Księga wybryków natury

1991

 

(...)

 

Potworki pasożytnicze

Chyba najbardziej fascynującą anomalią, stworzoną przez Naturę, są potworki złożone z dwóch osobników, z których jeden posiada w miarę normalną budowę, podczas gdy drugi jest niekompletny i generalnie znacznie mniejszy. Tego drugiego, nie w pełni ukształtowanego, nazywamy pasożytem, ponieważ całkowicie zależy od brata lub siostry, który utrzymuje go dostarczając pokarmu i tlenu, podczas gdy on sam nie przyczynia się w najmniejszym stopniu do wspólnego wzrostu i rozwoju. Niemal w każdym przypadku pasożyt ów nie posiada jednej lub kilku kończyn i wyłania się z ciała "gospodarza", zwykle z jego klatki piersiowej lub pleców.

Lazarus Joannes-Baptista Colloredo

Colloredo, urodzony w 1617 roku, został dokładnie przebadany przez Pineta, siedemnastowiecznego genueńskiego lekarza, który pisał, że Lazarus miał "małego brata", wystającego mu z klatki piersiowej, rosnącego - jak wszystkie takie pasożyty - z tą samą szybkością co gospodarz, choć znacznie od niego mniejszego.

Pasożyt miał tylko jedną nogę, dwie ręce i po trzy palce u każdej dłoni. Jego usta, ciągłe otwarte, bez przerwy wydzielały ślinę. Nie trawił żadnego pożywienia, żywiąc się wyłącznie za pośrednictwem ciała dużego brata. Pasożyt nie potrafił mówić ani słuchać, choć wyraźnie oddychał. Lazarus troszczył się bardzo o jego zdrowie, wiedząc, że tylko od niego zależy życie nieszczęśnika.

W niektórych przypadkach widoczne są tylko głowa i szyja pasożyta, jak gdyby mniejszy brat utknął w miejscu, wynurzając się z większego, by popatrzeć na otaczający świat. W roku 1825, na przykład, niejaki profesor Winslow zaprezentował swym kolegom z berlińskiego Instytutu Antropologicznego dwunastoletniego chłopca z doskonale uformowaną głową, wystającą spod trzeciego żebra po lewej stronie. Każda z głów otrzymała imię na chrzcie świętym, a uczeni zauważyli, że jeżeli Johann, gospodarz, został ukłuty, głowa imieniem Mathias krzyczała także.

Jedna głowa na drugiej

Znane są przypadki, kiedy druga głowa, mniejsza od właściwej, ale także dobrze wykształcona, dosłownie wyrastała z tej pierwszej. Typowy przykład takiej anomalii obserwowany był przez angielskiego anatoma Home'a w 1791 roku. Chodziło o urodzone w maju 1783 roku w Bengalii hinduskie dziecko. Ciało ośmiolatka uformowane było bez zarzutu, ale druga głowa, prawie tej samej wielkości co pierwsza, wyrastała lekko ukośnie z głównej. Przerażona położna cisnęła potwornego noworodka w ogień, z którego wyszedł jednak cało, jeśli nie liczyć niewielkich poparzeń. W wieku sześciu miesięcy obie głowy były już pokryte czarnymi włosami i rodzice zaczęli wystawiać małego potworka na ulicach Kalkuty. Oczy dwóch głów prowadziły odrębne życie - kiedy jedna głowa spała, druga często czuwała i odwrotnie, ale kiedy jedne usta ssały, druga twarz miała ten sam oznaczający pełne zadowolenie wyraz, również obie w doskonałej harmonii wyrażały radość i cierpienie. W wieku pięciu lat na skutek ukąszenia kobry dziecko zmarło. Sekcja zwłok wykazała, że oba mózgi były ze sobą do pewnego stopnia połączone. Szkielet potworka znajduje się do dziś na wystawie w muzeum Królewskiego Zrzeszenia Chirurgów w Londynie.

Inny taki przypadek obserwował w 1828 roku w belgijskim mieście Liege chirurg nazwiskiem Votten. Dziecko również zmarło w młodym wieku.

Słusznie pojawiłyby się wątpliwości, gdyby o istnieniu takich fantastycznych zjawisk zaświadczały wyłącznie niepewne przekazy z przeszłych wieków, ale jeszcze pięćdziesiąt lat temu podobne, choć mniej spektakularne osobniki były wystawiane na widok publiczny w wielkich miastach, takich jak Londyn, Paryż czy Nowy Jork. W 1927 roku, na przykład, tysiące Amerykanów z mieszanymi uczuciami odrazy i fascynacji obserwowało Pasquala Pinona, Meksykanina, który urodził się z dodatkową malutką głową na czole. Oczy pasożyta mrugały i potrafiły patrzeć. Jednak jego usta, które bez przerwy zamykały się i otwierały, nie były w stanie wydać dźwięku.

Laloo

Istniały także przykłady pasożytniczych potworków, których właśnie głowa była ukryta w ciele gospodarza, tak jakby mały brat chciał jak struś schować się przed wrogim światem. Tak było w przypadku Laloo, drugiego z czworga dzieci muzułmańskich rodziców, urodzonego w Indiach w 1869 roku. Jego pasożytniczy brat przymocowany był szyją do dolnej części klatki piersiowej Laloo. Jego skurczone ciało zwisało jak fartuszek na brzuchu Laloo i nie dawało specjalnych oznak życia, choć kończyny poruszały się od czasu do czasu. Jednak najdziwniejszą cechą pasożyta było nieproporcjonalnie dużych rozmiarów prącie, które, nie będąc pod świadomą kontrolą Laloo, co pewien czas ulegało erekcji i bez przerwy oddawało mocz na nieszczęsnego gospodarza.

Laloo odnosił oczywiście ogromne sukcesy jako atrakcja pokazów osobliwości. Manager przebierał go za Cygana, podczas gdy jego pasożytniczy braciszek przystrojony był w dziewczęce szatki, co pozwalało na reklamę: "Jeszcze bardziej niewiarygodne stworzenie niż człowiek o dwóch ciałach: mieszanka brata i siostry!"

W roku 1894, będąc u szczytu sławy, Laloo ożenił się z dziewczyną pochodzenia niemieckiego, rodem z Filadelfii. Przez kilka lat byli szczęśliwymi małżonkami. Pewnego dnia Laloo zaakceptował szczególnie atrakcyjną ofertę tournee po Meksyku. Niedaleko Nowego Jorku wiozący go pociąg wykoleił się, a on sam zginął na miejscu.

Gian-Giacomo Libbera także obarczony był bliźniakiem, wyrastającym mu szyją z klatki piersiowej. Zarabiał również w amerykańskich teatrzykach osobliwości, znany jako "człowiek o dwóch ciałach" i rywal Laloo.

Urodzony we Włoszech w 1884 roku, był czwartym z trzynaściorga dzieci. Choć to wprost niewiarygodne, jego matka już wcześniej wydała na świat potworka złożonego, który zmarł zaraz po porodzie. Niemiecki profesor Berdenheimer prześwietlił pewnego razu Libberę promieniami Roentgena. Fotografia ujawniła, że wewnątrz ciała Gian-Giacoma istnieje należąca do pasożyta struktura, przypominająca głowę, ulokowana w prawej połowie klatki piersiowej gospodarza.

Libbera, który ożenił się szczęśliwie i miał czworo dzieci, prowadził aktywne życie społeczne, a kiedy wychodził na ulicę, nosił szeroki, czarny płaszcz, ukrywający jego ułomność. W wieku pięćdziesięciu czterech lat wycofał się jednak z czynnego życia do willi pod Rzymem, gdzie zmarł w 1946 roku.

Betty Lou Williams

W 1931 roku, będąc jeszcze dzieckiem, Betty Lou Williams była główną atrakcją muzeum osobliwości Dicka Besta w Nowym Jorku. Kontynuowała następnie karierę w showbusinessie, stając się jedną z najpopularniejszych w historii postaci cyrków i pokazów kalek.

Ta pochodząca z Atlanty czarująca mała czarnoskóra dziewczynka przedstawiała sobą zadziwiający widok. Z lewej strony jej brzucha wyrastała część bliźniaczej siostry. W tym wypadku pasożyt zredukowany był do dwóch nóg i jednej ręki, przyczepionych do masywnego, jakby odciętego w pasie korpusu. Kiedy Betty Lou rosła, z taką samą szybkością zmieniały się wymiary jej siostry. Wspaniały apetyt Betty spowodowany był faktem, że miała aż dwa ciała do wykarmienia. Mimo swego groteskowego zniekształcenia, Betty Lou znana była jako czarująca i inteligentna kobieta. Jej popularność była tak ogromna, że jako jedna z nielicznych ludzkich osobliwości miała naśladowców oszustów. W roku 1930 sprzedając własne zdjęcia z autografami zarabiała ponad pięćset dolarów tygodniowo, a do 1950 roku jej dochód podwoił się.

Aż do przesady szczodra - wybudowała bowiem swym rodzicom dom za czterdzieści tysięcy dolarów i wysłała na uniwersytet całe rodzeństwo - Betty Lou miała jeszcze jednego pasożyta poza przyczepionym do własnego ciała. W wieku dwudziestu dwóch lat zakochała się beznadziejnie. Ten łajdak bez skrupułów z ochotą korzystał z jej pieniędzy, ale odmówił zawarcia małżeństwa i w końcu opuścił ją dla innej. Znajomi twierdzili, że Betty Lou nigdy nie doszła do siebie po tym wydarzeniu i zmarła, mając złamane serce.

Czworonoga kobieta

Myrthe Corbin miała o jedną nogę więcej niż słynny Frank Lantini i ten nadmiar umożliwił jej długą i zapewniającą dostatek karierę w show-businessie. Dodatkowe kończyny, mniejsze, ale symetryczne, ulokowane były dokładnie pomiędzy normalnymi nogami i Myrthe ponoć w pełni je kontrolowała. Przyznawała jednak, że bardzo jej przeszkadzały podczas chodzenia.

Kiedy wyszła w 1882 roku za mąż, wydarzenie to wywołało ogólne podniecenie i ciekawość: ile ta nadzwyczajna kobieta miała organów płciowych? Wszyscy jej impresariowie zarzekali się, że miała dwa układy rozrodcze i że dwoje z pięciorga dzieci urodziła w rzeczywistości jej pasożytnicza siostra. Niedorzeczność? Nie, jeśli można wierzyć szacownemu "British Journal of Medicine".

