KIRYŁ BUŁYCZOW

Jeniec miłości

 

 

Znany uczony i wynalazca Lew Chrystoforowicz Minc mieszkał w Wielkim Guslarze w domu nr 16 przy ulicy Puszkina. Był to człowiek uczynny i dobry, który za swój święty obowiązek uważał pomaganie ludzkości. Z tej słabostki profesora korzystali przede wszystkim sąsiedzi, którzy z kolei byli ludźmi przyziemnymi, nie lubili zastanawiać się nad przyszłością i często rozmieniali talent profesora na drobne. Istnieją na to liczne przykłady.

Gawriłowom zginęła kotka. Gawriłowa, cała we łzach, jak w dym do profesora. Lew Chrystoforowicz oderwał się od prac nad niewidzialnością i do wieczora skonstruował jedyny w świecie "indykator kotów", który mógł odnaleźć to zwierzę na podstawie jednego jedynego włoska. Kotka znalazła się w parku kultury i wypoczynku na wysokim drzewie, z którego zdjąć ją lub zwabić okazało się niemożliwe. Wówczas Lew Chrystoforowicz od razu i na miejscu, w parku, zbudował z gałązek, patyków i siatki na motyle przebiegającego w pobliżu młodego entomologa unikalny "zdejmowacz kotów z drzew". A chłopcu na pociechę podarował sporządzoną z pudełek po zapałkach i przepalonej żarówki "niezawodną pułapkę na rzadkie motyle". I tak niemal codziennie...

Szczególnym uznaniem zaczęli sąsiedzi otaczać swojego profesora od czasu, kiedy Lew Chrystoforowicz spełnił prośbę emeryta Łożkina, któremu pękła sztuczna szczęka. Kazał wyrzucić sztuczną szczękę na śmietnik i smarować dziąsła umyślnie w tym celu przez siebie wynalezionym środkiem na porost zębów, przygotowanym z ekstraktu krokodylego ogona. Po dwóch dniach Łożkinowi wyrosły liczne stożkowate zęby, w każdym razie o niebo lepsze od protezy.

Korneliusz Udałow zapytał któregoś dnia swoją żonę:

- Kseniu, nie odnosisz przypadkiem wrażenia, że zaczynam trochę łysieć?

Udałow wyłysiał już dawno i wszyscy zdążyli się do tego przyzwyczaić.

- Jesteś łysy od dziecka - przecięła jego wątpliwości Ksenia, przerywając na moment jakąś kuchenną robotę.

- Może wybrać się do Lwa Chrystoforowicza? - zapytał Udałow.

- Tobie on nie pomoże - powiedziała Ksenia.

- Niby dlaczego? Łożkinowi przecież nowe zęby wyrosły.

- Nie tobie to jest potrzebne! - rozzłościła się Ksenia. - Jej to jest potrzebne!

- Komu?

- Tej, której twoja łysina nie urządza.

- Twoja zazdrość - powiedział Udałow - przekracza granice.

- To szpiedzy przekraczają granicę - odparła Ksenia, ocierając łzę z oka. - A moja zazdrość siedzi w domu i spędza samotne wieczory.

Zarzuty były niesłuszne, ale Korneliusz, żeby nie denerwować żony, natychmiast zrezygnował ze swego pomysłu. Ksenia tę jego ustępliwość uznała za przyznanie się do winy i zdenerwowała się jeszcze bardziej. A kiedy Udałow powiedział, że jutro, w sobotę, wybiera się na cały dzień na ryby, Ksenia zagryzła wargi do krwi i zaczęła wpatrywać się w wielką fotografię za szkłem, na której stali ręka w rękę Korneliusz i Ksenia w dniu ślubu. .

Nic więc dziwnego, że gdy tylko Udałow poszedł do pracy, Ksenia pobiegła do profesora.

- Lwie Chrystoforowiczu! - zawołała błagalnym tonem. - Ratuj! Nie mam już do tego drania siły!

- Czym mogę służyć? - zapytał uprzejmie profesor, odrywając się od pisania artykułu naukowego.

- Już dłużej nie mogę - powiedziała Ksenia. - Jeśli nawet naprawdę ten drań jedzie na ryby, to i tak podejrzenia mnie duszą. Jestem nadzwyczaj zazdrosna. Najchętniej zamknęłabym go w pokoju i nigdzie nie puszczała.

- A co z jego pracą? - zdziwił się Lew Chrystoforowicz. - Co z jego obowiązkami wobec społeczeństwa?

- On ma obowiązki wobec rodziny! - ucięła Ksenia. - A poza tym zamykałabym go tylko w dni wolne od pracy i wieczorami.

- Wątpię, aby to było możliwe - powiedział Minc. - W dodatku ta rzecz nie należy do moich kompetencji.

- Należy - zaoponowała Ksenia. Rozsiadła się na wolnym krześle, splotła ręce na brzuchu i całym swym wyglądem dała do zrozumienia, że nigdy się stąd nie ruszy. - Myśl, od tego jesteś profesor, żeby ratować rodzinę.

