Magazyn OBYWATEL

wybór tekstów, cz.1




Wstęp - Dawid kontra Goliat

W 12 lat po upadku muru berlińskiego, światowa hegemonia elit finansowo-przemysłowych wydaje się powoli likwidować wszelkie pozory demokracji i praworządności. W polityce zagranicznej obalane są legalne rządy, masakrowana ludność cywilna, lekceważone opinie parlamentów i zasada domniemanej niewinności przed ogłoszeniem wyroku. W polityce wewnętrznej łamane są kodeks pracy, wolność słowa, obniża się poziom nauczania, rosną obszary skrajnej nędzy i oszałamiającego bogactwa, jedne i drugie stają się siedliskiem degrengolady moralnej i intelektualnej, przypominając upadający Rzym - mamy nawet gladiatorów.
"Zrywając z założeniem, że wymiar sprawiedliwości, szczególnie sprawy karne, należy wyłącznie do kompetencji władz narodowych, 14 państw UE w ciągu kilku tygodni porozumiało się w kwestii ustanowienia wspólnego nakazu aresztowania. Każde z państw Unii byłoby obowiązane wydać w ciągu 60 dni przebywającego na jego terytorium podejrzanego o jeden z 32 rodzajów aktów terroru /.../ Ustalono precyzyjną definicję terroryzmu. Są nim wszelkie próby zastraszenia ludności, wymuszenia na rządach określonych działań oraz destabilizacji struktur politycznych, ekonomicznych i społecznych. /.../ ustalono, że za przywództwo organizacji terrorystycznej będzie grozić co najmniej 15 lat więzienia, a za popieranie terroryzmu co najmniej 8".
"Rzeczpospolita", 12 grudnia 2001 r.

"Prawdopodobnie wymyślono skuteczny sposób likwidowania zamieszek ulicznych, który wywołuje jednak wiele kontrowersji. Specjaliści z Air Force Research Laboratory w Nowym Meksyku zakończyli badania nad nowym rodzajem broni mikrofalowej (ADT). Mikrofale wytwarzane są przez urządzenia umieszczone na nisko latających samolotach. Napromieniowanie falami o długości trzech milimetrów powoduje szybkie nagrzewanie się skóry do ponad 45 stopni C, czyli temperatury uważanej za próg odczuwania bólu. Oddziaływanie na człowieka przez sekundę temperaturą 50 stopni C powoduje, że w naturalnym odruchu zaczyna on uciekać. Osoby poddane eksperymentom uderzanie mikrofalami odczuwały jak "szybkie prześlizgiwanie się po ciele gorących banieczek. Zdaniem zwolenników nowej broni, testy wykazały,, że ten system ten nie jest niebezpieczny dla człowieka. Przeciwnicy wynalazku sądzą jednak, że taki sposób rozpraszania tłumu może spowodować nieodwracalne uszkodzenia rogówki".
"Wprost", 18 listopada 2001 r.

Jak widać z powyższych cytatów, a są to tylko przykłady wzięte z całej masy tego typu publikacji, zgodnie z najczarniejszymi i "spiskowymi" scenariuszami, światowa technooligarchia postanowiła wykorzystać zamach na World Trade Center do rozprawienia się z tą opozycją, która próbuje "destabilizować struktury polityczne, ekonomiczne i społeczne". Inaczej mówiąc, chodzi o rozprawę z wszystkimi tymi, którzy jak demonstranci z Seattle, Davos, Pragi i Genui uważają, że obecne struktury rzeczywistej władzy są zbrodnicze i prowadzą do zagłady życia biologicznego na ziemi, a w związku z tym starają się te struktury "zdestabilizować". Ciekawe, czy Arystoteles piszący o tym, "że w różnych czasach, w różnych miejscach najlepsze są różne ustroje polityczne", nie zostałby przez Unię Europejską objęty "europejskim nakazem aresztowania" wszak czasy się zmieniają, a ustroje?
W 12 lat po upadku muru berlińskiego, światowa hegemonia elit finansowo-przemysłowych wydaje się powoli likwidować wszelkie pozory demokracji i praworządności. W polityce zagranicznej obalane są legalne rządy, masakrowana ludność cywilna, lekceważone opinie parlamentów i zasada domniemanej niewinności przed ogłoszeniem wyroku. W polityce wewnętrznej łamane są kodeks pracy, wolność słowa, obniża się poziom nauczania, rosną obszary skrajnej nędzy i oszałamiającego bogactwa, jedne i drugie stają się siedliskiem degrengolady moralnej i intelektualnej, przypominając upadający Rzym mamy nawet gladiatorów. Rząd III RP niestety gorliwie uczestniczy w tych procesach. "Nasi" żołnierze wybierają się do Afganistanu, by pomagać budować tam bazy nowego hegemona w ważnych strategicznie regionach Eurazji. Niestety, za wyczyny wychowanków generała Petelickiego będą płacić polscy obywatele. Raz jako podatnicy, a drugi raz jako "niewinne ofiary", kiedy tak zwani terroryści dojdą do wniosku, iż czas uświadomić nam, że jeżeli za coś płacimy, jeżeli godzimy się na czyjeś rządy, to znaczy, że za to, co one robią, odpowiadamy w znacznie większym stopniu niż afgańscy wieśniacy za działalność bin Ladena.
W historii wiele razy wojna z wrogiem zewnętrznym służyła do rozprawy z opozycją wewnętrzną. Tym razem jednak skala zagrożenia wydaje się przekraczać wszystko, co znamy z dziejów, tak jak technika, którą dysponują prawdziwe siły zła na naszej planecie różni się od tradycyjnej tajnej policji i dawnej cenzury. Jednocześnie zagrożone jest samo istnienie życia na planecie, gdyż elity, które nią rządzą są nie tylko złe, ale i nie posiadają żadnej rozsądnej wizji rozwiązania narastających problemów społecznych, ekologicznych i ekonomicznych. W takiej sytuacji destabilizacja obecnego reżimu staje się nie tylko prawem, ale i obywatelską powinnością, bo zagrożone jest także to wszystko, co czyni nas obywatelami. Więc zastanów się czytelniku, czy nie podpadasz już pod definicję terrorysty i co z tego dla ciebie wynika, bo wkrótce możesz "przeżyć szok" i zacząć cierpieć na "nieodwracalne uszkodzenia rogówki".

Redakcja




Maciej Muskat - Handel uber alles

Pod koniec XIX wieku w USA koncerny otrzymały równe prawa w stosunku do obywateli, teraz chcą otrzymać równe prawa suwerennych narodów. Oto przykład: w 1997 roku rząd Kanady zakazał importu tzw. MMT, dodatku do benzyny produkowanego przez Ethyl Corporation, korporację, która wcześniej dała nam ołów w benzynie. Powodem była opinia ekspertów, według której MMT zawiera neurotoksyny, asymilowane szczególnie sprawnie podczas oddychania. Dyrektorka Sierra Club Canada, jednej z największych organizacji ekologicznych w Ameryce Północnej, okreÂśliła to następująco: "Jeśli chcemy dostarczyć truciznę do krwi i mózgów naszych dzieci, wyjątkowo wydajnym sposobem jest dodanie jej do benzyny". Zagrożony odszkodowaniem wysokości 250 milionów dolarów, rząd Kanady odwołał podjętą wcześniej decyzję i wypłacił korporacji 13 mln USD.
W mieście o nazwie Doha, w małym państewku Katar, gdzieś w morzu piasków Półwyspu Arabskiego, odbyło się niedawno spotkanie WTO Światowej Organizacji Handlu. Nazwa sugeruje, że WTO powinno się zajmować sprawami handlu, jednakże jak to powiedział Renato Ruggiero, były dyrektor generalny tej organizacji naszym celem jest stworzenie nowej, światowej konstytucji. Od czasu wydarzeń w Seattle, WTO robiło wszystko co możliwe, aby odzyskać utraconą twarz i powrócić na szybką ścieżkę integracji globalnej gospodarki. W dniach 9-14 listopada, pod osłoną amerykańskich okrętów stacjonujących tuż obok, w Zatoce Perskiej, radzili więc panowie delegaci o naszej i waszej przyszłości.
Tym razem w naszych mediach panowała cisza. Czyżby antyglobaliści zajęli się czymś innym? Odpowiedź jest prozaiczna Katar leży tam, gdzie trudno się dostać, a wizy do tego kraju otrzymali tylko nieliczni przedstawiciele znaczących organizacji, które od lat krytykują WTO i których nie można było zignorować. Dzięki gościnności Greenpeace na ich statek Rainbow Warrior, który wpłynął do Doha wraz z rozpoczęciem obrad, zabrała się kolejna niewielka grupa obserwatorów oraz niezależnych dziennikarzy. Z zewnątrz wszystko wyglądało spokojnie. Nie było krwi, ważniejszy był Afganistan, więc temat nie wszedł na główne łamy.
Tymczasem brak krwi nie oznaczał miałkości podejmowanych tam decyzji. Ich waga była taka, jak w Seattle, niektórzy twierdzą nawet, że większa. W ostatnim numerze Obywatela (Powstrzymajmy GATS) można było przeczytać, jakie konkretne dziedziny miały tym razem wejść pod skrzydła WTO. Jednakże okazało się, że to nie wszystko sytuacja polityczna zaistniała po 11 września dała kreatorom światowej polityki gospodarczej szansę realizacji tego, co jest ich marzeniem od czasu pamiętnej porażki układu MAI (Wielostronna Umowa o Inwestycjach) jednym słowem, poddania prawodawstwa krajowego pod jurysdykcję WTO.

