Res Publica Nowa - 1996

 

moja biblioteka

 

Pies na książki

Z Adamem Michnikiem rozmawia Barbara N. Łopieńska

 

- Na pierwszy rzut oka widać, że ma pan bałagan. Wszystkie książki pomieszane.

- Przecież są ułożone kolorami: dwie półki z beżowymi, trzy z czarnymi, czerwona i niebieska. Mieszkanie remontowano, kiedy nie było mnie w kraju. Przyjechałem - książki były już ułożone. Nic nie mogę znaleźć, ale moje ukochane książki jakoś znajduję. Tu jest Hugo Steinhaus, a obok niego z jednej strony Danilo Kis, a z drugiej Karol Ludwik Koniński. Tu są przedwojenne raporty policyjne - ulubiona moja proza literacka, pisma polityczne Adama Doboszyńskiego, o którym chcę kiedyś napisać, Churchill, Brzozowski, dokumenty Biura Politycznego KC PZPR, Le Roy Ladurie - genialny historyk francuski, Bronisław Geremek, pamiętniki Lednickiego i Sławoja-Składkowskiego, wiersze zebrane Miłosza, moja ukochana lektura, do której często wracam.

- To jest tak zwany gabinet?

- Piszę tu moje przemyślane eseje. Mam tu historię - Bruckner, Bobrzyński, Szujski, Szajnocha, Lelewel, Kalinka.

- W gabinecie jest stosunkowo największy porządek.

- Stosunkowo. Tu jest to, nad czym pracuję. Teraz pracuję nad Konwickim, więc są konwickiana. Pracowałem nad Rosją, więc są russica. Jest też sporo książek, których nie zdążyłem przeczytać, choć chciałem - na przykład Bullocka o Hitlerze i Stalinie. Teraz idziemy do sypialni.

- Ale tu też stoi zawalone książkami biurko.

- Bo na jednym nigdy się nie mieszczę. Tu ma pani Zdziechowskiego, Nabokova, Tomasza Manna, Witkacego, Przybyszewskiego. A tu jest biblioteka myśli socjalistycznej, czyli moja młodość. Czytałem ją pasjami. Jaures z cudownym wstępem Jana Strzeleckiego, narodnicy ze znakomitym wstępem Andrzeja Walickiego, Proudhon ze wspaniałym wstępem Adama Sikory. A wyżej ma pani Tocqueville'a, pamiętniki Kajetana Koźmiana, gdzie są pyszne wyzwiska na Mickiewicza, które marzę wydrukować. Dalej korespondencja Zygmunta Krasińskiego, wyżej Antoni Słonimski - mój mistrz, do którego stale wracam, i Heinrich Heine, którego po swojemu wielbię. A niżej Bachtin. Tu stoi Roman Dmowski - przedwojenne wydanie, kupione w antykwariacie, a wyżej dziennik Lechonia. Tę francuską encyklopedię geograficzną odziedziczyłem po rodzicach, ale chętnie się jej pozbędę jeśli znajdzie się ktoś godziwy. Miałem pierwodruki dzieł Voltaire'a, które dałem po połowie Rysiowi Krynickiemu i Markowi Potockiemu. Marek Potocki mieszka w Ferney, w mieście, w którym przez dwadzieścia lat żył Voltaire. Uznałem, że jeśli i Potocki, i Ferney, to grzech nie dać. A tu literatura obsceniczna: Alfabet Urbana, wywiad z Gierkiem i książki napisane przeze mnie. Idźmy dalej.

- Co to za pokój właściwie?

- No, biblioteka: Mickiewicz, którego admiruję jak wszyscy z mojej generacji, Proust W poszukiwaniu straconego czasu, wspomnienia Ludwika Krzywickiego, różne miesięczniki od "Więzi", po "Z pola walki". Plechanow, pisma Envera Hodży po francusku.

- Kompletny bałagan.

