Rzeczpospolita - 03.06.00 

 

PAMIĘĆ O HOLOKAUŚCIE

 

 

ZDZISŁAW KRASNODĘBSKI

Jak i komu wymierzyć sprawiedliwość

 

 

Dzisiaj w Polsce, poszukując nowego ujęcia naszej tożsamości, staramy się krytycznie przyjrzeć się swojej historii, mówić o czasach i czynach, z których nie możemy być dumni, mówić o naszych zobowiązaniach płynących z zaniedbań, karygodnych czynów, czy nawet zbrodni przedstawicieli poprzedniej generacji. Jest to proces trudny, dla niektórych, przyzwyczajonych do laurkowej wizji historii, wręcz nie do zniesienia, ale niezbędny. Po latach przemilczeń, niedomówień, historii zafałszowanej, upiększanej w pewnych aspektach, a przeczernianej w innych, musimy ją sami sobie wyjaśnić, aby wiedzieć, kim jesteśmy i kim chcemy być. Jeden z najtrudniejszych problemów to postawa Polaków wobec dokonanego wśród nas przez Niemców ludobójstwa na Żydach. W demokratycznej Polsce wreszcie możliwa jest dyskusja na ten temat i chociaż ten proces refleksji i przypomnienia jest bardzo spóźniony, stanowi nasz obowiązek wobec ofiar zbrodni.

Ten proces jest trudny także z innego powodu. Otóż często przywrócenie pamięci bywa rozumiane jako przejęcie gotowego obrazu tej tragedii, który tymczasem stał się obowiązujący w Europie Zachodniej i w Ameryce, obrazu bardzo selektywnego i schematycznego. W miarę jak odchodzą bezpośredni świadkowie, coraz głębiej zapadają w niepamięć niektóre ważne aspekty hitlerowskiego ludobójstwa. Także o niektórych kategoriach ofiar niemal już się nie wspomina. Narody Europy Wschodniej i Środkowej, w tym także Polacy, znajdują się właśnie w tej sytuacji. Nie sposób zrozumieć holokaustu, nie znając kontekstu, w którym się on wydarzył. Zmienia się ogólny sens i zmienia się sens odpowiedzialności Polaków. W tej uproszczonej wersji Polakom przypisano rolę główną, czasami wręcz jedyną, a przynajmniej rolę skwapliwego pomocnika kata. Zapomina się również o tym, że holokaust rozegrał się w polu starcia dwóch totalitaryzmów. Nazbyt często ofiary narodowego socjalizmu gotowe są usprawiedliwiać zbrodnie komunizmu. Bywało, że ofiary stawały się sprawcami lub milczącymi świadkami zbrodni komunizmu. Niewątpliwie zadanie rzetelnego rozliczenia się z przeszłością nie stoi tylko przed Polakami.

Impulsem do refleksji na te tematy stała się dla mnie podróż do Izraela, państwa, którego podwaliny budowali także nasi współobywatele. Zdaję sobie sprawę, że niektóre stwierdzenia, zawarte w tym tekście, mogą spotkać się z niezrozumieniem, a nawet nieprzyjazną reakcją. Ale jestem przekonany, że tylko uczciwe spojrzenie wstecz daje nadzieję na przyszłość wolną od ponurych cieni przeszłości.

Dwa miasta

O Tel Awiwie słyszałem, że jest to zachodnia, nowoczesna metropolia, prawie Nowy Jork, wyspa nowoczesności na Bliskim Wschodzie. Jednak o wyjątkowości tego miasta stanowi fakt, że skopiowana amerykańska nowoczesność bezpośrednio styka się z Bliskim Wschodem i z Europą Wschodnią. Bliski Wschód jest tuż za rogiem, wystarczy zapuścić się w boczne uliczki, wybucha zaś w postaci wielkiego, położonego niedaleko centrum bazaru. Wiele fragmentów, choćby ogólna swobodna niedbałość, przypomina miasta europejskiego Wschodu tym natrętniej, że pełno tu rosyjskich napisów. Nie sposób nie myśleć o tych, którzy tutaj kiedyś przybyli z polskich miasteczek. Czy rzeczywiście mogli się czuć tutaj bardziej u siebie? I w jakim sensie?

