Gazeta Wyborcza - 10/02/2000

 

 

ANNA ŻEBROWSKA

NIEJASNA POLANA

 

 

Ameryka ma fabrykę snów - Hollywood, Rosja - największy na świecie rezerwat pisarzy, Pierediełkino

 

Kolektywne osiedlenie na łonie przyrody literaci zawdzięczają Gorkiemu i Stalinowi. W roku 1934, przed zjazdem założycielskim Związku Pisarzy, w moskiewskiej willi Gorkiego władza spotykała się z twórcami. Gospodarz przypomniał, że prawdziwa literatura rosyjska powstawała w majątkach. Należy talentom stworzyć podobne warunki, sugerował, "i niech spróbują napisać dzieła, które odpowiadałyby poważnym wymogom czasu".

 

- Nie trzeba zazdrościć, towarzysze. Są raptem dwadzieścia dwa domy i jeszcze siedem w budowie. A nas jest w Massolicie trzy tysiące.

- Trzy tysiące stu jedenastu członków - wtrącił ktoś z kąta.

 

Piętrową willę, w której w 1956 roku zastrzelił się Aleksander Fadiejew, wynajęto "nowemu Ruskiemu". W kolejce po dacze w Pierediełkinie czekało prawie stu pisarzy, ale żaden nie chciał wielkiego jak okręt, zapuszczonego domu. Nie żeby bali się duchów: nikt nie chciał go odnawiać z własnej kieszeni. Zaś "nowy Ruski", gospodin Sewastianow, ofiarował 75 tysięcy dolarów na rzecz Litfondu (Fundacja Pomocy Literatom), zobowiązał się wyremontować willę oraz płacić miesięcznie dwa i pół tysiąca dolarów czynszu.

Było już po rozpadzie ZSRR i potężny Związek Pisarzy także rozpadł się na kilka stowarzyszeń, które zaciekle walczyły o majątek byłego "ministerstwa literatury". W legendarnym Pierediełkinie dwa domy pracy twórczej oraz 57 wolno stojących dacz przejął Litfond i wpłynął na wody gospodarki rynkowej.

- Co tu się działo za tego Sewastianowa! - przystojniak w walonkach, który spaceruje z wilczurem po lesie między daczami, to Jurij Kubłanowski, poeta, eksdysydent i reemigrant. - Zajeżdżali dżipami chłopcy o byczych karkach, z sygnetami, balangi trwały do rana. Willi przez całą dobę pilnowali ochroniarze i psy. Aż którejś nocy ciężarówki wywiozły meble i dom opustoszał. Ponoć Sewastianowa zastrzelono, a w willi zamieszkali bezdomni.

Za prawdziwość informacji Kubłanowski nie ręczy, bo w Pierediełkinie, jak w Twin Peaks, co dom, to tajemnica. Pewne jest to, że wraz z Sewastianowem zniknęła ochrona, zostawiając psy. Jeden z wilczurów, wygłodzony i wyliniały, postanowił zdechnąć pod werandą Kubłanowskiego. Na drogiej obroży miał wygrawerowane "Rambo". Jurij nakarmił psa, zawiózł do weterynarza. Wyleczonego podarował Jewtuszence - słynny poeta miał już dwa psiska, więc nie robiło mu to większej różnicy. Rano wilczur znowu był pod werandą Kubłanowskiego. Jurij po kolejnym rozwodzie mieszka sam, często wyjeżdża, a pies to obowiązek.

- Zaprowadziłem go do Okudżawy, Bułat się ucieszył. Następnego dnia wilczur witał mnie pod domem. Gdy wrócił po raz czwarty, zrozumiałem, że taki mój los. Nazwałem go Foką, lepsze to niż pretensjonalne imię Rambo.

Kiedy Kubłanowskiego wzywały do Moskwy obowiązki redaktora "Nowego Miru" i gwiazdora bohemy, zabierałam z jego werandy psa na wyprawy po Pierediełkinie. Machał z wdzięcznością ogonem i przynosił patyk, lecz ani razu nie zaszczekał.

Moskwa tonęła w szarej, wodnistej mazi, w Pierediełkinie skrzypiał pod nogami nieskażony solą śnieg. Wiekowe świerki i sosny o konarach rozwidlonych w kształcie liry (tylko w Pierediełkinie rosną takie) wyrozumiale obserwowały psie harce na poboczu ulicy Pawlenki, którą anonimowy dowcipniś przechrzcił na Niejasną Polanę - w odróżnieniu od Jasnej, gdzie żył Tołstoj.



Następne drzwi zdobił napis zwięzły, ale za to niezrozumiały zupełnie: "Pierełygino"



"Nasi pisarze zbyt dużo tracą sił na zapewnienie sobie elementarnych wygód - dacz, jedzenia - w czasie, gdy powinni pracować" - argumentował Gorki na spotkaniu z przedstawicielami rządu. Mołotow natychmiast zaproponował, by każdy z literatów zamieszkał przy jakimś kołchozie. Kołchoz zapewniłby mu wikt i opierunek, aby twórca mógł ze spokojną głową odzwierciedlać rzeczywistość radziecką.

