"Wprost" - 20 lipca 2003



Wojciech Sumliński

To tylko mafia 





Sekuła, Dziewulski, Goryszewski i inni politycy brali pieniądze od mafii - zeznał Jarosław Sokołowski (Masa), lecz prokuratura nie podjęła tych wątków



W Polsce nie ma mafii - twierdzili kolejni ministrowie spraw wewnętrznych III RP. To kłamstwo: polska mafia powstała w latach 1989-1992 i od tego czasu jej wpływy rosną. Mafia rządzi obecnie wielkimi obszarami polskiego życia i gospodarki. Po raz pierwszy publikujemy dowody istnienia mafii: sensacyjne zeznania Jarosława Sokołowskiego (Masy), świadka koronnego w procesie "Pruszkowa". Zeznaniami tymi nie zainteresowali się prokuratorzy ani najwyższe władze państwa. Czy nie świadczy to o potędze mafii i jej wpływach? Już w 1993 r. mafia dysponowała ogromnym kapitałem - rzędu miliarda dolarów - zarobionym głównie na przemycie alkoholu i handlu narkotykami. Za takie pieniądze można kupić każdego polityka, policjanta czy pracownika wymiaru sprawiedliwości.

Mówi Masa

- Mafia pruszkowska przez lata doglądała interesów grupy polityków SLD. Zaczęło się od maszyn do gier, a potem były milionowe pożyczki. Człowiekiem, który udzielał pożyczek w imieniu "Pruszkowa", był Bogusław Bagsik. To do niego przychodzili m.in. poseł Jerzy Dziewulski i Ireneusz Sekuła, wicepremier w rządzie Mieczysława Rakowskiego. Gotówka, którą pożyczali, pochodziła z kieszeni zaprzyjaźnionego z Bagsikiem Andrzeja Kolikowskiego (Pershinga). Pośrednikiem w interesach pomiędzy gangiem a politykami był m.in. Wojciech P. - kandydat na ministra budownictwa w połowie lat 90. Człowiekiem kontaktującym mafię ze światem biznesu i polityki był biznesmen Dariusz W. Prokuratura nie była zainteresowana politycznymi wątkami moich zeznań. Prowadzący śledztwo skupili się jedynie na wątkach kryminalnych. Nie drążyłem tematu, skoro nikt mnie nie pytał o szczegóły. Zorientowałem się, że szansa na to, iż prokuratura podejmie polityczne wątki sprawy, jest po prostu zerowa. Prokuratorzy wręcz bali się słuchać tego, co miałem im do powiedzenia - w ten sposób Jarosław Sokołowski (Masa), świadek koronny w procesie "Pruszkowa", opisał dziennikarzowi "Wprost" najciekawsze fragmenty swoich zeznań.
- Zeznania Jarosława Sokołowskiego (Masy) są wiarygodne, "Pruszków" istniał - uznał Marek Walczuk, przewodniczący składu sędziowskiego w procesie najgroźniejszego polskiego gangu. Proces nie wyjaśnił powiązań świata przestępczego z polityką i biznesem. Nie dowiedzieliśmy się, czy "Pruszków" był tylko grupą bandytów, czy polską mafią. Zeznania Masy nie pozostawiają wątpliwości - "Pruszków" był mafią. Informacje przekazane przez Masę prokuratorom Jerzemu Mierzewskiemu i Elżbiecie Grześkiewicz to prawdziwa polityczna bomba. Dlatego nie próbowano ich sprawdzać, nie pojawiły się podczas procesu "Pruszkowa".