W Jerozolimie zderzenie cywilizacji widać jeszcze wyraźniej i nigdzie jaskrawiej nie objawia się fałsz twierdzeń, że świat współczesny jest światem bez religii i Boga. W tym miejscu widać wspólne źródła judaizmu, chrześcijaństwa i islamu, ale nie sposób także nie dostrzec ich zdawałoby się, nieusuwalnego konfliktu. Patrząc na modlących się przy Ścianie Płaczu i w meczecie Al Aksa, na zamurowaną Złotą Bramę i nagrobki na Górze Oliwnej, można dojść do przekonania, że ostudzenie uczuć religijnych, "śmierć Boga" mogłaby sprawić, żeby znikła wrogość, a zapanował duch tolerancji. Ale wystarczy sobie przypomnieć miliony ofiar całkiem świeckiego totalitaryzmu, by wiedzieć, że to złudzenie, za które drogo przyszło zapłacić. Konflikt judaizmu z islamem coraz bardziej zaciera w świadomości Izraelczyków i Arabów dawny spór z chrześcijaństwem. Antychrześcijański uraz żywi się głównie pamięcią. Dostrzegłem go w muzeach, lecz nie zauważyłem w kontaktach z ludźmi. Na różnice religijne nakładają się różnice cywilizacyjne. Religijna prenowoczesność, sceptyczna nowoczesność i żarliwie religijna ponowoczesność przenikają się tutaj i mieszają. W nocy po szabacie centrum Jerozolimy zaroiło się od młodych Izraelczyków i Amerykanów. Niezwykły tłum, uderzający swą młodością, łączy globalną kulturę młodzieżową w najnowszym wydaniu z religijnością, jarmułkę z dżinsami, przywiązanie do narodu z kosmopolityzmem, obycie w świecie z obyciem z własną tradycją.

Duża część kongresu socjologów, w którym uczestniczyłem, poświęcona była problemom Izraela i społeczności żydowskiej, co było bardzo pouczające, choć jeszcze ciekawsze niż referaty były spacery i "wagary" w muzeach, na przykład w Muzeum Diaspory.

Holokaust w służbie teraźniejszości

Sesja, w której wziąłem udział, dotyczyła znaczenia holokaustu dla Żydów. Najciekawszy referat prof. Gulie Ne-eman-Arad z uniwersytetu w Beer Sheva dotyczył stosunku Amerykanów do holokaustu. Jeszcze w późnych latach siedemdziesiątych nikt w Stanach Zjednoczonych tym się nie interesował. Inny referat analizował filmy Hollywoodu, pokazując, jak długo pomijano w nich milczeniem wszelkie odniesienia do żydowskiej tożsamości i losu, chociaż znaczna część producentów, reżyserów i nawet aktorów była pochodzenia żydowskiego. Zmiana nastąpiła całkiem niedawno, przykładem może być "Lista Schindlera". Więcej też ukazuje się publikacji poświęconych holokaustowi niż w pierwszych latach po wojnie. Dla społeczności żydowskiej, wtapiającej się już w amerykańskie społeczeństwo, pamięć holokaustu stała się najważniejszym elementem, integrującym ją jako odrębną wspólnotę, wzmacniającym słabnącą tożsamość. Natomiast Amerykanom potwierdza mit Ameryki, przygarniającej wszystkich cierpiących i prześladowanych. Holokaust stał się częścią amerykańskiej tradycji.

Prof. Ne-eman-Arad z ironią mówiła o procesie amerykanizacji Shoah. Pokazywała, jak bieżące interesy polityczne wpłynęły na decyzję zbudowania Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Przytaczała zabawne cytaty, między innymi Spielberga, który porównał swój ciężki los w Hollywood do losu ofiar nazistowskich prześladowań.

Także w Izraelu długo nie mówiono o holokauście. Teraz stał się jednym z podstawowych elementów państwowej ideologii. W świetnej książce "Die siebte Million. Der Holokaust und Israels Politik der Erinnerung" (Siódmy milion. Izraelczycy i holokaust) Tom Segev analizował zawiłe i trudne dzieje stosunku Izraela do żydowskiej kultury w Europie oraz do holokaustu. Opowiadając się stanowczo za pamięcią o holokauście, stwierdził też, że pamięć ta ma i może mieć skutki negatywne: dziedzictwo holokaustu "w tej formie, w jakiej uczy się o nim w szkołach i w jakiej przypominane jest w czasie rocznicowych uroczystości narodowych, ma wątpliwe konsekwencje. Z jednej strony wspiera ciasny szowinizm, a z drugiej poczucie, że eksterminacja Żydów przez nazistów usprawiedliwia każdy akt, który wydaje się zwiększać bezpieczeństwo Izraela - także ucisk ludności na okupowanych terenach"

