Bruce Felton & Mark Fowler

 

NAJLEPSZE

NAJGORSZE

NAJBARDZIEJ NIEZWYKŁE

 

1993

 

 

Najlepsza książka: W. H. Auden powiedział kiedyś, że jeśli zostałby zesłany na bezludną wyspę i mógłby zabrać ze sobą tylko jedną książkę, wybrałby oxfordski Wielki słownik języka angielskiego, gdyż zawiera on elementy wszystkich znakomitych książek napisanych w tym języku.

Odpowiedź na pytanie: Jaka jest, twoim zdaniem, najlepsza książka, jaką kiedykolwiek czytałeś? często jest banalna, ale czasem pojawiają się bardzo odkrywcze repliki. Pewien przedsiębiorczy wydawca w 1890 r. przedstawił długą listę wysoko cenionych książek wybitnym postaciom życia kulturalnego swoich czasów z pytaniem, które są dla nich najbardziej znaczące. Efekty opublikowano w pamflecie zatytułowanym Sto najlepszych książek. Carlyle wybrał Homera, Platona, Hume'a i Adama Smitha, w tym właśnie porządku. Swinburne polecał Szekspira, Ajschylosa, Biblię, Homera i Sofoklesa, podczas gdy William Morris optował za Biblią hebrajską, Homerem i Hezjodem. John Ruskin odpisał: "Pomysł, że jakikolwiek rozsądny śmiertelnik znalazłby wystarczającą ilość czasu dla przeczytania stu książek, nakłania mnie do całkowitego milczenia na ten temat", jednak molestowany, umieścił na szczycie swej listy Edwarda Leara, wielkiego autora limeryków i poezji nonsensu. Oscar Wilde również niechętnie odniósł się do wybierania stu najlepszych książek. "Obawiam się, że mogłoby to być niemożliwe - powiedział - napisałem dopiero pięć".

Biblia, Szekspir i Homer byli niekwestionowanymi faworytami ludzi pióra w dziewiętnastym stuleciu i lista wybrańców mogłaby w zasadzie pozostać do dziś nie zmieniona. Niewiele prac współczesnych może znaleźć się w pobliżu czołówki naszej "Najlepszej setki", włączając w to powieści Tołstoja, Dickensa, Wstęp do psychoanalizy Freuda.

 

 

Najgorszy poeta: "Najbardziej wstrząsającym wypadkiem mojego życia - napisał wielki William McGonagall - był czas, gdym przed sobą odkrył, żem Jest poeta, a działo się to w 1877 roku... W kojącym świetle lipcowego słońca, gdy drzewa i kwiaty w całej swojej kwiecistości byli ubrane". Aż do tego fatalnego dnia McGonagall był sobie zwyczajnym tkaczem, a jednak w wieku pięćdziesięciu dwóch lat porzucił swe krosna i rozpoczął absurdalną, paranoiczną karierę, jaka nie ma sobie równych w annałach literatury.

Tak jak Vachel Lindsay wędrował od drzwi do drzwi, deklamując swoje strofy i sprzedając rękopisy za parę groszy lub kęs strawy. Jednak, w przeciwieństwie do Lindsaya, McGonagall był wyjątkowym, niespotykanym wprost beztalenciem. Jego wiersze charakteryzowały się kurczowym rytmem, rymami - rzec by można - częstochowskimi, gramatycznymi koszmarami i potworną pisownią.

Z początku ludzie przybywający posłuchać McGonagalla w Dundee, Edynburgu, Londynie czy Nowym Jorku siedzieli oniemiali, z rozdziawionymi zdumieniem ustami. Później, gdy jego sława rozniosła się, miłośnicy poezji przychodzili na jego wieczory autorskie uzbrojeni w zepsute jaja i pomidory. Te cuchnące pociski znajdowały znakomite zastosowanie podczas recytacji takich dzieł, jak np: "Próbowane zamorderstwo na Krulowej", czy "Sławna łopowieść wielorybia" i szczególnie ulubiona przez nas "Bitwa o Abu Klea":

 

Oh, nie było widoka tak dziwnego i strasznego,

Jak widzieć pułkownika Burnaby walkom związanego;

Wrogów swych mieczem okrutnie bił,

Aż mu w szyjną tętnicę ktoś dzidę wbił.

 

Jednak małe urywki nie oddają sprawiedliwości poezji McGonagalla. Przyjmowany w większych dawkach, potrafił być porażająco zły. Jako skromny przykład przytoczmy tu fragment jego ody do abstynencji "Demon wódki":

 

O, wódki ty demonie, niszczycielu okrutny,

Tyś ludu przekleństwo co niesie los smutny,

Cóżeś ludzkości uczynił, pomyśleć mi dajcie przez chwilę,

Odpowiem: tyś spowodował przykrych chorób aż tyle.

 

Tyś namówił matkę do dziatek swych porzucenia,

A także ojca, by jak zwierze żył bez sumienia,

 Tak, że opuścił swą żonę kochaną wraz z całą rodziną,

Wydając niemądrze zarobki na piwo i wódkę i wino.

 

A gdy już tak głupio pozbył się swych pieniędzy, to bił swoją żonę

Ten człowiek, co obiecywał na całe życie jej obronę-

Nie byłby przecie takim, gdyby nie było pijaństwa wśród ludzi,

Bo nie bił przedtem swej żony lecz wódka w nim diabła obudzi.

 

A kiedy się upił to obrzydła mu żona,

Bo zrobiła mu awanturę jakby była szalona;

A gdy zobaczył, że też jest pijana, to wściekł się okropnie,

I w gniewie i furii bił ją i bił wielokrotnie.

 

A gdy tak ją uderzał, to pękła jej czaszka,

I możliwe, że biedną kobietę śmierć spotkała straszna,

Choć przecież, gdyby mocnych trunków nie można było dostać,

Zabitą by nie musiała ta biedna żona zostać.

 

Wtedy nieszczęsny małżonek aresztowań i do więźnia jest wsadzony,

Jak smutno swój los opłakuje i swojej zabitej żony,

Więc godzinę przeklina gdy się urodził był,

I krąży po swej celi, tak i w przód i w tył.

 

A kiedy nadchodzi, coraz to bliżej ów dzień rozprawy,

Przez to zabójstwo bynajmniej, uroni łzę - bo ma obawy;

Więc on wyznaje: "Oh, picia demonie ty brzydki,

czyż umrzeć już muszę?"

Z szafotu ostrzega więc ludzi: "Nie pijcie, lecz dbajcie o duszę!"

 

A nie jest to nawet połowa...

McGonagall był całkowicie pewny swej wielkości, choć nie udało mu się nikogo innego o tym przekonać. Zbiór wierszy McGonagalla jest osiągalny w wydawnictwie Stephen Greene Press. W przedmowie do tego wydania James L. Smith, doktor filozofii, oddaje wierszoklecie z Dundee hołd, mówiąc o nim: "niekwestionowany, wielki mistrz antyliteratury języka angielskiego".

 

 

Najbardziej niezwykłe tłumaczenie: Ecce Eduardus Ursus scalis nunc tump-tump-tump occipite gradus pulsante post Christophorum Robinum descendens. Albo innymi słowy: "Przedstawiam wam Misia Puchatka, który właśnie w tej chwili schodzi po schodach. Tuk-tuk, tuk-tuk, zsuwa się Puchatek na grzbiecie, do góry nogami, w tyle za Krzysiem". Fragment ten jest oczywiście zaczerpnięty z Winnie ille Pu, łacińskiego tłumaczenia klasyki dziecięcej A. A. Milne'a, wydanego przez E. P. Dutton & Co. tuż przed Gwiazdką 1960 roku. Alexander Leonard, europejski lekarz, spędził całe trzy lata, pracując w pocie czoła nad przygotowaniem manuskryptu.

Mimo to nie wydaje się zbyt prawdopodobne, aby wielu rodziców potrudziło się i przeczytało sto dwadzieścia sześć stron tekstu w języku cezarów swym pociechom. W rzeczywistości jedynymi ludźmi, którzy potraktowali przekład poważnie, są zrzędzący klasycyści, recenzujący go w ogólnie oskarżycielskim tonie. Mimo to jako temat do konwersacji za trzy dolary Winnie ille Pu odniósł znaczący sukces; sprzedano ponad sześćdziesiąt tysięcy egzemplarzy.

Wszystkie znane postaci Milne'a są w książce obecne: i tak Prosiaczek zwie się Porcellus, Królik to Lepus, jednakże Heffalump pozostaje Heffalumpem w każdym (prócz polskiego, gdzie mamy Kłapouszka) języku. A oto następna łamigłówka dla zagorzałych łacinników: Suspiria duxerunt et consurrexerunt... deinde spinis nonnullis vepris e natibus evulsis ad mutua dicta reddenda consederunt.

 

Najlepsze nagrania odgłosów przyrody: Każdego roku British Wildlife Recording Society organizuje konkurs na najlepsze nagranie odgłosów natury w różnych kategoriach. W 1972 roku, na przykład, Ray Goodwin z Gloucestershire zdobył pożądaną nagrodę za "najbardziej niezwykłą ścieżkę dźwiękową" swoją taśmą "Ślimak winniczek jedzący liść sałaty". W opisie reporterskim określono ją jako serię buczących, wwiercających się w uszy chrupań, trwającą około dwóch minut. Był to drugi, ważny triumf Goodwina w ciągu ostatnich dwu lat. Jego nagranie dźwięków, jakie wydaje żuk gnojownik przy pracy, zdobyło w 1971 roku główną nagrodę.

Podsłuchiwanie dzikiego życia może być fascynującym i pełnym wyzwań hobby. Wymaga ono nauczenia się jak zwieść naturalną nieśmiałość i podejrzliwość zwierząt, a także pokonać szereg złożonych problemów technicznych i transportowych (na przykład kwestie zainstalowania superczułych mikrofonów i sprzętu nagrywającego na często niedostępnych bagniskach, szczytach drzew, itp.). Nie wystarczy usiąść w salonie i nagrać prywatne konwersacje prowadzone przez mieszkające u ciebie mrówki faraona. Stowarzyszenie Wildlife Recording wymaga niezłomnie, aby "wszystkie nagrania rejestrowały odgłosy stworzeń dzikich i wolnych".

Stowarzyszenie Nagrywania Dźwięków Dzikiej Natury liczy sobie stu siedemdziesięciu stałych członków i jest jedyną tego typu organizacją na świecie. Jak łatwo przewidzieć, stowarzyszenie posiada wspaniałą kolekcję nagranych świergotów, wrzasków, warknięć, chrząkań, gwizdów, wyć i bzykań, w tym także pierwsze nagranie ptasiego śpiewu, dokonane w roku 1898 przez Ludwika Kocha - ojca dźwiękowej dokumentacji dzikiej natury - na woskowym walcu do gramofonu Edisona.

I jeszcze ostatnia uwaga: zwycięzcą roku 1972 w "dziale ssaków" został Arthur Acland, siedemdziesięcioletni emerytowany sprzedawca bielizny z Kentu. Jego zwycięska ścieżka dźwiękowa nosi następujący tytuł: "Humorystyczne nagranie jeża, ostrzegawczo warczącego na pozostałych członków swej ruchliwej familii podczas siorbania mleka z miseczki".

 

 

Najgorszy spektakl operowy: Enrico Caruso i Maria Jeritza wystąpili wspólnie w pamiętnym przedstawieniu "Carmen" w nowojorskiej Metropolitan Opera House. Jako element scenografii w ostatnim akcie powóz z Carmen i Escamillem wciągnęły na scenę prawdziwe konie. Postawiony przed ogromną publicznością, w jaskrawych światłach rampy jeden z rumaków, debiutujący w Metropolitan, stał się wyjątkowo nerwowy. W końcu, na samym środku sceny, w wysoce nieprzystojny sposób dał wyraz swej obezwładniającej tremie.

Niewiele później, podczas finalnej sceny, gdy Caruso miał zasztyletować swą partnerkę, Jeritza odmówiła umierania na scenie. Caruso ponownie dźgnął ją wołając: "Giń! Padaj już!" Madame Jeritza w odpowiedzi zawołała: "Umrę, jeśli tylko znajdziesz mi czysty kawałek podłogi!"

 

 

Najgorszy kawał: Prawie dwa wieki od czasu zrobienia tego dowcipu oszustwo z Berners Street z 1809 roku wciąż wydaje się cudownym żartem, radosnym płodem geniusza komizmu w najczystszej postaci. Słysząc o tym po raz pierwszy, tym, którzy chadzają do kina, przed oczyma stanie scena z "Nocy w operze" braci Marx. Po prawdzie żart był niezupełnie zabawny. Dla wszystkich weń zaangażowanych był to całodzienny koszmar.

