiego ludobójstwa był "właściwy narodowemu charakterowi Niemców" antysemityzm nastawiony na eksterminację Żydów. Tę tezę roztrząsano w Niemczech z masochistyczną wręcz satysfakcją. I choć nie brakowało sprzeciwów wobec przypisywania Niemcom zbiorowej winy, Goldhagen został wyróżniony prestiżową niemiecką Nagrodą Demokracji, a na spotkaniach autorskich w Niemczech witały go owacjami rzesze zwolenników.
Z gorszącą niemieckie elity tezą występuje teraz Finkelstein. Co gorsza, jak sam przyznaje, chroni go szczególny immunitet - przynależności do "narodu ofiar". "W kwestii odkupienia win jesteście w stosunku do Amerykanów o lata świetlne do przodu" - przekonuje Niemców Finkelstein. Również jego kąśliwa uwaga o tym, że w USA liczba muzeów i pomników holocaustu dorównuje niemal liczbie barów McDonald's, nie brzmi w Niemczech szczególnie obco.
Nic więc dziwnego, że dziennik Berliner Zeitung pisze o "werbalnym zamachu na ultima ratio" niemieckiej republiki, a wspomniany już Peter Steinbach o problemie, który "porusza nerw życiowy" powojennego niemieckiego społeczeństwa. Niektórzy wróżą już wybuch nowego sporu historyków. Jednak przepytywani jeszcze w ubiegłym roku przez agencję DPA historycy - jak twierdził jeden z nich, Michael Wolffsohn - "w obawie o kariery i przez polityczną poprawność boją się podejmowania tematu niczym diabeł święconej wody". A jego koledzy po fachu argumentują: "To sprawa Amerykanów. Dlaczego mamy zajmować stanowisko w sprawie, która nas nie dotyczy?".
Publicyści wolą raczej skupić się na oskarżeniach Finkelsteina dotyczących finansowego wykorzystywania holocaustu przez organizacje żydowskie niż na kwestii stosunku Niemców do ich własnej przeszłości. Dziennik Tagesspiegel, nawiązując do lewicowych poglądów Finkelsteina, ironizuje: "Najbardziej mętna w książce jest obrona niemieckiego i szwajcarskiego przemysłu i banków. Biedni, bezradni bankierzy!". Ta sama gazeta nazywa książkę "hucpą" i prowokacyjnie tłumaczy, dlaczego nie należy dyskutować z jej autorem: "Bycie Żydem nie chroni przed głupstwami".
Media chętnie odwołują się do opinii Petera Novicka, który zarzuty Finkelsteina wobec żydowskich organizacji nazywa "głupim oszczerstwem", a jego książkę - "tandetą". Doszukują się też osobistych motywów w twierdzeniach autora Holocaust-Industry, przypominając, że Finkelstein porównuje trzy i pół tysiąca dolarów odszkodowania, jakie jego matka dostała za kilkuletnie cierpienia podczas wojny, z wysokimi honorariami "kapłanów holocaustu".
Równie często posądza się Finkelsteina o snucie teorii spiskowych i paranoję, a jego książkę porównuje do antysemickich Protokołów mędrców Syjonu. Sam Finkelstein bagatelizuje oskarżenia o wspieranie antysemityzmu argumentami. Zapytany, co by powiedział neonaziście, któremu podoba się jego książka, żartował: - O ile wiem, większość neonazistów nie czyta żadnych książek. Według niego, to właśnie "przemysł holocaustu" i dokonywana przez niego "sakralizacja" tragedii Żydów wywołują antysemityzm.

Nie budzić upiorów przeszłości

Teza Finkelsteina o finansowym "dojeniu" Niemców przez zabiegające o odszkodowania żydowskie organizacje odpowiada stereotypowi "pazernego Żyda" i może dlatego tak łatwo zaakceptowało ją dwie trzecie niemieckiego społeczeństwa. Media, skupiając się na wyśmiewaniu tego wątku, mimowolnie go nagłośniły - z efektem, który rodzi pytanie o ich wiarygodność.
Jednoczesna ucieczka niemieckich elit przed nową debatą nad własną przeszłością wynika zapewne z obawy, że kryje ona w sobie zbyt wiele niebezpieczeństw. - Jakie podejrzenia budzi człowiek, mówiąc, że Niemcy są teraz normalnym narodem, zwykłym społeczeństwem? - pytał przed trzema laty znany niemiecki pisarz Martin Walser. - Jeśli każdego dnia w mediach wytyka mi się przeszłość, czuję, że coś się we mnie buntuje przeciwko ciągłej prezentacji naszej hańby - mówił. Pisarz przestrzegał, że Oświęcim nie nadaje się do tego, by stać się "zrutynizowaną groźbą" i "moralną maczugą". Nieżyjący już przywódca niemieckiej społeczności żydowskiej Ignatz Bubis nazwał wtedy wystąpienie Walsera "kulturą odwracania głowy".
Niemiecka pamięć o holocauście zamienia się jednak w rutynę znaczoną kolejnymi rocznicami, przemówieniami i publicznym kajaniem. Tłumienie dyskusji o pozbawionym emocji i martyrologicznego zadęcia stosunku do przeszłości może budzić wśród "zwykłych Niemców" podejrzenia, że "jest coś do ukrycia". Stąd dość blisko do zakwestionowania nazistowskiego ludobójstwa.