Niedawno na moim seminarium student z Bielefeld dzielił się uwagami na temat spotkania uczniów polskich, niemieckich i izraelskich, które zorganizował. Pod koniec pobytu w Polsce był bliski załamania nerwowego z powodu trudności porozumienia się między uczniami izraelskimi a polskimi, wynikającymi głównie z niechętnego, wręcz wrogiego stosunku młodzieży izraelskiej do Polaków. Izraelczycy wychowani pod hasłem "nigdy więcej nie stać się ofiarą" chcieli jedynie odwiedzić miejsce męczeństwa Żydów, a nie poznawać odmienny punkt widzenia, szukać porozumienia. Uważali za oczywiste, że Polacy ponoszą współodpowiedzialność za eksterminację.

A stosunki między młodzieżą izraelską a niemiecką ułożyły się bardzo dobrze. Łączyła ich nie tylko wspólna "globalna" kultura młodzieżowa, ale i fakt, że młodzi Niemcy na ogół bez zastrzeżeń uznają winę swych dziadków, podczas gdy młodzi Polacy czują się spadkobiercami ofiar i prześladowanych oraz odrzucają sugestie współwiny Niemców i Polaków. Paradoks polegał również na tym, że izraelscy uczestnicy spotkania pochodzili z Maghrebu, i ich rodziny, w przeciwieństwie do rodzin niektórych polskich uczestników spotkania, bezpośrednio nie ucierpiały w czasie wojny. Wielokrotnie obserwowałem sytuacje w trialogu polsko-niemiecko-żydowskim, w których Niemcy pełnili rolę arbitra, kogoś, kto już winy odpokutował i stał się nowym człowiekiem, a teraz nakłania innych do wyznania win, natomiast polscy dyskutanci nagle znajdowali się w roli zatwardziałego podsądnego, który wbrew oczywistym faktom upiera się przy niewinności lub wylicza okoliczności łagodzące, nikczemnie wykręcając się od odpowiedzialności.

Można rzec, że im bardziej "odpuszczone" są winy Niemców, tym bardziej winni stają się Polacy (a także Litwini, Białorusini, Ukraińcy). Z perspektywy dzisiejszej łatwiej byłoby zrozumieć, gdyby sprawcami okazali się ci wschodni, niecywilizowani, biedni, antysemiccy, katoliccy i nacjonalistyczni Polacy, niż zachodni, zamożni, cywilizowani, liberalni, zsekularyzowani i proeuropejscy Niemcy. Fakt, że było inaczej, zdaje się młodym ludziom ponurym żartem historii, niezrozumiałym zbiegiem okoliczności.

Polska i hollywoodzka reakcja moralna

Oczywiście, trudności porozumienia z Izraelczykami czy w ogóle z Żydami mają swoje głębokie przyczyny także po polskiej stronie. Hanna Świda-Ziemba słusznie pisała przed dwoma laty w "Gazecie Wyborczej" o "hańbie obojętności", o tym, że "większość Polaków do dziś dnia nie przyswoiła w swej świadomości istoty holokaustu" i że "zjawisko to nie stało się traumatycznym wstrząsem, skłaniającym do refleksji, kształtującym postawy i zachowania".

Ale jest jeszcze druga strona problemu pamięci o holokauście. Brak pamięci w Polsce może być rozumiany jako brak owego elementu globalnej kultury masowej, zrytualizowanej pamięci, tego niemal mechanicznego aktu ekspiacji, współczucia, jako brak zestandaryzowanej, "zmacdonaldyzowanej", hollywoodzkiej reakcji moralnej i uczuciowej.

Polska pamięć o holokauście musi być i będzie inna niż hollywoodzka. Nie możemy wpisać holokaustu po prostu w ciąg prześladowań Żydów przez chrześcijan lub widzieć w nim kulminację etnicznych konfliktów II Rzeczypospolitej. Pamiętając o jednych zamordowanych, nie możemy i nie powinniśmy zapomnieć o innych. Często zadaje się nam pełne zdziwienia pytanie, czy rzeczywiście w Oświęcimiu ginęli jacyś Polacy. Można czasami odnieść wrażenie, że II wojna światowa rozpoczęła się dopiero w roku 1941, a kampania 1939 r. to tylko jeden z wielu konfliktów polsko-niemieckich, zawiniony zresztą przez Polaków, uciskających mniejszości narodowe. Istnieje tendencja, aby niemieckie poczynania wobec Polaków wpisywać już nie w historię totalitaryzmu, rasizmu i ludobójstwa, lecz w historię nacjonalistycznych konfliktów, godnych pożałowania, ale "normalnych". Niemcy popełniali wprawdzie zbrodnie wobec Polaków, ale i Polacy mają wiele na sumieniu, najpierw sprawiali wiele problemów, a potem, wypędzając Niemców z ziem zachodnich, w dużej mierze wyrównali rachunki.