Zaczęło się to od Teodora Hooka, notorycznego kawalarza, który szedł sobie spacerkiem willową uliczką Berners Street, na obrzeżach Londynu. Bez żadnego szczególnego powodu dom pod numerem 54, nijaka budowla wyrastająca z chodnika jak wszystkie inne surowe i niczym nie wyróżniające się wokół domy, przykuł uwagę pana Hooka. Zwrócił się on do swego towarzysza, jegomościa nazwiskiem Higginson, z pomysłem, że uczyni on dom pod numerem 54 najsłynniejszym miejscem w całym Londynie. Zaproponował zakład o to, i zakład stanął.

W ciągu paru dni Hook stwierdził, że jedynym mieszkańcem domu jest starsza wdowa, pani Tottingham. W ciągu następnego tygodnia wysłał ponad tysiąc listów z podrobionym podpisem pani Tottingham, każdy z jakimś figlem.

No i zaczęło się. Wczesnym rankiem z dobrze ukrytego miejsca naprzeciw Hook rozpoczął obserwację efektów swojego dzieła. Przed drzwiami frontowymi pani Tottingham zebrał się tuzin kominiarzy, logicznie dowodzących, że zostali wynajęci do oczyszczenia komina. Starsza pani była mocno zakłopotana - nie zamawiała żadnych kominiarzy. Wobec jej szczerego zmieszania kominiarzom, z których wielu przybyło z drugiego końca miasta, nie pozostało nic innego, jak odejść, wznosząc ręce do nieba. Kiedy tylko nieszczęsnej kobiecie udało się nieco odsapnąć, pojawiła się kolejna procesja, złożona z kilkunastu węglarzy - każdy z toną węgla na wozie "wedle zamówienia szanownej pani". Naturalnie pani Tottingham nie zamawiała żadnego węgla, podobnie jak nie zamawiała wielkiego wozu pełnego mebli - unikalnych stolików, krzeseł i bibelotów, który pojawił się wkrótce, razem z transportem beczkowego piwa, domowymi organami, kilkuset kilogramami ziemniaków, ani karawanu na dokładkę. Pod drzwiami stawili się również w komplecie wytwórcy konfekcji ze swymi towarami, także producent peruk, a za nim cały szereg krawców, rzeźników, jubilerów, mechaników, kuśnierzy, sprzedawców warzyw, hydraulików, tapicerów i optyków. Przybyło także dwóch lekarzy i jeden dentysta, wszyscy trzej z solennym zamiarem przebadania pani Trottingham na okoliczność opisanej w liście niezwykłej choroby.

Podczas gdy cały ten tłum przewalał się pod drzwiami pani Trottingham, Berners Street beznadziejnie została zakorkowana niezliczoną ilością wozów dostawczych, bryczek, powozów, dorożek i gapiów. Zjawiła się również policja dla przywrócenia porządku, lecz jej wysiłki spełzły na niczym. Pojawił się wtedy książę Yorku, głównodowodzący armii imperium. Napisano do niego, że jeden z jego zaufanych leży śmiertelnie chory w domu pod numerem 54 Berners Street i rozpaczliwie pragnie coś mu powiedzieć przed śmiercią. Przybyły również inne osobistości: arcybiskup Canterbury, minister sprawiedliwości, zarządca banku Anglii i burmistrz Londynu.

Była to ostatnia osoba zamykająca tę groteskową kawalkadę. Miał on zresztą już wcześniejsze doświadczenia tego typu i istniały pewne powody do podejrzewania mr. Hooka o autorstwo całego zamieszania. Spokój i porządek zostały wkrótce przywrócone, po ściągnięciu dodatkowych posiłków policji. Jeśli idzie o Hooka, to wygrał oczywiście zakład i udało mu się także zachować anonimowość, jednakowoż przezornie przez dłuższy czas nie pokazywał się publicznie na terenie Londynu.

 

 

Najbardziej niezwykła kolekcja: Najbardziej niezwykła kolekcja czego? - możecie zapytać. Cóż, przez czterdzieści lat Homer i Langley Collyer zgromadzili kolosalną stertę wszystkiego, co tylko można sobie wyobrazić. Ludzie zawsze wiedzieli, że jest coś dziwacznego w braciach Collyer. Obydwaj panowie byli absolwentami college'u; Homer był wykształconym w Columbii prawnikiem. Przez dziesiątki lat prowadzili całkowicie odosobnione życie w nowojorskim mieszkaniu, odziedziczonym po ojcu, lekarzu ginekologu. Jak dalece można sięgnąć pamięcią, nigdy nie mieli żadnych przyjaciół ani gości. Jeśli idzie o ścisłość, robili wszystko co było w ich mocy, aby ich dom nie zachęcał do składania im jakichkolwiek wizyt: drzwi zawsze zaryglowane, okna zasłonięte żaluzjami, a gaz, woda i elektryczność od dawna były odłączone. Nikt jednakże nie przeczuwał, jak osobliwi to byli ludzie aż do dwudziestego pierwszego marca 1947 roku, kiedy anonimowy informator przekazał policji wiadomość o nieboszczyku na Piątej Alei 2078 - w rezydencji Collyerów w Harlemie.

Na scenę wjechały wozy policyjne. Kiedy wołanie ani stukanie do drzwi nie przyniosło żadnego skutku, policjanci zdecydowali się wyważyć drzwi, ale to również się nie udało. Jak podaje oficjalny raport, droga była zablokowana ogromną "ścianą zbudowaną z gazet, składanych krzeseł, połamanych skrzyń, kawałków prasy do wina, połówki maszyny szwalniczej, składanych łóżek, fragmentów foteli bujanych i niezliczonej ilości innego śmiecia i złomu". Do środka dostano się oknem na drugim piętrze.

Po długich poszukiwaniach w gąszczu surrealistycznego magazynu, jakim było mieszkanie, odnaleziono w końcu Homera Collyera leżącego na łóżku, zmarłego na serce lub z głodu. W dłoni ściskał numer "Żydowskiej Gazety Porannej" z dwudziestego lutego 1920 roku. Aby ta makabra stała się jeszcze bardziej tajemnicza, okazało się, że Homer nie mógł czytać tej ani żadnej innej gazety, gdyż był ślepy. Właściciel miejscowego sklepu warzywnego zeznał, że zmarły zwykł był zjadać sto pomarańczy tygodniowo, wierząc, że owa dieta przywróci mu wzrok. A jak kiedyś wyjaśnił Langley, brat zmarłego, ślepota Homera była przyczyną zgromadzenia tej góry starych gazet: "Zbieram je dla niego, bo kiedy odzyska już wzrok, to będzie mógł odrobić zaległości w lekturze..."

Nie było nigdzie żadnego śladu po Langleyu, ale spodziewano się jego pojawienia na pogrzebie brata. Jednak nie przyszedł. Zorganizowano więc zakrojone na szeroką skalę poszukiwania. Detektywi policyjni przerzucili dziesiątki ton amerykańskich i zagranicznych dzienników, tysiące kartonowych pudeł i pudełek, niezliczone szmaty, całe lasy meblowe, dziesiątki części samochodowych, pięcioro skrzypiec, siedemnaście pianin i mnóstwo innych rzeczy. Pozbierano i wywieziono ogółem sto czterdzieści ton zróżnicowanej materii, pieczołowicie gromadzonej przez zapobiegliwych braci.

Dziewiętnaście dni trwały poszukiwania Langleya, zanim znaleziono go niecałe dwa metry od miejsca śmierci jego brata - pogrzebanego pod stertą wszechobecnych gazet, walizą pełną metalowych obrzynków, maszyną do szycia i trzema skrzynkami pełnymi chleba. Zginął w jednej z pułapek, które przygotował dla zabezpieczenia swej kolekcji.

 

 

Najgorszy sport kontaktowy: Mało znany w Polsce, ale cieszący się pewną, choć niewątpliwie umiarkowaną popularnością w Walii, jest tak zwany purring. Rządzi się on następującymi, prostymi zasadami: dwaj przeciwnicy stają twarzą w twarz naprzeciw siebie, trzymając się krzepko za ramiona. Na sygnał startu zaczynają kopać się po goleniach ciężkimi buciorami o okutych stalą czubkach. Przegrywa ten, który pierwszy puści ramiona przeciwnika.

Można także w tym miejscu przypomnieć modne w Rosji lat trzydziestych policzkowanie. Była to bardzo prosta gra - tylko dwóch zawodników bijących się otwartymi dłońmi po twarzach aż do chwili, gdy jeden lub drugi krzyknie. Najsłynniejszy mecz miał miejsce w Kijowie w roku 1931 między Wasylem Bezbrodnym i Michałko Goniuszym. Rozgrywka trwała ponad trzydzieści godzin, zanim widzowie rozdzielili okrwawionych i milczących nadal przeciwników.

Istnieje pewna forma zawodów atletycznych potencjalnie bardziej mrożąca krew w żyłach niż każda z powyżej wymienionych: rzut granatem jest oficjalną dyscypliną lekkoatletyczną w Chińskiej Republice Ludowej.

 

 

Najbardziej niezwykły skandal sportowy: Złe wiadomości dla miłośników wielkich imprez: zwycięski bieg w Międzynarodowych Wyścigach Żółwi Nowego Świata (NWITTC) w 1974 roku został unieważniony. "Nie mam słów na określenie tego"- powiedział dziennikarzom wstrząśnięty Cutler Jissom, przewodniczący NWITTC, gdy dowiedział się, że żółw, który wygrał (w wyścigu brało udział dziewięć państw i dwustu zawodników), był nieuczciwie umocowany na podwoziu zabawkowego samochodziku i w ten sposób napędzany mechanicznie. "W tym roku wyścigi żółwi mały szansę awansowania do sportu masowego - powiedział pan Jissom - a teraz nasze nadzieje legły w gruzach".

Niezwykłym wyścigiem jest organizowany symultanicznie w Olney w Wielkiej Brytanii i Liberal w Kansas kobiecy Wyścig Naleśnika. Panie ubrane w domowe spódnice i bluzki, z czepcami na głowach startują do czterystupiętnastojardowego sprintu (niecałe trzysta osiemdziesiąt metrów), dzierżąc w dłoni żelazną patelnię. W trzech punktach trasy zawodniczki muszą przerzucić swoje naleśniki na drugą stronę. Zgubienie naleśnika nie jest równoznaczne z dyskwalifikacją, trzeba jednak takiego upadłego placka podnieść, oczyścić z brudu i kurzu i pędzić dalej.

Tradycja mówi, że pierwszy Wyścig Naleśnika odbył się pięć wieków temu, kiedy jedna z niewiast miasta Olney zorientowała się, że jest już spóźniona na mszę i pognała do kościoła tak jak stała, bezmyślnie trzymając w ręce rozpaloną patelnię. Nawiązując do tego historycznego rodowodu, meta dzisiejszych Wyścigów Naleśnika ustawiona jest we wrotach miejskiego kościoła. Aktualny rekord wynosi pięćdziesiąt dziewięć i jedną dziesiątą sekundy, a ustaliła go Kathleen West z Kansas w 1970 roku.

 

 

Najbardziej niezwykły burmistrz: Agencja Reutera doniosła przed laty, że "rozszalał się zaciekły spór, ponieważ talk do stóp o nazwie Pulvapies został wybrany na burmistrza miasta liczącego cztery tysiące stu mieszkańców".

Nadmorskie miasteczko Picoaza w Ekwadorze było w trakcie apatycznej kampanii wyborczej, gdy producent dezodorantów do stóp wystąpił z następującym sloganem: "Głosuj na któregokolwiek z kandydatów, lecz jeżeli chcesz się dobrze i zdrowo czuć - głosuj na Pulvapies". W przeddzień wyborów wzmógł jeszcze swoją kampanię, rozdając wszędzie ulotki o sugestywnej treści: "Na burmistrza: szlachetny Pulvapies".

W jednej z najbardziej absurdalnej okoliczności towarzyszącej demokracji wyborcy z Picoaza wybrali na stanowisko burmistrza talk do stóp bezwzględną większością głosów. Pulvapies miał także niezłe notowania w sąsiadujących z Picoaza rejonach.

 

 

Najbardziej niezwykły kandydat na prezydenta: Latem 1975 roku niejaki Emil Matalik zapowiedział zgłoszenie swojej kandydatury do urzędu prezydenckiego. Podkreślił on, że jego polityka wykracza daleko poza wąski nacjonalizm. Jak powiedział przedstawicielom prasy: "prawdziwie pragnę zostać prezydentem ogólnoświatowym. Problemy, jakie narosły wokół naszego globu, dochodzą do krytycznego punktu. Jedynym rozwiązaniem jest prezydent świata".