W 1889 roku w jednym z numerów opisany jest przypadek dwudziestoletniej zamężnej kobiety, której nogi pasożytniczej siostry wystawały z brzucha. Kiedy lekarz stwierdził u niej ciążę, odpowiedziała po prostu, że to niemożliwe, chyba że doktor mówi o jej pasożytniczej siostrze - a, to zupełnie inna sprawa. Lekarz w końcu zorientował się, że mąż odbywa stosunki płciowe wyłącznie z pasożytem! Artykuł podsumowany został stwierdzeniem, że bliźniaczka bohaterki rzeczywiście była w ciąży, ale zastosowano aborcję, ponieważ uznano, że pasożyt nie byłby w stanie urodzić dziecka.
 

Potworki na zamówienie

Wiele razy w ciągu historii niektóre potworki były do tego stopnia podziwiane przez szerokie masy i możnych tego świata, którym tak bardzo zależało na posiadaniu przynajmniej jednego czy kilku z nich, a ludzie wykorzystujący takie deformacje chcieli się tak szybko wzbogacić, że dostarczany przez Naturę kontyngent kalek uznano za niewystarczający. Francuski powieściopisarz Guy de Maupassant myślał może, że używał tylko licencji poetyckiej, pisząc o kobietach w ciąży, tak ciasno wiążących swe gorsety, aby dzieci urodziły się zdeformowane, by następnie sprzedać je właścicielom teatrzyków osobliwości. Maupassant nie zdawał sobie pewnie sprawy, że w historii było ogromne zapotrzebowanie na potworki i ludzie znaleźli sposoby, by to zapotrzebowanie zaspokoić.

Sztuczne karły

Pierwsze próby sztucznego wytwarzania karłów miały miejsce w późnym okresie cesarstwa rzymskiego. Kiedy okazały się one skuteczne, powstał cały przemysł, wysoce wyspecjalizowany w produkcji i sprzedaży sztucznych karłów. Wśród rzymskiego plebsu krążyli agenci-nabywcy, wykupujący noworodki, które następnie przekazywano mamkom, wyszkolonym w specjalnej obróbce małego człowieka, tak by powstrzymać proces jego wzrostu.

Często stosowaną metodą było, po pierwsze, układanie diety ubogiej w pewne niezbędne dla wzrostu składniki, dzięki której niemowlęta były rachityczne i słabowite. W trochę późniejszym wieku dzieci zmuszano codziennie do picia ogromnych ilości brandy i innych napojów o wysokiej zawartości alkoholu. Wreszcie po pewnym czasie delikwenta kąpano raz na dzień w czystym alkoholu, "aby skurczyły się tkanki i szkielet". Kilkanaście wieków później podobna metoda stosowana była w Bolonii w celu wytwarzania karłowatych piesków pokojowych.

Jak można oczekiwać, bardzo wiele dzieci ginęło podczas takiego "procesu technologicznego". Te, które przeżyły, były jednak później dosłownie warte w złocie tyle, ile ważyły, ponieważ bogaci i możni chętnie płacili niesamowite sumy, aby nabyć na własność osobistego nadwornego karła.

Karły robione na miarę

Inna technika produkcji karłów na skalę komercyjną stosowana była w Chinach jeszcze w nie tak odległej przeszłości.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Chińczycy byli najlepszymi handlarzami na świecie. W celu rozszerzenia rynku karłów zaprojektowali system, w którym karły można było zamawiać u specjalnych rzemieślników z góry, z podaniem dokładnej żądanej wielkości i kształtu. Służąca do osiągania takiego wyniku technika zwana była "modelowaniem na żywo". Dzieci w wieku dwóch do trzech lat umieszczano w specjalnych porcelanowych wazach odpowiedniej wielkości i kształtu, otwartych na obu końcach, tak by wystawały tylko stopy i głowa dziecka. W ciągu dnia wazy trzymano pionowo, a w nocy kładziono na boku, by dzieci mogły spać. Przez długie lata nieszczęśnik rósł na zewnątrz, zamiast w górę i zakamarki wazy szybko wypełniały się ściśniętym mięsem i powykręcanymi kośćmi. Kiedy nie było wątpliwości, że ciało dziecka osiągnęło już w pełni wymagany kształt, wazę rozbijano i wyłaniał się gotowy karzeł. Technika ta była w założeniu podobna do stosowanego również przez Chińczyków wiązania stóp kobiet ciasnymi bandażami.

Dzieci-zwierzęta

Chińczycy byli także mistrzami w sztuce produkowania istot ludzkich, do złudzenia przypominających zwierzęta. W 1880 roku doktor MacGowen, znany jako rzetelny i obiektywny obserwator, stwierdza, że był świadkiem operacji, której celem było przeszczepienie dzieciom skór psów i niedźwiedzi. Proces był stopniowy, składał się z usuwania z ciała dziecka kolejnych pasów skóry, które następnie zastępowano bardziej lub mniej odpowiadającymi im płatami futra wraz ze skórą, świeżo zdjętą ze zwierzęcia. Procedura ta była niewyobrażalnie bolesna i prawie zawsze dziecko, o ile przeżyło, wariowało w jej wyniku, ale dla producentów nie miało to znaczenia, ponieważ następnym etapem operacji było selektywne przecinanie pewnych strun głosowych, tak by jedynymi dźwiękami, jakie mogło wydawać dziecko, było warczenie lub ryki zwierzęcia, które miało ono przypominać. Wreszcie, aby złudzenie było pełne, łamano niektóre ze stawów dziecka, co zmuszało je do poruszania się na czterech łapach.

Fabrykacja potworków w Europie

Mongolski zdobywca Tamerlan wydaje się być pośrednio odpowiedzialny za sztuczne wytwarzanie potworków w Europie. Wśród uchodźców, którzy uciekli do Europy, kiedy jego oddziały podbiły w 1400 roku Indie, byli także przodkowie współczesnych Cyganów. Przywieźli oni ze sobą swe rytuały, obyczaje i umiejętności, zwłaszcza sztukę obróbki metalu, kowalstwo, przepowiadanie przyszłości i... produkcję potworków. Cyganie szybko zasłużyli sobie na reputację, która przetrwała wieki - porywaczy dzieci do tego ponurego celu (nawet dziś matki, zwłaszcza w Europie Wschodniej, straszą niegrzeczne dzieci takim straszliwym losem).

Do siedemnastego wieku wielu Cyganów osiedliło się na stałe w Hiszpanii, Francji, Niemczech i w hrabstwie Yorkshire w Wielkiej Brytanii. Victor Hugo opisuje szczegółowo ich zwyczaje w powieści Śmiejący się człowiek, gdzie stwierdza, że często określano ich mianem "Comprapequenos" czy "Comprachicos", co dosłownie oznacza: "ci, którzy kupują dzieci".

Doktor Carlos Garcia w traktacie opublikowanym w 1619 roku pisał, że "Cyganie uprowadzają dzieci w wieku trzech do czterech lat i następnie łamią im ręce i nogi, by móc je sprzedać jako żebraków".

Wykwalifikowani i cierpliwi rzemieślnicy i mistrzowie w sztuce wytwarzania potworków, Cyganie potrafili także uzyskiwać sztucznych garbusów i w ogóle zniekształconych poprzez wyłamywanie, rozciąganie bądź ściskanie niektórych lub wszystkich części ciała.

Cyganie specjalizowali się także w szczególnie nieprzyjemnej procedurze chirurgicznej, znanej jako denatsate, która polegała na rozcinaniu policzków od ucha do ucha, usuwaniu dziąseł - ale nie zębów - i ucinaniu nosa. Od tej pory twarz nieszczęśnika przyozdobiona była bez przerwy ohydnym permanentnym grymasem i dla wszystkich praktycznych celów była nie do rozpoznania. Denatsate było zadziwiająco popularną operacją, ponieważ w renesansowej Europie stanowiło ulubiony sposób załatwiania spraw sukcesji, dziedziczenia i intrygi: znacznie lepiej i prościej było uczynić wszystko, aby niewygodnej osoby nie można było zidentyfikować, niż ją zabić. Poza tym zawsze pozostawała możliwość, gdyby taka potrzeba zaszła w późniejszym okresie, przywrócenia ofiary do jej pozycji i majątku.

Wreszcie to właśnie Cyganie byli oficjalnymi dostawcami "kogutów" na angielski dwór królewski. Od średniowiecza aż do czasów Jerzego II była tradycja posiadania przez władcę na dworze człowieka-koguta, który piał jak ów król podwórzy, obwieszczając godziny. Istoty takie produkowano poprzez delikatną operację krtani, która ograniczała wszelkie formy ekspresji oralnej do przejmującego piania, podobnego do głosu koguta. "Królewskiemu kogutowi" płacono około dziesięciu funtów rocznie z kasy dworskiej. Tradycja została na krótko przerwana w czasie rządów Karola II, kiedy jego kochance, księżnej Portsmouth, nie spodobało się ciągłe ślinienie się stworzenia - nieodłączna konsekwencja operacji. Na pewien czas jego miejsce zajął zwykły naśladowca. Potem tradycję znowu podjęto i zakończył ją na dobre dopiero Jerzy II, który wstępując na tron nie tracił ani chwili i natychmiast kazał stracić "koguta", który irytował go bez przerwy przez tyle lat jego młodości. Aż do tej pory tradycji nie odnowiono.

Żebracze potworki

Cyganie nie byli jedynymi Europejczykami, sztucznie wytwarzającymi potworki. Sami rodzice często okaleczali potomstwo i potem wysyłali je na ulicę, by żebrało, w nadziei, że zniekształcone dziecko prędzej wzbudzi sympatię - i szczodrość - przechodniów. Dawniej żebractwo było kwitnącym przemysłem. Ocenia się, że ponad jedna szósta populacji osiemnastowiecznego Paryża - mniej więcej sto dwadzieścia tysięcy osób! - żyła z tego procederu. Na każdym rogu ulicy, przy każdym wejściu do tawerny i na każdych schodach kościelnych siedział miejscowy dyżurny żebrak, błagający przechodzących obywateli o litość nad cierpiącym na olbrzymi wachlarz przeróżnych kalectw i chorób. Pogarda burżuazji dla tej subkultury podsycana była dodatkowo informacjami, że w poważnej większości przypadków kalectwo zadał sobie sam żebrak lub je po prostu udaje w nadziei na zmiękczenie serc potencjalnych dobroczyńców. Niektórzy żebracy symulowali epilepsję, żując mydło i puszczając pianę z ust. Inni sami wywoływali u siebie krwawienia, kłując wnętrze nosa słomką. Przedsiębiorczy żebracy symulowali także szaleństwo, ślepotę, trąd i żółtaczkę, przy czym smarowali sobie skórę końskim łajnem.

