"Rzeczpospolita" - 1996.12.03

 

Anna Karoń-Ostrowska

Inteligencki rachunek sumienia

 

 

Polska inteligencja po 1989 roku znalazła się w sytuacji szczególnej próby. Uległo zachwianiu i zostało podane w wątpliwość miejsce w społeczeństwie, jej wiodąca rola i poczucie misji niesionej przez pokolenia. Coraz wyraźniej i ostrzej można dostrzec upadek autorytetu tej grupy, zmniejszenie prestiżu, minimalizowanie znaczenia. Natomiast sama inteligencja wydaje się coraz bardziej zagubiona i coraz głębiej świadoma swej słabości, która z jednej strony bierze się z płynącego z zewnątrz lekceważenia, a z drugiej - z poczucia gubienia własnej tożsamości.

 

Przez ostatnie dwa wieki szczególna była rola i znaczenie inteligencji w polskim społeczeństwie. Ośmielę się twierdzić, że znaczenie tej grupy w społeczeństwie nie miało sobie równych w Europie. Powodem tej szczególnej sytuacji, tego szczególnego znaczenia inteligencji była oczywiście sytuacja polityczna Polski, z podstawowym problemem "wybijania się na niepodległość". Inteligencja wykreowała swój własny mit, który, jak się wydaje, z ambiwalentną wdzięcznością i mieszaną akceptacją został jednak przyjęty przez resztę społeczeństwa. Inteligencja stała się grupą wiodącą i ideotwórczą, która trzymała "rząd dusz" i kazała wierzyć, że to w jej ręku jest złoty róg, którego nie zgubi jak głupi Jasiek z "Wesela". Mit polskiego inteligenta wiązał się z poczuciem misji i posłannictwa wobec społeczeństwa, z wagą poczucia misji walki o niepodległość, z wiarą w postęp społeczny i w jego niesienie, możliwości tworzenia nowych idei, przywództwa i pobudzania reszty społeczeństwa do nowych działań. Wiązało się to nierozerwalnie z poczuciem wyższości tej grupy i z wiarą we własne możliwości, aż do roli zbawczej.

Co dziś, po roku 1989, stało się z tym mitem?

Czy mit ten przestał być nośny, bo stracił aktualność? Bohaterowie tamtego czasu nie tylko są zmęczeni, ale okazują się dziś już niepotrzebni. Często też ich rola i znaczenie, sens ich misji - tak w przeszłości, jak i dzisiaj - bywa stawiany pod znakiem zapytania. Wyczerpały się źródła nośności mitu inteligenta jako duchowego przewodnika narodu. Znikł cel, dla którego kreowane były tamte - idealistyczne i altruistyczne w sumie - postawy. Zagubiła i rozmyła się więc rola i trudno odnaleźć miejsce tej grupy w nowym społeczeństwie doby transformacji.

Paradoksalnie można powiedzieć, że zwycięstwo 1989 roku, odzyskanie niepodległości, w którym znaczącą rolę odegrała ta grupa, jakby od pokoleń wychowywana do sprostania temu właśnie wydarzeniu, piastująca i niosąca wielkie marzenia, to właśnie tak długo oczekiwane i wypracowywane zwycięstwo stało się jej klęską. Osiągnięty cel przyniósł doświadczenie niepotrzebności, postawił przed nową próbą, której bardzo trudno sprostać. Wyczerpanie jednego mitu rodzi potrzebę nowego. A może właśnie to pragnienie, szukanie, próba wykreowania nowego mitu jest pułapką inteligenckiego myślenia?

Jakie wartości tamtego mitu można dziś ocalić czy może odkryć na nowo? Obserwujemy w ostatnich latach stępienie społecznej wrażliwości moralnej. Altruizm społeczny przestaje być modny i jego wartość coraz bardziej staje pod znakiem zapytania, a może wręcz zaczyna być podejrzana?

