Rzeczpospolita - 12.08.2006

 

PIOTR ADAMOWICZ, ANDRZEJ KACZYŃSKI

"Historyk"

 

 

Andrzej Micewski usiłował pogodzić role nie do pogodzenia - chciał zostać redaktorem naczelnym "Tygodnika Solidarność" poleconym przez Kościół, mianowanym przez Lecha Wałęsę i zatwierdzonym przez Służbę Bezpieczeństwa.

Prawie dopiął swego. 6 grudnia 1980 roku Lech Wałęsa podpisał i wręczył mu nominację na organizatora oraz szefa związkowego tygodnika i wydawnictwa, połączoną z pełnomocnictwem do uzyskania od władz koncesji na czasopismo i wydawnictwo, lokalu, przydziału papieru i miejsca w drukarni.

Jeszcze tego samego dnia Andrzej Micewski pochwalił się nominacją generałowi SB Konradowi Straszewskiemu, dyrektorowi IV Departamentu MSW zajmującego się inwigilacją Kościoła. Opowiedział też, jak do niej doszło i jak sobie wyobraża jej następstwa. Generałowi nominacja też się najwidoczniej spodobała, bo skrupulatnie odpisał sobie treść upoważnienia, włącznie z pewnym błędem, po czym dodał: "Pismo podpisał Wałęsa z wszystkimi tytułami".

Nazajutrz, 7 grudnia 1980 roku, streszczenie rozmowy z Micewskim generał Straszewski utrwalił w postaci notatki "tajnej spec. znaczenia". Nawet maszynistka z MSW, której Straszewski dyktował, nie mogła poznać nazwiska jego rozmówcy. Generał dopisał je później odręcznie. Kamuflaż był zresztą dosyć nieudolny, bo z treści notatki wynika bezspornie, że informatorem był Micewski.

W dokumencie przy jego nazwisku nie ma adnotacji, jaki stosunek łączy go z SB - czy jest tajnym współpracownikiem, kontaktem operacyjnym czy źródłem informacji jeszcze innej kategorii, ani też, czy ma pseudonim.

Niezależnie jednak od formalnego statusu sam przebieg tej rozmowy wystawia Andrzejowi Micewskiemu fatalne świadectwo. Trzeba to jasno i dobitnie powiedzieć: jest to relacja, którą zaufany człowiek Kościoła, polecony Wałęsie, składa szefowi departamentu SB trudniącego się kontrolowaniem i zwalczaniem Kościoła.

"Wałęsa coraz bardziej obawia się, że "Solidarność" może zostać zdominowana przez Kuronia i jego ludzi - mówił Micewski generałowi Straszewskiemu. - A to grozi pchaniem do konfrontacji z władzami. W tej sytuacji [Wałęsa] stara się coraz bardziej zbliżyć do kierownictwa Kościoła katolickiego." Micewski zwrócił się także o pomoc w zorganizowaniu redakcji naczelnej czasopism i wydawnictw NSZZ oraz redakcji ds. radia i telewizji.

Spotkanie, którego nie było

Nowo mianowany redaktor najważniejszego pisma "Solidarności" poprosił też swojego rozmówcę z SB o rekomendowanie ludzi, do których miałby zaufanie.

"Wałęsa poinformował, że Kuroń już skompletował redakcję tygodnika, ale on się nie zgadza na przedstawione kandydatury" - wyjaśniał.

Następnie Andrzej Micewski zrelacjonował generałowi SB przebieg pewnego spotkania, na którym sekretarz episkopatu biskup Bronisław Dąbrowski oraz dyrektor Biura Prasowego Episkopatu ks. Alojzy Orszulik podejmowali Lecha Wałęsę oraz doradców "Solidarności" - Tadeusza Mazowieckiego i Andrzeja Wielowieyskiego. Piątym uczestnikiem tej rozmowy miał być Micewski. Według niego księża poinformowali Wałęsę, że Kościół postanowił rekomendować Andrzeja Micewskiego na redaktora naczelnego tygodnika, a Andrzeja Wielowieyskiego na szefa związkowej redakcji ds. radia i telewizji. Obu tym kandydaturom miał się zdecydowanie przeciwstawiać Mazowiecki.

W rozmowie z nami Tadeusz Mazowiecki mówi, że nie przypomina sobie takiego spotkania. Biskup Alojzy Orszulik także zapewnia nas, że nie było takiej narady. Okoliczności, w których Micewski otrzymał propozycję objęcia "Tygodnika Solidarność", zupełnie inaczej on sam opisał w autobiograficznej książce "Dziennik idącego samotnie". "Było to przed samym Bożym Narodzeniem. Zadzwonił do mnie (...) ks. Alojzy Orszulik i zaprosił na rozmowę. Poszedłem do Orszulika, który urzędował wtedy w budynku dzisiejszej Nuncjatury Apostolskiej. Wszedłem do pokoju gościnnego i zastałem tam obok gospodarza pana Lecha Wałęsę, którego dopiero wtedy poznałem. Wałęsa powiedział mi, że kardynał Wyszyński zaproponował mu mnie na redaktora "Tygodnika Solidarność". Odpowiedziałem, że jestem zaskoczony, ale jeśli prymas sobie tego życzy, to naturalnie wyrażam zgodę".

W tym opisie nieścisła jest data nominacji. Ale spotkanie, o którym Micewski opowiedział Straszewskiemu, było najprawdopodobniej czystą konfabulacją, której celem nie mogło być nic innego niż napuszczenie przez "Michalskiego" SB na Tadeusza Mazowieckiego.