Jednak tym, którzy po prostu symulowali kalectwo, groziły surowe wyroki. W Aix-la-Chapelle, na przykład, pewien mężczyzna został powieszony za pokazywanie okropnej rany na udzie, kiedy odkryto, że noga, która wystawała mu spod płaszcza, nie należała do niego, lecz została odcięta świeżo straconemu skazańcowi. Wziąwszy pod uwagę tak surowe kary za oszustwo, znacznie bardziej opłacało się sztucznie wywoływać prawdziwe deformacje, niż je imitować.

Potworności kosmetyczne

Chińska praktyka wiązania stóp kobiet przetrwała aż do 1912 roku. Choć zwyczaj ów może się wydawać odrażający, motywy, które doprowadziły do jego powstania, są prawdopodobnie bardziej możliwe do zaakceptowania niż te, które skłaniały europejskich rodziców do okaleczania własnych dzieci.

Powszechnie uznawana jest teoria, że skurczone stopy zmuszały kobiety do poruszania się za pomocą drobnych kroczków, przy czym nie zginały się kolana. Prowadziło to do atrofii mięśni łydek, podczas gdy uda stawały się większe i - jak mówiono - bardziej zmysłowe.

Inne wyjaśnienie stwierdza, że zatrzymanie rozwoju szkieletu stopy powodowało zwiększenie kości biodrowej w miednicy, w ten sposób ułatwiając kobiecie rodzenie dzieci.

Trzecia teoria mówi, że u podłoża zwyczaju leżała zwykła męska zazdrość. Kobiety z wiązanymi stopami, ze względu na trudności z chodzeniem, uznawano za mniej skłonne do oddalania się z domu małżeńskiego w cudzołożnych celach.

Według tradycji chińskiej praktyka owa pojawiła się w drugim wieku przed naszą erą i powstała jako próba naśladowania malutkich stóp żony cesarza Czou. W końcu kobiety ze wszystkich warstw społecznych chciały uniknąć piętna posiadania zbyt wielkiej stopy przy użyciu tej bolesnej procedury, którą trzeba było zaczynać w bardzo młodym wieku. Między trzecim a piątym rokiem życia palce dziewczynki odginano ku dołowi i łukowato wygiętą stopę ciasno obwiązywano pasami tkaniny. Bandaże zostawały już na całe życie - tylko w sytuacjach wysoce intymnych chińska kobieta zgodziłaby się na ich zdjęcie. Stopa wielkości siedmiu do dziewięciu centymetrów była uważana za odpowiednią dla dorosłej kobiety.

Praktyka okaleczania stóp trwa do tej pory w północno-wschodniej Argentynie w tamtejszym plemieniu Indian, żyjących w pobliżu granicy z Paragwajem. Kilka miesięcy po urodzeniu wszystkim niemowlętom płci męskiej amputuje się palce u stóp. Ten ponury rytuał przetrwał z czasów, kiedy plemię bez przerwy toczyło wojnę z sąsiadami. Brak palców u stóp uniemożliwiał w dużym stopniu wytropienie ich w lesie po śladach, jako że nie sposób było się zorientować, w którym kierunku poszli, ponieważ odciski ich stóp były zupełnie symetryczne. Stąd wzięła się nazwa plemienia: "Va-y-vienes", co oznacza: "Czy oni przychodzą, czy odchodzą?"

Paznokcie długości ręki

Innym dobrze znanym orientalnym dziwactwem jest praktyka chińskich, koreańskich i japońskich mandarynów, którzy pozwalali swym paznokciom rosnąć do fantastycznych rozmiarów. Jednak paznokieć na palcu wskazującym przycinano, tak by ręki w dalszym ciągu, choć w ograniczonym zakresie, można było używać w celach praktycznych. Najdłuższe (zmierzone w 1910 roku) paznokcie w historii - 58 centymetrów -należały do pewnego mnicha z Szanghaju. Nie obcinał ich od dwudziestu siedmiu lat.

W niektórych krajach afrykańskich kobiety wydłużają sobie szyje, dodając z roku na rok coraz więcej miedzianych obręczy, umieszczonych jedna nad drugą. Jeśli praktykę zacząć wystarczająco wcześnie, można uzyskać szyję o długości nawet trzydziestu pięciu centymetrów.

W innych krajach afrykańskich i u pewnych Indian z dżungli amazońskiej kobiety poszerzają dolne i górne wargi aż do dwudziestu pięciu centymetrów przy użyciu drewnianych dysków. Uważa się, że w Afryce zwyczaj ten powstał w dawnych czasach w nadziei, że tak zniekształcone Murzynki będą mniej atrakcyjne dla muzułmańskich handlarzy niewolników i nie zostaną porwane. Inna teoria głosi, że duże wargi to imitacja hipopotama, zwierzęcia świętego.

Deformacje czaszki

Żadna sztuczna potworność nie była wywoływana u dzieci przez tak wiele społeczności jak deformacje czaszki. Jest to jeden z najstarszych zwyczajów na ziemi i istnieje wyjątkowo niewiele ludów, które nigdy go nie znały. Jednym z takich wyjątków są, na przykład, Żydzi.

Najczęściej używana metoda zmieniania naturalnego kształtu czaszki polegała na przywiązywaniu ciasno do obu boków głowy drewnianych deseczek. Czasem używano także ciasno związywanych bandaży, a także rąk ludzkich, chociaż ta ostatnia technika skuteczna jest tylko w przypadku miękkich czaszek noworodków.

Należące do rasy białej oddziały Huna Attyli, chcąc bardziej przypominać swych mongoloidalnych towarzyszy broni, spłaszczali swe nosy i boki czaszek ciasno zawiązywanymi bandażami, co powodowało, że ich oczy były głęboko osadzone, a kości policzkowe - wystające. W Chinach Marco Polo obserwował w pagodach różnych sekt mnichów o stożkowatych czaszkach, którą to obserwację potwierdził na początku naszego wieku wybitny francuski antropolog, Leconte. Na Tahiti jeszcze w 1850 roku matki dzieci płci męskiej, przeznaczonych na wojowników, deformowały przód i tył ich czaszek. W dziewiętnastowiecznej Turcji i w niektórych regionach Rosji mamki miały za zadanie modelować głowy niemowląt, aby przybrały jak najszlachetniejsze zarysy. Praktyka ta spełniała także bardzo ważną rolę w tradycji Indian Guarani z Brazylii, północnoafrykańskich Maurów i wielu innych ludów Czarnego Lądu.

Majowie i Aztekowie zauważyli, że pewne deformacje czaszki miały wyraźny i specyficzny wpływ na ludzki mózg. Z tego powodu próbowali modyfikować zachowanie i mentalność wybranych noworodków poprzez pewne zmiany w rozwoju czaszki.

Europa nie była terenem wolnym od tego dziwacznego obyczaju. Znane są osiemnastowieczne opisy sztucznych deformacji czaszki w Belgii i w niektórych rejonach Niemiec, zwłaszcza w Hamburgu. Siedemnastowieczny francuski pisarz Boileau przeszedł jako dziecko rytualne zniekształcenie czaszki, podobnie jak Robespierre. W 1852 roku w raporcie francuskiego Ministerstwa Zdrowia napisano, że praktyka ta była wówczas jeszcze regularnie wykonywana w niektórych regionach kraju i żywe dowody jej istnienia jeszcze w tym wieku możemy obserwować dziś w kilku wioskach departamentu Haute-Garonne.

Najbardziej ekscentryczny zwyczaj deformowania czaszki praktykowali bez wątpienia peruwiańscy Indianie, żyjący w dziewiętnastym wieku na brzegach rzeki Maranon. Przy użyciu deszczułek spłaszczali przód, tył, czubek i boki czaszki. W wyniku tego wszyscy mieli kwadratowe głowy.

Eunuchowie

Ogólnie biorąc, są dwa typy eunuchów: ludzie wykastrowani przed osiągnięciem dojrzałości płciowej i po niej. Jeśli operacja zostaje przeprowadzona już na dorosłym osobniku, często wypadają mu włosy, rozwijają się piersi, przybiera na wadze i przedwcześnie się starzeje. Czasem widoczne stają się zmiany w osobowości, które ujawniają się w arogancji, okrucieństwie, podejrzliwości i nadwrażliwości. Mimo swego kalectwa, osoby takie często dręczone są pożądaniem seksualnym.

Jeśli kastrację przeprowadzi się, zanim młodzieniec osiągnie dojrzałość płciową, nie pojawią się u niego w ogóle pewne męskie cechy. Barki pozostaną wąskie, miednica szeroka, a cała figura pucołowata. Skóra będzie delikatniejsza niż u normalnego osobnika i pozbawiona włosów. Pojawi się tendencja do otyłości. Najbardziej jednak zauważalną cechą takiego eunucha będzie wysoki głos.

W Afryce i na Bliskim Wschodzie kastrację przeprowadzali zwykle Koptowie, egipscy chrześcijanie, których wyszkolenie i skuteczność w tym nieco dziwacznym rzemiośle były ogólnie podziwiane. W Europie ową delikatną operację wykonywali zwykle cyrulicy lub lekarze, podczas gdy w Chinach istniały całe wyspecjalizowane rodziny, przekazujące kunszt z ojca na syna. Pewien doktor Curran opowiadał w 1896 roku, że w Indiach spotkał "wytwórcę eunuchów", który za swą usługę pobierał mniej więcej osiem i pół dolara. Różne były przyczyny przeprowadzania tego raczej drastycznego zabiegu chirurgicznego, niektóre wyraźnie praktyczne, inne spowodowane wierzeniami religijnymi lub mające swe korzenie w męskiej zazdrości czy ignorancji.

