Sławomir Koper

ŻYCIE PRYWATNE ELIT WŁADZY PRL

 

2015

 

(...)

 

Przypadek Bolesława Piaseckiego

 

ENDECY JADĄ DO BEREZY

Piętnastego czerwca 1934 roku w centrum Warszawy został zastrzelony minister spraw wewnętrznych Rzeczypospolitej Bronisław Pieracki. Zabójcy nie zatrzymano, a śledztwo od razu potoczyło się w kierunku organizacji prawicowych. Dwa miesiące wcześniej powstał bowiem Obóz Narodowo-Radykalny skupiający młodych, najbardziej aktywnych działaczy endecji. Przypisywano im liczne napady na lokale PPS i Bundu (żydowskiej partii socjalistycznej) oraz próby fizycznej eliminacji działaczy lewicowych. Władze nie pozostawały bierne i na dwa dni przed zamachem zdelegalizowały ONR oraz zamknęły drukarnię, gdzie odbijano organ partii - "Sztafetę". Decyzje te podjęto w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a szefem tego resortu był właśnie Bronisław Pieracki.

"W dniu zamachu [...] - wspominał prokurator Władysław Żeleński - niedługo przed zakończeniem urzędowania telefonował przywódca ONR, Jan Mosdorf, do sekretarza ministra Pierackiego, nalegając na przyjęcie go w tej sprawie [zamknięcia drukarni - S.K.] przez ministra. Minister zajęty był odbywającym się właśnie zjazdem wojewodów i sekretarz Stawicki oświadczył, że widzenie może nastąpić najwcześniej w poniedziałek. Na to Mosdorf odpowiedział, że »to już będzie za późno« i z audiencji zrezygnował".

Przywódca ONR miał na myśli niedotrzymanie terminu ukazania się kolejnego numeru "Sztafety", ale to nie miało już większego znaczenia. Opinia publiczna jednoznacznie oskarżała prawicę o zabójstwo Pierackiego, co skutkowało zdemolowaniem redakcji i drukarni endeckiej "Gazety Warszawskiej". Władze nie pozostawały w tyle i w ciągu kilkudziesięciu godzin po zamachu dokonały masowych aresztowań działaczy prawicy. I chociaż niebawem okazało się, że zamachu na Pierackiego dokonali nacjonaliści ukraińscy, to wykorzystano tę sprawę do rozprawienia się z ONR.

Już w nocy z 6 na 7 lipca 1934 roku do utworzonego właśnie obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej wyekspediowano pierwszych dziewięciu działaczy ONR. Był wśród nich 19-letni student prawa, Bolesław Piasecki, który pomimo młodego wieku cieszył się już znacznym autorytetem. Inna sprawa, że faktycznie sprawiał wrażenie człowieka urodzonego do tego, aby być wodzem.

Internowani jechali do Berezy w doskonałych humorach, uważając, że warunki odosobnienia nie będą specjalnie uciążliwe, a samo zatrzymanie znacznie wzbogaci ich biografie polityczne.

Edward Kemnitz wspominał, że eskorta policyjna w pociągu była "grzeczna i wyrozumiała", a sami działacze planowali zajęcia na czas pobytu w Berezie:

"Humory mieliśmy niezłe, zbytnio nie przejmowaliśmy się (młodość) naszym losem. Przypomnieliśmy sobie internowanie legionistów w okresie pierwszej wojny światowej w obozach w Beniaminowie i Szczypiornie. Snuliśmy różne plany, co do możliwie produktywnego wykorzystania okresu »izolacji«. A więc nasz najmłodszy kolega Włodzio Sznarbachowski, świeżo upieczony student, marzył o nauce i o sprowadzaniu sobie książek. Adwokaci Henio Rossman i Janek Jodzewicz proponowali wykłady z dziedziny prawa. Mnie, jako znającego języki angielski i niemiecki typowano na »lektora« języków obcych itp.".

Na miejscu szybko okazało się, że o żadnej nauce nie ma mowy, gdyż endecy zostali poddani brutalnemu procesowi "resocjalizacji". Jednak zgodnie z obowiązującymi przepisami ich pobyt w Berezie trwał tylko trzy miesiące, co nie wpłynęło na zmianę ich poglądów. A do najbardziej nieprzejednanych należał Bolesław Piasecki.

Przyszły lider Stowarzyszenia PAX związał się z ruchem narodowym, gdy miał zaledwie 14 lat, i już wtedy szokował otoczenie, mówiąc, że "kiedyś będzie rządził Polską". I trzeba przyznać, że od najmłodszych lat zdradzał duże predyspozycje do kariery politycznej. Był inteligentny, dynamiczny i konsekwentny, potrafił oddziaływać na innych i podporządkowywać ich swojej woli. Szybko też awansował w hierarchii organizacyjnej i gdy po rozpoczęciu studiów wstąpił do Obozu Wielkiej Polski, to niemal natychmiast został kierownikiem Oddziału Akademickiego.

Nie przejmował się specjalnie poleceniami zwierzchników i narzucał podwładnym swoje poglądy. W 1932 roku bez zgody Rady Naczelnej OWP opublikował instrukcję wewnętrzną o mniejszościach narodowych:

"Żyd może być tylko przynależnym. Chrzest nie zmienia pozycji Żyda ani jego potomków w sensie prawnym. Przynależny nie może mieć praw wyborczych ani czynnych, ani biernych. Nie może być urzędnikiem państwowym ani samorządowym, ani adwokatem, nauczycielem, rejentem, pisarzem hipotecznym".

OWP zdelegalizowano w marcu 1933 roku, a już niebawem podobny los spotkał utworzony w jego miejsce Obóz Narodowo-Radykalny. Piasecki nie zamierzał jednak zrezygnować z czynnej działalności politycznej, a pobyt w Berezie utwierdził go tylko w tym przekonaniu.

FALANGA

W zdelegalizowanej organizacji szybko doszło do rozłamu, a zwolniony z internowania Piasecki stanął na czele ONR-Falanga. Uważał, że nadszedł czas rewolucji narodowej i że należy "robić ją naprawdę, nie intelektualnie, nie w gazetach, tylko zbrojnie".

Kierowany przez Zygmunta Przetakiewicza Wydział Bojowy Falangi przystąpił do realizacji zaleceń Piaseckiego. Pod żydowskimi sklepami i bankami wybuchały bomby, napadano na lokale organizacji syjonistycznych, byli zabici i ranni. Ostrzelano zorganizowany przez Bund pochód pierwszomajowy, zabijając biorącego udział w tej manifestacji pięcioletniego chłopca, syna kupca bławatnego.

W Falandze obowiązywały zasady wodzowskie i właściwie żadna funkcja nie pochodziła z wyboru. Piasecki, jako kierownik główny, osobiście dobierał sobie współpracowników, nigdy też nie ukrywał, że jego celem jest wprowadzenie w Polsce dyktatury. Sam widział się na czele Rzeczypospolitej rozciągającej się od Bałtyku do Morza Czarnego, a w państwie tym mniejszości narodowe pozbawiono by prawa głosu. Nie miał nadmiernych skrupułów, jeśli chodzi o metody, które miały mu przynieść sukces. Twierdził, że "cel nie uświęca środków, ale je wskazuje", z tego też powodu nawiązał współpracę z II Oddziałem Sztabu Głównego WP. W porozumieniu z polskim wywiadem jego podwładni plądrowali lokale komunistów, poszukując działaczy i agentów Kremla. A policja wzywana na miejsce tych wydarzeń z reguły nie reagowała.

"Trochę to było licytowanie się - wspominał współpracownik Piaseckiego, Ryszard Reiff - ten, kto jest bardziej radykalny, jest większym patriotą. W Falandze byłem jako 15-latek i mam bardzo dobre wspomnienia. [...] Chodziłem na kurs prelegencki. Miałem dyżury w tajnej drukarni, gdzie się powielało ulotki przeciwko Sanacji w imię Polski od morza do morza. Potem było aktem odwagi wnieść te ulotki mimo rewizji do szkoły, rozrzucić je z ostatniego piętra na boisko w trakcie dużej pauzy i nie dać się złapać".

Ekstremiści z Falangi cieszyli się coraz większą popularnością w społeczeństwie, ideologia Piaseckiego przyciągała ludzi zawiedzionych sanacyjną codziennością drugiej połowy lat 30. Szacuje się, że Falanga liczyła około pięciu tysięcy członków, których przyciągała agresywna ideologia i kusząca wizja Polski jako hegemona Europy.

"My chcemy i będziemy w naszej organizacji nosić mundury! - głosił Piasecki. - Lecz powiem więcej, my chcemy przede wszystkim Polaków umundurować duchowo. Nie po to, by gnębić indywidualność jednostki, lecz po to, by dać Polakom zdrowe warunki rozwoju, by powstał jednolity w Narodzie pion moralno-ideowy".

Wódz Falangi miał charyzmę, potrafił też w atrakcyjny sposób reklamować swoje poglądy. Sprawiał wrażenie polityka, dla którego najważniejsza jest przyszłość narodu. Swoim zwolennikom jawił się jako człowiek pragnący zapewnić Polakom prawdziwą wielkość. Posiadał dar przekonywania, a jego rozmówcy byli przekonani, że mogą mu powierzyć swój los.

"Piaseckim kierowała zawsze ogromna ambicja i wiara we własną misję - uważał jego współpracownik Włodzimierz Sznarbachowski. - Polityka jego była służeniem nie idei, narodowi, klasie czy Kościołowi, ale służeniem własnemu przeznaczeniu. Piasecki uważał się za pomazańca bożego. Teoria jego charyzmatu wchodziła w zakres doktryn »Falangi«".

