Polityka - 2010-03-27


 

Jędrzej Winiecki

Nowe kolory czarnej Afryki

 

 

Mija pół wieku od pamiętnego Roku Afryki, kiedy niepodległość uzyskało 17 państw kontynentu. Dziś to Azjaci - a głównie Chiny - zajmują miejsce dawnych potęg kolonialnych. Kolejny podbój? A może wreszcie szansa na przełamanie afrykańskiej niemocy?

 

Podobno w każdym samolocie latającym między afrykańskimi stolicami podróżuje przynajmniej jeden pasażer z paszportem Państwa Środka. Do Afryki jadą robotnicy, nauczyciele, lekarze i inżynierowie, ciągną dyplomaci, poważni biznesmeni i ludzie interesu mniejszego kalibru, którzy marzą o założeniu sklepiku gdzieś w Ugandzie. Ostatnio na kontynencie osiedliło się już ponad milion Chińczyków, w Algierii pracuje ich 50 tys., w Angoli nawet 100 tys., w Nigerii mieszka więcej Chińczyków niż Brytyjczyków w czasach kolonialnych. Fala płynie wartko, a ruszyła ledwie kilkanaście lat temu.

Zaczęło się w maju 1996 r., kiedy na tourneé po zaniedbanej przez Zachód Afryce wybrał się chiński gensek Jiang Zemin. W Addis Abebie zapowiedział przywódcom kontynentu, zgromadzonym na szczycie Organizacji Jedności Afrykańskiej, że lada moment na zakupy do Afryki przyjadą chińskie firmy państwowe - jeśli bogacące się Państwo Środka jest fabryką globu, niech Afryka będzie jego spiżarnią, stąd będą pochodzić surowce, które Chińczycy przerobią na gotowe produkty i wyślą w świat. - Chiny wpadły na bardzo prosty pomysł: postanowiły kupować bogactwa naturalne u producentów, a nie za pośrednictwem Londyńskiej Giełdy Metali, która dyktuje światowe ceny minerałów - tłumaczy Richard Dowden, dyrektor Królewskiego Towarzystwa Afrykańskiego z siedzibą w Londynie.

Chińszczyzna z colą

W Addis Abebie i kilku innych stolicach Jiang Zemin przedstawił nadal aktualne zasady chińskiej obecności. Oprócz handlu, w zamian za koncesje wydobywcze oraz prawo wykupu kopalń czy roponośnych działek, Chiny darowują długi, niosą pomoc i prowadzą wielkie inwestycje, budują tamy, szkoły, szpitale i pałace prezydenckie, remontują zniszczone drogi, mosty, koleje i porty. - Obok kapitału Chińczycy oferują afrykańskim rządom swoją sympatię - podkreśla Princeton N. Lyman, ekspert waszyngtońskiej Rady Stosunków Międzynarodowych, były ambasador USA w Nigerii i Republice Południowej Afryki.

Państwo Środka darzy afrykańskie rządy bezwarunkową przyjaźnią, nie szczędzi pochwał także sudańskiemu satrapie Omarowi al-Baszirowi, temu samemu, którego trybunał haski ściga listem gończym za dopuszczenie do hekatomby ćwierci miliona mieszkańców Darfuru. - Chińczycy mówią afrykańskim politykom: jesteśmy waszymi braćmi, a nie kolonistami, jak Europejczycy albo Amerykanie, nie usłyszycie od nas, co powinniście robić, jak rządzić waszymi krajami. Nie wspominajmy o prawach człowieka, róbmy interesy - objaśnia Richard Dowden. I tak dobre słowo dla al-Baszira daje Chinom dostęp do sudańskich szybów naftowych, skąd pochodzi dziesiąta część chińskiego importu ropy.