- Ale Stalinowi się nie spodobało, że pisarze będą rozrzuceni po całym kraju, wolał ich zebrać w jednym miejscu - Lidia Libiedinska zna przebieg spotkań od zmarłego męża, Jurija Libiedinskiego, którego nazywa jednym z pionierów literatury radzieckiej. Twórczość Libiedinskiego (1898-1959) stoi dziś na najwyższej półce literackiego lamusa, lecz jego żona, która w chwili ślubu wyglądała raczej jak wnuczka pana młodego (nierzadki to przykład wśród par Pierediełkina), jest dziś nieocenionym źródłem informacji.

- Stalin wskazał Pierediełkino - kontynuuje Lidia Borysowna. - Mieli tu już swoje dacze admirałowie i generalicja. Były majątek rodu Samarinów podzielono na hektarowe działki i w niespełna rok stanęło pierwszych 25 willi.

Wśród 25 szczęściarzy znaleźli się przysięgli socrealiści - Panfiorow, Pogodin, pisarz-enkawudzista Pawlenko - i bezpartyjni, ale za to utalentowani poputczycy: Borys Pasternak i Borys Pilniak, Wsiewołod Iwanow, Ilja Erenburg, Izaak Babel...

Jak ustalono listę pierwszych mieszkańców - zdania są podzielone. Obecny dyrektor administracyjny ośrodka twierdzi, że wybierano ich demokratycznie na burzliwym zebraniu związku. Sędziwy poeta i tłumacz Siemion Lipkin tylko wzrusza ramionami: jaka demokracja, jakie wiecowanie! O tym, kto dostanie dom, decydował Gorki z kamarylą, zapewne przy błogosławieństwie partii.

- To było kupno pisarzy przez państwo - Lipkin pokpiwa z naiwności Gorkiego: marzył, że literaci w chwilach wolnych od pisania będą się przy herbacie dzielić doświadczeniem zawodowym. - Zbudowano gniazdo os, centrum intryg i plotek.

Oficjalnie Miasteczko Pisarzy pełniło funkcję dożywotnich warsztatów twórczych.

Dwa lata po śmierci głównego lokatora jego rodzina miała obowiązek zwolnienia daczy. Jeśli jest reguła, muszą być też wyjątki - w uznaniu zasług samobójcy Fadiejewa jego żonie i synom przyznano mniejszy dom, który zajmują do dzisiaj.

W ostatnim dziesięcioleciu wyjątków było tak dużo, że właściwie rzadko kiedy wdowy i dzieci opuszczają Pierediełkino bez wyroku sądowego.

Co jakiś czas obecni lokatorzy próbują wykupić dacze, Jewgienij Jewtuszenko oferuje Litfondowi za swoją 30 tysięcy dolarów. Na razie bezskutecznie. Więcej szczęścia mają urzędasy - wydarły już 16 z 67 hektarów pisarskiej ziemi. W ubiegłym roku przy ulicy Lermontowa (popularnie zwanej Zadupiem) w ciągu kilku dni wyrąbano kawał lasu i wzniesiono betonowy mur. Za murem wyrosły 22 zamki-gargamele - z basenami i kortami tenisowymi.



- Chłopczyna pewnie ugrzązł nad Klaźmą - powiedziała niskim głosem Nastazja Łukiniczna Niepriemienowa, moskiewska sierotka z kupieckiej rodziny, która została pisarką i pod pseudonimem "Sternik Żorż" tworzyła opowiadania o bitwach morskich.

- Za pozwoleniem! - odważnie stwierdził Zagriwow, autor popularnych skeczy. - Sam z przyjemnością piłbym teraz herbatkę na tarasie, zamiast się tutaj dusić. Przecież posiedzenie wyznaczono na dziesiątą?



Z Dworca Kijowskiego podróż do Pierediełkina trwa 22 minuty, po następnych siedmiu pojawia się tablica z napisem "Miczuriniec". Między tymi stacyjkami, które pociągi dalekobieżne mijają bez sekundy wahania, a podmiejskie kolejki zaszczycają minutowym postojem, rozciąga się prawdziwy raj. Najbliższy Moskwie zielony zakątek, ogromne sosny i srebrne świerki, dęby i jarzębiny. Rzeka Sietuń, coraz czystsza, bo miejscowy sowchoz nie ma pieniędzy na pestycydy, kilkanaście źródeł, zwanych tu studniami. Sprzyjający układ wiatrów: wieją w stronę Moskwy, nigdy odwrotnie, i w Pierediełkinie przez okrągły rok pachnie jedliną, a nie fabryką Krasnyj Oktiabr.

- Idealna ekologia, dacze są drewniane, sufity wysokie, nie to, co mieszkanie w bloku. Siedzę przy biurku, patrzę na las i spokojnie pracuję - mówi Jurij Kariakin, pisarz, filozof, legenda pierestrojki. Na palcach można policzyć ludzi, którzy od razu w nią uwierzyli i tak entuzjastycznie jak on wspomagali Gorbaczowa.

