Rzeczpospolita - 25-11-2010

 

Piotr Zychowicz 

Jak służby PRL zabiły podwójnego agenta

 

Kapitan Mróz zdradził komunizm. Kara mogła być tylko jedna

 

Zginiesz jak suka, skur...! Jak brudny pies! Nie zasłużyłeś na nic lepszego! - krzyczy rozwścieczony mężczyzna. Trzyma pistolet z tłumikiem. Przed nim klęczy zakrwawiony człowiek. Został przed chwilą brutalnie skopany i pobity. Błaga o litość, coś tłumaczy, załamuje ręce. Obok stoi jeszcze dwóch uzbrojonych mężczyzn. Prośby nie robią na nich wrażenia.

Jest wieczór, 27 października 1960 roku. Rzecz dzieje się na wysypisku śmieci na przedmieściach Paryża w pobliżu robotniczej dzielnicy Argenteuil. Jeden ze stojących wyciąga kartkę papieru i odczytuje po polsku krótki, liczący tylko jeden paragraf, wyrok. Nie zdążył dokończyć, gdy inny z mężczyzn nacisnął spust. Kula, kalibru 7,62 mm, trafia w czaszkę ofiary. Między oczy.

Mężczyzna z jękiem upada. W tej samej chwili zaczynają strzelać pozostali oprawcy. Każdy po dwa, trzy pociski. Celują w głowę i klatkę piersiową. Po wykonaniu wyroku kamieniami masakrują twarz zabitego, aby było go trudniej rozpoznać. Wrzucają ciało do wyschniętej studni. Zarzucają je śmieciami, deskami i kamieniami.

Jeden z nich otwiera kopertę na pocztę dyplomatyczną, do której wrzucają pistolety. Zakłada na nią pieczęć, tak aby podczas ewentualnego zatrzymania francuska policja nie miała prawa do niej zajrzeć. - Spadamy stąd! - rzuca krótko i cała trójka udaje się do czarnego mercedesa na dyplomatycznych tablicach.

Samochód zabiera ich prosto do Ambasady PRL przy rue de Talleyrand. W jednym z biur czeka już kilka butelek koniaku Martell i Hennessy. Siadają w fotelach, piją. Po chwili jeden z zabójców wstaje i idzie do pomieszczenia z radiostacją. Wysyła zaszyfrowaną depeszę do Warszawy. Zadanie wykonane. Operacja "Claude" zakończona sukcesem.

Infiltracja

Jeszcze tej samej nocy francuska policja, zaalarmowana przez mieszkańca dzielnicy, znalazła ciało. Zabójstwo - jak napisano w sporządzonym później raporcie peerelowskiego MSW - "wywołało olbrzymi szok we francuskim kontrwywiadzie". Zastrzelonym człowiekiem był bowiem kpt. Władysław Mróz. Najważniejszy oficer wywiadu komunistycznej Polski, jakiego udało się zwerbować służbom znad Sekwany.

- Pozyskanie go do współpracy było wielkim sukcesem Francuzów - mówi "Rz" Witold Bagieński, historyk IPN. - Mróz przekazał im wiele bezcennych informacji o działalności komunistycznych siatek w Europie Zachodniej oraz zdradził tożsamość szpiegów. Francuzi chcieli go wykorzystać do pracy przeciw komunistom. To, że nie udało im się zapewnić Mrozowi bezpieczeństwa, było dla nich kompromitacją.

Francuski kontrwywiad usiłował dokonać kontruderzenia. Aresztowano wiele osób powiązanych z wywiadem i placówkami dyplomatycznymi PRL.

Według peerelowskich służb Francuzi usiłowali w odwecie zabić konsula w Nancy Bronisława Wyczyńskiego. Nie udało się. Ale w wyniku spowodowanego umyślnie wypadku samochodowego kierowca komunistycznego dyplomaty miał zostać kaleką.

"Mróz wsypał nie jakąś tam zwykłą agenturę. To byli prawdziwi francuscy patrioci, lewicowcy, ludzie należący do elity. Mający dostęp do premiera, ministrów, a nawet samego Charles'a de Gaulle'a. Budowano te kontakty latami. Od tamtego czasu nasz wywiad już nigdy nie miał nad Sekwaną tej rangi współpracowników i życzliwych osób" - oceniał później były oficer wywiadu PRL płk Marceli Wieczorek.

