Maciej Iłowiecki

HOMO HIBERNATUS?

 

 

Zimy w amerykańskim stanie Minnesota bywają ostre. Grudniowa noc, w czasie której Jean Hillard jechała stanową autostradą, była niezwykle mroźna, szosa zaś oblodzona. Kiedy zbyt szybko jadący samochód wpadł w poślizg, Jean gwałtownie nacisnęła hamulce. Rezultat był oczywisty: parokrotne koziołkowanie i lądowanie dachem na ziemi. Pasy uratowały dziewczynę, kiedy jednak wydostała się z rozbitego auta, poczuła potworne zimno - była w sukience i lekkim sweterku, wracała z zabawy, no a samochód miał przecież doskonałe ogrzewanie...

Nad ranem znaleziono coś, co przedtem było młodą dziewczyną - sztywny kloc o twardości kamienia. Musiano ją nieść w rękawicach, ręce przymarzały do tej bryły lodu. Złożono ją w kostnicy miejscowego szpitala, jakikolwiek ratunek był niemożliwy, ciało miało tylko odtajać. Wieczorem tego dnia pielęgniarze, którzy wnosili kogoś zmarłego, wypadli z kostnicy, pobledli: odtajałe już ciało Jean lekko poruszało się, trup oddychał!

Postawiono szpital na nogi, dziewczynę umieszczono w specjalnej komorze, w której temperatura powoli się podnosiła. Zastosowano różne, bardzo zresztą skomplikowane zabiegi, środki wzmacniające, leki. Przez jakiś czas przywracano życie osobie uznanej za zmarłą. Wkrótce też zupełnie zdrowa Jean wróciła do rodziców. Zawiadomieni wcześniej o jej śmierci, nie mogli w to uwierzyć.

Nie tylko rodzicom Jean trudno było uwierzyć w tę historię. Chociaż opisano ją potem we wszystkich niemal gazetach Stanów Zjednoczonych, samą zaś Jean obwożono po różnych klinikach i pokazywano w telewizji, świat nauki pozostał sceptyczny. Ożywienie człowieka po całkowitym zamarznięciu ("na kamień) jest z punktu widzenia nauki niemożliwe - oświadczyli specjaliści, coś takiego zdarza się np. z płazami (zlodowaciałe żaby można ożywić), ewentualnie z gadami (głośne było kiedyś ożywienie syberyjskiej jaszczurki, przetrwałej w wiecznej zmarzlinie ponad 100 lat!). Organizm człowieka zostałby jednak w takich warunkach zniszczony, bo tworzące się w płynach ustrojowych kryształki lodu uszkodziłyby tkanki i komórki. Prawdopodobnie wiec orzekli znawcy - w prowincjonalnym szpitalu niedokładnie zbadano dziewczynę, mogła być tylko przemarznięta (może zapadła w rodzaj letargu?), ale nigdy zamarznięta w bryłę lodu!

Opisana historia zdarzyła się w grudniu 1980 r. Jean Hillard cieszy się podobno dobrym zdrowiem do dziś, zaś personel szpitala, do którego wtedy przyniesiono dziewczynę, upiera się nadal, iż na pewno jej ciało miało twardość kamienia, skóra była całkowicie biała, lekarze po obejrzeniu Jean nie mieli najmniejszych wątpliwości - musiała być martwa. Zresztą temperatura tej nocy w Minnesocie spadła poniżej minus 30°C. Człowiek w lekkim ubraniu, leżący bez przytomności przez kilka godzin na śniegu, nie mógł przeżyć czegoś takiego!

