Gazeta Wyborcza - 29/11/1996

 

 

Michał Cichy

Powrót do Norymbergi

 

 

 

Miasto Wita Stwosza i Alberta Speera

Norymberga, perła Bawarii, od roku 1219 wolne miasto Rzeszy, słynęła złotnictwem, płatnerstwem, produkcją pierników, a od początku XVI wieku także pierwszych na świecie zegarków kieszonkowych, tak zwanych jajek norymberskich, jak również innej galanterii i zabawek, zwanych w dawnej Polsce norymberszczyzną. Miasto Albrechta Duerera, Wita Stwosza i mniej więcej współczesnych im meistersingerów, czyli śpiewaków norymberskich. Później też wpisała się do annałów niemieckiej historii: w roku 1835 otwarto tu pierwszą w Niemczech drogę kolei żelaznej.

Równo sto lat później Reichstag III Rzeszy przyjął tu rasistowskie ustawy, zwane odtąd norymberskimi, pozbawiające Żydów praw obywatelskich, w tym również prawa do małżeństwa z obywatelami lepszej aryjskiej krwi. Tu NSDAP odbywała doroczne Parteitagi. Temu miastu architekt Hitlera Albert Speer miał nadać "wieczne oblicze", budując halę zjazdową na 60 tysięcy osób, stadion na pół miliona ludzi i plac defilad na milion.

W 1945 roku Norymberga była zrujnowana, ale stojący przy Fuertherstrasse potężny gmach Pałacu Sprawiedliwości stał względnie cały. 20 listopada 1945 roku Międzynarodowy Trybunał Wojskowy, składający się z sędziów nominowanych przez rządy czterech zwycięskich mocarstw - USA, ZSRR, Wielkiej Brytanii i Francji - odbył tu pierwszą z 218 sesji procesu.

Oskarżony Goering

Główni przywódcy III Rzeszy - Hitler, Himmler i Goebbels - uniknęli sądu popełniając samobójstwa. Najważniejszym podsądnym Międzynarodowego Trybunału Wojskowego stał się w tych okolicznościach Marszałek Rzeszy Hermann Goering. Wprawdzie Hitler od roku 1943 pozbawił go większości wpływów, a w kwietniu 1945 roku kazał usunąć z wszelkich stanowisk i aresztować, ale nie zapomniano, że w listopadzie 1939 roku Fuehrer oficjalnie proklamował go swym pierwszym następcą. A zwłaszcza nie zapomniał o tym sam Goering. Z dumą powiedział na procesie: "Byłem obok Hitlera jedynym człowiekiem w Niemczech, który posiadał autorytet własny, nie tylko czyjś autorytet spływający na mnie".

Goering był istotnie jednym z nielicznych ludzi w kierownictwie nazistów, których biografia nie zaczynała się od wstąpienia do NSDAP. Pilot, as myśliwski I wojny światowej, ostatni dowódca eskadry Richthofena, kawaler orderu Pour le Merite (Hitler wołał w 1923: "Wspaniale! Co za znakomita propaganda!") był dla Hitlera wymarzonym sojusznikiem. Rubaszny, jowialny, wolny od neurastenii Goebbelsa czy nadętej arogancji Ribbentropa, "jako jedyny spośród przywódców III Rzeszy - pisze niemiecki historyk Joachim Fest - posiadał cechy, z którymi tłum lubi się identyfikować". W latach istnienia III Rzeszy zajmował niezliczone stanowiska - był przez pewien czas szefem Gestapo, był dowódcą Luftwaffe, pełnomocnikiem do spraw Planu Czteroletniego (czyli gospodarczych przygotowań do wojny), wielkim łowczym i ministrem leśnictwa. (Fest: "Jego zachłanność na funkcje publiczne robiła wrażenie dziwacznej odmiany pasji kolekcjonerskiej"). Z biegiem czasu jednak Goering wyżywał swą niespożytą energię coraz mniej w walce o władzę, a coraz bardziej w grabieży dzieł sztuki, polowaniach i zabawach. Potrafił pięć razy dziennie się przebierać, a jego pstrokate stroje stały się sławne. Carl Jacob Burckhardt widział go w 1937 roku w białym mundurze. Pod podwiniętą powyżej kolana nogawką marszałek nosił czerwone jedwabne pończochy. "Dajcie mu spokój, to człowiek renesansu" - zbywał Hitler uwagi nazistów zgorszonych rozpasaniem Goeringa.