- Nie mam pojęcia, jak to zrobić - rozłożył ręce Minc. - Mężczyznę w średnim wieku trudno jest utrzymać w domu.

- No to sparaliżuj go przejściowo - powiedziała Ksenia.

- Nieludzkie. - Minc zerknął z ukosa na rozpoczęty artykuł. Palił się do pisania, ale Ksenia Udałowa na pewno nie da się spławić bez załatwienia sprawy. Lew Chrystoforowicz rzucił okiem na szafę, w której przechowywał probówki i kolby z najrozmaitszymi preparatami chemicznymi i biologicznymi, pomyślał chwilę i niczego nie wymyślił. I właśnie wtedy Ksenia powiedziała:

- Chciałabym czasem, żeby mój Udałow był malutki. Nosiłabym go w torebce i nigdy się z nim nie rozstawała... Kocham go, łobuza...

- Malutki... - Minc podszedł do szafy. Pojawiła się szansa powrotu do pracy nad artykułem. Rzecz w tym, że ministerstwo leśnictwa zwróciło się niedawno do profesora z prośbą o pomoc w zwalczaniu plagi wilków. Minc, jak zawsze, zastosował niecodzienne rozwiązanie. Opracował mianowicie preparat zmniejszający wilki do rozmiarów konika polnego. W ten sposób można byłoby zachować pogłowie wilków i jednocześnie uratować stada owiec od zguby - wszak wilk wielkości konika polnego żadnemu bydlątku krzywdy nie potrafi zrobić. Niestety, ten wynalazek nie znalazł należnego zastosowania, gdyż Mincowi nijak nie udawało się osiągnąć trwałego działania preparatu...

Profesor zdjął z półki flakonik z żółtymi granulkami, odsypał kilka pigułek na papierek i podał Kseni.

- Liczę; na pani rozsądek - powiedział. - Proszę stosować ten środek jedynie w okolicznościach wyjątkowych, kiedy spostrzeże pani realne zagrożenie dla szczęścia rodzinnego. Jeśli szanowny małżonek pani zażyje granulkę, na dwadzieścia cztery godziny stanie się malutki. A potem bez szkody dla zdrowia wróci do poprzedniej postaci. Zrozumiała pani?

- Dziękuję, profesorze! - powiedziała Ksenia z uczuciem, biorąc papierek z granulkami. - Dziękuję w imieniu własnym, w imieniu dzieci, w imieniu wszystkich kobiet naszej planety. Teraz im pokażemy!

Minc jednak nie słyszał ostatnich, nie przemyślanych słów kobiety, bo już biegł do biurka. Profesor był ogarnięty ślepotą właściwą niektórym geniuszom. Zapominał o potencjalnym niebezpieczeństwie, które niosły ludziom jego odkrycia, jeśli dostawały się w ręce ludzi niedojrzałych jeszcze do spożytkowania tych wynalazków. Minc nie wiedział, że nawet owe skromne prezenty, które uczynił swoim sąsiadom, prawie nigdy nie prowadziły do ostatecznej pomyślności. Wszak chłopiec entomolog, któremu podarował "niezawodną pułapkę na rzadkie motyle", zaczął z jej pomocą kraść wiśnie ze szkolnego sadu i w rezultacie dostał okropne lanie od własnego ojca, a kotka, odnaleziona i zdjęta z drzewa, ściągnęła ze sklepowej lady wielki sznycel wieprzowy, wskutek czego wybuchła wielka awantura. Co się zaś tyczy Kseni Udałowej, to była ona typową przedstawicielką plemienia współczesnych kochających kobiet i jako taka również nie myślała o konsekwencjach...

 

Udałow wrócił z pracy wcześniej niż zwykle, bo chciał się przespać przed wyprawą na ryby. Montował wędki i sprawdzał żyłki, kiedy Ksenia wniosła do pokoju talerz zupy, w której rozpuściła granulkę, i powiedziała słodkim głosem:

- Pożyw się, doświadczalny chłopie.

Ksenia była w szczęśliwym, ale nieco jakby w nerwowym nastroju. Wierzyła Mincowi i była pewna, że gdyby lekarstwo miało mężowi zaszkodzić, profesor by go jej nie dał. A jednak sprawdziła jego działanie: godzinę wcześniej spasła jedną granulkę kociakiem, który zrobił się mniejszy od karalucha i gdzieś się zapodział.

Ksenia przygotowała starą torebkę, wyłożyła jej płaskie dno watą i wrzuciła tam kawałeczek zamszu, sprawdziła zameczek i postawiła torebkę na komodzie.

- Kto ja jestem? - zdziwił się Udałow.

- Doświadczalny chłop.

- Aha - zgodził się Udałow, który przywykł nie zwracać uwagi na słowa żony. - Obudzisz mnie o piątej trzydzieści?

Ksenia postanowiła dać mężowi ostatnią szansę poprawy.

