Gazeta Wyborcza - 24/10/1997

 

 

Michał Matys

Potrzebowali bohaterki

 

Komunistyczna Partia Polski

 

 

Spółdzielnia gorseciarska w Głownie pod Łodzią postanowiła po 1990 r. usunąć ze swojej nazwy imię patronki - komunistki Władysławy Bytomskiej. Firmę przemianowano po prostu na Głowno. Bytomska nie była zgodna z wymogami naszych wyrobów - wytłumaczyła w "Gazecie Wyborczej" główna księgowa Elżbieta Bubel. W dodatku co ona ma wspólnego z szytymi w Głownie biustonoszami? Czy w ogóle nosiły je komunistki? Oburzył się na to Ryszard K. Przysłał list do redakcji. Zarzucił nam ignorancję i chamstwo. Napisał: "Bytomska, młoda łódzka szwaczka, komunistka, została zmasakrowana, oblana benzyną i żywcem spalona przez policję w roku 1938. Fakt ten był i jest szeroko znany w Łodzi. Męczeńska śmierć Władysławy Bytomskiej jest nie mniej tragiczna i bezsensowna niż męczeńska śmierć księdza Jerzego Popiełuszki i tak samo zasługuje na potępienie, a przynajmniej na szacunek". A jak było naprawdę?

Posterunkowy Franciszek Starkowski usłyszał krzyk od strony cmentarza. Dochodziła jedenasta w nocy. Gdy wyjrzał z budki, zobaczył w ciemności jakąś postać.

Była to naga kobieta. Twarz, włosy, piersi i podbrzusze miała spalone. Skóra w niektórych miejscach była zwęglona. Kobieta dowlokła się do posterunku policji ostatkiem sił. Starkowski wziął ją do budki, nakrył swoim płaszczem i zadzwonił po pogotowie.

Była środa 2 listopada 1938 r. Posterunek policji przy cmentarzu Doły w Łodzi. Kilka godzin później kobieta zmarła w szpitalu w dzielnicy Radogoszcz. Przed śmiercią nie powiedziała ani słowa.

Na cmentarz przybyła natychmiast ekipa śledcza. Między pagórkami, na których położony jest cmentarz, biegnie ul. Smutna. Policjanci odkryli tam nadpalony stos drewna. Obok leżały: kawałek przewodu elektrycznego, damski płaszcz, jedwabna bluzka, wełniana sukienka i czarne, zniszczone pantofle.

W pobliżu znaleziono butelkę (z nalepką fabryki octu) zawierającą resztki denaturatu oraz małą walizeczkę. W takich walizeczkach robotnicy przechowywali drugie śniadania.

W czwartek 3 listopada policja zaapelowała do mieszkańców Łodzi o pomoc w ustaleniu, kim była spalona kobieta. Nazajutrz jej rysopis wydrukował łódzki "Głos Poranny": wzrost 162 cm, postać wysmukła, lat 25 do 30, włosy ciemny blond, oczy szare, brwi łukowate, nos średni, w górnej szczęce brak jednego zęba, a w dolnej - dwóch przednich zębów.

Zanim piątkowe wydanie "Głosu" trafiło do kiosków, w nocy kobietę rozpoznał jej ojciec. Zaniepokojony, że drugą dobę nie wraca do domu, zgłosił na policji zaginięcie córki.

W sobotę 5 listopada miejska popołudniówka "Echo" doniosła, że kobieta spalona na cmentarzu to "dwukrotnie karana więzieniem komunistka" Władysława Bytomska.

Złe miasto

Rodzice Bytomskiej przyjechali do pracy do wielkiego miasta z okolicznych wiosek. Ojciec Wawrzyniec ze wsi Nowe Boczki w Sieradzkiem, matka Michalina Borowiak - z Lipin koło Głowna pod Łodzią.

Około 1900 r. zamieszkali na przedmieściach Łodzi - Bałutach (obecnie jedna z dzielnic). "Bałuty były synonimem wszystkiego najgorszego. Ongiś sądy carskie wysyłały tam na pobyt pod nadzorem policji wypuszczonych z więzień kraju złodziei, oszustów i innych tego rodzaju fachowców" - pisze autor "Opowieści o życiu i śmierci Władysławy Bytomskiej", przechowywanej w archiwach Komitetu Centralnego PZPR.