Historycy przyszłości będą się zapewne dziwić, w jaki sposób handel, który został wymyślony jako środek na zdobycie tych dóbr, które nie mogą być wytworzone lokalnie, stał się celem samym w sobie. Handel stał się miarą postępu gospodarczego w daleko większym stopniu niż dobrobyt tych, którzy konsumują wszystkie krążące po świecie dobra. Prezydent Bush ogłosił niedawno, że wolny handel jest moralnym imperatywem.
W sensie technicznym wolny handel wiąże się ze znoszeniem ceł oraz innych barier, które mogą powstrzymywać nieograniczony przepływ usług i towarów przez granice międzynarodowe. Ale w sensie praktycznym jest marketingowym narzędziem, dzięki któremu takie organizacje jak WTO, NAFTA (Północnoamerykańska Umowa o Wolnym Handlu), czy FTAA (Układ o Wolnym Handlu obu Ameryk) umożliwiają transfer praw własności do dobra wspólnego lub do tego, co należy do słabszych graczy (zarówno wewnątrz krajów, jak i na arenie międzynarodowej) do tych, którzy nie wiedzą, co znaczy dość korporacji i inwestorów, które muszą rosnąć, bo tego wymaga logika dzisiejszego rynku.


O tym jak GATT stał się WTO


15 kwietnia 1994 roku porozumienie GATT (Układ Ogólny w Sprawie Ceł i Handlu) zostało przekształcone w WTO. Jednak żeby słowo stało się ciałem parlamenty krajów członkowskich musiały ratyfikować układ. O tym, jak to wyglądało, może nam wiele powiedzieć przykład najstarszej, amerykańskiej demokracji. W momencie wejścia traktatu WTO pod obrady Kongresu organizacja Public Citizen ogłosiła, że przekaże 10 tys. dolarów na cel charytatywny wybrany przez kongresmena, który zrobi dwie rzeczy:
1. Złoży oświadczenie pod przysięgą, że zapoznał się z treścią umowy (550 stron);
2. Odpowie na 10 prostych pytań dotyczących tekstu.
Początkowo nie zgłosił się nikt. Pamiętajmy o tym, że głosowanie miało de facto dotyczyć tego, czy prawa chroniące bezpieczeństwo środowiska naturalnego, konsumentów i pracowników, które zostały stworzone w ciągu ostatniego półwiecza, zostaną podtrzymane, czy nie. W końcu, przed samym głosowaniem, zgłosił się senator-republikanin, Hank Brown, który zaakceptował wyzwanie, złożył przysięgę i przed kamerami odpowiedział na wszystkie 10 pytań. Następnie wziął udział w konferencji prasowej, podczas której przyznał, ze zamierzał głosować za WTO, ale po przeczytaniu tekstu układu postanowił zmienić swą decyzję.
1 grudnia 1994 r. Kongres i Senat USA przegłosowały ratyfikację WTO nie wiedząc, co zawiera umowa. Polska również ratyfikowała umowę. Pytanie jak to u nas wyglądało pozostawiam bez odpowiedzi.

Mechanizm działania


Wydaje się, że specyfiką WTO, będącego teoretycznie organizacją zajmującą się rozstrzyganiem sporów handlowych oraz obniżaniem ceł i subsydiów, jest to, aby wszelkie dokumenty były tajne. Inaczej niż w przypadku skarg, odwołań i zeznań pod przysięgą w normalnej rozprawie sądowej, dokumenty w sprawach rozstrzyganych przez trybunał WTO są niedostępne. Spośród innych cech systemu prawnego WTO odróżniających go od wzorca, który jest uważany przez cywilizowane społeczeństwa za standard, wymieniane są najczęściej:
Członkowie trybunału nie muszą spełniać warunku bezstronności lub braku indywidualnych korzyści ekonomicznych;
Wymagania w kwestii kwalifikacji członków trybunału dotyczą wcześniejszego doświadczenia w roli członka delegacji handlowej danego kraju lub w roli prawnika reprezentującego interesy korporacji. Takie wymagania sprawiają, że członek trybunału jest postacią popierającą współczesne mechanizmy wolnorynkowe;
Wszystkie dokumenty, transkrypty i protokoły są tajne;
Żadne media ani obywatele nie mogą brać udziału w postępowaniach trybunału;
Nie ma możliwości przedstawienia gremiom decydującym w danej sprawie alternatywnych opinii lub zdań ekspertów związanych ze sprawami środowiska, bezpieczeństwa konsumentów, pracy itd.;
Nazwiska członków trybunału, którzy poparli dane stanowisko lub wniosek nie są ujawniane;
Nie ma możliwości odwołania lub rewizji na zewnątrz WTO.