Bolesław potrafił niezwykle skutecznie bronić swoich poglądów, pomimo młodego wieku wydawał się człowiekiem o dużym doświadczeniu życiowym. Zawsze opanowany i rzeczowy, skutecznie oddziaływał na innych, otoczenie nie ukrywało fascynacji jego osobą.

"[Jego] inteligencja i wyrazista osobowość zrobiły na mnie niezapomniane wrażenie - wspominała Luciana Frassati, żona dyplomaty Jana Gawrońskiego. - Potrafił dyskutować w niezwykle grzeczny, a zarazem zdecydowany sposób, okazując przy tym zarówno sprawność umysłu, jak i siłę charakteru. Był bardzo młody, jednak wiek nie wpływał negatywnie na jego wypowiedzi, przeciwnie, nadawał im jakiś wyjątkowy ton, pełen miłości do ojczyzny, której, jako głęboko wierzący katolik, gotów był poświęcić całe swoje życie".

KOLABORACJA Z NIEMCAMI?

Ostatnie tygodnie przed wybuchem wojny Piasecki spędził w Zakopanem. Towarzyszyła mu narzeczona, córka warszawskiego pediatry, Halina Kopciówna. 30 sierpnia wrócili do Warszawy, gdzie wódz Falangi odebrał kartę mobilizacyjną. Jako podchorąży rezerwy dostał przydział do Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej dowodzonej przez pułkownika Stefana Roweckiego, późniejszego komendanta głównego Armii Krajowej.

Piasecki zakończył swój szlak bojowy 20 września pod Tomaszowem Lubelskim. Jego jednostka została rozwiązana, a żołnierzom nakazano przedzieranie się w małych grupach w kierunku granicy węgierskiej lub rumuńskiej. Bolesław nie zamierzał jednak opuszczać kraju i zdecydował się na powrót do Warszawy.

"Piasecki był przede wszystkim politykiem - pisali w swojej biografii wodza Falangi Antoni Dudek i Grzegorz Pytel - a dopiero później żołnierzem i jako polityk właśnie doskonale rozumiał, że w kraju, a nie na emigracji decydować się będą losy przyszłości Polski. Pamiętać należy także o panującym w tym okresie przekonaniu, że wojna potrwa najdalej do wiosny 1940 roku".

Nie wiadomo, jaki wpływ na decyzję Bolesława miał fakt, że w Warszawie przebywała jego narzeczona. Wprawdzie zawsze dawał do zrozumienia, że polityka jest dla niego najważniejsza, ale Halinę darzył uczuciem i zapewne nie chciał dłuższego rozstania. Tym bardziej że oboje myśleli już o zalegalizowaniu związku.

Do stolicy Piasecki dotarł w pierwszych dniach października i natychmiast wszedł w działalność konspiracyjną. Uważał wprawdzie, że Anglia i Francja prędzej czy później pokonają Hitlera, ale w okupowanym kraju liczyły się fakty dokonane i bez względu na dalszy przebieg wojny należało zadbać o swoją polityczną przyszłość.

W tym czasie jego współpracownicy powołali do życia Narodową Organizację Radykalną, której celem było utworzenie kolaboracyjnego rządu polskiego. Prowadzono zaawansowane rozmowy z przedstawicielami Wehrmachtu, a spotkania z Niemcami miały dość osobliwy charakter.

"[...] w obszernym mieszkaniu w czteropiętrowej kamienicy przy ulicy Mazowieckiej numer 7 dzieją się dziwne rzeczy - opisywał Piotr Zychowicz. - Jeszcze niedawno lokum to należało do wybitnego polskiego poety Juliana Tuwima. Właściciel uciekł jednak do Francji, a teraz na jego kanapach, fotelach i krzesłach siedzą młodzi Polacy i kilku niemieckich oficerów w pełnym umundurowaniu, ze swastykami na czapkach i z pistoletami przy pasach. To nietypowe towarzystwo zawzięcie dyskutuje w oparach tytoniowego dymu. Mowa jest o wspólnym europejskim interesie, o polsko-niemieckim braterstwie broni i o zagrożeniu, jakie rzekomo ma stanowić żydostwo. A także o Adolfie Hitlerze. Na zakończenie spotkania wszyscy obecni wstają i śpiewają polskie pieśni patriotyczne, na czele z Mazurkiem Dąbrowskiego. Słysząc polski hymn, Niemcy wyprężają się jak struny i salutują".

Narodową Organizację Radykalną powołał do życia współpracownik "wodza", Andrzej Świetlicki. Piasecki po powrocie do Warszawy odniósł się do tej inicjatywy pozytywnie, potwierdzając, że w przypadku powołania kolaboracyjnego rządu chętnie stanąłby na jego czele. Uważał, że Sowieci okupujący po 17 września połowę Polski stanowią większe zagrożenie niż Niemcy. Miał też nadzieję na powtórzenie się sytuacji z I wojny światowej - pamiętał, że Piłsudski był wiernym sojusznikiem Niemców, ale w odpowiedniej chwili zwrócił się przeciwko nim, a następnie został naczelnikiem odrodzonego państwa polskiego.

"[...] Piasecki i jego ludzie byli gotowi do współpracy z armią niemiecką - potwierdzał Sznarbachowski. - Wehrmacht powinien więc umożliwić ludziom Piaseckiego zwalczanie infiltracji bolszewickiej, pozwolić na stworzenie dobrze uzbrojonej bojówki antykomunistycznej, dostarczyć niezbędnej broni. Piasecki wyobrażał sobie, że uzbrojona przez Niemców polska bojówka antykomunistyczna odegra rolę przynajmniej w walkach przeciwko Armii Czerwonej do czasu, gdy przyjdzie na pomoc koalicja anglo-francuska. Tego już oczywiście Niemcom nie mówiono".

Dowództwo Wehrmachtu wykazywało zainteresowanie planem Piaseckiego, sprawa jednak upadła ze względu na ostry sprzeciw samego Hitlera. Fuhrer nie przewidywał bowiem żadnej formy współpracy z Polakami i wydał odpowiednie polecenia dla Gestapo. Członków NOR aresztowano, a lokal organizacyjny został zamknięty. Świetlickiego rozstrzelano w zbiorowej egzekucji w Palmirach w czerwcu 1940 roku. Stało się to po upadku Francji, kiedy Niemcom nie byli już potrzebni polscy kolaboranci.

Aresztowano również Piaseckiego, którego osadzono w celi z jednym z jego współpracowników, Marianem Reuttem. Razem z nimi przebywali tam również ludzie o zupełnie odmiennych poglądach: reżyser Arnold Szyfman, sędzia Józef Neufeld i mecenas Gustaw Wielikowski. Pomimo znacznych różnic politycznych więźniowie traktowali się wzajemnie z dużym szacunkiem.

"Tematem, który wszystkich dyskutantów najbardziej jednak roznamiętniał - wspominał Szyfman - była sprawa żydowska, szczególnie że z jednej strony znajdowali się wśród nas przedstawiciele Falangi - Piasecki i Reutt, a z drugiej zaś adwokat Wielikowski i sędzia Neufeld, namiętni obrońcy nacjonalizmu żydowskiego. Dyskusje te jednak miały charakter poważny i nie przybierały nigdy tonu obraźliwego, ani napastliwego [...]. Toteż w chwilę po takiej namiętnej rozmowie można było widzieć Piaseckiego grającego zgodnie w szachy z Neufeldem".

Piasecki miał szczęście, albowiem jego narzeczona dotarła do Luciany Frassati-Gawrońskiej. Córka włoskiego senatora odgrywała w tym okresie znaczącą rolę w Warszawie, gdyż mając doskonałe kontakty z okupantami, wielokrotnie pomagała polskim patriotom. To właśnie ona zorganizowała wyjazd z kraju żony i córki generała Sikorskiego, a teraz zajęła się pomocą dla uwięzionego przywódcy Falangi. Znała go przecież osobiście i wysoko ceniła.

"Nie widziałam go od kilku miesięcy, a z jego dawnego wyglądu pozostały tylko stanowcze oczy i spokojna postawa - opisywała swoje widzenie z Piaseckim w więzieniu. - Warunki więzienne zniszczyły go straszliwie, wydawało się, że to inny człowiek. Włosy ostrzyżone, wychudzony, w narzuconym na ramiona gabardinowym płaszczu".

Frassati poruszyła sprawę Piaseckiego w rozmowie z Mussolinim, który zawsze miał słabość do swoich naśladowców z Europy Wschodniej. Na jego polecenie w sprawie wodza Falangi interweniowali włoscy dyplomaci, dzięki czemu Niemcy zezwolili nawet na widzenie Bolesława z narzeczoną, co w okupacyjnej praktyce było sprawą bez precedensu. A w połowie kwietnia 1940 roku zwolnili go z więzienia.

KONFEDERACJA NARODU

Piasecki zdawał sobie sprawę, że poparcie Włochów nie wystarczy na długo i natychmiast po wyjściu na wolność zaczął ukrywać się przed Niemcami. Nie zapomniał jednak o swoich sprawach prywatnych i pod koniec grudnia 1940 roku poślubił Halinę. Niebawem też mieli doczekać się dwóch synów: Bohdana i Jarosława.