Goering, twardy i bezwzględny, kiedy w 1934 roku współdowodził rzezią SA-manów w Noc Długich Noży, z biegiem lat stawał się coraz bardziej pozbawioną własnej woli marionetką Hitlera. "Nie mam sumienia! - wołał. - Moje sumienie nazywa się Adolf Hitler!" Kiedy indziej porównał nieomylność Fuehrera do nieomylności papieża. Gdy Hitler dzwonił, marszałek zawsze stawał na baczność przed telefonem.

Po przegranej przez Luftwaffe bitwie o Anglię, a zwłaszcza po rozpoczęciu w roku 1942 ciężkich bombardowań Rzeszy, Goering szybko wypadł z łask. Jak pisze Fest, ostatnim sukcesem Goeringa było niedopuszczenie do zamknięcia w 1943 roku luksusowej restauracji Horchera. Pozbawiony wpływu, utrzymywany na stanowiskach tylko dla pozoru, zapadł w kompletny letarg. Godzinami bawił się elektryczną kolejką w swojej rezydencji Karinhall.

Dlatego zaskoczeniem była jego twarda postawa przed Trybunałem w Norymberdze. Goering uznał się za dowódcę ławy oskarżonych i komenderował innymi podsądnymi. Nie płaszczył się przed sądem, wychwalał osiągnięcia III Rzeszy i swoje: "Uczyniłem wszystko, co w mej mocy, dla umocnienia ruchu narodowosocjalistycznego". ("Godne uwagi wystąpienie" - zanotował nie bez podziwu amerykański prokurator Telford Taylor).

Goering zeznawał trzy razy dłużej niż przeciętny podsądny Norymbergi, aż 12 dni, i przez cały czas dyskutował z przesłuchującymi go prokuratorami jak równy z równym. Jego postawa była co prawda bez znaczenia dla wyroku - Goering nie miał złudzeń - ale marszałkowi zależało na miejscu w historii. "Za pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat wszędzie w Niemczech będą stały posążki Hermanna Goeringa. Może małe posążki, ale w każdym domu".

Oskarżony von Ribbentrop

Joachim von Ribbentrop, minister spraw zagranicznych III Rzeszy w latach 1938-45. Syn porucznika artylerii imał się w latach młodości, przed I wojną światową, różnych zajęć: był w Montrealu urzędnikiem bankowym, budował kolej na kanadyjskiej Dalekiej Północy, przez kilka miesięcy był reporterem działu miejskiego jednej z nowojorskich gazet. Wrócił zza oceanu na wieść o wojnie, walczył, był ranny, dostał Żelazny Krzyż I klasy (jak mówią niektórzy, ex post i na własny wniosek). W roku 1919 ożenił się z córką znanego fabrykanta win, zajął się w firmie teścia działem handlu zagranicznego, a potem założył własny interes. Firma Schoenberg und Ribbentrop rychło stała się niemieckim importerem win numer jeden. Wtedy Ribbentrop jeszcze nie był "von"; szlachecki przydomek kupił w 1925 roku, dając się - w zamian za dożywotnią rentę - adoptować dalekiej krewnej Gertrudzie von Ribbentrop, ostatniej przedstawicielce szlacheckiej linii rodziny. (W 1939 r. przestał płacić i ciotka podała go do sądu).