- Trochę już go oswoiłem. Przyrzekłem sobie, że zrobię wreszcie porządek, ale sam sobie słowa, jak pamiętam, nigdy nie dotrzymuję. Więc pewnie już umrę w tym bałaganie.

- Nic pan nie wyrzuca?

- Nie potrafię. Wyrzucić książkę to jak człowieka zabić. No, nie potrafię. Mógłbym ewentualnie wyrzucić rocznik statystyczny, bo mam wstręt do liczb, ale też nie wyrzucam. Bezbłędnie znajduję w tym bałaganie książki, które lubię bardziej niż inne. Na przykład Historię myśli socjologicznej Jerzego Szackiego czy Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują Jerzego Jedlickiego. Zresztą cechą szczególną ludzi o ograniczonej inteligencji jest małpia pamięć. Trzeba czymś nadrabiać. A tu jest zapomniana książka Leona Baumgartena o Wielkim Proletariacie, właściwie w Polsce nie przeczytana. Świetna - takie polskie Biesy. Mam dokumenty z wszystkich zjazdów KPZR i zawsze byłem dumny, że znam dobrze historię komunistycznej partii bolszewickiej. Ale mam też dokumenty NSZ. To, co jakaś zbrodnicza formacja mówi o sobie, jest czasami znacznie bardziej pouczające niż to, co mówią o niej jej wrogowie. Dokumenty, które tu stoją, miały być apologią NSZ, a są ich najsurowszym oskarżeniem. Dużo mam książek po francusku. Przedpokój też jest cały zawalony - Ossowski, Burckhardt, Bronisław Malinowski, Emmanuel Mounier a tu, w szafce na buty, niemieckie książki po rodzicach. Zastanawiam się, komu je oddać, bo nie czytam po niemiecku, a przecież nie wyrzucę. Prędzej bym zjadł oparcie od krzesła niż wyrzucił jakąś książkę. Choćby to był kompletnie nic niewarty szajs, wiem, ile on jest wart dla historyka.

- A ten szajs peerelowski, pisany przez niektórych historyków, też pan dalej trzyma?

- Mam, jasne, że mam! Nigdy się tego nie pozbędę. Bo jeśli to jest obrzydliwy i podły szajs, to jakże pouczający w swojej podłości.

- Chyba najmniej ma pan prozy.

- Mam głównie historię, socjologię, eseistykę, ale mam prozę, którą kocham - na przykład Marqueza, Dostojewskiego i nie docenionego u nas Sałtykowa-Szczedrina. Genialny pisarz. Jeśli chce się zrozumieć dzisiejszą Rosję, to właśnie jego trzeba czytać, nie Dostojowskiego, nie Turgieniewa i nie Czechowa, tylko właśnie Sałtykowa-Szczedrina. I jeszcze Gogola.

- Jak to się stało, że ma pan tak strasznie dużo książek?

- Kupowałem, a sporo kradłem.

- wi pan, że nie można książki wyrzucić, a ukraść można?