Bolesław był już wówczas jednym z liderów Konfederacji Narodu - prawicowej organizacji niepodległościowej założonej we wrześniu 1940 roku. Z perspektywy lat może dziwić jej program, głoszono w nim bowiem konieczność rozbicia Rosji i budowę Imperium Słowiańskiego od Odry do Dniepru. Postulowano też wysiedlenie z terytorium tego państwa wszystkich Niemców i Żydów, a ponadto przeprowadzenie reformy rolnej i stworzenie scentralizowanego systemu sprawowania władzy. Powołano również do życia organizację wojskową Uderzenie, która miała prowadzić antysowiecką działalność partyzancką na dawnych polskich Kresach.

Piasecki wykazywał duże przywiązanie do tych koncepcji i podtrzymywał je jeszcze w 1943 roku, a więc w zupełnie innej sytuacji politycznej.

"Miał 28 lat - tłumaczył swojego wodza Ryszard Reiff - a wojnę z punktu widzenia rozwoju umysłowego, wiedzy i analizy politycznej trzeba wyłączyć, bo człowiek głupieje, zajmując się tylko wojaczką. Ale równie egzotyczna jak koncepcje Piaseckiego była koncepcja sojuszu z Zachodem. Demokracje przeżarte były hedonizmem i egoizmem. Na nie też nie można było liczyć. A liczono - choć politykę zagraniczną robili ludzie wówczas znacznie bardziej od Piaseckiego doświadczeni".

Bolesław dbał o swoich ludzi, więc gdy w lipcu 1942 roku aresztowano kilku jego podwładnych, polecił wydobyć ich z warszawskiego więzienia przy Daniłowiczowskiej. Akcja zakończyła się pełnym sukcesem - członkowie KN przebrani za oficerów Gestapo i posługujący się sfałszowanymi dokumentami przejęli więźniów pod pozorem przewiezienia ich na przesłuchanie. Wśród uciekinierów byli przyszli współpracownicy Bolesława z PAX-u, którzy nigdy nie zapomnieli o tym, że to on uratował im życie.

Piasecki nie zamierzał sam siebie oszczędzać, toteż razem ze swoimi oddziałami wyruszył na Kresy. Tam się okazało, że nie miał specjalnych talentów wojskowych, co jednak nie zaszkodziło jego osobistej popularności. Jego niewątpliwa charyzma równoważyła wszelkie niepowodzenia.

"Gdy tylko warunki na to pozwalały - wspominał jego adiutant Wojciech Kętrzyński - Komendant pracował, leżąc - była to jego ulubiona postawa. Pisywał bardzo niechętnie, gryzmoląc niemożliwie - przeważnie jednak dyktował [...]. Posiadał komendant zdolność pracowania naraz nad kilkoma zagadnieniami, nie tracąc zresztą nigdy ani jednego słowa swojego rozmówcy. Mówił powoli, z przerwami, zdaniami krótkimi, lecz bardzo jasnymi. Gdy mówił - nie dopuszczał swego rozmówcy do głosu, póki nie skończył. Za to słuchał cierpliwie i uważnie. W rozmowie przyjemny - nigdy nie denerwował się i panował nad sobą całkowicie".

Oddziałom Piaseckiego zarzucano dokonywanie czystek etnicznych, a szczególnie mordowanie Żydów. To, że podobne przypadki miały miejsce, potwierdzał nawet wierny podwładny wodza Ryszard Reiff. Uważał on jednak, że w tych relacjach było dużo przesady: "[...] wiele oddziałów i band pod nas się podszywało. Myśmy te bandy wystrzeliwali z okrucieństwem nieprawdopodobnym - za prowadzenie bandzioszki. Łotrostwo się szerzyło i to wszystko pod naszą firmą. Jednak byłem świadkiem czegoś, czemu nie zdołałem zapobiec. Nie chcę o tym mówić, bo to jest ciemna plama na historii Konfederacji. Znienawidziłem tych ludzi. Nigdy się z nimi nie potrafiłem zaprzyjaźnić. [...] Ja rozumiem, że Piaseckiego można za to nienawidzić".

Z drugiej jednak strony wódz nie miał osobistych uprzedzeń rasowych, a wśród jego podwładnych byli również Żydzi i potomkowie mieszanych małżeństw. Nawet jego adiutant, Wojciech Kętrzyński, był synem Żydówki, co wcale nie przeszkadzało mu stać się zaufanym człowiekiem swojego szefa. Inna sprawa, że to właśnie Kętrzyńskiemu zarzucano mordowanie Żydów ukrywających się po lasach...

Przekroczenie przez Armię Czerwoną dawnych granic II Rzeczypospolitej oznaczało koniec partyzanckiego epizodu w życiu Piaseckiego. Po tym jak Sowieci aresztowali żołnierzy AK biorących udział w wyzwalaniu Wilna, rozwiązał on podległe sobie oddziały i ruszył na zachód. Po drodze otrzymał informację o wybuchu Powstania Warszawskiego, gdy jednak dotarł do Otwocka, okazało się, że nie ma możliwości przebicia się do walczącej Warszawy. Po upadku powstania powiadomiono go, że w stolicy zginęli jego żona i młodszy brat. Nieznany natomiast był los dwóch synków Piaseckiego pozostających pod opieką jego matki.

"GENIALNYJ MALCZIK"

Piasecki był załamany, śmierć żony i brata była dla niego ogromnym ciosem. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że cel, któremu poświęcił ostatnie lata życia, stał się zupełnie nierealny. Skończyły się marzenia o Imperium Słowiańskim, a nawet o Wielkiej Polsce. Sojusznicy zachodni po raz kolejny pozostawili nasz kraj swojemu losowi i wtedy stało się pewne, że odbudowana Polska zostanie zdominowana przez ZSRR i pozbawiona Kresów Wschodnich.

Nie wiadomo, kiedy Bolesław dostał informację, że jego synowie przeżyli powstanie. Zapewne stało się to po jego aresztowaniu w listopadzie 1944 roku i wywarło ogromny wpływ na dalsze postępowanie wodza. Znów miał dla kogo żyć i dla kogo budować swoją przyszłość.

Bolesława Piaseckiego, którego zadenuncjował jeden ze współpracowników z Konfederacji Narodu, osadzono w cieszącym się fatalną sławą lubelskim Zamku - miejscu kaźni wielu polskich patriotów.

W archiwach Instytutu Pamięci Narodowej zachowały się protokoły z pierwszych przesłuchań Piaseckiego. Wódz wypowiadał się szczerze na temat swojej dotychczasowej działalności, kładł jednak nacisk na sprawy społeczne i deklarował się jako zwolennik reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu.

To była zresztą prawda, bo przecież przed wojną na polskiej prawicy Falanga głosiła najbardziej radykalny program społeczny. Podczas okupacji doszło do jego dalszej ewolucji, a Piasecki wyznawał pod barwami narodowymi skrajnie lewicowe poglądy gospodarcze. A teraz, podczas pobytu w komunistycznym więzieniu, dodał jeszcze obowiązkową samokrytykę i wyznanie swoich win wobec Związku Radzieckiego, dorzucając przy okazji deklarację o zrozumieniu roli Kraju Rad w odbudowie "wolnej" Polski.

Zapewne jednak nie ocaliłby życia, gdyby nie to, że jego osobą zainteresował się osobiście Iwan Sierow - wysoki funkcjonariusz NKWD mający na sumieniu udział w zbrodni w Katyniu oraz aresztowanie przywódców polskiego państwa podziemnego skazanych później w tzw. procesie szesnastu.

Nie wiemy, jak przebiegały przesłuchania prowadzone przez Sierowa, ale koncepcje byłego lidera Falangi najwyraźniej oczarowały sowieckiego oprawcę. Miał się o nim wyrazić "genialnyj malczik", a po kilku miesiącach rozmów polecił go zwolnić. Piasecki, jako agent NKWD, miał wejść w struktury nowych elit władzy w Polsce.

Najważniejszą propozycją złożoną Sierowowi była oferta rozwiązania problemu silnej pozycji Kościoła katolickiego w Polsce. Piasecki był wprawdzie człowiekiem głęboko wierzącym, ale uznał, że w nowej sytuacji politycznej musi powstać jakaś forma porozumienia pomiędzy katolikami i komunistycznymi władzami. Wiedział, że Polska na długie lata została poddana pod władzę Sowietów, a życie nie znosi próżni. Obok polityki istniały jeszcze inne sprawy - wszyscy nie mogli przecież wyemigrować ani walczyć z nową władzą z bronią w ręku. Piasecki zachował się więc jak realista, co przyszło mu tym łatwiej, że była to dla niego jedyna szansa. A wiedział już, że ma dla kogo żyć.

Przy okazji ugoda z komunistami oznaczała powrót do polityki, a to zawsze najbardziej go interesowało. Zdawał sobie sprawę z tego, że przez wielu będzie uważany za zdrajcę, ale dzięki porozumieniu z nowymi władzami mógł też ocalić wielu swoich dawnych podkomendnych. I kiedy wreszcie podjął decyzję, był jej konsekwentnie wierny.

KRWAWA LUNA

Piasecki, mając już błogosławieństwo Sowietów, rozpoczął rozmowy z liderem PPR, Władysławem Gomułką. Przy okazji znalazł też ważną protektorkę w sferach partyjno-rządowych. Została nią słynna "Krwawa Luna", czyli Julia Brystygier - wysoka funkcjonariuszka Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

Luna nie uchodziła za specjalnie atrakcyjną kobietę. Zachowane relacje jednoznacznie określają, że miała ładną twarz, ale "była potwornie niezgrabna". Nieoceniony plotkarz Włodzimierz Sokorski twierdził, że "była od początku niezwykle ciekawą kobietą: ładna buzia i strasznie niezgrabna figura - nadawała się na modelkę do kubistycznych obrazów Picassa".