Bytomscy mieszkali w pokoiku na parterze czynszowej kamienicy przy Dworskiej 29 - ulica, czy raczej wiejska droga, wiodła do dworu.

Mieli trzy córki. Włada urodziła się pierwsza, 16 października 1904 r. Po niej były Celina i Marianna (nazywano ją też Maria).

"W domu u niej była bieda, tak, że nawet musiała iść na wieś do chłopa, gdzie wybierała świniom kartofle z korytka" - opowiadała po wojnie o Bytomskiej jedna z koleżanek Helena Mielczarek.

Poszła do pracy w fabryce podobno jako siedemnastoletnia dziewczyna. "Trafiła do Komunistycznej Partii Polski w wyniku naturalnej, rzec można, konfrontacji osobistych doznań z otaczającym ją światem >>złego<< miasta" - pisała o Bytomskiej w 1964 r. "Trybuna Ludu".

Niech żyje Polska Republika Rad!

Pierwszy raz aresztowano ją za komunizm w listopadzie 1928 r.

Policja zwróciła na nią uwagę w październiku w czasie strajków o podwyżki w fabrykach włókienniczych w Łodzi. Bytomskiej udało się na wiecu przekonać strajkujące kobiety, by poparły przygotowaną na piśmie prośbę o pomoc do Międzynarodówki Komunistycznej w Moskwie.

Wbrew PPS, który postanowił przerwać strajki, Bytomska namawiała robotnice do wyjścia na ulice. Krzyczała: "Niech żyje strajk aż do zwycięstwa!" i "Niech żyje KPP!".

W czasie rewizji w mieszkaniu Bytomskich policja znalazła w piecu nie dopaloną odezwę KPP, kończącą się wezwaniem do przyłączenia Polski do ZSRR: "Niech żyje ZSRR - ojczyzna międzynarodowego proletariatu! Niech żyje Polska Republika Rad!".

Bytomska zaprzeczyła, że należała do KPP. Sąd jej nie uwierzył. Dostała cztery lata. Odsiedziała trzy.

Lenin papasza, KPP masza

"Jeśli chodzi o pobyt w więzieniu, to Włada Bytomska całe swoje wykształcenie tam zdobyła" - powiedziała Helena Mielczarek pracownikom Komitetu Łódzkiego PZPR, którzy zbierali po wojnie relacje o życiu Bytomskiej.

Włada na wolności ukończyła siedem klas szkoły podstawowej. Opowiedziała Helenie Mielczarek, jak więźniarki uczyły się pisać patyczkami z drewna. Maczały je w zupie i pisały na taboretach. Po zapisaniu całego blatu zmywały go i pisały na nowo.

"Więzienie było dla niej uniwersytetem" - mówiła pracownikom KŁ PZPR inna jej koleżanka Guta Morawiecka-Działkowa.

Romana P. zetknęła się z Bytomską w więzieniu w Łodzi, po jej powtórnym aresztowaniu. Pamięta, że wtedy była już "oczytana, posiadała spore wykształcenie marksistowskie" (wspomina w "Głosie Robotniczym" w 1958 r.).

"Nazywałyśmy ją "naszą poetką" - mówiła Morawiecka.

"Układała i recytowała wiersze. Lubiła śpiewać: "Lenin, Lenin nasz papasza, KPP nasza masza" - pisze Romana P.

Helena Mielczarek cytuje pieśń, którą Bytomska miała ułożyć w więzieniu ku czci Szymona Harnama, który zginął w strzelaninie z policją podczas strajku w fabryce Biedermana w Łodzi.

 

Pięść się zaciska, gromadzi się gniew

Znów polała się robotnicza krew

Towarzysz Harnam na straży zmarł nam

Od faszystowskiej kuli padł

Nieustraszony żołnierz czerwony

Nam jego walka przykład da [...]

Prawda ta musi w każdego się wryć

Strajk listopada siódmego ma być

Przeciw zbrojeniom, podłym dążeniom

Armatnim kulom, nie pójdziem na żer

Staniemy zbrojnie przeciwko wojnie

Nie damy tknąć ZSRR!

 

Awans i miłość

Po wyjściu z więzienia Włada zakochała się. Wybrankiem był Józef Sroczyński, murarz (trochę utykał, bo spadł z rusztowania) i sekretarz KPP w dzielnicy Bałuty (pseudonim partyjny: "Jan"). Ślubu nie brali, ale wszystkie koleżanki Bytomskiej nazywały Sroczyńskiego "jej mężem".