Automaty, czyli lewa kasa polityczna

"W 1990 r. grupa zajmowała się napadami na tiry, wymuszaniem haraczy od restauratorów, odzyskiwaniem długów. Później zaczęły się wymuszenia z agencji towarzyskich. Obecnie grupa największe zyski czerpie z automatów do gier i handlu narkotykami" - zeznał w czerwcu 2000 r. Jarosław Sokołowski. "Nie wiem, jak to się zaczęło, mnie powiedzieli [Zygmunt] Raźniak i Parasol [Janusz Prasol], że dogadali się z SLD. Układ miał polegać na tym, że miejsca, w których wstawiane były maszyny do gier, uznawane były przez grupę jako własne, a właściciele lokali, gdzie były takie maszyny, musieli płacić określoną kwotę od każdej maszyny. Z reguły było to od 50 do 100 USD miesięcznie. Raźniak i Parasol mówili, że ktoś z SLD wskazał im firmy, których maszyny mają być wstawiane. Grupa zapewniała, że będą wstawiane tylko maszyny tych firm i miała z tego określone zyski. Automaty takie ustawione są na terenie całej Polski, z tym że na terenie innych miast niż Warszawa połowa zysku dawana była miejscowym grupom. Na terenie całej Polski wstawionych jest kilkadziesiąt tysięcy automatów. Każdego miesiąca zyski sięgają kilku milionów dolarów" - opowiadał Masa prokuratorom Mierzewskiemu i Grześkiewicz.
Pod koniec lat 90. tzw. starzy pruszkowscy zaczęli straszyć Masę, że Pershing się do niego dobierze. Twierdzili, że kiedy prowadzili wojnę z Dziadem (Henrykiem Niewiadomskim), Masa przejął "miasto" i pomnażał majątek przez sieć legalnych interesów, z których grupa nie miała korzyści. Masa zdecydował się wówczas na spotkanie z Pershingiem. "Ponieważ poczułem się zobowiązany w stosunku do niego, postanowiłem zaproponować mu interes. Zaproponowałem zbieranie haraczy z automatów do gier. Zadzwoniłem do Roberta Frankowskiego, pseudonim Franek, ponieważ wiedziałem, że zajmuje się ściąganiem haraczy, jest operatywny, potrafi negocjować. Na spotkaniu z Pershingiem ustaliliśmy, że Franek będzie jeździł po Polsce i zmuszał firmy, które wstawiały maszyny do gier do lokali, do płacenia haraczu. Miało być tak, że jeżeli firma wstawiała ponad tysiąc automatów, miała płacić 100 dolarów miesięcznie od automatu. Jeżeli zaś firma miała mniej niż tysiąc automatów, wtedy miało być płacone 50 dolarów miesięcznie od automatu. Pershing dostał od Malizny [Mirosław Danielak] listę, ja w tym samym czasie dostałem tę samą listę od Parasola. Była to lista sześciu firm wstawiających automaty do gier. Z tych firm nie można było zbierać haraczy. Parasol mówił mi, że są to firmy związane z SLD, finansujące tę partię. Jedna z nich nosiła nazwę Polmatic" - zeznał Sokołowski.