Po kilkunastu latach efekty strategii Jiang Zemina przeszły oczekiwania. - Chiny są największym inwestorem w Afryce, ogromnym dostarczycielem pomocy rozwojowej i po USA drugim partnerem handlowym - mówi prof. Scarlett Cornelissen, szefowa Centrum Studiów Chińskich Uniwersytetu w południowoafrykańskim Stellenbosch, które pilnie śledzi aktywność Państwa Środka na kontynencie.

W 1996 r., w roku podróży Jianga, wartość wymiany handlowej Afryki z Chinami szacowano raptem na 5 mld dol. W 2008 r. była 20 razy większa, grubo przekroczyła 100 mld. Jedna czwarta tej sumy przypada na Angolę, która zaspokaja 16 proc. chińskiego importu ropy naftowej - więcej niż Iran, tradycyjny partner i sojusznik Pekinu. Do Chin płyną także tankowce z ropą z Libii i Nigerii. Z RPA, Gwinei Równikowej, Zambii, Zimbabwe i Konga pochodzą metale szlachetne, diamenty i drewno, z 10 ściętych afrykańskich drzew aż 7 trafia do Chin. W drugą stronę wędrują maszyny, telefony komórkowe, lekarstwa, samochody i odzież. Niegdyś jedynym towarem dostępnym na najgłębszej prowincji była coca-cola, teraz na straganach czerwonym puszkom towarzyszą plastikowe miski, latarki i elektronika, wszystko za grosze i made in China. - Wielu Afrykańczyków po raz pierwszy w życiu stać na zakup radia czy zegarka - mówi Dowden.

Fistaszki gabońskie

Złoty Most na tle mizernego, zakurzonego centrum Lusaki lśni nowością. Chińscy architekci nie przez przypadek zaprojektowali kaskadowy, inspirowany kształtami pagody, dach, chiński właściciel życzył sobie bowiem, by klienci, głównie Chińczycy, poczuli atmosferę ojczyzny.

A tych nie brakuje: w okolicach Lusaki mieszka kilka tysięcy Chińczyków i przybywają nowi. Właśnie zasobną w miedź Zambię najsilniej dotknęła chińska aktywność. Chińczyków interesuje każda branża gospodarki, na czele z przejmowanymi na własność kopalniami. W marcu ponownie otwierają kopalnię niklu w Munali, którą australijska firma górnicza uznała za nieopłacalną. W zeszłym roku chińskie inwestycje w Zambii sięgnęły 1,2 mld dol. (to blisko połowa kapitału, jaki napłynął w tym czasie do kraju), w 11-milionowym państwie inwestycje przyniosły 25 tys. nowych miejsc pracy, mimo turbulencji wstrząsających ogólnoświatową gospodarką. Chińskie zaangażowanie było o 40 proc. większe niż w 2008 r., a to jeszcze nie koniec, czekają następne projekty, w sumie warte 5,5 mld dol.

Chińskie firmy działają nie tylko w miejscach tak spokojnych jak Zambia. - Trafiają w okolice, w których biali ludzie boją się nawet pokazać - mówi Richard Dowden.Na przykład kopią ropę w Ogadenie, o który spór toczą Somalia i Etiopia. W 2005 r. zginęło tam kilku chińskich inżynierów. Gdyby zabito pracowników Shella albo BP, pewnie zapadłaby decyzja o zwinięciu interesu, zachodnie firmy nie odważyłyby się dłużej ryzykować życia własnych inżynierów. Chińscy nafciarze nawet nie mrugnęli i w kilka dni znaleźli następców.

Nie ma już zakątka Afryki bez śladów chińskiej obecności. Na 53 państwa kontynentu Chiny mają swoje przedstawicielstwa dyplomatyczne w 49, w tym 37 ambasad; więcej niż Stany Zjednoczone. Weźmy przykład pierwszy z brzegu: Gabon. Ktoś pamięta? Chodzi o "niezbyt wielkie państwo afrykańskie, gdzie poważną rolę odgrywają orzeszki ziemne". Otóż w Chinach Gabon (1,5 mln mieszkańców, dwie trzecie powierzchni Polski) wywołuje następujące skojarzenia: ropa, mangan, drewno. Gdy w 2004 r. chińskie interesy w Gabonie osobiście zabezpieczał prezydent Hu Jintao, na płycie lotniska witał go urzędujący w Liberville ambasador ChRL; w tym samym roku rewizytę w Pekinie złożył gaboński dyktator Omar Bongo. Gabon jest obecnie największym dostarczycielem afrykańskiego drewna do Chin i ważnym partnerem naftowym.