Pożycie musiało być krótkie, bo na wolności była zaledwie kilka miesięcy - od listopada 1931 r. do sierpnia 1932 r. Zaszła w ciążę, ale usunęła ją, bo właśnie stała się etatową działaczką KPP - najpierw Centralnego Wydziału Kobiecego w Warszawie, potem - Komitetu Okręgowego w Łodzi.

Przesłuchiwana w Komitecie Łódzkim PZPR Helena Mielczarek tłumaczy, że usunięcie ciąży przez Bytomską było wymyślonym pretekstem, by w mieszkaniu Mielczarków mogło odbyć się zebranie członków KPP: "Ja do partii nie należałam, bo mój mąż był ogromna >>klepa<<, a przy tym zawodowym pijakiem, tak, że jak kogo spotkał, to naopowiadał więcej niż w rzeczywistości było. Otóż żeby on o tych zebraniach nie wiedział, podstępem z Bytomską wysadzałyśmy go z domu. Namówiła mnie, żebym mu powiedziała, że ona jest w ciąży i musi zrobić poronienie".

Suknia z białym żabotem

Gdy w sierpniu jechała do Ozorkowa pod Łodzią, by podsycać strajk w fabryce bawełnianej Schlosserów, została znów zatrzymana. Tym razem dostała sześć lat, z czego odsiedziała cztery.

"Krytycznego dnia mąż jej uparł się stanowczo, żeby ubrała czarną suknię z białym żabotem" - wspomina współwięźniarka Guta Morawiecka-Działkowa. Po aresztowaniu Bytomska doszła do wniosku, że suknia miała być znakiem rozpoznawczym dla policji.

"Miała absolutne zaufanie do swego męża. Dopiero później pod wpływem opowiadań Reni Liberman [jednej ze współwięźniarek - red.], z których Włada dowiedziała się, że >>Jan<< jest uważany za prowokatora, rozpoczął się okres wielkiej tragedii osobistej Włady. Uwierzyła Partii i sama dodała do licznych zarzutów argument dla niej ostateczny" - relacjonuje inna współwięźniarka Romana P. we własnoręcznie spisanym wspomnieniu przechowywanym w KC PZPR.

W stenogramie z przesłuchania Guty Morawieckiej znajduje się dopisek: "Uwaga, którą nie należy publikować: Bytomska, gdy wróciła z więzienia, nie zastała męża w domu - wyjechał. Nie żyli już ze sobą, nie wiem nawet, czy się spotykali. O powtórnym małżeństwie myśleć nawet nie chciała. Zbyt była zajęta".

Renia Liberman ujawniła Romanie P., że Józef Sroczyński, pseudonim "Jan", "został niezwłocznie wysłany do ZSRR z opinią prowokatora". Był to początek lat 30. Stalin rozpoczął właśnie "czystki" wśród działaczy KPP. Sroczyński nie wrócił.

Prządka, co kochała maszynę

Stanisław Augustowski, członek PPS-Lewicy (legalnej przybudówki KPP), pamięta, że gdy Bytomska wyszła z więzienia w listopadzie 1936 r., wraz z kolegami uzbierał 30 zł: - "Nie miała co na siebie włożyć. My jej powiedzieli, żeby kupiła sobie kamaszki i co jej potrzebne".

Półtora roku później Międzynarodówka Komunistyczna na polecenie Stalina rozwiązała KPP. Jako powód podano opanowanie KPP przez prowokatorów.

W tym samym czasie Bytomska dostała pracę w tkalni wełny i jedwabiu "Hirszberg i Birnbaum". Lewicowe związki miały tam słabe wpływy. Robotnice mówiły na Bytomską: "bolszewiczka".

"Pluły na nią. Niszczyły jej garderobę, przybito kalosze gwoździami do podłogi, płaszcz zrzucano, rwano nici na maszynie" - wspomina jej koleżanka Helena Mielczarek.

Mimo to, jeśli wierzyć relacji Guty Morawieckiej, Bytomska miała cieszyć się z pracy w fabryce i mówić: "Kocham swoją maszynę! A kiedy w sobotę po pracy wyczyszczę ją i błyszczy tak, że mogę przeglądać się w niej jak w lustrze, radość mnie ogarnia ogromna".