Między innymi problemami naszego świata jest, jak powiada Matalik "nadmiar zwierząt i życia roślinnego, w szczególności drzew". Pod rządami Matalika w każdej rodzinie dozwolone będzie maksymalnie jedno dziecko, jedno zwierzę domowe i jedno drzewo.

Matalik - były skaut i oficer lotnictwa zapowiada, że jego farma w Bennett w stanie Wisconsin zostanie stolicą świata po jego elekcji.

 

 

Najgorszy sędzia: Sędzina sądu municypalnego Los Angeles została zawieszona w prawach wykonywania swojego zawodu w wyniku oskarżenia jej o jakieś dwa tuziny różnych - wszystkich w równym stopniu pomysłowych - nadużyć proceduralnych.

Wymiar sprawiedliwości w osobach sędziów Sądu Najwyższego Kalifornii zarzucił pani sędzinie, że otumania i wpędza w malignę pracowników swojego biura przez notoryczne noszenie sukienek mini w gmachu sądu, trzymanie na kolanach swojego pudelka podczas prowadzenia sprawy, a także częste wybuchy ognistego temperamentu w sądzie. Stwierdzono również, że wtrącała adwokatów i publicznych oskarżycieli do więzienia, jeżeli zdarzyło się im rozzłościć kapryśną damę. Na domiar złego, w swoim pomalowanym na różowo apartamencie trzymała nakręcanego kanarka o wyjątkowo irytującym głosie. Najbardziej pomysłowym z jej występków była groźba zrobienia "sterylizacji kaliber trzydzieści osiem" oficerowi policji, który zwrócił jej uwagę za zbyt natarczywe używanie klaksonu samochodowego.

 

 

Najgorszy samosąd: Cyrkowa słonica o imieniu Mary w ataku wściekłości zabiła człowieka w miasteczku Erwin w stanie Tennessee w październiku 1916 roku. Żądając sprawiedliwości, rozwścieczeni mieszkańcy zaciągnęli zwierzaka pod kolejowy dźwig z zamiarem powieszenia go. Na oczach pięciotysięcznego tłumu głodnych widowiska gapiów tłuszcza przez pełne dwie godziny krępowała ofiarę po to tylko, by spadła na ziemię, gdy stalowa lina, na której ją wieszano, pękła pod ciężarem słonicy. Egzekucja powiodła się dopiero za drugim podejściem.

Możemy być pewni, że Mary nie była pierwszą ani jedyną ofiarą wyroku śmierci. Rozprawy sądowe przeciwko zwierzętom łamiącym prawo nie są czymś aż tak niespotykanym, jak mogłoby się wydawać na zdrowy rozum. Istnieje co najmniej jeden tekst pisany na temat zwierząt w świetle prawa: klasyczna pozycja z 1906 roku, autorstwa E. R. Evansa, pod tytułem Postępowanie kryminalne i kara główna wobec zwierząt. W owym roku szwajcarski sąd skazał na karę śmierci psa oskarżonego o pomoc w napadzie zbrojnym.

 

 

Najbardziej niezwykłe ziarnka gradu: Zanotowano już ziarnka gradu wielkości orzecha włoskiego, pomarańczy, a nawet piłki futbolowej, lecz wszystko to wygląda blado przy okazie, który spadł w Niemczech w 1930 roku. Pięciu pilotów szybowców, wysoko nad górami, dostało się w bardzo złe warunki atmosferyczne i zostało zmuszonych do wyskoczenia. Zamiast jednak swobodnie spadać na ziemię, zostali wyniesieni przez gwałtowny prąd wstępujący w jeszcze wyższe warstwy chmur, gdzie pokryci zostali grubą warstwą lodu. Wtedy, jak ziarna gradu, zaczęli spadać, przy czym warstwa lodu, którą byli pokryci, topiła się i zamarzała - i z każdym cyklem stawała się coraz grubsza - w miarę, jak oni przelatywali na przemian przez cieplejsze i zimniejsze warstwy powietrza. Otworzyły się wszystkie spadochrony, lecz tylko jeden z tych ludzi ocalał. Inni dotarli na ziemię zamarznięci na śmierć, jako ludzkie ziarna gradu.

 

 

Najgorszy testament: Kiedy wykonawcy ostatniej woli Francisa H. Lorda z Sydney otworzyli testament, żona zmarłego dowiedziała się, że odziedziczyła "jednego szylinga na przejażdżkę tramwajem, ażeby mogła sobie gdzieś pojechać i się utopić".

Pani Bridget Filson z Bournemouth w Anglii potraktowała swego małżonka z mniejszym skąpstwem, aczkolwiek nie obyło się bez specjalnych instrukcji dla siostry zmarłej, aby sumę stanowiącą spadek dla wdowca odniosła ona osobiście do "najbliższego pubu, gdzie odnajdzie go pijącego za moją nieobecność".

 

 

Najbardziej niezwykły bigamista: Siostry syjamskie Josepha i Rosa Blazek z Czech pojawiły się w szpitalu w wieku trzydziestu dwóch lat. Pomimo tego, że bliźniaczki zrośnięte były kręgosłupem i kością krzyżową, Rose wydała na świat zdrowego, normalnego chłopczyka. Dziecko zostało wpisane do akt szpitalnych jako nieznanego pochodzenia, mimo że ojciec potwierdził swe ojcostwo i gorąco pragnął legalizacji związku i owocu zeń powstałego. Policja czeska ostrzegła poważnie niedoszłego młodożeńca, iż jeżeli tylko zrealizuje swoje ślubne zamiary, zostanie natychmiast aresztowany pod zarzutem bigamii...

 

 

Najbardziej niezwykła armia: Grecy byli przekonani, że uczucie łączące dwóch mężczyzn jest najczystszym rodzajem miłości. Konsekwencją tego było tolerowanie homoseksualnych miłości i miłostek w armiach strzegących polis, greckich państw-miast; w rzeczywistości wielu dowódców otwarcie te związki pochwalało. Dla przykładu, Święta Grupa Teb - elitarny miejski korpus uderzeniowy - całkowicie złożona była z par homoseksualnych. Przesłanką takiego doboru kandydatów było przekonanie, że mężczyzna raczej zginie niż zhańbi się lub okaże winnym tchórzostwa w oczach kochanka.

Podobnie w armii Sparty, najlepiej zdyscyplinowanej sile zbrojnej świata starożytnego, każdy z młodych rekrutów wprowadzany był w arkana sztuk miłosnej i wojennej przez dojrzałego mężczyznę, który był jednocześnie jego instruktorem i kochankiem. Udział na polu walki takich par, wojujących ramię w ramię, Spartanie uważali za najdoskonalszą taktykę.

W czasach chrystusowych przywódca partyzancki Jan z Giszala stosował strategię transwestytyczną. W Wojnach Żydów Józef-kronikarz z dezaprobatą pisze o nieortodoksyjnych uniformach noszonych przez ludzi Jana: "Doprawdy trefili oni włosy swoje i nosili odzienie kobiece, i ogolone mieli twarze, i namaszczone ciała, i bardzo nadobnie wyglądali, i mieli farbę pod oczami swemi, i zdawali się naśladować nie tylko wygląd kobiecy, ale i lubieżność kobiecą... I kiedy ich twarze niewieścimi się zdawały, oni prawą ręką zabijali; i kiedy chód ich zniewieściały był, oni rzucali się na mężczyzn i zabijali ich i byli wojownikami... I wyjmowali miecze swoje spod pięknie farbowanych płaszczy, i mordowali każdego, kogo naszli...".

 

 

Najlepszy rozpustnik: Dwóch farmerów z EarMlle w stanie Iowa pozwało swojego sąsiada, niejakiego Henry Bockenstedta do sądu za to, że pozwolił, aby jego buhaj zerwał się z uwięzi i przegalopował następnie przez pastwiska wokół, gdzie, jak skarżą się sąsiedzi, zgwałcił czterdzieści trzy jałówki czystej rasy Holstein w ciągu jednego popołudnia.

 

 

Najbardziej niezwykły pas cnoty: Niektóre samice węży noszą pasy cnoty. Aby zakończyć proces dobierania partnerów, samiec wydziela gumiastą "zatyczkę", która blokuje wejście do dwuzadaniowego, wydalniczo-rozrodczego otworu spotykanego u wielu samic zwierząt niższego rzędu, zabezpieczając się w ten sposób przed zdradą partnerki z jakimkolwiek innym samcem.

Jak sądzi Michael C. Devina, zoolog z Uniwersytetu Michigan, ten szczególny pas cnoty może być sposobem natury na zabezpieczenie zapłodnionych jajeczek przed skażeniem nasieniem innego samca.

Prawdziwe pasy cnoty - cała gama skórzanych i metalowych, używanych przez ludzkość od czasów średniowiecza - były wyrabiane i sprzedawane przez co najmniej cztery różne kompanie w Paryżu jeszcze we wczesnych latach naszego stulecia. Nawet całkiem niedawno, bo w 1934 roku aresztowano i osądzono francuskiego piekarza Henri Littiere'a za zmuszanie swojej żony do noszenia takiego zabezpieczenia. Jednakże pas pani Littiere nie był tuzinkowym pasem produkowanym fabrycznie, lecz specjalną kopią prototypu pasa cnoty, wystawionego w Muzeum Cluny - ze srebra i aksamitu, wykonaną przez ortopedę na zamówienie szanownego małżonka. Zazdrosny piekarz dostał za swoje szowinistyczne poglądy wyrok w zawieszeniu i grzywnę w wysokości pięćdziesięciu franków.

 

 

Najgorsza kuracja: W lutym 1685 roku król Anglii Karol II zmarł rażony apopleksją, a w każdym razie tak zaręczają jego biografowie. Po prawdzie, równie dobrze przyczyną śmierci mogła być kosztowna i złożona kuracja, zastosowana wobec chorego króla przez najlepszych lekarzy jego czasów.

Rankiem w dniu ataku do pokoi królewskich wezwano dwunastu lekarzy, którzy natychmiast rozpoczęli stosowanie wyczerpującej kuracji dla oczyszczenia z trucizn królewskiego ciała. Na początek upuszczono mu prawie kwartę krwi (1.136 litra); podawano nieszczęśnikowi również potężne ilości środków wymiotnych, aby zmusić organizm do zwrócenia toksyn i całej reszty zawartości żołądka. Przepłukano również jelita gwałtownie działającą, zawierającą czternaście składników lewatywą, jednak królewska choroba nie ustępowała ani na cal.

W ciągu następnych kilku dni medycy ogolili Karolowi głowę, znacząc ją rozpalonym do czerwoności żelazem, wypełnili jego nos wywołującym kichanie pyłem, obłożyli gorącymi plastrami, które później zerwali (ku jego wielkiej przykrości), i zaordynowali kolejną serię potężnych lewatyw, jedną gorszą od drugiej, które zaaplikowano szesnaście razy w ciągu jednej nocy. To również nie dało żadnej poprawy. U Karola wystąpiło owrzodzenie gardła, bóle całego ciała i zimne poty, przeciw którym lekarze nasmarowali królewskie stopy nieprawdopodobnym środkiem zmiękczającym, złożonym z żywicy i gołębich odchodów.

Całe to leczenie nie przyniosło żadnych rezultatów, a Karol nikł w oczach. Lekarze w panice zaczęli wprost bombardować konającego monarchę upuszczeniami krwi, trepanacjami i powtarzanymi dawkami środków wymiotnych, przeczyszczających i lewatyw mogących rozpuścić skałę. Podawano mu tajemnicze substancje, których receptur szukano w dawnych księgach, jak na przykład perły rozpuszczone w amoniaku, proszki ze zmielonych kości ludzkiej czaszki i inne mityczne medykamenty. Wszystko na próżno - piątego dnia choroby, przepraszając, że tak długo umiera, Karol II wyzionął ducha.

 

 

Najgorszy lekarz: Z pewnością niektórzy słyszeli już o medycznych wybrykach doktora Johna Birkley'a, lekarza z Kansas, który w latach trzydziestych zbił fortunę na transplantacjach kozich jąder. Biorcami byli starsi panowie, pragnący odnowić swój wigor. Przekopując się przez annały oszustw odkryliśmy ostatnio, że doktor Birkley nie był pierwszym pomysłodawcą takich przeszczepów - ten zaszczyt należy się rosyjskiemu emigrantowi, chirurgowi o nazwisku Sergiej Woronow. Przedkładając gruczoły małpie nad kozie, doktor Woronow i jego naśladowcy przeprowadzili tysiące transplantacji w całej Europie, zrównując ceny młodych samców małp do poziomu przeciętnych kosztów niewielkiej rakiety kosmicznej.