Bogaty, ustosunkowany i "von" marzył o władzy. W roku 1932 ktoś polecił go Hitlerowi jako człowieka znającego języki, a więc przydatnego do streszczania artykułów z zagranicznej prasy. Kariera von Ribbentropa potoczyła się odtąd szybko. Już w styczniu 1933 roku odegrał ważną rolę w negocjacjach, które skłoniły prezydenta Hindenburga do mianowania Hitlera kanclerzem. Był potem doradcą Hitlera w sprawach polityki zagranicznej, głównym negocjatorem w niemiecko-francusko-brytyjskich rokowaniach rozbrojeniowych (w istocie zbrojeniowych, bo chodziło o rewizję postanowień Traktatu Wersalskiego, ograniczających siły zbrojne Niemiec), ambasadorem w Londynie, a w roku 1938 został ministrem na miejsce arystokraty von Neuratha, który darzył Ribbentropa - jako parweniusza - szczerą pogardą. W dyplomacji III Rzeszy nadeszły czasy dla nowych ludzi. Jak bowiem stwierdził Hitler, dobry dyplomata nazistowski "musi w każdym razie umieć rajfurzyć i fałszować. Najmniej powinien być poprawnym urzędnikiem". Ribbentrop pasował do tej roli jak ulał. Znane jest jego cyniczne powiedzenie już z czasów wojny: "Kiedy wojna minie, dam sobie zrobić wykwintnie rzeźbioną skrzynię. Tam włożę wszystkie traktaty państwowe i inne międzynarodowe porozumienia, które w czasie mego urzędowania złamałem lub złamię w przyszłości". Anszlus Austrii, aneksja Sudetów, zajęcie Czechosłowacji i pakt z Mołotowem były ucieleśnieniem tej polityki.

Upojony sukcesami Ribbentrop coraz bardziej napawał się pychą. Sam zaprojektował mundur dyplomatyczny dla siebie. Na naramiennikach wyhaftowany był glob ziemski, na którym rozsiada się orzeł. Sztywno wyprostowany, z nieodłącznym marsowym grymasem oblicza, Ribbentrop zyskał sobie wśród nazistów przydomek "Ribbensnob". W Polsce miał dosadniejsze przezwisko - "Rybi trup".

Jak zauważył Joachim Fest, "próżność, prowokująca żądza zwracania na siebie uwagi, wieczna poza były tylko odwrotną stroną jego absolutnej przeciętności". Swoją potęgę czerpał zawsze z zewnątrz. Był zawsze głosem Hitlera. Mówiono o nim, że próbował sondować zdanie Fuehrera przez podstawionych ludzi, żeby je następnie przedstawić jako swoje. Tłumacz Hitlera Paul Schmidt notował zaś, że kiedy Hitler był z Ribbentropa niezadowolony, minister chorował i kładł się do łóżka. Ribbentrop był też przez wiele lat blisko związany z Reichsfuehrerem SS Himmlerem. Od 1933 roku był członkiem SS, doszedł do stopnia Obergruppenfuehrera, wstąpił na ochotnika do dywizji SS Totenkopf (głównie po to, żeby dostać od Himmlera pierścień z trupią czaszką i sztylet, był bowiem namiętnym kolekcjonerem odznaczeń).

Kiedy w latach wojny jego dyplomatyczne zdolności przestały być Hitlerowi potrzebne, Ribbentrop stopniowo zaczął tracić wpływy. Jeszcze w 1942 roku MSZ zaangażował się w akcję deportacji Żydów europejskich do obozów zagłady w Generalnym Gubernatorstwie, ale już wiosną 1943 roku Hitler kpi z Ribbentropa "jako z ważniaka", a od roku 1944 nazwisko Ribbentropa wymieniane jest już tylko okolicznościowo. Ribbentrop do końca pozostał jednak oddany Hitlerowi. Załamała go dopiero śmierć wodza.