Ten wątek zeznań Jarosława Sokołowskiego nie zainteresował prokuratorów. - Wątek dotyczący ekonomicznego aspektu "Pruszkowa" wciąż jest sprawdzany - tłumaczy Małgorzata Wilkosz-Śliwa, rzecznik prokuratora generalnego. - W ocenie prokuratury zeznania dotyczące automatów brzmiały ogólnikowo, a przez to były trudne do zweryfikowania - dodaje Maciej Kujawski z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. - Żeby wyrazić opinię w tej sprawie, musiałbym wiedzieć więcej, na przykład kto konkretnie zawierał pakt z przestępcami. Takie zeznania uderzają w całe ugrupowanie. Dla mnie brzmią nieprawdopodobnie - ocenia Marek Dyduch, sekretarz generalny SLD. Co innego twierdzi były szef MSWiA Marek Biernacki. - Wiedza operacyjna, a także materiał dowodowy, o którym uzyskałem informacje już po odejściu z resortu, jednoznacznie wskazują, że były powiązania pomiędzy grupą pruszkowską i określonym układem politycznym. Powiązania te dotyczyły właśnie automatów do gier - mówi Biernacki.
Jak to możliwe, że jeden z najlepiej poinformowanych członków przestępczej grupy składa szokujące zeznania dotyczące interesów z czołowym ugrupowaniem politycznym i nikogo ten wątek nie zainteresował? - Potwierdzałoby to moje najdalej idące przypuszczenia dotyczące współpracy przestępców i polityków określonego układu politycznego, choć nie tylko tego jednego. Gdy byłem prokuratorem generalnym, tego rodzaju wątek nie został mi przedstawiony. O niektórych sprawach - z przyczyn dla mnie niejasnych - nie informowano mnie. Na przykład o tzw. pierwszym śladzie w sprawie zabójstwa generała Papały dowiedziałem się nie z biura PZ [ds. przestępczości zorganizowanej], ale z innego źródła. Już po moim odejściu z ministerstwa mówiono mi, że tzw. wątek finansowy sprawy pruszkowskiej jest zaniedbywany - mówi Lech Kaczyński.
O "zaniedbywanych wątkach" śledztwa przeciwko "Pruszkowowi" mówi również Zbigniew Wasserman, prokurator krajowy w czasie, gdy ministrem sprawiedliwości był Lech Kaczyński, obecnie członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. - Sprawę "Pruszkowa" prowadziło kilka prokuratur okręgowych - prokuratury nie wiedziały wzajemnie o swoich działaniach. Kiedy zorientowałem się, że tak jest, skonstatowałem, iż ten sposób prowadzenia śledztwa powoduje rozmydlenie kluczowych wątków. By tego uniknąć, objąłem nadzór nad biurem PZ Prokuratury Krajowej i w czerwcu 2002 r. zwołałem tajną naradę z udziałem przedstawicieli Komendy Głównej Policji - m.in. Adama Rapackiego - oraz wszystkich prokuratur okręgowych prowadzących śledztwo w sprawie "Pruszkowa". Podczas spotkania zarzuciłem obecnym, że śledztwo prowadzone jest powierzchownie i zarządziłem cykliczne spotkania w podobnym gronie. Niebawem jednak minister Kaczyński został zdymisjonowany, a ja odwołany wraz z nim. Kilka miesięcy później do władzy doszła koalicja SLD-UP-PSL - wspomina Zbigniew Wasserman.