Jednym z tych, którzy przeciwstawiali się przeszczepom małpich gruczołów, był bakteriolog Edward Bach, i to nie dla oczywistej przyczyny, że organizm ludzki odrzuci przeszczep, ale argumentując to tym, że operacje "mogą spowodować u pacjentów nieokiełznane zachowania małpoluda".

George Bernard Shaw w liście będącym repliką na publicznie wyrażone niepokoje Bacha przedstawia namiętną obronę małpiego charakteru: "Czy jakaś małpa kiedykolwiek wyrwała żyjącemu człowiekowi jądra, aby zaszczepić je innej małpie tylko dla krótkiego i nienaturalnego przedłużenia życia tejże małpy?" - pyta Shaw. "Czy Torquemada był małpą? Czy Święta Inkwizycja i Gwiezdne Wojny to wymysły małp? Czy zaistniała konieczność utworzenia specjalnego stowarzyszenia dla ochrony małpich dzieci, tak jak to było konieczne w przypadku ludzkich dzieci? Czy ostatnia z wojen była wojną małp czy ludzi? Czy bojowe gazy trujące są wynalazkiem małpim czy ludzkim? Jakim prawem pan doktor Bach bez rumieńca zażenowania na twarzy wypowiada w odniesieniu do małp słowo <<okrucieństwo?>> Człowiek pozostaje tym, czym był zawsze: najokrutniejszym, najbardziej gruntownie i maniakalnie zmysłowym ze wszystkich zwierząt".

 

 

Najbardziej niezwykłe fale mózgowe: Pewien kanadyjski neurolog w 1976 roku przeprowadził test elektro-encefalograficzny na galaretce cytrynowej, po czym okazało się, że apetyczny deser pulsuje falami o rytmie przyjmowanym na ogół za objaw życia.

Lekarz Adrian R. M. Upton, który prowadził te niekonwencjonalne badania EEG, podłączając elektrody do miseczki z galaretką na oddziale intensywnej terapii w szpitalu uniwersyteckim McMaster w Hamilton, Ontario, usiłował wykazać, że eksperyment został pomyślany nie dla dowiedzenia, że sproszkowaną żelatynę można wyuczyć prostych, acz użytecznych czynności, ani że dysponuje ona jakimś życiem uczuciowym. Jak stwierdził, obecność rozpoznawalnych fal mózgowych w zapisie EEG odkrytych u niewątpliwie martwego półmiska z galaretką jest raczej dowodem fałszywości odczytów elektro-encefalograficznych w ogólności.

"Nawet wobec śmierci mózgu - wyjaśnia doktor Upton - jest niezwykle trudno uzyskać płaski zapis EEG z powodu artefaktów". Artefakty w tym przypadku oznaczają błądzące impulsy elektryczne, emitowane przez sąsiednie urządzenia medyczne, systemy podające papier do zapisu itd., które wyłapywane są przez maszynę do EEG i zapisywane jako fale mózgowe. Jednakże dobry technolog - twierdzi doktor- potrafi się przed takimi błędami ustrzec."

 

 

Najbardziej niezwykły kamień nagrobny: Joseph Coveney był najbardziej szanowanym biznesmenem, działaczem społecznym i filantropem miasta Buchanan w stanie Michigan. Nic dziwnego, że jego prośba o pozwolenie na wzniesienie pomnika na publicznym cmentarzu spotkała się z natychmiastową zgodą ojców miasta. Coveney rozpoczął prace nad pomnikiem na początku lat siedemdziesiątych dziewiętnastego stulecia, wydając kilkanaście tysięcy dolarów na materiały, projekt i wykonanie. Pobożnych mieszczan Buchanan w dniu jego odsłonięcia, w 1874 roku, czekał jednak niewyobrażalny szok. Pomnik - od dawna wyczekiwany, o którego pięknie do tej pory mogli jedynie spekulować - okazał się antychrześcijańskim bluźnierstwem, czterościennym grobowcem pokrytym satanistycznymi inskrypcjami.

Napis na ścianie wschodniej głosił: JOSEPH COVENEY - Umarł tak jak żył, nie wierząc ani w Biblię, ani w Boga, ani w Chrześcijańską wiarę..." Na ścianie północnej widniało: "WOLNOŚĆ WYZNANIA: Im więcej Kapłanów, tym więcej Nędzy. Natura jest Bogiem prawdziwym, a Nauka prawdziwą wiarą..." Inskrypcja na zachodniej ścianie brzmiała: "WOLNOŚĆ SŁOWA: Im więcej Religii, tym więcej Kłamstw. Chrześcijaństwo rozpoczyna się snem, a kończy morderstwem..." I wreszcie na ścianie południowej można było przeczytać: "WOLNOŚĆ PRASY: Im więcej Świętych, tym więcej Hipokrytów."

Wkrótce po odsłonięciu pomnik i wraz z nim antychrześcijańskie sentymenty szacownego Coveneya zostały odsądzone od czci i wiary, drobne ornamenty zostały odłupane przez wandali, a inskrypcje pokryły graffiti z tytoniowej śliny, jaką spluwali na nie przechodnie. Podczas gdy w tak odległych, jak na przykład Chicago, miejscach gazety rozpisywały się z oburzeniem o świętokradztwie Coveneya, jego najbliżsi przyjaciele i co bardziej odpowiedzialni członkowie Rady Miejskiej Buchanan chuchali i pucowali pomnik, przestrzegając społeczeństwo przed zapominaniem wszystkich dobrodziejstw, jakie zmarły wyświadczył swojemu miastu.

W końcu cała ta wrzawa ucichła. Coveney umarł w 1897 roku i pochowano go z małą pompą w jego grobowcu. Obecnie, jak podaje "American Heritage", pomnik wciąż stoi, "ale radykalne wyznania Coveneya zostały w ogromnym stopniu zatarte przez czas i wandali".

 

 

Najgorsza kosmologia: Pewnego dnia w roku 1870 Cyrusowi Teedowi prawda objawiła się w takiej oto wizji: Krótkowzroczni naukowcy i badacze mylą się wszyscy; świat, w którym żyjemy, nie jest spłaszczoną kulą; nie jest to nawet płaski naleśnik; Ziemia od początku była, jest i zawsze będzie wklęsła. Odrzucając - albo reinterpretując raczej - odkrycia Kopernika, Galileusza, Newtona i Magellana, pan Teed konkluduje, że to, co zwykliśmy nazywać naszą "planetą", w rzeczywistości jest małym, okrągłym bąblem, ubytkiem w nieskończonym wszechświecie litej skały.

Rozwinięcie tej nowatorskiej idei wprawia w niejakie osłupienie. Słońce, Księżyc i gwiazdy unoszą się, według Teeda, w ciemnoniebieskiej chmurze, umieszczonej w centrum bąbla, a kontynenty i oceany rozmieszczone są na wklęsłej powierzchni, otaczając chmurę wokół. Przemienność dnia i nocy wywoływana jest rotacją Słońca, które pokazuje się nam raz od swojej świecącej, raz od ciemnej strony. A jeśli idzie o ciążenie, to jest to prosta siła odśrodkowa, wywołana powolnym, równym ruchem obrotowym kamiennego uniwersum.

Sceptyczny czytelnik może mieć pewne obiekcje, na przykład, jak to jest ze wschodami i zachodami słońca i księżyca. Wszystkie te niepokojące fenomeny, podobnie jak i złudzenie istnienia linii horyzontu czy migotanie gwiazd, wyjaśnione są gruntownie przez prawa "optyki Koresha" (Koresh jest hebrajskim odpowiednikiem imienia Cyrus). U podstaw optyki Koresha legło założenie, że światło porusza się po ciasnym okręgu, zachodząc na siebie. Wyjaśnia to - w każdym razie Teed wydaje się być w zupełności usatysfakcjonowany - dlaczego mieszkańcy San Francisco podnosząc wzrok nie widzą poprzez błękitny eter Tokia nad głowami. Zniewalające poglądy Teeda przysporzyły mu kilkanaście tysięcy zwolenników w całych Stanach Zjednoczonych. Zebrał ich wszystkich w na poły religijnej, na poły naukowej komunie "Unia Koresha" w Estero na Florydzie. Jednym z projektów komuny był zamysł zmierzenia Ziemi za pomocą przykładnic. Rezultaty były łatwe do przewidzenia: Teed wymierzył wklęsłość Ziemi, dowodząc ponad wszelką wątpliwość, że żyjemy wewnątrz bąbla, który nigdy nie pęknie.

Niewiarygodne, ale herezja Teeda przetrwała jego śmierć i rozproszenie jego uczniów, wskrzesiła ją na pewien czas admiralicja niemiecka i Adolf Hitler we własnej osobie. Imaginacyjna kosmologia Teeda znana była w Niemczech pod nazwą Hohlweltlehre, czyli Teoria Wydrążonego Świata, a hitlerowska marynarka wojenna uznała ją za wyjątkowo czarującą dla swoich wojennych przedsięwzięć. Według optyki Koresha dla różnej długości fal ugięcie światła ma różną wartość. Teoretycznie możnaby dzięki temu, używając specjalnego ekwipunku na podczerwień, spoglądać poza horyzont i zlokalizować flotę brytyjską zgromadzoną w angielskich portach. Ta uwodzicielska linia rozumowania doprowadziła Hitlera do zatwierdzenia dziwacznego eksperymentu naukowego, opisanego w Astronomii Popularnej G. P. Kuipera z 1946 roku. "Dziesięciu ludzi, pod naukowym kierownictwem doktora Heinza Fishera, eksperta w dziedzinie podczerwieni, zostało wysłanych z Berlina na Rugię, na Bałtyku, aby sfotografować oczywiście przy użyciu podczerwieni flotę brytyjską, przy kącie podniesienia około czterdziestu pięciu stopni". Misja się jakoś nie powiodła.

 

 

Najgorsza dyscyplina naukowa: Wydaje się nam dzisiaj zdumiewające, że frenologię uważano niegdyś za progresywną, godną uwagi i szacunku dyscyplinę, którą popierały takie osobistości, jak Karl Manc, Charles Baudelaire, George Eliot, Honore de Balzac czy królowa Wiktoria. Najostrzej wyrażony krytycyzm nadszedł ze strony Kościoła; studiowanie guzów na czaszce zostało w końcu zakazane w Wiedniu, jednak nie dlatego, że był to pseudonaukowy nonsens, ale że była to herezja przeciwstawiająca się religijnej doktrynie o wolnej woli.

Podstawowa idea frenologii została podjęta około roku 1800 przez anatoma austriackiego Franza Josepha Galla. Ujmując rzecz w skrócie, Gall przyjął, że osobowość człowieka składa się z pewnej liczby wrodzonych "zdolności", którym przypisane jest konkretne miejsce w mózgu. Im większy jest dany obszar mózgu, tym wyżej rozwinięta jest zdolność kontrolowana przez ten obszar. Dla przykładu, dużych rozmiarów guz u podstawy mózgu, wyraźny w zarysie czaszki, oznacza dobrze rozwiniętą zdolność "filoprogenitywności", czyli potrzebę robienia dzieci. Studiując uważnie wgłębienia i guzy na czaszce, doświadczony frenolog mógłby, teoretycznie przynajmniej, określić osobowość i możliwości pacjenta.

W Stanach Zjednoczonych frenologię przyjęto entuzjastycznie. Za poradą frenologów Clara Barton została pielęgniarką, a Bernard Baruch - finansistą. Generał George McClelland rekrutował szpiegów dla armii Unii na podstawie frenologicznych profili kandydatów, przykładając wagę do zdolności zachowania tajemnicy. Wydawca nowojorskiej "Tribune" sugerował całkiem poważnie, że można zmniejszyć liczbę wypadków dobierając specjalistów od kolei na podstawie kształtu głowy. Prezydenci James Garfield i John Tyler poddali się badaniu czaszki, a Ulysses Grant tak często spotykał się ze swym frenologiem podczas ośmiu lat urzędowania, że demokraci oskarżyli go w końcu o to, że to lekarz dyktuje jego politykę wewnętrzną. Terminów frenologicznych często używał w swoich wierszach Walt Whitman, który był tak dumny z wyników swego badania frenologicznego, dowodzącego niezwykłego rozwoju wszystkich zdolności, że publikował je nie mniej niż przy ośmiu okazjach.

