Archiwum  

Życie z dnia 2001-12-12

 

Michnikowi w odpowiedzi

 

Michnik domaga się przeprosin. Z kontekstu należy wnosić, że ma pretensję, iż w jego krytyce lustracji Ziemkiewicz nie dostrzegł dezaprobaty dla byłych konfidentów.

 

Przypomnijmy, o co chodzi. Po przyznaniu się do współpracy z SB publicysty Lesława Maleszki szefowie "Gazety" oznajmili, że jego nazwisko musi zniknąć z łamów. Poprosiliśmy o komentarz w tej sprawie Rafała Ziemkiewicza, znanego publicystę, który kilka dni wcześniej został wyróżniony Nagrodą Kisiela przyznawaną przez szacowne grono znanych publicystów i polityków. W swym felietonie Ziemkiewicz wskazał sprzeczność w postępowaniu Adama Michnika, który zawsze sprzeciwiał się lustracji, a tu raptem ukarał byłego konfidenta. W tym kontekście padła opinia Ziemkiewicza, że "Adam Michnik wmawiał nam uparcie - gdy leżało to w interesie jego formacji - że nic w tym złego, jeśli były konfident SB jest ministrem, dyplomatą lub posłem". Prawnicy Michnika w odpowiedzi przysłali nam powyższy list.

Jego tezy są szokujące, więc zacznijmy od garści cytatów z tekstów Michnika, opublikowanych w "Gazecie Wyborczej". "Wielokrotnie wypowiadałem się przeciw lustracji i nie zmieniłem zdania" (24.05.97). "Powiadają: prawda musi być ujawniona. Ale czy to jest zawsze wartość nadrzędna? Czy czasem nie lepiej spuścić zasłonę milczenia nad tym kłębowiskiem ludzkich dramatów i krzywd?" (19.08.94). "Stwierdźmy banał: współpraca ze służbą bezpieczeństwa, choćby moralnie paskudna, nie była przestępstwem przeciw kodeksowi karnemu" (23.01.96). "Nie wątpię jednak, że ustawa lustracyjna przyniesie wyłącznie szkody dla Polski" (19.06.97). "Kiedyś brzydziłem się roli konfidenta (...). Dziś najwyższą niechęć odczuwam do polowania na konfidentów" (30.04.97).
Podobnych uwag w publicystyce Michnika można znaleźć mnóstwo. Przez 12 lat Michnik był najbardziej zagorzałym wrogiem lustracji. Nawet gdy poparła ją w końcu Unia Wolności, SLD i prezydent Kwaśniewski, Michnik nie dał się przekonać. Twierdził - zacytujmy jeszcze raz - "Kiedyś brzydziłem się roli konfidenta (...). Dziś najwyższą niechęć odczuwam do polowania na konfidentów." Dlatego łatwo byłoby zrozumieć oburzenie Michnika, gdyby Ziemkiewicz napisał, że szefowi "Gazety" przeszkadza fakt, że były konfident jest ministrem. Ale na odwrót?

Michnik domaga się przeprosin. Z kontekstu należy wnosić, że ma pretensję, iż w jego krytyce lustracji Ziemkiewicz nie dostrzegł dezaprobaty dla byłych konfidentów. Ale czy nie stało się tak z winy samego Michnika, który zapomniał ten wątek wprowadzić do swoich tekstów? Zawsze w nich obrywali nie ci, którzy służyli SB, ale ci, którzy współpracę z SB chcieli ujawnić. Nawet gdy byli to sędziowie działający w majestacie prawa - jak Nizieński czy Kauba.

Drugie zastrzeżenie dotyczy zasadności żądania Michnika. Uważa on, że skoro nie napisał dosłownie, "że nie ma nic złego itd.", to nikt nie ma prawa tak interpretować jego motywów. Ale jakim prawem tak sądzi? Dlaczego publicysta nie może formułować swoich diagnoz na temat działań znanych osób? Przecież interpretowanie tych działań to nie przywilej, to wręcz obowiązek publicysty. Jeśli Michnik ma wątpliwości, niech sięgnie po własne teksty. Na przykład te, w których przypisywał Wałęsie dążenie do autokracji, mimo że Wałęsa nigdy się za nią nie opowiedział. Albo po te, w których dowodził, że motorem działania rządu Olszewskiego w kwestii dekomunizacji była nienawiść, choć sam Olszewski mówił zawsze, że kieruje nim sprawiedliwość. Czy ktoś pozywał za to Michnika przed sąd? Nie, bo skorzystał on z oczywistego prawa do oceny osób publicznych - ich działań, ich intencji, konsekwencji tych działań. Dlaczego więc Ziemkiewicz nie może? Czy dlatego tylko, że obiektem jego analizy stał się sam Michnik?

Kolejna wątpliwość dotyczy kwestii jeszcze ważniejszej. Dlaczego Michnik nie odpowiada Ziemkiewiczowi tekstem, ale grozi procesem jemu i gazecie? Publicystyka jest przecież działalnością intelektualną. Tu na argumenty odpowiada się argumentami. Jeśli Michnik nie zgadza się z tezami Ziemkiewicza, czemu tego nie napisze, czemu nie opublikuje polemiki - bądź na łamach "ŻYCIA", bądź swojej gazety? Przecież wolność słowa właśnie na tym polega, że się z kimś polemizuje, a nie grozi mu procesem.

Kiedy "Gazeta Wyborcza" zamieściła oskarżenia wobec publicystów "ŻYCIA" Ryszarda Legutki i Cezarego Michalskiego - zarzucając im antysemityzm - żaden z nich nie skierował sprawy do sądu. Natomiast grupa oburzonych intelektualistów napisała list do "Gazety", w którym skrytykowała praktykę kierowania pomówień wobec przeciwników ideowych. Zrobili tak, ponieważ wolność słowa nie polega na grożeniu "wysokim zadośćuczynieniem", ale na czymś odwrotnym - na dyskusji.

Michnik chce polemizować z nami na kancelarie prawnicze i wysokie odszkodowania. Być może dla niego to najwygodniejsza metoda. Ale czy takie metody mają jeszcze coś wspólnego z wolnością słowa?
Tekst Ziemkiewicza dotyczył działalności publicznej Adama Michnika, jednej z najbardziej prominentnych postaci polskiego życia publicznego. A w całym cywilizowanym świecie działalność takich osób podlega publicystycznym interpretacjom.
Po co zatem ten list? Otóż jest on próbą odstraszenia innych od ewentualnych słów krytyki pod adresem "Gazety". Próbą świadomie niejawną. Bo publicznie Adam Michnik chce chodzić w glorii obrońcy wolności słowa. A trudno się za takiego podawać, kiedy się polemistów pozywa przed sąd.

Ujawniamy korespondencję z prawnikami Michnika w przekonaniu, że wprowadza ona groźny obyczaj. Niech opinia widzi, jakimi argumentami próbuje się rozstrzygać spory publicystów.
Co do "ŻYCIA" zaś... Dla nas wolność słowa - zgodnie z naszymi wcześniejszymi deklaracjami - pozostaje wartością nadrzędną. I będziemy nadal publikować wszystkie - nawet kontrowersyjne - teksty poważnych autorów. 

Robert Krasowski





Adaś i spółka