Oczywiście, wojna była przez różne grupy przeżywana odmiennie. Polakom na Kresach wydawało się, że Wehrmacht przynosi im wybawienie. Dla mniejszości na Kresach wojna rozpoczęła się dopiero w 1941 r. Dla różnych narodów wojna także skończyła się w innym momencie. Jak wiadomo, dla Polaków skończyła się na dobrą sprawę dopiero w roku 1989. Ostatnie lata wojny i pierwsze lata powojenne toną w mrokach europejskiej niepamięci. Pogrom w Kielcach został wpisany w historię holokaustu. Jest przedstawiany - na przykład w muzeum w Waszyngtonie - jako końcowy akt tej tragedii, kropka nad "i", ostatni zbrodniczy czyn, zamykający historię Żydów w Polsce, w ogóle w Europie - potem zaczyna się historia Izraela. Jest to interpretacja, z którą trudno się pogodzić.

Holokaust zdarzył się w sytuacji morderczego konfliktu dwóch totalitaryzmów (a także ich współpracy do 1941 roku). Polska również po 1944 roku była krajem okupowanym. W uproszczonej hollywoodzkiej wersji sowiecki totalitaryzm w ogóle znika z pola widzenia. Można zrozumieć, że Armia Czerwona była dla większości ocalałych Żydów armią wyzwoleńczą. Dziwne, że dla wielu taką pozostała. W Muzeum Diaspory w Tel Awiwie widziałem wystawę zdjęć, rejestrujących drogę Armii Czerwonej do Berlina, bez komentarza, co oznaczał marsz tej armii dla narodów Europy Środkowowschodniej.

Do granic zaślepienia

Zdarzają się też komentarze jednostronne aż do granic zaślepienia. Książka Yaffy Eliach "There Once Was a World" była finalistką nagrody National Award w 1998 roku, można ją kupić wszędzie, była przedstawiana w programach radiowych etc. Yaffa Eliach jest profesorem Brooklyn College, założycielką pierwszego w USA Centrum Dokumentacji i Badań nad Holokaustem, członkiem komisji ds. upamiętnienia holokaustu, powołanej jeszcze przez prezydenta Cartera, twórczynią "The Tower of Life" w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, stałej ekspozycji zdjęciowej, ukazującej życie wspólnoty żydowskiej w Ejszyszkach. W książce przedstawia z pieczołowitością i miłością życie tej wspólnoty. W 1996 r. autorka w artykule w "New York Timie" (przedrukowanym w "Gazecie Wyborczej"), opisała mord popełniony przez żołnierzy AK na jej matce i bracie niemowlęciu; ona sama, jej ojciec i starszy brat ocaleli tylko dzięki temu, że nie odkryto ich kryjówki. Polemizowali z tym artykułem Adam Michnik, a także Jarosław Wołkonowski, który badał dzieje Okręgu Wileńskiego AK ("Gazeta Wyborcza" 8 VIII 1996). Wskazano, że w akcji AK chodziło o walkę z NKWD, a rodzina prof. Eliach ucierpiała przypadkowo, gdyż mieszkał w ich domu radziecki kapitan, którego pojmanie było celem akcji. W "Zeszytach Literackich" w 1997 r. mieszkaniec Ejszyszek opisał zdarzenia zupełnie inaczej. (W "Gazecie Wyborczej" z 27-28 maja br. ukazał się poświęcony tej sprawie obszerny reportaż Anny Ferens wraz z komentarzami Tomasa Venclovy, Andrzeja Żbikowskiego i Dariusza Stoli - przyp. red.).

Być może, to autorka ma rację i żołnierze AK popełnili czyn, który im przypisuje. Ale trudno zrozumieć, jak może pisać o NKWD jako o organizacji niosącej sprawiedliwość, używać określenia "biali Polacy", twierdzić, że AK walczyła przede wszystkim o "Polskę bez Żydów": "mimo lojalności wielu Żydów w stosunku do Polski, to oni - a nie Niemcy czy Rosjanie - stali się głównym przedmiotem ataków AK jako wrogowie Polski" (Yaffa Eliach "There Once Was a World"); pisać, że AK zajmowała się głównie mordowaniem ukrywających się Żydów.