Julia lubiła mężczyzn i ceniła erotyczną stronę życia. Inna sprawa, że seks traktowała często instrumentalnie, w czym pomagały jej umiejętności dyplomatyczne. Podczas wojny jej kochankami byli jednocześnie: Jakub Berman, Hilary Minc i Eugeniusz Szyr.

Lunę podejrzewano nawet o sadyzm na tle seksualnym. Zaraz po wojnie osobiście brała udział w przesłuchaniach więźniów, ze szczególną lubością torturując młodych mężczyzn. Zachowały się relacje, według których katowała rozebranych więźniów szpicrutą, ze specjalnym uwzględnieniem okolic genitaliów. Nic zatem dziwnego, że powszechnie uważano ją za "zbrodnicze monstrum przewyższające okrucieństwem niemieckie dozorczynie z obozów koncentracyjnych".

Do obowiązków Luny należały również "sprawy wymagające delikatnych tonów", np. przygotowywanie procesów księży wrogich nowym porządkom. Stworzyła w parafiach sieć agentów, a nawet proponowała użycie uczniów do inwigilacji katechetów. Wiedziała, że w środowisku kościelnym można wykorzystać "antagonizmy pomiędzy poszczególnymi księżmi, spory ambicjonalne i spory na tle walki o zdobycie lepszej pozycji materialnej i w hierarchii kościelnej". Tymczasem wzajemne relacje między państwem i Kościołem miały się stać głównym obiektem zainteresowania Bolesława Piaseckiego.

"Luna to był typowy dywersant polityczny - opowiadał sekretarz warszawskiego KW PZPR Stefan Staszewski - miała pod swoją opieką kościół, inteligencję. Nie brała udziału w walce ze zbrojnym podziemiem, nie zajmowała się wymuszaniem zeznań czy montowaniem procesów, przydzielano jej zadania wymagające dużej inteligencji, typowo dywersyjne. Kulturalna, elokwentna, wcale nie krzykliwa, taka pani do towarzyskiego obcowania".

W pierwszych latach powojennych była kochanką Jakuba Bermana, a zapewne również Bolesława Bieruta. Miała jednak duże potrzeby erotyczne, więc gdy zetknęła się z Piaseckim, to również i on wylądował w jej łóżku. Nie wiadomo, czy wódz traktował ten romans jako konieczny element swojej kariery, czy też po prostu potrzebował partnerki seksualnej. Z drugiej strony Brystygierowa była "agresywna" i "zaborcza" wobec mężczyzn. Prezentowała typ "pani z tych, które mówią, kto ma ją dziś do domu odprowadzić". I jeżeli kogoś wybrała sobie na partnera, to była to raczej propozycja nie do odrzucenia.

"Powstała legenda - mówił Jakub Berman - że demoralizowała środowisko literackie przede wszystkim. [...] Prawdopodobnie utrzymywała szerokie kontakty z rozmaitymi ludźmi, bo należało to do jej obowiązków. Prawdopodobnie były to kontakty o różnym charakterze. Żadnych przecież ograniczeń urzędowych w tym względzie nie stosowaliśmy, więc mogła robić, co chciała lub uważała za właściwe".

Dla Piaseckiego Luna była ważna z jeszcze jednego powodu - wielki dług wdzięczności miał wobec niej Władysław Gomułka. Brystygierowa okazała mu daleko idącą pomoc, gdy w 1939 roku jako mało znany działacz komunistyczny znalazł się w sowieckim Lwowie. A tuż po wojnie słowo towarzysza Wiesława bardzo się w Polsce liczyło, przez co protekcja Luny była dla Piaseckiego sprawą bardzo ważną...

PAX

W listopadzie 1945 roku ukazał się pierwszy numer tygodnika "Dziś i Jutro", którego wydawcami byli Piasecki i jego współpracownicy. W nowej sytuacji politycznej dawny lider Falangi skorygował swoje dotychczasowe poglądy - zniknęły zupełnie postulaty budowy imperialnej Polski, natomiast antysemityzm i antykomunizm zostały zastąpione przez hasła walki z syjonizmem i kosmopolityzmem. Pisano o przyjaźni ze Związkiem Sowieckim, bez większych zmian natomiast pozostał dawny program społeczny. Pan Bolesław dawał przy okazji do zrozumienia, że korekty programowę były koniecznością, gdyż inaczej nie mógłby prowadzić legalnej działalności politycznej.

"[...] przyszło mi do głowy - notował w swoim dzienniku Stefan Kisielewski - że my niepotrzebnie dziwimy się jego solidarności z komunistami. Przecież on taki był w młodości. Kto pamięta na przykład tak zwany »Zielony program« Falangi, ten wie, że był on totalistyczny i społecznie nader radykalny, wszystko tam miało być upaństwowione, podporządkowane jednemu celowi, rządzone jedną ręką. Różnica była tylko w nacjonalizmie, a raczej - w antysemityzmie. Skoro dziś kwestia żydowska przestała komunizmowi leżeć na sercu, no to jakaż właściwie jest różnica?! Żadna, ONR-owiec to z natury rzeczy sojusznik komunisty".

Zespół redakcyjny składał się z dawnych działaczy Falangi i Konfederacji Narodu, a uzupełnił go jeszcze katolicki pisarz Jan Dobraczyński. Ten sam, który po wielu latach miał stanąć na czele Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego.

Komuniści dali zgodę na wydawanie tygodnika, nie przyznali jednak żadnych dotacji finansowych. W tej sytuacji wykorzystywano środki z dawnego funduszu konspiracyjnego Konfederacji Narodu, poważną kwotą zasilił również redakcję prymas Polski - kardynał August Hlond.

Pieniędzy tych było jednak zbyt mało, toteż zespół podjął liczne działania, aby zapewnić pismu stabilizację finansową. Korzystając z faktu, że w kraju funkcjonowała jeszcze gospodarka rynkowa, otworzono kawiarnię w centrum stolicy oraz dwie firmy transportowe. Podmioty te korzystały z pewnych ulg podatkowych.

Piasecki był realistą i zdawał sobie sprawę z faktu, że jego przyszłość polityczna zależy wyłącznie od wykazania swojej przydatności dla nowych władz. Dlatego starał się być pośrednikiem między komunistami a hierarchią kościelną i rzeczywiście początkowo cieszył się poparciem episkopatu. Miał jednak znacznie większe ambicje i planował stanąć w przyszłości na czele partii katolickiej, która miała być czwartą siłą polityczną w kraju, obok PZPR, ZSL i SD.

Komuniści umiejętnie promowali osobę wodza w społeczeństwie. Gdy w lipcu 1948 roku aresztowano Pawła Jasienicę, interwencja Piaseckiego u Julii Brystygierowej okazała się bardzo skuteczna. I Jasienica - dezerter z Ludowego Wojska Polskiego oraz adiutant Zygmunta Szendzielarza (słynnego "Łupaszki") w 5 Wileńskiej Brygadzie AK - wyszedł z tej opresji obronną ręką. Pod wpływem Piaseckiego "Krwawa Luna" poleciła zwolnić go z więzienia, uznając, że na wolności będzie bardziej przydatny dla ludowej ojczyzny. Jasienica zresztą w pełni to potwierdził, pisząc serię swoich książek z Polską Piastów na czele...

Wstawienie się za Jasienicą nie należało do wyjątków, a sam Piasecki oceniał liczbę swoich interwencji na blisko 500. W większości były one skuteczne, ale warto pamiętać, że władze zwalniały wyłącznie tych ludzi, których uznały za nieszkodliwych. Wiedziały natomiast doskonale, że takie uwolnienia przysporzą popularności Piaseckiemu.

Na początku 1947 roku powstała Spółka Wydawnicza PAX i już niebawem zaczęła ona wydawać dziennik "Słowo Powszechne", którego pierwszym redaktorem naczelnym został dawny adiutant wodza Wojciech Kętrzyński. Dwa lata później rozpoczął działalność Dom Wydawniczy PAX kierowany przez bliską przyjaciółkę Piaseckiego, Janinę Kolendo. W tym samym roku w Warszawie zorganizowano męskie liceum pod wezwaniem Św. Augustyna, czyli pierwszą niezakonną szkołę katolicką w Polsce, która miała się stać kuźnią kadr partii Piaseckiego i od samego początku należała do najlepszych placówek oświatowych w stolicy. Ukoronowaniem tych sukcesów organizacyjnych była oficjalna rejestracja Stowarzyszenia PAX w kwietniu 1952 roku.

Triumfom wodza towarzyszył narastający konflikt na linii państwo-Kościół. Komuniści zerwali z fikcją pluralizmu światopoglądowego i rozpoczęli walkę z duchowieństwem, i to właśnie wówczas pojawił się ruch tzw. księży patriotów, czyli kapłanów popierających przemiany polityczne w kraju. We wrześniu 1953 roku władze zorganizowały pokazowy proces biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka oskarżonego o kolaborację i szpiegostwo, w tym samym miesiącu internowano też prymasa Stefana Wyszyńskiego. Piasecki zareagował na te wydarzenia wydaniem książki Zagadnienia istotne, w której poparł działania władz. Na to z kolei zareagowała Stolica Apostolska, wciągając książkę oraz tygodnik "Dziś i Jutro" na Indeks Ksiąg Zakazanych. Nad wodzem zawisła groźba ekskomuniki...

Piasecki jednak się nie ugiął - uważał, że w zaistniałej sytuacji politycznej nie ma innej drogi postępowania. Był przekonany, że Sowieci zdominowali Polskę na długie lata i że najważniejsze w tej sytuacji jest przetrwanie oraz zachowanie takiej swobody, jaka tylko jest możliwa.

