Rzeczpospolita - 05-06-2009

 

 

Piotr Zychowicz

Mit sześciu milionów

 

 

Nikt nie wie, ilu polskich obywateli zginęło podczas II wojny światowej. Wiadome jest tylko jedno - na pewno nie 6 milionów

 

6 028 000 - to oficjalna liczba polskich strat osobowych, którą można było znaleźć w każdej peerelowskiej encyklopedii i książce poświęconej II wojnie światowej. Z czasem liczba ta stała się jednym z fundamentów polityki historycznej komunistycznego państwa. Miała dowodzić, jak bardzo naród polski ucierpiał pod jarzmem "hitlerowskiego okupanta". Nie zmieniło się to po 1989 roku.

Owe 6 milionów gładko przeszło do obiegu naukowego i dyskursu publicznego w niepodległej Polsce. Dzisiaj jest czymś oczywistym, liczbą machinalnie powtarzaną w dyskusjach, artykułach prasowych czy wystąpieniach polityków. Jedyna różnica sprowadza się do tego, że czasami liczbę tę opatruje się komentarzem, iż połowę spośród zabitych stanowili Żydzi. W PRL wolano o tym nie wspominać. W wolnej Polsce nikt nie zadał sobie jednak trudu podjęcia próby weryfikacji tej liczby. Niewiele osób dociekało nawet, skąd się właściwie wzięła. Odpowiedź dla wielu może się okazać szokująca.

Wszystko bowiem wskazuje na to, że wymyślił ją zaraz po wojnie... Jakub Berman. 17 grudnia 1946 roku szef Biura Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów Jerzy Osiecki przedstawił mu trudności statystyków i demografów dotyczące ustalenia liczby polskich obywateli zabitych podczas wojny. Berman, pełniący wówczas funkcję podsekretarza stanu w Prezydium Rady Ministrów, rozwiał te wątpliwości w dość bezceremonialny sposób. "Ustalić liczbę zabitych na 6 mln ludzi" - brzmiała dyrektywa komunistycznego dygnitarza.

Skąd wzięła się jednak końcówka 28 tysięcy? Sprawę wyjaśnił po latach znawca niemieckiej okupacji, profesor Czesław Madajczyk. W jednej z prywatnych rozmów miał powiedzieć, że dodano ją, aby liczba 6 milionów nie wyglądała podejrzanie i żeby dodać jej wiarygodności. To ostatnie raczej się nie udało, gdyż wszystkie inne państwa Europy podawały wówczas swoje straty w znacznym zaokrągleniu. Dokładne ustalenie liczby zabitych już wówczas było bowiem niemożliwe. Dlaczego komuniści zdecydowali się więc na tę mistyfikację? Zdaniem Mateusza Gniazdowskiego, który opublikował dyrektywę Bermana w "Polskim Przeglądzie Dyplomatycznym", przyświecały im dwa cele. Chodziło o ukrycie w tej liczbie Polaków wymordowanych przez Sowietów oraz chęć podwyższenia strat polskich, aby zrównać je ze stratami żydowskimi. Wszystkie szacunki wskazywały bowiem, że podczas okupacji niemieckiej zginęło więcej Żydów niż Polaków. Ogłoszenie tego przez komunistów przed zaplanowanymi na styczeń 1947 roku wyborami było im bardzo nie na rękę. Według Gniazdowskiego urzędowe wykazanie, że Polacy są "mniej doświadczeni" wojną niż Żydzi, mogło wywołać niezadowolenie społeczne i umocnić stereotyp żydokomuny. A co za tym idzie, utrudnić rozprawę z opozycją.

