Gazeta Wyborcza - 17/03/2008

 

WŁODZIMIERZ KALICKI

Sprawiedliwy na niebie

 

Masakra w My Lai - 16 marca 1968

 

O 5.30 podoficerowie zrywają z polowych łóżek ponad 150 żołnierzy Kompanii C zwanej w wojskowym slangu "Charlie". Znakomita większość żołnierzy to dwudziestolatkowie. Kompania "Charlie" jest częścią Task Force Barker, działającej w południowowietnamskiej prowincji Quang Ngai, dowodzonej przez płk. Franka Barkera grupy bojowej amerykańskiej armii.

Wielu szeregowców jest na wpół przytomnych - przez pół nocy, zamiast spać, rozmawiali o czekającej ich rankiem akcji. Poprzedniego dnia na odprawie oficerowie ze sztabu grupy Barkera poinformowali, że celem kompanii C jest zwarty kompleks wiosek, przez Amerykanów nazywanych zbiorczo My Lai, leżący w odległości zaledwie 20 km od umocnionej bazy grupy Barkera. Wedle danych kontrwywiadu wojskowego My Lai jest matecznikiem partyzantów z 48. batalionu Wietkongu. Na odprawie kpt. Ernest Medina podkreślił, że ta misja jest misją niszczycielską. Żołnierze mają w My Lai zabić wszystko, co się rusza, spalić domostwa, zniszczyć studnie.

I właśnie o tym rozkazie zabijania wszystkiego, co nawinie się pod lufę, żołnierze dyskutowali w nocy. Ci, którym rozkaz się nie podoba, nie wychylali się zbytnio. Ostatnio kompania C poniosła dotkliwe straty. Przed dwoma dniami jej patrol wpadł na minę. Sierżant zginął, jeden żołnierz stracił dwie nogi, drugi nogę, rękę, przyrodzenie i wzrok. Na wieść o wybuchu miny rozwścieczeni koledzy zabitego pobili wieśniaka jadącego na rowerze i zastrzelili chłopkę pracującą w polu. Kpt. Medina zatuszował morderstwo.

O 7.30 nad strefą lądowania zjawiają się helikoptery transportowe z pierwszym rzutem kompanii "Charlie". Śmigłowce szturmowe ostrzeliwują rakietami i ogniem karabinów maszynowych skraj wioski.

Spośród zabudowań My Lai nikt nie odpowiada ogniem.

Na polu przed wioską chłop podnosi ręce w geście powitania. Widać z daleka, że nie ma broni. Wystrzelona z helikoptera długa seria zabija go na miejscu.

Nadlatuje drugi rzut kompanii "Charlie".

Przerażeni Wietnamczycy uciekają z My Lai. To cywile. Pośród wieśniaków odzianych w tradycyjne czarne koszule i spodnie biegną kobiety i dzieci. Załoga jednego z helikopterów melduje jednak, że rozpoczyna pościg za licznymi uzbrojonymi mężczyznami.

Żołnierze 1. i 2. plutonu są agresywni, podnieceni. Nadszedł czas zemsty za poległych kolegów i za własny strach. Rozsypują się w tyralierę i wkraczają do wioski. W zaroślach dostrzegają kobietę niosącą małe dziecko. Któryś z żołnierzy strzela do niej z karabinu automatycznego M-16. We wsi żołnierze otwierają ogień bez ostrzeżenia do każdego napotkanego Wietnamczyka. Któryś z nich strzela z bliska do wieśniaczki z granatnika M-79 kaliber 40 mm. Trafia ją w brzuch. Granat nie wybucha i kobieta, słaniając się, idzie przez wieś z granatem tkwiącym w trzewiach.

Między chatami, pośród kęp drzew i zarośli tyraliery szybko łamią się. Teraz po wsiach krążą małe grupki żołnierzy. Od czasu do czasu wpadają na siebie i znów ruszają w swoją stronę.

Szeregowcy Robert Maples i James Bergthold wchodzą do chatki pocętkowanej śladami po pociskach. Ich koledzy ostrzelali ją przed chwilą. W środku jest kobieta z lekką raną postrzałową, pod ścianą leży starszy mężczyzna z przestrzelonymi nogami. Z odległości 2 metrów Bergthold odstrzeliwuje starcowi czaszkę ze swego wielkokalibrowego pistoletu maszynowego.

Szeregowcy Roy Wood i Harry Stanley mijają bambusową chatkę, gdy wychodzi z niej kobieta z jednym dzieckiem na rękach, drugim przy boku. Wood strzela do niej i trafia w bok. Ranną odsyłają do dowodzącego plutonem por. Williama Calleya.

Tymczasem por. Calley z grupą żołnierzy mija wieśniaka w słomkowym kapeluszu stojącego w polu, w odległości 50 metrów obok bawołu wodnego. Na widok żołnierzy chłop natychmiast zatrzymuje się i podnosi ręce do góry. Kilkunastu żołnierzy bez słowa strzela do niego ze swoich M-16. Calley patrzy i nic nie mówi.