- Nie można. To jest chamstwo. Ostatnie chamstwo. Ale ojciec mojej koleżanki był ministrem leśnictwa i przemysłu drzewnego i dostawał za darmo wszystko, co wychodziło. Część kradłem, a część wynosiłem. Kradłem to, co chciałem mieć, a wynosiłem na przykład wydawnictwa naukowo-techniczne i wymieniałem w księgarni książkę o smarach do parowozów na Hegla czy Kieniewicza. W czasach PRL miałem mało pieniędzy, więc kupowałem tylko te książki, które miały dla mnie trwałą wartość - Dostojewski, Kafka, Kołakowski, Konwicki, Herbert, Marian Brandys. Z trudem przekonywałem się do Pawła Jasienicy, bo nie bardzo mi się podobała Polska Piastów, ale w końcu się przekonałem i uważam, że jego książka o wojnie domowej w Wandei jest wspaniała, mądra i warta namysłu jeszcze dzisiaj. Zawsze ceniłem Sartre'a, a dziś jestem ostatnim pewnie człowiekiem, który otwarcie mówi, że Sartre był wielkim pisarzem. Już nikt nie mówi takich rzeczy, a ja mówię. Drogi wolności, Mur to dla mnie fantastyczne, genialne książki. Jego esej "Widmo Stalina" przeczytałem w "Zeszytach Teoretyczno-Politycznych", które ukazywały się jako pismo KC PZPR i w 1956 roku było bardziej obrazoburcze niż "Po prostu". Jestem frankofilem, kocham duchowość francuską, więc kupowałem Stendhala, Balzaca, Flauberta, Maupassanta, Pascala, Prousta, który odmienił moje życie. Kupowałem to, co uważałem za kanon literacki. Co powinienem mieć, przeczytać, przemyśleć i z czym współżyć. Pamiętam, że w latach głębokiego Gomułki kupiłem w antykwariacie spod lady poezje zebrane Kazimierza Wierzyńskiego i to było wielkie przeżycie. Później miałem okres fascynacji XIX wiekiem. Pisałem pracę magisterską o polskiej myśli politycznej po klęsce powstania styczniowego.

- Co pan dostał?

- Piątkę. Wiek XIX to była trochę inspiracja Wojciecha Karpińskiego i Marcina Króla. Oni jakby wprowadzili ten temat i nagle zrozumiałem, że muszę to poznać. Zacząłem studiować konserwatystów XIX wieku, stańczyków, Pawlickiego, Szujskiego, Koźmiana i bardzo to sobie dziś cenię. Potem zainteresowałem się Rosją. Zdałem sobie sprawę, że temat rosyjski jest numer jeden. Należę do tych ludzi w Polsce, którzy nie mają kompleksu antyrosyjskiego, a jednocześnie moja miłość do Rosji jest miłością bez złudzeń. Jeszcze później zainteresowałem się lewicą francuską. Zawsze byłem psem na książki. Właściwie jednym z powodów, dla którego zaangażowałem się w podziemny ruch wydawniczy, było to, żeby mieć na półce to, czego inaczej bym nie miał. Ale miałem na przykład Zniewolony umysł. Powiedziałem Mirkowi Chojeckiemu, żeby to wydał, ale on się opierał. Mówił, że to intelektualne bara-bara i że nikt tego nie przeczyta. Kiedyś przyszedł do mnie i wpadł w kocioł, bo akurat miałem rewizję. To były najstraszniejsze chwile w moim życiu, bo oni zabierali mi książki. Wyciągali z półek, a ja dostawałem żyły. Spod tapczana wyciągnęli mi Zniewolony umysł. Prawie się rozpłakałem. Chojecki widząc to powiedział potem: trudno, niech ci będzie, wydam ten Zniewolony umysł. Tak więc Miłosz został wydany w podziemiu z litości Mirka. Zawsze miałem poczucie, że szansą naszego ruchu opozycyjnego jest jakaś propozycja kulturowa. Że nie poprzestaniemy na tym, że ktoś komuś zęby wybił.

- Dużo książek zabrali panu podczas różnych rewizji?

- Kilkaset. Zawsze, jak mówiłem, byłem pies na książki, te łotry o tym wiedziały i potrafiły uderzyć w najczulsze miejsce. Kiedy zabierali mi Miłosza, Gombrowicza, Herlinga-Grudzińskiego, Lednickiego, dokumenty AK, dostawałem szału. Szału dostawałem!

- Kiedy kupował pan najwięcej książek?

- Teraz. Bo mówiąc brutalnie: teraz mnie na to stać.

- Ile pan wydaje miesięcznie?

- Bardzo dużo. Kilka milionów.

- Za kilka milionów jest trochę do czytania. Przerzuca pan te książki, czyta dokładnie? Jaką ma pan technikę czytania?