Jakkolwiek oceniać historię Jean Hillard, pewne jest właśnie to jedno: dziewczyna przeżyła w warunkach, w jakich człowiek przeżyć nie może. Być może, nie są znane wszystkie okoliczności tego wypadku i ustępując sceptykom, uznajmy, iż jest sporny. Wszakże ten właśnie wypadek zwrócił uwagę lekarzy na inne wiarygodne opisy tzw. przypadkowej hipotermii (tak to się w medycynie nazywa) i w ogóle uczulił ich na tego rodzaju wypadki. Zaczęto je pilnie śledzić i okazało się, że istnieje co najmniej kilkanaście wiarygodnie udokumentowanych przypadków odratowania ludzi zamarzniętych lub więcej jeszcze - zamarzniętych i utopionych...

* * * 

Biały niedźwiedź polarny doskonale się czuje w czasie najgorszych mrozów i wichrów, zdaje się w ogóle nie odczuwać zimna. Nie tylko dlatego, że ma grube futro - przede wszystkim dlatego, że włosy tego futra mają wyjątkową budowę. Są to cieniutkie, puste wewnątrz rurki, pełniące rolę czegoś w rodzaju światłowodu (!). Włosy-światłowody doprowadzają do ciała niedźwiedzia ultrafioletowe promieniowanie słońca. Jest to swoista i niezwykła "pułapka na ultrafiolet", powodująca niesłychane zwiększenie pochłaniania ciepła słonecznego. Zatem futro białego niedźwiedzia nie tylko chroni przed utratą ciepła - jak wszystkie futra - ale jeszcze aktywnie pochłania ciepło z otoczenia!

Jest to tylko jeden przykład przystosowania, o innych równie niezwykłych można by napisać całą książkę. W każdym razie jest oczywiste, że w świecie roślin i zwierząt temperatura otoczenia odgrywa rolę o wiele większą niż w świecie ludzi. Temperatura otoczenia bywa czynnikiem sterującym zachowaniem, ma też czasem zasadniczy wpływ na procesy rozwoju. Na przykład, rozwój wielu roślin, a także niektórych zwierząt, zwłaszcza owadów, wymaga w pewnych stadiach silnego ochłodzenia ich tkanek. Bardzo też różna jest odporność na niskie temperatury - łatwo to zaobserwować, żyjąc w strefie, gdzie występują zimy i mrozy. Regułą w takim klimacie jest albo zmiana strefy (ptaki) albo odpowiednie zabezpieczenie się na zimę (odrętwienie, sen zimowy, ukrycie w ziemi lub pod ściółką, tzw. szata zimowa itd.). Jednakże znane są zadziwiające wyjątki od reguły - oto niektóre gatunki owadów i płazów nie tylko bez szkody znoszą zamrożenie, ale traktują je jako sposób przetrwania! Większość na przykład żab przeżywa zimę w odrętwieniu, zagrzebana w mule lub w ziemi. Pewne jednak żaby w Kanadzie z nastaniem mrozów po prostu... zamarzają. Tak zachowują się cztery gatunki: żaba leśna, wodna, śpiewna i zielona. Budziły one od dawna zdumienie obserwatorów, ale dopiero w 1988 r. uczeni z Ottawy zdołali ustalić, dlaczego w zamarzającym ciele tych żab nie tworzą się kryształki lodu, rozrywające komórki i tkanki. Oto przy temperaturze poniżej zera organizm żaby zaczyna produkować "substancję ochronną" - u trzech gatunków jest nią glukoza, u jednego (żabki zielone) - gliceryna. Nie wdając się w mechanizmy fizykochemiczne stwierdzimy tylko, że glukoza i gliceryna zapobiegają tworzeniu się lodu w komórkach, jednocześnie zatrzymuje się krążenie krwi, ustaje oddychanie i żaba powoli zamarza na kamień. Odtaje dopiero z nastaniem ciepłych dni i - jak gdyby nigdy nic - zacznie swoje normalne, żabie życie. Przetrwanie mrozów w postaci bryły lodu jest, trzeba przyznać, rozwiązaniem bardzo praktycznym.