Ze względu na niezwykle wysokie głosy kastraci byli bardzo poszukiwani w szesnastym, siedemnastym i osiemnastym wieku jako śpiewacy we włoskiej operze. Przyczyną było wydanie papieskiego edyktu, zabraniającego kobietom występować na scenie. Większość z wykastrowanych przed osiągnięciem dojrzałości płciowej wokalistów szkoliło się w konserwatoriach w Neapolu i Wenecji. Niektórzy, jak na przykład Caffarelli, Guadigni i Farinelli, byli w swych czasach sławniejsi niż dziś Callas czy Pavarotti.

W starożytnym Rzymie częściowo wykastrowani młodzieńcy byli popularni jako męskie prostytutki, skoro bowiem byli pozbawieni jąder, a prącie pozostawało, znudzone arystokratki rzymskie nie ryzykowały zajściem w ciążę.

Większość z nas jednak widzi eunucha w najbardziej typowej roli: strażnika i opiekuna haremów orientalnych władców. Tutaj dokonywano całkowitej kastracji, aby nie było absolutnie żadnej możliwości stosunku z damami z seraju. Rola eunucha jako strażnika haremu datuje się aż od 1800 roku przed naszą erą, kiedy byli oni zatrudniani właśnie w takim charakterze w sumeryjskim mieście Ur. Ta ich pozycja przetrwała niezachwiana aż do początków dwudziestego wieku, kiedy to haremu w Konstantynopolu pilnowało jeszcze ponad sześciuset eunuchów - liczba stała od prawie siedmiuset lat. Zależnie od swej rangi, każda kobieta w haremie miała do swej wyłącznej dyspozycji jednego, dwóch lub trzech eunuchów, uczących ją postawy i etykiety, przygotowujących ją do tej najważniejszej pierwszej nocy w łóżku sułtana.

W Chinach cesarz utrzymywał od dwóch do trzech tysięcy eunuchów w granicach Zakazanego Miasta. W skład tej liczby wchodzą nie tylko strażnicy seraju, ale także kapłani, aktorzy, doradcy polityczni i inni dobrani funkcjonariusze aparatu państwowego. W nocy, kiedy zamykały się bramy Zakazanego Miasta, w murach pozostawał tylko jeden prawdziwy mężczyzna - sam cesarz.

Najdziwniejsza z sekt

W osiemnastowiecznej Rosji kwitła dziwaczna sekta skopców, której członkowie, jak bogomolcy z Bułgarii, kastrowali się w imieniu Jezusa. Założycielem sekty był chłop nazwiskiem Iwanow, który zwerbował trzynastu uczniów i następnie własnoręcznie ich wykastrował, ponieważ wierzył, że Chrystus podobnie pozbawił męskości swoich apostołów.

Jednak prawdziwą szarą eminencją w ruchu skopców był niejaki Kondratij Seliwanow. W sposób jedyny w swoim rodzaju zinterpretował Biblię i głosił w kazaniach, że życie jest nieodłącznie związane ze złem i z tego powodu samo jego źródło należy usunąć. Pod wpływem jego przemówień, w których niezmiennie cytował przytoczone dalej wersety z Ewangelii według św. Mateusza, skopcy doszli do wniosku, że akt prokreacji to najstraszliwszy z grzechów, "prowadzący na samo dno otchłani".

Tak więc podstawową zasadą ich wiary stało się seksualne samookaleczenie. Zaczęto uważać Seliwanowa za kolejne wcielenie Chrystusa, przysłanego ponownie na Ziemię z jedną misją: kastrowania ludzi. Skopcy sądzili, że raj na ziemi nastanie, kiedy ilość eunuchów osiągnie liczbę 144 tysiące, ponieważ tak interpretowali następujący cytat z Księgi Objawienia św. Jana:

 

"I śpiewają jakby pieśń nową przed tronem

I przed czterema Zwierzętami, i przed Starcami;

A nikt tej pieśni nie mógł się nauczyć

Prócz stu czterdziestu czterech tysięcy

Wykupionych z ziemi.

To ci, którzy z kobietami się nie splamili;

Bo są dziewicami."

(Apokalipsa św. Jana, XIV: 3-4)

 

Osiemnasty wiek to czasy, kiedy duszę rosyjską przepełniał mistycyzm. W tych specyficznych warunkach ruch skopców rósł szybko i w bardzo krótkim czasie rzesze jego zwolenników sięgały dziesiątków tysięcy. Z zaciekłością fanatyków rekrutowali członków ze wszystkich klas społecznych: sędziowie, właściciele banków - nawet dwóch siostrzeńców gubernatora Petersburga okazało się członkami sekty. Wkrótce rytuał inicjacji zaczęto praktykować także na kobietach, które poddawano wycięciu warg sromowych mniejszych i łechtaczki, co często połączone było z usunięciem jednej lub obu piersi. Neofitów namawiano do przyłączenia się retoryką, przekupstwem, oszustwem, a czasem siłą.

Ilość zwolenników Seliwanowa rosła z tak ogromną szybkością, że car musiał przedsięwziąć surowe środki, by uporać się z heretykami. Sam Seliwanow jednak, ostrzeżony o planowanych przeciwko niemu posunięciach, ukrył się. Siła przekonywania skopców była tak wielka, że kiedy aresztowano i zamknięto w fortecy Tiga jednego z przywódców, zdołał on nawet w tych ekstremalnych warunkach wykastrować kilku ze współwięźniów, a nawet dwóch strażników, zanim przeniesiono go do więzienia Disnansindis, gdzie również odniósł podobne sukcesy. Była to ostatnia chwila, aby przedsięwziąć drastyczne środki przeciwko tym fanatykom.

Z tego względu w 1806 roku car Aleksander I wydał ukaz przeciwko skopcom, w którym ogłosił ich "wrogami prawa ludzkiego i boskiego, burzycielami moralności i wyrzutkami społeczeństwa". W ten sposób wyjęta spod prawa, cała sekta zeszła do podziemia, gdzie mimo wszystko pozostawała potężna. Jednak od 1832 roku, kiedy Seliwanow zmarł w niewoli, rozpoczęło się wzmożone prześladowanie skopców w Rosji. Wielu wyemigrowało, w większości do Rumunii, gdzie gromadzili się w kilku koloniach. Tam kontynuowali swe ponure praktyki. W 1865 roku w Bukareszcie było 1609 skopców obu płci. Do 1871 roku ich ilość wzrosła do 8375 - cóż za spektakularny wzrost!

By przyciągać nowych członków, oferowali oni "nagrodę za nawrócenie" - sześć koni i karetę. Wyjaśnia to, dlaczego jeszcze po pierwszej wojnie światowej większość rumuńskich dorożkarzy było eunuchami.

Kastracja religijna

Fanatyzm religijny odpowiedzialny był za bardzo wiele kastracji. Kapłani z plemienia Galla z Abisynii, na przykład, oraz syryjskiej bogini Cybele identyfikowali się ze swymi bóstwami, pozbawiając się męskości. W Europie już w trzecim wieku naszej ery sekta znana jako Walezjanie kastrowała nie tylko kapłanów owego kultu, ale także wszystkich swych męskich wyznawców, nie wspominając o mężczyznach i chłopcach, którzy dostali się w ich ręce. Być może inspirowali się w tym Biblia, ponieważ podczas gdy Koran i Talmud wyraźnie zabraniają takich operacji, święte pisma chrześcijańskie wydają się sankcjonować i nawet uświęcać kastrację. Dotyczy to zwłaszcza dwóch wersów Nowego Testamentu:

"Otóż jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym i chromym, niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny". (Mateusz XVIII: 8)

"Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje". (Mateusz XIX: 12)

A czyż prorok Izajasz nie mówi wyraźnie:

"Tak bowiem mówi Jahwe: Rzezańcom, którzy przestrzegają moich szabatów [...] dam miejsce w moim domu i w moich murach oraz imię lepsze od synów i córek, dam im imię wieczyste i niezniszczalne." (Izajasz LVI: 4-5)

Takie teksty ewidentnie miały ogromny wpływ na umysły wielu, jako że niektórzy wcześni biskupi chrześcijańscy, pragnąc odrzucić na zawsze cielesne pokusy i pozostać cnotliwymi, sami się wykastrowali. Wśród bardziej sławnych znaleźli się Origenes, Fotos, Ignacjusz i Metody. Wszyscy czterej byli patriarchami Konstantynopola, którzy pozbawili się męskości wbrew postanowieniom Soboru Nicejskiego, który kategorycznie zakazał owej praktyki. Niektórzy rosyjscy metropolici poszli wszakże za ich przykładem, pociągając za sobą także wiele pomniejszych księży, co spowodowało, że już papież Leon I w 397 roku opublikował bullę, grożącą każdemu wierzącemu, który sam by się okaleczył, ekskomuniką, tym samym zabraniając eunuchom wstępowania do stanu duchownego.

Mimo wszystko samokastracja była tak głęboko zakorzenioną praktyką, że w trzynastym wieku papież Benedykt III ustanowił zwyczaj przeprowadzania potajemnej ceremonii, mającej na celu weryfikację męskości głowy Kościoła. Jacquelin Khayat opisuje ją w swej książce Rytuały i okaleczenia następująco: "W kaplicy bazyliki świętego Jana na Lateranie papież przed intronizacją musiał unieść swe szaty i usiąść na porfirowym krześle z wyciętą w środku dziurą. Jeden po drugim kardynałowie podchodzili do krzesła od tyłu, kucali i dotykali genitaliów papieża elekta, intonując następnie klasyczną formułkę: «Testiculos habet et bene pendentes» (ma jądra i wiszą one dobrze)". Ceremonię tę musiano jednak znieść w szesnastym wieku, kiedy papież syfilityk Leon X stwierdził, że przyczyną jego choroby była zbyt duża liczba macających dostojników.

 

Skąd się biorą potwory?

W toku historii stworzono trzy podstawowe teorie, wyjaśniające istnienie ludzi-potworów. Pierwsza z nich przypisywała powstawanie potwornych zniekształceń wpływom boskim, diabelskim bądź magicznym. Druga - wpływowi wyobraźni matki. Wreszcie według trzeciej teorii wyjaśnienia należy szukać w przyczynach fizycznych i racjonalnych.

W starożytności narodziny potworka uważano za omen, znak boskiego gniewu, przepowiadający straszliwe kataklizmy i epidemie. Słowo "monstrum" pochodzi właśnie od łacińskiego czasownika monere, oznaczającego "ostrzegać".