Maniacy martyrologii

Ilu obywateli II Rzeczypospolitej zginęło więc podczas II wojny światowej? - Tego nikt nie wie. Liczba ta może spaść do 4,5 miliona, ale równie dobrze może podskoczyć do 7 - 8 milionów. Do pierwszej wersji przychylają się historycy, którzy starają się policzyć wszystkich zabitych, do drugiej demografowie, którzy do swoich szacunków stosują metody demografii i statystyki. Sam jestem bardzo ciekaw, co z tego wyjdzie - mówi historyk dr Andrzej Krzysztof Kunert. We wrześniu tego roku - z okazji 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej - IPN i Ośrodek "Karta" zamierzają wydać opracowanie, w którym najlepsi polscy specjaliści spróbują oszacować straty wojenne naszego kraju. Okupacje sowiecka i niemiecka zostały podzielone na wiele szczegółowych zagadnień, które są opracowywane w formie artykułów. Następnie redaktorzy wydawnictwa, profesorowie Tomasz Szarota i Wojciech Materski, podejmą próbę zsyntetyzowania wszystkich ustaleń.

- Przez wiele lat nikt nie chciał się wychylać i podnosić tego tematu. Nie ma się co dziwić. Gdy jeszcze w latach 70. Czesław Madajczyk ośmielił się powiedzieć, że jego zdaniem liczba ofiar była niższa, odsądzono go od czci i wiary. Zrobiono z niego niemal zdrajcę narodowego. A przecież już wtedy wiadomo było, że liczbę 6 milionów wzięto z sufitu. Przez lata stała się ona jednak symbolem polskiego cierpienia podczas wojny. A ludzie nie lubią, gdy obala się takie symbole - uważa prof. Szarota.

Profesor Materski: - Liczba Polaków zabitych podczas wojny znacznie spadnie. To będzie dla społeczeństwa szokiem i na pewno wiele osób nie przyjmie tego do wiadomości. Tak samo było, gdy zweryfikowano liczbę osób deportowanych przez Związek Sowiecki w latach 1939 - 1941 z 2 milionów do 320 - 340 tysięcy. Pierwsza reakcja była bardzo ostra. Niestety do dziś obowiązuje stara zasada, że poziom patriotyzmu mierzy się podawaną liczbą zamordowanych - podkreślił. Dowodem na tę tezę może być następująca anegdota. Jeden z wybitnych, nieżyjących już polskich historyków zapytany kiedyś w prywatnej rozmowie, co sądzi o 6-milionowych stratach, machnął ręką. - To zwykła bzdura, wymysł propagowany przez maniaków polskiej martyrologii. W rzeczywistości straty były kilkakrotnie niższe - powiedział. Kilka lat później na rynku pojawiła się jego książka, w której liczbę zabitych obywateli polskich oszacował na... 7,5 miliona.

Duże znaczenie ma również aspekt emocjonalny, szczególnie charakterystyczny dla osób bezpośrednio dotkniętych prześladowaniami. Dlatego informacje o możliwym obniżeniu liczby 6 milionów wywołują opór w środowiskach kombatantów i ofiar okupacji. - Absurd! Jeżeli już, to zabitych było znacznie więcej. Przecież dotychczasowa liczba jest śmiesznie mała - uważa Stanisław Zalewski, prezes Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych.

Charakterystyczny jest list otwarty, jaki w zeszłym roku wystosowała do prezydenta Lecha Kaczyńskiego Wspólnota Ofiar Niemieckich Wypędzeń. "Jak długo trwać będzie powtarzanie nieprawdziwej, wymyślonej przez komunistów liczby 6 028 000 polskich ofiar zbrodni ludobójstwa z okresu II wojny światowej, skoro badania demograficzne (...) wskazują na ubytek liczby ludności polskiej w wysokości ca 11 600 000 osób?".

Ile osób jest w masowych grobach?

Co się stanie, gdy się okaże, że liczba ofiar była w rzeczywistości znacznie mniejsza? Pewnie politycy zamkną IPN. Wiemy, że liczba 6 milionów stała się orężem politycznym, ale my nie jesteśmy od prowadzenia polityki, tylko od ustalenia prawdy. Jeżeli badacze ustalą, że Polaków podczas wojny zginęło mniej, niż sądziliśmy, co osobiście uważam za mało prawdopodobne, na pewno to ogłosimy - podkreślił dr Waldemar Grabowski z IPN. Czy liczba strat rzeczywiście ulegnie pomniejszeniu czy też raczej wzrośnie? Dotychczasowe doświadczenia skłaniają do przypuszczenia, że sprawdzi się pierwszy scenariusz. Tak było bowiem z większością liczb podawanych zaraz po wojnie przez inne państwa. Gdy zaczynała się naukowa weryfikacja, sporządzane na gorąco, pod wrażeniem wojennych wydarzeń lub do celów propagandowych, szacunki okazywały się przesadzone.