Pewien europejski chrząszcz (Pterostichus brevicornis) podobnie broni się przed zimnem. Może przetrwać w specjalnej zamrażarce, w temperaturze 80°C poniżej zera, ale jego organizm musi się do tego dłużej przygotowywać (żaby reagują na mróz niemal natychmiast).

Ze zrozumiałych względów gorzej znoszą oziębianie organizmy stałocieplne. Stałocieplność, czyli uniezależnienie się w pewnych granicach od temperatury otoczenia, jest wielką zdobyczą ewolucyjną, pozwalającą na rozwinięcie się nowych możliwości życiowych - ale płaci się za nią mniejszą odpornością w razie nagłego nieszczęścia. Zamrożenie zwierzęcia stałocieplnego bywa na ogół nieodwracalne, to znaczy, iż jest po prostu kresem życia. Udaje się odwracalnie zamrażać niektóre wyizolowane tkanki, narządy...

W ostatnich latach przekroczono jednak granicę, zdawałoby się, dotąd nieprzekraczalną: udało się przywrócić do życia zamrożone do minus 6°C szczury. W 1988 r. w prasie amerykańskiej podano informację, że na Uniwersytecie w Berkeley w Kalifornii biofizycy Harold Waitz i Paul Segall przywrócili do życia psa, który przez dłuższy czas przetrwał w stanie zamrożenia (do temperatury minus 10°C) i że przystępuje się tam do zamrażania małp. Pies ma na imię Miles, teraz dodano mu przydomek Hibernatus (hibernacja - oziębienie organizmu za pomocą różnych środków, hibernus - po łacinie: zimowy). Jeśli doświadczenie z Milesem Hibernatusem okaże się prawdą i da się powtórzyć (uczeni są podejrzliwi, ponieważ podobne rzeczy parę razy już ogłaszano i potem okazywały się omyłką lub oszustwem) - jeśli więc tak rozwinięty ssak, jak pies, rzeczywiście przetrwał jakiś czas w stanie choćby częściowego zamrożenia, nie mówiąc już o stanie "lodowej były", i potem odżył - Miles przejdzie do historii nauki, a osiągnięcie to otworzy niezwykłe, zgoła fantastyczne możliwości...

Zanim opiszę kilka niezwykłych ożywień zamarzniętych ludzi, jeszcze kilka słów o działaniu niskich temperatur na ludzki organizm. Otóż bodźce zimna i ciepła odbierane są przez odrębne receptory. Receptory te odpowiednim sygnałem elektrycznym "zawiadamiają" poprzez nerwy ośrodki regulacji temperatury (w rdzeniu i w podwzgórzu mózgu). Istnieją odrębne ośrodki "utraty ciepła" i "zachowania ciepła", a także tajemniczy, nie rozpoznany dotąd centralny ośrodek (mechanizm) "nastawienia temperatury", jakby wzorzec, punkt odniesienia (po angielsku set point).

Ośrodki nerwowe poprzez układ hormonalny regulują odpowiednio przemianę materii, tak aby procesy tej przemiany zwiększały lub zmniejszały produkcję ciepła. Niezależnie od tego, uruchomione zostają gruczoły potowe (jeśli jest zbyt gorąco) oraz "zawiadomione" naczynia krwionośne, które się rozszerzają (przy nadmiarze ciepła: wówczas zwiększa się przepływ krwi i zatem wypromieniowywanie ciepła) albo zwężają (gdy jest zimno: wtedy zmniejsza się oddawanie ciepła). Naturalnie, istnieją jeszcze inne mechanizmy ochronne (np. mięśniowe), zaś różne gatunki zwierząt mają poza tym własne, swoiste sposoby przystosowania się do zimna lub ciepła.