Co innego pamięta Romana P.: "Mówiła mi o swym rozgoryczeniu z powodu złośliwości >>ciemnych robotnic<<". Dodaje też, że "Włada w ostatnim czasie robiła niekiedy wrażenie egzaltowanej, podnieconej i roztargnionej".

Mimo wszystko robotnice wybrały Bytomską na swoją przedstawicielkę, by negocjowała warunki pracy w fabryce. "Koleżanki, mimo że je nieco odpychała swym ponurym charakterem, miały do niej wielkie zaufanie" - przyznaje sanacyjny "Kurier Łódzki".

Na początku listopada 1938 r. Bytomska przekonała prządki, by zastrajkowały w obronie trzech robotnic, które po zwolnieniu nie dostały odszkodowania za urlop, i dwóch uczennic usuniętych bez przyczyny. Strajk miał podobno odbyć się w czwartek 3 listopada. Ale Bytomska już nie przyszła.

Wersja pierwsza: sanacyjna

"Krytycznego dnia, tj. środę 2 listopada, Bytomska wyszła z fabryki o godzinie 9-tej wieczorem. Zazwyczaj szła do domu w towarzystwie koleżanek, tym razem jednak, na co zwrócono uwagę, poszła sama do domu. Czy wynikałoby z tego, że miała się z kimś spotkać?" - spekulował "Kurier Łódzki".

Kilka dni później popołudniówka "Echo" i lewicujący "Głos Poranny" opublikowały wyniki sekcji zwłok. Według lekarzy "Bytomska zmarła wyłącznie wskutek opaleń ciała i oparzeń. Żadnych śladów obrażeń cielesnych, które mogłyby wskazywać na inne przyczyny śmierci lub gwałt fizyczny, nie stwierdzono".

Wszystkie łódzkie dzienniki, od pepeesowskiego "Łodzianina" po sanacyjny "Kurier Łódzki", poinformowały też, że rodzina Włady w piątek 4 listopada odnalazła pod poduszką w jej łóżku list pożegnalny.

List Włady wydrukowało "Echo" (akta policyjne zawierają meldunek, który potwierdza jego treść): "Ojcze! Dotrzymałam słowa i wyprowadziłam się. Nie szukajcie mnie, ani czekajcie, bo nigdy już nie wrócę. W fabryce należy się jedna tygodniówka i za dwa dni. Pójdziesz z moją książką z kasy chorych na godzinę pierwszą, powiesz, że wyjechałam i za pracę dziękuję - to ci wypłacą Ojcze. Zostawiam Wam wszystko, przyda się. Maryśkę [chodzi o Marię Makowską, siostrę Włady - red.] wyrzucają, to się na moje miejsce wprowadzi i nie będziesz samotny. Żegnajcie. Włada".

Dociekliwe "Echo" podało, że w czasie rewizji w domu Bytomskich policja odkryła, że ktoś do karafki stojącej na stole wlał ocet. A obok stosu drewna, na którym spłonęła Bytomska, znaleziono "butelkę z etykietą fabryki octu, ale zawierającą resztki spirytusu denaturowanego".

Wersja druga: peerelowska

"Sprawa rzekomego listu Włady, w którym zapowiada swe samobójstwo, była intrygą defensywy [policji politycznej - red.]" - przekonuje Romana P., po wojnie pracownik Zakładu Historii Partii, w notatkach złożonych w KC PZPR.

Romana P. widziała się z Bytomską po raz ostatni na rok przed jej śmiercią. Twierdzi: "Włada wiedziała, że sanacyjny terror upatrzył ją sobie za ofiarę, aby przestraszyć komunistów. Gdy odwiedziła mnie, nieoczekiwanie mówiła o tym, że widzimy się po raz ostatni". Bytomska miała też zwierzać się, że policja grozi jej "złym końcem".

Przesłuchiwana przez pracowników Komietu Łódzkiego PZPR Helena Mielczarek zapewniała, że w prosektorium widziała zmasakrowane zwłoki Bytomskiej: "Była już ubrana. Ale przy dotknięciu skonstatowałam, że prawa ręka jej w dwóch miejscach była złamana, gdyż kości chrupiały. Dwa zęby miała wybite, podobno miała i żebra złamane, ale tego już stwierdzić nie mogę. Głowa była okopcona, włosy spalone, zwęglone".