Warunki czy oferta

Najbardziej bulwersującym fragmentem notatki generała Straszewskiego jest lista warunków, pod którymi Micewski zamierzał podjąć się obowiązków redaktora "Tygodnika Solidarność". Zdecyduje się na to, zanotował generał, jeżeli:

"a) zapewnimy, że w czasie likwidacji NSZZ nie zostanie on aresztowany (uważa, że kiedyś do tego musi dojść);

b) będzie wiedział, że jest polityczna decyzja na wydawnictwo i czasopismo;

c) będzie miał kontakt z kompetentnym człowiekiem z KC lub urzędu ds. związków zawodowych, z którym będzie mógł merytorycznie konsultować kierunek pisma;

d) będzie miał zgodę na zaangażowanie w redakcji kogoś z KOR (boi się, że całkowite wyeliminowanie KOR spowoduje, że będą go rozrabiali na Zachodzie);

e) pismo nie będzie miało charakteru chadeckiego (wyraźnie powiedział o tym Dąbrowskiemu i Orszulikowi);

f) resort MSW udzieli mu pomocy w doborze ludzi (ostrzec przed niebezpiecznymi ludźmi, chciałby uzgadniać z nami angażowanych ludzi)".

Na tej długiej liście są w istocie tylko trzy warunki. Jeden adresowany do Kościoła: że tygodnik nie będzie chadecki. Drugi do partii: że zgodzi się spełnić wydawnicze postulaty "Solidarności". Trzeci wprost do SB: że nie wsadzi go do więzienia. Trzy pozostałe punkty to niedwuznaczne zobowiązanie do agenturalnej współpracy: świadomej, tajnej, zdradzieckiej i szkodliwej.

Na zakończenie rozmowy Micewski jeszcze raz ponowił ofertę i zadeklarował pełne oddanie SB. Straszewski ujął ją w trzech zdaniach. "Zasugerował, by dać [do redakcji] kogoś partyjnego, ukrywając, że jest członkiem partii. Wyszedł z propozycją, by dać jakiegoś pracownika [SB] znającego się na dziennikarstwie, o którym nie jest wiadome, że to pracownik [MSW]. Micewski wyraził gotowość ścisłej współpracy z naszą służbą na tym odcinku" - zanotował generał.

Wałęsa: - Agent?!

- Micewskiego wcześniej nie znałem. Na 100 procent musiał go polecić Kościół. Prymas? Ktoś od prymasa? - zastanawia się w rozmowie z nami Lech Wałęsa. - Nie mogłem nikogo zaakceptować, kto nie miał poparcia prymasa. Dlaczego Micewski? Bo miał poparcie Kościoła, a ja chciałem mieć przeciwwagę dla wpływów KOR - wyjaśnia Wałęsa.

Gdy mówimy, że Micewski współpracował z SB, Wałęsa nie kryje zakłopotania: - Agent?! Nic nie wiedziałem... Ale agent agentowi nierówny. Jakim sposobem go dorwali? Ważne, jakich informacji udzielał. Jeśli poszedł na walkę z Kościołem, to paskudztwo. Tylko jak on mógł być tak wysoko u prymasa? Z drugiej strony kardynał Wyszyński nie mógł nie mieć u siebie agentów, tylko Kościół nigdy do tego się nie przyzna.

Na ochotnika

O istnieniu notatki z rozmowy Andrzeja Micewskiego z dyrektorem IV Departamentu MSW pierwszy napisał prof. Andrzej Friszke, historyk i członek Kolegium IPN. Jego teksty o historii "Tygodnika Solidarność" publikowała w ubiegłym roku "Rzeczpospolita" i Biuletyn IPN. "Jeżeli słowa generała Straszewskiego ściśle oddają przebieg rozmowy, to stawiają Micewskiego w bardzo niekorzystnym świetle" - komentował wtedy prof. Friszke. Poszliśmy dalej tym tropem i dotarliśmy do innych dokumentów, świadczących o działalności Micewskiego.

- Ta rozmowa, w której Micewski oczekuje od SB sugestii w sprawie składu redakcji "Tygodnika Solidarność", a nawet proponuje, że zatrudni w niej tajniaka, jest oczywistym dowodem współpracy o charakterze agenturalnym i stawia go w fatalnym świetle - ocenia dr hab. Antoni Dudek, historyk i doradca prezesa IPN. Zastrzega się jednak, że czytał tylko fragmenty akt SB dotyczących Micewskiego. - Jego kontakty z MSW miały charakter złożony, często, jak w tym przypadku, agenturalny, a czasem nie do końca agenturalny. Było też i tak, że Micewski robił coś poza władzą i to go stawia w lepszym świetle. Nie był agentem przez cały czas, niekiedy urywał się MSW - mówi nam Dudek. - Micewski napisał i wydał w RFN, a potem w polskim wydawnictwie emigracyjnym ważną książkę o ugrupowaniach katolickich w PRL pt. "Współrządzić czy nie kłamać". Wywołała ona ogromny rezonans na Zachodzie i w kraju, a władzę wyprowadziła z równowagi. To pokazuje, że nie był do końca człowiekiem MSW. Niestety, mając olbrzymie ambicje, w wielu przypadkach wykorzystywał SB do swoich prywatnych interesów, własnych rozgrywek, a nawet do załatwiania osobistych porachunków.

Z materiałów, do których dotarliśmy, wynika, że Micewski współpracował z MSW na długo przed rokiem 1980. W notatce z 11 lutego 1980 pułkownik SB Edward Jankiewicz zapisał: "Bał się [Micewski], że zechcemy wykorzystać przeciwko niemu dokumenty świadczące o jego agenturalnych związkach z nami". Za materiały szczególnie go kompromitujące Micewski uważał, zdaniem pułkownika, pewien list z 1974 roku oraz pokwitowanie na 150 dolarów, które przyjął od SB w 1975 roku.