"Zacząłem go atakować - wspominał mocno zakrapianą rozmowę z Piaseckim Stefan Kisielewski - robisz świństwa, walczysz z Kościołem, organizujesz księży patriotów, tak nie można itd. Piasecki pozwolił mi się wygadać, pod koniec jeszcze walnął wódkę i powiedział: Stefan, ty jedź do Krakowa i powiedz swoim kolegom: Ruscy stąd nie wyjdą przez 50 lat".

WÓDZ I KOBIETY

Piasecki był wprawdzie gorliwym katolikiem, ale jego życie osobiste daleko odbiegało od wzorców propagowanych przez Kościół. Wódz miał dużą słabość do płci pięknej, nie rozgraniczał przy tym spraw zawodowych i osobistych. Niektórzy uważali nawet, że jego główną metodą działania było umiejętne posługiwanie się kobietami, co - jeśli się weźmie pod uwagę romans z "Krwawą Luną" - wydaje się całkiem bliskie prawdy.

Jeszcze w czasie wojny nawiązał równoczesny romans ze swoimi łączniczkami, siostrami Janiną i Barbarą Kolendo. Po wyjściu z więzienia związał się z siostrą Ryszarda Reiffa, Danutą, by niedługo później niespodziewanie ogłosić swoje zaręczyny z Barbarą Kolendo. Poślubił ją w marcu 1949 roku, co jednak nie wpłynęło na zmianę jego obyczajów.

Nadal utrzymywał stosunki intymne z Janiną, miał również romans z rodzoną siostrą swojej pierwszej żony Barbarą Kopeć i jej kuzynką Izabellą. Powrócił również na pewien czas do siostry Reiffa, Danuty, nie zwracając uwagi na fakt, że w międzyczasie wyszła ona za mąż.

Można odnieść wrażenie, że ładne kobiety robiły karierę w stowarzyszeniu przez łóżko wodza. Według opinii jego współpracowników kochankami Piaseckiego miały być Teresa Englert (dyrektor Domu Wydawniczego PAX), Marta Englert (przypadkowa zbieżność nazwisk - zastępca dyrektora Biura Usług PAX) oraz inne jego podwładne, czyli Janina Myszkowska i Teresa Karska. Bolesław skutecznie uwodził również partnerki swoich współpracowników, a radca prawny PAX-u mecenas Bolesław Myszkowski rozwiódł się z żoną z powodu jej romansu z wodzem.

"Gdy jeździliśmy do Berlina na zjazdy wschodniego CDU - wspominał jeden z ówczesnych członków PAX-u - Piasecki zawsze miał broń i nigdy nie chciał chodzić do sektora zachodniego, a nie było jeszcze wtedy muru. Więc ja chodziłem i robiłem mu sprawunki, między innymi damskie, i potem widziałem, które kobiety noszą te ciuszki".

Słabość do Piaseckiego przejawiały również damy reprezentujące odmienny światopogląd, co Bolesław skrzętnie wykorzystywał. Nigdy bowiem nie miał oporów przed łączeniem seksu z polityką.

"Piasecki, wykorzystując swoje powodzenie u kobiet, docierał do interesujących go osób - pisano w opracowaniu dla MSW z 1986 roku. - Tak było na przykład w przypadku wyżej wymienionej Magdaleny Myszkowskiej oraz Stanisławy Zając, żony kierownika Wydziału Administracyjnego KC PZPR".

Wódz podobał się paniom, nie każda jednak wielbicielka dostąpiła zaszczytu romansowania z nim. Stało się to przyczyną tragedii, która odbiła się głośnym echem w środowisku PAX-u. Otóż zakochana w Piaseckim jedna z jego sekretarek Andrea Tonchu popełniła samobójstwo. Zdesperowana kobieta przed śmiercią na pisała list, w którym wyjaśniła motywy swojego czynu.

"Jedna z popołudniowych sekretarek Piaseckiego, Zatońska - pisano we wspomnianym opracowaniu dla MSW - określiła siebie jako »bajzel-mamę«, gdy opowiadała, że Piasecki zapraszał do swego gabinetu w późnych godzinach wieczornych różne kobiety, z którymi przebywał dłuższy czas, zakazując Zatońskiej wpuszczania w tym czasie do siebie kogokolwiek, nawet spośród najbardziej zaufanych osób, jak Reiff, Hagmajer, Przetakiewicz".

Zadziwiające, że przy takim trybie życia Bolesław znajdował czas na regularne współżycie małżeńskie. Barbara urodziła mu bowiem aż pięcioro dzieci, zajmując się jednocześnie dwoma synami męża z pierwszego małżeństwa.

FINANSE WODZA

Niezwykła aktywność seksualna Piaseckiego zadziwia tym bardziej, że nie cieszył się on najlepszym zdrowiem. Już na początku lat 50. miał problemy z sercem i dla ratowania zdrowia regularnie, dwa razy do roku, wyjeżdżał do Zakopanego. Początkowo wynajmował kwaterę w jednym z domów na Kozińcu, potem wszedł w posiadanie całej willi. Pod nieobecność wodza domem opiekowała się "niejaka Grabianowska", ona też zajmowała się Bolesławem, gdy ze względu na pogarszający się stan zdrowia coraz częściej bywał pod Giewontem. Z czasem też weszła do rodziny, albowiem jej córka poślubiła syna Piaseckiego, Jarosława.

Ze względu na kłopoty zdrowotne Piasecki nie lubił się przepracowywać. Ściśle przestrzegał godzin pracy, nie przyjmował zbyt wielu interesantów, a najważniejsze sprawy omawiał wyłącznie w gronie zaufanych współpracowników. Miał jednak swoje słabości, lubił dobre samochody, z czasem zasmakował również w dostatnim życiu. Razem z rodziną mieszkał w willi przy ulicy Krasickiego 7 na warszawskim Mokotowie; z czasem udało mu się pozbyć innych lokatorów i przejąć ten dom na swój wyłączny użytek. Razem z rodziną wodza zamieszkali tam również: dozorca, gosposia, kierowca i ochroniarz. Wszyscy oni byli na etatach w PAX-ie.

Relacje osób odwiedzających Piaseckich w tamtym czasie potwierdzają, że początkowo rodzina żyła bez większych ekstrawagancji, na dość przeciętnym poziomie. Dopiero w późniejszych latach zaczęto mówić o wystawnym trybie życia wodza, który często i chętnie organizował w swoim domu różnego rodzaju przyjęcia. Nie nadużywał jednak alkoholu - ten problem pojawił się dopiero po porwaniu i śmierci jego pierworodnego syna, Bohdana. Wtedy też zarząd PAX-u upoważnił go do wykorzystywania zasobów stowarzyszenia w celu odzyskania syna. Z czasem przeszło to w zwyczaj i Piasecki dysponował pieniędzmi organizacyjnymi według własnego uznania.

Nigdy zresztą nie narzekał na braki finansowe i mógł sobie pozwolić na to, by w tajemnicy przed rodziną i znajomymi kupić mieszkanie w centrum Warszawy. Podobno przeznaczył je na swoją garsonierę i przyjmował tam panie, których nie chciał wprowadzać do swojego gabinetu w PAX-ie. Na brak powodzenia bowiem nigdy nie narzekał i często na adres stowarzyszenia przychodziły do niego listy od wielbicielek. Z niektórymi z nich miały łączyć wodza intymne kontakty.

OBYCZAJE DWORU

PAX nazywano państwem w państwie i jedynym prywatnym przedsięwzięciem politycznym w całym bloku wschodnim. A Piasecki rządził stowarzyszeniem w niemal identyczny sposób, jak przed wojną kierował Falangą - tutaj również obowiązywały zasada jednoosobowego kierownictwa i dogmat o nieomylności wodza.

"Wysoki blondyn o oczach niebieskich, otwartych, dobrze zbudowany, o ujmującej twarzy i pełnych godności ruchach wodza Gallów - pisał Leopold Tyrmand. - Ostatni prasłowiański kniaź polityczny podejmujący swych wasali wśród scenerii z niedźwiedzich skór pozostaje wierny swoim ideałom i w pewnej zgodzie z Historią, która nie zna pojęcia paradoksu i nie rozumie słowa Fantastyka".

Wprawdzie oficjalnie funkcja przewodniczącego pochodziła z wyboru (w socjalizmie nie mogło być inaczej), to jednak Bolesław potrafił zapewnić sobie wyłączne kierownictwo. I nie miał przy tym żadnych skrupułów, a wszelką opozycję tępił za pomocą sprawdzonych metod totalitarnych.

Uznał, że konieczne jest "zapewnienie mu stałego dopływu informacji o sytuacji w PAX". W tym celu zażądał "powołania przy komórce kadr referatu wywiadu - instytucji, która musi być wysoce ideowo-moralna, a nie wypaczona" i do której zadań powinny należeć "zebranie danych i ocena powiązań politycznych członków PAX". Każdy z jego podwładnych miał mieć założoną teczkę, a zebrane materiały miały służyć "nie tylko do tego, że będzie stale wiadomo, kto kim jest, ale ponadto do ewentualnego »prostowania«". Przy okazji podkreślił, że funkcjonariusze wywiadu wewnętrznego nie powinni "być wprowadzeni w całość, bo przeistoczyliby się w generalnych personalników", wobec czego "zadania powinny być im przydzielane wyrywkowo: raz sprawy polityczne, raz finansowe, ale nigdy na stałe".