W każdym razie żywy organizm dzięki systemowi termoregulacji może utrzymać względnie stałą temperaturę ciała, niezależnie od wahań temperatury otoczenia. Zakres temperatur, w których dobrze się czuje człowiek, jest niewielki (nazywa się to strefą cieplnego komfortu), ale ludzie radzą sobie z zimnem i ciepłem innymi sposobami. W każdym razie ustalono, że człowiek bez ubrania, niczym nie okryty i spokojnie leżący, najlepiej czuje się w temperaturze od plus 28° do plus 32°C (w ubraniu od plus 21° do plus 26°C) - jest to właśnie ludzka strefa komfortu cieplnego (naturalnie, są to dane uśrednione, wiele jeszcze zależy od wieku, stanu zdrowia, przyzwyczajenia do klimatu, uwarunkowań genetycznych itd.)

Ludzie przez krótki czas potrafią jednak bez szkody znieść bardzo skrajne temperatury, zależy to zresztą od stanu organizmu i od różnych warunków dodatkowych - zwłaszcza od wilgotności powietrza, jego ruchu (wiatr) itd. Chodzi o to, by nie zostały przekroczone tzw. krytyczne temperatury wnętrza ciała. Granicą dolną we wnętrzu organizmu jest około plus 27°C (różni autorzy oceniają to zresztą różnie, zwykle już poniżej 30°C występuje tzw. narkoza hipotermiczna, groźna dla zdrowia i życia), granicą górną plus 44°C (wówczas mogą "nie wytrzymać" białka wewnątrzkomórkowe). Granicę górną przekroczyć jest łatwiej, inaczej mówiąc, ludzie przystosowani są lepiej do obrony przed zimnem niż przed gorącem. Mimo wszystko jednak można wytrzymać na przykład przez pięć minut w temperaturze aż plus 150°C (przypominam - woda wrze w temperaturze plus 100°C!), choć oczywiście nie jest to bezpieczne. Można też niekiedy boso spacerować po rozżarzonych węglach, nie doznając żadnego oparzenia - nie pozostanie nawet żaden ślad na stopach... (są to rzeczy znane od wieków, sam widziałem coś takiego na własne oczy). Prawdopodobnie jakieś nieznane nam mechanizmy fizjologiczne uruchamiają barierę ochronną, istotną rolę odgrywa zapewne warstwa potu, ale dokładnie nie wiadomo, rzecz nie została zbadana. Bardziej trudne do uwierzenia jest nie to, że ludzie spacerują bez szkody po ogniu, ale to, że nauka nadal takie fakty ignoruje!

Niedawno dowiedziono, że można - bez specjalnych ochron, nawet bez ubrania - wejść na kilka minut do komory, w której panuje niewyobrażalny mróz 180°C poniżej zera (temperatura ciekłego azotu!). Nawiasem mówiąc, ostatnio, tak wyjątkowe zimno stosuje się do leczenia reumatyzmu; albo chłodzi się parami ciekłego azotu chore stawy, np. kolano, albo wprowadza się pacjentów na krótki czas do azotowej komory chłodniczej. Metodę tę - wciąż uznawaną za niezwykłą i być może niebezpieczną - stosuje się zwłaszcza w Japonii (klinika dra Toshimy Yamauchi) i w RFN (klinika dra Reicharda Fricka), rezultaty są bardzo dobre. Według dziennikarzy, opisujących leczenie tak niesłychanym zimnem, pacjenci nie tylko pozbawiają się reumatyzmu, ale w ogóle młodnieją, a niektórym - łysym - podobno odrastają włosy... (ale nie ręczę za tę informację!).

No cóż, nie od dziś wiadomo, że obniżanie temperatury w odpowiednim wymiarze wydłuża różnym organizmom życie, regeneruje. Podobnie - przypomnę - działają posty (głodówki) oraz niskokaloryczne, okresowe diety. Swoją drogą, co w tym jest, że zimno i głód - wielcy przecież wrogowie człowieka - stosowane umiarkowanie, stają się jego przyjaciółmi?.