- Czytam wolno i tylko rano. Wieczorem mogę czytać tylko artykuły. Są książki, z których wyłapuję to, co jest mi potrzebne. Kiedy pisałem o aksamitnej restauracji, obłożyłem się książkami i wyłapywałem z nich to, co jest o restauracji. Jak czytam Chateaubrianda czy Tocqueville'a, czytam zdanie po zdaniu. Prozę czytam, jak leci. Tylko tak potrafię. Jeśli czytam biografię, pewne partie przelatuję, a inne czytam starannie. W więzieniu bardzo starannie, od deski do deski, przeczytałem Biblię. Byłem pierwszym więźniem w historii Sztumu, który wypożyczył z biblioteki pisma Lenina. Przeczytałem też w więzieniu Kapitał Marksa, Noce i dnie. Cichy Don, W poszukiwaniu straconego czasu, Bolesława Chrobrego Gołubiewa, Nędzników.

- Co pan kupuje przede wszystkim?

- Wszystko oprócz kryminałów, romansów i fantastyki naukowej. Przecież teraz można w księgarni kota dostać.

- I dostaje pan?

- Dostaję. Szaleję. Przecież wszystko jest. Staram się, żeby nie mieć przy sobie za dużo pieniędzy, ale stale chodzę po księgarniach. Lubię księgarnię Prusa przy uniwersytecie i tę vis-a-vis, PIW-u, Czytelnika. Kiedy jestem ciągany po sądach, wstępuję do księgarni im. Żeromskiego, kiedy odwiedzam Jacka Kuronia, zaglądam do księgarni na placu Wilsona. Kiedyś chodziłem stale do św. Wojciecha, ale teraz to wszystko, co tam jest, można dostać wszędzie. W Sopocie, gdzie mieszka moja żona i dziecko, mam stały trakt, a w Krakowie zawsze wstępuję do księgarni Znaku i do antykwariatów. Kupiłem tam komplet Jana Kucharzewskiego Od białego do czerwonego caratu. Pożyczyłem go Zbigniewowi Herbertowi i mi nie oddał. Ale za te wiersze, które napisał, mimo tych paskudztw, które o mnie naopowiadał, wybaczam mu. Kupię sobie kiedyś drugi egzemplarz. Najbardziej lubię szperać w takich miastach, jak Rzeszów, Tarnów czy Bydgoszcz, bo tam są miejscowe oficyny. W Tarnowie kupiłem pisma polityczne Ignacego Matuszewskiego. Brakuje mi w Warszawie takiej księgarni jak w Oksfordzie, gdzie jest absolutnie wszystko.

- Ten stos to ostatnie nabytki?

- Listy Iwaszkiewicza, Zdziechowski, Herling-Grudziński, ostatni numer "Tekstów", Gombrowicza Opętanie, bo tego nie miałem, Kazimierza Wyki Wyznania uduszonego, antologia polskiego ekstremizmu. Kościół w PRL - bardzo ciekawy zbiór dokumentów. Jeden dokument jest niesamowity i wart wszystkie pieniądze. W 1961 roku biskup Choromański, taki ówczesny Pieronek, wysłał pismo do Ministerstwa Kultury, w którym kategorycznie domagał się, żeby cenzura zakazała rozpowszechniania złowrogiego i burzącego świętą wiarę katolicką filmu Jerzego Kawalerowicza Matka Joanna od aniołów. Kupiłem też genialną książkę Ryszarda Przybylskiego Pustelnicy i demony i Paula Johnsona Historię Anglików. Anglosaska szkoła historyków jest moim absolutnym ideałem pisania o historii, bo łączy precyzję i skrótowość z cudownym poczuciem humoru. To są kupione w antykwariacie Nowele włoskie Jarosława Iwaszkiewicza. Jest tu opowiadanie "Voci di Roma". To właściwie nieznane arcydzieło, najgenialniejsze opowiadanie o rezultatach zwycięskiej rewolucji bolszewickiej. Tak genialne, że nawet cenzorzy PRL je puszczali.