Wyniki pracy


Organizacje ekologiczne były jednymi z pierwszych, które zdały sobie sprawę, że WTO nie ma wiele wspólnego z wolnym handlem. WTO tworzy dynamiczną mieszaninę protekcjonizmu i liberalizmu, której kształt każdorazowo zależny jest od aktualnego kompromisu pomiędzy najbogatszymi państwami oraz głównymi organizacjami zrzeszającymi korporacje. Od samego początku powstania decyzje WTO jednoznacznie świadczyły na niekorzyść krajowych regulacji ekologicznych, niezależnie od kraju, w którym regulacje te zostały wydane. Powód jest prosty stanowią barierę dla handlu. Jeśli jakiś krajowy przepis obniża zyski zagranicznego podmiotu, to kraj-matka tego podmiotu skarży się do WTO, a ono zezwala na zastosowanie sankcji handlowych jak formy odwetu.
To jednak nie jest jeszcze najgorsze. Znacznie bardziej niebezpiecznym mechanizmem jest coś, co w ramach NAFTA znane jest pod nazwą rozdziału 11, a w nowych projektach WTO nazywane testem konieczności (patrz obok WTO w Europie). Dzięki takim mechanizmom zagraniczni inwestorzy dostają prawo pozywania do sądów demokratycznie wybranych rządów w przypadkach, w którym rząd wprowadził regulację ograniczającą ich zyski. Pod koniec XIX wieku w USA koncerny otrzymały równe prawa w stosunku do obywateli, teraz chcą otrzymać równe prawa suwerennych narodów. Oto przykład: w 1997 roku rząd Kanady zakazał importu tzw. MMT, dodatku do benzyny produkowanego przez Ethyl Corporation, korporację, która wcześniej dała nam ołów w benzynie. Powodem była opinia ekspertów, według której MMT zawiera neurotoksyny, asymilowane szczególnie sprawnie podczas oddychania. Dyrektorka Sierra Club Canada, jednej z największych organizacji ekologicznych w Ameryce Północnej, określiła to następująco: Jeśli chcemy dostarczyć truciznę do krwi i mózgów naszych dzieci, wyjątkowo wydajnym sposobem jest dodanie jej do benzyny. Zagrożony odszkodowaniem wysokości 250 milionów dolarów, rząd Kanady odwołał podjętą wcześniej decyzję i wypłacił korporacji 13 mln USD.
Pomysł rozdziału 11 miał być wprowadzony tylnymi drzwiami do wszystkich krajów OECD i tak powstał słynny układ MAI, który był już prawie zakończony, gdy w 1996 roku sprawa ujrzała światło dzienne i opinia publiczna dowiedziała się o jego istnieniu. Był to moment powstania pierwszej skutecznej opozycji wobec globalizacji: koalicja ponad 500 organizacji pozarządowych pracowała przez 3 lata i w końcu osiągnęła cel MAI upadł.
Jak w klasycznym horrorze, ciało było martwe, ale duch żywy. Szukając nowego wcielenia, duch przewędrował do takich ciał jak WTO. Zwolennicy nowego Drakuli przedstawiają go jako szansę dla krajów biednych, które w ten sposób mają uzyskać dostęp do wszystkich rynków. Faktycznie jest to kolejna próba przyznania korporacjom prawa veta stosunku do jakichkolwiek narodowych regulacji środowiskowych, zdrowotnych czy pracowniczych. Ów trend oznacza zakusy na prawo obywateli do rządzenia we własnym interesie. Oznacza też przesunięcie możliwości podejmowania decyzji ekonomicznych z parlamentów krajowych które, przynajmniej potencjalnie, są odpowiedzialne przed wyborcami do ciał ponadnarodowych, pozostających poza wszelką kontrolą.

Źródło


Poruszając się w kanonie tradycyjnej ekonomii można dostrzec, iż żaden rodzaj polityki ekonomicznej nie spotyka się wśród ekonomistów z bardziej zgodnym chórem pochwał niż reguła wolnego handlu oparta o tzw. zasadę korzyści komparatywnych. Zakłada się z góry, że wolny handel jest korzystny dla wszystkich, chyba że dowody wykażą coś krańcowo przeciwnego.
Istnieje wystarczająco wiele dowodów, że to założenie powinno zostać odwrócone znacznie bardziej rozsądnym jest twierdzenie, że należy wspierać krajową produkcję dostarczającą dobra na krajowe rynki. Ponieważ żaden kraj nie jest w stanie sam produkować wszystkich potrzebnych mu dóbr, musi istnieć możliwość prowadzenia zbilansowanego handlu międzynarodowego, ale nie może to oznaczać, że zezwala się na takie zarządzanie krajem, które prowadzi do niebezpieczeństwa katastrofy społecznej czy ekologicznej. Jak powiedział to pewien ekonomista: Gospodarka krajowa powinna być psem, a handel międzynarodowy winien być ogonem.
Jeden z najbardziej znanych ekonomistów, John Maynard Keynes, znany ze swych zasług i mniej znany ze swych błędów, pod koniec życia powiedział coś, co zostało uznane za przejaw starczej demencji zarówno przez jego przeciwników jak i zwolenników: Podzielam zdanie tych, którzy raczej ograniczaliby niż tych, którzy chcą maksymalizować gospodarczą zależność pomiędzy narodami. Idee, wiedza, sztuka, gościnność, podróże oto rzeczy, które ze swej natury są międzynarodowe. Jednakże jeśli chodzi o dobra, starajmy się, aby były produkowane lokalnie, gdziekolwiek jest to rozsądne i możliwe do osiągnięcia. I ponad wszystko niechaj finanse będą przede wszystkim finansami krajowymi. Kreatorzy obecnej polityki liberalizacji gospodarczej mają dokładnie przeciwne zdanie w tej kwestii.
Przede wszystkim musimy więc odrzucić ową wygodną nazwę, jaką jest wolny handel, bo przecież któż z nas chciałby występować przeciwko wolności? Bardziej odpowiednią jest zderegulowany-handel-międzynarodowy-w-którym-przewagę-zawsze-mają-najwięksi-gracze. Po drugie, należy zerwać z jednym z największych dogmatów ekonomii teorią korzyści komparatywnych, której założenia wymyślone przez jej kreatora, Davida Ricardo, przestały być dawno aktualne. Standardowe argumenty za tą teorią bazują na statycznym pojmowaniu wydajności wolny handel promuje np. eksport zanieczyszczeń tam, gdzie w danym momencie cena składowania jest niższa. Skutek jest znany. Dynamiczne spojrzenie wymagałoby prawnego zakazu eksportowania odpadów w ten sposób koszty utylizacji musiałyby być ponoszone w miejscu wytworzenia. Taka polityka tworzy naturalny bodziec do poszukiwania technicznie lepszych sposobów radzenia sobie z wszelkimi szkodliwymi substancjami, których jest więcej z roku na rok, oraz przede wszystkim do unikania ich produkcji. Dzisiejsza droga prowadzi do tego, że WTO, której jednym z zadań miało być przecież redukowanie subsydiów, nie dostrzega największego z nich. Wynika ono z odmowy USA przyjęcia na siebie zobowiązań wypływających z traktatu z Kyoto. Dzięki temu koszt energii używanej w tym kraju dotowany jest przez resztę świata a energia jest konieczna do wytworzenia większości dóbr i usług, zwłaszcza w tak energożernym kraju jak USA.
Na koniec najważniejszy argument spod znaku wolnego handlu handel międzynarodowy tworzy konkurencję, a ta redukuje koszty, czyli teoretycznie będziemy mniej płacić za produkt. Jedno małe ale: konkurencja może redukować koszty na dwa sposoby poprzez zwiększanie wydajności albo obniżanie standardów. Duży gracz może oszczędzić na kosztach rezygnując z opieki zdrowotnej pracowników, redukcji zanieczyszczeń lub zwyczajnie, płacąc głodowe stawki wykorzystując pozycję monopolisty. I dopóki będzie to łatwiejsza droga, tak właśnie będzie postępować mechanizm ten nosi wiele mówiącą nazwę: wyścig do dna.
Jeśli zatem w przyszłości chcemy handlować z innymi w taki sposób, żeby dało to korzyść nie tylko tym, którzy nie znają słowa dość, znacznie lepszym wyjściem jest przyjęcie zasady: nieskrępowany handel pomiędzy krajami powinien być traktowany jako niekorzystny, chyba że dowody w konkretnym wypadku wykażą, że jest przeciwnie.

PS. Informacje nt. działalności WTO są znacznie łatwiej dostępne za granicą niż w Polsce. Ale Obywatel wychodzi w Polsce i dlatego redakcji zależy na tym, żeby ważne informacje dotyczące stanowiska i ustępstw naszego kraju w poruszonych wyżej kwestiach ujrzały światło dzienne. Nie mamy żadnego zielonego telefonu, ale będziemy wdzięczni za każdą miarodajną informację w tej sprawie.

