Rzeczpospolita - 2001.21.07

 

 

Najbardziej utrwalone w historii III Rzeczypospolitej ugrupowanie z partii aspirującej na przywódcę demokratyzującego się narodu - walczy teraz o przetrwanie

 

 

IRENEUSZ KRZEMIŃSKI

Odrzucona misja Unii Wolności

 

 

Jest w tym tajemniczy paradoks: dlaczego partia, która skupia - a przynajmniej skupiała - niemal całą śmietankę polskiej demokratycznej opozycji, która realnie przyczyniła się do stworzenia podstaw naszej demokracji, nie zyskała szerokiego uznania, a dzisiaj stopniowo traci poparcie nawet swego najbardziej zagorzałego elektoratu?

Gdy kilka lat temu w niedocenionej książce "Gdańsk i Ateny" Bronisław Świderski zarzucił polskiej inteligencji antydemokratyczną postawę - poczułem się dotknięty. Autor dowodził, że kształtująca się po 1989 roku nowa elita solidarnościowa, szczególnie ta wywodząca się jeszcze z czasów demokratycznej opozycji, dziedziczy tradycję polskiej inteligencji. Jej charakterystyczną cechą jest swoisty patriarchalizm i antydemokratyczne nastawienie, negujące w praktyce przekonanie, że każdy obywatel ma równe prawo do udziału w rządach, a zwłaszcza prawo do zabiegania o poparcie społeczne i kandydowanie w wyborach. Gdy - na ogół niespodziewanie w polskiej historii - realizowało się wolne państwo, walcząca o równe prawa dla ludu inteligencja - dowodził Świderski - natychmiast zaczynała patrzeć z góry na wszystkich nie-inteligentów. Wszak była nauczycielem i przewodnikiem "ludu", i to jej należał się udział we władzy. I teraz też uważa, że rządzenie powinno przypaść w udziale zasłużonym w walce o wolność i niepodległość inteligentom. Inteligenckie myślenie zakładało, iż wyzwolony lud sam z siebie powinien powierzyć władzę zasłużonym autorytetom moralnym.

Oburzony na Świderskiego myślałem wówczas, że być może to patriarchalne, protekcjonalne nastawienie do "maluczkich" było charakterystyczne dla dawniejszej inteligencji, przejawiane zarówno przez jej część postępową, jak i katolicko-narodową.

Dziś wspominam diagnozę Świderskiego z rosnącym przekonaniem, że to raczej moje na nią oburzenie było naiwne. A diagnoza ta pasuje, jak ulał, do Unii Wolności.

Emanacja inteligencji

Unia niemal dosłownie wciela i wyraża ów inteligencki światopogląd: walcząca o wolność inteligencja jest przewodnikiem, nauczycielem i autorytetem, z definicji stojącym ponad codziennym, "cielesnym" i materialnym zabieganiem. Z definicji, jako "głowa" widzi dalej i lepiej, i porusza się w świecie spraw podstawowych, w świecie wartości, których strzeże. Jej więc należy się rządzenie.

Diagnoza Świderskiego wyjaśnia niepowodzenia Unii Wolności, która aspirowała do roli przywódcy demokratyzującego się narodu, a teraz walczy o przetrwanie. Ten paradoksalny niedemokratyzm unijnego myślenia jest oczywiście przyczyną wielu konkretnych zjawisk, które powodowały i powodują dramatyczny spadek popularności UW.

Jest to cecha tak głęboko tkwiąca w myśleniu reprezentantów najpierw Unii Demokratycznej, a teraz Unii Wolności, że przejawia się nawet wtedy, kiedy zdają sobie oni sprawę z owej moralistycznej pychy i specyficznego, politycznego zarozumialstwa. Wspaniale można to było zaobserwować w niedawnym wywiadzie prof. Hanny Świdy-Ziemby, udzielonym "Gazecie Wyborczej".

Co się należy najlepszym

Głębokie przekonanie o własnej cnocie, kierowaniu się w życiu codziennym najwyższymi wartościami i zajmowaniu wyższej pozycji - ma bardzo konkretne konsekwencje praktyczne. Z jednej strony wpływa na swego rodzaju nieudolność w politycznym działaniu, z drugiej zaś - nieodmiennie rodzi podejrzenie o moralną obłudę. Unia bowiem z jednej strony często obraża się i umywa ręce, których przecież nie będzie nurzać w brudnej grze politycznej. W imię więc Wyższych Wartości rezygnuje z uczestnictwa, gdy gra nie osiąga właściwego poziomu, moralnego bądź merytorycznego. Przykładów było wiele, a skutek jest taki, że wielekroć zrezygnowano w ten sposób z rzeczywistej walki o wartości.