Logiczną konsekwencją tej nielogicznej nauki była szeroko stosowana na południu Francji praktyka zawijania główek małych dzieci ciasnymi bandażami, by uformować mózg w pożądany kształt. Operacja nie miała charakteru kosmetycznego, jak podobne, stosowane wśród wielu plemion Afryki i Indian amerykańskich, lecz raczej praktyczny. Rodzice, kierowani nadzieją wpłynięcia na rozwój konkretnych ośrodków frenologicznych, czynili to, by zapewnić swym pociechom talenty, silniejszą osobowość czy po prostu życie pełne sukcesów.

Epilog: Kiedy Franz Gall zmarł w Paryżu w 1828 roku, pośmiertne badanie ujawniło, że jego czaszka była dwukrotnie grubsza niż przeciętnie.

 

 

Najbardziej niezwykły nawóz: Brytyjski lekarz S. L. Henderson Smith wierzy, że grzebanie i kremacja zwłok są niewłaściwymi i często niehigienicznymi metodami postępowania ze zmarłymi. Alternatywą, którą sugeruje Smith, jest przemiał i mieszanie ciał ze ściekami dla uzyskania użytecznego nawozu.

 

 

Najbardziej niezwykła forma zanieczyszczenia: Studenci Stanowego Uniwersytetu New York w Buffalo, którzy grozili wrzuceniem wizerunku Richarda Nixona do Niagary w 1973 roku, zostali ostrzeżeni przez policję, że mogą być aresztowani za zanieczyszczanie środowiska. Wycofali swoją groźbę.

 

 

Najgorsze co można uczynić kurczakowi: Z pewnością znane są spekulacje na temat użycia kurzych odchodów jako paliwa dla samochodów. Specjaliści z Departamentu Rolnictwa Stanów Zjednoczonych (USDA) twierdzą, że możliwe jest używanie kurzych odchodów jako paliwa dla samych kurcząt.

Karmienie kurcząt tym, co wydalają, wydaje się niesmacznym żartem, jednak naukowcy z USDA mają odmienne zdanie. Powiadają oni, że karmili już eksperymentalne obiekty (kurczaki awansowały tym samym do roli obiektów eksperymentalnych) delikatną mieszanką konwencjonalnego pokarmu i przetworzonych odchodów i nie podejrzewające takiego podstępu kurczaki nie połapały się w podłej grze. Próbowano także karmić bydło podobną mieszaniną (siedemdziesiąt procent normalnej paszy dla krów i trzydzieści procent przetworzonych odchodów kurzych). "To bardzo pożywny towar - powiada specjalista od żywienia USDA - jednak krowy nie cierpią tego smaku". Może pomogłaby szczypta estragonu...

Karmić krowy kurzym łajnem? Co nowego jeszcze wymyślą ci naukowcy? Dobrze, że pytacie: karmienie krów ludzkim łajnem - oni o tym już zdążyli pomyśleć. A co najmniej jeden naukowiec - doktor Rodney Kromann z Uniwersytetu Stanu Washington. Twierdzi on, że suszone w ujemnych temperaturach, sterylizowane i pozbawione zapachu ludzkie odchody mogą być apetycznym daniem dla bydła, choć przyznaje jednak, że "nikomu nie przypada do gustu idea wgryzania się w gówniany kotlet". W artykule opublikowanym w "Międzynarodowym Raporcie Żywieniowym" Kromann podaje, że przeprowadził chemiczną analizę porównawczą składu odchodów ludzkich i lucerny i wyszło mu, że te pierwsze są dwukrotnie bogatsze w azot, celulozę i błonnik. "Uważam - twierdzi doktor Kromann - że trzydziestotysięczne miasto mogłoby utrzymać tysiąc zdrowych, rosnących i nie domagających się niczego innego oprócz ludzkich fekalii krów".

 

 

Najbardziej niezwykła hybryda: Roy Carlson, inseminator z Saskatchewan, zdecydował się skrzyżować krowę z tybetańskim jakiem, mając nadzieję, że pochodzące od tej krzyżówki potomstwo - nazwijcie je krak albo jeśli wolicie to jawa - połączy wdzięk jałówki z wytrzymałością jaka, dając bogatsze mleko i chudsze mięso.

Pierwszym krokiem Carlsona było nabycie dwóch samców jaka na pobliskiej farmie łowieckiej. Umieścił je następnie wśród swoich stu dwudziestu krów i zaczął czekać na "iskrę bożą". Nic się nie wydarzyło. Jaki, nazwane Król Jak I i Król Jak II, i krowy jakoś ani trochę nie miały się ku sobie.

Carlson porzucił więc pomysł rozegrania miłosnej partii między jakiem i krową i zwrócił myśli swoje ku sztucznej inseminacji. Jednakże sytuacja na rynku nasienia jaków jest raczej mizerna i nasz eksperymentator musiał odczekać trochę, aż uzbiera wystarczającą ilość gotówki dla zdobycia materiału do sztucznego zapłodnienia. W trakcie tych zabiegów, kalkulacji i planów Król Jak II wyrwał się z niewoli obory i przegalopował po okolicznych terenach, zabijając psa i demolując kompletnie zaparkowany nieopodal samochód. W końcu dał nura do South Saskatchewan River i popłynął szukać wolności na bezludnej wyspie. Carlson wciąż szuka swojego krnąbrnego jaka nie tracąc nadziei na zebranie dwustu tysięcy dolarów, które, jak oblicza, powinno wystarczyć mu na zakup wystarczającej ilości spermy jaka i innych rozkoszy potrzebnych do zapłodnienia jego krasul.

 

 

Najbardziej niezwykłe miauczenie: W latach trzydziestych ubiegłego wieku (XIX) zakonnice w pewnym bardzo poważanym francuskim klasztorze przez wiele tygodni zbierały się codziennie razem, by w końcu przez kilkanaście godzin miauczeć rozgłośnie jak koty. Był to niewątpliwie klasyczny przypadek masowej histerii

 

 

Najlepszy filantrop: W 1974 roku pewna kobieta stanęła w centrum Manhattanu na rogu ulicy i zaczęła rozdawać pieniądze - prawdziwe, legalne banknoty USA, jednodolarówki, piątki, dziesiątki i dwudziestki - wszystkim przechodniom. Zanim policja ją aresztowała, rozdała tysiąc pięćset sześćdziesiąt trzy dolary; miała jeszcze przy sobie tysiąc czterysta. Oskarżenie? Nie było żadnego. Poddano ją rutynowym badaniom psychiatrycznym w szpitalu Bellevue, stwierdzono, że jest całkowicie normalna i zwolniono. Policja oświadczyła, że nie złamała ona żadnego prawa, poza prawami natury ludzkiej.

 

 

Najgorszy wierzyciel: Yosijuki Yonei, sprzedawca pracujący dla tokijskiej kompanii maszynowej, został aresztowany za telefonowanie do mieszkania klienta cztery tysiące sto dziewięćdziesiąt razy - trzysta czterdzieści razy dziennie, aby odebrać pieniądze za nie zapłacony rachunek. Klient oznajmił, że nieustanne telefony spowodowały załamanie nerwowe jego żony.

 

 

Najbardziej niezwykły ruch wyzwolenia: Dowgoborcy (duchoborcy) byli w Rosji członkami komuny religijnej, która była w czynnej opozycji do carskiego prawa poboru z 1887 roku. Prześladowani i ścigani, zostali w końcu w 1898 roku skazani na zesłanie. Ze znaczną pomocą ze strony Lwa Tołstoja i księcia Kropotkina, teoretyka anarchizmu, znaleźli nowy dom w kanadyjskiej prowincji Saskatchewan. Ich nazwa pochodzi od "duchowego zmagania się" i sekta agresywnie zwalczała jakąkolwiek działalność rządu, którą oni uznać by mogli za sprawy czysto duchowe. Odmawiali rejestracji urodzeń, zgonów i ślubów oraz posyłania swoich dzieci do szkół publicznych. Co więcej, ekstremistyczna frakcja tej sekty, znana pod nazwą Synowie Wolności, zaangażowała się w ruch anarchistyczny na następne ponad pięćdziesiąt lat. Parady nudystów są podstawowymi środkami ekspresji tej skrajnie radykalnej grupy. Przy wielu okazjach nawet sześćset czy siedemset pryszczatych demonstrantów maszerowało na siedziby rządowe i stawiało czynny opór władzy w takich miastach, jak Regina, Saskatoon i innych miastach zimnej kanadyjskiej prerii. Kilku fanatycznych członków tej grupy trudniło się również podpaleniami, zamachami bombowymi i "wyzwalaniem motłochu". (Królewska Policja Kanadyjska nazywała to "szumieniem".) Wszystkie te akcje wynikają z ich głębokiego przekonania i wiary, że "niszczenie wszelkich materialnych przedmiotów może zbawić życie duchowe".

Wśród materialnych rzeczy, które "bracia w szaleństwie" zdążyli zniszczyć w ciągu tych wszystkich lat, znajdują się czterdzieści cztery kościoły, osiem kościołów wyznań rywalizujących, jeden szpital, pięćdziesiąt cztery odcinki torów kolejowych - często wraz z pociągami pasażerskimi, cztery stacje kolejowe, dwadzieścia dwie całe wsie wraz z setkami prywatnych domów, cztery poczty, trzy teatry oraz wiele elewatorów zbożowych, magazynów i fabryk, dwadzieścia dziewięć tartaków, wieża radiowa i zajezdnia autobusowa. W dodatku spowodowali osiem większych pożarów lasów i jedenaście razy wysadzali pomnik Petera Verigina, konserwatywnego lidera Dowgoborców. Władze uważają, że na około dwieście tysięcy Dowgoborców żyjących obecnie w Kanadzie około dwudziestu pięciu tysięcy należy do Synów Wolności.

 

 

Najbardziej niezwykłe siły policyjne: Policja Czystości (chodzi tu oczywiście o czystość moralną), ustanowiona przez królową austriacką Marię Teresę, nie była początkowo jedynie siłą pomocniczą. W niestrudzonych wysiłkach, aby stać na straży wierności małżeńskiej oraz seksualnej ortodoksji, bojowi żołnierze królowej nie wahali się zaglądać przez dziurki od klucza i włamywać do sypialni. Nie było kochanków, którzy mogliby czuć się bezpiecznie gdziekolwiek, zwłaszcza jeśli była to miłość niezupełnie usankcjonowana prawem. Umundurowani strażnicy obecni byli w każdym teatrze i na każdym balu, aby zapobiec frywolnemu odkryciu kostki lub zbyt gorącemu obejmowaniu się w czasie tańca. Cały bagaż i poczta, nawet przesyłki dyplomatyczne, były skrupulatnie sprawdzanej na granicy w poszukiwaniu nieprzyzwoitych książek i rysunków. A każda kobieta idąca samotnie ulicą była natychmiast zatrzymywana; kobiety, którym udowodniono prostytucję, były wywożone z miasta do specjalnej wioski tylko dla kobiet, na południu Węgier. Nierządnice w Wiedniu dość szybko przystosowały się do panujących obyczajów i chodziły po ulicach niczym skromnisie, zawsze w parach, przebierając paciorki różańca w trakcie kontaktów zawodowych.

Plotka głosiła, że królowa powołała Policję Czystości, ponieważ sama była sfrustrowana zaniedbywaniem jej przez męża, Franciszka I, który nie gardził płcią piękną. Jakikolwiek był powód, życie nawet najbardziej ostrożnych libertynów stało się godne pożałowania. Pewnego razu Wiedeń odwiedził wraz z kochanką, którą podawał za swoją siostrę, sam Casanovą. Już następnego dnia po ich przyjeździe, podczas śniadania, Policja Czystości włamała się do ich sypialni. Po intensywnym śledztwie udowodniono, że wersja rodzeństwa jest fałszywa i zmuszono ich do wynajęcia osobnych apartamentów. Casanovą zanotował w swoich pamiętnikach: "Wiedeń zalany był bogactwem i pieniędzmi, lecz bigoteria cesarzowej czyniła oddawanie się rozkoszom amora skrajnie trudnym". Później, co ze smutkiem musimy odnotować, Casanovą stał się płatnym informatorem Policji Czystości i inkwizycji w Wiedniu, dostarczając im informacji o antyreligijnych i pornograficznych księgozbiorach znalezionych w prywatnych bibliotekach.

 

 

Najbardziej niezwykły testament: Annały prawa spadkowego pełne są ekcentrycznych testamentów. Na przykład ostatnio wydarzył się przypadek, w którym bogata kalifornijska wdowa zapisała całą swoją fortunę Bogu. Niezadowoleni krewni założyli oczywiście sprawę, lecz zanim sąd zdążył się z nią uporać, mężczyzna, w którego dom uderzył piorun, złożył skargę o uszkodzenie własności Boga. Bóg nie naprawił zniszczeń.