Ideał służby publicznej przestaje nieść w sobie dawne znaczenia, kompromitowany i poddawany próbie przez coraz bardziej bezwstydne obnażanie interesów partykularnych i grupowych. Rzeczywistość kreuje świat nowych bohaterów, dla których pragmatyzm i materializm stają się podstawowymi wyznacznikami postaw. Nowi bohaterowie zorientowani są na karierę i mierzalny materialny sukces, bo to właśnie stanowi o ich społecznym prestiżu. Wykształcenie, erudycja, wiara w ideały społeczne przestały być wartościami samymi w sobie, a coraz bardziej stają się towarem, który trzeba umiejętnie sprzedawać. Mity sprzedaje się trudno i trudno już uzyskać za nie wysoką cenę. Dlatego też inteligencja coraz bardziej popada w gorycz zawodu i bolesne poczucie detronizacji. "Złoty róg" jednak, podobnie jak Jaśkowi, wymknął się jej z rąk, a może tak naprawdę nigdy go nie było?

Próbując szukać niezbyt może adekwatnej, choć obrazowej metafory, można by powiedzieć, że zamienił się ten "złoty róg" w szklanicę taniego szampana, która wychylona została wraz z toastem: "Zdrowie wasze w gardło nasze! ". Nie tak przecież miało być. Romantyczny mit będący u korzeni ideałów inteligenckich mówi coś innego. Romantyczni bohaterowie, z Kordianem na czele, wołali do pospólstwa: "Pijcie wino, pijcie wino. .. my weźmiemy win puchary, by je w szklany sztylet zlać". W świecie romantycznych ideałów "my", wybrani, przeznaczeni, niosący "kaganek oświaty", staliśmy przed "nimi", czyli przed resztą społeczeństwa, stanowiącą nie zawsze do końca rozpoznaną masę, aby dla "nich" walczyć, ginąć i zwyciężać. Dziś owi "oni" nie chcą zapłacić wdzięcznością ani nawet szacunkiem za wiarę w romantyczny mit.

Przykładem na to, jak głębokie zaszły zmiany w świadomości i sposobie wartościowania społeczeństwa, jest sytuacja z ostatniego etapu kampanii prezydenckiej 1995 roku. Apele i listy wystosowywane przez elity intelektualne do społeczeństwa nie spotkały się z żadnym odzewem. Pomysły owych listów, apeli były próbą jeszcze jednego sięgnięcia do starego, tradycyjnego sposobu komunikowania się ze społeczeństwem, rodem z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Apele te były sygnowane przez najwybitniejsze nazwiska, przedstawicieli środowisk twórczych, naukowców, literatów - dawne autorytety moralne, do niedawna niekwestionowane. Dziś nikt już tych nazwisk ani tych ludzi nie pamięta, a nawet jeżeli wie, kim byli, ich zdanie pomija lekceważeniem. Dawne autorytety zwietrzały, część z nich poddana próbie nowego czasu nie sprawdziła się. Mity istnieją tak długo, jak długo są powtarzane, przekazywane. Kiedy przestają być potrzebne i kiedy się o nich zapomina, przestają istnieć.

Czy sytuacja, w jakiej znajduje się dziś polska inteligencja, jest czasem obumierania mitu? (. .. )

W marcowym numerze "Więzi" (1996) drukowaliśmy wypowiedzi w ankiecie dotyczącej rachunku sumienia Kościoła w Polsce, będącej próbą odpowiedzi na pytania o to, jakie były błędy i zaniedbania Kościoła i katolickich środowisk intelektualnych w Polsce po 1989 roku. Na naszą ankietę odpowiedziało grono najwybitniejszych przedstawicieli tak duchowieństwa, jak i laikatu zaangażowanego w życie Kościoła. Nie zamierzam i nie ośmieliłabym się w jakikolwiek sposób oceniać czy recenzować tych głosów. Nie wolno oceniać rachunku sumienia, trzeba się nad nim jedynie pochylić z pokorą, wdzięcznością i z wielkim szacunkiem, a nawet podziwem dla tych, którzy na nasze zaproszenie zechcieli odpowiedzieć, odsłaniając często swój ból i poczucie zranienia czy bezradności.

Pozwolę sobie jedynie potraktować te głosy jako świadectwo stanu ducha polskiej inteligencji, sądzę bowiem, że trudno znaleźć do rozważań nad tym tematem lepszy i ciekawszy materiał. (. .. )

Inteligent w społeczeństwie, inteligent w Kościele

O wiele łatwiej jest naszkicować portret społeczny niż duchowy polskiej inteligencji. Pisałam już o problemie szukania korzeni duchowej formacji tej grupy. Na pewno od pokoleń bliskie są związki łączące polską inteligencję i Kościół katolicki. Z tych głębokich związków powstała grupa zwana polską inteligencją katolicką.