Maciej Muskat

 


Witold Stanisław Michałowski - Choroba elit

To już nie jest tylko zatrważający sygnał, że w naszym społeczeństwie zachodzą niekorzystne procesy mające związek z transformacją systemową gospodarki. To znak, że zaczęliśmy się cofać w rozwoju cywilizacyjnym. Tak jest - cofać, mimo że w wielkich miastach pełne wszelkiego dobra witryny sklepowe i ilość sprzedawanych samochodów będą jeszcze przez pewien czas dość skutecznie maskowały stan faktyczny.
Realizowana przez każdy Rząd III RP polityka techniczno-ekonomiczna powinna być jednym z zasadniczych elementów polityki wewnętrznej. Powinna też prowadzić do intensyfikacji procesów transferu nowoczesnych technologii z zagranicy oraz wdrażania ich w kraju.
W zakresie małych i średnich przedsiębiorstw było to ustawowe i podstawowe zadanie powołanej do życia w 1996 roku, a obecnie przeznaczonej prawdopodobnie do likwidacji, Agencji Techniki i Technologii. Zadanie tym bardziej ważkim, że przygotowując integrację gospodarki z Unią Europejską staje się ono sprawą wyjątkowo pilną, ponieważ koniecznym jest chociażby zharmonizowanie krajowych standardów technicznych oraz systemów jakości z obowiązującymi w UE. Warto na tym tle choćby skrótowo zająć się problematyką dotychczas pomijaną przez przeważająca większość naukowo utytułowanych autorów podejmujących temat transferu technologii.
Przez ostatnie dziesięciolecia nastąpił drastyczny spadek innowacyjności naszej gospodarki. Zgodnie z Rocznikiem Statystycznym, w latach 1980-1990 ilość zgłoszonych projektów wynalazczych w skali całego kraju spadła aż o przeszło 1/3, osiągając wskaźnik 1:10000. Oznacza to zaledwie jeden zgłoszony projekt wynalazczy na 10 tys. mieszkańców. Należy podkreślić, że chodzi tu tylko o projekty. Podobnie kompromitujące dane dotyczą ilości zarejestrowanych patentów, wzorów użytkowych etc.
To już nie jest tylko zatrważający sygnał, że w naszym społeczeństwie zachodzą niekorzystne procesy mające związek z transformacją systemową gospodarki. To znak, że zaczęliśmy się cofać w rozwoju cywilizacyjnym. Tak jest cofać, mimo że w wielkich miastach pełne wszelkiego dobra witryny sklepowe i ilość sprzedawanych samochodów będą jeszcze przez pewien czas dość skutecznie maskowały stan faktyczny.
Do głównych stymulatorów innowacyjności gospodarki powinien należeć odpowiednio wysoki poziom i zakres badań naukowych. Tak jest na całym cywilizowanym świecie. Należy zgodzić się z stwierdzeniem że w rozwoju cywilizacyjnym, ogromną rolę ogrywają elity intelektualne, kulturotwórcze, opiniotwórcze, to oczywiste. Tylko że mało kto uświadamia dziś sobie, iż mechanizm generacji elit jest w Polsce od paru wieków zainfekowany śmiertelną chorobą. Ona właśnie doprowadziła do upadku i wyeliminowania z mapy politycznej Europy jedno z największych terytorialnie państw, jakim była pod koniec XVIII wieku I Rzeczypospolita. Za tragedię rozbiorów nie wińmy sąsiadów. Warto zapoznać się z opinią Carla von Clausewitza o współczesnych jemu polskich elitach: Ich nikczemne obyczaje państwowe i niezmierzona lekkomyślność szły ręka w rękę i w ten sposób pędzili w przepaść. Na długo przed podziałem Polski Rosjanie czuli się tam jak u siebie w domu pojęcie niepodległego, odgraniczonego z zewnątrz państwa już nie istniało i było rzeczą najpewniejszą, że Polska, gdyby nie uległa rozbiorom, stałaby się prowincją rosyjską... Żądać jednak, aby utrzymanie jakiegoś państwa było troską tylko sił zewnętrznych, to doprawdy zbyt wiele".
Pamiętających niedawną wypowiedź Jana Jeziorańskiego w wywiadzie telewizyjnym poraża zbieżność ocen dotyczących zdolności do obrony naszego terytorium byłego dyrektora radia Wolna Europa z wcześniejszą o blisko dwieście lat niemieckiego generała i... opublikowanym nie tak dawno na łamach Gazety Wyborczej stanowiskiem rosyjskiego MSZ w sprawie agresji Armii Czerwonej w dniu 17 września 1939 roku.
Musimy niestety sine ira et studio uświadomić sobie, że pożal się Boże elity III RP są w znaczącej części nader kontrowersyjnej proweniencji, co znacząco rzutuje i musi rzutować na ich jakość. W którym z demokratycznych krajów świata zaliczano by do elity władzy osobników, których nazwiska wprawdzie nie znikają od lat z pierwszych stron gazet, ale okazali się być w niezbyt odległej przeszłości płatnymi agentami tajnych służb utrwalającymi dominację nad krajem śmiertelnego wroga lub agentami zaoceanicznego imperium traktującego nader instrumentalnie lokalnych wojowników o wolność? To przecież członkowie naszych obecnych elit finansowych zajmujący czołowe miejsca w rankingach najbogatszych, skutecznie unikają płacenia podatków. Oni też są bohaterami różnego rodzaju afer przekrętowych.
Jest powszechnie znane nazwisko np. Henryka G., b. przewodniczącego ważnej sejmowej komisji człowieka, który jako wysoki urzędnik państwowy przeforsował swego czasu zawarcie wyjątkowo niekorzystnego dla naszego kraju kontraktu z GAZPROM-em, w wyniku czego płatnicy podatków w III RP będą tracili przeszło miliard dolarów rocznie. Jest również powszechnie znane nazwisko oficjalnego agenta wpływów tegoż koncernu, który często korzystając z pośrednictwa pozostającego w jego służbie adwokata-parlamentarzysty wpływał nader skutecznie na kogo trzeba, aby interesom spółki GAZPROM-u w III RP nie stała się krzywda.
To są obecnie wybitni przedstawiciele polskich elit. Chyba zresztą w dalszym ciągu należą do nich najzwyklejsi osądzeni już przestępcy w rodzaju panów Bagsików, Grobelnych, senatorów Baranowskich etc. etc.
Moje pokolenie zna pojęcie burżuazji kompradorskiej formacji, która za godziwą cenę w dawnych krajach kolonialnych wiernie służyła interesom kolonizatorów. Obecnie zbliżoną pozycję zajmuje, dość niestety liczna, grupa polskich naukowców, ekonomistów, techników, polityków itp. wiernie i gorliwie, ze szkodą niestety dla nas wszystkich, służących interesom obcych, globalnym organizacjom finansowym i koncernom, wśród których GAZPROM wcale nie jest największy i najbardziej drapieżny. Ludzie ci w pełni chyba zasługują na miano inteligencji kompradorskiej.
W sytuacji, w której uważa się powszechnie, że elity naukowe są w Polsce zbyt wąskie, a finansowanie nauki zbyt szczupłe wobec potrzeby rozszerzenia elit, zagadnieniem pierwszoplanowym jest znalezienie odpowiedzi na pytanie jakie naprawdę mają być te elity. Jak ukształtowane i jakie wartości uważające za własne. Bez jasnego i uczciwego rozstrzygnięcia tego problemu trudno będzie stawić czoła wyzwaniom, jakie nas jako naród i społeczeństwo będą nas czekały w niezbyt odległej przyszłości.
Kształcenie dobrych inżynierów jest kosztowne. Kształcenie wysokokwalifikowanych ludzi nauki jest procesem trudnym i niezwykle drogim. Nie wolno narażać pieniędzy podatników na gigantyczne marnotrawstwo, jakim jest obserwowany na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza exodus absolwentów polskich wyższych uczelni i młodych pracowników naukowych do krajów o wyższym poziomie materialnego bytowania. W tej sytuacji apele o zwiększenie kwot na rozwój nauki polskiej mogą zabrzmieć fałszywie i uderzać w pęknięty dzwon.
Bez wyhodowania tak jest: wyhodowania, a jest to proces dość długotrwały i wcale niełatwy nieskażonych bakcylem służalczości wobec obcych interesów, zarówno tych z wschodu jak i tych z zachodu, nowych prawdziwie polskich elit, jest niezwykle dyskusyjną sprawą dalsze utrzymywanie istniejącej struktury organizacyjnej i systemu finansowania rozwoju nie tylko nauk technicznych. Z zagadnieniem tym jest nierozerwalnie związany problem maksymalnie efektywnego transferu nowych technologii i wytworzenia w ramach narodowej gospodarki struktury innowacyjności otaczanej w krajach Unii Europejskiej szczególną opieką.
Polska dla krajów Unii Europejskiej ma w zasadzie tylko dwa atuty. Unikalne pomostowe czy też tranzytowe położenie geograficzne i niedługo już przeszło 40 milionowy rynek zbytu. Niestety, ciągle jeszcze nie potrafimy w wystarczający sposób tych atutów wykorzystać, a przecież. każdy z krajów o gospodarce rynkowej zażarcie walczy o rynek zbytu na swoje towary i dla pokonywania konkurencji gotów jest do daleko idących kompromisów. Polską racją stanu powinno być utrzymanie bazującej na własnych paliwach kopalnych suwerenności energetycznej oraz maksymalne rozszerzenie współpracy małych i średnich przedsiębiorstw, a więc tych które są w stanie przysporzyć stosunkowo najwięcej nowych miejsc pracy, z tymi zagranicznymi firmami, które gotowe byłyby właśnie u nich ulokować swoje zlecenia.
Obszarami takiej współpracy już od dawna może i powinien być przemysł rolno-spożywczy przy maksymalnym wykorzystaniu pracy nakładczej członków gospodarstw rodzinnych, wykorzystujących w możliwie szerokim zakresie alternatywne źródła energii, w tym biogaz i ekopaliwa, oraz uruchomienie szerokiego asortymentu produkcji części zapasowych i różnego rodzaju podzespołów dla stosowanej w wojskach NATO broni.
Polską racją stanu jest też, dziś tak jak i przed wiekami, wykorzystanie pomostowego położenia geograficznego i udzielanie pomocy polskim firmom w zacieśniania różnego rodzaju kontaktów z partnerami na Ukrainie oraz w islamskich krajach basenu Morza Kaspijskiego. Trudno jest przecenić w tym przypadku rolę jaką mogłyby i powinny odegrać nasze elity biznesowo-techniczno-naukowo-polityczne. Najbliższa dekada pokaże czy i jak potrafiły temu zadaniu sprostać?