Jeśli szczury piją regularnie wodę z topniejącego lodu, rozwijają się szybciej, są zdrowsze i silniejsze. Jest to fakt potwierdzony doświadczalnie. Zauważono też, że młodość trzyma się dłużej tych ludzi, którzy regularnie piją lodowatą źródlaną wodę (zostało to potwierdzone staranną obserwacją długożyjących mieszkańców gór). Czy odgrywa tu rolę zimno, czy źródlana woda? Zapewne jedno i drugie, ale nauka dotąd nie wyjaśniła tak ważnych spostrzeżeń...

* * *

Kiedy temperatura ciała człowieka spada na tyle, że przestaje działać własna termoregulacja, włączają się inne mechanizmy ochronne. Przede wszystkim obniża się zapotrzebowanie tkanek na tlen, zwalnia akcja serca. Dlatego już od lat w skomplikowanych operacjach, na przykład mózgu czy serca, stosuje się silne ochłodzenie organizmu. Ponieważ oziębiona tkanka potrzebuje o wiele mniej tlenu, neurony mózgu i mięsień serca mogą wtedy znacznie dłużej przetrwać bez dopływu krwi, nie ponosząc uszkodzeń. Dzieje się tak przecież tylko wówczas, kiedy oziębianie jest  p o w o l n e  i  o s t r o ż n e.

Kiedy oziębienie jest nagłe, kiedy przekroczy granicę krytycznej temperatury wnętrza ciała, a przede wszystkim, kiedy połączone jest z uduszeniem (np. u tonących albo przysypanych lawiną śniegu), wówczas powrót do życia jest po prostu  n i e m o ż l i w y !

No dobrze, jest niemożliwy, przyjrzyjmy się zatem kilku jeszcze wybranym przypadkom, ogłoszonym (i sprawdzonym) w ostatnich latach.

W marcu 1985 r. islandzki rybak Gudlangur Fridthorsson razem z dwoma kolegami musiał opuścić tonący kuter. Padał śnieg, wiał wicher, woda miała temperaturę plus 5°C. Dwaj rybacy zmarli po 10 minutach z zimna. Fridthorsson wytrwał 5 godzin, dopłynął do lądu (działo się to w pobliżu północnych brzegów Wielkiej Brytanii) i po trzygodzinnym marszu na mrozie dotarł do osiedla. Badała go specjalna komisja lekarska w Londynie, orzeczono, iż jego odporność na zimno przekracza możliwości gatunku ludzkiego.

Klinika Uniwersytetu w Bernie w Szwajcarii specjalizuje się w ratowaniu ludzi przysypanych alpejskimi lawinami. Oto jeden tylko przypadek z rejestru tej kliniki: 42-letni alpinista przeleżał pod 7-metrową warstwą lawiny śnieżnej 5 godzin. Po odkopaniu stwierdzono, iż jest "zamarznięty na kość", zwykłe metody reanimacji nie dawały rezultatów. Otworzono klatkę piersiową, serce okazało się też zamarznięte i "twarde jak kawałek stali" (podaję na odpowiedzialność prasy, skąd czerpię tę relację). Zaczęto więc powoli ogrzewać serce ciepłą krwią - po 20 minutach podjęło pracę. Alpinista, po długim leczeniu (miał blokadę nerek i obrzęk płuc), odzyskał zdrowie i całkowitą sprawność umysłu. Klinika w Bernie zaręcza, iż miała kilka podobnych przypadków "zamarznięcia serca".