Z reguły we wszystkich cywilizacjach starożytnych zdeformowane dzieci pozostawiano za bramami miasta, by tam umarły. Wprawdzie Romulus, założyciel Rzymu, zarządził, aby oszczędzano pierworodnych synów, ale już w okresie zmierzchu pradawnej monarchii w Rzymie (ok. VI w. p.n.e.) wszystkie poważnie zdeformowane dzieci zabijano natychmiast po urodzeniu. Tytus Liwiusz, Cyceron i Tibullus opisują rytualne topienie i palenie takich istot, jako że ich śmierć miała odwrócić prorokowane klęski i katastrofy. Tacyt i Tertulian pisali, że "Tyber zaniósł do morza wielką ilość dzieci-potworków". Często zabijano je już po katastrofie, co w zamierzeniu miało ułagodzić rozgniewane bóstwo.

W starożytnej Grecji Arystoteles doradzał ustanowienie prawa, zakazującego żywienia kalekich dzieci. Platon miał do nich podobne nastawienie, pisał bowiem: "Zniekształcone i niedołężne dzieci powinno się odstawiać w odpowiednie miejsce". Takie postępowanie nie miało jednak nic wspólnego z przejednywaniem bogów - Grecy po prostu próbowali zachować i chronić fizyczne piękno swojej rasy.

W wielu miastach na Peloponezie dzieci słabe, zdeformowane i potworki były eksterminowane. W Sparcie, na przykład, słabowite bądź dziwnie wyglądające noworodki rada starców poddawała badaniu i decydowała, które z nich należy zrzucić ze skały w przepaść.

Wprawdzie liczne społeczeństwa z różnych przyczyn praktykowały zabijanie zniekształconych dzieci, ale niektóre zupełnie nie znały tego zwyczaju. Starożytni Egipcjanie, na przykład, nie bali się ani też nie nienawidzili dzieci-potworków. Dowodzą tego między innymi obrazy bóstw - na przykład Besa i Ptaha, poza wieloma innymi bogami o potwornie zdeformowanym wyglądzie.

Asyryjczycy, który wierzyli, że narodziny potworka to omen, zaliczali wrodzone defekty do różnych kategorii i w zależności od tego rozmaicie je interpretowali. Przytoczymy niewielki przykład z tej wyjątkowo wyczerpującej klasyfikacji:

- Jeśli kobieta urodzi kalekę, jej dom ulegnie zniszczeniu;

- Jeśli kobieta urodzi chłopca z sześcioma palcami u lewej ręki, pokona on wroga;

- Jeśli kobieta urodzi dziecko z dwiema głowami, naród rozpadnie się na części;

- Jeśli kobieta urodzi bliźniaki zrośnięte plecami, bogowie porzucą lud, a król abdykuje.

Kiedy Roksana, żona króla Persji, urodziła dziecko bez głowy, mędrcy zinterpretowali to zjawisko jako przepowiednię, że król nie pozostawi po sobie spadkobiercy i pretendenta do tronu.

Rasy potworów

Starożytni, poza tym, że dopatrywali się w potworkach omenów, wierzyli w istnienie całych ich ras. Ówcześni historycy opowiadają o plemionach syren, satyrów, faunów, centaurów, sfinksów i oczywiście niezliczonych szczepach karłów i olbrzymów.

Wszyscy historycy greccy wierzyli w istnienie Sciapodów, mitycznej rasy ludzi o jednej stopie, ale tak wielkiej, że - według Pliniusza - mogła być ona używana w charakterze parasola! Pliniusz i święty Augustyn, który także o nich wspomina, umieszczali ich gdzieś na Wschodzie.

Owidiusz, Herodot i Pliniusz pisali o całym plemieniu faunów, żyjącym głęboko w lasach Scytii. Demostenes i Owidiusz zapewniali, że oceany pełne są przeróżnych rodzajów syren. Homer, Juwenalis, Owidiusz i Stacjusz umiejscawiali w różnych rejonach starożytnego świata narody karłów. Egipscy kapłani twierdzili, że gdzieś w pobliżu źródeł Nilu żyje kilka rodzin sfinksów. Filostratus opowiadał o oswajaniu dzikiego fauna, pojmanego w Etiopii. Plutarch tak opisywał innego fauna, złapanego w pułapkę pod Apollonia i przysłanego do Rzymu: "Owłosiony i rogaty, z kopytami kozła i długimi, ruchliwymi uszami, był pokazywany podczas wielu uczt rzymskiej arystokracji, gdzie wykazywał wielki pociąg do dam. Piękna płeć wywoływała w nim tak gwałtowną reakcję, że często trzeba go było powstrzymywać". Święty Hieronim, opisując życie świętego Antoniego, wspominał, że pobożny pustelnik żyjąc na pustyni napotykał "liczne okazy z rasy satyrów". W niektórych tradycjach rzymskich faun, wnuk Jowisza, miał być trzecim królem Italii. Sam Juliusz Cezar utrzymywał, że pochodzi od tego słynnego "Faunusa".

Średniowiecze: czaty i diabelstwo

Z rozprzestrzenianiem się chrześcijaństwa, a wraz z nim ścisłego pojmowania dobra i zła, wszystkie nie wyjaśnione zjawiska naturalne zaczęto przypisywać interwencji Boga lub Szatana. Sądzono, że dobre i złe duchy są ze sobą w ciągłym konflikcie. Te pierwsze przyczyniały się do powstawania istot doskonałych, podczas gdy te drugie odpowiedzialne były za deformacje i potworności. Te mistyczne wyjaśnienia dominowały w średniowieczu. Biblia bowiem mówi wyraźnie, że człowiek stworzony został na podobieństwo boże, a więc potworki muszą być dziełem Szatana. Język niemego dziecka został więc bez wątpienia wyrwany z jego ust przez piekielne obcęgi, by nie mógł wyjawić sekretów podziemnego świata. Głuche dziecko uważano za podatne jedynie na pomruki Bestii, a niezdolne do usłyszenia nauk sług bożych. Oczy ślepca zostały z pewnością wypalone rozżarzonymi do czerwoności węglami Piekieł, a szpotawi i kulawi byli kalekami nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Garbaty bezsprzecznie nosił na plecach ciężar straszliwego przekleństwa; czyż nie można wyczuć, gdy przemyka on w nocy w pobliżu, uginając się pod ciężarem szatańskiego brzemienia, wyraźnego zapachu siarki, który przesiąka przez ubranie i duszę przechodnia?

Takich stworzeń należało się w miarę możności wystrzegać jak ognia, ponieważ nawet sam ich widok mógł sprowadzić na patrzącego nieszczęście. Kiedy zdarzyła się jakaś katastrofa bądź klęska, kalekę lub potworka, który nawinął się pod rękę, obwiniano o wszystko i torturowano, póki nie przyznał się on do paktu z Szatanem. Umacniało to oczywiście wiarę w przesąd.

Inkubów i sukubów uważano za agentów diabła, odpowiedzialnych bezpośrednio za narodziny potworków. Twierdzono, że pod postacią ludzką lub zwierzęcą uwodzą kobiety we śnie, zapładniając je swym złowrogim nasieniem. W myśl tego przesądu reinterpretowano historię: wiele znanych postaci z dawnych czasów uznano za potomstwo inkubów. Platona ogłoszono synem dziewicy i demona. Merlin Czarodziej miał być potomkiem kobiety-druida i inkuba, a matkę cesarza Augusta obwiniano o to, że spała z diabłem.

Takie wierzenia, usankcjonowane dekretami doktorów teologii z Sorbony, Wielkiego Inkwizytora Niemiec i wreszcie papieża Innocentego VIII, prowadziły do bezlitosnej eksterminacji monstrualnych dzieci i często także ich matek. Kobietę, która urodziła zniekształcone dziecko, podejrzewano o zawarcie nielegalnego małżeństwa bądź o cielesny stosunek z demonem w jednej ze zwierzęcych postaci, czczonych w "czarnej magii".

Wierzenie, że za narodziny potworków odpowiedzialny jest Szatan, przetrwało renesans, było w modzie jeszcze w czasie oświecenia i miało zwolenników aż do późnego dziewiętnastego wieku. W 1876 roku przeor klasztoru kapucynów w Paryżu utrzymywał, że za deformacje noworodków odpowiedzialne są bez żadnych wątpliwości demony.

Wpływ gwiazd

Aż do dziesiątego wieku wielu astronomów wierzyło, że narodziny zdeformowanych istot spowodowane są przez niebiańskie "nowotwory", rozpościerające się po firmamencie, które przypadkiem weszły w kontakt z Ziemią. Później astronomowie uznali, że za niektóre narodziny odpowiedzialne są także same gwiazdy i ich układ. W roku 1240 Albert Wielki, słynny prawnik, uratował przed spaleniem na stosie pasterza, oskarżonego o kopulowanie ze swoją owcą, kiedy ona urodziła potworka. Adwokat udowodnił po prostu sędziom, że zjawisko zaistniało prawdopodobnie w wyniku wpływu konstelacji. W okresie renesansu pewien duński astronom stwierdził, że za zniekształcenia noworodków odpowiedzialne są głównie komety! Szesnastowieczni astrologowie utrzymywali, że gwiazdozbiór Bliźniąt wpływa na narodziny "podwójnych potworków", że monstra rodziły się zwłaszcza wtedy, gdy Wenus była poza zodiakiem, jak również że Księżyc może mieć szkodliwy wpływ na kobietę w ciąży. Współcześni astrologowie wierzą nadal, że niektóre warunki kosmologiczne mogą przyczyniać się do narodzin potworków.

Siła wyobraźni

Wśród wielu teorii, wymyślonych przez ludzi na przestrzeni dziejów dla wyjaśnienia tajemnicy powstawania potworków, najszerzej rozpowszechniona i najtrwalsza mówiła o decydującym wpływie wyobraźni matki w ciąży. Zgadzali się z nią nie tylko ignoranci i przesądni, ale także najbardziej oświeceni i najinteligentniejsi ludzie swoich czasów: Arystoteles, Platon, Descartes, Malebranche, Locke i Voltaire wierzyli bez zastrzeżeń w możliwość wpływu poprzez wyobraźnię przyszłej matki na rozwój płodu. Choć sama hipoteza była w dużym stopniu naciągana, miała przynajmniej tę zaletę, że podejmowała próbę naturalnego wyjaśnienia zadziwiającego zjawiska.