Tak było również w Polsce z poszczególnymi kategoriami ofiar. Wielokrotnie spadła nie tylko podawana wcześniej liczba represjonowanych przez Związek Sowiecki, ale także na przykład liczba ofiar Auschwitz. Przez wiele lat mówiono o 4 - 5 milionach ofiar tego obozu zagłady, z czego co najmniej milion mieli stanowić Polacy. Ogłoszone w latach 90. wyniki badań wykazały, że ofiar było cztery razy mniej. A liczba samych zamordowanych i zmarłych w Auschwitz Polaków nie przekroczyła 150 tysięcy.

Tak samo było z cywilnymi mieszkańcami stolicy, którzy zginęli podczas powstania warszawskiego. Choć zaraz po jego zakończeniu podawano rozmaite cyfry sięgające nawet 700 tysięcy ofiar, z czasem liczbę tę ustalono na ćwierć miliona. Po raz pierwszy o 250 tysiącach zabitych mówił już 28 sierpnia 1944 roku, a więc jeszcze podczas powstania, gen. Michał Rola-Żymierski. Dziś wiadomo, że podczas powstania zginęło około 150 tysięcy cywilów. Będzie to jednak zawsze liczba przybliżona. Nie można na przykład ustalić, ilu mieszkańców warszawskiej Woli zabili Niemcy w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku. Podawane są liczby od 30 do ponad 50 tysięcy.

Skoro obóz w Auschwitz i powstanie pochłonęły 300 tysięcy polskich ofiar, to po dodaniu cywilów zabitych podczas kampanii 1939 roku (ok. 50 tys.) oraz poległych na wszystkich frontach polskich żołnierzy (ok. 120 tys.) liczba niemieckich ofiar nie przekroczy pół miliona. Do tego trzeba dodać bliżej nieznaną liczbę ofiar codziennego terroru okupanta.

- Skala represji nie była aż tak wielka, jak mogłoby się wydawać. Wiem, że to się może okazać szokujące, jednak mówimy nie o milionach, ale o setkach tysięcy polskich ofiar. O ile w przypadku Żydów rzeczywiście liczba 3 milionów nie ulegnie większej zmianie, o tyle liczba ofiar spośród etnicznych Polaków spadnie kilkakrotnie. Myślę, że po dodaniu do siebie strat spod okupacji niemieckiej i sowieckiej, a także ofiar zbrodni na Wołyniu, otrzymamy liczbę poniżej jednego miliona osób - powiedział prof. Krzysztof Jasiewicz.

Profesor Jasiewicz w swoich szacunkach opiera się m.in. na aktach kościelnych. Podczas okupacji księża starali się bowiem prowadzić systematyczną ewidencję represjonowanych. Według tej ewidencji liczba wywiezionych do obozów i rozstrzelanych Polaków jest znacznie mniejsza, niż do tej pory sądzono. Przeprowadzono również pewne badania cząstkowe. - Sprawdziliśmy jeden z powiatów Wielkopolski, który był uznawany za wyjątkowo dotknięty represjami. Okazało się, że straty nie przekroczyły tam 1 procentu - podkreślił.

Jeszcze niższe zdaniem Krzysztofa Jasiewicza były straty pod okupacją sowiecką. Liczbę zamordowanych, razem z 22 tysiącami ofiar zbrodni katyńskiej, ocenia on na około 100 tysięcy. Skąd więc brały się wysokie liczby podawane przez rząd na emigracji? Dane o transportach idących na Wschód były przekazywane do Londynu przez komórki AK na Wschodzie. Według części badaczy komórki te nie miały jednak ze sobą kontaktu i te same transporty były liczone wielokrotnie. Jeżeli więc potwierdzą się wyliczenia prof. Jasiewicza, łączne straty Żydów i Polaków wyniosą niewiele ponad 4 miliony.