- Wkrótce po przeprowadzce zaszedł Okudżawa, spytał, jak się czuję. - Codziennie rano szczypię się, by sprawdzić, czy nie śnię! - Ja się już ósmy rok szczypię - powiedział Bułat.

Zaangażowanie w politykę Kariakin przypłacił dwoma zawałami, a po upadku Gorbaczowa - zepchnięciem w cień. Dzięki pierestrojce trafił do Pierediełkina Okudżawa. Podobnie jak nie rozpieszczani przez reżim Kubłanowski, Fazil Iskander, Andriej Bitow, Ludmiła Pietruszewska. Wcześniej na daczę tutaj mogli liczyć tylko naprawdę cenni dla władzy literaci (z młodszego pokolenia otrzymali je poeci Jewgienij Jewtuszenko i Andriej Wozniesienski) oraz urzędnicy Związku Pisarzy. - Pisarz bez stanowiska to żaden pisarz - powtarzała żona literackiego bonzy żonom szeregowców związku i wiedziała, co mówi.

Twórca radziecki pożądał daczy w Pierediełkinie bardziej niż Orderu Lenina i nagrody państwowej. I chociaż za pieniądze z nagrody można było kupić dwie dacze - mało kto rezygnował z kolejki do domów związkowych. Pierediełkino oznaczało prestiż, miejsce w Panteonie Nieśmiertelnych.

- Tylko za honoraria męża z "Kwadratury koła" mogliśmy kupić tu kilka dacz - sztukę grano na całym świecie. Kto jednak myślał, że to się tak potoczy - Estera Katajewa, wdowa po Walentinie Katajewie, ma niemal łzy w oczach. Po śmierci męża udało się jej uzyskać przydział willi na zięcia, także członka Związku Pisarzy, ale na jak długo?



- A dobrze teraz nad Klaźmą - drażniła zebranych Sternik Żorż, wiedząc, że Pierełygino nad Klaźmą, letniskowe osiedle literackie, to sprawa bolesna. - Słowiki już pewnie śpiewają. Zawsze mi się jakoś lepiej pracuje poza miastem, zwłaszcza wiosną.



Latem roku 1935 domy były już zamieszkane, co rano beczkowozy dostarczały źródlaną wodę (w willach woda, gaz i centralne pojawiły się dopiero po wojnie). Stały też słupy elektryczne, ale prądu długo nie włączano. Wreszcie włączono i następnego dnia na jednym ze słupów wisiał trup spalonego chłopaka. Widać wspiął się, by ukraść kawałek przewodu. Konstantin Fiedin, pisarz, urzędnik literacki, jeden z pierwszych lokatorów miasteczka, uznał to za zły znak.

Przeczucia go nie myliły - wkrótce ruszyła machina represji i wiele dacz zmieniło lokatorów. Córka Fiedina, Nina, starsza pani uskarżająca się na zdrowie, wspomina, że z pozoru wszystko było jak zawsze. Literaci spotykali się niemal codziennie, tyle że w rozmowach ściszali głos, a przy rozstaniu, obejmując się, mówili z nadzieją: "Do jutra!". Tymczasem po Pierediełkinie krążył czarny samochód i pisarze znikali jeden za drugim. Izaak Babel, Artiom Wiesioły, krytyk Iwan Bespałow, Borys Pilniak, Bruno Jasieński, Władimir Zazubrin...

Pewnej nocy "cziornyj woron" zatrzymał się przed domem Konstantina Fiedina i wkrótce załomotano do drzwi. Dalej istnieją dwie wersje wydarzeń. Według córki enkawudziści chcieli się upewnić, jaki to numer domu, zaś Fiedin klął jak szewc i nie otwierał. Według osób postronnych Fiedin wyszedł z zawczasu spakowaną walizeczką, ale nim wsiadł do samochodu, spytano go o nazwisko. Przybysze szukali Brunona Jasieńskiego. Polsko-radziecki pisarz Bruno Jasieński ("Słowo o Jakubie Szeli", "Palę Paryż", "Człowiek zmienia skórę", "Bal manekinów"), tłumacz Lenina na polski, członek Komunistycznej Partii Francji (ileż tu powodów do aresztowania!), siedział w Butyrkach. Ponoć napisał wierszowane podanie do Jeżowa, nie wiedząc, że dni szefa NKWD są już policzone, i tym przypieczętował swój los. Został rozstrzelany w Moskwie z wyroku sądu doraźnego, tzw. trójki. Wdowie już za Chruszczowa skłamano, że zmarł w roku 1941 w drodze na zesłanie.

Pilniaka aresztowano, według Niny Fiediny, nietypowo: wpadł znajomy z wiadomością, że Jeżow pilnie prosi o kontakt. "Nie zajmie ci to więcej niż godzinę" - zapewnił. Pilniak wsiadł do swojego samochodu, pojechał do Moskwy i przepadł. Nad ranem żona zrozumiała cel wezwania. Zdążyła odwieźć paroletniego syna do rodziny w Gruzji. Wyszła z łagru w roku 1956.

Według innej wersji Pilniaka aresztowano jednocześnie z Artiomem Wiesiołym 24 października 1937 roku. Zabrano go nocą po urodzinach syna, na których był też Pasternak.