Nie znamy treści listu z 1974 roku, a tylko jego adresata. Był nim wiceminister w MSW Henryk Piątek. Znamy jednak zadanie, jakie Piątek postawił agentowi: miał przeciwstawiać się "reakcyjnym tendencjom" w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej i w "Tygodniku Powszechnym".

"Michalski" przerywa współpracę

Pikanterii temu szczegółowi z agenturalnego życiorysu Andrzeja Micewskiego dodaje to, że starał się w tym samym momencie zacieśnić współpracę i z SB, i z "Tygodnikiem Powszechnym". Do krakowskiego pisma pisywał już od dłuższego czasu, lecz w pierwszej połowie lat 70. ubiegał się w nim o etat. Otrzymał go właśnie w 1974 roku. "Przeszedłem z obszaru katolików koncesjonowanych do tych, których nazywano w Kościele autentycznymi" - skomentował to z dumą w autobiograficznych "Katolikach w potrzasku".

W 1978 roku doszło do przerwania kontaktów Micewskiego z SB. W paryskiej Libelli ukazała się wspomniana już książka "Współrządzić czy nie kłamać. PAX i ZNAK 1945 - 1976", bardzo krytyczna względem polityki wyznaniowej PRL, a jej autor z agenta SB przedzierzgnął się w figuranta, osobę śledzoną, poddawaną rewizjom, przesłuchiwaną, pozbawioną paszportu.

Prymas Stefan Wyszyński miał o tej książce powiedzieć, że jest "straszna, ale prawdziwa". Ujął się za prześladowanym publicystą. Micewski zgłosił się do niego z prośbą, aby w pracy nad następną książką z historii Kościoła w PRL mógł korzystać z dokumentów episkopatu - i uzyskał zgodę.

Jego niedola poruszyła też Jana Nowaka-Jeziorańskiego; z listu do Jerzego Giedroycia wynika, że dyrektor Wolnej Europy stara się uzyskać dla Micewskiego stypendium amerykańskiego Departamentu Stanu i martwi się, że władze PRL odmawiają mu wydania paszportu. Jego książkę zaś polecił czytać w odcinkach przez radio.

Paszport dać

Z notatki pułkownika Jankiewicza wynika, że inicjatywa podjęcia na nowo przerwanej współpracy wyszła od Micewskiego. Odbył z nim dwie rozmowy na przełomie stycznia i lutego 1980 roku. Głównym zadaniem Jankiewicza było kontrolowanie ruchu ZNAK, a Micewskiego prowadził jako oficer SB już przed 1974 rokiem, uznał więc za naturalne, że zgłosił się właśnie do niego. "A. Micewski oświadczył, że jego pozycja uległa w ostatnim roku korzystnej dla niego zmianie. Zdołał się w pełni zrehabilitować w oczach Kościoła (...), m.in. na skutek poinformowania bpa Dąbrowskiego, prymasa Wyszyńskiego oraz papieża Jana Pawła II o swoich kontaktach z MSW - zanotował pułkownik Jankiewicz w lutym 1980. - Szczegółowo o współpracy, łącznie z nazwiskami współpracujących z nim pracowników MSW, poinformował bpa Dąbrowskiego. Prymasowi i papieżowi wyznał tylko ogólnie, że od kilku lat utrzymywał kontakty z pracownikami MSW i że starał się zachować taki sposób przekazywania informacji, który nie byłby szkodliwy dla Kościoła, ale był interesujący dla SB".

Jednak biskup Alojzy Orszulik, który bardzo blisko współpracował z biskupem Dąbrowskim, o takiej ekspiacji przed sekretarzem episkopatu nic nie słyszał. A był z Micewskim w przyjacielskich stosunkach. - To ja torowałem mu drogę do Dąbrowskiego - powiedział nam. - A już z prymasem i papieżem to kompletna bujda - uśmiecha się. - Jak panowie sobie to wyobrażają?

"W pierwszej fazie rozmowy - relacjonował dalej Jankiewicz - jego [Micewskiego] deklaracja współpracy ograniczała się do gotowości udzielania pomocy i informowania w zakresie tzw., jak to określił, polskiej racji stanu. To znaczy nie ma żadnych oporów w informowaniu nas o zamiarach i działalności działaczy RFN-owskich, zaangażowanych w kontakty ze środowiskami katolickimi w Polsce. Pod koniec rozmowy - dodał pułkownik - gdy zorientował się, że jego deklaracja współpracy nie będzie odrzucona, jej zakres rozszerzył również na sferę problemów Kościoła".

Pułkownik następująco zbilansował wynik rozmowy. Paszport dać. Ofertę przyjąć. Nie żądać pisemnego zobowiązania. Zachować czujność. Nadal go rozpracowywać. Zarchiwizować wykonane tajnie nagranie rozmowy, która "stanowi niewątpliwy materiał obciążający A. Micewskiego".

Na temat Andrzeja Micewskiego rozmawiamy bardzo długo z jednym z najbliższych współpracowników prymasa Stefana Wyszyńskiego, prof. Romualdem Kukołowiczem. Nie jest zaskoczony rozległymi związkami Micewskiego z MSW.