Przy okazji zdawał sobie sprawę, że sam jest na podsłuchu Służby Bezpieczeństwa. Z tego też powodu chciał zabezpieczyć przynajmniej własny gabinet, planował nawet "zmniejszeniu objętości pokoju", aby tylko uniemożliwić inwigilację. Nie przyniosło to jednak efektów, bo z zachowanych w IPN dokumentów wynika, że podsłuch działał niemal przez cały czas.

Piasecki mógł mieć rodzinę i romansować z wieloma kobietami, ale ze wspomnień współpracowników wodza wyłania się przerażający obraz jego osamotnienia.

"On otaczał się wyłącznie dworem, niestety - potwierdzała Anna Kowalska, redaktorka Instytutu Wydawniczego PAX i autorka słynnej Pestki. - Wtedy przyjaciele przestają być przyjaciółmi, zaczynają się bać, stają się lizusami i potakiwaczami. On też widział, że się go boją. Każde spojrzenie albo brak spojrzenia było komentowane. Tragiczne i zarazem śmieszne było to, że on na tym szczycie siedzi sam, a wszyscy mu nadskakują, klaszczą i cmokają. Miał rzadko spotykaną umiejętność niemówienia. Mogę sobie wyobrazić, że różni ludzie się przed nim wili, chcieli coś załatwić, wygłaszali jakieś opinie, a on milczał. Milczenie to straszna broń. Delikwent purpurowy wytaczał się z jego gabinetu i długo jeszcze nie wiedział, co ze spotkania z Piaseckim dla niego wyniknie".

Ważnym elementem budowy wizerunku prezesa - bo właśnie tak nieoficjalnie go tytułowano - były obchody jego imienin. Każdego roku 19 sierpnia do Zakopanego zjeżdżali najważniejsi jego współpracownicy. On okazywał im swoją łaskę i dawał do zrozumienia, kto obecnie cieszy się jego największym uznaniem. Siedząc w fotelu, przyjmował hołdy i rozmawiał z aktualnymi ulubieńcami, a innych zbywał milczeniem. Za największe wyróżnienie uchodził wspólny toast z prezesem; na stole zawsze stała butelka dobrego koniaku, a Piasecki osobiście napełniał kieliszki. Po każdej tego rodzaju imprezie w PAX-ie i jego zależnych instytucjach wiedziano, jakie są aktualnie obowiązujące trendy personalne.

"Kiedy pierwszy raz opowiedziałam mu jakąś anegdotę - kontynuowała Kowalska - normalną, taką, jaką sobie ludzie opowiadają, on zaczął się śmiać, a potem powiedział, że chyba z pięć lat nikt nie opowiadał mu dowcipu. To przejmujące. Przy całej swojej nieśmiałości, która ubierała się w nieznośne formy wyższości, był niesłychanie bystry, z poczuciem humoru. Gdyby był jednym z wielu, byłby duszą towarzystwa. A tak, wszystko w nim umierało. Był straszliwie samotny. Nikt nie był w stanie normalnie do niego wejść. Sekretarka, umawianie się, czasem na tydzień naprzód, ceregiele. Nie wiem, co on tam robił sam w tym swoim olbrzymim gabinecie. Nad czym pracował? Tego, co pisał, nie dawało się czytać, pomijam treść, ale tego nikt nie redagował, bo nikt nie miał odwagi".

ODWILŻ

Rozwój wypadków po śmierci Stalina zaskoczył Piaseckiego, bo wódz najwyraźniej nie spodziewał się tak szybkiego demontażu istniejącego systemu. I w sytuacji walki o schedę po Bierucie poparł grupę tzw. natolińczyków, czyli najbardziej konserwatywne skrzydło partii.

Natolińczycy rywalizowali o władzę z inną frakcją PZPR, tzw. puławianami, do których wódz odczuwał zdecydowaną niechęć. Był bowiem przeciwny liberalizacji reżimu, uważając, że nie pozwolą na to Sowieci. Ponadto wśród puławian dominowali działacze pochodzenia żydowskiego, a prezes PAX-u nigdy nie przepadał za przedstawicielami tego narodu.

Tym razem zawiódł go jednak instynkt polityczny, rywalizację wygrali bowiem puławianie i to właśnie oni intronizowali na stanowisko I sekretarza Władysława Gomułkę. Kreml zaakceptował nowego lidera PZPR, a nad Piaseckim zawisła groźba utraty władzy w stowarzyszeniu. Podwładni zaczęli buntować się przeciw niemu, uważając, że reprezentuje skostniałe poglądy, a po Warszawie krążyły pogłoski, że władze partyjne zamierzają zlikwidować PAX. Gomułce nie było potrzebne ugrupowanie katolickie, które pozostawałoby w opozycji do jego osoby.

Piasecki przetrwał jednak te przejściowe trudności - kolejno usuwał ze stowarzyszenia opozycjonistów (wśród nich Tadeusza Mazowieckiego), doszedł również do porozumienia z Gomułką. Towarzysz Wiesław nie zamierzał bowiem tolerować mrzonek o pluralizmie politycznym, wolności słowa czy "socjalizmie z ludzką twarzą". Uznał, że Piasecki będzie mu jednak przydatny, i zadecydował o dalszym istnieniu PAX-u pod jego kierownictwem.

Wódz triumfował, bo na początku stycznia 1957 roku osobiście spotkał się z towarzyszem Wiesławem i uzyskał od niego koncesję na rozwój stowarzyszenia w całej Polsce. Dotychczas bowiem struktura organizacji na terenie kraju miała charakter nieformalny, a jednostki terenowe działały pod płaszczykiem lokalnych redakcji "Słowa Powszechnego". Teraz miało się to zmienić, ponieważ Gomułka wydał zgodę na budowę ogólnopolskiej organizacji, zastrzegając jednak, że jej liczebność nie może przekroczyć trzech tysięcy członków. Chciał w ten sposób znaleźć sojusznika w rozgrywkach z episkopatem, a przy okazji wykazywał też swoją niezależność od puławian, którzy wynieśli go do władzy.

Triumf Piaseckiego nie trwał jednak zbyt długo, bo w kraju byli ludzie, którzy uważali, że rachunki z przeszłością nie zostały rozliczone. I doskonale pamiętali jego działalność z okresu przedwojennego i z lat okupacji, za co niebawem wódz miał zapłacić potworną cenę.

ŚMIERĆ BOHDANA PIASECKIEGO

Ulubieńcem Bolesława był jego pierworodny syn Bohdan. Chłopak świetnie się zapowiadał, był bardzo inteligentny, uważano, że ma szansę na artystyczną karierę. Był uzdolniony muzycznie, komponował nawet swoje pierwsze utwory.

22 stycznia 1957 roku około godz. 13.30 15-letni Bohdan w towarzystwie kilku kolegów wyszedł po lekcjach z liceum św. Augustyna i udał się w stronę pobliskiego domu. Do chłopców podeszli dwaj mężczyźni w kapeluszach, pokazali Bohdanowi legitymację milicyjną i zaprosili go do stojącej w pobliżu taksówki. Wtedy widziano Bohdana Piaseckiego po raz ostatni.

"Pamiętam wydarzenia tamtego dnia, jakby to było wczoraj - wspominał jego młodszy brat Jarosław. - Jednego z kolegów Bohdana coś tknęło i wrócił do szkoły. Ja miałem wtedy siedem lekcji, o jedną więcej niż Bohdan. Niestety, ten kolega, aby mnie zaalarmować, czekał, aż skończę zajęcia. W ten sposób straciliśmy cenną godzinę".

Poinformowany o wszystkim Piasecki natychmiast zawiadomił milicję, a porywacze skontaktowali się z nim jeszcze tego samego dnia. Zażądali pokaźnego okupu - 4 tys. dolarów i 100 tys. złotych. Pozostałe instrukcje szef PAX- u znalazł w liście oczekującym na niego od kilku dni w jednym z urzędów pocztowych. Dzięki natychmiastowej uchwale zarządu stowarzyszenia już następnego dnia dysponował konieczną sumą.

Dwa dni później porywacze polecili, aby przedstawiciel prezesa wyszedł 25 stycznia z jego domu z okupem i porożem jelenim (!) w ręku jako znakiem rozpoznawczym. Miał zgubić śledzących go milicjantów, a następnie pojawić się w restauracji Kameralna przy ul. Foksal, aby tam oczekiwać na dalsze instrukcje.

Na Foksal udał się zaprzyjaźniony z Piaseckim ksiądz Mieczysław Suwała. Otrzymał tam telefoniczne polecenie, aby powędrować do pewnego domu przy ulicy Na Skarpie, gdzie na strychu w pudełku po zapałkach znalazł następne wskazówki. Kierując się nimi, pojechał na praski brzeg stolicy, na Saską Kępę, a potem na Wał Miedzeszyński, gdzie przy moście kolejowym znalazł but Bohdana. Na tym jednak skończył się kontakt z porywaczami.

Wieczorem prezes odebrał kolejny telefon - bandyci poinformowali go, że następny list czeka na niego w drzwiach jednego z warszawskich kościołów. Z listu wynikało też, że suma okupu została powiększona o następne 100 tys. złotych, co miało być karą za powiadomienie milicji.

Jako następny z okupem i jelenim porożem wędrował po Warszawie Ryszard Reiff. Jednak jemu również nie udało się skontaktować bezpośrednio z bandytami, chociaż przez dłuższy czas stał we wskazanym miejscu, przy słupie na ul. Marszałkowskiej.

Po raz ostatni porywacze odezwali się pięć dni po porwaniu. Zatelefonowali do Jana Dobraczyńskiego i przekazali mu dyspozycję, by Piasecki stawił się u niego z okupem następnego dnia w południe. Bolesław przez sześć godzin czekał na bandytów, ci jednak zamilkli na dobre.