Pilniak przyjaźnił się z Pasternakiem, ich wille sąsiadowały ze sobą i furtka między posesjami była stale otwarta. Obaj lubili się grzebać w ziemi, goły do pasa Pasternak okopywał kartofle, Pilniak sadził drzewa owocowe i kwiaty. W latach dwudziestych napisał "Opowieść niewygaszonego księżyca": legendarny czerwony dowódca umiera podczas operacji, przeprowadzonej na polecenie "stalowego człowieka". Utwór odczytano jako aluzję do śmierci Frunzego, który popularnością w armii bił na głowę Stalina, a zmarł na stole operacyjnym. Nakład poszedł na przemiał, Pilniak złożył gorącą samokrytykę. Podpadł kolejną powieścią, "poprawił ją" i tak żył jak na huśtawce. Po jego aresztowaniu przygnębiony Pasternak wyprowadził się z daczy, gdzie wszystko przypominało mu przyjaciela. Przeniósł się na Niejasną Polanę.

Izaaka Babla, autora "Opowiadań odeskich" i "Armii Konnej", aresztowano w roku 1939, już za Berii, w ramach rozprawy z Jeżowem. Babel bywał u żelaznego narkoma, bo... miał romans z jego żoną. Wszyscy troje zginęli. Daczę genialnego stylisty bez mrugnięcia okiem zajął pożal się Boże dramaturg Wsiewołod Wiszniewski ("Tragedia optymistyczna"). Potem miała jeszcze kilku lokatorów, nim parę lat temu spłonęła. Na jej miejscu straszy betonowy fundament jakiejś niedokończonej budowli.



- No właśnie - ciągnęła Sternik. - Cóż robić? Nic dziwnego, że domy dostali najbardziej utalentowani.

- Generałowie! - rąbnął wprost scenarzysta Głuchariow.

Bieskudnikow wyszedł z pokoju, udając ziewanie.

- Sam w Pierełyginie w pięciu pokojach - powiedział Głuchariow.

- A Ławrowicz sam w sześciu - krzyknął Deniskin. - Z dębową wykładziną w jadalni.



W drugim rzucie przydziały na dacze otrzymali m.in. Walentin Katajew i Aleksander Fadiejew. Katajew po Erenburgu, który jako korespondent prasowy w momencie wybuchu drugiej wojny był we Francji i powrót do Moskwy zajął mu prawie rok. Siemion Lipkin pamięta, że Erenburga wyklęto już nawet jako zdrajcę-emigranta i w tym czasie Katajew załatwił sobie przydział willi. Pośpiech zaowocował dozgonną wzajemną niechęcią obu uznanych twórców.

Fadiejew dostał willę po aresztowanym Władimirze Zazubrinie. Sybirak Zazubrin był jedną z nadziei literackich, pochłoniętych przez czystki. Jego opowiadanie "Drzazga", o nieludzkim czekiście, odnaleziono i opublikowano dopiero przed kilku laty. O Fadiejewie zaś krążyły słuchy, że akceptował swoim podpisem wnioski o represje wobec kolegów po piórze. Syn pisarza, Michaił Fadiejew, kategorycznie zaprzecza.

- Sprawdzałem w archiwach Memoriału: areszty z lat trzydziestych sankcjonowali sekretarze Związku Pisarzy - Stawski i Wiszniewski. Ojciec nie był jeszcze znaczącą figurą. Co innego podczas kampanii przeciwko kosmopolitom na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Wtedy zapewne nie mógł się już wykręcić...

Michaił podkreśla, że po śmierci Stalina Fadiejew wysłał wiele próśb o rehabilitację pisarzy - widać nie bał się, że ludzie wrócą z łagrów i będzie miał nieprzyjemności. Paru zwolnionych nie szczędziło mu jednak cierpkich słów - przyznaje oględnie syn.

Dramaturg Michaił Szatrow uśmiecha się pobłażliwie: odwołania Fadiejew pisał, bo mu kazano - Chruszczow obalał kult Stalina. Konfrontacji się nie bał, gdyż ofiary rozstrzelano. Ale nie przewidział, że ich rodziny będą go publicznie policzkować.

Jakkolwiek było, po wojnie Fadiejew mało pisał, tęgo pił. Pod presją krytyki przerobił powieść "Młoda Gwardia" w duchu ideologicznych gniotów, dwóch innych nie dokończył. Po zmianie koniunktury politycznej zdegradowano go w roku 1954 z funkcji sekretarza generalnego Związku Pisarzy i członka KC. Słał do KC listy, lecz nie zaszczycano go odpowiedzią. 13 maja 1956 roku strzelił sobie w serce w sypialni na piętrze willi. Zebrani na dole domownicy nie zwrócili uwagi na wystrzał, "podłogi się rozsychają", powiedział ktoś. Ciało znalazł 11-letni syn Misza, gdy poszedł zawołać ojca na obiad. Mimo upływu czasu Michaił Fadiejew jest w stanie wydusić z siebie tylko parę zdań: ojciec zszedł z piętra i chciał go wysłać na dwór, ale on wolał czytać książkę. Potem zobaczył zastygłą twarz, odrzuconą rękę z pistoletem i zakrwawioną koszulę. Strasznie płakał, zaprowadzono go do sąsiadów.