Ludzie Unii uczestniczą zarazem, w mniejszym lub większym stopniu, ale nieprzerwanie, we władzy od początku polskiej demokracji. W różnych dziedzinach i w różnych okresach przedstawiciele tej partii zyskiwali przodujące pozycje i odpowiedzialne funkcje. Dzieje się tak nawet i teraz, gdy oficjalnie partia wycofała się z rządzącej koalicji. Mimo to zachowała stanowiska w wielu dziedzinach. I w centrali, i na poziomie władz samorządowych unici potrafią całkiem nieźle sobie radzić i zwyciężać w demokratycznych bojach o wpływy i stanowiska. Skoro jednak tak powszechnie deklarują swą niechęć do personalnej i partyjnej gry, podejrzenie o obłudę nabiera życia.

Ci, którzy wiedzą lepiej

Być może jeszcze ważniejszą konsekwencją owego ademokratycznego, "inteligenckiego" myślenia jest niechęć Unii do zdobywania poparcia, do przekonywania jak najszerszej części publiczności do proponowanych rozwiązań i programów. To też poniekąd paradoks, bo dobry nauczyciel tłumaczy i wyjaśnia tak długo, aż najtępszy uczeń pojmie, o co chodzi.

Są jednak i inni nauczyciele. Dyskusji być nie może, bo dwa razy dwa jest cztery. Otóż Unia Wolności, zwłaszcza pod przewodnictwem Leszka Balcerowicza, była nauczycielem żądającym posłuchu. Przemawiała jak wykładowca na kursie wstępnym.

Jednak to nie tylko cecha Balcerowicza. Wszak Unia wie lepiej w różnych sprawach i ma rację tak oczywistą, że wyjaśniać jej nie ma potrzeby: kto mądry i uczciwy w mig pojmie!... Zabieganie zaś o poparcie w sprawach oczywistych bądź w sprawach, o których zdecydowali Zasłużeni Eksperci, czy też dyskutowanie o jednoznacznych ocenach moralnych - jest poniżej godności odpowiedzialnej partii.

Zbiór osobowości

Mentorsko-nauczycielskie nastawienie unitów, przekonanie o swej szczególnej pozycji i znaczenie moralno-intelektualnych kryteriów w ocenie świata i ludzi miało jeszcze jedną konsekwencję. Bardzo trudno w tym gronie skłonić ludzi do jednolitego działania. Unia od początku składała się z indywidualistów, i to w dwojakim sensie: tworzący ją ludzie kierowali się indywidualistycznym etosem i byli silnymi bądź wybitnymi osobami, albo należeli do elitarnych kręgów społecznych. Wszak - jako Unia Demokratyczna - partia powstała ze środowisk dysydencko-solidarnościowych, które poparły Tadeusza Mazowieckiego w pierwszych demokratycznych wyborach w Polsce. Były to grupy ludzi, które wspierały najpierw KOR i demokratyczną opozycję, potem włączyły się do NSZZ "Solidarność", by w ponurych latach stanu wojennego najdłużej wspierać i współtworzyć solidarnościowe podziemie. Miały swych lokalnych liderów i bohaterów, swą legendę i niezaprzeczalne zasługi. Nie miały najmniejszego zamiaru podporządkować się choćby najbardziej szacownej "centrali". Poparcie dla Mazowieckiego w dużym wszakże stopniu było skutkiem niechęci do Wałęsy, który wybierając kandydatów do komitetów obywatelskich, zlekceważył niemal całkowicie opinie miejscowych środowisk inteligenckiego podziemia.

Powstała zatem partia zróżnicowana, oparta na wielu silnych osobowościach i obdarzonych własną tożsamością kręgach społecznych. Różnorodność i wielobarwność Unii Demokratycznej, a potem Unii Wolności, jej wewnętrzny pluralizm był przeciwieństwem tzw. centralizmu demokratycznego PZPR.