- Pan Micewski miał kilka ciemnych kart w swojej historii. Prymas kilkakrotnie stwierdził niezgodność jego wypowiedzi z postępowaniem - mówi niemal beznamiętnie prof. Kukołowicz. Nie wie, czy Micewski informował prymasa Wyszyńskiego o współpracy z SB, ale twierdzi, że prymas był informowany. - Pewien pracownik MSW powiedział o tym pewnemu duchownemu, który z kolei powiadomił prymasa. To było chyba przed 1978 rokiem - opowiada.

Tadeusz Mazowiecki jest jednak zaskoczony rolą Micewskiego: - Wiedzieliśmy, że miewa dziwne kontakty, ale szczegółów dowiaduję się dopiero teraz!

Czy prymas Wyszyński wiedział o związkach Micewskiego z bezpieką? Dr hab. Dudek ma wątpliwości. - Gdyby Wyszyński wiedział, z pewnością z Miodowej, a później z Sekretariatu Episkopatu Polski nie wyszłaby rekomendacja do objęcia funkcji redaktora naczelnego "Tygodnika Solidarność" - uważa Dudek. Jego zdaniem, także prymas Glemp mógł ogólnie się orientować, że Micewski ma kontakty z kierownictwem MSW, ale nie sądzi, by wiedział o współpracy z SB.

Autentyczni przedstawiciele tylko z MSW

Motywy, dla których niespełniony polityk, ale ceniony publicysta historyczny postanowił wrócić do współpracy z SB, są w świetle esbeckich raportów dość zagadkowe. Panicznie bał się przecież zdekonspirowania.

Chyba nie liczył na korzyść materialną, jeżeli przez 15 lat żył w strachu, że się wyda, iż raz przyjął 150 dolarów. Jak refren powtarzał prośby, żeby SB znalazła mu stałą pracę, ale ponieważ nigdy mu nie pomogła, na nic chyba w tej kwestii nie liczył. W latach 60. miał umowę z oficerem prowadzącym, że w razie potrzeby będzie mógł wypożyczać ze zbiorów bezpieki numery "Kultury" i "Zeszytów Historycznych". Nie mogło to już chyba poważnie wpływać na jego motywację w latach 80.

Drogę do rozwiązania tej zagadki wskazywać może fragment stenogramu rozmowy z pułkownikiem Jankiewiczem. "Ja nie lubię rozmawiać z władzą przez pośredników w rodzaju biskupów, Adziów Morawskich [Kazimierz Morawski, prezes Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Społecznego], Reiffów [Ryszard Reiff, przewodniczący Stowarzyszenia PAX] czy kogoś tam - miał oświadczyć Micewski. - Każdy pośrednik ma swój interes. Lubię rozmawiać z władzą w osobach jej autentycznych przedstawicieli".

W kilku protokołach powtarzają się narzekania Micewskiego, że oficerowie prowadzący zlecają mu zbyt prostackie zadania. Nie żeby się uchylał od zwykłych powinności agenturalnych, ale trudno mu ukryć, że za godnych siebie partnerów uważa takich rozmówców jak generał Straszewski, a później pułkownik Zenon Płatek, który został następnym szefem Departamentu IV MSW.

Oto nasza hipoteza: miał ambicje odgrywania ważnej roli politycznej, ale nie umiał pozyskiwać zwolenników. Próbował więc czerpać siłę polityczną od tych, na których może się powołać. W Sekretariacie Episkopatu będzie powtarzać rzeczy zasłyszane na salonach władzy, a w MSW albo KC - plotki od biskupów. Nielojalność była wpisana w ten plan polityczny.

Nie był domownikiem

Biskup Bronisław Dąbrowski upoważnił mnie do przedstawiania się jako doradca episkopatu do spraw niemieckich - pochwalił się Micewski oficerowi SB w lutym 1980 roku. I zaproponował przysługę: biskup polecił mu naszkicować projekt listu do kardynała Josepha Hoeffnera, ówczesnego przewodniczącego Episkopatu Niemiec, a jeśli dostanie paszport, to ma także zawieźć list adresatowi. Zapozna więc SB z projektem, a nawet z ostateczną wersją listu.

Paszport dostał, list zawiózł, ale nie pokazał go SB, za co pułkownik Jankiewicz ostro go zrugał.

Biskup Alojzy Orszulik tak to komentuje: - W latach 80. nie potrzebowaliśmy już pośredników do biskupów niemieckich. To było aktualne w latach 60., i może w 70. Micewski przydawał się wówczas wrocławskiemu metropolicie kardynałowi Bolesławowi Kominkowi, który prowadził wiele spraw Kościoła polskiego w Niemczech. Ten zarekomendował go biskupowi Dąbrowskiemu, któremu czasem się przydawał, ale w większości przypadków musiał wypraszać swoje, drugorzędne zresztą, misje.

Antoni Dudek: - Andrzej Micewski nie był doradcą kardynała Wyszyńskiego, bo prymas nie miał formalnych doradców. W kategorii nieformalnego doradcy, bo tacy byli, on się nie mieścił. Można powiedzieć, że był jednym ze świeckich współpracowników Wyszyńskiego.

Biskup Orszulik: - Nie należał do domowników księdza prymasa. Rozmawiał z nim może kilka razy. Z dokumentów archiwalnych korzystał przeważnie za moim pośrednictwem. To nie znaczy, że prymas go odtrącał. Po prostu utrzymywał dystans. Ale do projektu książki o najnowszej historii Kościoła w Polsce odniósł się życzliwie. Nie wiedział jednak, że Micewski pisze jego biografię. Gdy ją zobaczył w maszynopisie, żachnął się, bo był zaskoczony, ale zaakceptował. Powiedział tylko: "wydasz ją dopiero po mojej śmierci".