Michaił nie zapamiętał przyjazdu kagebistów, którzy przewrócili do góry nogami gabinet, zabrali wszystkie papiery ojca, w tym adresowaną do KC kopertę. Na pogrzebie nie był. Matka, która w momencie samobójstwa ojca występowała z teatrem w Jugosławii, spakowała jakieś książki i więcej nie przestąpiła progu willi.



Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Gorzej, że ta śmierć bywa czasem nagła, ot co! I że człowiek nie może nawet powiedzieć, co będzie robił dzisiejszego wieczoru...



Lidia Libiedinska na dzień przed samobójstwem Fadiejewa spędziła w daczy na Niejasnej Polanie kilka godzin.

- Odwiedziliśmy go wraz z mężem około południa. Zazwyczaj elegancki, tym razem był w wytartej piżamie. Zauważyłam zmarszczki na szyi, podkrążone oczy. To nie był kac, nie pił, bo lekarze nastraszyli go marskością wątroby. Gdyby wówczas poszedł w ciąg, może by się nie zastrzelił. Powiedział, że zażył dwanaście proszków nasennych, lecz nie zmrużył w nocy oka. Liczył, że zadzwonią z KC, w przeddzień wysłał uwagi o relacjach między partią i literaturą. Telefon jednak milczał. Zawartość koperty, znalezionej na nocnym stoliku Fadiejewa, opublikowano dopiero w roku 1990. Pisarz oskarżał przywódców partii o zniszczenie literatury, w tym jego własnego talentu. Stalina nazwał satrapą, ale jeszcze gorzej wyraził się o jego następcach. Nie kajał się, z listu przebijała urażona godność. Jego, Fadiejewa, "którym nasz cudowny naród miał prawo się szczycić z powodu prawdziwości i wewnętrznej skromności głęboko komunistycznego talentu", uczyniono biurokratycznym perszeronem, poganianym przez rządzących państwem prostaków...

W odwecie KC kazał napisać w nekrologu, że przyczyną samobójczej śmierci była depresja wywołana przez alkoholizm. Znajomi pisarza nie mieli wątpliwości, dlaczego sięgnął po stary nagan.

- Mój mąż, także szczery komunista, powiedział wówczas o Fadiejewie: "Przez całe życie stał na warcie i nagle się okazało, że trzymał wartę przed wychodkiem". Sądzę, że Libiedinski to samo myślał o sobie - mówi Lidia Borysowna.

Willę Fadiejewa w latach sześćdziesiątych podzielono między poetę Jarosława Smielakowa i funkcjonariuszkę Związku Pisarzy. Po ich śmierci stała pusta. Dzięki półokrągłej werandzie przypomina korab - po potopie. Część okien nie ma szyb, inne zatkano dyktą. Po "nowym Ruskim" lokatorze zostało kute, zardzewiałe ogrodzenie i spięta drutem ozdobna brama. Gdy ją przekraczam, wilczur Foka stanowczo odmawia mi swego towarzystwa. Złe wspomnienia każą mu podkulić ogon i pędem zawrócić pod dom Kubłanowskiego.

Drzwi na werandę trzymają się na jednym zawiasie, drzwi do mieszkania nie mają nawet klamki. W przedsionku zionie wilgocią łazienka ze zdewastowaną wanną, na piętro wiodą drewniane schody, które wyglądają jak po najeździe Hunów.

- Jest tam kto? - wołam w głąb domu, a wyobraźnia podsuwa obrazy bandytów z nożami w zębach.

Po dłuższej chwili pojawia się przestraszona bardziej ode mnie młoda kobieta. Tamara, Mołdawianka. Przyjechali z mężem do Moskwy na zarobek. Mąż wynajmuje się do różnych robót, budował willę Ałły Pugaczowej, w Pierediełkinie odnawia mieszkanie Kariakinów. Irina Kariakina zobaczyła Tamarę w ósmym miesiącu ciąży i z paroletnim synem. Nie mieli gdzie mieszkać, więc Irina uprosiła dyrektora Miasteczka Pisarzy, by przymknął oczy i pozwolił im przezimować w pustej willi. Zajmują na piętrze jedyny ogrzewany (palą w kominku) pokój w całym domu.

- Wiem, że tu się ktoś zastrzelił, podobno na werandzie - prowadzi nas na pustą, wyziębioną werandę, która za życia Fadiejewa była rupieciarnią. - Dzieci nie są jeszcze ochrzczone, więc przyniosłam z cerkwi wodę święconą i pokropiliśmy piętro. Nie, duch się nie pojawia, bardziej boję się ludzi.



- Nie mam już nazwiska - odparł dziwny gość z ponurą wzgardą. - Zrezygnowałem z niego, jak w ogóle ze wszystkiego w życiu. Zapomnijmy o nim.



Niejasną Polanę, oprócz willi Fadiejewa, Foka uwielbia. Jest bowiem zabudowana tylko z jednej strony, po drugiej, aż do cmentarza i cerkwi, rozciągają się pola Sowchozu Matwiejewskiego. W pogoni za kijem wilczur rozwijał tam iście kosmiczną prędkość.