Oto inne kandydatury do miana "najbardziej niezwykłej ostatniej woli". Madame de la Brasse, znana francuska świętoszka, zadecydowała, aby wszystkie jej oszczędności, w kwocie 125.000 franków, przeznaczono na ubiór paryskiego bałwana śnieżnego, bo jego nagość nie przystoi. W 1876 roku sąd uznał ważność jej zapisu, czyniąc z francuskiego bałwana najlepiej ubranego bałwana na świecie. Będąca w podobnym widocznie nastroju Francesca Nortyega, dobrze znana europejska reformatorka, zapisała swoją posiadłość siostrzenicy, pod takim jednakże warunkiem, że ta zadba, aby rodzinna złota rybka była zawsze ubrana w majtki. Mniej hojny był natomiast Varillas, francuski historyk z osiemnastego wieku, który wydziedziczył całkowicie swojego bratanka tylko dlatego, że ten kretyn nigdy nie potrafił nauczyć się prawidłowej wymowy kilku francuskich słów. Główna klauzula ostatniej woli w testamencie niemieckiego poety Heinricha Heinego brzmiała: "Pozostawiam cały swój majątek mojej żonie pod warunkiem, że wyjdzie powtórnie za mąż; będzie wtedy na świecie jeden chociaż człowiek, który nie zapomni o mnie po śmierci". (Warto tutaj może przypomnieć sławne ostatnie słowa poety. Kiedy gość siedzący przy jego łóżku widział zbliżającą się śmierć, zapytał poetę, czy powinien przywołać księdza. - Nie - odpowiedział Heine - Bóg mi wybaczy, to Jego rękodzieło.)

 

 

Najbardziej niezwykły Blitzkrieg: Badacze dziejów OSS, organizacji partnerskiej dla amerykańskiej CIA, mogą wiedzieć o jej daremnych wysiłkach, aby niepostrzeżenie dodać nieco estragonu do sałatki Hitlera, zmieniając go w eunucha o piskliwym głosie. Była to jednak nie jedyna próba zniszczenia stabilności emocjonalnej Fuhrera. Podczas pierwszych dni wojny zespół psychologów z OSS teoretyzował, niezależnie od znanej już obecnie seksuologicznej dewiacji Hitlera, że nie chce on sam sobie uświadomić faktu, że całe Niemcy zalane są rozpasaną pornografią. Umyślili więc, aby podetknąć mu pod nos pokaźną dawkę aryjskiej sprośności. Efektem miała być zmiana osobowości prowadząca do przegrania wojny przez nadwodza Niemiec. Powstał więc plan: uzbroić szwadron samolotów RAF-u w kilka ton najbardziej plugawej pornografii i literatury obscenicznej dostępnej na terenie Niemiec, a później zrzucić to wszystko na kwaterę Hitlera.

Plan niestety runął, głównie za przyczyną lotników RAF-u, którzy zwykle mają wolę wypełniać rozkazy swojego rządu, lecz tym razem odmówili ryzykowania życiem i zdrowiem, żeby z nalotu dywanowego dostarczyć Adolfowi Hitlerowi zdjęcia kobiet kopulujących z szetlandzkimi kucykami. Stwierdzili, że wojna będzie wygrana za pomocą mniej wyrafinowanych środków.

 

 

Najgorsze skoki z okna: Doprowadzona do rozpaczy niewiernością swojego męża pewna kobieta w czeskiej Pradze rzuciła się z okna trzeciego piętra, spadając przypadkiem wprost na powracającego do domu męża. Zginął natychmiast; ona przeżyła.

Równie zdesperowany pięćdziesięcioletni Heinz Isecke z Hanoweru popełnił samobójstwo, skacząc z okna swojego pokoju szpitalnego po dwóch latach nieustającej czkawki. Agencja Reutera doniosła, że komplikacje powstałe po operacji żołądka w listopadzie 1973 roku spowodowały, że Isecke czknął trzydzieści sześć milionów razy, zanim zdecydował, że dłużej już tego nie wytrzyma.

 

 

Najgorsza fobia: Mężczyźni w Indonezji wpadają czasami w okres żarliwych modłów z obsesyjnego strachu, że ich penis chowa się do wnętrza ich ciała i że jeśli, żeby to tak powiedzieć, nie wezmą sprawy we własne ręce, cały ten proces doprowadzi w końcu do śmierci. Zalecany sposób postępowania sprowadza się po prostu do uchwycenia zanikającego organu i trzymania go przez cały czas, aż powstrzyma się to niekorzystne zjawisko. Ponieważ typowy napad koro, jak nazywa się tę dolegliwość, może trwać całe godziny, a nawet doby, doświadczona tym ofiara musi często prosić przyjaciół, żonę, lekarza-czarownika lub innych, aby go zastąpili i trzymali znikający organ w czasie, gdy on śpi. Może również próbować przeciwstawić się czynnie i zahamować proces przy pomocy małego, specjalnie wykonanego pudełka z odpowiednimi wycięciami.

Choroba ma oczywiście podłoże czysto psychologiczne, lecz "leczenie" prowadzi często do już nie urojonych dolegliwości w postaci wyczerpania, czasowej impotencji i przesadnej obawy o swoje intymne narządy. Czasami skuteczne bywa podanie sproszkowanego rogu nosorożca, uważanego zresztą w wielu krajach Dalekiego Wschodu za silny afrodyzjak dla mężczyzn.

 

 

Najgorsza wada: Wbrew pozorom najgorszą cechą człowieka stanowczo nie jest pijaństwo, palenie, przeklinanie, branie narkotyków czy cudzołóstwo. Przez całe stulecia, z wyjątkiem uczynionym dopiero przez niektórych psychologów w naszych czasach, krytycy społeczni prawie jednomyślnie wypowiadali opinię, że masturbacja to najwstrętniejsze zachowanie znane ludzkości. Dr William Alcott, założyciel Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, określił rozpustę w samotności jako "najniższą i mogę powiedzieć najbardziej niszczącą czynność". W Poradniku młodego mężczyzny (1840) opisuje, jak masturbacja prowadzi mężczyzn do "chwiejącego się kroku, szybkich zmarszczek i siwizny. Nieuchronnie prowadzi do obłąkania, tańca św. Wita, epilepsji, paraliżu, ślepoty, apopleksji, hipochondrii, gruźlicy... i uczucia mrowienia w krzyżu". I dalej dr Alcott przestrzega, że w razie nie zaprzestania tych praktyk, następuje śmierć.

Filozof Jan Jakub Rousseau wiedział chyba, co mówi, kiedy opisywał wyjątkowe środki ostrożności, jakie muszą podejmować rodzice, by zapobiec masturbacji: "Obserwuj dlatego bacznie młodego człowieka; on sam może ustrzec się od wielu innych wrogów, ale to ty jesteś powołany do tego, aby ustrzec go od samego siebie. Nigdy nie pozostawiaj go samego we dnie i w nocy albo co najmniej miej pieczę nad jego pokojem; nigdy nie pozwalaj mu iść do łóżka, zanim nie jest mocno śpiący i wymagaj, by wstawał natychmiast po przebudzeniu... Jeśli nabierze tego niebezpiecznego zwyczaju, jest zniszczony. Od tego czasu ciało i dusza będą pozbawione wigoru; aż do grobu będzie ponosił skutki tego nawyku, najgorszego, jakiego młody człowiek może się nabawić".

W dziewiętnastym stuleciu jubilerzy wykonywali nawet miniaturowe kajdanki, by powstrzymać dzieci od folgowania sobie. Stosowano także coś na podobieństwo pasa cnoty dla dorastających chłopców - małą drucianą klatkę, w której zamykano genitalia. Ojca instruowano, by cały czas trzymał klucz przy sobie.

W Chińskiej Republice Ludowej również interesują się tym problemem młodocianych. W wydanym tam rządowym podręczniku dotyczącym spraw seksu dla nastolatków przestrzega się, że wynikiem masturbacji są zawrót głowy, bezsenność i "erozja rewolucyjnej woli". Jako środek zaradczy proponuje się odpowiednio intensywne ćwiczenia fizyczne, noszenie niezbyt dopasowanych ubiorów i "dociekliwe studia nad dziełami Marksa, Lenina i przewodniczącego Mao". Kontrastuje z tym wiele kultur, które akceptują i nawet praktykują rytualny seks w pojedynkę. Egipcjanie uważali go za akt świątobliwy; wierzyli, że bóg Aton-Re zwymiotował we wszechświat w szczycie swojej sesji boskiej masturbacji. Uważano, że wielkie rzeki starożytności - Nil, Eufrat i Ganges - miały swój początek w członku boga Aton-Re w stanie erekcji.

 

 

Najgorsze uzależnienie: Nie słyszy się o pacjentach leczonych tak dużymi dawkami morfiny, żeby po zakończeniu hospitalizacji spowodowały uzależnienie od narkotyku. Brytyjski lekarz J. A. Coterill z Leeds zauważył natomiast inny rodzaj uzależnienia, którego przyczyną są opatrunki. Do miana "narkotyku" w tym wypadku dołączyły bandaże. Niektórzy pacjenci, zaobserwował Coterill, noszą bandaże jeszcze długo po zagojeniu się ran; jeden z uzależnionych nosił je przez dwadzieścia dwa lata. Dr Coterill opisał nawet przypadki uzależnienia pielęgniarek i lekarzy od gazy, którzy w ten sposób zaspokajają swój głód sterylności.

 

 

Najgorsza egzekucja: Samobójstwo było w dziewiętnastowiecznej Anglii zbrodnią karaną szubienicą: jeśli przeżyjesz swoją własną próbę zabicia się, państwo dokończy dzieła za ciebie. Według Nicholasa Ogarewa, rosyjskiego emigranta, około 1860 roku pewien mężczyzna podciął sobie gardło, a ponieważ jeszcze żył, wzięto go na szubienicę, by go za jego zbrodnię powiesić. Lekarz ostrzegał wprawdzie egzekutora, że powieszenie może okazać się niemożliwe: naciąg liny otworzy bowiem ranę w jego szyi i umożliwi mu oddychanie. Nie zważając na opinię doktora, jak pisze Ogarew, powiesili go i "rana w szyi natychmiast otworzyła się i mężczyzna znów powrócił do życia, chociaż został powieszony. Zeszło trochę czasu zanim zawołano radnego miejskiego, by zadecydował, co należy dalej czynić. Po chwili zastanowienia radny zawiązał pętlę poniżej rany i mężczyzna wreszcie skonał".

 

 

Najbardziej niezwykła grupa mniejszościowa: Skorupiaki otoczone są widocznie w Baltimore, w stanie Maryland, specjalną troską, bo ciągle obowiązuje tam prawo, które zabrania znęcania się nad ostrygami. W swojej książce zatytułowanej Nie wolno spożywać brzoskwiń w kościele i inne mało znane prawa Barbara Seuling wymienia także inne ustawy wprowadzone z myślą o ochronie zwierząt: Łapanie ryb na lasso jest zabronione w Knoxville, w stanie Tennessee... W Arizonie kopanie muła jest karalnym wykroczeniem... Podobnie jest ze znęcaniem się nad wiewiórkami w Topeka, w stanie Kansas... W Kalifornii łamie się prawo, jeśli skubie się żywe gęsi. Nasuwa się kłopotliwe pytanie, czy te absurdalne postanowienia są gdziekolwiek przestrzegane. Widocznie są. W Goulburn, w Australii, pewien mężczyzna został skazany na siedem dni aresztu za przeklinanie w obecności psa. Ten źle wychowany gbur, John Williams Gibson, przyznał się do winy, lecz z pewnym uzupełniającym wyjaśnieniem. - Po spędzeniu pewnego czasu w miejscowym barze - powiedział - wyszedłem na zewnątrz i zacząłem przeklinać przebiegającego psa. Pies w odpowiedzi ugryzł mnie. Wtedy dopiero zbluźniłem go straszliwie.

Postscriptum dla wegeterianów: Również rośliny obdarzone są zdolnością czucia i od 1971 roku Towarzystwo Zapobiegania Okrucieństwu na Grzybach (CPCM) żarliwie broni interesów grzybów - zarówno jadalnych, jak i trujących, a także "innych pominiętych lub zapomnianych form życia, niezależnie od ich wieku, rasy, płci, religii i innych stereotypowych cech", jak to ładnie formułuje prezes, Brad Brown. CPCM, które ma swoją siedzibę w Bloomfield Hills, w stanie Michigan, twierdzi, że liczy w całym kraju ponad trzystu członków.