Witold Stanisław Michałowski


 


Marek Głogoczowski - Wykład na temat rozwoju potrzeb

Jak wpływa na człowieka używanie ułatwień poznawczych takich jak samochód czy telewizja? Gdy jedziemy samochodem zmysły wzroku dostarczają nam doznań euforycznych związanych z przemieszczaniem się: zmienia się krajobraz, "czujemy" pęd. Z drugiej strony, mózg nie odczuwa nieprzyjemnych sygnałów, które związane są z wykonaniem jakiegokolwiek wysiłku: nasze ciało jest całkowicie znieruchomiałe. Podobne stany euforyczne odczuwamy w czasie oglądania obrazu filmowego bądź telewizyjnego, czytając gazetę bądź książkę. Od strony fizjologicznej, akcja tych ułatwień poznawczych jest identyczna z akcją morfiny: zostaje zagłuszony przekaz do mózgu sygnałów od reszty ciała, ogarnia nas czysta euforia wywołana zaspokojeniem potrzeby poznania. Poprzez mechanizm regeneracji z nadmiarem systemu nerwowego, z czasem musi u nas powstać potrzeba używania tych ułatwień dla ich używania, winno wystąpić totalne uzależnienie człowieka od artefaktów ułatwiających jego życie: cała aktywność społeczeństwa "rozwiniętego" obraca się wokół zaspokajania potrzeby używania ułatwień życiowych, które to środki muszą wywoływać jeszcze większą zależność od nich. Potrzebujemy coraz zrywniejszych samochodów, coraz bardziej wyszukanych aparatów pomiarowych i komputerów, precyzyjniejszej stereofonii i doskonalszych telefonów komórkowych.