Kościół katolicki był w Polsce instytucją, której roli w historii nie sposób przecenić. Znaczenie, jakie miała obecność Kościoła w życiu narodu w ciągu wieków, wciąż jeszcze czeka na dogłębne analizy historyczne i socjologiczne.

Jednak w znaczących kręgach inteligencji związanej z Kościołem istniał nierozerwalny związek między religią a polityką, ideały walki narodowowyzwoleńczej i służenie ojczyźnie miały wymiar nie tylko moralny, ale wręcz religijny.

"Jeżeli komu otwarta droga do nieba, to tym, co służą ojczyźnie" - bardzo głęboko w świadomości społecznej zakodowane było to zdanie. Religijne uroczystości i obchody rocznic narodowych, wybitne postaci księży zaangażowanych w działalność społeczną, często wprost polityczną, kształtowały obraz Kościoła jako instytucji społeczno-charytatywnej, przestrzeni wolności w zniewolonym narodzie. Coraz bardziej zacierały się granice między wymiarem religijnym a moralnym, między społeczną czy nawet polityczną rolą Kościoła, między byciem instytucją a byciem wspólnotą wierzących. Można powiedzieć, że w historii Polski tych wymiarów nie da się rozdzielić i że na tym właśnie polega siła i specyfika polskiego Kościoła. Takie opinie, choć nie pozbawione głębokich racji, niosą ze sobą pewną ambiwalencję i stoją, ośmielę się twierdzić, u źródeł kryzysu, który obserwujemy, a do którego nie do końca odważamy się przyznać.

W części wypowiedzi z "Więziowej" ankiety dostrzec można takie postawy, które przede wszystkim postrzegają Kościół jako instytucję społeczno-charytatywną, przyznając jej nawet prawo do oddziaływania politycznego, nie dostrzegają jednak wymiaru transcendentnego tej posługi. W wypowiedziach tych często można dostrzec głęboko zakorzeniony w świadomości podział, w którym są "oni", czyli hierarchowie i kler, oraz "my", czyli lud Boży. Owocem takiego myślenia są często używane sformułowania "Kościół zrobił, Kościół powiedział", w których mimo głębokiego doświadczenia bycia częścią tego Kościoła tworzy się dystans i ograniczone zostaje pole odpowiedzialności.

Właśnie w tym przemieszaniu wymiarów widzę jeden z podstawowych problemów, przed którym stoi dziś polska inteligencja katolicka. Znajomość definicji Kościoła jako wspólnoty wierzących nie zawsze musi iść w parze z przeżyciem doświadczenia tej wspólnoty.

Podstawowe doświadczenie wspólnoty, co mocno jest akcentowane w wielu wypowiedziach, to przede wszystkim doświadczenie wspólnoty narodowej. O wiele pełniej odnajdujemy się w takich przeżyciach zbiorowych, jak doświadczenie "Solidarności", karnawał wolności, stan wojenny, niż w doświadczeniach stricte religijnych, doświadczeniach, które są odkrywaniem tożsamości, jedności duchowej we wspólnocie Kościoła. Czasami nawet wydawać się może, że to właśnie wydarzenia z wymiaru społecznego i narodowego tworzą życie Kościoła i że to poprzez nie odnajdujemy się w Kościele. Papieskie pielgrzymki, zwłaszcza pierwsza, będące niezwykłym przebudzeniem religijnym dla wielu ludzi, nie mającym sobie równych we współczesnej historii Kościoła w Polsce, często są interpretowane przede wszystkim jako przebudzenie ducha narodu, prowadzące do powstania "Solidarności". Trudno temu zaprzeczyć i nie doszukiwać się związku między tymi wydarzeniami, ale tym, co wydaje się podstawowe, jest rozdzielenie płaszczyzn i niemylenie ich, również odpowiednie rozłożenie akcentów. Istnieje przecież hierarchia wartości podstawowych, tak w życiu każdego człowieka, jak i całych grup społecznych czy narodów. W tej hierarchii wartości duchowe, wartości sacrum poprzedzają wartości społeczne czy nawet czysto humanistyczne, moralne. Świat wartości jest ze sobą nierozerwalnie związany, ale wartości wyższe rodzą wartości niższe, a nie odwrotnie. A czasami wydawać się może, że ideały życia społecznego kreują sposób bycia inteligenta w Kościele i rodzaj jego religijności.