Długi czerwony dywan

- W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej chińska ofensywa dyplomatyczna zakrojona jest na bardzo szeroką skalę, Chiny starają się uwieść Afrykę - zauważa Justyna Szczudlik-Tatar, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Ukoronowaniem chińsko-afrykańskiej zażyłości był rok 2006, który Chiny ogłosiły własnym Rokiem Afryki. W Pekinie zwołano wtedy szczyt przywódców afrykańskich. Na kilka dni na wielu pekińskich ulicach zamarł ruch, wygaszono piece uciążliwych fabryk, miasto obwieszono plakatami witającymi królów, wodzów, premierów i prezydentów. Mimo drobnych zgrzytów - na części plakatów zamiast Afrykańczyków widnieli Papuasi z kością w przekłutym nosie - szczyt był wielkim sukcesem chińskiej polityki zagranicznej. Afrykańscy przywódcy, jeden po drugim, długo maszerowali po czerwonym dywanie, by następnie uścisnąć dłonie dwóch niskich panów w garniturach - prezydenta Hu Jintao i premiera Wen Jiabao - stojących w sieni Wielkiej Hali Ludowej przy placu Tiananmen. Nie mogło być wątpliwości, który kraj jest najpotężniejszy w Afryce.

Takiej fety na cześć Afryki nie urządziły wcześniej ani Stany Zjednoczone, ani Unia Europejska, ani ZSRR, kiedy jeszcze istniał. W Pekinie padły również konkrety, Chiny zwiększyły pomoc, zaproponowały kredyty i umorzyły długi. W listopadzie zeszłego roku znów odbył się szczyt chińsko-afrykański, tym razem w Szarm el-Szejk. W egipskim kurorcie pompa była mniejsza, za to obietnice większe: 10 mld dol. preferencyjnych kredytów dla rządów plus miliard na pożyczki dla małych i średnich przedsiębiorstw, 3 mld na wsparcie prywatnych firm z Chin działających w Afryce, perspektywa zniesienia aż 95 proc. ceł eksportowych dla najsłabiej rozwiniętych krajów kontynentu, trzy do pięciu centrów logistycznych, do tego system szkoleń dla 1,5 tys. nauczycieli, 5,5 tys. stypendiów dla uczniów, zwiększenie liczby ośrodków doradztwa rolniczego do 20 i liczby szkół przyjaźni chińsko-afrykańskiej do 50.

Chińskiej hojności daleko do filantropii, stoją też za nią bardziej wyrafinowane powody niż ropa i miedź. Wyciągający rękę po wsparcie muszą sekundować komunistom z Pekinu w ich najbardziej prestiżowym boju, w realizacji polityki jednych Chin, zgodnie z którą Tajwan pozostaje zbuntowanym terytorium ChRL. W ostatnich latach delikatna perswazja skłoniła kilkanaście państw do zerwania związków z Tajwanem, nie uległy tylko Gambia, Suazi, Burkinia Faso oraz Wyspy Świętego Tomasza i Wyspa Książęca. Jednocześnie Pekin, w zamian za słane miliardy, może liczyć na przychylność afrykańskich sprzymierzeńców w głosowaniach w ONZ, Światowej Organizacji Handlu czy - jak ostatnio - podczas szczytu klimatycznego w Kopenhadze.