Helena Mielczarek podpisała policyjny protokół, który stwierdza, że Bytomska popełniła samobójstwo. Tłumaczyła się partii, że policja zmusiła ją do tego, grożąc aresztowaniem.

Guta Morawiecka opowiada, że Władę "prześladował jakiś typ", który "składał jej wizyty w domu". Podawał się za byłego więźnia politycznego, a naprawdę był policyjnym agentem.

"Zbrodnia ta obrazuje atmosferę terroru w przededniu wyborów. Władze bezpieczeństwa w wielkim ośrodku proletariackim, w centrum Polski, pokazały, że nie cofną się przed niczym" - napisała prof. Maria Turlejska w książce "Rok przed klęską" (czwarte wydanie z 1969 r.), zalecanej wielu pokoleniom studentów historii. Ale dziś prof. Turlejska ma wątpliwości: - Na tę historię natknęłam się, przeglądając przedwojenne gazety. To było makabryczne, niesłychane i rzadkie wydarzenie. Napisałam o nim. Ale właściwie nie wiadomo, kto zamordował Bytomską. Może to była prowokacja, a może jakieś osobiste porachunki?

Prof. Lucjan Kieszczyński, przed wojną związany z PPS, na przełomie lat 60. i 70. spisał życiorysy łódzkich działaczy robotniczych. KŁ PZPR wydał je jako dwutomową książkę.

- Musiałem tłumaczyć się w Komitecie, dlaczego nie uwzględniłem tak sztandarowej postaci jak Bytomska. Był na to duży nacisk wpływowych działaczy - mówi Kieszczyński. - Chodziło o to, by skompromitować policję, że związała komunistce ręce kolczastym drutem i zrobiła z niej płonącą pochodnię. Chcieli mieć jakąś bohaterkę. A innej nie było. To była pewna przesada. Policja nie miała powodu, by ją zabijać. Takich działaczy jak ona były setki.

Zwłoki Bytomskiej w 1949 r. ekshumowano i pochowano w Alei Zasłużonych cmentarza na Dołach w Łodzi.

Wersja trzecia: stalinowska

Pogrzebem Włady miała zająć się Helena Mielczarek, jej bliska koleżanka. Komuniści zaczęli nawet na to zbierać pieniądze. Ale przekazali je "na sieroty walczących na froncie hiszpańskim", bo pogrzebem zajął się ojciec Włady i siostra ze szwagrem - Maria i Edward Makowscy.

Helena Mielczarek w zeznaniach złożonych pracownikom Komitetu Łódzkiego PZPR dziwi się, skąd ojciec Włady i Makowscy wzięli pieniądze na pogrzeb. Podejrzewa, że dostali je od kogoś - w domyśle od policji.

"Marysia, pseudonim >>Wiesia<<, była działaczka Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, po śmierci Włady zatraciła poprzednią więź ze swoimi towarzyszami i byłymi przyjaciółmi" - pisze Romana P. w notatce złożonej w KC PZPR. "Milczenie jej rodziny, a nawet podobno oszczerstwa rzucane na Władę przez Makowskiego, przy całkowitej neutralności lub przychylności Marysi, oddzieliły ją od współtowarzyszy Włady, dla których pozostała Ona (Włada) uosobieniem rewolucyjnego bohaterstwa i bezgranicznego oddania idei komunizmu".

Edward Makowski, szwagier Bytomskiej, zapisał się w 1945 r. do MO. Ale wtedy komisja kontroli partyjnej zaczęła badać, czy aby nie współpracował z sanacją. Na początek Makowskiego przeniesiono z Łodzi na ziemie odzyskane. Został komendantem powiatowym w Kołobrzegu, potem w Złotowie. W 1949 r. dostał nawet awans na zastępcę szefa wydziału Komendy Wojewódzkiej w Szczecinie. Kilka miesięcy później usunięto go z PZPR i MO. Stał się zwykłym ślusarzem w porcie szczecińskim.

Maria Makowska, siostra Bytomskiej, po wojnie też była w MO, najpierw w szczecińskiej komendzie, potem w biurze dowodów osobistych. Od 1956 r. do 1958 r. musiała pójść do pracy jako "wydawacz narzędzi" w stoczni szczecińskiej. Z PZPR jej nie wyrzucono.