- Kornelku - powiedziała. - Może odłożysz swoje ryby do następnej niedzieli? Weźmiemy dzieciaki i pójdziemy jutro do Antoniny. 

Na dźwięk imienia ciotki Antoniny Udałowem aż rzuciło.

- Poczekaj - nie dała mu odpowiedzieć Ksenia. - Przecież nie byliśmy u Antoniny chyba już z pół roku. Obrazi się. A jak nie chcesz, to chodźmy do Siemicwietowów.

Udałow tylko pokręcił głową. Nie chciało mu się tracić słów po próżnicy.

- To może do kina, co?

- Idź - odparł Udałow krótko i w ten sposób podpisał na siebie wyrok.

Ksenia postawiła przed nim talerz, a sama stanęła obok stołu ze ścierką w ręku, żeby złapać męża, kiedy będzie spadał z krzesła...

Udałow był głodny, więc nie zwlekając chwycił za łyżkę i zaczął jeść zupę.

- A gdzie chleb? - zapytał. - Zapomniałaś o chlebie.

- Zaraz - odparła Ksenia, ale nie ruszyła się z miejsca, bo bała się zostawić męża samego w pokoju.

- Przynieś - zirytował się Udałow i w tej samej chwili zaczął się zmniejszać.

- Oj - powiedział, nie rozumiejąc jeszcze, gdzie podział się talerz z zupą i dlaczego jego głowa znajduje się pod stołem.

Ksenia chwyciła go ścierką pod boki, wydobyła z ubrania i z radością poczuła, jak Korneliusz kurczy się jej pod rękami niczym balonik, z którego uchodzi powietrze. Korneliusz widać przyszedł do siebie, bo zaczął się szarpać i opierać, ale miał tyle siły co pisklę wypadłe z gniazda, więc Ksenia bez większego trudu wepchnęła go razem ze ścierką do torebki, a potem wysypała na białą watę.

Korneliusz wciąż jeszcze nie bardzo wiedział, co się z nim stało. Wydało mu się, że znalazł się w głębokiej ciemnej piwnicy na ostrych, elastycznych, grubych źdźbłach przypominających wypłowiałą słomę. Potem daleko w górze zobaczył zbliżającą się ogromną twarz, dziwnie znajomą, jakby z koszmarnego snu. Twarz uśmiechnęła się, otworzyła ogromne usta, w których w niejakim trudem mógłby zmieścić się cały Udałow, i zadudniła przeraźliwym głosem:

- Dobrze ci tam, kiciu?

I wówczas Udałow zrozumiał, że twarz należy do jego żony, a właściwie nie do żony, tylko do jakiejś olbrzymki o rysach Kseni Udałowej. Zmrużył oczy, żeby przepędzić widziadło i wrócić za stół, do nie dojedzonego talerza zupy. Ale twarda słoma pod rękami nigdzie nie zniknęła, więc Korneliusz uszczypnął się w bok, wywołując tym ogłuszający śmiech potwora.

- Na żadne ryby nie pojedziesz - powiedziała Ksenia. - Posiedzisz w domu. Z rodziną. To wszystko dzięki profesorowi Mincowi, że użalił się nad biedną kobietą. Teraz z tobą, bezwstydniku, nie rozstanę się przynajmniej na sobotę i na niedzielę.

I widząc, że ludzik w torebce poruszył się gwałtownie, odkrywszy wreszcie całą głębię swojego nieszczęścia, Ksenia powiedziała czułym głosem:

- Kornelku, to przecież dla twojego dobra! To wszystko przez moją miłość do ciebie. Najchętniej to nigdy bym się z tobą nie rozstawała, tylko ciągle tuliła i pieściła.

Na Udałowa opadł z góry palec wielki jak on sam i delikatnie pogładził po ciemieniu, o mało nie zdzierając razem ze skórą paru ostatnich włosków. Udałow podskoczył i ugryzł koniec palca.

- Kiciu, nie denerwuj się, nie podskakuj - skarciła go łagodnie Ksenia. - Posiedzisz trochę, przyjdziesz do siebie. Zrozumiesz, że tak jest lepiej. Potem obejrzymy sobie telewizję. Wsadzę cię do klatki po kanarku. I tak jest pusta. Dzieciaki nie zobaczą. Dzieciaków na pierwszy wieczór wysłałam do mamusi, bo z braku przyzwyczajenia mógłbyś wywinąć jakiś numer.

- Przestań! - wrzasnął Korneliusz. - Skończ z tym natychmiast. Powariowaliście z tym twoim Lwem Chrystoforowiczem, czy co? Do sądu was podam, w więzieniu zgnoję! Przecież w poniedziałek rano muszę iść do roboty!

Ksenia tylko pokiwała z wyrzutem głową i jej włos niby okrętowa lina spadł na łysinę Udałowa.

- Jutro pod wieczór - powiedziała - będziesz znów duży. Może coś zjesz?