Zawsze chciał czynić zło i zawsze stwarzał dobro...
Goethe o Szatanie

Na X konferencji na popularny temat Człowiek i jego potrzeba zniszczenia środowiska" jeden z członków Klubu Rzymskiego (ekonomista) wygłosił taką oto metaforę konieczności naszego rozwoju: sprawna ekonomia to jak wanna z ciepłą wodą, w której przyjemnie się siedzi. Niestety ta wanna przecieka i aby się przyjemnie siedziało trzeba do niej dolewać coraz więcej wody". Zaproponowana przez członka Klubu Rzymskiego Wanna z ciepłą wodą" symbolizować może całokształt otoczki technologicznej jaką sobie człowiek zbudował w ciągu ostatnich kilkuset lat: począwszy od kolejek linowych wożących klientów siedzących w realnych wannach z ciepłą wodą (widziałem takie na zdjęciach z niezwykle rozwiniętej Japonii), poprzez wyposażone w klimatyzację domy, komfortowe samochody, aż do telewizji i gór papieru, które służą delikatnemu masażowi intelektualnemu".
Mojego prelegenta zaskoczył fakt, że wanny" nasze coraz bardziej przeciekają, choć wraz z postępem technologii winny one być przecież szczelniejsze: utrata ciepła przez dom zbudowany przed stu laty jest wielokrotnie mniejsza niż przez dom budowany współcześnie, samochód sprzed 30 lat wytrzymywał statystycznie ponad 10 lat używania, podczas gdy trwałość samochodu produkowanego obecnie oceniana jest na zaledwie 5 lat, meble sprzed 200 lat o wiele lepiej wytrzymują wstrząsy niż meble wprost z fabryki itd.
Drugą zagadką, na którą przedstawiciel Klubu Rzymskiego nie mógł znaleźć żadnej odpowiedzi, była konieczność stałego podnoszenia temperatury w naszej ,,wannie" z nowoczesnym społeczeństwem: według statystyk szwajcarskich, przed I wojną światową, uznana za normalną, średnia temperatura ogrzewania mieszkań wynosiła 14°C, przed II wojną 18°C, a obecnie 21°C. Naszym dziadkom (i rodzicom) do szczęścia wystarczyło skrzeczące radio i patefon na korbkę, podczas gdy naszym dzieciom niezbędna jest perfekcja zapisu płyt kompaktowych.
Takich przykładów rozwoju" można dostarczać do woli. Bez żadnej przesady możemy stwierdzić, że postęp to wielka przygoda ludzkości w wannie z coraz cieplejszą wodą: bezwzględna walka o gładsze i prostsze drogi, większe, cieplejsze i lepiej wyposażone mieszkania, większą ilość koni mechanicznych oraz decybeli na głowę każdego mieszkańca. To co Alvin Toffler w Szoku przyszłości" nazwał przyspieszeniem ewolucji" jest po prostu, wymiernym w kilowatach i tonach ropy naftowej, rozgrzewaniem się otoczki technologicznej ludzkości.
Skąd się bierze potrzeba bezustannego podnoszenia temperatury w wannie z ludzkością?
Na seminarium ekskluzywnej Grupy Bellerive w Genewie przedstawiciel firm budujących elektrownie atomowe oświadczył: większość chce mieć więcej energii, no to im tę energię dostarczamy". Kropka. Demokracja realizacja woli większości od budowy wanny z coraz cieplejszą wodą nie ma odwołania.
Głos większości jest skumulowanym głosem jednostek i rzeczywiście, życie przeciętnego normalnego" obywatela w każdym nowoczesnym kraju to bezustanna pogoń za lepszą i większą wanną. Nawet zasadniczą różnicę życia między krajami demokratycznymi i (byłymi) totalitarnymi można sprowadzić do faktu, że te ostatnie produkowały wanny w niewystarczającej ilości, złej jakości albo po prostu grzały wodę na niby", udając tylko, że podnoszą stopę życiową.
Jaki mechanizm powoduje, że człowiek po przyzwyczajeniu się do ciepłej wody, dla osiągnięcia szczęścia domaga się wody jeszcze cieplejszej? Otóż by znaleźć odpowiedź na to podstawowe dla zrozumienia naszej cywilizacji pytanie, na próżno będziecie wertować uczone księgi współczesnych fizjologów, lekarzy i biologów. Trochę światła na temat powstawania nowych potrzeb dostarcza Filozofia Zoologiczna" Lamarcka z 1809 roku, ale współcześnie ten drażliwy temat zniknął prawie zupełnie z kręgu zainteresowań nauki: nieodpowiedzialne zajmowanie się tym zagadnieniem mogłoby bardzo szybko doprowadzić do kontestacji racjonalności nowoczesnych systemów społecznych.
Mimo prawie oficjalnego tabu na ten temat w krajach rozwiniętych, mechanizm powstawania nowych potrzeb może być zrozumiałym dla każdego, kto posiada jako-takie wykształcenie w naukach ścisłych. Jeśli popatrzymy od strony podszewki molekularnej" na zachowanie się naszych organizmów, to literackie pojęcia takie jak potrzeba", chęć" a nawet wola" możemy zdefiniować jako stan niezrównoważenia chemicznego* substancji wyprodukowanych przez organizm. Najprościej zilustrować ten koncept na przykładzie potrzeby jedzenia": gdy soki trawienne wyprodukowane przez żołądek nie mają nic do trawienia, to zaczynają trawić" membrany komórek czuciowych żołądka. Komórki te reagują na ich trawienie" nadaniem do mózgu sygnałów domagających się od człowieka pokarmu zezwalającego na odwrócenie uwagi" soków żołądkowych od trawienia" komórek czuciowych.
Te fakty są dobrze znane specjalistom od fizjologii. Natomiast starają się oni nie poruszać niebezpiecznego tematu, co powinno się stać, jeśli: l. zaspokoimy naszą chemiczną potrzebę, 2. nie zaspokoimy jej.
Otóż w pierwszym przypadku, poprzez zaspokojenie naszej potrzeby stwarzamy warunki do odtworzenia się tej potrzeby po pewnym czasie: zaspokojenie głodu gwarantuje nam powtórzenie się tego uczucia za kilka lub kilkanaście godzin, po pewnym czasie od wypicia pierwszego kieliszka w gardle zasycha nam znowu i to nawet intensywniej itd. To ciągłe odtwarzanie się potrzeb" przypomina bardzo zachowanie się wody w zbiorniku w WC: spuszczanie wody powoduje automatycznie ponownie napełnienie się zbiornika.
Taka wewnętrzna konstrukcja naszych organizmów gwarantuje nam, że nie mamy żadnych szans na zrealizowanie wiecznego szczęścia" (czyli pełnego i trwałego zaspokojenia naszych potrzeb) w ciągu życia: życie polega na ciągłej syntezie białek i gotowe do połączenia się" z innymi substancjami, wiązania chemiczne tych białek gwarantują nam, że ciągle czegoś potrzebujemy i ciągle jesteśmy zmuszani do wykonywania czynności mających na celu zneutralizowanie rozmaitych wyprodukowanych przez nasz organizm peptydów, enzymów i hormonów. Trwale zaspokojenie potrzeb jest możliwe tylko przez zatrzymanie procesów metabolicznych. Oznacza to po prostu: śmierć.
System cybernetyczny ukryty wewnątrz naszych komórek gwarantuje nam nie tylko to, że zaspokojone potrzeby będą się odtwarzać. Zaspakajane w pełni potrzeby muszą z czasem wzrastać. Najbardziej drastyczną i najlepiej znaną ilustracją tego faktu jest potrzeba stworzona przez używanie środka chemicznego zwanego morfiną. Morfiny używa się, by uśmierzyć silny ból i przed pierwszym jej spożyciem organizm nie odczuwa żadnego zapotrzebowania na ten narkotyk. Po kilku dawkach, w organizmie pojawia się zapotrzebowanie na morfinę nawet bez bodźca, który był pierwotną przyczyną jej użycia. Zaspokajanie tej potrzeby po pewnym czasie wzmacnia zapotrzebowanie na narkotyk i cała działalność życiowa narkomana zamienia się w krąg bez wyjścia zdobywania i zażywania coraz większych dawek morfiny. To pozorne zaspokojenie potrzeb" wywołuje uczucie euforii i szczęścia, a jednocześnie chwilowy brak potrzeb jest sygnałem do zatrzymania aktywności motorycznej u będącej pod wpływem narkotyku osoby; w najcięższych przypadkach zostaje nawet zatrzymane oddychanie (śmierć na skutek przedawkowania).
Po pewnym czasie, receptory zneutralizowane przez morfinę zostają zregenerowane. Po wielokrotnym użyciu morfiny nie regenerują się one w tej samej co poprzednio ilości: jest ich dużo więcej. Nadmiar niezaspokojonych wiązań chemicznych tych receptorów drażni inne komórki nerwowe, które sygnalizują do mózgu zapotrzebowanie na morfinę w celu ich neutralizacji. Realizacja tego zapotrzebowania przez narkomana prowadzi go do coraz większej zależności od morfiny.
Otóż twierdzę, że to zjawisko fizjologiczne, przez psychologa (a jednocześnie i biologa) Jean Piageta nazwane wyrównaniem z nadmiarem" (la requilibration majorante), jest kluczem do zrozumienia całokształtu przemian społeczno-politycznych zachodzących we współczesnym świecie.
Na podstawie tego mechanizmu, jakakolwiek dająca zadowolenie czynność powtórzona wielokrotnie, po pewnym czasie musi stać się przyzwyczajeniem a nawet koniecznością: u robotników wykonujących zrutynizowane zajęcia pojawia się z czasem przywiązanie do pracy, u pisarzy potrzeba pisania na maszynie, u programistów zależność od komputera, a u sportowców rodzaj upajania się wielokroć powtórzonym wysiłkiem.