W krótkiej alei panuje nieustanny ruch: ludzie przychodzą i przyjeżdżają z plastikowymi kanistrami po wodę ze źródła. Jedni nazywają je studnią świętego Nikołaja, inni - źródłem Pasternaka. Poeta 22 lata mieszkał w daczy numer 3. Tu napisał całe cykle wierszy, powieść "Doktor Żywago", przetłumaczył tragedie Szekspira i "Fausta" Goethego. Tu cieszył się z przyznania mu Nagrody Nobla i, zaszczuty przez władzę, odmówił jej przyjęcia. W Pierediełkinie rozwijał się jego romans z Olgą Iwinską, prototypem Łary w "Doktorze Żywago". - Współpracowaliśmy z Lusią (tak zwano Olgę w redakcji) przy tomiku przekładów hinduskiego poety Rabindranatha Tagore, jako redaktor miałem jakieś uwagi. Pasternak zadzwonił i poprosił, bym ją przyjął i omówił szczegóły - wspomina Siemion Lipkin. - Potem zaprosiła na kolację, wynajmowała latem pokój w Zaułku Wiszniewskiego. Był też Pasternak, wypiliśmy butelkę wódki.

Nina Fiedina miała 14 lat, gdy ojciec przedstawił ją Pasternakowi. Poeta szarmancko ucałował jej dłoń. "Dziękuję!" - odruchowo wybąkała speszona komsomołka. Obecny przy tym dramaturg Afinogenow parsknął śmiechem i odtworzył scenę w sztuce "Maszeńka".

W Pierediełkinie Pasternak bezskutecznie borykał się z rakiem i tam zmarł. Od 30 maja 1960 roku na wąskiej kozetce na parterze willi stale leży bukiet zasuszonych róż. Z daczy poeta wyruszył w swą ostatnią podróż - na cmentarz, rysujący się krzyżami na wzgórzu pod horyzontem niczym swoiste memento mori.

- Przyszedłem na parę godzin przed pogrzebem - ciągnie opowieść Siemion Lipkin. - Ludzi zebrało się sporo, po kolei trzymaliśmy wartę honorową przy trumnie. Olga Iwinska stała na schodkach przed wejściem. Cała w czerni, mimo bladej twarzy - jaka była piękna! Podobno wdowa zaprosiła ją, by weszła do pokoju, ale pozostała na schodkach, oparta o ścianę.

Trumnę poniesiono na ramionach przez sowchozowe pole. Na drodze konduktu stał Woronkow, sekretarz do spraw organizacyjnych związku literatów ("To zawsze było stanowisko dla czekisty", podkreśla Lipkin), i fotografował uczestników procesji. Z tak zwanych czynników oficjalnych nie było oczywiście nikogo - po aferze z Noblem poetę usunięto ze Związku Pisarzy. Skąpy nekrolog w prasie informował, że zmarł "Borys Pasternak, członek Litfondu".

Po pogrzebie zaczęło się drugie życie willi numer 3. Zaglądali tam najpierw pojedynczy ludzie, później przychodziły całe pielgrzymki. Na urodziny zbierali się znajomi, recytowano wiersze, do fortepianu zasiadał Światosław Richter. Samorzutnie powstałe muzeum okropnie zawadzało władzy radzieckiej i dom zaoferowano Czyngisowi Ajtmatowowi.

- Obejrzeliśmy go, ale żonie się nie spodobał i odmówiliśmy - powiedział pisarz w którymś z wywiadów.

Według syna Pasternaka, Borysa, Ajtmatow przyjął daczę i rozpoczął remont. Meble poprzedniego właściciela (w tym fortepian) wyniesiono na werandę. Klasyk kirgiskiej literatury pomalował jeden z pokoi na wschodnią modłę, na kolor starego złota. I... tu znów pojawiają się dwie wersje. Według pierwszej Ajtmatow przestraszył się anonimowych pogróżek: "Spalimy cię wraz z willą!". Według drugiej uświadomiono mu, że zajmując dom ofiary systemu, Pasternaka, przekreśla własne szanse na Nobla. Tak czy inaczej - zrezygnował. Nobla wprawdzie nie dostał, dostał nowszą, wygodną daczę Nikołaja Tichonowa, poety-sekretarza, piewcy socjalizmu. Jako ambasador Kirgizji Ajtmatow przebywa jednak głównie w Brukseli; skarży się, że nadmiar obowiązków dyplomatycznych nie pozwala mu skończyć nowej powieści.

W stulecie urodzin Pasternaka dom poety uzyskał status muzeum. Opuszczając jego ascetyczne wnętrze, ludzie kierują się do słynnego źródła. Trzeba minąć dzikie wysypisko śmieci przy końcu Niejasnej Polany i po wygiętych, zardzewiałych stopniach zejść półtora metra w dół. Źródlana woda płynie rurą i wpada do rzeczki, która (jeśli przymknąć oczy na śmietnik) tworzy tu malownicze zakole.