Wiele mówi się o słabej recepcji papieskiego nauczania, a nawet o słabej znajomości tego, co Jan Paweł II mówi i pisze. W znikomy sposób odnajdujemy się jako wspólnota Kościoła w przeżywaniu takich wydarzeń, jak rocznica zakończenia II Soboru Watykańskiego, będącego przecież podstawowym wydarzeniem współczesnego Kościoła. Niezbyt głęboko dotyka nas nadchodzące wydarzenie dwutysiąclecia chrześcijaństwa.

Zapewne dotyka, ale w nieporównywalnie mniejszym stopniu pobudza nasze zaangażowanie, prowokuje do myślenia, do podjęcia istotnych problemów Kościoła, który "wciąż jest w drodze", niż wydarzenia narodowe i polityczne.

Chwilami może się wydawać, że życie Kościoła w Polsce uzależnione jest od sytuacji politycznej i społecznej o wiele bardziej niż od wpisywania się w życie Kościoła powszechnego. Tak jakby wydarzenia społeczne próbować przetwarzać na wydarzenia duchowe czy wręcz religijne. Jest w tym przestawienie akcentów, zachwianie proporcji hierarchii wartości. Efekty takich działań i takiego sposobu myślenia mogą przynieść dramatyczne wyniki.

Wydarzenia z życia narodu są i muszą być ważne dla Kościoła, ale nie mogą go tworzyć jako wspólnoty. Nie będą budować ani rozwijać duchowej tożsamości wierzących - co najwyżej ich patriotyzm. Ale zapewne nie od rozbudzania patriotyzmu jest przede wszystkim Kościół i nie takie jest jego podstawowe zadanie. Nie takim wartościom ma służyć wspólnota Kościoła.

Wszystko to wydaje się dość oczywiste na poziomie intelektualnym, ale nie jest do końca oczywiste w działaniu. Mówi się dużo o tym, że w katolicyzmie polskiej inteligencji ścierają się różne opcje - jest katolicyzm spod godła Narodowej Demokracji i katolicyzm "lewicujący". Przedstawiciele tych opcji nie mogą się ze sobą spotkać ani porozumieć, jedna drugiej zarzuca błędy w rozumieniu Kościoła i fałszywą interpretację jego nauczania. Jest to kolejny przykład przemieszania wymiarów. Poglądy polityczne czy wręcz przynależność partyjna decydują o naszym byciu w Kościele i o sposobie tego bycia. Nie jest to zapewne bycie w Kościele jako we wspólnocie wierzących, ale w Kościele-instytucji. Taka obecność niewiele ma wspólnego z odnajdywaniem się wzajemnie jako bracia w tej samej wierze, w której podstawą naszego porozumienia się jest odnajdywanie się w Chrystusie jako dzieci jednego Boga.

Mało spieramy się o interpretację Biblii, niewiele dyskutujemy o znakach, jakie przynosi nam, jako Kościołowi, współczesność, bo żeby móc porozumiewać się na tym poziomie, trzeba by wcześniej przejść "ponad" różnieniem się w swoich poglądach politycznych.

Jeżeli odważam się pytać, czy "Więziowy" rachunek sumienia Kościoła w Polsce może przynieść owoce dla wspólnoty wierzących, to pytam właśnie o to, czy polska inteligencja katolicka jest w stanie wznieść się ponad podziały z innego wymiaru, podziały polityczne i ideologiczne, i czy chce, czy może odnaleźć się na nowo we wspólnocie podstawowej - wspólnocie wiary?

Inteligencki krzyż

Grupa społeczna, jaką jest inteligencja, przeżywa kryzys. Kryzys ten nie może ominąć tej jej części, która definiuje się jako inteligencja katolicka. Co znaczy dziś ten termin? Czy oznacza przede wszystkim etos społeczny wraz z jego mitem, czy też sposób obecności w Kościele grupy, która nazywa się "inteligencją" i jest jedną z wielu wspólnot w wielkiej wspólnocie Kościoła? Grupą niekoniecznie najważniejszą i wiodącą.