Prof. Kieszczyński nie wierzy, by Makowski był agentem policji sanacyjnej: - Gdyby tak było, doszłoby do sprawy sądowej. W latach 50. lekką ręką szafowano oskarżeniami.

Pod koniec lat 50. Makowskiego zrehabilitowano. Wrócił do PZPR, ale już nie do MO.

Gdy dziesięć lat później Maria chciała pójść na rentę, miała kłopoty z udowodnieniem, że przed wojną działała jako komunistka. Napisała z prośbą o pomoc do Romany P. Ta złożyła list Marii Makowskiej w KC PZPR z adnotacją: "może będzie on kiedyś pomocny w wyświetleniu okoliczności śmierci Włady.

"Kochana Romo! Już pięć razy do Ciebie pisałam, darłam i znowu pisałam, z kilka arkuszy zapisałam (...) Kiedyś opowiem Ci szeroko historię Włady, dziś nie mam siły do tego, poza tym chcę Ci wyjaśnić, że jeśli ktoś robił, dokąd mu siły pozwoliły, to chyba i ja mogę się do tych zaliczyć [...] Romo, mnie boli, że zupełnie o nic się nikt z tow. do mnie nie zwraca, ani nie ma jednym słówkiem nigdzie o mnie, a inni mniej daleko robili i jakoś mają inne uznanie, inne stanowiska. Ja w imię idei poświęciłam całą młodość, matkę, ojca i dzisiaj nawet nie wiem, czy dożyję tej chwili, że wypracuję dla siebie rentę, a sił mam już tak niewiele. Teraz w związku z czterdziestoleciem KZMP, czyż mogłabym i ja dołożyć kilka wspomnień z działalności KZMP. Czuję się dziś bardzo zmęczona, wróciłam z pracy, była dziesiąta. A zatem kończę i pozdrawiam Cię. Zapomniana M. Makowska".

Wersja czwarta: co podejrzewają towarzysze

W dawnym archiwum KC PZPR odnalazłem stenogramy z zeznaniami towarzyszek Bytomskiej, które świadczą o tym, że zwątpiły one w lojalność Włady wobec KPP.

Stenogram z zeznaniem Heleny Mielczarek: "Wiem, że nie przejmowała się nigdy tym, że siedzi. Twierdziła w każdym liście, że to ją hartuje do walki. W więzieniach była bita i maltretowana". Dalej następuje skreślenie czerwonym flamastrem akapitu: "W Łęczycy załamała się i wydała kilku innych, którzy brali czynny udział w strajkach, gdyż już nie mogła znieść tych tortur".

Romana P. wspomina, że gdy w 1937 roku widziała się z Władą po raz ostatni, ta "nie miała przydziału partyjnego" i "cierpiała z powodu tej niejasnej sytuacji".

Prof. Lucjan Kieszczyński, który po wojnie opisywał działalność łódzkich komunistów, twierdzi, że część towarzyszy uznała Bytomską po jej wyjściu z więzienia w 1936 r. za "żonę prowokatora".

Pokreślony jest też maszynopis życiorysu Włady "Pomnik Prządki". Napisał go w 1947 r. Bogusław Kuczyński. Na stronie 6 ktoś (autor?) skreślił zdanie: "Po wyjściu z więzienia wróciła do szeregów Partii, gdyż drugi pobyt w więzieniu nie złamał jej, tak samo jak pierwszy". Obok odręczny dopisek: "W więzieniu nie wyłamała się z szeregów Partii".

Podejrzenia przerodziły się nawet w domysły, kto zabił Bytomską. Jak pisze ten sam autor, "w zagranicznych pismach kursowała przez jakiś czas wiadomość: "Specjalny wysłannik Kominternu w przebraniu kolejarza zabija znaną polską działaczkę komunistyczną". W Łodzi - jak w całej Polsce - już w latach 20. komuniści wydawali wyroki śmierci na prowokatorów. Czy Bytomska padła ofiarą podejrzliwych towarzyszy?

Wersja piąta: bałucka

Stanisław Augustowski, b. członek PPS-Lewicy, po odwilży w 1956 r. spisał piórem ze stalówką swoje domysły, kto zabił Bytomską. Kartkę wysłał do KC PZPR.