Wyrównanie z nadmiarem nie ogranicza się do nadregeneracji" receptorów komórek neuronalnych, ale jest charakterystyczne dla wszystkich tkanek zdolnych do regeneracji oraz dla wszystkich białek. Regenerację z nadmiarem i uniezależnianie się syntezy białek od bodźców pierwotnych potwierdza mało znana obserwacja lekarzy, że wszystkie leki używane przez dłuższy okres czasu mają podobny do narkotyków wpływ na organizm: by zachować ich efekt trzeba coraz bardziej zwiększać dawki, u niektórych pacjentów występuje nawet silne uzależnienie.
Automatyczne szukanie medykamentu w momencie odczucia bólu jest przykładem odruchu warunkowego. Uniezależnianie się odruchu warunkowego od bodźców pierwotnych powoduje powstanie całkiem nowych potrzeb, a szukanie sposobów ich zaspokojenia prowadzi do wzbogacenia się możliwości zachowań, do jakich jest zdolny organizm. Taki jest w ogólnych zarysach schemat naszego rozwoju, zarówno fizycznego jak i umysłowego.
W wieku dorosłym część ludzi kontynuuje w sposób coraz bardziej wysublimowany swe pasje poznawcze zainicjowane w młodości: jedni próbują zdobywać najbardziej niemożliwe szczyty, inni opływają świat dookoła, jeszcze inni nie mogą się powstrzymać od dociekań, jak to się dzieje, że ciągle czegoś nam się chce. Pewne systemy społeczne były nawet całkowicie podporządkowane realizacji potrzeby poznania: nie tak dawno w Tybecie 20% ludności stanowili mnisi-improduktywy, medytujący nad sposobami unikania potrzeb, platońska arystokracja miała za swój cel samodoskonalenie się zarówno fizyczne, jak i duchowe. Od Renesansu jednak, w cywilizacji europejskiej pojawił się coraz wyraźniejszy odwrót od tej rozwojowej koncepcji wychowania człowieka. Rozwój środków technicznych i masowe wprowadzenie do obiegu pieniądza, spowodowało u niektórych osób, a nawet u całych społeczeństw, powstanie potrzeby obrotu i akumulacji pieniądza dla obrotu i akumulacji pieniądza. Koncept doskonalenia indywidualnego został zastąpiony postępowym" konceptem doskonalenia otoczki technologicznej zbiorowości ludzkiej. Współcześnie, zapotrzebowanie normalnych" dorosłych ludzi skupione jest na zbijaniu forsy, pogoni za komfortem i nowinkami technologicznymi, a swą potrzebę poznania zaspokajają oni poprzez czytanie gazety, oglądanie telewizji i jazdę samochodem.
Jak wpływa na człowieka używanie ułatwień poznawczych takich jak samochód czy telewizja? Gdy jedziemy samochodem zmysły wzroku dostarczają nam doznań euforycznych związanych z przemieszczaniem się: zmienia się krajobraz, czujemy" pęd. Z drugiej strony, mózg nie odczuwa nieprzyjemnych sygnałów, które związane są z wykonaniem jakiegokolwiek wysiłku: nasze ciało jest całkowicie znieruchomiałe. Podobne stany euforyczne odczuwamy w czasie oglądania obrazu filmowego bądź telewizyjnego, czytając gazetę bądź książkę. Od strony fizjologicznej, akcja tych ułatwień poznawczych jest identyczna z akcją morfiny: zostaje zagłuszony przekaz do mózgu sygnałów od reszty ciała, ogarnia nas czysta euforia wywołana zaspokojeniem potrzeby poznania. Poprzez mechanizm regeneracji z nadmiarem systemu nerwowego, z czasem musi u nas powstać potrzeba używania tych ułatwień dla ich używania, winno wystąpić totalne uzależnienie człowieka od artefaktów ułatwiających jego życie: cała aktywność społeczeństwa rozwiniętego" obraca się wokół zaspokajania potrzeby używania ułatwień życiowych, które to środki muszą wywoływać jeszcze większą zależność od nich. Potrzebujemy coraz zrywniejszych samochodów, coraz bardziej wyszukanych aparatów pomiarowych i komputerów, precyzyjniejszej stereofonii i doskonalszych telefonów komórkowych.
Czy zachowanie się ludności w krajach rozwiniętych nie jest zachowaniem się osobników odurzonych narkotykiem? Każdy, kogo percepcja nie ogranicza się do gazety i programu telewizyjnego, miał możność widzenia ziemi zrytej przez maszyny do budowy autostrad, poznał ponury krajobraz kopalń, czuł smród hut aluminium i rafinerii, kąpał się w niewiarygodnie zanieczyszczonych morzach, podziwiał brzydotę nowoczesnych osiedli we wszystkich miastach na świecie. Amerykański psycholog B.F. Skinner zatytułował swą książkę o kontroli zachowania ludzkiego Poza wolnością i godnością" to jest dokładny opis zachowania się narkomanów i taka właśnie jest realność życia ludności w krajach najbardziej rozwiniętych. Jak mogłem sprawdzić to naocznie, ludność Nepalu nie przepracowuje się, żyje sobie całkiem zdrowo i wesoło i nie wykazuje żadnego zapotrzebowania na technologię i dobrobyt.
Niektórzy dziennikarze zaobserwowali, że najbardziej zaawansowane ekonomicznie kraje wytworzyły ustrój społeczny, który należałoby określić mianem grzeczny faszyzm": absolutny konformizm i partycypację wszystkich warstw społecznych w jednej jedynej czynności: rozwoju ekonomii. Robotnicy są po to, by produkować przedmioty, biznesmeni, by je wpychać ludności, inżynierowie, by konstruować nowe przedmioty. Nauczyciele i lekarze mają za zadanie tak zreformować swe dyscypliny, aby hodować niedouków, niedojdy i ludzi chorowitych, którzy są najlepszym materiałem na obywateli całkowicie uzależnionych od wytworzonych przedmiotów. Wszystkie inne, pozaekonomiczne cele działalności ludzkiej w krajach rozwiniętych są zepchnięte na zupełny margines.
Czyli w zasadzie, przed kimś, kto chce się zaadaptować dynamicznie do życia w krajach rozwiniętych, otwarta jest tylko jedna możliwość: świadomy bądź nieświadomy udział w zwiększaniu polucji (u nas zwanej zatruciem środowiska), w podgrzewaniu 'zupki' w której się z czasem ugotujemy.
Pisałem ongiś o wpływowej kaście specjalistów" w dziedzinie nauk o życiu, tak zwanych nowych uczonych" opłacanych za swe umiejętności odwracania uwagi społeczeństwa od zagrożenia, jakie stanowi rozwój technologiczno-ekonomiczny. Specjaliści ci uzasadniają w sposób bardzo prosty przesłanki moralne będące motorem ich działalności: realizują oni zapotrzebowanie i wolę większości. Gdyby większość ludzi miała zapotrzebowanie na poznanie prawdy, to takie zachowanie uczonych byłoby zgodne z celami nauki. W wypadku, gdy większość ma zapotrzebowanie tylko na wannę z ciepłą wodą" (pieniądze i dobrobyt), to udział w realizacji jej woli jest przykładem korupcji i zniewolenia środowiska uczonych: nie dość, że wynajdują coraz bardziej wyszukane środki odurzające, to jeszcze starają się ukryć prawdę o tym, co się dzieje z ludźmi pod wpływem tych środków.
Francuski historyk nauki Pierre Thuiller pisał już 20 lat temu, że nowi uczeni" domagają się coraz głośniej prawa do kierowania światem, bo tylko oni dzięki dziesiątkom lat wytężonej pracy poznali prawdę o życiu i posiadają kwalifikacje do robienia tego. Poniżej przytoczę krótki przegląd odkrytych praw i aktów wiary", którymi uzasadniają swe żądania:
1. Niezachwianie wierzą oni, że przy odpowiednim wkładzie sił i środków można zbudować świat w którym większość będzie wiecznie szczęśliwa natomiast według proponowanych przez nich schematów zachowania się organizmów, taka wiara jest równoważna przekonaniu, że szarpiąc wystarczającą wytrwale za łańcuszek w klozecie, będzie można trwale osuszyć zbiornik wody.
2. Robią oni pieniądze i karierę na genach i w związku z tym ich najważniejszym zadaniem naukowym jest niedopuszczenie do odkrycia, skąd się bierze regeneracja z nadmiarem struktur ożywionych. W tym celu wierzą że:
3. Zachowanie się człowieka, a w ogólności, procesy życiowe są mało ważne, gdyż nie mogą mieć żadnego wpływu na kontrolujące to zachowanie geny. Geny te pozostają poza zasięgiem praw fizyki gdyż: a) nie zużywają się pod wpływem ich użycia (choć dobrze znane są wyniki doświadczeń dokumentujące, że kwasy nukleinowe po kilkudziesięciu replikacjach pękają z tego samego powodu co zużyty wał w samochodzie); b) segmenty solidnego łańcucha kwasów nukleinowych mogą zmieniać swe pozycje, rozmnażać się (bądź znikać) tylko same z siebie", albo poprzez ich zewnętrzne uszkodzenie. Mimo tej podstawowej tezy Nowej Biologii", enzymatycznie kontrolowana regeneracja, jak i regeneracja z nadmiarem" jednostronnie uszkodzonej spirali DNA, jest doskonale potwierdzona doświadczalnie.
4. Uczeni ci twierdzą, że poprzez wyeliminowanie z nauki subiektywnych poglądów osobistych będą mogli (osobiście) stworzyć naukę obiektywną": przekraczającą możliwości ludzkich zmysłów i niezależną od nich samych. Dzięki takiej praktyce zmysł obserwacji tak się u nich wyostrzył, iż nie potrafią (bądź nie chcą) zauważyć, że (osobista) próba oderwania się od własnych zmysłów jest równoważna próbie podniesienia się w powietrze poprzez podciąganie się z wystarczającą siłą za własne kolana...