Ani trzytygodniowe starania Micewskiego o utrzymanie się na stanowisku redaktora "Tygodnika Solidarność", ani ich fiasko nie zostały odnotowane w aktach bezpieki. Przyczyną mogła być śmierć pułkownika Edwarda Jankiewicza i zmiana oficera prowadzącego. Został nim podporucznik Ryszard Puto. Jego raporty zaczynają się pojawiać w teczce pracy Andrzeja Micewskiego późną jesienią 1981 roku. Noszą inny pseudonim. Poprzednio był to tajny współpracownik "Michalski". Tak brzmiało okupacyjne nazwisko Micewskiego. Świadczy to, że zapewne sam obrał sobie pseudonim i jego werbunek odbył się z dopełnieniem wszelkich formalności wymaganych w instrukcjach MSW dla tajnych współpracowników. Nowy pseudonim - Historyk - mógł Micewskiemu nadać bez jego wiedzy oficer prowadzący. Zapewne śladem Jankiewicza podporucznik Puto również nie zażądał złożenia zobowiązania do współpracy. W każdym razie w raportach "Historyk" nie jest określany jako tajny współpracownik.

W lipcu 1981 roku Solidarność Rolników Indywidualnych zwróciła się do nowego prymasa, arcybiskupa Józefa Glempa, z prośbą o wskazanie redaktora czasopisma związkowego. "Z pewnością pod wpływem biskupa Dąbrowskiego i księdza Orszulika prymas Glemp wskazał mnie, mimo że nie znał mnie osobiście i choć musiał słyszeć o perypetiach z "Tygodnikiem Solidarność"" - napisał Micewski w swej autobiografii. I tym razem skończyło się na nominacji na papierze. Według Micewskiego poszło o to, że nie chciał się zgodzić na współpracę w organizowaniu pisma z niejakim Andrzejem Kłyszyńskim. Micewski napisał, że Władysław Bartoszewski powiedział mu, iż Kłyszyńskiego pamięta z czasów więziennych jako kapusia z celi. Opowiedział następnie, że po dwóch tygodniach "zadzwonił do mnie generał Straszewski. Broń Boże nie wzywał mnie do ministerstwa, spotkaliśmy się na mieście. Powiedział, że muszę się zdecydować, czy biorę pismo Rolników Indywidualnych, bo on ma z mojego powodu kłopoty. Rozmowa była zresztą bardzo przyjazna". Najdziwniejsze w tej opowieści jest to, że interwencja generała SB w tej sprawie nie sprowokowała autora do żadnego komentarza. "Generał Straszewski nie odezwał się do mnie już w ogóle". Wątek został zakończony. Tygodnik rolniczej "Solidarności" nigdy się nie ukazał.

Doradca prymasa i agent wpływu SB

12 grudnia 1981 roku odbyło się inauguracyjne posiedzenie Prymasowskiej Rady Społecznej; Micewski został jej członkiem. W tym samym dniu Komisja Krajowa "S" zatwierdziła listę kandydatów do Społecznej Rady Gospodarki Narodowej. I tu także padło nazwisko Andrzeja Micewskiego, ale ta rada, w odróżnieniu od prymasowskiej, nigdy się nie ukonstytuowała. Po 13 grudnia 1981 roku Micewski z poruczenia prymasa Glempa odbywał rozmowy z członkami ekipy generała Wojciecha Jaruzelskiego. W 1984 roku otrzymał formalny tytuł radcy społecznego prymasa Polski.

Nie zaprzestał zarazem kontaktów z oficerami SB. Oprócz podporucznika Puty stałym jego partnerem został awansowany niebawem na generała pułkownik Zenon Płatek. Podział pracy był następujący: Puto otrzymywał listę pytań, jakie ma zadać "Historykowi", i przygotowywał go niejako do rozmowy z generałem. Jednocześnie, jako człowiek bywający w zachodnich ambasadach, Andrzej Micewski był nadal stale śledzony przez kontrwywiad.

Wydaje się, że w tym czasie zaczął być przez SB traktowany jako typowy agent wpływu. Instrukcje do rozmów z Micewskim, przygotowywane przez zwierzchników dla podporucznika Puty, wyglądają jak lista tez, które należy agentowi wbić do głowy, żeby rozpowszechniał je w swoim środowisku.

Kłopot natury moralnej

W notatce generała Płatka z końca listopada 1983 roku widnieje akapit: "W trakcie rozmowy Micewski przejawił zaniepokojenie odnośnie ewentualnego skojarzenia jego nazwiska w trakcie rozmów między przedstawicielami władz i Kościoła z informacjami, jakie on przekazuje. Stwierdził ponadto, że aktualny rozwój charakteru rozmów stwarza dla niego kłopot natury moralnej, gdyż coraz bardziej zmieniają one charakter z rozmów oficjalnych na agenturalne, przez co zawęża pole manewru. Zapewniono Micewskiego o pełnej konspiracji dalszego obiegu przekazywanych przez niego informacji".

Ale w raportach z tego okresu wciąż można spotkać informacje o charakterze donosu. Odnotowane są mimochodem, jakby funkcjonariusze o nie nie prosili, a rozmówca udzielał ich od niechcenia. W grudniu 1983 roku porucznikowi Pucie "Historyk" zwierzył się, że "krytycznie ocenia postawę Glempa w sprawie Popiełuszki. Twierdzi, że kardynał Wyszyński nigdy nie dopuściłby do takiej sytuacji. Dawno już przeniósłby takiego księdza na odległą parafię". Kiedy generał Płatek poprosił go o listę księży biorących udział w pewnym przedsięwzięciu - czystą listę, bez informacji, kto jest kim - Micewski przy dwóch duchownych samorzutnie dodał, że wykazują oni "skłonności homoseksualne".