"Defa [policja polityczna - red.] tego nie mogła zrobić, bo to nie miało żadnej podstawy. Dlatego, że Partia KPP była rozwiązana w sierpniu 1938 r., a morderstwo było dokonane w listopadzie 1938 r. (...) Po drugie defa znała wiele groźniejszych i świadomszych towarzyszy i towarzyszek i im tego nie zrobiono. A Bytomska nie była taka wielka działaczka".

Augustowski napisał, że byli tacy, co "twierdzili, że morderstwa Włady Bytomskiej dokonali z rodziny przyjaciela, robiąc pomstę za niego, który był wysłany do ZSRR i tam miał być wykończony jako prowokator" [podejrzewa zemstę rodziny Józefa Sroczyńskiego, męża Włady - red.]. Domysłów tych nie opublikowano.

Łódzkie Bałuty. Dawna ulica Dworska zmieniła po wojnie nazwę na Włady Bytomskiej. Postawiono przy niej szare bloki. Między nimi pod numerem 29 zachowała się odrapana, trzypiętrowa kamienica. Tu mieszkała Bytomska.

Pod drzwiami trzech mężczyzn o czerwonych twarzach pije wino z gwinta. Wchodzę od frontu i potykam się o butelki. Ciemny korytarz, spada tynk ze ściany. Trochę się boję. Drewnianymi schodami idę na pierwsze piętro.

- Bytomska? Takiej nie pamiętam - chwilę zastanawia się najstarsza lokatorka, która wprowadziła się w 1945 r. Przedwojennych lokatorów wysiedlili Niemcy, bo w czasie wojny było tu getto.

Na tabliczce napis, że domem administrują "Spadkobiercy Konstantego i Marianny Zieleniewskich". Jedna ze spadkobierczyń prowadzi punkt ksero z drugiej strony kamienicy. O Bytomskiej opowiada mi jej matka.

- Znam tę historię od dziadka. Proszę pana, jaka tam komunistka spalona za ideę! To był zwyczajny bałucki romans - jest przekonana. Dziadek jej opowiadał, że Bytomska była ładna. Rzuciła narzeczonego, który wyjechał do Rosji, a sama zakochała się w innym. Narzeczony wrócił i ją zamordował.

Prawnuczka Konstantego (ta, która prowadzi ksero) narzeka, że władze Łodzi zmieniły nazwę ulicy: z "Włady Bytomskiej" na "Wolność i Niezawisłość": - Nie mam nic przeciwko organizacji, ale ten skrót: "WiN"! Znajomi śmieją się z nas, że na tej ulicy jest pełno takich, co piją wina.

Prof. Kieszczyński pod koniec lat 60. spotkał się z żyjącym wówczas szwagrem Bytomskiej Edwardem Makowskim: - Mówił o niej, że zadawała się z podejrzanymi typami, wie pan, to Bałuty. Twierdził, że piła wódkę po melinach, działy się orgie. Może doszło tam do jakiejś awantury. Jak to na melinach...

Pierwsza wersja siostry

Marię Makowską, siostrę Włady, odnajduję w Łodzi. Ma 85 lat, mieszka w bloku na osiedlu, które w latach 50. nazwano "Osiedle im. Włady Bytomskiej". Poszedłem bez uprzedzenia. Przyciskam guzik domofonu. - Dzień dobry. Jestem dziennikarzem. Chciałbym porozmawiać o siostrze.

- Proszę wejść. Wszystko panu opowiem - głos w domofonie nie jest wcale zdziwiony. Maria Makowska zachowuje się tak, jakby od dawna na mnie czekała. Nie pyta nawet, jak ją znalazłem.

- Na pogrzebie ludzie chcieli ją zobaczyć. Powiedzieliśmy: nie! Chcieliśmy zapamiętać Władę taką, jaka była. Ale ludzie postawili na swoim. Sama kiedyś powiedziała: nie obchodzi mnie ojciec, matka, tylko klasa robotnicza. No to nie była nasza, tylko klasy robotniczej! Odkryli jej twarz. Wyglądała okropnie.

- Pani męża oskarżano, że wydał siostrę policji...

- Z męża zrobili mordercę. Na przesłuchaniu wybili mu ząb. Przeżył to ciężko, w końcu serce nie wytrzymało. Gdybym go o cokolwiek podejrzewała, rozeszłabym się z nim. On nie mógł tego zrobić, bo wtedy był ze mną w domu.

- Dlaczego go oskarżono?