Udałow zwalił się na watę i zagrzebał twarz w jej sztywnych włóknach. Sytuacja była przykra. Wyprawę na ryby diabli wzięli. Ksenia sądziła, że protest Korneliusza wkrótce ucichnie i wówczas będzie można z nim porozmawiać jak z człowiekiem, a nawet uzyskać zgodę na spędzanie dni wolnych od pracy w klatce po kanarku. Pomyślała też o oszczędności: malutki Udałow zje tyle co wróbelek. Nie, Ksenia, jak wszystkim wiadomo, nie jest kobietą okrutną ani zawziętą. Była przy tym święcie przekonana, że jak tylko da nauczkę mężowi, jak tylko wyciągnie z niego obietnicę, że będzie więcej czasu poświęcał rodzinie i zgodzi się chodzić w gości do Antoniny i innych krewniaków, to natychmiast wypuści go na wolność; Przecież Udałow musi w końcu zrozumieć, że innego wyjścia nie ma. Jeśli będzie się upierał, zawsze można mu podrzucić żółte ziarenko. Nie zrezygnuje przecież z domowych obiadków! Do innych nie jest przyzwyczajony.

Ale Udałow myślał inaczej. Nie pogodził się z losem i zamierzał kontynuować walkę, gdyż został głęboko ugodzony w swą męską dumę i płonął żądzą zemsty - od rozwodu z żoną do zamordowania wynalazcy Minca.

Ksenia zamknęła torebkę na ekler i zameczek. Udałow wymacał w ciemności długi włos żony i zaczął splatać z niego drabinkę sznurową, żeby wydostać się na wolność.

Ksenia ugotowała trochę kaszki manny i nalała ją na spodeczek. Kapnęła też odrobinę miodu i położyła kawalątek herbatnika. Niech się Korneliusz cieszy, przecież tak lubi słodycze!

- Dobrze ci tam, kiciu? - zapytała Ksenia. Malutki mąż podobał się jej chyba nawet bardziej niż duży. Z przyjemnością nosiłaby go w dłoniach, tylko bała się, że będzie drapał. Udałow leżał nieruchomo na dnie torby.

- Korneliusz - powiedziała Ksenia - nie udawaj. 

Korneliusz nawet nie drgnął.

- Korneliusz - Ksenia dotknęła męża palcem i Udałow bezwładnie obrócił się na plecy. Ksenia spróbowała wymacać mężowi puls, ale zrozumiała, że prędzej złamie mu rękę.

Zalewając się łzami, które obficie napłynęły jej do oczu, Ksenia wydobyła męża z torebki i położyła na tapczanie, a potem poleciała do Minca. Profesora nie było w domy. Ksenia wróciła pędem do pokoju i Udałow, który tymczasem zerwał się już na równe nogi i biegał po tapczanie, szukając miejsca, z którego najlepiej było zeskoczyć na podłogę, ledwie zdążył się położyć i przybrać pozycję nieboszczyka. Ksenia nie zwróciła uwagi na to, że jej mąż leży nie tam, gdzie został położony. Przeklinała na głos Minca, który zmarnował jej męża i już miała biec po pogotowie, ale dała sobie spokój. Pogotowie przyjeżdża do ludzi, a nie do krasnoludków.

Udałow sam siebie zgubił. Wydało mu się, że żona się odwróciła, więc poderwał się i wykonał krótką przebieżkę w kierunku pluszowego wałka. Ksenia zobaczyła to i poczuła się okropnie urażona.

- Ach, tak! - powiedziała. - Udajesz? Straszysz najbliższą osobę, uwielbiającą cię żonę? No to posiedzisz do jutra w torebce. Nabierzesz rozumu!

I wrzuciła go do torebki, trzymając z obrzydzeniem dwoma palcami, jak glistę.

Udałow trochę się potłukł i przeklął swoją niecierpliwość. Po czym znów zaczął pleść drabinkę z włosa Kseni.

Ksenia zrezygnowała z zamiaru nakarmienia Udałowa. Niech się pomęczy. Inna rzecz, że wstawiła mu do torebki swój naparstek i objaśniła:

- To zamiast nocnika. Rozumiesz?

- Nienawidzę cię - odparł Udałow z goryczą.

Zaraz też ogarnęła go bezsilna wściekłość. Zaczął biegać, zapadając się po kolana w watę, i wymachiwać piąstkami.

- Ach, tak - powiedziała Ksenia i siadła przed telewizorem, włączywszy go na pełny regulator, żeby nie słyszeć wyrzutów i obraźliwych słów. A jeśli mimo wszystko dobiegał ją głos męża, odpowiadała monotonnie:

- To dla twojego własnego dobra. Żebyś się przebudował moralnie.

Ale nie było w jej duszy spokoju. Zdobyła to, czego przed nią nie zdobyła nigdy żadna kobieta - kieszonkowego mężczyznę. Ale jej triumf nie był kompletny. Po pierwsze, mężczyzna nie życzył sobie być kieszonkowym, a po wtóre, nie miała się z kim podzielić swoim zwycięstwem. Ksenia podjęła decyzję.