Eliach przedstawia w swej książce straszne cierpienia Żydów z Ejszyszek. Opisuje też zemstę na Niemcach i na AK po wkroczeniu armii radzieckiej: "Żydzi zabijali białych Polaków, gdy ich złapali". Przedstawia, nie bez satysfakcji, efekty akcji oczyszczania okolicy, w której brał udział jej ojciec, według wspomnień Witolda Andruszkiewicza, opublikowanych w "Zeszytach Historycznych" nr 120 (1997 r.), starszy lejtnant NKWD. "Martwe ciała akowców, większość z nich ubranych w co najmniej jeden lub dwa strzępki dawnych polskich mundurów, były wystawione na widok publiczny na rynku. Rzędy zamarzniętych ciał pozostawały tam przez tygodnie, rosnąc w miarę, jak dodawano nowe ładunki ciał przywiezionych ciężarówkami. Wkrótce szeregi rozciągały się aż do ulicy Raduńskiej i Wileńskiej."

Autorka zaczyna krytycznie oceniać NKWD i sowiecką sprawiedliwość dopiero wtedy, gdy jej ojciec za rabunek zostaje skazany na syberyjski obóz. Dopiero gdy polityka władz radzieckich zaczyna się zmieniać na mniej przychylną żydowskiej społeczności, Eliach zaczyna pisać o stalinizmie. Proces jej ojca był "pokazowy", ale nie był pokazowy proces czterech akowców skazanych na karę śmierci. Autorce trudno jest tylko wyjaśnić, dlaczego, gdy pojawiła się możliwość wyboru, 200 tys. Żydów (w tym wielu współpracowników nowej władzy) opuściło Wilno i udało się do Polski, skoro nic dobrego ich nigdy od Polaków nie spotkało, a od Związku Radzieckiego zaznali tyle dobra.

Inny przykład, to "Mein Leben", autobiografia Marcela Reich-Ranickiego, niemiecki bestseller ubiegłego roku. Autor jak refren powtarza, że nigdy nie czuł się związany z Polską, w której się urodził i mieszkał do 1958 roku, lecz z Niemcami. Mimo przeżyć w getcie warszawskim i śmierci rodziny w obozach zagłady więź ta nie została przerwana; nic nie osłabiło niechęci autora do Polski. Do partii wstąpił w 1945, dlatego że zawdzięczał życie Armii Czerwonej. Swoją działalność w komunistycznej cenzurze i tajnych służbach bagatelizuje. Z opisu Polski lat czterdziestych i pięćdziesiątych można dowiedzieć się o osobistych kłopotach Reicha-Ranickiego, a nie o terrorze stalinowskim. Dla niego wojsko, do którego wstąpił, to po prostu polskie wojsko, nowe państwo to nowa, lepsza Polska. Opis swojej emigracji opatruje następującym komentarzem: "Wszyscy wiązali z komunizmem wielkie nadzieje. Po przezwyciężeniu początkowych trudności może powstanie w Polsce sprawiedliwe państwo, społeczeństwo, w którym byłoby miejsce również dla Żydów. O tym byli przekonani. Ale gorzko się rozczarowali. W pierwszych latach powojennych potrzebowano ich gwałtownie. Ale teraz nie byli już potrzebni, cieszono się, że opuszczają Polskę. Jeszcze ich nie wypędzano - to nastąpiło później, w 1968 roku, gdy Żydzi, wśród nich wielu członków partii i także starzy komuniści, uchodzili za wrogów nowej Polski i byli napiętnowani jako 'syjoniści'. Mieli szczęście, że istniało na ziemi państwo, które zawsze gotowe było ich przyjąć - Izrael".

Uderza, że Reich-Ranicki, który udał się nie do Izraela, lecz do Niemiec, nie czuje się w żadnej mierze odpowiedzialny za swój udział w tym, co nazywa "pokonywaniem początkowych trudności". W licznych omówieniach tej książki nikt nawet się nie zająknął o polskim okresie działalności "papieża niemieckiej krytyki literackiej". Reich-Ranicki jest powszechnie chwalony, otrzymał prestiżową nagrodę miasta Frankfurt. Być może niedługo stanie się autorytetem moralnym.