Sprawozdawcy procesu norymberskiego ujrzeli, zamiast wyprostowanego jak struna ministra spraw zagranicznych, zgarbionego, nie zawsze ogolonego i uczesanego, niechlujnie ubranego płaczliwego konformistę. Kiedy naczelny prokurator amerykański Robert H. Jackson odczytywał akt oskarżenia, Ribbentrop zemdlał. W odróżnieniu od Goeringa demonstrował uległość wobec sądu. Jako pierwszy zrywał się z miejsca, kiedy sędziowie wchodzili na salę. "Zapewniam panów - wołał - nas wszystkich oburzają te prześladowania i okrucieństwa! To po prostu nie jest typowe dla Niemców! Czy może pan sobie wyobrazić, bym ja kogoś zabił?"

"Dawna buta - pisze Joachim Fest - przekształciła się w niegodną, lizusowską gorliwość, po której sobie widać coś obiecywał". "Stoczył się do poziomu ubożutkiego duchem wodoleja z nietzscheańską wolą władzy, jakim w gruncie rzeczy był cały czas. [...] Nie posiadał ani przekonań, ani oparcia, jakie daje arystokratyczne pochodzenie, zaś trzeźwa ciasnota jego charakteru zamykała mu nawet drogę ucieczki do patologii". Kiedy ogłoszono mu wyrok śmierci, biadał: "Śmierć! Śmierć! Teraz już nie mogę napisać wspomnień..."

Oskarżeni: Kaltenbrunner, Hess i inni

Obok Goeringa i Ribbentropa na ławie oskarżonych zasiadło 20 innych przywódców III Rzeszy. Alianci układający listę nie ograniczali się jedynie do bezpośrednich sprawców zbrodni wojennych. Zależało im na tym, żeby w tych osobach osądzić przestępcze państwo i kierownictwo partii. Dlatego Hjalmar Schacht, przedwojenny prezes Banku Rzeszy i minister gospodarki, zasiadł obok Ernsta Kaltenbrunnera, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy.

Reszta oskarżonych to:

Rudolf Hess (zastępca Hitlera w NSDAP, w 1941 roku uciekł do Anglii, żeby przekonać ją do pokoju z Niemcami);

Albert Speer (ulubiony architekt Hitlera, później minister uzbrojenia);

Admirał Karl Doenitz (dowódca floty podwodnej, od 1943 roku dowódca floty, wyznaczony przez Hitlera tuż przed samobójstwem na następcę);

admirał Erich Raeder (do 1943 roku dowódca floty);

marszałek Wilhelm Keitel (szef sztabu);

marszałek Alfred Jodl (szef sztabu operacyjnego);

Alfred Rosenberg (główny ideolog nazizmu, autor "Mitu XX wieku", w czasie wojny minister okupowanych terytoriów wschodnich);

Hans Frank (zarządca Generalnego Gubernatorstwa, czyli części okupowanej Polski);

Wilhelm Frick (minister spraw wewnętrznych Rzeszy, następnie protektor Czech i Moraw);

Arthur Seyss-Inquart (przywódca austriackich nazistów, później zarządca okupowanej Holandii);

Baldur von Schirach (szef Hitlerjugend i gauleiter Wiednia);

Julius Streicher (redaktor antysemickiego "Stuermera", gauleiter Frankonii);

Fritz Sauckel (pełnomocnik ds. siły roboczej);

Franz von Papen (kanclerz w 1932 roku, w czasach Hitlera ambasador w Austrii i Turcji);

Konstantin von Neurath (poprzednik Ribbentropa w MSZ, następnie protektor Czech i Moraw);

Walther Funk (następca Schachta na stanowisku prezesa Reichsbanku i ministra gospodarki);

Hans Fritzsche (szef propagandy radiowej);

Martin Bormann (kierownik kancelarii NSDAP, najbliższy współpracownik Hitlera w ostatnich latach wojny, sądzony zaocznie).

Rozstrzelać czy sądzić?