Ludzie nie wyparowali

Aż tak niskie szacunki odrzuca jednak wielu innych badaczy. - Liczba zabitych pod okupacją niemiecką nie spadnie tak jak pod sowiecką. Nie można przenosić tych samych metod badawczych na grunt Generalnego Gubernatorstwa. NKWD było znacznie bardziej zbiurokratyzowane i odnotowywało większość swoich ofiar w archiwach. Niemcy działali inaczej. Kopali masowy grób i rozstrzeliwali całą wioskę. I jak tu po sześćdziesięciu kilku latach ustalić, ile tam zginęło osób? - pyta Tomasz Szarota.

Mimo to profesor Szarota przyznaje, że przez wiele lat był przekonany, iż liczba ofiar okupacji niemieckiej była zawyżona. Zdanie zmienił po zapoznaniu się z nowatorskimi badaniami demograficznymi Kazimierza Latucha z Głównego Urzędu Statystycznego.

W 1939 roku w Polsce mieszkało około 35 100 000 osób, a w 1947 roku 23 929 000. - Wziąłem pod uwagę wszystkie czynniki demograficzne. Zmianę granic, migracje ludności, spadek liczby urodzin spowodowany warunkami wojennymi. Wyszło mi, że ubytek ludności wynosił około 9 milionów. Margines błędu w tym wypadku to 0,5 miliona - tłumaczy Kazimierz Latuch.

Jego zdaniem kluczowy jest fakt, że w komunistycznych szacunkach uwzględniono tylko straty narodów żydowskiego i polskiego. Komuniści do strat, jakie II RP poniosła podczas II wojny światowej, nie włączyli Ukraińców i Białorusinów, których uznali za obywateli sowieckich, a tym bardziej Niemców. Według szacunków na frontach całej Europy i w wyniku sowieckiej okupacji życie straciło zaś około 100 tysięcy obywateli II RP niemieckiego pochodzenia. - Jeżeli więc zebrać to wszystko razem, otrzymamy następujące dane: 4,5 miliona zabitych Polaków, 3 miliony Żydów oraz 1,5 miliona obywateli II RP innych narodowości - podkreślił Latuch. - Wielkie zaniżanie strat pod okupacją sowiecką uważam za błędne. Zgodnie z obliczeniami brakuje tam co najmniej 1,5 miliona Polaków. Ci ludzie przecież nie wyparowali.

Kłopot tylko z tym, że część badaczy posługujących się metodami demograficznymi postuluje, aby do liczby strat Polski dodać około 1,25 miliona nigdy nienarodzonych dzieci. To skutek spadku urodzin, jaki wywołały trudne warunki panujące podczas wojny. Choć w czasach pokoju rzeczywiście przyrost naturalny byłby zapewne większy, pomysł ten wywołuje spore wątpliwości części historyków. Argumentują oni, że trudno zestawiać utratę potencjalnego obywatela z zastrzelonym lub zagazowanym człowiekiem. Poza tym wahania w przyroście naturalnym wcale nie muszą się wiązać z wojną, ale na przykład z niżem demograficznym. Opory budzi również pomysł, żeby do strat Polski włączyć ofiary niemieckie czy ukraińskie. Na przykład esesmana, który przed wojną miał polskie obywatelstwo, czy członka UPA, który zginął, biorąc udział w rzezi na Wołyniu. - To nie ma żadnego znaczenia. Mówimy bowiem o skutkach wojny. Gdyby nie ona, obaj pozostaliby prawdopodobnie spokojnymi obywatelami Rzeczypospolitej - podkreślił dr Waldemar Grabowski z IPN.