- Chętnie pożycza pan komuś swoje książki?

- Nie. Pożyczyłem komuś Simone Weil, którą dostałem od Józefa Czapskiego z jego adnotacjami na marginesach, i przepadła. Jakiś sukinsyn mi nie oddał. Sam natomiast chętnie od kogoś pożyczam, a jeszcze chętniej nie oddaję.

- Czy jest w pana bibliotece jakaś książka, której za żadne skarby nikomu by pan nie pożyczył?

- Nie ma czegoś takiego, bo nie jestem bibliofilem.

- Pewnie dużo książek dostaje pan od autorów.

- Teraz już nie. A jeśli dostaję, to już nie od tych, na których by mi zależało.

- Może dlatego, że jest pan dokuczliwym czytelnikiem. Przeczyta pan książkę, zapamiętuje każde zdanie i potrafi wyciągnąć je autorowi po latach.

- Rzeczywiście mam zwierzęcą, podłą pamięć. Ale to nic w porównaniu z Karolem Modzelewskim, który pamięta wszystko. Po prostu wszystko. Pamięta na przykład, jaki był program kin 12 maja 1954 roku. Niemożliwy człowiek. Ja pamiętam lepiej to, co czytałem kiedyś. Teraz w ogóle mniej czytam, a naprawdę szlachetny okres miałem w więzieniu. Wojtek Karpiński napisał do mnie z Paryża na Mokotów, że podziwia moją wydajność w tym domu pracy twórczej imienia, zresztą - napisał - mniejsza o imię. Napisałem w więzieniu cztery książki, a przeczytałem mnóstwo i byłem szczęśliwy.

- Czy wydawnictwa powielaczowe też pan jeszcze trzyma w domu?

- Trzymam. Jest coś we mnie takiego, że nie umiem się tego pozbyć. Jeszcze nie.

- A czy jest jakaś książka, której pan nie ma, a bardzo chciałby mieć?

- Chciałbym mieć w polskim tłumaczeniu Wyznania człowieka apolitycznego Tomasza Manna. Czytałem je po francusku i obawiam się, że to nie jest najlepszy przekład. Jestem wielkim fanem Manna, a ta książka po polsku nie istnieje. Myślę, że fenomenem polskiej kultury jest to, że rozrachunkami z komunizmem można sobie wytapetować trzy takie mieszkania jak moje, a rozrachunków z totalitarną pokusą prawicową właściwie nie ma. Wyznania człowieka apolitycznego są jakby kontrastem do Doktora Faustusa i Czarodziejskiej góry. Chciałbym też przeczytać po polsku mowy radiowe Manna, które wygłaszał w czasie wojny do Niemców. Polacy powinni je bardzo uważnie przestudiować, żeby dowiedzieć się, jak należy się buntować przeciwko szaleństwu szowinistycznemu własnej kultury i nacji.

- Lubi pan książkę również jako przedmiot?

- Nie. Zupełnie mnie to nie bierze. Bierze mnie jej świat. Może to jest polskie wychowanie - nie wiem - że człowiek chce żyć lepiej, głębiej i ciekawiej. Chce sobie zbudować poprzeczkę powyżej siebie, chce się za tę poprzeczkę złapać i wspiąć. A to dają książki.

- Mało ma pan encyklopedii, słowników i tym podobnych.

- Bo to mnie nic nie obchodzi. Coś tam mam, żeby móc coś tam sprawdzić. Mnie zależy na książkach, które kreują świat. Ale jestem ginącym gatunkiem. Nawet w mojej redakcji mówią, że mój czas minął, że teraz przyszedł czas profesjonalistów, a tacy jak ja powinni już dawać nogę.

 

Adam Michnik (1946) - redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Mieszka w Warszawie