Ostatnie obserwacje topielców, wyciągniętych w zimie z jeziora Michigan, potwierdziły istnienie "wypadków niemożliwych". Spośród 15 osób, wyciągniętych w okresie jednej zimy spod lodu po przebywaniu w głębi wody od kilku do 45 (!) minut, uratowano 11 osób, wśród nich studenta, który znajdował się pod lodem 3 kwadranse i chłopca po 20 minutach od chwili utonięcia notabene ów chłopiec, Jimmy Tontlewicz, jest Amerykaninem polskiego pochodzenia. Jego przypadek był głośny szczególnie, bo chłopiec odzyskał pełną sprawną świadomość dopiero po czterech dniach, a jego stan określono jako "absolutnie beznadziejny". Wiadomo przecież, iż pozbawione tlenu komórki mózgu mogą przeżyć bez uszkodzeń 4 do 6 minut. Później szkody są nieodwracalne i nawet przywrócenie oddychania nic już nie pomoże: umysł nigdy nie będzie działał, jak powinien. Kiedy ktoś się topi, dusi się, zanim nawet lodowata woda zdoła obniżyć na tyle temperaturę ciała, by zapotrzebowanie mózgu na tlen zostało obniżone i żeby ów krytyczny okres 6 minut mógł być wydłużony. Tak więc nic nie może uratować ludzi, którzy przebywali pod lodem 20, a tym bardziej 45 minut. Dlaczego wobec tego niektórzy wychodzą z tego bez szwanku?

Po wypadku Tontlewicza wydano w USA nowe przepisy ratowania "zamrożonych" topielców. Wolno ich uznać za martwych dopiero wtedy, kiedy "nie przyniesie skutku długotrwała akcja reanimacyjna z zastosowaniem wszystkich dostępnych środków, w tym bezpośredniego ogrzewania serca". Lekarze amerykańscy nazwali tę ostatnią metodę "ogrzewaniem pestki przed łupiną" - to znaczy właśnie ogrzewaniem narządów wewnętrznych, zwłaszcza serca,  p r z e d  zewnętrznymi. Dotąd zwykle czyniono odwrotnie - najpierw ogrzewano ciało z zewnątrz. Wtedy rozszerzają się szybko naczynia obwodowe, zwiększa zapotrzebowanie mięśni i skóry na tlen, a właśnie tlenu zamarznięte serce dostarczyć nie może. W ten sposób wyprawiono ostatecznie na tamten świat licznych topielców...

W 1988 r. opisano kolejny "niemożliwy przypadek". Ośmioletni chłopiec zamknął się... w olbrzymiej zamrażarce, skąd wydobyto go po ośmiu godzinach. W szpitalu w Cleveland (stan Ohio, USA) stwierdzono temperaturę ciała 21°C (zatem grubo poniżej "granicy wytrzymałości"), brak akcji serca i inne wskaźniki zamarznięcia. Po czterech godzinach reanimacji chłopiec ożył.

Wspomniana klinika w Bernie zwróciła się z apelem do lekarzy na świecie: "...każdy powinien wiedzieć, że ofiary głębokiej hipotermii, nawet jeśli są klinicznie martwe, zachowują pewną możliwość odzyskania życia".

Nie ulega zatem wątpliwości, że ludzie mogą jednak przeżyć w warunkach, które z punktu widzenia wiedzy o działaniu ludzkiego organizmu muszą doprowadzić do  ś m i e r c i.  Oczywiście, można takim wypadkom nie dawać wiary, wyznając zasadę, iż "coś, co jest niemożliwe, zdarzyć się nie może" (zasada często wyznawana bez żadnych ograniczeń). Trafniejsza przecież wydaje się zasada: "skoro się coś zdarzyło, to właśnie jest możliwe". Wydaje się po prostu, że wiedza o możliwościach ludzkiego organizmu jest dalece niepełna. Inna rzecz, iż te właśnie możliwości, nie zbadane jeszcze, są niezwykłe, "niemożliwe" i - co najważniejsze - wiele, bardzo wiele  o b i e c u j ą  medycynie. Szkoda, że medycyna z takimi oporami odnosi się do nich. Myślę w każdym razie, że w tym zakresie pozostaje do odkrycia coś bardzo ważnego, zaś o leczniczej, odmładzającej, przedłużającej życie roli zimna wiele jeszcze usłyszymy.

 

Maciej Iłowiecki "Figle naszego wieku" 1992