Inteligencki etos i dysydenckie, a potem obywatelskie zaangażowanie, które niewątpliwie spajało zróżnicowanych członków i sympatyków Unii, okazało się jednak spoiwem zbyt słabym. Gdy na polskiej scenie politycznej rozwijały się różne ideowe opcje, kiedy sytuacja wymagała jednoznacznego opowiedzenia się za takim czy innym rozwiązaniem, pluralistyczna i rozintelektualizowana Unia albo milczała, albo opowiadała się za przeciwnymi koncepcjami. Powstanie Unii Wolności z połączenia UD i KLD oraz wybór Leszka Balcerowicza na przewodniczącego nowej partii były próbą nadania ugrupowaniu bardziej jednoznacznego oblicza. Dyskusja wewnątrzpartyjna między zasłużonymi działaczami i moralnymi autorytetami, mającymi inne zdanie co do istotnych spraw do rozwiązania, nie mogła prowadzić do pozytywnych skutków: jakże jeden autorytet miałby ustępować innemu?

Pod rządami Balcerowicza Unia stała się niewątpliwie bardziej jednolita ideowo, lecz w jej funkcjonowaniu powoli zanikły wybitne osobowości i zasłużone kręgi społeczne. Symbolem Unii stał się jej przewodniczący, z coraz bardziej dogmatycznym kursem neoliberalnej polityki gospodarczej. Wydawać się mogło, że znacznie wzrosła efektywność działania partii. Ale wcale nie jest pewne, czy to pragmatyczne "zdyscyplinowanie" przyczyniło się do niezłego wyniku wyborczego w 1997 r. Osobiście sądzę, że sukces był efektem jednoznacznego stanowiska w podstawowym sporze, który zdominował tamte wybory: za lub przeciw postkomunistom. Unia znalazła się wówczas po tej samej stronie co AWS, współtworząc blok partii postsolidarnościowych. Stąd też obecna krytyka Unii za koalicję z AWS, jaką na przykład formułuje Hanna Świda-Ziemba, wydaje się nieuzasadniona.

Pragmatyczne zdyscyplinowanie partii na dalszą metę okazało się zgubne: prowadziło do stopniowego wygaśnięcia poczucia więzi i wyborczej lojalności z Unią nawet tych grup, których przedstawiciele wciąż tworzą jej osobowy skład i do których liderzy Unii wciąż się odwołują. A już najsmutniejsze jest to, że inteligenci, a szczególnie nowa warstwa młodych profesjonalistów, którzy stanowili jej wierny elektorat, przenieśli swe sympatie na Platformę Obywatelską.

Ideowe zaangażowanie

Zasłużeni działacze Unii - vide wspomniany wywiad Hanny Świdy-Ziemby - oskarżają dawne KLD za swe aktualne porażki. Lecz to, iż członkowie KLD nie zrośli się z dawnymi działaczami UD, mimo że z całą pewnością byli skłonni wielu z nich traktować z szacunkiem i uznaniem, jest klęską przywódców UW. Unię Wolności porzuciło młodsze, prężne, pragmatyczne pokolenie działaczy partyjnych i sympatyków. Zasłużeni zostali w Unii, lecz to nie daje perspektyw na przyszłość.

W Unii Balcerowicza zanikła nie tylko wewnętrzna dyskusja, a zróżnicowany chór głosów zamienił się w głos przewodniczącego i jego współpracowników. Efektywność została osiągnięta za cenę ograniczenia działania partii do troski o finanse państwa. Nic więc dziwnego, że równie zróżnicowany jak sama partia zastęp jej sojuszników trwale się skurczył. Partyjna polityka w demokracji z całą pewnością jest czymś więcej niż sztuką obietnic, ale choćby w minimalnym stopniu musi być działaniem w imię realnych społecznych interesów. Nie można bezkarnie lekceważyć interesów grup, które stanowią społeczne zaplecze i bazę partii, licząc, że ich ideowe zaangażowanie każe im o codziennych sprawach zapomnieć. Gdy dobro wspólne staje się zbyt abstrakcyjne, wycofują się z poparcia nawet najbardziej zaangażowani sympatycy.

Przestroga przed przyjaciółmi

Nawet gdy wziąć wszystko, co powyżej, pod uwagę, porażki UW w oczach opinii publicznej pozostają sprawą tajemniczą.

Bierze się to z mieszaniny obiektywnych powodów, których dotyczyła powyższa analiza, ale zarazem ze splotu nieporozumień oraz skrzywionego obrazu UW. Niektórzy sprzymierzeńcy tej formacji, gdy jeszcze była Unią Demokratyczną, oddali jej niedźwiedzią przysługę, stwarzając taki jej społeczny obraz, jaki przyczynił się do ograniczenia zasięgu oddziaływania.