- Ci powojenni, z PPR, to już nie byli komuniści. W partii rządzącej ludzie pchali się na stanowiska. Nie to, co przed wojną, wierzyliśmy, że przyszły ustrój będzie lepszy. Nawet granatowa policja nas szanowała.

- Czy list Włady był prawdziwy?

- Przychodził do niej taki jeden Żyd, wykształcony, buchalter z farbiarni. Nazywał się Artur Halbersztadt. Może to on podrzucił list. Słyszałam, że później w Białymstoku zamordowali go towarzysze.

Druga wersja siostry

- A teraz powiem panu, jak było naprawdę - mówi mi Maria Makowska, gdy wychodzi jej córka, która przysłuchiwała się rozmowie. - Nie chciałam mówić przy niej, bo to mogłoby być ponad jej siły.

Maria ma dwie córki, dziś obie po pięćdziesiątce. Córki są przekonane, że ciotkę Władę spaliła sanacyjna policja. Maria nigdy nie powiedziała im, co naprawdę sądzi o śmierci Włady. - Po mojemu Włada mogła popełnić samobójstwo. Kartka z listem była prawdziwa. Pismo można podrobić, ale to na pewno był jej sposób mówienia. Towarzysze zaczęli mnie atakować już na pogrzebie, dlaczego tej kartki nie ukryłam. Mieliśmy z mężem kłopoty, bo mówiliśmy prawdę. Oni chcieli usłyszeć, że ją zamordowała policja - mówi mi Maria.

Dlaczego Włada mogła popełnić samobójstwo?

- Ona przeżyła tragedię. Była taka jakaś łatwowierna. Rzuciła męża, gdy towarzysze powiedzieli, że to prowokator. Gdy wyszła po czterech latach z więzienia, Partia jej nie przyjęła. Powiedzieli, że sama jest podejrzana, bo miała męża prowokatora. Mogła to zrobić. Tylko dlaczego się spaliła?

Maria nie wierzy w to, że Sroczyński kazał ubrać się Władzie w sukienkę z białym żabotem, by wskazać ją policji. Przecież miała wszystkiego dwie albo trzy sukienki. Nie można tak podejrzewać człowieka. Mąż Marii też bronił Sroczyńskiego. Wtedy Włada powiedziała siostrze, że sama też powinna się rozwieść, bo Partia zawsze ma rację.

- Ja nie byłam taka fanatyczka - mówi Maria.

Maria opowiada, że ojciec pokłócił się z Władą kilka dni przed jej śmiercią. Ojciec był wierzący (uczył się w seminarium, mało nie został księdzem). Rozpaczał, że córki to komunistki. Gdy dowiedział się, że Włada znów wywołała strajk w fabryce, powiedział: "teraz dostaniesz dziesięć lat, a ja zostanę sam". Potem Maria widziała płaczącą Władę ("mimo że miała twardy charakter"). 1 listopada, choć niewierząca, Włada poszła modlić się na grób matki.

Maria też zwątpiła ostatnio w komunizm. Załamała się i zaczęła nawet chodzić do kościoła. Po raz ostatni była tam na własnym ślubie pół wieku temu: - Nie żałuję, że byłam komunistką. Każdy ustrój musi przeminąć, kapitalizm też nie będzie wieczny. Ale gdybym drugi raz odrodziła się w jakim kwiatku czy bratku, nigdy nie zapisałabym się do żadnej partii.

Czy mogła sama się związać?

Przed pomnikiem Bytomskiej na cmentarzu na Dołach w Łodzi stoi staruszka i żali się grabarzowi. Ktoś właśnie odłupał brązową płytę z sąsiedniego grobu Szymona Harnama (tego, o którym śpiewała pieśni Bytomska). Pewnie sprzedał na złom.

Staruszka przychodzi raz w tygodniu i porządkuje groby. Skarży się:

- Jacy byli, tacy byli, ale po co mścić się na umarłych.

"Potworna zbrodnia czy wyrafinowane samobójstwo?" - pytał 59 lat temu "Kurier Łódzki". Gazeta zastanawiała się: "Znaleziony na ulicy Smutnej obok miejsca wypadku kawałek drutu (przewodnik elektryczny) wskazuje na to, że Władysława Bytomska, zanim została podpaloną, musiała mieć związane ręce. Czy mogła sobie sama je związać?".






Nasza słodka komuna