Od samego początku milicja prowadziła śledztwo w sposób wyjątkowo nieudolny. Gdy koledzy Bogdana podali numer boczny taksówki, śledczy orzekli, że takiego pojazdu nie ma. Piasecki jednak nie zamierzał rezygnować z tego tropu i jego ludzie bez problemu odnaleźli w Warszawie właściwy samochód. Jego dysponentem okazał się niejaki Ignacy Ekerling - człowiek związany ze środowiskami żydowskimi.

Podczas przesłuchania Ekerling zeznawał bardzo mętnie. Twierdził, że wykonywał normalny kurs i nie znał ani bandytów, ani ich ofiary. Niebawem okazało się jednak, że tego dnia w ogóle nie siedział za kierownicą swojego pojazdu, o czym poinformował pracownik kiosku znajdującego się w pobliżu miejsca porwania. Oznaczało to, że Ekerling musiał dobrze znać bandytów, skoro użyczył im swojej taksówki. Tymczasem nieszczęsny kioskarz nic więcej nie zeznał, bo niebawem został ciężko pobity przez "nieznanych sprawców". Napad na świadka oznaczał również, że porywacze byli doskonale wprowadzeni w szczegóły śledztwa.

"Wobec tak sprzecznych zeznań należy wnioskować, że kierowca taksówki, Ekerling, musiał być człowiekiem zaufania porywaczy - pisał znawca tematu profesor Peter Raina. - Mordercy Bohdana Piaseckiego musieli być pewni całkowitej lojalności z jego strony. Taką pewność dać im mógł tylko pełny współudział w planowanym porwaniu i zabójstwie. Nielojalność kierowcy taksówki byłaby istotnym zagrożeniem dla sprawców i wskazałaby drogę do źródeł zbrodni".

Funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa podczas śledztwa popełniali zupełnie niewytłumaczalne błędy. Ginęły dowody rzeczowe, źle zapisywano nazwiska, mylono adresy. Wszystko to sprawiało wrażenie rozmyślnego zacierania śladów, tak aby sprawcy nie zostali wykryci.

Na uwagę zasługuje też to, że Ekerling po przesłuchaniu został zwolniony, a niebawem dostał nawet zgodę na emigrację do Izraela! Ludzie Piaseckiego jednak go pilnowali i dzięki temu został w ostatniej chwili zawrócony z przejścia granicznego. Gdy po kolejnych kilku miesiącach (!) ostatecznie go aresztowano, to w więzieniu miał powiedzieć, że "nie boi się tych, którzy go tutaj trzymają, lecz tych, którzy wynajęli od niego samochód".

Nigdy jednak nie stanął przed sądem, bo kiedy w 1959 roku wniesiono przeciwko niemu akt oskarżenia, to został on wycofany na polecenie władz. Podobno decyzję podjął osobiście Władysław Gomułka, który uważał, że proces bardzo zaszkodzi wizerunkowi PRL. Zapewne miał rację, gdyż społeczność żydowska w Polsce i na świecie zorganizowała z tego powodu głośną akcję protestacyjną, uważając sprawę Ekerlinga za objaw "polskiego antysemityzmu". W efekcie jedyny znany uczestnik porwania nigdy nie stanął przed sądem.

Ciało Bohdana Piaseckiego odnaleziono 8 grudnia 1958 roku w piwnicy domu przy ul. Świerczewskiego 88a (obecnie al. Solidarności). Znajdowało się ono w jednym z sanitariatów, do którego drzwi zabito gwoździami. Zwłoki chłopca leżały na wznak z podkurczonymi nogami. Z jego piersi sterczał sztylet o drewnianej klindze, a sekcja zwłok wykazała, że ofiara wcześniej została ogłuszona ciosem w głowę, który spowodował pęknięcie podstawy czaszki i kości skroniowej. Nieprzytomnego Bohdana przeniesiono następnie do piwnicy, gdzie dobito go ciosem sztyletem.

Piasecki rozpoznał syna, a identyfikację potwierdził jeszcze dentysta chłopca. Okazało się również, że Bohdana zamordowano wkrótce po porwaniu, a cała historia z okupem i wędrówkami po mieście miała wyłącznie na celu dodatkowe znęcanie się nad szefem PAX-u. Mordercom nie chodziło o pieniądze - chcieli przysporzyć ojcu ofiary jak najwięcej cierpień.

Od samego początku poszlaki wskazywały na powiązania zbrodniarzy ze środowiskami żydowskimi. Potwierdzał to nawet charakter zabójstwa, które nosiło cechy mordu rytualnego. Zabicie najstarszego syna, pozostawienie sztyletu w ciele, wypisanie na ścianach ubikacji jakichś tajemniczych znaków...

"Co do tego nie ma wątpliwości - twierdzi historyk Jan Żaryn. - Ludzie ci nie bez powodu czekali aż do 1957 roku. Wcześniej uważali, że Piasecki jest poza ich zasięgiem, że ma tak silne poparcie w Moskwie. Po 1956 roku uznali, że powiązania te osłabły. Był to również okres, gdy się wydawało, że Piasecki utraci kontrolę nad PAX. Mordercy postanowili go dobić".

Prawdopodobnie powodem zbrodni była zemsta za przedwojenną i okupacyjną przeszłość prezesa PAX. Uważano, że jest on odpowiedzialny za morderstwa na Żydach w czasach działalności partyzanckiej, pamiętano również o dziecku zastrzelonym podczas pierwszomajowego pochodu w 1937 roku. Nigdy jednak nie udało się ustalić, czy Bohdana samowolnie zamordowali esbecy żydowskiego pochodzenia, czy też decyzja zapadła na wyższym szczeblu. Istnieją uzasadnione podejrzenia, że bezpośredni sprawcy zbrodni zaraz po jej dokonaniu wyjechali do Izraela. Kilka lat później we wpływowym dzienniku izraelskim "Maariv" pojawił się artykuł, w którym śmierć Bohdana określono mianem "zabójstwa politycznego", co według miejscowego prawa uniemożliwiło ekstradycję podejrzanych.

Piasecki przez długie lata starał się wykryć zleceniodawców morderstwa i nigdy nie darował sobie tego, że nie potrafił ocalić pierworodnego syna.

"Mój ojciec usiłował to zrobić do końca życia - mówił w 2007 roku Jarosław Piasecki. - Potem ja przejąłem to zadanie. Niestety, mimo że po 1989 roku w naszym kraju dokonało się tyle wspaniałych zmian, nadal nie otrzymałem kluczowych dokumentów. Dokumentów, które mogą nas zbliżyć do wyjaśnienia zagadki. Już półtora roku temu zwróciłem się do IPN o te akta, ale nadal mi ich nie udostępniono".

Wódz był gotów niemal na wszystko, aby wyjaśnić sprawę śmierci Bohdana. Wiedział, że najważniejsze osoby w państwie znały prawdę i dlatego zgadzał się na każde upokorzenie. Zapewne uważał, że przynajmniej tyle jest winny swojemu pierworodnemu. "Współczułam Piaseckiemu - mówiła Anka Kowalska. - On był człowiekiem, po którym niełatwo było się zorientować, jakie uczucia ukrywa. Był zamaskowany, nieczytelny. Nagle widzę na tej nienawykłej do okazywania uczuć twarzy skurcz mięśni i mówi mi, że dziś jest rocznica śmierci syna i że on był właśnie u Gomułki. [...] On co roku chodził gdzieś tam wysoko - jak wyrzut sumienia, bo uważał, że to »oni« zrobili. Siedzę i słucham tych urywanych niezgrabnych zdań. Opowiada: »Przychodzę, a oni na tacy podają mi wódkę...«. Był upokarzany: żądali, żeby z nimi wypił za wykrycie morderców syna".

Większość najważniejszych akt IPN dotyczących zabójstwa Bohdana Piaseckiego do dzisiaj pozostaje w zbiorze zastrzeżonym, niedostępnym dla rodziny i badaczy. Jakie są tego przyczyny, trudno jednoznacznie odpowiedzieć...

MARZEC 1968

"Piasecki był antysemitą poprzez typ katolicyzmu, który uprawiał - uważał Reiff. - To katolicyzm zabarwiony narodowo. Antysemityzm... to trudno powiedzieć. Po Holocauście on się bardzo tego wstydził. Ale po śmierci syna znowu to niestety wróciło...".

Porwanie i zabójstwo syna były dla szefa PAX-u ogromnym ciosem, po którym z trudem powrócił do normalnego życia. Przez pewien czas był zresztą niezdolny do podejmowania decyzji i tylko wierności najbliższych współpracowników zawdzięczał to, że utrzymał się na stanowisku. Do końca życia żywił też zawziętą nienawiść do wszystkich Żydów, co znalazło odbicie w jego działalności.

Śmierć Bohdana nie przerwała walki Piaseckiego z episkopatem. Polscy hierarchowie wydali duchowieństwu zakaz drukowania książek w Domu Wydawniczym PAX, co wódz powetował sobie, zapraszając do współpracy kilkoro wybitnych pisarzy polskich powracających z emigracji. Oferował przyzwoite warunki finansowe i krótki czas oczekiwania na publikację, co wystarczyło, by rozpoczęli z nim współpracę: Zofia Kossak-Szczucka, Stanisław Cat-Mackiewicz i Melchior Wańkowicz.

Prezes poszedł za ciosem i w kwietniu 1959 roku zażądał, aby Kościół "zaprzestał akcji reakcyjnej" i "zszedł z pozycji pozornej apolityczności", co mogło umożliwić szczere zaangażowanie się w życie ludowego państwa.