Wszyscy zwolennicy teorii cytowali na jej poparcie fakt, że myśli człowieka mogą momentalnie wpływać na wydzielanie gruczołów bądź przyspieszać przepływ krwi w żyłach. Z tej niepodważalnej obserwacji już tylko jeden krok prowadzi do stwierdzenia, że we wczesnych etapach ciąży każdy psychiczny szok, doznany przez matkę, może odbić się na rozwoju przyszłego dziecka.

Biblia mówi o tym, jak Jakub wrzucał do wodopoju swoich owiec gałęzie, z których uprzednio w niektórych miejscach zdarł korę, aby spowodować narodziny łaciatych jagniąt.

Hipokrates przytacza przykład ateńskiej arystokratki, która urodziła czarne dziecko o kręconych włosach. Ojciec medycyny zjawisko to przypisuje nie cudzołóstwu, jak można by przypuszczać, ale faktowi, że nad łóżkiem matki wisiał portret czarnego księcia, który z pewnością miał duży wpływ na jej wyobraźnię w okresie ciąży. Sławny rzymski naturalista Pliniusz wspomina o dwóch podobnych incydentach. W jednym przypadku kobieta urodziła słonia, podziwiając uprzednio takowe zwierzę, a w drugim dziecko podobne do węża, ponieważ przyszłą matkę przestraszyła żmija.

Wiara w potężny wpływ doznań matki panowała przez całe średniowiecze. Kronikarze opowiadają o dzieciach, urodzonych z głową lub nogami bydlęcymi, ponieważ matka podczas ciąży jadła zbyt wiele cielęciny. Był także przypadek kobiety, która urodziwszy bardzo owłosione dziecko, miała zostać spalona na stosie za uprawianie sodomii. Prawnik wybronił ją jednak, dowodząc, że w momencie poczęcia patrzyła ona na portret świętego Jana Chrzciciela, ubranego w owczą skórę. Sąd uniewinnił ją.

Za pontyfikatu papieża Marcina IV rzymska dama powiła podobne, wyjątkowo owłosione dziecko. Rodzina natychmiast usunęła z domu wszystko, co miało jakikolwiek związek z niedźwiedziami.

Wydaje się także, że teorię wpływu wrażeń matki popierał nawet sam Ambroise Pare, ojciec współczesnej chirurgii. Wśród czynników, mogących powodować powstawanie potworków, wymieniał on nie tylko gniew boży, wpływ diabła czy sodomię, ale także "chimery, nawiedzające wyobraźnię matki". W jego pismach odnajdziemy historię pewnej Madeleine Sorel, która cierpiąc z powodu gorączki, za poradą przyjaciółki trzymała w rękach żywe żaby. W czasie choroby poczęła z mężem dziecko, które urodziło się z głową żaby.

W szesnastym wieku w Niemczech pewna kobieta tak przeraziła się ohydnego kikuta ujrzanego przypadkowo żebraka, że przez cały okres ciąży bała się, że urodzi podobnie zdeformowane dziecko. Jej najgorsze obawy potwierdziły się. Z tego właśnie powodu książę Bawarii wygnał ze swych włości wszystkich kalekich żebraków, jako że mogliby w podobny sposób zagrażać kobietom w ciąży.

"Wyimaginowane" przyczyny narodzin potworków mają wielu bardzo znamienitych popleczników. Descartes pisał, że "nietrudno byłoby pokazać, jak kształt danego przedmiotu transmitowany jest żyłami matki i wcielany w ciało płodu". Ten punkt widzenia podzielali także Montaigne i Malebranche, który popierał swe teorie licznymi przykładami, między innymi kobiety, którą tak poruszył widok przestępcy łamanego kołem, że urodziła dziecko, którego kości były połamane w identyczny sposób.

Szwajcarski filozof i teolog, Kaspar Lavater, podziwiany przez Goethego, opowiadał o kobiecie w ciąży, która widziała, jak złodziejowi ucinano dłoń. Szok spowodował, że przedwcześnie urodziła dziecko bez prawej ręki. Jak twierdzi filozof, brakująca kończyna pojawiła się kilka godzin później!

Podobnie narodziny słynnych bliźniąt syjamskich, Helen i Judith, wyjaśniano faktem, że ich matka we wczesnym stadium ciąży obserwowała dwa kopulujące psy.

Teoria wrażeń matczynych pozostała nie podważona aż do dziewiętnastego wieku, kiedy to Geoffroy Saint-Hilaire, ojciec współczesnej teratologii, kategorycznie odrzucił możliwość wpływu wyobraźni matki na rozwój płodu. Opinię tę poparł następnie fizjolog Mueller. Charles Darwin, który głęboko wierzył w skuteczność metod eksperymentalnych, przetestował znacząco dużą grupę ciężarnych kobiet, zadając im pytanie, czy coś zrobiło na nich silne wrażenie podczas ciąży. Z jednym wyjątkiem nie stwierdził zależności między odpowiedziami a ewentualnymi anomaliami, przejawianymi przez noworodki. Tylko jedna kobieta, uczestnicząca przy obdzieraniu zająca ze skóry, była przekonana, że urodzi dziecko z zajęczą wargą, i rzeczywiście tak się stało. Darwin po prostu uznał to za nadzwyczajny zbieg okoliczności.

Resztki "teorii imaginacyjnej" przetrwały do dzisiaj. Na przykład, w 1976 roku na zjeździe założycielskim Francuskiego Stowarzyszenia Karłów pewien profesor ekonomii rolniczej stwierdził, że alianckie bombardowanie Drezna podczas drugiej wojny światowej miało tak traumatyczny wpływ na podświadomość tamtejszej populacji, że jeszcze przez kilka lat kobiety rodziły tam większy niż normalnie procent karłów.

Sodomia: początek naszego gatunku?

Dziś uznawana za odrażającą, sodomia nie zawsze była traktowana z takim wstrętem. Stosunek człowieka do tej dziś zakazanej praktyki zmieniał się znacząco na przestrzeni wieków, zależnie od religii, rasy i moralności danego społeczeństwa. Dla wielu ludów kopulowanie ze zwierzętami było czymś zwyczajnym, banalnym, niewartym nawet wspomnienia. Dla innych sodomia stanowiła celebrację mitycznych początków, ponieważ wiele ludów wierzyło w swe pochodzenie ze związku ludzi i zwierząt. Malgasze, na przykład, w poczet swych przodków zaliczają zebrę; Gwinejczycy wielkiego pająka; Tybetańczycy małpę; wreszcie Dahomejczycy rekina i leoparda. Jeszcze na początku tego wieku pierwsza żona króla jednego z państw w północnych Indiach rytualnie symulowała stosunek płciowy z zabitym koniem, co miało przypomnieć, że wszyscy ludzie pochodzą ze związku kobiety i ogiera. W końskich przodków wierzyli także Arkadyjczycy, Hindusi i Tatarzy.

Syjamczycy wierzą w swe pochodzenie ze związku kobiety i psa, podobnie jak lud Ainu z Japonii. Jak mówi stara legenda Ainu, na jednej z najpiękniejszych wysp Archipelagu Japońskiego żyła sobie samotna młoda kobieta. Pewnego razu wracając z polowania napotkała psa, który zaoferował się, że będzie jej opiekunem, przyjacielem i kochankiem. Zgodziła się i z ich związku narodzili się przodkowie ludu Ainu.

Co dziwniejsze, wiele narodów, które nigdy nie miały ze sobą kontaktu i które są od siebie odległe o tysiące kilometrów, wywodzą swój rodowód od podobnych par człowiek-zwierzę, przy czym szczegóły są zadziwiająco zbieżne. Indianie z północno-zachodniej Kanady, na przykład, opowiadają legendę o Rhpisunt, młodej kobiecie, którą uprowadził ród niedźwiedzi i uczynił żoną wodza. Podczas małżeństwa urodziła mu dwa niedźwiadki. Do tego czasu większość członków jej ludzkiej rodziny uznała ją za zmarłą, tylko jej dwaj bracia, wierząc, że jeszcze żyje, kontynuowali poszukiwania. Wreszcie natrafili na zimowy obóz niedźwiedzi i zabili ich wiele, w tym męża siostry. Tuż przed śmiercią wódz niedźwiedzi zdążył jednak zaintonować magiczną pieśń, która przekształciła jego dwóch synów - młode niedźwiadki - w chłopców. Kilka lat później, po śmierci matki, chłopcy wrócili, by żyć pośród ludu niedźwiedzi, i ich potomkowie rozprzestrzenili się po okolicy.

Ta fascynująca legenda jest prawie identyczna z inną - tym razem duńską - opowiadającą o zwierzęcych przodkach tamtejszych monarchów. I w tym wypadku piękna, młoda kobieta zostaje uprowadzona przez niedźwiedzia. Po kilku latach małżeństwa ze zwierzęciem rodzi młodego niedźwiadka o pewnych cechach ludzkich. Dokładnie tak jak w legendzie indiańskiej, pewnego dnia myśliwi zabijają jej męża niedźwiedzia i przyprowadzają kobietę wraz z synem mieszańcem z powrotem do społeczeństwa ludzkiego. Ze względu na pamięć o ojcu chłopiec nazwany został Ursus. Później ożenił się i miał syna imieniem Ulso, który z kolei został ojcem Sweyna, pierwszego króla Danii.

Starożytni Grecy i Rzymianie mieli znacznie pobłażliwszy stosunek do sodomii, niż my, dumni spadkobiercy ich kultury, moglibyśmy przypuszczać. W Grecji słynny matematyk Tales doradził swemu gospodarzowi Periandrowi, tyranowi Koryntu, by ten nie powierzał owiec ze swego stada nieżonatym pasterzom, jeśli chce uniknąć rodzenia się centaurów. W Rzymie używanie osłów do celów erotycznych było powszechną praktyką. Juwenalis pisał, że "rzymskie kobiety często obnażały pośladki przed osłami, zachęcając te zwierzęta do stosunku płciowego". W Egipcie kopulacja ze zwierzętami była integralną częścią ceremonii kultu płodności. W egipskim mieście Mendes, na przykład, boga Pana czczono poprzez barany. Diodor pisze, że kobiety często kopulowały z nimi publicznie.

Trzeba tu wskazać na fakt, że bogowie, których czyny podziwiano i naśladowano, z całą pewnością nie świecili przykładem w odrzucaniu tendencji do sodomii. Wprost przeciwnie, uświęcali ją, a ich stosunki w postaci zwierzęcej ze śmiertelnikami są wspólnym elementem wielu mitologii.