Afroazja

W Afryce kroku Chinom starają się dotrzymać też inni. Powoli wraca Rosja, a prezydent Brazylii odwiedził kontynent więcej razy niż prezydent Hu. Część zambijskich kopalni przejęli Malezyjczycy, po drogach jednej trzeciej kontynentu jeżdżą nowe i używane samochody sprowadzone z Japonii i Indii - nie trzeba przekładać kierownic, od RPA i Namibii po Ugandę i Kenię obowiązuje ruch lewostronny. Inny elegancki hotel w Lusace, Taj Pamodzi, należy do finansowego imperium Hindusa Ratana Taty. Obserwacje rynku hotelowego w zambijskiej stolicy można rozciągnąć na cały kontynent, już niebawem większość odniesień dotyczących afrykańskich dokonań Chin może okazać się prawdziwa również dla Indii, za trzy, cztery lata handel Indii z Afryką osiągnie dzisiejsze obroty Afryki z Chinami, już 70 proc. indyjskiego importu ropy pochodzi z Afryki.

W latających po Afryce samolotach razem z Chińczykami podróżują Hindusi. Atutem indyjskich biznesmenów jest wielka, bo trzymilionowa, hinduska diaspora. W przeciwieństwie do Chińczyków Hindusi w Afryce mieszkają licznie od dawna - setki tysięcy przyjechały tu w czasach Imperium Brytyjskiego. Kontrakt w kopalni w Natalu skusił Mahatmę Gandhiego, który w Afryce Południowej spędził ponad 20 lat. W urzędzie kolonialnym na Zanzibarze pracował ojciec Farrokha Bulsary, zapamiętanego przez świat jako wokalista zespołu Queen Freddie Mercury. W wielu afrykańskich krajach, szczególnie na Południu i Zachodzie, Hindusi stali się miejscową klasą średnią, dominują wśród drobnych przedsiębiorców i wolnych zawodów. Teraz przecierają szlak rodakom z ojczyzny.

Indie przyjęły w Afryce inną taktykę niż Chiny (rozwijają się z kilkuletnim opóźnieniem, w efekcie na początku XXI w. to Chiny zastąpiły Indie na pozycji lidera państw Globalnego Południa, kiedyś nazywanych krajami Trzeciego Świata). O ile Chiny już w połowie lat 90. dysponowały pokaźnymi nadwyżkami kapitału i stać je było na ekspansję centralnie sterowaną i finansowaną przez Pekin, to Indie mogły liczyć tylko na prywatnych przedsiębiorców i związki z afrykańską diasporą. Chińczycy celują w kosztownych projektach z rozmachem, Hindusi osiągnęli przewagę w drobnym handlu, zadomowili się też w branżach, w których kapitał nie odgrywa decydującej roli. Chińczycy sprowadzają głównie surowce, natomiast Hindusi w Afryce kupują wiele towarów przetworzonych. Dopiero niedawno koncerny indyjskie ruszyły na zakupy: ArcelorMittal kupił huty w Liberii i RPA, rozszerza działalność w Kongu, szereg firm naftowych zainwestowało w Nigerii, Wybrzeżu Kości Słoniowej i innych krajach Afryki Zachodniej.

Mimo spowolnienia koniunktury w kryzysie zapał inwestorów nie osłabł. Wielu biznesmenów w Azji powtarza: powinniśmy być w Afryce. Szansy upatrują nawet firmy z Indonezji: - Jedne szukają zbytu na swoje produkty, inne poszukują źródeł węgla, ropy, rzadkich metali. Wiele podobieństw w robieniu interesów w Afryce i Indonezji sprawia, że Indonezyjczycy dobrze się czują w afrykańskich warunkach - zapewnia Fauzi Ichan, główny ekonomista indonezyjskiego oddziału banku Standard Chartered. Ŕ propos banków: centrum bankowym Afryki nie jest wcale Londyn czy Nowy Jork, ale Dubaj.