Bez zakończenia

Ostatnia notatka, o której wiemy, pochodzi z lutego 1984 roku. Sprawozdanie generała Płatka z rozmowy z "Historykiem" zaczyna się od dziwnej opowieści Micewskiego o spotkaniu, na które Jerzy Urban umówił się z nim w mieszkaniu Daniela Passenta. Urban wyjaśnił, że spotkał się z nim na prośbę Mieczysława Rakowskiego. Stwierdził, że generał Jaruzelski "był zadowolony z rozmowy z Glempem z wyjątkiem jednego punktu, który sprawił wrażenie, że Glemp niedostatecznie zrozumiał powagę sprawy, jeśli chodzi o podjęcie działań na rzecz zwolnienia "jedenastki" [przetrzymywanych w więzieniu działaczy opozycji przedsierpniowej i "Solidarności"]"*. "Historyk" pojął, czego się od niego oczekuje. Działając jak klasyczny agent wpływu, Micewski napisał do prymasa notatkę z dobrą radą następującej treści: "Jeśli papież poszedł do Agcy, który do niego strzelał, to po co Glemp prosi Geremka, Mazowieckiego czy kogoś [naprawdę to inne osoby namawiały "jedenastu", żeby zgodzili się opuścić więzienie na warunkach podyktowanych przez władze]. Niech wyśle dwóch dobrych prałatów, którzy lepiej sprawę załatwią". Micewski dodał melancholijnie: "Po tej mojej relacji sprawy nie posunęły się naprzód".

Następnie "Historyk" powtórzył generałowi Płatkowi radę, którą dał już Urbanowi: "Żeby oni przed konferencją episkopatu rozmawiali z Glempem, a nie z Dąbrowskim. Najlepiej, żeby zrobił to Barcikowski, bo jest najlepiej lubiany. Obecnie Glemp przebywa w Gnieźnie, w miejscu, w którym bardzo dobrze się czuje i można to wykorzystać".

Jest to ostatni znany nam dokument dotyczący współpracy z SB "Michalskiego", "Historyka" - Andrzeja Micewskiego. Z notatki Płatka wynika, że Micewski zaczął przygotowywać się do wyjazdu do Wiednia, gdzie z polecenia prymasa Glempa miał uruchomić kwartalnik "Znaki Czasu". W swej autobiografii napomknął, że o "Znakach Czasu" wiedział generał Czesław Kiszczak, podówczas minister spraw wewnętrznych, ale wcześniej szef wojskowego wywiadu. Być może dalszy ciąg współpracy - jeśli nastąpił - jest zapisany w aktach tej służby. Ale do nich historycy i dziennikarze wciąż nie mają dostępu.

* Byli to: Andrzej Gwiazda, Seweryn Jaworski, Marian Jurczyk, Jacek Kuroń, Jan Lityński, Adam Michnik, Karol Modzelewski, Grzegorz Palka, Andrzej Rozpłochowski i Jan Rulewski, Henryk Wujec.

 

 

 

Katolik w potrzasku

W 1941 roku został kolporterem konspiracyjnych pism Stronnictwa Pracy. Wpadł, trafił na Pawiak, ale został zwolniony. Do końca wojny ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem jako Antoni Michalski. W 1944 roku Andrzej Micewski został zaprzysiężony w AK. Po wojnie studiował prawo, ale - jak wspominał - rychło uświadomił sobie, że prawdziwym jego powołaniem jest publicystyka. Drugim niebawem okazała się polityka.

Należał i do Klubu Młodzieży przy tygodniku "Dziś i Jutro" Bolesława Piaseckiego, i do Kolumny Młodych przy "Tygodniku Warszawskim", choć orientacje polityczne obu środowisk były biegunowo odmienne. Wybrał Piaseckiego, który głosił realizm. Maksymaliści z "Tygodnika Warszawskiego" na kilka lat poszli siedzieć, co utwierdziło go w przekonaniu, że realizmu nie warto konfrontować z imponderabiliami.

Szybko został jednym z czołowych publicystów "Dziś i Jutro" i działaczy Paksu. Wszedł w roku 1950 do zarządu zrabowanego Kościołowi Caritasu. Był sekretarzem Komisji Duchownych i Świeckich Działaczy Katolickich, jednej z mutacji ruchu "księży patriotów". Konferencja biskupów akcję tę nazwała dywersją przeciwko Kościołowi. W przełomowym roku 1956 trwał przy Piaseckim, wrogu odnowy.

Z Paksu wystąpił dopiero po zwycięstwie Października i uwolnieniu prymasa Wyszyńskiego. W 1958 roku wstąpił do Klubu Inteligencji Katolickiej, a w 1960 roku został przyjęty do redakcji miesięcznika "Więź". Pisał świetne eseje historyczne. Książki "Z geografii politycznej II Rzeczypospolitej", "W cieniu marszałka Piłsudskiego" i biografia Romana Dmowskiego, jak ocenia Andrzej Friszke, otworzyły nowe perspektywy przed historykami akademickimi, tkwiącymi jeszcze w uścisku schematów marksistowskich i tendencyjnych ocen, a autorowi przyniosły ogromne uznanie czytelników.

W 1968 roku złożył w "Więzi" artykuł napisany wspólnie z Januszem Zabłockim "O narodowy i społeczny autentyzm polskiego socjalizmu". Ponieważ tekst ten mógł być odczytywany jako deklaracja poparcia dla zyskującej na znaczeniu w PZPR frakcji moczarowskiej, nie zgodził się na jego druk naczelny redaktor "Więzi" Tadeusz Mazowiecki. Micewski odszedł z redakcji.