Służby PRL zmuszone były również ewakuować z Francji, Szwajcarii, Kanady, Austrii i Szwecji 12 ważnych szpiegów. Chodziło o tzw. nielegałów, czyli głęboko zakonspirowanych oficerów wywiadu, którzy - tak jak Mróz - pracowali pod przykrywką zwykłych obywateli. Wywieziono ich trzy godziny przed zabójstwem w Paryżu. W wyniku zeznań Mroza wpadł również czołowy agent służb PRL w izraelskim kontrwywiadzie Lucjan Levi (pisała o tym "Rz" w artykule "Jak wywiad PRL używał izraelskich szpiegów" 20 - 21 listopada 2010). Strata całej siatki "nielegałów" była dla komunistycznych służb dotkliwym ciosem. Po tej wpadce zlikwidowano cały Wydział I wywiadu MSW, który koordynował ich działania.

Wpadka z miłości

Na stronę Zachodu przechodziło jednak wielu agentów i szpiegów. Kilku z nich wyrządziło komunistom równie dotkliwe szkody. Dlaczego więc wyeliminowali akurat Mroza? - Francuskie służby były wówczas głęboko zinfiltrowane przez służby bloku wschodniego - tłumaczy dr Leszek Pawlikowicz, historyk z Uniwersytetu Rzeszowskiego. - Informacja o zwerbowaniu Mroza natychmiast trafiła za żelazną kurtynę. Mało tego, komunistyczni agenci we francuskich służbach ujawnili nawet, w jaki sposób Mróz jest chroniony. Zabicie go było znacznie łatwiejsze niż któregoś ze zdrajców, który znajdował się pod ochroną Amerykanów.

Władysław Mróz urodził się w 1926 roku w miejscowości Skałat w województwie tarnopolskim. W 1940 roku, wraz z całą rodziną, padł ofiarą sowieckiej deportacji, co być może uratowało mu życie. Trzy lata później w rejonie Skałata nacjonaliści ukraińscy dokonali bowiem szeregu pogromów ludności polskiej.

Mrozów wywieziono na Syberię, do Jakucji. Tam młody Władysław podjął kolaborację z wrogiem. Zapisał się do Komsomołu, później do Związku Patriotów Polskich. Pełnił funkcję agitatora w kołchozie. Według niektórych źródeł już wówczas był szkolony przez NKWD.

Najprawdopodobniej jednak pierwszy jego kontakt ze służbami nastąpił dopiero w 1947 r., gdy po przyjeździe do komunistycznej Polski złożył podanie o pracę w UB. Został przyjęty i przez trzy lata działał w bezpiece w Inowrocławiu i Bydgoszczy, zanim przeniesiono go do wywiadu.

Choć może się to wydać zaskakujące, bezwzględnego ubeka i ideowego komunistę zgubiła miłość. Mróz ożenił się z Leokadią Guzek, która urodziła się we Francji i miała tamtejsze obywatelstwo. Była przerażona prymitywnymi warunkami życia w PRL i tęskniła do Francji. To ona nakłaniała go do zgłoszenia się na wyjazd do Paryża i to dla niej starał się, by uczyniono z niego "nielegała".

Zgodę uzyskał w 1958 roku i rok później po specjalnym przeszkoleniu (język francuski, fotografia, szyfrowanie, szkolenie operacyjne) wyjechał do Paryża z żoną i dwójką dzieci. "Claude", bo taki nadano mu pseudonim, był znakomicie zakonspirowany. Pracował jako fotograf w jednej z lokalnych gazet i posługiwał się niezwykle trudnym do wykrycia systemem łączności. Jego przełożeni z Warszawy przesyłali mu listy od "matki" i "teściów", w których szyfrem przekazywali rozkazy. On zaś wysyłał pocztówki do rzekomych przyjaciół w Łodzi i Poznaniu. Anonsował w ten sposób paczki żywnościowe, w których w rozmaitych produktach ukrywał pozyskane materiały. Mikrofilmy, wykradzione dokumenty, raporty.