Chińska kroplówka

A co Afryka z tego ma? - Jeśli afrykańskie rządy mądrze wykorzystają napływ inwestycji, nie przejedzą zysków albo ich nie rozkradną, wpływy Chin, Indii i innych państw Azji mogą dać impuls do rozwoju całego kontynentu - twierdzi prof. Scarlett Cornelissen. - Azja daje Afryce pewność siebie - dodaje Richard Dowden. - Winduje ceny surowców, co pozwala Afryce zapełniać państwowe kasy. Do niedawna afrykańskie przedsiębiorstwa i rządy nie miały alternatywy poza Zachodem, teraz pojawił się nowy partner, który przynosi argumenty do mówienia "nie" Zachodowi. W długiej perspektywie właśnie pewność siebie będzie ważniejsza niż ceny surowców.

Afryka już zdobyła tę pewność. Ghana - jedyny afrykański kraj, który odwiedził prezydent Barack Obama! - rozważa, czy nie odstąpić Chińczykom cennych złóż ropy, które wcześniej przyznała Amerykanom. Dyktator Angoli (około 5 proc. amerykańskiego importu ropy), wbrew sugestiom USA, od 30 lat nie rozpisuje wolnych wyborów, nic nie zmieniły odwiedziny Hillary Clinton z sierpnia zeszłego roku. Niewiele Clinton zwojowała w Nigerii i Republice Południowej Afryki, największej gospodarce kontynentu, która coraz lepiej czuje się w związku z Chinami. Afryka może się długo stawiać, kontynent ma wystarczająco dużo surowców. - Na dodatek Chińczycy z nawiązką pokryją straty nieposłuszeństwa wobec Zachodu - uważa Dowden.

- Z drugiej strony, działania chińskich firm nie są przejrzyste, nie wiadomo, czy afrykańskie rządy rzeczywiście robią dobry interes - ostrzega ambasador Lyman. Bywa, że infrastruktura, oczko w głowie Chińczyków, tylko w niewielkim stopniu poprawia komunikację, bo świeżo wyasfaltowane drogi, łączące kopalnie z wyremontowanymi portami, służą głównie do wywozu bogactw wyrwanych z afrykańskiej ziemi. Politycy dają inwestorom wolną rękę, a ci nie muszą zważać na ochronę środowiska. Niskiej jakości towary z Chin i Indii zalewają Afrykę, udanie konkurują z miejscowymi i przyczyniają się do upadku afrykańskich firm. Dochodzi i do takich wypadków: w czerwcu zeszłego roku w Monrowii, stolicy Liberii, masowo pojawiły się niehodowane w kraju jabłka. Owoce zebrano w USA, potem sprzedano do Chin, wreszcie znalazły się na stanie chińskich oddziałów pokojowych stacjonujących w Liberii - to żołnierze armii ludowo-wyzwoleńczej podbili nimi liberyjski czarny rynek.

Niektórych niepokoi rosnąca liczba Azjatów. W Zambii, w chińskich i malezyjskich kopalniach, pracują sprowadzeni z Azji robotnicy, gotowi harować 7 dni w tygodniu po 12 godzin, do czego nie przywykli tutejsi. W 2005 r., kiedy zaprotestowali zambijscy górnicy, chińscy brygadziści otworzyli ogień. Był to jak dotąd największy wybuch afrykańskiego niezadowolenia z obecności Azjatów w Afryce. Stojący na czele antyazjatyckiej krucjaty opozycjonista Michael Sata, zapowiadający przegonienie Chińczyków i uznanie przez Zambię Tajwanu, uchodzi za faworyta w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Bywa, że skłonny wiele Chińczykom wybaczyć rząd w Lusace przyznaje Sacie rację - pewną kopalnię ukarano za posyłanie górników na szychtę bez butów i ubrań ochronnych, w mieście Kabwe kontrolerzy nakryli szefów chińskiej szwalni na więzieniu zambijskich pracowników.