Najsłynniejszym w tej dziedzinie był z pewnością grecko-rzymski bóg Zeus-Jowisz, król Olimpu. W postaci łabędzia uwiódł Ledę, córkę króla Etołii, która zniosła dwa jaja. Z pierwszego wylęgły się Klitajmestra i piękna Helena, a z drugiego - Kastor i Polluks. Aby uwieść Europę, córkę króla Tyru, Zeus przybrał kształt pięknego byka, a kiedy bóg piorunów zakochał się w dziecięco pięknym Ganimedesie, księciu Troi, przekształcił się w orła, by unieść obiekt swego pożądania.

Neptun w postaci barana, delfina bądź ptaka uwiódł niezliczone dziewice, podobnie jak Apollo, który jednak dla swych celów preferował kształty lwa. Bogini Afrodyta, choć nie gardziła mężczyznami, używała jako kochanków także lwów i koni. Potężny Herkules zakochał się w stworzeniu-hybrydzie, będącym kobietą od pasa w górę, a wężem od pasa w dół.

Któż więc potępiałby Priapa za wychwalanie erotycznych wdzięków gęsi? Czyż Pazyfae, żona króla Krety Minosa, nie naśladowała po prostu bogów, kiedy zakochała się tak beznadziejnie we wspaniałym byku, że aż dyskutowała o jego przymiotach z krowami ze stada? Z tej to straszliwej namiętności narodził się mieszaniec Minotaur, pół człowiek, pół byk.

Podobnie utrzymywano, że cesarz August narodził się ze związku swej matki Atii z wężem, a przecież właśnie w formie węża Zeus uwiódł ponoć Olimpię, córkę króla Macedonii Filipa, i w ten sposób został poczęty przyszły zdobywca, Aleksander Wielki.

Wielu starożytnych, w tym Propercjusz, Lukrecjusz, Wergiliusz, Owidiusz i Herodot, wierzyło, że nowe gatunki zwierząt można uzyskać po prostu krzyżując bezpośrednio ze sobą różne gatunki, tak jak nowe rośliny można otrzymać przez szczepienie. Arystoteles twierdził, że różne gatunki zwierząt mogą rozmnażać się pomiędzy sobą i wytwarzać potomstwo, o ile tylko wielkość, natura i długość trwania okresu ciąży obu zwierząt nie są od siebie zbyt rażąco odmienne.

Polidor, Wergiliusz, Liwiusz i Waleriusz Maksymus opowiadają o młodej Żydówce imieniem Alcippia, która urodziła w Italii dziecko z głową słonia. Mimo oczywistych trudności natury mechanicznej przy związku kobiety ze słoniem, wszyscy wymienieni autorzy zgodnie uznali wydarzenie za wiarygodne. Podobnie Plutarch w Paradoksach opowiada następującą anegdotę: "Młody pasterz otworzył skórzaną sakwę i pokazał mi dziecko, które miał, jak mówił, ze swoją klaczą. Górna część ciała noworodka była ludzka, ale dolna - końska. Płakało jak każde nowo narodzone dziecko".

Sigmund Freud pisał, że najwyraźniejsza różnica w pojęciach erotyzmu dzisiaj i w starożytności była taka, że "w dawnych czasach najważniejsza była tendencja, podczas gdy dzisiaj sprawą podstawową jest obiekt. W starożytności gloryfikowano tendencję, a ona uszlachetniała obiekt". Judeochrześcijański stosunek do spraw seksu zmienił podejście człowieka do sodomii. Nasza tradycja religijna podkreśla wyższość człowieka nad zwierzętami i jego boską naturę. W ten sposób sodomię zaczęto traktować jako degradującą obrzydliwość, grzech znacznie poważniejszy niż cudzołóstwo i pederastia, który mógł zostać odkupiony tylko poprzez spalenie na stosie. Co więcej, każde zwierzę, które było zdolne przywieść mężczyznę bądź kobietę do tak ohydnego czynu, musiało być oczywiście w przymierzu z Szatanem. Matka, której dziecko było w jakikolwiek sposób anormalne, ryzykowała nie tylko oskarżenie o sodomię, ale także o stosunki z Diabłem poprzez zwierzę. W średniowieczu tysiące nieszczęsnych niewinnych zostało spalonych żywcem w całej Europie za rzekome przestępstwo tego typu.

Mimo to podczas oblężenia Lyonu przez katolików w 1562 roku włoscy żołnierze masowo dezerterowali nie z powodu niskiego żołdu, ale ponieważ nie zapewniono wystarczającej ilości owiec dla zaspokojenia ich potrzeb cielesnych. Podobnie dowódcy oddziałów Jego Najbardziej Katolickiej Wysokości króla Hiszpanii Filipa II, walczących w Holandii, zatroszczyli się o to, by żołnierzom nie zabrakło kóz. Oczywistym jest, że owe zwierzęta otrzymały specjalne exeat od Świętej Inkwizycji. Wielki Inkwizytor uznał z pewnością, że ponieważ naturalnych potrzeb nie da się wyeliminować, usatysfakcjonowanie żołnierzy za pomocą kóz będzie mniejszym złem niż przyzwolenie im na korzystanie z usług prostytutek.

Mimo tabu i zakazów, powszechnie wiadomym było, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety kopulowali ze zwierzętami. Przez całe średniowiecze i renesans wierzono, że potworne potomstwo jest częstym skutkiem takich związków. Co więcej, pogląd ten podzielali ludzie, uchodzący za najtęższe umysły swoich czasów. Aldrovandi, Haller, Gesner, Paracelsus, Cardano i Fortunio Liceti, szesnastowieczny włoski położnik i swego rodzaju ekspert w sprawach dzieci-potworków, wymieniają przypadki urodzenia ludzkich dzieci przez zwierzęta, a przede wszystkim urodzenia zwierząt lub mieszańców przez kobiety. Czego tu nie ma: konie, słonie, psy, lwy, szczury, kajmany, ryby, a nawet jednorożce! Sam wielki Ambroise Pare opowiada, jak w 1274 roku w Weronie klacz, zapłodniona przez swego właściciela, urodziła centaura. Ówże wybitny chirurg wspomina także o przypadku kobiety, która miała dziecko o ciele psa od pasa w dół.

Jeszcze przez długie wieki naturaliści wierzyli w możliwość zapłodnienia międzygatunkowego. W 1675 roku Kircher postulował, że żyrafa to krzyżówka wielbłąda i pantery. Wspominał on także o takich dziwnych stworzeniach jak hippelaphus, hybryda konia i jelenia, oraz jumart, krzyżówka konia i krowy. Mniej niż dziesięć lat później wielki anatom Bartholin twierdził, że sam widział kobietę, która po stosunku płciowym z kotem urodziła dziecko z kocią głową.

Listę obserwacji i świadectw można ciągnąć w nieskończoność. Przytoczone dotychczas przykłady wystarczą jednak, aby dojść do wniosku, że w renesansie sodomia była uznaną przyczyną narodzin ludzkich potworków.

Mimo że w końcu rozsądniejsze i mocniej oparte na naukowych podstawach zdania przeważyły, jednak resztki starych wierzeń znajdziemy jeszcze w niektórych dziewiętnastowiecznych i nawet dwudziestowiecznych dziełach filozoficznych i medycznych. Zaliczyć tu możemy, na przykład, teologa Soetlera, wpływowego i szanowanego myśliciela, który w 1940 roku potwierdził, że potworki mogą być wynikiem związku seksualnego człowieka i zwierzęcia. W dwudziestym wieku Leon Daudet, król sceptyków, pisał o swym znajomym, sławnym neurologu, który właśnie zbadał młodą Niemkę. Urodziła ona dziecko-małpę. Polemista przypisał to zjawisko faktowi, że dziewczyna przyznała się do cielesnej znajomości z dużą małpą, przywiezioną niedawno z kolonii przez jednego z jej przyjaciół.

Co jeszcze bardziej zaskakujące, pod koniec dziewiętnastego wieku niektórzy brytyjscy badacze, poza tym uważani za wiarygodnych, pisali, że udało im się dotrzeć do afrykańskich wiosek, gdzie Murzynki poślubiały goryle. Kobiety nauczyły małpy używania ognia i wykonywania wielu prostych prac domowych, a ich dzieci, pół ludzie, pół małpy, posiadały zdolność mowy. Anglicy zanotowali z żalem w swym dzienniku, że pewnego dnia małpy poczuły się obrażone ich przedłużającym się pobytem w wiosce i przepędziły ich z powrotem do dżungli.

Czy człowiek jest mieszańcem?

Aż do początków dwudziestego wieku niektóre szkoły naukowe wciąż popierały hipotezę istnienia zwierząt mieszańców. Niektórzy naukowcy byli tak przekonani co do jej prawdziwości, że spędzili całe życie na próbach zebrania potwierdzonych eksperymentalnie dowodów.

I tak na przykład, w 1908 roku w prasie ukazała się seria artykułów, dotyczących przygotowywanej przez holenderskiego profesora, Bernelota Moensa, ekspedycji do Konga. Profesor badał pewne skamieniałości, zwłaszcza czaszki pitekantropów i neandertalczyków, co przywiodło go do przekonania, że możliwe jest dzisiaj odtworzenie istot pośrednich między małpą a człowiekiem, które kiedyś stanowiły ogniwo łańcucha ewolucyjnego. Projektowany przez niego program eksperymentalny w Afryce miał rozpocząć się krzyżowaniem między sobą różnych gatunków małp człekokształtnych na drodze sztucznej inseminacji w celu przezwyciężenia instynktownej antypatii między nimi. Gdyby udało się uzyskać samicę małpy o pewnych pożądanych cechach, następnym krokiem eksperymentu - o którym nie mówiono głośno, ale który jest oczywisty - byłoby zapłodnienie jej ludzkim nasieniem, tak by urodziła osobnika, mogącego stać się prototypem "brakującego ogniwa", postulowanego przez Charlesa Darwina.

Mimo iż naukowiec uzyskał hojne wsparcie od rządu Holandii, władz kongijskich i Instytutu Pasteura w Paryżu, nigdy nie opublikowano nawet najmniejszego skrawka danych na temat ekspedycji czy eksperymentów. Jedyne późniejsze wspomnienie o przedsięwzięciu ukazało się w roku 1935 na łamach czasopisma naukowego "Siecle Medical" w notce o śmierci profesora Moensa. Brzmiało ono: "Wydaje się, że eksperyment, przedsięwzięty z pomocą rządu holenderskiego, spalił na panewce". Wygląda na to, że taki był koniec całej sprawy.