Tym szczególnym sojusznikiem była przede wszystkim "Gazeta Wyborcza". Od powstania partii przyjęło się uważać, że to właśnie "Wyborcza" wyraża kierunki działania nowej formacji. Był to jednak sojusznik, który sam stanowił szczególną frakcję w partii. Nagradzał jednych unitów, bezwzględnie krytykując innych, własną wizję sugerując jako program partii. Zwłaszcza wtedy, gdy zasadniczą cechą podziału na polskiej scenie była opozycja między postkomunistami a obozem postsolidarnościowym, "Gazeta Wyborcza" wytworzyła mętny i dwuznaczny obraz partii, zgodny z własnym kierunkiem współdziałania z komunistami. Unii przypisano cele i intencje, które - być może - bliskie były niektórym jej członkom, ale nie całej partii.

Dwuznaczny był stosunek "Wyborczej" do przywódców UD, a potem UW. Popierała, lecz zarazem ostro ich krytykowała, jak to niezależna gazeta... Leszek Balcerowicz, pod koniec swego destrukcyjnego przewodniczenia Unii, był pozytywnym bohaterem "Gazety", lecz wcześniej - jakże często przedmiotem jej krytyki.

Wydaje się, że to właśnie wsparcie "Gazety Wyborczej" odcięło Unię na trwałe od wielu grup i środowisk społecznych. Ten najbardziej wpływowy polski dziennik nie przyczynił się do tego, aby przynajmniej wśród inteligenckiego elektoratu wytworzyć wyborczą lojalność wobec partii.

Niebyt lub transformacja

Jaka więc przyszłość czeka Unię, wciąż przecież skupiającą kwiat polskiej inteligencji?

W Polsce partie niezdobywające miejsc w Sejmie mają małe szanse przetrwania. Na ogół są słabo zakorzenione społecznie i ich byt nikogo "na dole" nie obchodzi. Unia Wolności wydawała się być partią, która jako bodaj jedyna miała owe społeczne korzenie. Wszystko wskazuje jednak, że nastąpiła znaczna korozja członkostwa w partii oraz wycofanie się wielu sympatyzujących z nią kręgów społecznych. W ostatnich wyborach samorządowych, które dobrze pokazują owe społeczne korzenie, Unia Wolności przegrała w wielu miejscach, i to tam, gdzie miała poparcie w ciągu całej pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Publikowane wyniki badań sondażowych, które nieodmiennie od kilku miesięcy lokują Unię na granicy progu reprezentacji w Sejmie lub poniżej, skłaniać będą co światlejszych wyborców do głosowania raczej na Platformę, aby - jak to się potocznie mówi - "nie tracić głosu". Głosowanie na niekomunistyczną, centroprawicową orientację wciąż będzie ważne dla wielu środowisk, chociaż bez porównania mniej niż cztery lata temu.

Mimo swej opłakanej sytuacji, Unia jest smakowitym kąskiem politycznym. Szczególnie dla SLD. Zdradzając swój życiorys, drogę pokazał Andrzej Celiński. Obecnie nawet wierni sympatycy "Gazety" traktują Celińskiego jak odstępcę. Jednak dotychczasowa struktura polskiej sceny politycznej, wyznaczana opozycją wszystkich innych wobec komunistów czy też postkomunistów, wyraźnie ulega zmianie. Opozycja się rozmywa i z całą pewnością czeka nas przedefiniowanie podziałów. Komunistyczna przeszłość będzie jeszcze bardziej jednoznacznie zapomniana. Pozyskanie do współpracy przez SLD ludzi Unii niezmiernie przyspieszyłoby ten proces. Zarówno reprezentowana w parlamencie, jak i pozostająca poza nim Unia będzie więc poddana niezwykle silnej pokusie. Gdy jej ulegnie, na pewno zniknie jako osobny aktor.

Jeśli Unia znajdzie się w Sejmie, jej naturalnym sojusznikiem powinna stać się Platforma Obywatelska, która ma szanse zostać podstawową reprezentacją skompromitowanej obecnie prawicy. Unii grozić będzie konieczność podporządkowania się ugrupowaniu, które dopiero co z niej odeszło. Oddzielenie się dawnej UD od dawnego KLD oznaczało wszak niemożność dogadania się nie tylko w sprawach strategii i taktyki działania, ale i bardziej zasadniczych. Unia, wchodząc w alians z Platformą, będzie musiała się zmienić, tracąc coś ze swej dotychczasowej tożsamości. Jak wiemy z doświadczenia, jest to bardzo bolesne dla ukształtowanych organizmów partyjnych. Będzie oznaczało powstanie jakieś nowej wersji Unii.






Czy zmierzch inteligencji?