To chińska kroplówka utrzymuje przy władzy reżim Roberta Mugabe w Zimbabwe, Chińczycy zaopatrują w broń objęty sankcjami ONZ Sudan. Zainwestowali już 7 mld dol. w rozwój przemysłu naftowego Gwinei Równikowej, rządzonej od ponad 30 lat przez Teodoro Obianga Nguemę (kilka lat temu próbował go obalić oddział najemników zorganizowany przez syna Margaret Thatcher). Z Afryki Środkowej chińskie firmy sprowadzają koltan, minerał wykorzystywany do budowy kondensatorów obecnych w każdym telefonie komórkowym. 70 proc. światowych zasobów koltanu znajduje się w Kongo, na terenach, gdzie od lat toczy się krwawa wojna domowa - eksploatacja złóż nie tylko zaognia konflikt, ale i prowadzi do niekontrolowanej wycinki lasów tropikalnych. - Co z tego, że Chińczycy ślą miliony do Konga, skoro chińska pomoc trafia najczęściej do kieszeni polityków w Kinszasie, a nie na zniszczony wojną wschód kraju - ubolewa Jonathan Holslag, dyrektor działu badań w Instytucie Studiów nad Współczesnymi Chinami w Brukseli.

Co przegapił Zachód

Chiny i nieco później Indie pojawiły się w Afryce w momencie, kiedy USA i Unia Europejska z zadowoleniem stwierdziły, że nie będą już miały na kontynencie poważnej konkurencji. Skończyła się zimna wojna, Rosja miała swoje kłopoty, Chiny działały w Afryce w epoce Mao, nie dostrzegano jeszcze indyjskiego ożywienia, a afrykańscy liderzy kontaktowali się niemal wyłącznie z zachodnimi politykami i tylko instytucje finansowe Zachodu udzielały im pożyczek. Afryka była zdana na zachodnią pomoc, kontynent mówił europejskimi językami, należał do skupiającej dawne kolonie brytyjskie Wspólnoty Narodów lub do Frankofonii, promującej kulturę francuską (nadal na zachodzie kontynentu płaci się CFR, kolonialnym frankiem). Afrykańska elita jeździła zachodnimi samochodami, posyłała dzieci do amerykańskich i europejskich szkół, także interesy robiła z partnerami z Zachodu i w efekcie na półkach afrykańskich sklepów dominował towar wyprodukowany w Unii Europejskiej i Ameryce. Ale jednocześnie amerykańskie i europejskie przedsiębiorstwa, z wyjątkiem firm wydobywczych i koncernów zbrojeniowych, nie wiązały przyszłości z Afryką. Biznes postanowił czekać, aż Afryka podźwignie się cywilizacyjnie. I wtedy w Addis Abebie pojawił się Jiang Zemin.

Dopiero około 2000 r. UE zorientowała się, że traci wpływy. W 2007 r. na szczycie w Lizbonie Unia spotkała się z afrykańskimi przywódcami, ale lizbońskie spotkanie - podobnie jak jego ustalenia - wypadło blado w zestawieniu z imprezą zorganizowaną przez Chińczyków rok wcześniej w Pekinie. - Do dziś Unia nie potrafi skoordynować pomocy dla Afryki, państwa członkowskie niosą ją osobno, często według sentymentów kolonialnych, traktując pomoc jako ważne narzędzie swojej, a nie wspólnej polityki zagranicznej - ocenia Jonathan Holslag. Skromną pomoc Afryce niesie też Polska, między innymi w Zambii, gdzie polscy podatnicy wsparli budowę wiejskich szkół.