W latach 1971 - 1973 prowadził własne wydawnictwo Verum. Wydrukował dwie książki publicystyczne oraz modlitewniki zamówione przez Kościół, ale władze cofnęły mu koncesję. Rok później, w 1974 roku, został przyjęty do redakcji "Tygodnika Powszechnego". Rozpoczął (niesformalizowaną) współpracę z kierownikiem biura prasowego Sekretariatu Episkopatu ks. Alojzym Orszulikiem. Pod pseudonimem pisywał do paryskiej "Kultury". W 1978 roku wydał w Libelli w Paryżu "Współrządzić czy nie kłamać", książkę o historii PRL, która wywołała wściekłość władz, ale zapewniła mu przychylność kardynała Wyszyńskiego. Biografię Prymasa Tysiąclecia wydał w 1982 roku w Paryżu.

Nowy prymas Józef Glemp nadał Micewskiemu status oficjalnego współpracownika. Powołał go do Prymasowskiej Rady Społecznej, a w 1984 roku przyznał mu tytuł swego "radcy społecznego". Spotkał go też zawód: nie został naczelnym tygodnika archidiecezji warszawskiej "Przegląd Katolicki". Ale dwa lata później kardynał Glemp mianował go redaktorem wiedeńskiego kwartalnika "Znaki Czasu", polemicznego wobec opozycji solidarnościowej i środowisk emigracyjnych, zwłaszcza "Kultury" Jerzego Giedroycia. W 1987 roku wydał w Paryżu książkę "Kościół wobec Solidarności i stanu wojennego", bardzo krytyczną wobec liderów i doradców związku, który traktował jako zamkniętą już kartę historii. W 1988 roku nie przyjął proponowanej mu teki ministra w rządzie Mieczysława Rakowskiego. Ale Kościół już go nie potrzebował, a drogę do "Solidarności" zamknął sobie sam. Znalazł się na politycznym marginesie.

W 1990 roku został szefem zespołu doradców rozpoczynającego kampanię prezydencką Lecha Wałęsy, ale nie odegrał przy nim znaczącej roli. W 1993 roku został posłem z listy PSL, ale koniec kadencji Sejmu oznaczał też kres jego kariery politycznej. Książki Micewskiego powstałe w latach 90. nie wzbudziły już żywszego zainteresowania. Jego autobiografia nosiła tytuł "Katolicy w potrzasku. Wspomnienia z peryferii polityki."

Andrzej Kaczyński

 

 

 

GOŚĆ "RZECZPOSPOLITEJ"

Micewski: polityk uwikłany, autor suwerenny

 

Rz: Czy w publicystyce historycznej Andrzeja Micewskiego można dopatrzyć się śladów inspiracji Służby Bezpieczeństwa? Czytelnicy pytają, czy mają wyrzucić jego książki.

Andrzej Friszke: Ależ nie! Andrzej Micewski pisał swoje książki zupełnie suwerennie. Jeśli noszą ślady jakiejś zewnętrznej ingerencji, to nie był to palec SB, tylko nożyce cenzora. W książkach o dwudziestoleciu międzywojennym z pasją szukał pozytywnych stron tej epoki, co w latach sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych rozmijało się z akademicką historiografią, a tym bardziej z oficjalną propagandą. Biografię Romana Dmowskiego, którą zresztą cenzura pocięła, pisał z nerwem kogoś, kto chce odegrać rolę polityczną i dlatego wykazuje zrozumienie dla swego bohatera, który w swoim czasie także szukał sobie miejsca w polityce, w warunkach zaboru rosyjskiego. A Dmowski rozmawiał z różnymi ludźmi, nawet z wrogami Polski. Ale robił to po to, żeby poprawić sytuację Polski. Gdyby więc szukać analogii pomiędzy życiem a pisarstwem Andrzeja Micewskiego, to na takim - głęboko psychologicznym - poziomie, a nie z inspiracji SB. Książka o Paksie, "Znaku" i polityce wyznaniowej PRL, "Współrządzić czy nie kłamać", wzbudziła wielkie wzburzenie w MSW, a jej opublikowanie na Zachodzie zostało uznane wręcz za akt antypaństwowy i autor miał wtedy wielkie kłopoty z resortem. Nawet najbardziej kontrowersyjna jego książka "Kościół wobec "Solidarności" i stanu wojennego" była, co jasno wynika z akt SB, pisana zupełnie suwerennie. Bezpieka była bardzo zaniepokojona tym, że ta rzecz w ogóle powstaje i podejmowała nawet pewne działania operacyjne, żeby przechwycić maszynopis. Te książki odzwierciedlają sympatie i animozje, stosunek autora do rozmaitych ludzi, ale przede wszystkim oddają myśl, koncepcje Micewskiego. A nie służb specjalnych!

Czy wiadomo coś więcej o kontaktach Andrzeja Micewskiego z opozycją, emigracją?