Mieszkańcy pobliskich dacz ze źródła nie korzystają. Ateista Michaił Szatrow, czołowy dramaturg pierestrojki, dziś fartowny biznesmen, uważa, że to żadne cudowne źródło, tylko brudna woda podskórna. Jego religijny sąsiad Oleg Szestinski oddał próbki do analizy. Stwierdzono, że woda jest czysta, ale zupełnie pozbawiona fluoru, co źle wpływa na zęby.



Podpis głosił: "Pełnowymiarowe urlopy twórcze od dwóch tygodni (opowiadanie, nowela) do roku (powieść, trylogia). Jałta, Suuk-Su, Borowoje, Cychodziei, Michindżauri, Leningrad (Pałac Zimowy)". U tych drzwi też stała kolejka, ale nie nadmierna, z półtorej setki ludzi.



Pierwszy murowany dom pracy twórczej zbudowano w roku 1955. Ma dorycko-jońsko-korynckie kolumny i ozdobne balustrady, jak wszystkie paradne budowle z epoki późnego stalinizmu. Kolejny budynek z lat siedemdziesiątych architektonicznie przypomina komitet partii, więc przezwano go obkomem. W otoczonych wielkim parkiem domach pracy twórczej i na przyległych daczach mogło się jednocześnie rozlegać skrzypienie 130-140 piór.

"Ludzie piszący winni mieć wszelkie warunki do twórczości" - zawyrokował Maksym Gorki i na korytarzach budynków odgłos kroków tłumiły dywany. Na turnusy do Pierediełkina nie wolno było przywozić dzieci ani zwierząt domowych, pokoje nie miały nawet radia, tabliczka na każdej ścianie przypominała gadułom: Cicho! Pisarze pracują! Głośniej mówiono tylko w stołówce, więc literackie obiboki przesiadywały tam od śniadania do obiadu i od obiadu do kolacji.

- Koszt 24-dniowego pobytu wynosił zaledwie 90 rubli, toteż zawsze był nadmiar chętnych - wspomina emerytowana pielęgniarka "domu pod kolumnami", pulchna i sympatyczna Walentina Gołubiewa. - Niektórzy mieszkali po pół roku.

W księdze pamiątkowej aż gęsto od wpisów. "Wspaniale piecze Biriukowa, nie powiem na nią złego słowa" - w przypływie natchnienia wykaligrafował A. Twierski. Weteran wojny, partii i pióra Gieorgij Ajdanow podziękował pielęgniarce Wali oraz kelnerkom Lusi i Ninie za umilenie mu pobytu. Natomiast ludowa poetka Kabardyno-Bałkarii wręcz przeciwnie, poprosiła o zwolnienie z pracy kierowniczki stołówki Lidii Czumakowej, "ponieważ dla kobiety tak aroganckiej nie powinno być miejsca tam, gdzie pisarze potrzebują spokoju i przyjaznego stosunku do siebie".

W bibliotece ośrodka wszyscy literaci zostawiali książki z autografami, ale trwający właśnie spis ujawnia coraz to nowe straty. Zniknęły tomiki Anny Achmatowej, Konstantina Paustowskiego, w albumach pamiątkowych powyrywano strony.

Walentina Ambrosjewna nie uskarża się na monotonię życia. Cuciła amoniakiem pijanego Fadiejewa, gdy go wzywał Stalin. Uśmierzała ból chorego Pasternaka, który wciąż przepraszał, że tyle ma z nim kłopotów. "Robiłam zastrzyk, podłączałam kroplówkę, nie słyszałam, o czym Pasternak rozmawiał z dziennikarzem" - odpowiadała kagebistom. Pamięta batalie polityczne, gdy Korniej Czukowski i jego córka Lidia gościli Sołżenicyna, a większość pisarzy ich potępiała. Widziała, jak wzięły się za czupryny żona poety L. z żoną pisarza R.; powód był niebłahy - szczekanie psa L. przeszkadzało R. pisać powieść "Dzieci Arbatu". Niepokoiła się, że poeta Jewtuszenko tak często odwiedza poetę Łukonina, i miała rację - odbił mu żonę, Galę.

Walentina Gołubiewa trafiła do Pierediełkina po wojnie. Jeszcze nie było asfaltowej szosy i po deszczu miasteczko tonęło w błocie. W połowie lat pięćdziesiątych o komfort pisarzy dbała prawie 400-osobowa obsługa, dla której wybudowano kilka bloków. Szefa kuchni delegowano z Kremla. Ze stołówki można było sobie zamówić obiad na daczę. Dwa razy w tygodniu z Moskwy do każdej willi przywożono deficytowe produkty, których nie widziały półki żadnego sklepu. Obcy do Pierediełkina nie zaglądali bez powodu, krępowali się - bądź co bądź olimp literacki. Teraz pchają się bezpardonowo: połowę działki Katajewa bezprawnie przekazano telewizyjnemu showmanowi, którego nowobogacka willa wśród drewnianych domów wygląda jak sztuczny ząb.