 

 

 

Norman Finkelstein urodził się w 1953 roku w ortodoksyjnej żydowskiej rodzinie w nowojorskim Brooklynie. Jego rodzice byli podczas wojny w warszawskim getcie i w obozie na Majdanku. Ojciec trafił później do Oświęcimia, a matka - do obozów pracy w Częstochowie i Skarżysku Kamiennej.
Finkelstein wykłada politologię w Nowym Jorku. Opublikował kilka książek na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego, a przed paru laty we wspólnej z Ruthą Bettiną Birn pracy poddał krytycznej analizie tezę Goldhagena o "dziedzicznym niemieckim antysemityzmie". Autorzy dowodzili, że Goldhagen tendencyjnie dobierał historyczne źródła, by uzasadnić swoją tezę.

W Holocaust-Industry Finkelstein twierdzi, że pieniądze, które JCC otrzymała na mocy zawartej w 1952 roku umowy z Niemcami, zamiast na pomoc ofiarom nazistów, w tym robotnikom niewolniczym i przymusowym, przeznaczono na wspieranie wspólnot żydowskich w krajach arabskich i finansowanie edukacji na temat holocaustu. Według niego, odszkodowania otrzymali tylko rabini i czołowi przywódcy żydowskiej wspólnoty.

Autor pisze, że organizacje żydowskie, zanim wystąpiły do amerykańskich sądów ze zbiorowymi skargami przeciwko Niemcom, na Szwajcarii wypróbowały mechanizm skargi, by zdobyć odszkodowania za pieniądze pozostawione w tamtejszych bankach przez zamordowanych podczas wojny Żydów. Przewiduje, że następnymi adresatami żydowskich roszczeń będą kraje Europy Środkowej i Wschodniej, zwłaszcza Polska, Węgry i Słowacja, które przejęły po wojnie nieruchomości należące do Żydów.

Według Finkelsteina, do tej pory żyje nie więcej niż 25 tysięcy więzionych w obozach koncentracyjnych Żydów, a nie 135 tysięcy, jak utrzymują żydowskie organizacje. Zawyżanie liczby tych, którzy przeżyli holocaust, jest niebezpieczne, bo może prowadzić do podważania rozmiarów nazistowskiego ludobójstwa - uważa Finkelstein.

Przedstawiciele organizacji żydowskich dowodzą z kolei, że pieniądze otrzymane w latach 50. od Niemców nie były przeznaczone dla robotników niewolniczych i przymusowych. Według Karla Brozika z JCC odszkodowania przekazano tym, którzy odnieśli uszczerbek na zdrowiu w wyniku pobytu w nazistowskich obozach; sfinansowano też program odbudowy żydowskiej społeczności, przesiedlenie Żydów z Europy i edukację w zakresie holocaustu. Brozik, pytany przez Berliner Zeitung o postulat Finkelsteina, by niemiecki rząd przekazywał odszkodowania uprawnionym bez pośrednictwa żydowskich organizacji, zapewnia: - Nasze programy komputerowe są tak fantastycznie precyzyjne, że jeśli dziś otrzymamy pieniądze, jutro możemy dokonać wypłat.

W wywiadzie dla tej samej gazety historyk Wolfgang Benz z Instytutu Badań nad Antysemityzmem berlińskiego Uniwersytetu Technicznego potwierdza, że celem dotychczasowych niemieckich wypłat nie było zadośćuczynienie robotnikom niewolniczym i przymusowym. Jeśli chodzi o liczbę żyjących do tej pory ofiar mówi, że "prawda leży pośrodku". Uważa, że sprawa odszkodowań i ich wykorzystania "nie jest całkiem przejrzysta".






Holocaust Industry