Propozycje na dziś i na jutro

Krystyna Kersten pisała w mądrych esejach "Polacy, Żydzi, komunizm. Anatomia półprawd 1939-68" (niestety, o ile mi wiadomo, nieprzełożonych na niemiecki czy angielski): "Polscy i żydowscy historycy nie potrafili dogłębnie wyjaśnić przyczyn, które sprawiły, że w polskim społeczeństwie antysemityzm przetrwał zagładę Żydów, a niemała część żydowskiej społeczności tak bezrefleksyjnie opowiedziała się za władzą komunistów, jakby jej własny dramat uczynił ją ślepą na to, że nowy porządek jest wprowadzany przy użyciu przemocy, z pogwałceniem wolności i suwerenności Polski, wbrew polskiemu społeczeństwu".

Potępienie stalinizmu i komunizmu nie ma i nie może mieć nic wspólnego z odgrzewaniem dawnych etnicznych konfliktów. Ale też przeżycia wojenne, fakt, że ktoś był ofiarą hitleryzmu, nie może być usprawiedliwieniem jego działań w czasach stalinowskich. Ojciec Yaffy Eliach uczestniczył w zbrodniach; także działalność Marcela Reich-Ranickiego w UB podlegać musi jednoznacznej ocenie.

Autentyczna pamięć holokaustu jest możliwa, jeśli w ogóle nie zatracimy pamięci zbiorowej. Dzieje Izraela przekonują nas właśnie o wielkiej sile i potrzebie pamięci. Czasami spotyka się w Polsce dążenie, aby z jednej strony przeszłość oddać w ręce historyków, to znaczy zamknąć w archiwach, pozbawić politycznego znaczenia, z drugiej zaś - wyrobić w Polakach poczucie odpowiedzialności za złe czyny i zaniechania. Ale bez poczucia ciągłości narodowej nie można mówić o poczuciu odpowiedzialności za to, co robiło i wyrządziło poprzednie pokolenie. Nie można też postulować, aby pamięć dotyczyła tylko jakichś odcinków historii, natomiast milczeć o innych. Nie chodzi także o dekonstrukcję "mitów narodowych", lecz o lepsze ich rozumienie, a także o poszerzenie naszego kanonu. Nie musimy przeciwstawiać bohaterów getta bohaterom powstania warszawskiego. Do naszej tradycji należą i jedni, i drudzy.

* * *

Obok uniwersalnego znaczenia holokaustu jest też sens specyficznie polski. II Rzeczpospolita poniosła moralną i polityczną porażkę, gdyż nie udało się stworzyć więzi narodowej i lojalności państwowej ponad podziałami etnicznymi i religijnymi. Polscy Żydzi nie stali się w większości Polakami, tak jak Żydzi amerykańscy stali się Amerykanami. Nie sposób nie myśleć o tym, chodząc po ulicach Tel Awiwu. Nie sposób nie myśleć, że losy Izraela są powiązane z naszymi. Z tego powiązania można uczynić podstawę porozumienia, a z tamtej naszej obojętności powinniśmy wyciągnąć konsekwencje dla Rzeczypospolitej - jak Niemcy wyciągnęli konsekwencje ze zbrodni III Rzeszy - mianowicie powinniśmy bronić i strzec jako podstawy naszego politycznego porządku, "źrenicy naszej wolności", zasady, że III Rzeczpospolita nie różnicuje swych obywateli według ich narodowości, że mają oni równe prawa i równe obowiązki oraz że o byciu Polakiem nie stanowi pochodzenie etniczne. Taka jest zresztą nasza tradycja - tradycja I Rzeczypospolitej. Ta republikańska tradycja stanowi o naszej - jednej z nielicznych - wyższości nad niemieckimi sąsiadami. Może być ona jednym z najważniejszych wkładów Polski do nowej Europy.

 

Autor jest filozofem i socjologiem, profesorem socjologii oraz historii kultury Europy Wschodniej i Środkowowschodniej na uniwersytecie w Bremie. Publikowany powyżej szkic prof. Zdzisława Krasnodębskiego jest skróconą wersją tekstu, który ukaże się w czerwcowym numerze miesięcznika "Znak" - wraz z komentarzami W. Bartoszewskiego, ks. M. Czajkowskiego, A. Friszkego, K. Geberta, I. Gutmana, S. Krajewskiego, W. Roszkowskiego, H. Świdy-Ziemby, F. Tycha i S. Wilkanowicza.






Holocaust Industry