Jak wiele w wymiarze duchowym ma do zaofiarowania Kościołowi inteligencja? Przed tymi wszystkimi pytaniami trzeba dziś stanąć na nowo próbując odczytać swoją misję, odnaleźć tożsamość i podstawowy sens powołania.

Inteligencja przyzwyczajona do swej wiodącej roli w życiu społecznym z trudem godzi się na to, że jej rola i miejsce w Kościele może być inne, nie musi być pierwsze. Zwłaszcza że światem wiary rządzą inne prawa niż światem hierarchii społecznych. W Kościele pierwsze miejsca są miejscami ostatnimi, przynajmniej tak powinno być. ..

Wydaje się, że część niechęci hierarchii Kościoła i kleru do inteligencji bierze się również z postrzegania jej poprzez prymat społeczny, a nie duchowy. Część żalów i pretensji o to, że inteligencja nie spełnia pokładanych w niej nadziei, potwierdza się często cytatem: "Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie". Czy jednak w świecie wartości duchowych, w świecie wiary inteligencja jest tą grupą, której naprawdę wiele dano? Dla świata dano jej zapewne dużo - wiedzę, wykształcenie, prestiż społeczny, władzę i możliwości, czym jednak są te wartości w świecie wiary? Czy inteligent nie jest ewangelicznym bogaczem, któremu trudno wejść do Królestwa Niebieskiego?

Wykształcenie, myślenie rodzące wątpliwości, każące zadawać trudne pytania, pewien rodzaj pychy wynikający ze społecznego prestiżu czy nie czynią inteligencji grupą, której w Kościele jest być trudno? W świecie wiary podstawowymi wartościami jest pokora, zawierzenie, zaufanie, poddanie się woli Bożej, często zawieszenie swoich wątpliwości i pytań. To wszystko jest krzyżem, który niesie inteligent, i tak chyba trzeba to postrzegać. O wiele łatwiej przyjąć wiarę ludziom prostym, dla których zawierzenie czy nawet pewien rodzaj intelektualnej naiwności są chlebem powszednim ich życia. I chociaż w świecie ich rola jest tak często znikoma, w wymiarze duchowym niejednokrotnie mogą być wzorem.

Nie popadajmy jednak w schematy. Nigdy formacja ludowa nie będzie formacją, w której będą mogli odnaleźć się inteligenci. Nie jest to też formacja najlepsza, bo klasyfikowanie rodzajów duchowości jako lepszych i gorszych jest ogromnym uproszczeniem sprawy i zafałszowaniem problemu. Inteligencji - z całym bagażem, który niesie od pokoleń - trudno jest być w Kościele. Nie odnalazła też chyba wciąż jeszcze formacji duchowej, poprzez którą jej religijność i bycie w Kościele może się spełniać najlepiej.

Inteligencja, od której wiele się wymaga, nie jest jednak grupą, której wiele się ofiarowuje. A wydaje się, że ze względu na jej duchowe rozterki trzeba otoczyć ją szczególną opieką i troską. Towarzyszenie inteligencji w jej duchowym wzroście nie jest dla duszpasterzy zadaniem ani łatwym, ani być może specjalnie wdzięcznym. Wymaga wiele trudu, wiedzy, umiejętności i chęci wsłuchania się w problemy tej grupy, bez łatwego oceniania. Może też dlatego inteligencja ma tak mało swoich duszpasterzy i tak mało jest form religijności w polskim Kościele, w którym może się odnaleźć.

Polski inteligent stoi na rozdrożu. Zatraciła się jego misja społeczna. W wymiarze duchowym trudno mu się odnaleźć. Świat zewnętrzny nie pomaga mu w tym, bo inteligent może być podziwiany, może budzić respekt, ale rzadko bywa lubiany. Wzbudza różne uczucia - od pogardy do resentymentu, ale prawie nigdy nie ofiarowuje mu się wsparcia, chyba żeby mu się przypochlebić. Dzieje się tak nie bez jego winy. Trzeba zdać sobie z tego sprawę i rozeznać znaki nowego czasu - bez megalomanii i bez przesadnego rozgoryczenia.

Jestem głęboko przekonana o tym, że inteligenci mają wciąż bardzo wiele do zaofiarowania tak społeczeństwu, jak i wspólnocie duchowej Kościoła. Muszą tylko na nowo odkryć świat wartości i dopełnić rachunku sumienia.

 






Czy zmierzch inteligencji?