Jak więc wykrył go francuski kontrwywiad? - Wszystko wskazuje na to, że wydała go żona. Z miłości - mówi Pawlikowicz. - Uważała, że jako "nielegał" zbyt dużo ryzykuje i Francuzi zapewnią mu bezpieczeństwo. Myślała, że robi to dla jego dobra. Nie przypuszczała, że w ten sposób sprowadza na niego śmierć. Gdy go zamordowano, była po raz trzeci w ciąży.

Skłonienie Mroza do współpracy nie stanowiło dla Francuzów większego problemu.

- Pewnie postawili mu ultimatum. Albo przechodzisz na naszą stronę, albo spędzisz resztę życia w więzieniu. Pękł - przypuszcza Witold Bagieński z IPN.

Gdy bowiem za granicą wpadał szpieg zatrudniony jako dyplomata w ambasadzie, miejscowe władze mogły go co najwyżej wyrzucić z kraju. Schwytanych "nielegałów" miały natomiast w ręku.

Pułapka w Paryżu

Wywiad PRL pierwszą informację o tym, że kapitan Władysław Mróz zdradził, otrzymał w czerwcu 1960 roku od sowieckich mocodawców. Na początku jednak informacjom tym nie dawano wiary.

"Każdy był podejrzany. Tylko nie Mróz" - wspominał później inny szpieg PRL, który przeszedł na stronę Zachodu, por. Janusz Kochański.

Mróz był bowiem oceniany jako jeden z najbardziej sprawnych i lojalnych "nielegałów". Z czasem okazało się, że sowieckie informacje są prawdziwe. Służby PRL dowiedziały się, że Mróz mieszka wraz z rodziną w bloku należącym do francuskiego MSW (w korespondencji z centralą podawał inny adres). Następnie zawiodły go nerwy i "uciekł w popłochu", gdy zobaczył na ulicy innego oficera wywiadu PRL.

Wtedy podjęto decyzję o likwidacji. Pozostawało tylko zorganizować skomplikowaną operację. W Warszawie wiedziano, że Mróz znajduje się pod ochroną francuskiego kontrwywiadu. Postanowiono więc zwabić go w pułapkę. Zwykłym kanałem otrzymał informację, że jego ojciec rzekomo uległ w Polsce ciężkiemu wypadkowi samochodowemu.

Następnie sprowadzono do Paryża przyjaciela Mroza z PRL, którego ten "przypadkowo" spotkał na ulicy. Mróz nie mógł nie przegapić okazji i za pośrednictwem tego człowieka chciał przekazać list do rodziców. Przyjaciel powiedział jednak, że nie ma czasu, i umówił się z Mrozem na spotkanie za dwa dni w pobliżu jednej ze stacji paryskiego metra. Wieczorem 27 października 1960 roku.

Według Kochańskiego grupę skompilowano z szyfranta Ambasady PRL w Paryżu oraz dwóch dyplomatów. Niewykluczone, że jeden z nich specjalnie przyjechał z Warszawy. Drugą grupę likwidacyjną, która miała wkroczyć do akcji, gdyby zawiodła pierwsza, miano szykować w... Sajgonie, gdzie działało kilku czołowych peerelowskich agentów.

Aby koordynować akcję, do pobliskiej Brukseli przyjechał płk Henryk Sokolak, wówczas wicedyrektor Departamentu I MSW (wywiad). Według niego Mróz musiał zginąć, aby inni oficerowie działający za granicą dowiedzieli się, że "zdradzić można, ale żyć z owoców zdrady nie". "Na 12 godzin przed realizacją dostarczyłem wykonawcom ostatnie elementy rozpoznania Mroza, broń, środki pomocnicze. Potem było tylko czekanie" - napisał wiele lat później Sokolak.

Gdy on czekał w Brukseli, na parking w pobliżu jednej ze stacji metra na przedmieściach Paryża podjechał samochód. Wysiadł z niego wysoki, szczupły mężczyzna po trzydziestce. Nagle z piskiem opon zatrzymał się koło niego czarny mercedes na dyplomatycznych tablicach. Mężczyzna został wciągnięty do środka przez kilku nieznanych osobników. Samochód ruszył w stronę wysypiska w pobliżu Argenteuil.





Większa dawka top secret