Jednocześnie głośno popierał politykę zagraniczną ekipy Gomułki, szczególnie gorliwie występując przeciwko niemieckiemu rewizjonizmowi. I jak na wiernego wykonawcę poleceń partii przystało, rozróżniał nawet dobrych i złych Niemców. Do tych pierwszych należeli oczywiście obywatele NRD, natomiast ci drudzy zamieszkiwali RFN.

W październiku 1966 roku szef PAX-u poznał osobiście Franciszka Szlachcica, sekretarza KC PZPR związanego wówczas z Mieczysławem Moczarem i Edwardem Gierkiem. Prezes widział, że Gomułka traci na popularności, toteż chciał zadbać o dobre stosunki z jego potencjalnymi następcami. Miał przy tym nadzieję, że zmiana ekipy rządzącej umożliwi mu realizację marzenia o własnej partii politycznej. Bliska mu była również antysemicka retoryka Moczara, gdyż obaj panowie mieli szczerą ochotę na pozbycie się Żydów z Polski. Ponadto Szlachcic wznowił postępowanie w sprawie śmierci Bohdana, z czym wódz wiązał duże nadzieje.

"[...] Bolcio Piasecki należy bez wątpienia do bardzo zdolnych polityków - uważał Mieczysław Rakowski. - Cechuje go także upór i konsekwencja w działaniu, która (jak się wydaje) opłaca mu się. Piasecki liczy na to, że nadejdzie jeszcze taki dzień w Polsce, kiedy jego stowarzyszenie zacznie politycznie dużo znaczyć. Obecny okres traktuje jako przygotowanie swojej organizacji na ten dzień. Mówiono mi, że dysponuje dobrą kadrą. Dba również o to, aby mieć dobre stosunki z kierownictwem partii. Niżej ZK [Zenona Kliszki, najbliższego współpracownika Gomułki - S.K.] nie rozmawia. ZK lubi go słuchać - i jak mi mówiono - jest nim oraz siłą jego argumentacji zafascynowany".

Wódz trzymał rękę na pulsie, toteż w marcu 1968 roku "Słowo Powszechne" wspólnie z "Trybuną Ludu" zainicjowało prasową kampanię antysemicką. I co ciekawe, autorzy pierwszego artykułu na ten temat (prawdopodobnie Piasecki i Przetakiewicz) okazali się znacznie bardziej agresywni niż redaktorzy "Trybuny". To właśnie oni po raz pierwszy użyli słowa "syjonizm". A cały artykuł dziwnie przypominał dawne publikacje ONR-u, chociaż uwzględniał aktualną sytuację i nie zabrakło w nim ataków na Izrael i RFN.

"[...] dziś znowu jest w »Słowie« artykuł »samego« Bolcia Piaseckiego - irytował się Stefan Kisielewski kilka miesięcy później. - Norma bzdury i serwilizmu została tam wykonana w 150 procentach - przed Rosją pada na twarz, czyniąc ją niemal ekspozyturą Ducha Świętego na ziemi. A oto jedno zdanie z artykułu: »Polityka wschodnia NRF-u, zasadnicze narzędzie wojny psychologicznej z naszymi krajami, docierała do nas przede wszystkim za pośrednictwem syjonizmu«. Czy on już zbzikował całkiem, czy też doszedł już do takiego dna (czy też szczytu) wirtuozerii taktycznej, kiedy zupełnie jest wszystko jedno, co się mówi?!".

Wódz mógł prowadzić własną politykę, ale nie zamierzał usuwać podwładnych mających prywatnie odmienne zdanie. Wydaje się, że bez problemu potrafił odróżnić działalność publiczną od osobistych poglądów i nie stwarzał problemów, gdy ktoś miał inne przekonania.

"[...] po wiecach młodzieży i po tym wszystkim, co ukazało się w »Słowie Powszechnym«, zażądałam, by skreślono mnie z listy członków PAX-u - wspominała Kowalska. - Prawie wszyscy okazywali mi wrogość. A Piasecki powiedział mi, że świetnie rozumie, czemu tak postąpiłam, i że »na moim miejscu zrobiłby to samo«. Nie zostałam usunięta z pracy w instytucie".

OSTATNIA WALKA

Piasecki widział jednak, że Moczar nie wykorzystał swojej szansy, wobec czego rozpoczął starania o przychylność Gierka. Był pewien, że upadek Gomułki jest kwestią nieodległej przyszłości, regularnie zatem podróżował na Śląsk, chcąc dojść do porozumienia ze wschodzącą gwiazdą polskiej sceny politycznej. I natychmiast poparł towarzysza Edwarda, gdy ten zastąpił Gomułkę w efekcie krwawych wydarzeń grudniowych w 1970 roku.

"Następną sprawą jest awans PAX-u - mówił Piasecki do swoich współpracowników w marcu następnego roku. - Tu na pewno zgadzam się z tezą, że jeśli właśnie symbol grudnia będzie realizowany, to awans PAX-u jest koniecznością życiową, bo te siły, które reprezentuje, które są twórczo zaangażowane w rozwój grudnia, te siły muszą wynieść PAX, bo jesteśmy częścią tych sił".

Niewiele z tych planów wyszło, a Piasecki znów nie dostał zgody na utworzenie własnej partii politycznej, za to w ramach rekompensaty powołano go do Rady Państwa. Wtedy chyba ostatecznie zrozumiał, że jego ambicje nigdy się nie spełnią. Pojął, iż co prawda potrafi utrzymywać się na stanowisku pomimo wszelkich burz politycznych, jednak nigdy nie przebije się do pierwszego szeregu elity władzy.

"Do Rady Państwa dokooptowano Piaseckiego - zanotował Rakowski w czerwcu 1971 roku. [...] - Jedni twierdzą, że to skutek nacisku Rosjan, inni dowodzą, że żadnego nacisku nie było. Piasecki - nie tylko w kołach katolickich (konkurencyjnych) - uchodzi za agenta radzieckiego. Jest nielubiany przez inteligencję, która oprócz pogardy ma mu niewiele do zaoferowania. [...] Być może chcieli mu w ten sposób zapłacić za rolę, jaką odegrał w marcu 1968 roku, a także wynagrodzić to, że musi zrezygnować z marzeń przekształcenia PAX w ruch polityczny".

W połowie dekady Gierka u wodza pojawiły się poważne problemy ze zdrowiem. Miał kłopoty z oddychaniem, z trudem się poruszał. I z coraz większym smutkiem spoglądał wstecz, widząc, że nie zrealizował większości swoich planów. Nie reagował, gdy niektórzy z jego młodych podwładnych weszli w skład KOR-u, nie chciał już tracić energii na dyskusje na ten temat.

"Wychylałem się na różnych naradach - opowiadał Romuald Szeremietiew. - Trafiłem wreszcie do Piaseckiego na rozmowę w cztery oczy. Wtedy obowiązywało w PAX-ie potrójne zaangażowanie: katolickie, patriotyczne i socjalistyczne. Patrzy na mnie i pyta: »Czy Szeremietiew jest katolikiem?«. - Jest - odpowiadam. »Czy jest patriotą?«. - Jest. »A czy jest socjalistą?«. - Nie jest. »A jak wy myślicie, Szeremietiew, szlag w końcu trafi ten socjalizm czy nie?«. - Trafi, Panie Przewodniczący. »Wy młodzi pewno tego doczekacie. Ja już nie«".

Gdy jednak okazało się, że Szeremietiew przejawiał zbyt prawicowe poglądy (niebawem został współzałożycielem Konfederacji Polski Niepodległej), Piasecki usunął go ze stowarzyszenia. Członków i sympatyków KOR-u potrafił jeszcze zrozumieć, natomiast radykałów z drugiego bieguna opozycji już niekoniecznie.

Do końca jednak starał się pełnić swoje obowiązki, wiedząc, że prawdziwy wódz może umierać, ale nie ma prawa się poddawać.

"Gdy czytałem jego ostatni referat - wspominał były członek PAX Andrzej Micewski - uderzyła mnie przerażająca dysproporcja pomiędzy treścią a heroizmem człowieka śmiertelnie chorego. Jego upór był godny podziwu".

Żeby w ogóle mógł wygłosić ten referat, wniesiono go na salę, a obok stały urządzenia do podawania tlenu.

Rozstał się z życiem nad ranem 1 stycznia 1979 roku.

"Wczoraj zmarł Bolesław Piasecki - zanotował w swoim dzienniku Mieczysław Rakowski. - Jego życiorys to temat-rzeka. W pamiętnym roku 1968 czołowi PAX-owcy z nim na czele kroczyli w pierwszym szeregu bojowników z »syjonizmem«, »Polityka« znalazła się pod ich obstrzałem. Byłem bardzo ciekaw tego człowieka i gdy na jakimś przyjęciu na początku lat siedemdziesiątych podszedł do mnie i powiedział, że chętnie porozmawiałby ze mną, odpowiedziałem, że z zadowoleniem przyjmuję jego propozycję. Spotkałem się z nim kilka razy, zawsze u niego w domu. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych był już poważnie chory. Bardzo krytycznie oceniał sytuację polityczną i Gierka. Nie mógł zapomnieć zarówno Pierwszemu, jak i Babiuchowi, że jednoznacznie odrzucili utworzenie na bazie PAX-u katolickiej partii afirmującej ustrój socjalistyczny. Podczas naszej ostatniej rozmowy powiedział mi, że daje ekipie Gierka pół roku. Biedny, nie doczekał spełnienia swej przepowiedni".