Tam, gdzie Chiny widzą wielką szansę, Ameryka dostrzega zagrożenia. W pasie na południe od Sahary, na czele z Somalią, rosną sympatie dla Al-Kaidy, w ostatnie Boże Narodzenie Nigeryjczyk Umar Farouk Abdulmutallab próbował wysadzić samolot lecący do Detroit, piraci w Delcie Nigru i Zatoce Gwinejskiej przerywają dostawy ropy do USA - ważne, bo jedna piąta amerykańskiej ropy pochodzi z Afryki. Amerykanie popisali się dużą nieporadnością, tworząc w 2007 r. Afrykańskie Dowództwo Stanów Zjednoczonych (wcześniej amerykańska armia prowadziła operacje za pośrednictwem sztabów w Europie i na Bliskim Wschodzie). Afryka uznała armijną reorganizację za obrazę, a próba ulokowania siedziby dowództwa gdzieś na kontynencie wzbudziła obawę, że Ameryka ma neokolonialne zamiary. Protesty były tak silne, że sztab afrykański znajduje się pod Stuttgartem, a jedyna duża amerykańska baza wojskowa w Afryce w graniczącym z Somalią Dżibuti.

Afryka bardzo się zdziwiła, że Barack Obama, pierwszy amerykański prezydent z afrykańskimi korzeniami, nie poświęca jej tyle uwagi, ile się spodziewała. Mimo wizyt Obamy i Hillary Clinton, Waszyngton nie wciągnął Afryki na listę politycznych priorytetów. - Obama zapowiedział, że w ciągu czterech lat podwoi pomoc, w jego rządzie, w radzie bezpieczeństwa narodowego i dyplomacji pracuje wiele osób o afrykańskich korzeniach, nasza ambasador przy ONZ jest specjalistką od Afryki, toteż polityka Białego Domu może się niebawem zmienić - nie wyklucza Lyman.

Którędy naprzód?

Rywalizacja o względy Afryki wychodzi jej na dobre. Bank Światowy przewiduje na ten rok kilkuprocentowy wzrost PKB, wzrost gospodarczy będzie więc wyższy od przyrostu liczby ludności, co oznacza, że Afryka się rozwija. Gospodarka Afryki staje się silniejsza, jeszcze 10 lat temu obecny kryzys rozłożyłby kontynent, jak to się stało w latach 70. Teraz, dzięki azjatyckim funduszom i dekadom zachodnich upomnień, gospodarki wielu afrykańskich krajów są lepiej prowadzone, kroczek po kroczku postępuje demokratyzacja, przychodzą coraz lepiej wykształcone pokolenia, pojawia się silna klasa średnia.

- Wszyscy zdążyli popełnić w Afryce masę błędów - mówi Princeton N. Lyman. Wojny w Angoli, Kongu, Liberii, Sierra Leone, Etiopii, Sudanie, Rwandzie i wielu innych miejscach kosztowały życie milionów ludzi, na lata zahamowały rozwój, dlatego Afryka pozostaje epicentrum nędzy, głodu, epidemii AIDS. Co więcej, społeczność międzynarodowa i same afrykańskie rządy nie umiały wprząc Afryki w obieg globalnej gospodarki. To smutna prawda. Jest i weselsza: mimo przerażającego bagażu w ciągu ostatnich 15 lat wydarzyło się w Afryce wiele dobrego i perspektywa jest dużo lepsza.

Czy receptą na kolejne pięć dekad może być podążenie chińską drogą? Chiny wyciągnęły z biedy więcej ludzi, niż mieszka w Afryce Subsaharyjskiej, ale nie wygląda na to, aby skuteczność chińskiego modelu modernizacji udało się w Afryce powtórzyć. Brakuje tu chińskiej pracowitości, dyscypliny i jednorodności, w afrykańskich państwach jest za dużo plemion, klanów, rodów, języków, rządy są zbyt słabe, panują zupełnie inne warunki ideologiczne. Po drugie, Chiny osiągnęły sukces, proponując konkurencyjne warunki produkcji. Mimo rosnących płac robotników, zaostrzanych norm ochrony środowiska i prawa pracy, to Chiny oraz reszta Dalekiego Wschodu pozostaną fabryką wszystkiego, od guzików po statki, tam są sprawdzeni partnerzy, drogi, porty i marząca o lepszym losie chińska prowincja, gotowa na przeprowadzkę do miejskich fabryk, by pracować tam za niewygórowane stawki. Nie zanosi się więc, by Afryka podkradła Chinom atut taniej produkcji, nie zmienią tego także chińskie fabryki, tworzone w specjalnych strefach ekonomicznych kontynentu.