Przyjaciele mafii

Automaty nie były jedynym interesem, w którym "Pruszków" dzielił się pieniędzmi z politykami. Masa ujawnił m.in. powiązania z "Pruszkowem" Bogdana T., przewodniczącego Rady Warszawy z SLD. Gangsterzy z "Pruszkowa" upodobali sobie jako miejsce spotkań pub Książęcy, którego właścicielką była konkubina T. T., któremu marzyła się prezydentura Warszawy, miał się zgłosić do grupy po pieniądze na kampanię wyborczą. Odpowiedź była krótka: pieniądze otrzyma, ale za załatwienie lokali na dyskoteki, puby i restauracje.
"T. załatwiał lokale, a to wiązało się z braniem łapówek. Tak było na przykład w wypadku lokalu, gdzie powstała dyskoteka Planeta. Ponieważ były problemy ze znalezieniem lokalu na nową dyskotekę, spotkałem się z Mieczysławem Jewasińskim i on powiedział, że może załatwić lokal przez swoje znajomości z T. Jewasiński poznał Ekerta i Edlingera [współpracownicy 'Pruszkowa'] z T., a potem umówili się na spotkanie z Siemiątkowskim i załatwili u niego przydział lokalu, dogadali się też na temat niskiego czynszu. Edlinger powiedział mi, że dali za to Siemiątkowskiemu 50 tys. zł. Nie wiem, czy T. wziął jakąś łapówkę, ale umowa była taka, że ma 15 proc. udziału w zyskach z dyskoteki. T. otwierał dyskotekę, gości na otwarcie zapraszał Jewasiński. Wiem, że T. uważał się za przyjaciela Wańki [Leszka Danielaka], mówił mi też, że robi interesy z synem Wańki" - zeznał Sokołowski. Także ten wątek zeznań dla prokuratorów nie okazał się interesujący. Prokuratury nie zainteresowało nawet, czy świadek koronny mówił o znanym polityku SLD, obecnie szefie Agencji Wywiadu, czy o innym Siemiątkowskim. - Nie zamierzam komentować tych bzdur - mówi Zbigniew Siemiątkowski.
Sokołowski opowiadał też prokuratorom o interesach posła SLD Jerzego Dziewulskiego i okolicznościach śmierci Ireneusza Sekuły, byłego posła SLD, byłego szefa GUC. Masa zeznał, że jego zdaniem, Pershing został zabity, bo za dużo wiedział o interesach z automatami. Sekuła zginął natomiast za długi. "Pershing mówił mi, że ma sporządzoną listę biznesmenów, którzy winni są pieniądze Bagsikowi i od których te pieniądze będzie teraz ściągał, i że listę tę otrzymał od Bagsika. Mówił, że część z tych biznesmenów jest nieosiągalna, na przykład Dziewulski, który przewalił Bagsika na milion dolarów i Bagsik mu to udowodnił, a Dziewulski zobowiązał się zwrócić pieniądze. Mówił też, że inni będą osiągalni i można z nich ściągnąć pieniądze. Wymieniał nazwiska Sekuły, właściciela restauracji Bilbao - Z., i Gawronika. Bagsik po wyjściu Pershinga z więzienia w 1998 r. prosił go o pomoc w odzyskaniu długu Sekuły, chodziło o kwotę około miliona dolarów. Pershing miał dostać połowę tych pieniędzy. Mówił mi, że ma w planie spotkanie z Sekułą i nakłonienie go do zwrotu pieniędzy. Nie były to jakieś plany wojownicze, ponieważ Pershing z Sekułą prowadzili wspólne interesy. Po śmierci Pershinga Raźniak i Słowik [Andrzej Zieliński] wyznaczyli Sekule bardzo krótki termin zwrotu długu i w ostatnim tygodniu życia Sekuła próbował od różnych osób gwałtownie pożyczać pieniądze. Znając metody działania Raźniaka i Słowika, mogę przypuszczać, że wywierali duży nacisk na Sekułę" - mówił Masa prokuratorom.
Jerzy Dziewulski o świadku koronnym Jarosławie Sokołowskim mówi krótko: "To śmieć. Gdybym go spotkał, udusiłbym skurwysyna gołymi rękami". Więcej Dziewulski mówi o swojej przyjaźni z Bogusławem Bagsikiem. - Nie wypieram się tej znajomości - to mój dobry kolega. Tak samo jak nie wypieram się, że pożyczyłem od niego kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Wątek ten sprawdzano w prokuraturze, gdzie ustalono, że oddałem Bagsikowi całą sumę, co do grosza - mówi Dziewulski.