W północnej części My Lai żołnierze 2. plutonu robią dokładnie to, co ich koledzy z 1. plutonu. Idą od chaty do chaty i wołają po wietnamsku "lai dai", chodźcie tutaj. Dwie dziewczynki w wieku 6 i 7 lat, przyzwyczajone, że podczas wcześniejszych wizyt we wsi amerykańscy żołnierze dawali im cukierki, wychodzą z ukrycia z wyciągniętymi rączkami. Amerykanie zabijają je z bliska kilkoma seriami.

Z innych chat także wychodzą mieszkańcy. Żołnierze ze spokojem czekają, aż wyjdą wszyscy, i rozstrzeliwują ich na progach. Gdy z chaty nie wychodzi nikt, wrzucają do wnętrza granaty, podpalają strzechy.

Zwalisty czarnoskóry Varnado Simpson dostrzega w odległości 20 metrów kobietę z dzieckiem na ręku stojącą przed chatą. Strzela do niej serią. Pociski niemal urywają kobiecie dłoń. Ranna ucieka do chaty. Któryś z podoficerów wydaje rozkaz, by ją wraz z dzieckiem dobić.

Z długiego glinianego domu z rękami uniesionymi do góry wychodzi stary mężczyzna w charakterystycznym, przypominającym czarną pidżamę odzieniu. Gary Crossley strzela do niego z bliska. Pociski niemal odrywają starcowi lewe ramię, które zwisa na ochłapie mięsa i skóry. Mimo to starzec usiłuje podnieść je do góry, tak by strzelający nie pomyślał, że opuścił rękę. Z domu wychodzi kobieta z dzieckiem na ręku. Rozpaczliwie krzyczy, wciąga starca do domu.

Ale Crossley nie zabija ich.

- Czemu nie dokończyłeś roboty? - pyta go kolega, Thomas Partsch.

Rozdygotany blady Crossley odpowiada: - Po prostu nie mogłem strzelić drugi raz. Chciałem tylko zobaczyć, jak to jest do kogoś strzelać.

Dwóch żołnierzy wchodzi do domu i długą serią zabija Wietnamczyków, których oszczędził Crossley.

Z każdą chwilą u amerykańskich żołnierzy wzmaga się szał zabijania. Szeregowy Allen Boyce przechodzi obok grupy aresztowanych chłopów. Znienacka popycha jednego z nich, uderza go w plecy bagnetem i dobija leżącego. Drugiemu chłopu strzela w kark, wrzuca go do studni, a potem wrzuca do niej odbezpieczony granat.

Gary Roschevitz na widok kilku wieśniaków prowadzonych przez kolegów na przesłuchanie krzyczy: "Nie oddawajcie ich kompanii, zabijcie ich!". Ponieważ uzbrojony jest jedynie w granatnik, usiłuje wyrwać koledze z rąk karabinek M-16. Ten jednak nie oddaje mu broni. Roschevitz wyrywa karabin innemu koledze i strzela chłopu w głowę. Roschevitz zabija po kolei jeszcze dwóch Wietnamczyków i spokojnie oddaje broń właścicielowi. Chwilę później ze swego granatnika strzela w grupę aresztowanych wieśniaków siedzących na ziemi. Drugi pocisk wybucha pośród nich. Kolega Roschevitza podchodzi do krzyczących rannych i z bliska dobija ich.

Szeregowiec Dennis Conti wpada na 20-letnią kobietę z czteroletnim dzieckiem na ręku. Przykłada lufę karabinku do głowy malca i zmusza jego matkę do seksu oralnego.

Po 9 rano My Lai pełne jest apokaliptycznych scen. Amerykańscy żołnierze spędzają wieśniaków w grupki i z bliska, metodycznie rozstrzeliwują ich. Gwałcą kobiety, bagnetami kaleczą im narządy rodne, wycinają na skórze napisy "Kompania C", w końcu zabijają. Któryś wciska lufę do pochwy zgwałconej i strzela. Wiele kobiet wpychają z dziećmi do bunkrów i wrzucają za nimi granaty.

Kpt. Medina przez radio domaga się od por. Calleya meldunków o sytuacji we wsi. Denerwuje się, że przeczesywanie My Lai idzie za wolno. Calley tłumaczy się, że marsz opóźniają wietnamscy cywile. Medina rozkazuje, by się ich pozbył.

Calley poleca szeregowcom Paulowi Meadlo i Contiemu, by zajęli się stojącą nad rowem irygacyjnym grupą kilkunastu starszych mężczyzn, garstką zniedołężniałych staruszek i kilkunastoma kobietami z dziećmi w różnym wieku.