Idea pociągnięcia do odpowiedzialności przywódców III Rzeszy powstała na długo przed końcem wojny, w roku 1942, ale alianci długo nie mogli porozumieć się, w jaki sposób wymierzyć sprawiedliwość. Ciekawostką jest, że jeszcze w roku 1944 Churchill upierał się, żeby głównych nazistów rozstrzelać bez sądu, gdy Stalin (!) upierał się przy procesie.

Proces, który mieli wytoczyć alianci, był tak trudny, bo nie można było polegać na doświadczeniach z przeszłości. Norymberga była wielką innowacją prawną. Przede wszystkim do znanych w prawie międzynarodowym "zbrodni wojennych" dodano "zbrodnie przeciw ludzkości", żeby ukarać mocodawców, a nie tylko wykonawców. (Notabene termin "genocide" - ludobójstwo - wymyślił właśnie wtedy Raphael Lemkin, członek amerykańskiego zespołu prokuratorskiego). Wprowadzono też inny nowy termin: "zbrodnie przeciw pokojowi", czyli przygotowania do wojny napastniczej. Bardzo długo nie chcieli do tego dopuścić Rosjanie. Bojąc się oskarżeń o agresję 17 września 1939 na Polskę i o napaść na Finlandię, żądali wpisania do aktu oskarżenia, że złamaniem prawa międzynarodowego jest "agresja przeprowadzona przez Państwa Osi". Po ostrych sporach z Amerykanami sformułowanie o "Państwach Osi" znalazło się wprawdzie w akcie, ale nie w głównym tekście, tylko w podpunktach wyliczających szczegółowo przestępstwa ścigane w tym procesie.

Takich sporów za kulisami Trybunału toczyło się bez liku. Na przykład: jak toczyć proces? Według procedury angloamerykańskiej z krzyżowymi przesłuchaniami świadków przez oskarżenie i obronę, gdzie sędzia tylko obserwuje przebieg sprawy? Czy według procedury kontynentalnej, gdzie postępowaniem kieruje raczej sąd niż strony? Czy Trybunał ma tylko wymierzyć wyroki, a wina nie ulega kwestii (jak sądziła delegacja radziecka), czy też proces ma zakładać niewinność?

W końcu zastosowano procedurę mieszaną, oskarżeni w pełni korzystali z prawa do obrony (większość adwokatów była członkami NSDAP), a najlepszym dowodem domniemania niewinności były trzy wyroki uniewinniające. Prokurator radziecki wniósł przeciwko nim (podobnie jak przeciwko wszystkim wyrokom poza wyrokami śmierci) votum separatum.

Hans Frank płacze

20 listopada 1945 roku amerykański prokurator Robert H. Jackson przez cały dzień odczytywał akt oskarżenia. Jackson opisał drogę nazistów do władzy w Niemczech, rządy terroru w Niemczech, rozpętanie wojny i terror w okupowanych krajach. Przeczytał raport Juergena Stroopa o zniszczeniu warszawskiego getta w maju 1943 roku, list Rosenberga do Keitla z lutego 1942 roku o zamorzeniu głodem około trzech milionów radzieckich jeńców i zeznania o eksperymentach medycznych na więźniach w Dachau.

W następnych tygodniach oskarżenie przedstawiało sądowi dowody. Przytoczono niezliczone dokumenty. Wyświetlono film z obozów koncentracyjnych Buchenwald, Dachau i Bergen-Belsen. Widok nagich trupów spychanych przez buldożery do rowów wstrząsnął salą. Zaległa cisza. Ribbentrop patrzył w bok, von Papen zakrył twarz rękami, Schacht odwrócił się od ekranu plecami. Amerykański psycholog Gustav M. Gilbert, który uważnie badał oskarżonych, wspominał, że tamtego wieczoru Frank, Funk i Fritzsche płakali w swoich celach.