Milczenie polityków

Duża część zeznań Masy dotyczy współpracy z mafią byłego senatora Aleksandra Gawronika oraz posła AWS Marka Kolasińskiego. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Katowicach. Jak wynika z wyjaśnień Sokołowskiego, w mafijne interesy Gawronik wszedł z całą grupą biznesmenów i polityków z różnych ugrupowań. Masa obciąża m.in. Henryka Goryszewskiego, wicepremiera w rządzie Hanny Suchockiej, oraz generała Sławomira Petelickiego, ówczesnego szefa jednostki Grom.
"Na wiosnę 1999 r. skontaktował się ze mną Aleksander Gawronik. Powiedział, że chce otworzyć strefę wolnocłową, że nam to będzie pasowało, bo skupimy w swoich rękach cały handel papierosami w Polsce. Na drugim spotkaniu Gawronik przywiózł z sobą pieczątki i zezwolenia, które potrzebne były do przekonania mnie o słuszności zainwestowania pieniędzy grupy w jego interes. Te dokumenty to były zezwolenia i koncesje, a także opinie prawne profesora M. - na wielu papierach widniały ministerialne pieczątki. Gawronik wiedział od Goryszewskiego i M., że podatek akcyzowy ma się zwiększyć za kilka miesięcy. Powiedział, że jeżeli uruchomimy tę firmę, to w pierwszym kwartale 1999 r. oddamy do skarbu państwa miliard nowych złotych. Chodziło mu o zobrazowanie dochodów, jakie będzie uzyskiwać firma. Przyniósł biznesplan, z którego wynikało, że jest możliwość zarobienia powyżej miliarda złotych kwartalnie. Plan zakładał otwarcie firmy, która miała zajmować się sprzedażą papierosów bez akcyzy w strefie wolnocłowej w Słubicach. W skład rady nadzorczej miały wchodzić po cztery osoby wytypowane przez nas i Gawronika. Ja i Pershing mieliśmy włożyć w firmę po milionie dolarów, a Gawronik dawał firmę i wiedzę na temat interesów. Firma nazywała się Italmarka. Gawronik obiecywał mi, że mogą mnie chronić żołnierze z jednostki Grom. Mówił, że Petelicki to jego kolega. Żołnierze Gromu mieli też ochraniać firmę Italmarka - tak mówił Gawronik. Nie byłem obecny przy jego spotkaniach z Pershingiem, dzwoniłem tylko do Pershinga z Krety z prośbą, żeby pożyczył Gawronikowi 100 tys. marek. Gawronik mówił, że są to pieniądze potrzebne na łapówki dla M. i Goryszewskiego" - mówił Masa prokuratorom.
- Aleksander Gawronik składał mi propozycję współpracy. Chodziło o ochranianie przez oficerów Gromu pewnego biznesowego przedsięwzięcia, ale odmówiłem i mam na to świadków. Wszystko, co mi wiadomo w tej sprawie, zeznałem już w Prokuraturze Okręgowej w Katowicach - mówi generał Petelicki. Henryk Goryszewski nie chciał komentować zeznań Masy.
Wysokie wyroki warszawskiego sądu okręgowego w procesie "Pruszkowa" dowodzą, że Jarosław Sokołowski, najważniejsze i najcenniejsze źródło wiedzy o polskiej mafii, nie jest blagierem. Dlaczego prokuratura nie zainteresowała się politycznymi wątkami zeznań Masy? O tak sensacyjnych wątkach zeznań Sokołowskiego powinni wiedzieć minister sprawiedliwości, szef MSWiA, a także premier i prezydent. Jeśli wiedzieli, dlaczego nie polecili, żeby je wyjaśnić?

 
Samopomoc narkotykowa
Po powrocie z USA - na podstawie listu żelaznego - Wojciech P. ponownie wszedł w struktury "Pruszkowa". Zaproponował on sprowadzanie narkotyków z Kolumbii via Polska do Europy. Interes miał rozkręcić Dariusz W., a także Edward Mazur, podejrzany o udział w zabójstwie generała Papały. W. znał Kolumbijczyka, który miał wobec niego dług wdzięczności. Kolumbijczyk umożliwił "Pruszkowowi" zakup dużej partii kokainy, ale warunkiem był wyjazd przedstawiciela kierownictwa "Pruszkowa" do Ameryki Południowej - jako żywego zastawu. Rola ta przypadła Andrzejowi Zielińskiemu, pseudonim Słowik. "Słyszałem, że starym pruszkowskim wyszedł jakiś gruby interes narkotykowy i na tym sporo zarobili. Później do Polski przyjechała grupa Kolumbijczyków szukać starych - chcieli się z nimi policzyć. Szedł transport narkotyków z Ameryki Południowej przez Hiszpanię dla starych. Była wpadka, jakiś marynarz chciał na własną rękę sprzedać małą partię kokainy. Został zatrzymany. W. zdecydował o zawróceniu przemycanej partii narkotyków do Ameryki Południowej. Starzy mieli do W. pretensje o to, że podjął w ich imieniu decyzję. Pretensję mieli także Kolumbijczycy, przyjechali do Polski, by się rozliczyć. Spór podobno zażegnał Wańka. Wiem to od Pokorskiego [członek 'Pruszkowa'], a później opowiadał mi o tym P. Był jednym z uczestników tej transakcji i potwierdził wszystko, co przekazał mi Pokorski"- zeznał Masa.






O mafii polskiej