 

 

Najlepszy konserwator zwierząt: Squire Charles Waterton (1782-1864) po zdrowym nocnym wypoczynku na gołej drewnianej podłodze wstawał każdego ranka o trzeciej i jeszcze przed śniadaniem spędzał cztery godziny na wypychaniu ptaków. Autor klasycznego podręcznika Oryginalne instrukcje doskonałej konserwacji ptaków, etc, przeznaczonego do gabinetów historii naturalnej, cieszył się międzynarodową reputacją jako wiodący naturalista i jeden z najbardziej utalentowanych ludzi oraz ten, który otworzył bańkę z formaldehydem.

Wizyta w posiadłości Watertona była wycieczką do dziwacznej krainy. Nowy gość bywał zaskoczony, zastając pana dworku skulonego na czworakach obok pięknych gobelinów na ścianach. Jeszcze bardziej mógł być zaskoczony, kiedy Waterton wyszczerzał zęby, warczał jak pies i wbijał zęby w nogę przybyłego. W ten oto właśnie sposób zapoznawał się z gościem. Inne dziwactwa Watertona: zawsze chodził boso... trzymał domowego szympansa, który zwyczajowo był całowany na dobranoc... dzielił swoje łóżko z żywym leniwcem... i sponsorował coroczny zjazd setki miejscowych lunatyków. Jego ciekawość była niezmierzona, przy czym specjalnie interesował się zwierzętami drapieżnymi. Podczas wyprawy do Południowej Ameryki spał z wystawionymi na zewnątrz stopami w nadziei, że nadleci nietoperz wampir i będzie ssał jego krew; niestety, rozczarował się. Zaangażował się w zagorzałą dyskusję z Johnem Jamesem Audubonem na temat, czy szakale umiejscawiają padlinę tylko wzrokiem (stanowisko Audubona), czy też wzrokiem i węchem (stanowisko Watertona). Na swoich własnych gruntach założył najbardziej odpychający na świecie rezerwat przeznaczony całkowicie dla żyjących na dziko padlinożernych wron, myszołowów i srok. Wyjaśniał, że inne rezerwaty praktykują de facto dyskryminację padlinożerców.

Rewolucyjna technologia konserwacji wprowadzona przez Watertona polegała na nasączaniu całej skóry okazu w roztworze alkoholowym nadchloranu rtęci. Umożliwiało mu to kształtowanie i modelowanie małych zwierząt od wewnątrz. Po wyschnięciu roztworu, skóra twardniała jak pancerz i nie zachodziła już potrzeba zewnętrznego pokrycia ochronnego. Pewnego razu, gdy przesyłka rzadkich zwierząt z Południowej Ameryki przetrzymywana była przez tępych celników, Waterton wypchał małpę, ukształtował jej twarz na podobieństwo obrażonego urzędnika magistratu, ubrał ją w mundur celnika i wystawił w miejscowym klubie odwiedzanym często przez ważne osobistości. Czytelnikom zainteresowanym obejrzeniem innych ciekawych przykładów konserwacji zwierząt polecamy odwiedzić Muzeum Taksydermii Pottera, niedaleko Palace Pier, w Brighton, w Anglii z najwspanialszą wystawą tego typu. Można tu zobaczyć takie arcydzieła, jak "Śmierć i pochówek koguta Robina" - upiorne tableau przedstawiające sto gatunków brytyjskich ptaków, czy "Mecz w krykieta świnek morskich", na którym przedstawione są dwie drużyny w kostiumach, orkiestra dęta z maleńkimi instrumentami i trybuny wypełnione świnkami-widzami pijącymi z butelek piwo. W całym muzeum znajduje się ponad pięć tysięcy wypchanych zwierząt, wraz z takimi kuriozami, jak jagnię z dwoma głowami i kaczka z czterema nogami.

 

 

Najgorszy kucharz: Mary Mollon. Ta hoża blond Irlandka po raz pierwszy zwróciła na siebie uwagę w 1897 roku, w czasie gdy gotowała dla pewnej rodziny w Mamaroneck, w Nowym Jorku. Mary podawała hojne porcje, przystawki były przyrządzane misternie i z inwencją, skórka na pasztecie była delikatna i krucha - i w tym względzie pan domu nie miał żadnych zastrzeżeń. Jedynym problemem stało się to, że po zaledwie dziesięciu dniach jej pracy w kuchni pan domu, pani, służba i dzieci - wszyscy oprócz Mary - zapadli na tyfusową gorączkę. Kiedy tylko zaczęła się choroba, nowa kucharka zniknęła w środku nocy. Ona przeto była tą niesławną Tyfusową Mary.

Przez dziesięć lat Mary Mollon zmieniała pracę z jednej na drugą, zatrudniając się w prywatnych domach i restauracjach stanów Main, Massachusetts i Nowy Jork i wszędzie, gdzie dotarła, w ciągu tygodnia czy dwóch niezmiennie wybuchał tyfus. Co najmniej pięćdziesiąt trzy przypadki zostały przypisane jej gotowaniu, a prawdopodobnie były setki ofiar nigdy nie rozpoznanych. Mary sama była nieszczęśliwą ofiarą, nosicielem zarazków; nie można było jej z tego wyleczyć, mimo że u niej samej nigdy nie odkryto żadnych objawów choroby. Mary była również kretynką, która nie rozumiała, że jest jadowicie zaraźliwa lub, według niektórych danych, doznawała perwersyjnej rozkoszy podając zakażone jedzenie. Kiedy urzędnik z wydziału zdrowia, George Soper, po raz pierwszy przedstawił jej dowody na to, że jest nosicielem, zaatakowała go wielkim nożem do krajania mięsa; Soper uciekł ze strachu. Kiedy po pościgu złapano Mary, potrzeba było pięciu policjantów, by ją obezwładnić.

Rozważano, czy Mary może być legalnie przetrzymywana, skoro nie popełniła żadnej zbrodni, za którą mogłaby być postawiona w stan oskarżenia. Władze stanowe pośpiesznie uchwaliły "Ustawę Mary Tyfusowej", która zapewniała, że Mary nie będzie już nigdy przyrządzać irlandzkiego gulaszu. Z dnia na dzień Mary stała się międzynarodową sławą. Brytyjski "Punch" poświęcił wydanie wierszom zainspirowanym jej powszechnie znanym gotowaniem. Sława przyniosła jej konkurenta o rękę, dwudziestoośmioletniego pacjenta szpitala psychiatrycznego; pobrali się w 1909 roku. W końcu zwolniono Mary ze szpitala pod warunkiem, że już nigdy nie weźmie się za przyrządzanie posiłków. Wkrótce potem znów zniknęła. Przez całe miesiące, zawsze o krok wyprzedzając urzędników służby zdrowia, pod pseudonimem, przyjmowała pracę w restauracji na Broadwayu, w hotelu na Long Island i w modnym sanatorium. Ostatecznie złapano ją w Szpitalu Sloane Maternity. Jak opisywał to jeden z urzędników, Mary znaleziono w kuchni, "rozsiewającą zarazki wśród matek, dzieci, lekarzy i pielęgniarek jak jakiś anioł zniszczenia".

Aresztowana ostatnim razem w marcu 1915 roku, Mary miała już gotowanie z głowy. Resztę swojego życia spędziła w odosobnieniu, czytając wielokrotnie powieści Karola Dickensa. Dziewięciu uczestniczących w jej pogrzebie, 12 listopada 1938 roku, odmówiło podania nazwisk.

 

 

Najbardziej niezwykła ryba: Jedną z najdroższych potraw japońskiej kuchni jest surowa ryba fugu; jej zwarta struktura i egzotyczny słonawy smak czynią z niej narodową dumę. Jedyną wadą jest to, że mięso ryby fugu zawiera szybko działającą truciznę, sto pięćdziesiąt tysięcy razy silniejszą niż kurara. Fugu jest ciernistą rybą pozbawioną łusek, jedną z odmian ryb nadymających się, które dobrze się chowają w płytkich przybrzeżnych wodach. Złapana na haczyk lub przestraszona, tak jak wszystkie nadymacze, wciąga znaczne ilości powietrza i wody i rozdyma się do rozmiarów trzykrotnie przekraczających jej normalną wielkość. Chociaż większość ciała ryby fugu jest absolutnie bezpieczna do spożycia, smakosze potraw z morza już dawno odkryli, że mięso z grzbietu, trzewia i skóra zawierają śmiertelne ilości tetrodotoxiny. W Japonii tylko specjalne koncesjonowane restauracje mogą podawać fugu, a i wtedy pod warunkiem, że ryba będzie przyrządzana przez szefa kuchni, który musi ukończyć intensywne kursy o subtelnościach anatomii fugu. Pomimo wszelkich przepisów i środków ostrożności setki Japończyków umiera corocznie zatrutych rybą fugu. Najlepsza z najlepszych jest surowa wątróbka z fugu, uważana za największy przysmak, jaki ocean może zaoferować. Jednak wycinanie wątroby jest tak zawiłe, że władze zabroniły umieszczania jej w menu komercyjnych restauracji. Jednakże ci, którzy mimo wszystko chcą zaryzykować, mogą otrzymać wątróbkę w kilku prywatnych klubach, odwiedzanych przez bardzo zamożnych. Z okazji obchodów swoich pięćdziesiątych siódmych urodzin czołowy aktor japońskiej kubuki, Mitsugoro Bando, w 1975 roku poszedł do jednego z takich klubów i, po zakładzie ze swoimi przyjaciółmi, zamówił surową wątróbkę fugu. Podniósł pałeczkami do ust ten delikatny organ, wziął kilka śmiałych kęsów i umarł po pięciu minutach.

 

 

Najgorszy rytuał zalotów: W swojej książce Szczury, wszy a historia Hans Zinsser opowiada o australijskim antropologu o nazwisku Weizl, który w czasie pobytu wśród mieszkańców północnej Syberii często dręczony był przez chichotające dziewczyny, które pojawiały się w jego drzwiach i obrzucały go świeżo zabitymi wszami. Według Zinssera, Weizl dowiedział się, że wśród ludów północnej Syberii zwyczaj obrzucania się wszami jest tradycyjnym sposobem wyrażania przez kobiety miłości do mężczyzny i gotowości do zamążpójścia.

 

 

Najgorszy odludek: William John Cavendish Bentinck Scott (1800-1879), piąty książę Cavendish, był, być może, najbardziej nieśmiałą osobą kiedykolwiek żyjącą. Przez krótki czas zajmował odziedziczone miejsce w Izbie Lordów, lecz wkrótce doszedł do wniosku, że jest zbyt nieśmiały, by uczestniczyć w debatach. Tak więc w młodym wieku przeszedł na emeryturę i schronił się w swojej posiadłości wiejskiej, gdzie całą energię poświęcił pielęgnacji najpiękniejszych w Anglii cieplarni. Nieżonaty i towarzysko skrępowany, coraz bardziej zamykał się w sobie. W końcu książę odizolował się całkowicie w jednym zakątku rezydencji, Welbeck Abbey. Nie przyjmował gości i nie życzył sobie nawet żadnych kontaktów z własną służbą. Wszystkie polecenia dla majordomusa i służących oraz informacje z zewnątrz przekazywane były za pośrednictwem skrzynki umieszczonej na zewnętrznej stronie jego drzwi. A kiedy sir William wychodził na wieczorny spacer do ogrodu, odpowiednio poinstruowani służący pozostawali poza zasięgiem wzroku, a ci, którzy nie podporządkowali się temu poleceniu, podlegali karze przymusowej jazdy na wrotkach na prywatnym torze księcia aż do całkowitego wyczerpania.

Aby jeszcze bardziej zagwarantować sobie izolację, sir William wynajął bezrobotnych górników, którzy wykonali tunel o długości ponad dwóch kilometrów, łączący Welbeck Abbbey z miastem Worksop. W czasie swoich rzadkich wyjazdów do Londynu książę schodził do piwnic, wsiadał do osłoniętego powozu i jechał podziemnym przejściem do stacji kolejowej w Worksop, gdzie jego powóz umieszczano na specjalnym wagonie-platformie. Kiedy pociąg przyjeżdżał do Londynu, czekał na niego stangret z końmi, by zawieźć go na miejsce. Tym sposobem książę był w stanie podróżować z Welbeck Abbey do Londynu i z powrotem, nie widząc ani jednej ludzkiej twarzy.

W późniejszym czasie sir William wykonał dodatkowe tunele do cieplarni i innych budynków na zewnątrz, eliminując w ten sposób całkowicie możliwość jakichkolwiek kontaktów ze służbą w czasie swoich wieczornych spacerów. Zaprojektował również podziemną jadalnię, gdzie spożywał wszystkie swoje posiłki. Kucharz posyłał kolację do piwnicy za pośrednictwem niemego służącego, a majordomus przekładał srebrną zastawę na wagoniki miniaturowej kolejki szynowej, która dowoziła posiłek i fajkę do stołu księcia bez naruszania jego odosobnienia. Nic więc dziwnego, że w czasie drugiej wojny światowej w Wellbeck Abbey, miejscu o takiej tradycji, założono centrum szkolenia kadetów armii brytyjskiej.