Wyłączyła telewizor w najciekawszym miejscu, zapięła torebkę i poszła w gości do Antoniny.

 

W drodze Udałow zapadł na chorobę morską, przestał rozrabiać i tylko zatkał sobie uszy, żeby nie słyszeć, jak Ksenia rozwodzi się na głos o ich przyszłym szczęśliwym życiu.

Antonina nie spodziewała się gości o tej porze.

- Kseniu - powiedziała - zapraszałam was na jutro.

Antonina była zdumiewająco nietaktowna.

- Nie szkodzi - odparła Ksenia. - My na krótko.

- A Korneliusz przyjdzie? - zapytała Antonina. - Mój gnije na wyrku. Był na futbolu, przyszedł i od razu się uwalił. Tylko na pieróg nie licz. Pieróg zaplanowałam na jutro. Trzeba będzie kogoś na jutro zaprosić zamiast ciebie. Jak zdrowie? Nogi nie dokuczają?

Nogi bolały nie Ksenię, tylko jej cioteczną siostrę Nastię, ale Ksenia nic się na to nie odezwała, bo jeśli już się przyszło do ciotki Antoniny, to spierać się z nią nie należało.

- Wejdź - powiedziała Antonina. - Czego stoisz w przedpokoju jak głupia?

Ksenia posłusznie weszła do pokoju ciasno zastawionego meblami, bo Antonina lubiła kupować nowe sprzęty, ale nie potrafiła rozstać się ze starymi.

Na kanapie, wbitej między dwa kredensy - stary i nowy - leżał mąż Antoniny, Gennadij, taki sam suchy, żylasty i długonosy jak jego żona. Zakrył głowę gazetą i udawał, że śpi. Miał nadzieję, że go nie ruszą i pójdą do drugiego pokoju.

- Wstawaj - powiedziała surowo Antonina. - Baw gości, a ja pójdę nastawić herbatę. Nie ma nic gorszego niż gość nie w porę. A twój chłop gdzie?

- Ze mną - odparła figlarnie Ksenia.

- A - zgodziła się Antonina, która jak zwykle nie słuchała, co się do niej mówi i była zajęta swoimi myślami. - Nigdy do mnie nie przychodzi. Gardzi. Wstawaj, Gennadij, wstawaj.

I Antonina poszła do kuchni, zostawiając Ksenię pod opieką męża, który nawet nie zdjął gazety z twarzy.

Innym razem Ksenia może by się i obraziła. Zezłościła się i wyszła. Ale teraz zdawała sobie sprawę z tego, że przylazła do ludzi, którzy jej nie zapraszali, więc sama sobie jest winna... Chęć porozmawiania z krewniakami była jednak silniejsza od niej. Usiadła zatem posłusznie przy stole i postawiła torebkę obok siebie na obrusie.

Po jakichś pięciu minutach, podczas których w pokoju panowało milczenie, zakłócane jedynie demonstracyjnym posapywaniem Gennadija, wróciła Antonina.

- Wiedziałam, że tak będzie - powiedziała. - Ty siedzisz jak głupia,, a mój chłop udaje śpiącą królewnę. Nie, tego już za wiele!

Antonina, szybko i sprawnie nakrywając do stołu, wykroiła jednak chwilę, żeby pociągnąć męża za nogę.

- A, siostrzenica - powiedział Gennadij, jakby rzeczywiście dopiero co się obudził. - A gdzie Korneliusz?

- Tutaj.

- Aha - powiedział Gennadij. Podszedł w samych skarpetkach do stołu i usiadł naprzeciwko Kseni. - Ja też nie znoszę chodzić w gości i wysłuchiwać babskiego gadania. Nie, nawet wołami mnie w gości nie zaciągniesz. A Korneliusza za ten jego upór bardzo szanuję.

Korneliusz poruszył się w torebce i zakołysał nią. Ksenia przysunęła torebkę do siebie.

- Ciii!... - powiedziała surowo.

- Czego? - zdziwił się wujaszek Gennadij.

- To nie do ciebie - powiedziała Ksenia - tylko do Udałowa.

Udałow przestał się ruszać. Przestraszył się, że będą go pokazywać, a to byłaby hańba gorsza od śmierci.

W tym momencie Antonina przyniosła samowar i zasiedli go herbaty.

- Zabierz torebkę ze stołu - przykazała Antonina siostrzenicy. - Stół to nie jest miejsce na torebkę.

Ksenia uśmiechnęła się, ale torebkę zabrała, postawiła na podłodze między nogami, żeby ktoś przypadkiem nie potrącił, bo ogromnie kochała swojego Korneliusza. Korneliusz nie spodziewał się wstrząsu i powiedział "Oj!"