Na ogół jednak na ławie oskarżonych panowała inna atmosfera. Ribbentrop czytał Verne'a, a Hess baśnie braci Grimm. Większość oskarżonych uważała, że za wszystko odpowiadał Hitler, bo to on miał w III Rzeszy prawdziwą władzę. A przecież władza i siła to najważniejsze argumenty. "Wszyscy wiedzą, że wyrok jest nie do obrony - pisał Ribbentrop. - Ale byłem przecież ministrem spraw zagranicznych Adolfa Hitlera i polityka wymaga, abym został z tego powodu skazany". Joachim Fest skomentował te słowa następująco: "Przemawiały doń tylko te argumenty, które miały za sobą więcej dywizji".

Łącznie prokuratorzy przedstawili 33 świadków, z górą 4 tys. dokumentów, niemal 2 tys. pisemnych oświadczeń, taśmy filmowe i wiele straszliwych dowodów rzeczowych, jak np. ludzkie głowy wypreparowane w Buchenwaldzie. Okropieństwa nazizmu zostały udokumentowane ponad wszelką wątpliwość.

1 października 1946 roku Trybunał ogłosił wyroki. Goering, Ribbentrop, Keitel, Kaltenbrunner, Rosenberg, Frank, Frick, Streicher, Sauckel, Jodl, Seyss-Inquart, Bormann (zaocznie) - śmierć. Hess, Funk, Raeder - dożywocie. Von Schirach, Speer - 20 lat więzienia. Von Neurath - 15 lat. Doenitz - 10 lat. Schacht, von Papen i Fritsche - uniewinnieni.

Apele o łaskę, a także zgłoszone przez Keitla i Jodla prośby o zamianę im - jako wojskowym - powieszenia na rozstrzelanie zostały odrzucone przez okupacyjną władzę czterech mocarstw, Sojuszniczą Radę Kontroli.

Wielki dzień sierżanta Woodsa

Od sierpnia 1946 roku, kiedy jeszcze w najlepsze trwały przesłuchania, w Norymberdze był już starszy sierżant John C. Woods, wykwalifikowany kat z 15-letnim stażem. Zanim przybył do Norymbergi z San Antonio w Teksasie, miał na koncie już 347 egzekucji.

15 października pod czujnym okiem sierżanta Woodsa zbudowano w sali gimnastycznej więzienia trzy szubienice. Tymczasem więzienny lekarz, doktor Pfluecker, odbywał rutynowy obchód cel skazanych, służąc w razie potrzeby pigułką nasenną. On jako ostatni widział żywego Goeringa. Kiedy około godziny 23 strażnicy przyszli go obudzić na egzekucję, znaleźli go w agonii. Przegryzł kapsułkę z cyjankiem. Do dziś nie wiadomo, czy miał ją przy sobie od aresztowania, czy też ktoś mu ją dostarczył. "Marszałek Rzeszy nie może zostać powieszony" - napisał w jednym z listów, które przy nim znaleziono.

Równocześnie budzono innych skazańców. Odczytano im komunikat o odrzuceniu próśb o łaskę i zaproponowano ostatni posiłek - do wyboru kiełbaski z sałatką ziemniaczaną i pierogi z sałatką owocową - ale mało było chętnych.

Egzekucja zaczęła się 16 października, minutę po pierwszej w nocy. Joachim von Ribbentrop powiedział: "Niech Bóg ma Niemcy w opiece! Moim ostatnim życzeniem jest utrzymanie jedności Niemiec. Oby w tej sprawie doszło do porozumienia między Wschodem a Zachodem", po czym sierżant Woods założył mu na głowę worek, a pętlę na szyję, i o godzinie 1.14 pociągnął dźwignię zapadni.

Kiedy 16 października o 2.57 norymberskie zadanie sierżanta Woodsa zostało wypełnione, ciała powieszonych ułożono w rządku (przydźwigano też zwłoki Goeringa), sfotografowano, przewieziono do krematorium w Monachium, spalono, a prochy wysypano w nurty Izary.