Każdy gość, jeśli nie był zupełnym tępakiem, trafiwszy do Gribojedowa, pojmował w lot, jak dobrze żyje się szczęśliwym członkom Massolitu - i czarna zawiść chwytała go w swe szpony. Z miejsca też kierował gorzkie wyrzuty ku niebu, które nie nagrodziło go w kolebce talentem literackim. Bez niego zaś szkoda było nawet marzyć o zawładnięciu znaną całej Moskwie legitymacją członkowską Massolitu, brązową, pachnącą dobrą skórą, z szeroką złotą obwódką.



- Męża przed represjami uchronił Fadiejew - podkreśla Estera Katajewa. - Sam mi to przyrzekł: "Walentina Pietrowicza nie oddam, będą go mogli aresztować tylko wraz ze mną".

Walentin Katajew (1897-1986) przeżył kilka biografii pisarskich. Zaczynał jako poeta, satyryk, dramaturg. W latach trzydziestych przekuł się na socrealistę ("Czasie, naprzód!" , "Samotny biały żagiel"). Jako emeryt niespodziewanie złapał drugi oddech, wydał kilka znaczących utworów z pogranicza prozy i memuarystyki: "Święta studnia", "Trawa zapomnienia", "Wieniec mój diamentowy". W ostatnim dziele szokowały wyostrzone, wręcz paszkwilanckie portrety Majakowskiego, Jesienina, Bułhakowa, Mandelsztama... Klasyk Wieniamin Kawierin zerwał wówczas stosunki z klasykiem Katajewem i mijając się podczas spacerów na ulicy Serafimowicza (zwanej nomen omen aleją Ponurych Klasyków) nawet nie wymieniali ukłonów.

Estera takie fakty przemilcza i zaprasza na spacer do ulubionego dębu męża. Przy okazji przewietrzy futro z norek, tak rzadko ma okazję je zakładać.

- Biedaku, żyjesz, choć burza złamała ci konar! - 86-letnia kobieta o posturze dziewczynki wtula się w szorstki pień. - Mąż też mógłby żyć dłużej, lecz w rządowej klinice nie zrobiono mu EKG.

Bywalcy Pierediełkina zapamiętali ją jako najelegantszą damę Miasteczka Pisarzy. Nadal jest elegancka i zachowuje się z godnością - prawdziwa pisarska wdowa.

- Mąż był świętym człowiekiem - powtarza o Katajewie, którego Osip Mandelsztam nazywał cynikiem i konformistą, a Iwan Bunin uważał za produkt wyjątkowej demoralizacji systemu. - Uwielbiał mnie, odgradzał od okrucieństw życia, obsypywał prezentami. Przed wojną sprowadził mi ze Stanów forda blue washington, już po miesiącu miałam prawo jazdy i szalałam za kierownicą.

W domu wszystko było podporządkowane pisaniu. Śniadanie: owsianka lub kasza gryczana, omaszczone łyżką oleju słonecznikowego. W południe owoce. Spacer i obiad. Mięso tylko gotowane. Five o'clock obowiązkowo z biszkoptem. Gotowała i piekła gosposia, daczy pilnował stróż, dzieci doglądała niania. Walentin Pietrowicz miał drugi samochód, emkę, i kierowcę.

Obecnie Estera ma tylko dochodzącą kucharkę. Dokucza jej samotność i bezczynność. Gdy córka wyjeżdża rano samochodem do Moskwy, prosi ją, by nie zamykała bramy. Ma wtedy powód, żeby się ubrać i wyjść na dwór. Nie ma w Pierediełkinie przyjaciół, bo i co to za ludzie się sprowadzili! W stulecie urodzin Katajewa wieczór jubileuszowy chciał zorganizować aktywista "patriotycznego" odłamu związku literatów, jeden z jej sąsiadów, Nikołaj Woronow. Estera odmówiła udziału. "Wszystko to literacka drobnica, nikogo z pierwszych mieszkańców już nie ma" - wzdycha na pożegnanie.

Ostatni z pionierów, 95-letni Leonid Leonow, zmarł w roku 1994. Był laureatem nagród Stalinowskiej, Leninowskiej i Państwowej, Bohaterem Pracy Socjalistycznej, członkiem Akademii Nauk. Przeżył swoją epokę i jego ostatnią, opublikowaną pośmiertnie powieść przeczytali do końca zapewne tylko korektorzy. W Pierediełkinie zachowała się legenda nie Leonowa-pisarza, tylko przyrodnika. Sprowadzał rzadkie rodzaje krzewów, zasadził pierwsze cedry, miał kolekcję kaktusów, hodował i podobno tresował żaby. Jako jeden z niewielu zrezygnował po wojnie z państwowej daczy, kupił ziemię i wybudował dwa domy. Jego dwie córki przegrodziły teraz działkę, oddzieliły się od siebie solidną siatką.

Samo Pierediełkino z wymarzonej przez Gorkiego stolicy literatury niepostrzeżenie zmieniło się w Pomnik Nieznanego Literata. Dorobek pisarzy, uhonorowanych tu własnymi ulicami - Pawlenki, Treniowa, Wiszniewskiego, Pogodina - interesuje dziś tylko wąskich specjalistów i wyjątkowych masochistów.