- A jednak - powiedziała Ksenia słodkim głosem, żeby zagłuszyć krzyki męża i skierować rozmowę we właściwą stronę - gdyby to ode mnie zależało, nigdy bym chłopa daleko nie puszczała. Poszedł do roboty, wrócił do domu i koniec!

- Całe życie się męczę - odpowiedziała ze złością Antonina. - Całe życie.

- To jest pycha i Bóg wi co - powiedział wujek Gennadij. - Nie nalejesz nam po kropelce z okazji święta?

- Milcz - odparła Antonina. - Picie w pojedynkę to jest alkoholizm. Sam przecież to czytałeś w czasopiśmie "Zdrowie".

- Kieliszeczek to nie alkoholizm, tylko przyjemność. Ksenia przecież też nie odmówi, prawda?

Wujek Gennadij popatrzył z nadzieją na siostrzenicę.

- Nie odmówię - powiedziała Ksenia. - Korneliusz też nie odmówi.

Tego już ciocia Antonina nie wytrzymała.

- Ksenia, dobrze się czujesz? - zapytała. - Bo mogę ci dać aspiryny. Przecież nie jestem głucha, słyszałam. Ciągle powtarzasz, że Korneliusz jest z tobą, a my przecież widzimy, że go nie ma. Mów całą prawdę. Może rzucił cię? Może coś się stało? Może znalazł sobie inną?

- Ależ nie, ciociu Antonino - rozpromieniła się Ksenia. - Ale z mężem trzeba umieć postępować. Ty na przykład spędziłaś z wujem Gennadijem całe życie, a on cię unika.

- Ja bym od niej uciekł do Australii, na antypody - powiedział Gennadij. - Może zresztą jeszcze dam się zwerbować na Sachalin.

- Milcz - skarciła go Antonina. - I tak ci nie dam gorzały. 

Potem obróciła się do siostrzenicy i powiedziała pouczająco:

- Mężczyzny na miejscu nie utrzymasz. Mężczyzna to takie dzikie zwierzę, że potrzebuje wolności. Musisz się do tego przyzwyczaić. Nie przywiążesz go do siebie ani do torebki nie schowasz.

- Fakt! - powiedział wujek Gennadij. 

Nastąpił dla Kseni moment triumfu.

- Kto nie schowa, ten nie schowa - powiedziała. Z tymi słowy wyciągnęła torebkę spod stołu, postawiła ją obok filiżanki i powiedziała śpiewnie:

- Ciociu, może nalejesz herbatki Korneliuszowi. Chłopina nie jadł jeszcze kolacji.

Wydobyła z torebki opierającego się ludzika i dwoma palcami ustawiła na stole.

- Tu jest mój ślubny - powiedziała.

Ślubny zasłaniał się ze wstydu rękami i nie wiedział, gdzie ma podziać oczy.

- Rany boskie! - powiedziała Antonina. - Coś ty zrobiła z mężem, bezwstydnico?

- Zmniejszyłam go - odpowiedziała Ksenia - do poręcznej wielkości, żeby nosić przy sobie i nie rozstawać się w dni wolne od pracy.

- Tak nie wolno - powiedział Gennadij. - Jeśli baby będą doprowadzać mężów do takiego stanu, to nic dobrego dla nich z tego nie wyniknie.

- Nie wyniknie! - pisnął Udałow. - Żądam rozwodu! Przy świadkach!

- Nie gorączkuj się - powiedziała rozsądna Antonina. - Nie bój się, jesteś u swoich. W rodzinie wszystko da się załatwić. 

Potem popatrzyła z wyrzutem na Ksenię:

- No i po co ty tak? - powiedziała. - Chłopu wstyd ludzi. Musi iść do roboty, a jak on mizerak teraz pójdzie? Kto go będzie słuchał? A jak go jutro wezwą do rady narodowej?

- Żądam rozwodu! - upierał się Udałow. Zapomniał o swojej nagości i biegał między filiżankami usiłując dopaść Kseni, a Ksenia odsuwała go łyżeczką od krawędzi stołu, żeby nie spadł i się nie zabił.

- A ty bądź cicho - zwróciła się do niego Antonina. - Lepiej byś przykrył srom! Masz już przecież swoje lata.

Udałow oprzytomniał. Podskoczył do czajnika z esencją, ale nie zdołał się za nim ukryć, więc w ostatecznej rozpaczy chwycił za krawędź półlitrowego słoika konfitur, podciągnął się i wpadł do środka.

- Nie bój się, ciociu - powiedziała Ksenia, pilnując, żeby Udałow się nie utopił. - To tylko na niedziele i święta. Korneliusz na poniedziałek wróci do stanu.

- Nie pochwalam - powiedziała Antonina. Nie pochwalała wielu rzeczy i piekliła się nie z miłości do Udałowa, nie ze współczucia, tylko ze strachu przed każdą nowinką, choćby to nawet była nowinka na pierwszy rzut oka pożyteczna dla kobiet.

- A ty wyłaź - surowo rozkazała Antonina Udałowowi. - Przez ciebie trzeba będzie produkt wyrzucić.