 

 

Najbardziej niezwykła adopcja: Czy dwudziestosześcioletnia programistka może czuć się szczęśliwa jako córka swojego młodszego brata? (Nie proś mnie, by to jeszcze raz powtórzyć. Jest przecież szansa, że zrozumiałeś to za pierwszym razem.) Kiedy dwudziestotrzyletni sierżant lotnictwa David Erwin został powiadomiony, że ma być przeniesiony do Japonii, jego pierwszym zmartwieniem stała się kwestia, jak zapewnić pielęgnację i wychowanie jego dwojgu dzieciom w wieku przedszkolnym, nad którymi przyznano mu opiekę po niedawnym rozwodzie. W opiece nad dzieciakami pomagała mu jego dwudziestosześcioletnia siostra, Sharon Strickland, która teraz zaofiarowała się jechać z bratem do Japonii, by dalej doglądać dzieci. Wydawało się, że będzie to idealny układ, lecz wyłoniła się jednak zasadnicza trudność: regulaminy lotnictwa zezwalały towarzyszyć żołnierzowi zawodowemu w służbie za oceanem jedynie legalnym członkom rodziny, będącym na jego utrzymaniu. Erwin ominął jednak tę przeszkodę, kierując do sądu wniosek o adopcję swojej siostry. Nazwawszy ten przypadek adopcji "najdziwniejszym na wokandzie", sędzia Sądu Okręgowego w Teksasie, Don Lane, przychylił się jednak do wniosku, opatrując to uwagą, że "z układu tego skorzystają najbardziej autentyczne dzieci pana Erwina".

W podobnym przypadku w Sacramento, w Kalifornii, pięćdziesięcioczteroletni Guillaume Armondreaux adoptował swojego czterdziestoczteroletniego przyjaciela Eugene'a Christiana Cremersa. - Znamy się już od dość dawna - powiedział pan Armandreaux agencji Associated Press. - Pewnego dnia Gene powiedział, że chciałby być moim bratem. Odpowiedziałem, że to by mi się również podobało i rozpocząłem badać sprawę z prawnego punktu widzenia. Dowiedziałem się, że mogę go adoptować nie jako brata, lecz jako syna. No więc poszliśmy za ciosem.

 

 

Najbardziej niezwykły pojedynek: Podczas gry w bilard w 1834 roku panowie Lenfant i Mellant pokłócili się i obaj zażądali natychmiastowej satysfakcji. Po wyciągnięciu losów rozstrzygających, kto będzie strzelał pierwszy, Mellant przymierzył się czerwoną kulą bilardową i cisnął nią prosto w czoło swojego oponenta. Kula uderzyła Lenfanta dokładnie między oczy, zabijając go natychmiast.

Chociaż nie zanotowano pojedynków na kule bilardowe w Stanach Zjednoczonych, tego rodzaju potyczki są znanym zwyczajem zarówno w Nowym, jak i Starym Świecie. Pierwszy pojedynek w Ameryce Północnej miał miejsce w 1621 roku w Plymouth Colony, kiedy to dwóch ojców pielgrzymów pokaleczyło się nawzajem sztyletami. Skazano ich na leżenie z przywiązanymi do stóp głowami przez dwadzieścia cztery godziny bez jedzenia i picia. Od tego czasu Amerykanie walczyli o honor regularnie przez następne 250 lat. Pojedynek mógł wywołać najbanalniejszy spór. Tak na przykład John Randolph, zawadiacki kongresman z Wirginii, pojedynkował się po immatrykulacji w Williams College i w wyniku tego ranił innego studenta tylko dlatego, że obaj mieli różne zdania na temat wymowy jakiegoś wyrazu.

Inna równie osobliwa utarczka miała miejsce 27 sierpnia 1831 roku w St. Louis, kiedy Spencer Pettis, kongresman z Missouri, spotkał majora Thomasa Biddle'a z USA, by rozstrzygnąć spór dotyczący Banku Stanów Zjednoczonych. Dwóch tych panów celowało i strzelało do siebie ze zdumiewającej odległości półtora metra z uwagi na skrajną krótkowzroczność pana Biddle'a. Obaj poranili się nawzajem śmiertelnie.

Aby zapobiec dalszemu upływowi krwi, Kongres wydał uchwałę zabraniającą pojedynków. Było to bezpośrednim następstwem przypadku, w którym w 1938 roku deputowany William Graves z Kentucky zastrzelił deputowanego Johna Cilleya z Maine. Jednak prawo z trudnością mogło powstrzymywać dżentelmenów od częstej i wściekłej obrony swojego honoru. Najsławniejszym chyba pojedynkowiczem amerykańskim był Cassius Marcellus Clay, kuzyn Henry Claya, też z Kentucky, który dlatego że pozostał lojalny wobec Unii przez całą wojnę secesyjną, stoczył niezliczoną liczbę pojedynków. Clay miał reputację zdolnego do trafienia w gałązkę grubości sznurowadła w trzech na pięć strzałów z odległości dziesięciu kroków. Ale nawet najlepszy strzelec może popaść w zdenerwowanie. W jego pierwszym pojedynku on i jego przeciwnik strzelali po trzy razy. Kiedy żaden ze strzałów nie okazał się krwawy, rywale podali sobie ręce i uznali ich spór za rozstrzygnięty. Zapytany, jak to było możliwe, że chybił aż trzy razy, Clay powiedział: - To cholerne "sznurowadło" nigdy nie miało pistoletu w swojej dłoni.

 

 

Najbardziej niezwykła utarczka w walce klas: Fauchon w Paryżu jest prawdopodobnie najsłynniejszym epikurejskim domem towarowym na świecie. Ostatni książę Windsoru miał tam swój stały rachunek; Arystoteles Onassis był zwariowany na punkcie serów z Fauchon. Jednak kiedy grupa terrorystów maoistowskich wtargnęła pewnego ranka w maju 1970 roku do środka, właściciel natychmiast zdał sobie sprawę, że nie są to zwykli klienci. Awangarda klas pracującej przystąpiła do wyzwalania petit fours'ów (herbatników). Z twarzami zamaskowanymi czerwonymi chustami i uzbrojeni w prymitywne pałki, maoiści zepchnęli personel na tył magazynu i rozpoczęli swoje rządy. Brali litrowe słoje kawioru i tuby wątróbki gęsiej, napychali torby z pralni butlami ze wspaniałą brandy brzoskwiniową i markowym szampanem. Ale gdy intruzi zaczęli pakować trufle perigord, przekroczyli granice przyzwoitości i właściciel wydał z siebie bolesny ryk. Personel nabrał ducha i rozpoczął walkę o satysfakcję i godność, obrzucając maoistów gradem puszek jesiotra i butelek wody Vichy.

Następnego dnia w slumsach dzielnic Ivry-sur-Saine i Nanterre łupieżcy rozdzielali swoje łupy wśród mieszkańców.

 

 

Najbardziej niezwykły pustelnik: Osiemnastowieczny brytyjski ekscentryk Charles Hamilton uważał najwidoczniej, że będzie to oznaką prestiżu, jeśli w jego ogrodzie zamieszka pustelnik i zaproponował za usługi szczodre wynagrodzenie: 700 funtów w gotówce i dodatki w postaci klepsydry, włosiennicy i Biblii. Jedyny pustelnik, którego Hamiltonowi udało się skusić do objęcia tego stanowiska, po sześciu tygodniach prawie zwariował z nudów i uciekł.

Sąsiad Hamiltona w Lancashire miał więcej szczęścia, przetrzymując pustelnika w grocie przez prawie cztery lata, co było jednakże możliwe jedynie po spełnieniu warunków, że pustelnik otrzymał książki, wannę do kąpieli i organy.

 

 

Najlepiej ubrani ludzie: Mustafa Kemal Ataturk zdecydowany był uczynić Turków najlepiej ubierającymi się ludźmi na świecie. Usiłował on wyprowadzić swój naród z koleiny tradycji orientalnej na przestronne szlaki zachodniej kultury. W żarliwej mowie przed Zgromadzeniem Narodowym Kemal powiedział: - Będziemy nosić buty i botki; będziemy ubierać się w spodnie, koszule i kamizelki, nosić kołnierzyki i naszyjniki; będziemy używać nakryć głowy posiadających rondo lub, mówiąc krótko, będziemy używać kapeluszy. Będziemy nosić fraki, marynarki i smokingi. - I na koniec ostrzegł: - Tylko idioci będą się wahać. - Kilkudziesięciu dysydentów, wiernych starym zwyczajom, odmówiło zamiany swoich fezów na kapelusze; zostali powieszeni. Pozostali ludzie usłuchali wezwania i około 1925 roku, w wyniku proklamacji Kemala, w Istambule powstał największy popyt na kapelusze, jaki kiedykolwiek dotąd notowano.

 

 

Najbardziej niezwykła książka podróżnicza: Historyczny i geograficzny opis Formozy George'a Psalamanazara zawiera kilka dość sensacyjnych rewelacji, a wśród nich zapewnienie, że mieszkańcy Formozy corocznie, w dzień Nowego Roku, poświęcają w ofierze swoim krwiożerczym bogom osiemnaście tysięcy niemowląt. W tej szeroko rozpowszechnionej popularnej książce, wydanej w 1704 roku, pisze się również, że tamtejsi mieszkańcy nie jedzą nic poza surowym mięsem, a jadowite węże są ich ulubionym smakołykiem.

Zwyczaje opisywane w tej książce mogą się teraz wydawać śmieszne i dziwaczne, lecz przez angielskich czytelników były w swoim czasie przyjmowane jako autentyczne. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, była to przecież relacja prawdziwego aborygena z Formozy, George'a Psalamanazara, który został nawrócony na chrześcijaństwo przez Chaplaina Williama Innesa z brytyjskiej armii. Mało tego, Uniwersytet w Oxfordzie zaangażował Psalamanazara na swój wydział jako specjalistę od języka i kultury Formozy, a Kościół Anglikański zlecił mu przetłumaczenie Starego i Nowego Testamentu na jego dziwny ojczysty język. W wielu odczytach na terenie całej Anglii Psalamanazar ujmował słuchaczy żywymi opisami swojej ojczyzny, tak niedawno odkrytej przez zachodnich badaczy. Mówił o okropieństwach formozańskiego prawa. ("Kto uderzy króla, zarządzającego lub gubernatora będzie powieszony za swoje stopy aż skona, a psy uwiązane do jego ciała rozszarpią je na kawałki"- ostrzegała jedna budząca przerażenie statuetka.) Radował dusze klasyków głosząc, że w każdej tamtejszej szkole nauczana jest greka. Ubarwiał swoje odczyty krótkimi rozmowami w swoim języku, który miał brzmienie i gramatykę niepodobne do żadnego innego znanego lingwistom. (Mężczyzna tłumaczony był jako banajo, a kobieta jako bajane itd.) Fatalnym błędem Psalamanazara było twierdzenie, że mieszkańcy Formozy w czasie gorących miesięcy letnich mieszkają pod ziemią. Podczas sesji konwersacyjnej w 1706 roku sceptycznie nastawiony astronom dr Edmund Halley, którego imieniem nazwana została kometa, zadał pytanie, jak długo promienie słońca wpadają prosto do otworu kominowego każdego przeciętnego dnia. Odpowiedź prelegenta była całkowicie nieprawidłowa, co Halley udowodnił, wykonując proste obliczenia i wykorzystując znajomość szerokości geograficznej. Psalamanazar rozpoznany został jako oszust. Nie pochodził z Formozy; nigdy tam nawet nie był; nigdy nie był poza Europą. Bzdury, które wygadywał, i historyjki, które opowiadał, były całkowicie wyssane z palca. Później Psalamanazar, którego prawdziwe nazwisko zagubiło się w historii, zmienił się i stał się poważanym dziennikarzem i eseistą. Po jego śmierci w 1763 roku i po opublikowaniu jego pamiętników Samuel Johnson nazwał go "najlepszym człowiekiem, jakiego znał".

 

 

Najbardziej niezwykły bank: Pisarz Roy Bongartz zwraca uwagę, że bank w Vernal, w stanie Utah, jest jedynym bankiem na świecie zbudowanym z cegieł przesłanych pocztą. W 1919 roku mieszkańcy Vernal odkryli, że taniej wyniesie przesyłka cegieł pocztą, po siedem w paczce, niż dostarczenie ich z Salt Lake City jakimkolwiek innym transportem.