Meadlo nie reaguje. Calley rozkazuje, by ustawić się w linii i wystrzelać wszystkich wieśniaków. Meadlo i Conti patrzą na siebie, opuszczają broń i cofają się. Calley wrzeszczy do Meadlo, by strzelał na rozkaz. I strzela sam wraz z nim. Gdy większość chłopów pada zabita, stojące na końcu kobiety rzucają dzieci na ziemię i zasłaniają sobą. Calley podchodzi i z bliska dobija wszystkich pojedynczymi strzałami. Żołnierze przyprowadzają nad rów kolejne grupy schwytanych Wietnamczyków. Calley za każdym razem wydaje rozkaz, by ich zabić. Oprawcy spychają ofiary do rowu i strzelają z odległości kilku kroków. Gdy w przerwie między egzekucjami spod ciał wypełza zakrwawione dwuletnie dziecko, Calley wrzuca je z powrotem do rowu i zabija jednym strzałem.

Ale nie wszyscy uczestniczą w orgii mordowania. Sanitariusz meksykańskiego pochodzenia George Garza znajduje 6-letniego chłopca z przestrzelonym ramieniem i starannie bandażuje mu ranę. Czarnoskórzy Harry Stanley i Herbert Carter, dwa szczury tunelowe, czyli żołnierze wyspecjalizowani w walkach w wielusetmetrowych tunelach drążonych przez partyzantów Wietkongu, w prymitywnym bunkrze znajdują innego chłopca. Każą mu siedzieć cicho i nie ruszać się. Leonard Gonzalez natrafia na skraju wsi na 12-letnią dziewczynkę z postrzałem klatki piersiowej. Dziecko wyje z bólu. Gonzalez polewa wodą z manierki czoło dziewczynki, próbuje zwilżyć jej usta, by choć trochę ulżyć w cierpieniu. Gdy tylko wstaje, jego kolega dobija ranną. Czarnoskóry Robert Maples odmawia Calleyowi strzelania do cywilów nad rowem irygacyjnym. Calley mierzy do niego z karabinu, ale koledzy zasłaniają Maplesa.

Jednym z krążących nad My Lai helikopterów jest maszyna obserwacyjna pilota Hugh Clowersa Thompsona Jr. Thompson jest ochotnikiem, świetnym pilotem. Ma opinię agresywnego awanturnika, ale w powietrzu z żelazną konsekwencją zawsze przestrzegał zasady, że nie wolno otwierać ognia do ludzi na ziemi, jeśli nie widać, że są uzbrojeni. Teraz z rosnącym przerażeniem spostrzega, jak kapitan piechoty podchodzi do wietnamskiej kobiety, kopie ją i zabija jednym strzałem. Potem na wschodnim krańcu My Lai dostrzega rów melioracyjny wypełniony ciałami. Obniża lot. Niektórzy ranni w rowie ruszają się. Parę metrów dalej amerykańscy piechurzy spokojnie palą papierosy. Po chwili obserwator jego śmigłowca Glenn Andreotta melduje, że widzi, jak amerykański sierżant strzela do ludzi siedzących w jakimś zagłębieniu terenu. Przed oczami Thompsona w jednej chwili stają zbrodnie hitlerowców. Gdy dostrzega grupę żołnierzy 2. plutonu biegnącą za kilkunastoma wieśniakami z dziećmi uciekającymi do prymitywnego schronu, nie namyślając się, ląduje między Amerykanami i Wietnamczykami. Strzelcowi pokładowemu Lawrence'owi Colburnowi rozkazuje strzelać do żołnierzy, jeśli ci zaczną strzelać do wieśniaków. Oszołomiony Colburn odwraca karabin maszynowy w kierunku swoich. Thompson wzywa załogi krążących w górze helikopterów szturmowych, by pomogły mu wywieźć z My Lai bronionych przez siebie Wietnamczyków. Piloci dwóch szturmowców Danny Millians i Brian Livingston lądują na polu, zabierają na pokład dwóch mężczyzn, dwie kobiety, kilkoro dzieci i wywożą ich parę kilometrów za My Lai.

Thompson podrywa maszynę. Kończy się paliwo, lecz gdy śmigłowiec przelatuje nad rowem pełnym ciał, Andreotta woła, że widzi wśród zabitych jakiś ruch. Thompson ląduje nieopodal. Andreotta i Colburn podchodzą do rowu. Przerzucają zakrwawione, porozrywane pociskami ciała i znajdują trzyletnie dziecko pokryte krwią. Jest całe, to krew jego bliskich. Andreotta układa zszokowanego malca na swoich kolanach. Thomas startuje i bierze kurs na szpital wojskowy w Quang Ngai. Za nimi zostaje płonące My Lai z ponad dwustu zamordowanymi mieszkańcami. Nad rowem pełnym ciał ofiar oprawcy palą papierosy i jedzą suchy prowiant. Już czas lunchu.



Ludobójstwo, eksterminacja, rzeź