Jednak w swej książce o potwornościach Patrick Duvy pyta: "Czy rezultatów nigdy nie opublikowano, ponieważ eksperyment się nie udał, czy po prostu wydaje nam się, że eksperyment się nie udał, ponieważ rezultatów nigdy nie opublikowano?"

Patrick Duvy ma pewne powody, by zadawać takie pytanie, ponieważ wpadł na trop bardzo interesującego dokumentu, który wzmiankuje, że w roku 1930 w lunaparku w Paryżu jakiś osobnik pokazywał "dziwną mieszankę sensacji i nauki" - kobietę-małpę. Czy był to przykład darwinowskiego "brakującego ogniwa", żywy dowód na hybrydową naturę gatunku ludzkiego?

A któż to pokazywał wulgarnej publiczności w lunaparku tak rzadki okaz? Oczywiście - nikt inny, tylko sam profesor Bernelot Moens! Czy do publicznego wystawiania osiągnięć ciężkiej pracy doprowadził go sceptycyzm kolegów? Czy może desperacko próbował zebrać pieniądze na kontynuację eksperymentów? Nigdy się pewnie tego nie dowiemy, ale wspomniany dokument ujawnia jeden ważny fakt: kobieta-małpa, wystawiana na pokaz w lunaparku, miała około dwudziestu lat, a profesor Moens przybył do Konga dokładnie dwadzieścia dwa lata wcześniej. Może jednak jego eksperyment się powiódł?

Głos rozsądku

Przez, stulecia główne teorie, usiłujące wyjaśniać zjawisko narodzin potworków, miały swe korzenie głównie w ignorancji, przesądach i wybrykach kapryśnej fantazji. Mimo to w historii było kilku mądrych ludzi, którzy mieli odwagę przyjąć rozsądniejsze i bardziej zgodne z wiedzą doświadczalną wyjaśnienia takich ewenementów.

Już pięć wieków przed narodzeniem Chrystusa, na przykład, Empedokles twierdził, że potworki rodzą się "z powodu słabości bądź ułomności męskiego nasienia".

Demokryt przypisywał ich powstawanie zmieszaniu w macicy nasienia więcej niż jednego osobnika.

Arystoteles rozsądnie zadeklarował: "Potworność to po prostu odstępstwo od naturalnej formy. Nie jest zjawiskiem ponadnaturalnym, ponieważ w Naturze nie zachodzi nic, co nie pozostaje w zgodności z Nią". Nie tylko natychmiast odrzucił wyjaśnienie, że narodziny potworków to skutek działalności "złych duchów", ale miał także poważne wątpliwości co do teorii sodomii, którą w owych czasach powszechnie przyjmowano. W to miejsce jako główną przyczynę narodzin zniekształconych dzieci podawał za wysoką lub za niską temperaturę męskiego nasienia oraz zmiany w diecie matki, w tym przejadanie się, ponieważ według niego "nadmierne odżywianie płodu, zamiast do zwiększania jego wielkości, może się przyczynić do wyrastania dodatkowych kończyn".

Po śmierci Arystotelesa wiele wieków musiało upłynąć, aby problem potworków ponownie zaczęto traktować naukowo i racjonalnie. W tym czasie bowiem, jak już widzieliśmy, niepodzielnie rządziły ignorancja i przesąd, a wszelkie zniekształcenia naturalnego porządku przypisywano Diabłu.

Cała sprawa doczekała się poważnego potraktowania dopiero w szesnastym wieku. W roku 1520 włoski filozof Pietro Pomponazzi napisał, że "tylko głupiec przypisuje Bogu i Diabłu efekty, których przyczyny nie zna". Twierdził, że nawet najbardziej nadzwyczajne zjawiska mają czysto naturalne podłoże, dające się wyjaśnić racjonalnie. Tak odważna - jeśli nie zuchwała -postawa była bardzo niebezpieczna, w czasach gdy potęga Kościoła osiągnęła swoje apogeum i najlżejsze podejrzenie o herezję mogło skończyć się tragiczną śmiercią na stosie.

Inne szesnastowieczne dzieła na ten temat, które wyszły spod piór Ambroise'a Pare, Aldrovandiego i De Weinricka, przypisywały narodziny potworków takim przyczynom jak wąskość i deformacje macicy, ponowne zapłodnienie jaja plemnikiem innego osobnika i oczywiście wpływ wyobraźni matki oraz sodomia.

W traktacie zatytułowanym De Generatione Hominus Paracelsus stwierdzał, że niektóre anomalie rozwojowe człowieka można upatrywać w przyczynie, którą określał jako "wadliwe rozprowadzenie" spermy. I tak na przykład, jeśli część nasienia, odpowiedzialna za powstanie głowy, zostanie podzielona na pół, dziecko urodzi się z dwiema głowami.

Myśliciele siedemnastowieczni potwierdzili po prostu wyjaśnienia szesnastowieczne, dodając tylko pogląd, że niektóre wady rozwojowe dzieci są dziedziczne. Jean Riolan, nadworny lekarz Marii Medycejskiej, żony króla Francji Henryka IV, ostro odrzucił twierdzenie, że potworki powstają w wyniku stosunków z Szatanem i zgodził się z Williamem Harveyem, że defekty nie są rozstrzygnięte z góry, a w dużej mierze są dziełem przypadku.

Opinie i hipotezy, sformułowane w szesnastym i siedemnastym wieku, bazowały głównie na czystej spekulacji bądź na niekompletnych teoriach naukowych. W żadnym wypadku nie udało im się uzyskać przewagi nad przesądami i ignorancją własnej epoki: Szatan i demonologia panowały niepodzielnie w popularnych wierzeniach. Utorowały jednak drogę rygorystycznie racjonalnej i naukowej analizie osiemnastego i dziewiętnastego wieku, kiedy to wreszcie powszechnie uznano, że wszystkie zjawiska, nie wyłączając zniekształceń noworodków, podlegają niezmiennym prawom przyrody.

Postęp naukowy, a zwłaszcza rewelacje, uzyskane drogą mikroskopii, rzuciły nowe światło na zjawisko rozmnażania. Sformułowano wiele nowych hipotez, dotyczących etiologii potworności, co dało podstawę uczonym debatom, często odbywającym się w gorącej atmosferze. Z kontrowersji wyłoniły się na wstępie dwie podstawowe szkoły naukowe. Z jednej strony badacze tacy jak Littre, Mery, Winslow i Mechet podtrzymywali i rozwijali teorię od początku defektywnego (to znaczy z zadatkami na potworka) jaja, podczas gdy druga grupa naukowców, w której skład wchodzili między innymi Lancini, Thuming, Boehmer i Jacobs, utrzymywała, że za cały rozwój płodu odpowiedzialny jest plemnik, a więc jeśli on jest uszkodzony, powstają anomalie i potworności. Obie te teorie są oczywiście niesłuszne, a właściwą sformułował dopiero francuski anatom Lemery, który stwierdził, że deformacje są rezultatem zaburzeń w rozwoju początkowo całkiem normalnego embriona. Niemiecki anatom Kaspar Friedrich Wolff poświęcił całe życie udowodnieniu tej teorii, ale dopiero w dziewiętnastym wieku, wraz z publikacją prac Meckela, Muellera i Etienne'a Geoffroya Sa-int-Hilaire'a, następujące stwierdzenie uznane zostało za jedno z niepodważalnych praw natury: wszelkie anomalie i potworności wynikają z zaburzeń rozwoju, mających miejsce we wczesnych stadiach rozwoju płodu.

Badania przyczyn wczesnych zaburzeń rozpoczął Isidore Geoffroy Saint-Hilaire, syn Etienne'a. Dopiero jednak inny francuski naukowiec, Camille Dareste, został uznany za pioniera teratologii eksperymentalnej. Modyfikując warunki inkubacji jaj kurzych, jako jeden z pierwszych stwarzał i obserwował sztuczne deformacje u zwierząt. Z kolei następny Francuz, Etienne Wolff, osiągnął na tym fascynującym polu najbardziej znaczące rezultaty. Wolff przez wiele lat był dyrektorem departamentu embriologii i teratologii eksperymentalnej w sławnym na cały świat Narodowym Centrum Badań Naukowych (C.N.R.S.) w Strasbourgu we Francji. Życie swe poświęcił badaniu zniekształceń ciała kręgowców i próbom sztucznego wywoływania potworności u zwierząt. Udało mu się precyzyjnie określić stadium rozwoju embrionalnego, w którym bodziec patogeniczny, działający na konkretny element ciała embriona, powoduje powstanie danej anomalii. W tym celu używał starannie dobranych dawek promieni X, które koncentrował dokładnie na wybranej części embriona. Udało mu się w końcu stworzyć istoty żywe, jakie do tej pory jeszcze nie istniały oraz wykazujące deformacje, zaobserwowane także u ludzi. W wyniku jego prac wiemy dziś, że różne czynniki, takie jak alkaloidy i sulfonamidy, mogą działać na płód we wczesnych etapach jego rozwoju i w ten sposób powodować narodziny potworków. Okazało się, że dla ludzkiego embriona najbardziej krytyczny jest okres od drugiego do dwunastego tygodnia ciąży.

Osiągnąwszy sukces w sztucznym wywoływaniu potworności, naukowcy usiłują obecnie zrealizować swe stare jak świat marzenie - sztucznie stworzyć życie.

Amerykański chemik H.C. Urey, na przykład, odtworzywszy najpierw w swym laboratorium przypuszczalny skład chemiczny wczesnej atmosfery na Ziemi, zastosował do tej matrycy różne katalizatory i udało mu się uzyskać niektóre z podstawowych składników materii organicznej. Efektem kolejnych eksperymentów było stworzenie podstawowych molekuł organicznych.

Może niedaleko jest dzień - utopijny bądź apokaliptyczny, zależnie od punktu widzenia - kiedy będziemy zdolni kontrolować produkcję naszego potomstwa w celu odpowiedniego zaspokojenia potrzeb społeczeństwa: umysły i ciała będą kształtowane według uprzednio zdeterminowanych specyfikacji, zgodnie z planem. Nie będzie już wówczas potworków, ale także nie będzie istot ludzkich w filozoficznym sensie tego słowa.