Takie sprawy toczyły się poufnie, więc mamy obraz niepełny. Przemycał z kraju za granicę maszynopisy przeznaczone do publikacji na Zachodzie. Pośredniczył także w przekazywaniu honorariów od Jerzego Giedroycia dla Stefana Kisielewskiego za jego publikacje w "Kulturze" i w Instytucie Literackim - wiem to z korespondencji pomiędzy Giedroyciem a Micewskim - nie ma natomiast na ten temat żadnego śladu w znanych mi aktach SB. Komunikował się z działaczami opozycji i uczestniczył w niektórych nielegalnych przedsięwzięciach. Współpracował na przykład jako autor z Polskim Porozumieniem Niepodległościowym, które przestrzegało ścisłej konspiracji. W znanych mi aktach SB również na ten temat nic nie ma. Interesujący jest wątek kontaktów z Giedroyciem i Instytutem Literackim - niekiedy podejmował się misji typu szpiegowskiego w tym środowisku, ale potem drukował w "Kulturze" pod pseudonimem, co w pewnym okresie SB odkryła i zerwała współpracę. Niestety, potem została ona wznowiona.

Nie ma jednak wątpliwości: jego współpraca z bezpieką miała charakter agenturalny. Jak to objaśnić?

Andrzej Micewski był graczem politycznym. Kontakty z SB traktował jako narzędzie przydatne w tej grze. Z pewnością nie mówił bezpiece wszystkiego, co wie. To, co im mówił, było funkcją jego gry, także rozgrywania sytuacji w środowiskach katolickich. Dokonywał selekcji i dawkował informacje przekazywane bezpiece w zależności od tego, jaki cel chciał osiągnąć. Ale, niestety, potrafił również mówić niekorzystnie na temat osób, z którymi znajdował się w konflikcie politycznym lub osobistym. Z tego, że Micewski prowadzi z nią grę, SB zdawała sobie sprawę i niejednokrotnie dochodziło na tym tle do konfliktów. Jednocześnie bezpieka cały czas inwigilowała go, włącznie z podsłuchem w mieszkaniu. Irytację SB wzbudzały kontakty zagraniczne Micewskiego; w aktach zachowały się np. raporty o jego - ukrywanych przed bezpieką - spotkaniach z zachodnimi dyplomatami. To bardzo skomplikowany przypadek.

 

Rozmawiali: Piotr Adamowicz Andrzej Kaczyński

Dr Andrzej Friszke jest historykiem, członkiem Kolegium IPN

 

 

 

 

 

 

Rzeczpospolita - 14.08.2006

 

Sprawa "Michalskiego"

Domyślali się, że był agentem SB

 

Przywódcy "Solidarności" i byli opozycjoniści są zaskoczeni ujawnioną przez "Rz" agenturalną przeszłością Andrzeja Micewskiego, byłego doradcy Józefa Glempa. Choć przyznają, że wiele na to wskazywało.

Powinniśmy się zorientować, że Andrzej Micewski donosi SB - mówią byli działacze opozycji

- W naszym kręgu mówiło się o rozległych kontaktach Micewskiego z władzą, on nigdy tego zresztą specjalnie nie ukrywał - powiedział "Rz" bliski współpracownik prymasa Wyszyńskiego prof. Wiesław Chrzanowski, marszałek Sejmu RP pierwszej kadencji. - Myśleliśmy jednak, że dotyczy to wcześniejszego okresu - dodał. Micewskiego poznał tuż po wojnie, gdy prowadził "Kolumnę Młodych" w "Tygodniku Warszawskim", z którą późniejszy TW "Historyk" współpracował. - Informacją, że był agentem SB, nie jestem zbytnio zaskoczony. Niewątpliwie zaskakuje jednak opisany przez "Rz" okres i zakres jego współpracy - przyznał Wiesław Chrzanowski.

- Jestem zaskoczony, bo nie wiedziałem, że był agentem - mówi marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, który jako działacz wolnych związków zorganizował w 1980 roku strajk w Stoczni Gdańskiej.

- Wtedy uważałem, że prowadzi jakąś własną grę. Okazuje się, że grał razem z MSW. Byliśmy zaskoczeni, że ma zostać naczelnym "Tygodnika Solidarność". Rozumiałem, że ma to być powinność Wałęsy wobec Kościoła, bo Lech w 1980 roku nie znał Micewskiego - opowiada Borusewicz.

Dodaje, że pojawienie się Micewskiego w roli wydawcy i szefa "Znaków Czasu" wzmocniło jego podejrzenia. Pismo, mimo że wydawane w Wiedniu, miało pozwolenie na kolportaż w PRL, co w latach 80. było niezmiernie rzadkie.

- Po publikacji "Rz" wiem, że stosunek Kościoła do KOR i starej opozycji nie wynikał tylko z sympatii części biskupów, ale był skutkiem urabiania ich opinii przez agenta Andrzeja Micewskiego. Oba artykuły "Rz" dotyczące "Delegata" i "Michalskiego" są dla mnie dowodem na rolę, jaką odgrywali agenci, przy pomocy których SB próbowała wpływać na działalność opozycji i "Solidarności" - dodaje Borusewicz.

Aleksander Hall, historyk i publicysta, w przeszłości lider opozycyjnego Ruchu Młodej Polski, nie jest zaskoczony ujawnieniem agenta "Michalskiego". - To zgodne z opinią o Micewskim, jaką wyrobiłem sobie, gdy poznałem go bliżej w Społecznej Radzie Prymasowskiej i "Przeglądzie Katolickim". Po publikacji "Rz" inaczej patrzę na to, co stało się z tym, powołanym w stanie wojennym, opiniotwórczym pismem, które skupiło dziennikarzy sympatyzujących z "Solidarnością". W latach 1985 - 1986 z inspiracji Micewskiego zespół został rozbity. Wtedy wydawało mi się, że toczymy spór o linię programową. Teraz sądzę, że Micewski niszczył pismo, kierując się nie tylko swoimi przekonaniami politycznymi, ale i linią SB - przyznał Hall.

Piotr Adamowicz, Andrzej Kaczyński





Lustracja i materiały archiwalne