- To mnie wyjmij - pisnął Udałow. - Sam nie wylezę. 

Głosik miał słabiutki, ledwie słyszalny ze słoika.

- Pszczoła! - krzyknął Udałow.

Pszczoła istotnie krążyła nad nim, przymierzała się żądłem. I spokojnie mogła zagryźć Udałowa na śmierć. Teraz wiele rzeczy groziło mu śmiercią.

Ksenia poderwała się, wyjęła chusteczkę i zaczęła przeganiać owada, a Antonina im dłużej patrzyła na ten cały bałagan, tym bardziej robiła się zła i ponura. Nawet całkiem umilkła, bo zanim wybuchła naprawdę, gniew musiał najpierw nagromadzić się w niej jak para w kotle.

Czując to i nie chcąc na próżno tracić czasu, wujek Gennadij cichutko wstał od stołu, mrugnął do Udałowa ze współczuciem i na palcach podszedł do kredensu. Otworzył go, nalał sobie z karafki prawie pełną szklankę, a Korneliuszowi na dno kieliszka, który choć malutki, dla Udałowa był jak wiadro.

Odpędziwszy pszczołę, Ksenia wyjęła Korneliusza dwoma palcami z konfitur, nalała na spodek gorącej esencji z imbryka, podmuchała na nią, żeby nie oparzyć męża, i zanurzyła Korneliusza w herbacie. Udałowowi było gorąco, więc się bronił, a Ksenia zmywała z niego syrop i owoce, powtarzając:

- Już, słoneczko, już zaraz będzie po wszystkim.

- Wiesz co? - wybuchła wreszcie ciocia Antonina. - Ja cię tu dzisiaj nie zapraszałam, tak że możesz wracać do domu. Na milicją na ciebie nie pójdę, ale matce obowiązkowo o wszystkim napiszę. Wstydu nie masz, żeby z gołym krasnoludkiem przychodzić! A ty, Gennadij, schowaj kieliszki. Nie pora teraz pić!

- Tonia - powiedział przypochlebnie Gennadij, ale szklankę odstawił i kieliszeczek od Udałowa odsunął.

- Może w Paryżu tak z mężami postępują, ale u nas na to nie pozwolimy. W ostateczności napiszę do gazety. Już mnie tam znają. Bo inaczej dziś ja ciebie, a jutro ty mnie, człowiek człowiekowi wilkiem, co?

- Ciociu Toniu - próbowała usprawiedliwić się Ksenia. - Przecież to dla jego dobra. Żeby nie pił, nie włóczył się nie wiadomo gdzie, siedział w domu. To przecież z miłości!

Ale Antonina podeszła do Gennadija, złapała go całą garścią za siwe włosy, jakby przestraszona, że i jej mąż zacznie się zaraz zmniejszać, i odpowiedziała nieprzejednanym tonem:

- Ja swojego nie pozwolę skrzywdzić. Niech już będzie latawiec i moczymorda, ale taki mi się trafił i zmieniać go ani myślę. Jak chcesz robić twoje sztuczki, to proszę bardzo, ale my to sobie wypraszamy. I jeśli jeszcze raz odważysz się przyjść tutaj ze swoim potworem, to przegonię od progu. Idź.

Tu Antonina jeszcze raz spojrzała na byłego Udałowa, który ze zmęczenia i wstydu utracił dar mowy, i po jej policzkach nieoczekiwanie popłynęły obfite łzy.

Ksenia zrozumiała, że w tym domu nie ma już nic więcej do roboty, szybko wepchnęła męża do torebki i nie dopiwszy herbaty ruszyła do drzwi. Antonina ani myślała jej odprowadzać, a kiedy siostrzenica wyszła, odwróciła się do męża i powiedziała przez łzy:

- Jak masz chęć, to możesz kropelkę wypić.

- Nie, dziękuję - powiedział Gennadij, który też wewnętrznie przeżywał tę bolesną scenę.

Antonina usiadła, podparła głowę rękami i pomyślała, że to wielkie szczęście mieć męża w normalnym rozmiarze. Trochę się też wystraszyła, żeby stary z głupoty nie zechciał zapakować jej do torby, aby nie pyskowała. I dała sobie słowo opanowywać się i nie piłować go za bardzo. I dotrzymywała tego słowa dwa dni, ani minuty krócej.

Ksenia szła wolno do domu, przeżywając boleśnie rodzinne nieporozumienie. Torba kołysała się jej w ręku i Udałowa rzucało z kąta w kąt. Łapał się za watę, jęczał i usiłował zlizać z siebie resztki wiśniowych konfitur.