Zdjęcia zwłok, z pętlami na szyjach, miały trafić do tajnych archiwów, ale jakimś cudem przeciekły do prasy. Kiedy zobaczył je weteran reportażu sądowego z londyńskiej "Star" Cecil Catling, natychmiast zorientował się, że powieszeni umierali długo, wskutek powolnego uduszenia. Istotnie: Ribbentrop umierał przez 15 minut, a Keitel aż 24 minuty. Zdaniem Catlinga sierżant Woods zastosował za krótkie liny. Pęd ciała spadającego do zapadni był niewystarczający, żeby szarpnięcie pętli złamało kark, jak każą reguły sztuki.

Woods, nie wyprowadzony tymi zarzutami z równowagi ("Ja w ogóle nie mam nerwów - mówił - w mojej profesji nie można sobie pozwolić na nerwy"), wrócił do Stanów i dalej praktykował swe rzemiosło. W 1950 roku zginął w wypadku podczas prób krzesła elektrycznego w więzieniu San Antonio.

Toast Wyszyńskiego

Proces norymberski był jednym z kamieni węgielnych powojennego świata.

Po raz pierwszy przedmiotem procesu stały się nie poszczególne zbrodnie, ale zbrodnicze państwo i jego struktury, w tym rządząca monopartia. Po raz pierwszy świat stanął tam w obronie praw ludzkich przed potęgą państwa. Wtedy chodziło o państwo rozpętujące wojnę agresywną, ale to właśnie w Norymberdze zaczęła się droga, która przez Deklarację Praw Człowieka (1948) doprowadziła do umów helsińskich (1975), biorących prawa człowieka w obronę nie tylko przed obcym państwem-agresorem, lecz także przed własnym państwem.

Wszelako Norymberga nie rozpoczęła w świecie ery sprawiedliwości i wyrzeczenia się przemocy. Była sądem sprawiedliwym, ale jednak nie bezstronnym: to zwycięzcy narzucili warunki, na jakich miano osądzić pokonanych (co i tak - trzeba przyznać - lepsze było od początkowych propozycji Churchilla, żeby sprawę załatwić bez sądu). Norymberga miała być precedensem w sądzeniu zbrodni przeciw pokojowi i przeciw ludzkości, miała raz na zawsze wykluczyć wojny agresywne i stosowanie przemocy wojskowej wobec cywilów. Ale skoro powieszony został Ribbentrop, to dlaczego łaską śmierci we własnym łóżku został obdarzony Mołotow?

Sensacją na procesie był przyjazd Andrieja Wyszyńskiego, osławionego stalinowskiego prokuratora generalnego.

Wyszyński wsławił się w Norymberdze tym, że podczas jednego z przyjęć wzniósł toast: "Śmierć oskarżonym!". Jak pisze brytyjski historyk Norman Davies, zachodni prawnicy, którzy nie znali rosyjskiego, toast Wyszyńskiego spełnili, a dopiero później zaczęli się nad nim zastanawiać.

Dlatego z Norymbergi wynika również morał niepokojący: zwycięzców się nie sądzi. Podobną myśl napisał na akcie oskarżenia Goering: "Zwycięzca zawsze będzie sędzią, a pokonany oskarżonym". I chyba tak samo myślał Józef Stalin, tak samo myślał Nikita Chruszczow, kiedy topił we krwi Budapeszt, czy Leonid Breżniew, kiedy kazał najechać Afganistan. A także Radovan Karadżić, Ratko Mladić i inni im podobni, których norymberskie memento nie powstrzymało przed żadną agresją.

W Norymberdze sprawiedliwości stało się zadość. Tylko że sprawiedliwość nie gwarantuje bezpieczeństwa. Zawsze ktoś jej umknie, a nawet jeśli nie - to dla ofiar jest już zdecydowanie za późno.