Afryka powinna więc znaleźć na siebie pomysł, coś bardziej subtelnego niż sprzedaż koncesji wydobywczych i czekanie na zagraniczną pomoc. Na razie najlepszym pomysłem - który kłóci się z obrazem głodnych afrykańskich dzieci - jest produkcja żywności. - Są miejsca, gdzie plony można zbierać cztery razy w roku - przypomina Richard Dowden. Kluczem jest dobra irygacja, a ta w wielu fantastycznie żyznych miejscach legła w gruzach. Kiedyś spichlerzem południa Afryki było głodujące obecnie Zimbabwe, odłogiem leżą miliony hektarów w Ugandzie i na wyżynach Angoli. Arabia Saudyjska już poszukuje ziemi uprawnej w Afryce, wydzierżawiła część Etiopii, produkowaną tam żywność sprzeda na Bliskim Wschodzie, wiele firm z innych państw Zatoki Perskiej wydzierżawiło także duże obszary Sudanu.

Rozwiązanie inne - inwestycje. Nieinwestowanie dziś w Afryce to jak pominięcie Niemiec i Japonii w latach 50., Azji Południowo-Wschodniej w latach 80. i wschodzących rynków w latach 90. - uważa Francis Beddington, szef domu inwestycyjnego Insparo Capital, cytowany przez agencję prasową Thomson Reuters. Okoliczności sprzyjają, jest więc nadzieja, że Afryka, która przez lata czekała wpierw na ryby, a potem na wędki, wreszcie sama nauczy się zarybiać staw.

Jędrzej Winiecki z Lusaki

 

 

Kalendarium wolności

 

1951 r. - w Afryce istnieją cztery niezależne państwa: Związek Południowej Afryki (dziś RPA), cesarstwo Etiopii, założona przez wyzwolonych niewolników amerykańskich Liberia oraz tylko formalnie niezawisły Egipt. Wojna światowa mocno nadwątliła siły mocarstw kolonialnych, w efekcie do czwórki jako pierwsza dołącza Libia, była kolonia włoska.

1956-58 r. - na mapie Afryki pojawia się niepodległy Sudan, byłe kondominium brytyjsko-egipskie, oraz Maroko, niespokojny protektorat hiszpańsko-francuski, a także brytyjska Ghana. Niepodległość ogłasza również francuska Gwinea - we Francji upada Czwarta Republika.

1960 r. - turbulencje w metropolii z opóźnieniem odbijają się w Afryce. Francja traci większość kolonii, w Roku Afryki powstaje 17 nowych państw, aż 14 flag narodowych łopocze zamiast francuskiej, między innymi na Madagaskarze i Wybrzeżu Kości Słoniowej oraz w Czadzie i Gabonie. Z Konga rejterują Belgowie.

1961-68 r. - wieje wiatr zmian, topnieje afrykańska część Imperium Brytyjskiego, na dłużej Londynowi zostanie tylko Rodezja Południowa (Zimbabwe). Pod naciskiem ONZ Hiszpania zrzeka się Gwinei Równikowej.

1973-75 r. - wojny w koloniach i rewolucja goździków kładą kres portugalskiej obecności w Afryce, w tym w Mozambiku i Angoli.

1976-80 r. - francuskie Dżibuti oraz brytyjskie Seszele i Zimbabwe są ostatnimi wyzwolonymi afrykańskimi koloniami Europy. Jej przyczółkami pozostają hiszpańskie Ceuta i Melilla. Dopiero w połowie lat 90. zakończy się apartheid, ostatni bastion białych w Afryce.