 

Po przyjściu do domu nastrój się Kseni trochę poprawił. Postawiła torebkę na toaletce wśród kremów i pudrów i położyła się spać. Postanowiła pokazać jutro Udałowa swojej przyjaciółce Rimmie, która pracowała w damskim zakładzie fryzjerskim i była wielką modnisią. I z tą myślą słodko usnęła. Przedtem zamknęła drzwi do sąsiedniego pokoju, żeby Udałow w nocy nie budził jej swoimi krzykami i jękami. Śniło się jej, że kobiety w całym mieście noszą swoich mężów w torebkach albo nawet prowadzają ich na niebieskich wstążeczkach. Wszyscy spali w domu numer szesnaście, tylko Udałow męczył się w swojej ciemnicy niczym hrabia Monte Christo i kipiał zemstą. Sprawdził już wszystkie szwy i zakątki torebki, ale szwy były mocne, a nici dla niego jak liny. Ani rozerwać, ani czym przeciąć. Nawet scyzoryk został w kieszeni straconych przy miniaturyzacji spodni.

Korneliusz spróbował podskoczyć do sufitu, ale sufit torebki był za daleko. Potem usiadł na wacie, starając się znaleźć jakieś rozwiązanie i marząc o tym, że po wydostaniu się z torebki odejdzie na zawsze z domu i będzie tylko raz w miesiącu przysyłać pieniądze na utrzymanie dzieci. Dzieci było mu szkoda.

Nagle Udałowowi wydało się, że sufit nieco się zbliżył. I ścianki też się zbliżyły. Mimo kompletnych ciemności wrażenie to było zupełnie wyraźne.

Wyciągnął rękę i dotknął materiału. Wstał i bez trudu sięgnął do sufitu. Wtedy zrozumiał, że działanie pigułki się kończy.

- Hura! - powiedział szeptem, żeby nie obudzić Kseni i nie zakłócić procesu wzrostu.

Jeszcze nigdy żadne dziecko na świecie tak nie cieszyło się z tego, że rośnie, jak cieszył się Udałow. Uciążliwa niewola dobiegała końca. Przeciągnął ręką po suficie, ale zasuwka zamka błyskawicznego znajdowała się na zewnątrz. Robiło się ciasno. Trzeba było usiąść.

I w tym momencie Udałow trochę się przestraszył. Torebka jest mocna i jak źle pójdzie, można się w niej udusić. Wzrastanie przebiegało coraz szybciej. Udałow nawet nie zdążył zawołać żony na pomoc, kiedy materiał zacisnął go ze wszystkich stron. Torebka jak na złość okazała się solidna. Głowę wdusiło Korneliuszowi w ramiona, a kolana okropnie uciskały żebra. I kiedy już gotów był wrzeszczeć z bólu i przerażenia, torebka ze straszliwym hukiem rozleciała się na strzępy, a Udałow zwalił się na podłogę. Lustra na toaletce poszły w drobny mak, a ich odłamki niczym seria z karabinu maszynowego przeszyły szybki kredensu, rozbijając po kolei wszystkie czeskie kieliszki i odświętny serwis, a stojący jeszcze przed chwilą na tym kredensie kryształowy puchar, wręczony Udałowowi osiem lat temu za zwycięstwo w ogólnomiejskim turnieju klipy, upadł wprost na etażerkę z ukochanymi roślinami pokojowymi Kseni. Rośliny pokojowe zaczęły skakać we wszystkich kierunkach i jedna z doniczek zaczepiła o żyrandol, którego wisiorki zabębniły po szybach okiennych i ocalałych jeszcze szklanych i porcelanowych przedmiotach znajdujących się w pokoju. Z żyrandola została jedna tylko goła żarówka, która zapaliła się bez niczyjej pomocy i oświetliła pomieszczenie, po którym, nie mogąc się zatrzymać, śmigały we wszystkie strony rozbite i połamane sprzęty.

Udałow wsłuchiwał się w ich łoskot i przyglądał się ich niszczycielskiej działalności z takim rozrzewnieniem, jakby to był najwspanialszy balet, opanowała go bowiem żądza zemsty i żądza ta została zaspokojona. I w miarę tego, jak niweczenie pokoju, w którym dokonano zakusu na rzecz najświętszą - na wolność osobistą Udałowa - dobiegało końca, Udałowa zaczęła ogarniać wewnętrzna satysfakcja, a nawet błogość Już nie gniewał się ani na Ksenię, ani na zbyt genialnego Minca.

Kiedy w półtorej minuty później, gubiąc w biegu lokówki, do pokoju wtargnęła Ksenia, zobaczyła przerażający obraz pobojowiska. A na podłodze, pośród tego wszystkiego, siedział całkowicie rozebrany Korneliusz Udałow i doprowadzał do porządku wędki, czego nie zdążył zrobić przy kolacji. Do autobusu jadącego w stronę jeziora miał już niewiele czasu.

Ksenia zemdlała nie od razu. Zdążyła jeszcze zapytać:

- To wszystko ty?

- Nie, ty - odparł Udałow przegryzając żyłkę.

 

KIRYŁ BUŁYCZOW "Listy z laboratorium", 1984 r.

 

 

 





Fantastyka-naukowa - subiektywny wybór