Zamrożone dzieci

Historykiem, który uważa, że liczba polskich ofiar może wzrosnąć, jest dr Andrzej Krzysztof Kunert. - Byłoby to czymś bezprecedensowym, bo do tej pory wszystkie tego typu liczby rzeczywiście spadały. Mimo wszystko myślę, że w przypadku Polski tak właśnie może się stać. Przede wszystkim przez dodanie pominiętych wcześniej ofiar ukraińskich i białoruskich, ale nie tylko - powiedział. Aby ukazać skalę represji, przytacza dane z Warszawy. Podczas wojny w rozmaitych okolicznościach zginęło od 600 do 750 tysięcy jej mieszkańców (w tym 300 tysięcy Żydów). Wiadomo też, że Niemcy wywieźli na roboty i do obozów około 3 miliony ludzi, a śmiertelność w tej grupie była wysoka. To ukazuje, że skala niemieckich represji była jednak olbrzymia. Według dr. Kunerta podobnie było pod okupacją sowiecką.

Historyk ten uważa, że wiele osób mogło również zginąć na skutek wycieńczenia organizmu. Okupanci stworzyli bowiem warunki, w których znacznie wzrosła śmiertelność polskich obywateli. - Na przykład sprawa ludzi wyciągniętych przez Andersa ze Związku Sowieckiego. Z jego armią wyszło około 44 tysięcy cywilów, w tym około 10 tysięcy Żydów. Ci ludzie i wycieńczeni po pobycie w łagrach, na skutek gwałtownej zmiany klimatu w Persji umierali w zastraszający sposób! Tak mogło być w wielu innych sytuacjach - podkreślił. Podobnego zdania jest Andrzej Przewoźnik, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. - Wielu historyków za bardzo wierzy dokumentom, które nie zawsze oddają prawdziwą skalę zbrodni. Nazwiska nie wszystkich ofiar znajdują się w archiwach. Weźmy choćby polskie dzieci, które umierały w bydlęcych wagonach idących na Wschód. Zamarznięte na bryły lodu. Przecież ich nie będzie w żadnej sowieckiej ewidencji - podkreślił.

Przypomina on, że nadal słabo zbadana jest skala rzezi dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu, a także zbrodni wojennych popełnionych przez Sowietów we wrześniu 1939 roku. - Bolszewicy wraz z miejscowymi komunistami dokonali wówczas w wielu miejscowościach systematycznej eksterminacji żywiołu polskiego - przypomniał Przewoźnik. Podobnie słabo znany jest rozmiar represji podczas drugiej okupacji sowieckiej po 1944 roku.

Skala i tak gigantyczna

Podczas swojej pracy Andrzej Przewoźnik często napotyka na ślady kolejnych zapomnianych i nieujętych w żadnych ewidencjach zbrodni. - Ostatni przykład: dostaliśmy właśnie informacje o miejscu pochówku 37 marynarzy z Flotylli Pińskiej na Białorusi. Będziemy to sprawdzać. Takich sytuacji jest bardzo wiele. Skala i stopień okrucieństwa, jakie panowało podczas II wojny światowej na ziemiach polskich, są przerażające. Liczba polskich ofiar na pewno nie spadnie - podkreślił.

Niezależnie od opinii, historycy i demografowie zajmujący się liczeniem polskich strat podczas II wojny światowej co do jednego są zgodni. Czeka ich żmudna i długotrwała praca, która i tak nie przyniesie jednoznacznej odpowiedzi. Ze względu na upływ czasu, a przede wszystkim skalę i metody ludobójstwa popełnionego na narodach Rzeczypospolitej, dokładnej liczby zamordowanych nie uda się zapewne ustalić nigdy.

- Zawsze będziemy skazani na szacunki i będziemy operować pułapami. O poszczególnych grupach ofiar będziemy mówili, że ich liczba wynosiła minimum tyle, a maksimum tyle. Wszyscy, którzy spodziewają się prostej, konkretnej odpowiedzi, będą zawiedzeni - podkreślił prof. Materski. Andrzej Krzysztof Kunert: - Tak naprawdę zresztą ostateczne wyniki badań nie będą miały większego znaczenia. Nieważne, czy się okaże, że Polska straciła 4,5 czy 7 albo nawet 8 milionów obywateli. W obu przypadkach skala tych strat będzie gigantyczna, a szkody wyrządzone Polsce - przerażające. Weryfikacja dotychczasowej liczby ofiar w niczym nie zmieni naszego osądu tamtych wydarzeń.