Aby uczynić nauki ścisłe jeszcze ściślej zgodne z wolą ,,nowych uczonych", proponuję usunąć z programów szkolnych nauczanie III prawa Newtona (akcji i reakcji) bo to niepoważne prawo jest odpowiedzialne za to, że wszystkie rzeczy używane muszą się zużywać. Mało wydajną matematykę nowoczesną" należałoby zastąpić nową matematyką" opartą na aksjomacie, że l l nie może być równe dwa. W ten sposób kandydaci na uczonych już od dziecka wyrabialiby w sobie przekonanie, że sprzeczność teorii z doświadczeniem nie przeszkadza, by ta teoria była naukowa" odzwierciedlała opinię większości i przynosiła dochód.
Jaki mechanizm spowodował, że uczeni nie chcą widzieć tych sprzeczności? Zostali oni wychowani od dziecka pod kloszem podgrzewanym dokładnie do temperatury utrzymującej ich w bezustannym szczęściu**, wszystko w ich otoczeniu było zawsze sterylne, niezawodne i bezpieczne jak szyba telewizora, przed którą spędzali od drugiego roku życia po kilka godzin dziennie. Nie mieli potrzeby ani możliwości sprawdzać jak odrasta urwany ogon u traszki, jaki mechanizm ukryty jest wewnątrz zbiornika wody w ustępie czy jak regeneruje się skóra na obitych kolanach. Bez tych bodźców dostarczonych przez doświadczenie osobiste nie mogli rozwinąć receptorów neuronalnych i połączeń w korze mózgowej, które zezwoliłyby im na dostrzeżenie, że organizmy żywe są zdolne do samoregeneracji i to w dodatku do samoregeneracji z nadmiarem co jest motorem ich rozwoju.
Wobec utraty zdolności przewidywania, jak rozwijają się organizmy żywe, nowi uczeni robią kariery na tworzeniu fikcji naukowej, która uspokajałaby przypadkowo-naturalnie wybraną" ludność, że kierunek postępu przez nią obrany jest zgodny z prawami biologii. Do tego rodzaju science fiction należy zarówno O powstawaniu gatunków" Darwina, jak i Przypadek i konieczność" Monoda i nawet Szok przyszłości" Tofflera. Ojcem chrzestnym tego typu literatury był niewątpliwie Cervantes w okresie Renesansu i podejrzewam, że to od niego zaczerpnęli późniejsi pisarze swe opinie na temat biologii.
Otóż według Cervantesa, Don Kichot co chwila beznadziejnie spadał z konia próbując zatrzymać wiatrak. Gdy popatrzymy na tę historię poprzez pryzmat teorii Jeana Piageta, to zauważymy, że te upadki winny doskonale rozwinąć jego organizm (co dobrze zaobserwowali na sobie alpiniści). W dodatku, po kilku nieudanych próbach winien on się nauczyć, gdzie należy wsadzić swą dzidę, by zatrzymać tę machinę. Być może nawet by odkrył, że lepiej i praktyczniej jest zająć się zdrowiem młynarza, gdyż wiatrak po pewnym czasie sam musi stanąć z powodu zużycia jego części.
Uzupełnijmy nasze rozważania nad zdrowiem maszynisty (i pasażerów) pociągu do postępu" poprzez analizę sytuacji, jaka powstaje, gdy nie spełnimy naszych potrzeb i aktywne białka wyprodukowane przez nasz organizm pozostaną bez substratu, który mógłby je zaspokoić. Z własnego doświadczenia (powrót z ekspedycji na Alaskę) mogłem zauważyć, że nie zaspokojone soki trawienne w pierwszym dniu głodu powodują istne męczarnie. Już na drugi dzień układy sprzężone w żołądku albo zmniejszyły produkcję tych soków, albo wyprodukowały substancję je neutralizującą tak, że mogliśmy przekraczać łańcuchy górskie w pełni sił i bez uczucia głodu. Nawet gdy w końcu znaleźliśmy skład z żywnością, nie odczuliśmy potrzeby rzucenia się na jedzenie" (zanik potrzeby jedzenia u ludzi, którzy przekroczyli pewne stadium głodówki, jest znanym faktem).
Podobny w zarysie jest przebieg znikania wszystkich innych potrzeb: odzwyczajenie się od palenia bądź picia jest z początku bardzo trudne i wymaga substytutów albo nawet środków zniechęcających, zaś u żyjących we wstrzemięźliwości mnichów występuje ponoć z czasem zanik popędów płciowych. Przy okazji można zaobserwować, jak powstają potrzeby coraz bardziej zróżnicowane: używanie substytutów może spowodować powstanie nowych potrzeb, a samo szukanie nowych środków do złagodzenia niezaspokojonych dążeń jest sednem ludzkiej twórczości. Ogólnie, poprzez niezaspokajanie tak zwanych potrzeb materialnych" stymuluje się rozwój potrzeb ,,duchowych" i ,,szlachetnych".
Pomimo swej zwodniczej nazwy, potrzeby duchowe" też polegają na nienasyceniu chemicznym pewnych białek wytworzonych przez komórki nerwowe więc ich realizacja może prowadzić do hipertrofii i nawet zależności od nich: sam przyznaję, że potrzeba dociekania, skąd się biorą nasze dążenia pojawiła się u mnie jako rezultat wielu lat szkolenia, kiedy to inne potrzeby (na przykład zarabiania pieniędzy, zapewniania sobie komfortu czy robienia kariery) były stosunkowo mało istotne i słabo zaspokojone. Tradycyjne systemy wychowawcze dość umiejętnie manipulowały zachowaniem człowieka w celu rozbudzania potrzeb szlachetnych" (choć bezproduktywnych): za grzech uważano obżarstwo i chciwość, za cnotę odwagę i honor. Możliwość bezustannego szczęścia" odsuwano na okres życia pozagrobowego, co w związku z konstrukcją biochemiczną naszych organizmów było ideą jak najbardziej racjonalną.
Czyli ciągle jest otwarta alternatywa naszego rozwoju: próbować zastąpić nasz rozwój ekonomiczny rozwojem psychosomatycznym. W przeciwnym razie czekają nas interesujące zjawiska społeczne, które dobrze przewidział francuski przyrodnik J.B. Lamarck już dwieście lat temu: Interesy i zwiększone potrzeby sprawią, iż będą oni pożądać jeszcze więcej, co spowoduje, że powoli większość z nich ucieknie z miejscowości izolowanych, opuszczą oni wsie i skumulują się w liczbie w pewnym sensie przeogromnej w wielkich miastach. (...) Osobniki ze wszystkich klas społecznych, które składają się na te wielkie zespoły ludzkie będą na pastwie ciągłych napięć i podniet coraz bardziej niezdrowych, ich zdrowie będzie się pogarszać choć nie będą tego zauważać (...) w ich organizacji będą powstawać rozmaite zaburzenia, będzie ich nękać ciągle rosnąca ilość rozmaitych chorób, które będą powiększać się z pokolenia na pokolenie...".
Mogę dodać do tego opisu jaka choroba staje się obecnie największym problemem człowieka: rak. Jest to choroba typowa dla ludności miast i dla zwierząt udomowionych. W dodatku, podobnie do chorób umysłowych, podatność na raka wzrasta z pokolenia na pokolenie: według statystyk, córki kobiet u których rak piersi pojawił się w 60. roku życia wykazują tendencję do jego pojawienia się już w 45. roku.
Nad rozwojem raka pracuje w tej chwili chyba z milion specjalistów i podejrzewam, że liczba ta jest najlepszą barierą zabezpieczającą przed większym postępem w tej dziedzinie. Nie dość tego, że jeżeli się zaakceptuje założenie że l l nie może być równe 2, to nawet przy największym wkładzie pracy nie odkryje się nigdy, ile wynosi 2 2. Chyba najważniejsze jest to, że ci uczeni stoją twardo nogami na ziemi i doskonale wiedzą, że gdyby któryś z nich w nieodpowiedzialny sposób odkrył jak powstaje ta choroba, to tylu badaczy mogłoby zostać bez chleba...
Komórki nowotworowe potrafią z niewiarygodną szybkością uczyć się" neutralizowania wszelkich środków chemicznych bądź fizycznych, jakie wymyślają lekarze. (Oczywiście, uczą się" poprzez regenerację z nadmiarem" swych zneutralizowanych przez leki mikroorganów.) Jedynym ratunkiem przed grożącą nam epidemią tej choroby jest kształcenie od dziecka systemu immunologicznego: poprzez zmniejszenie sterylności naszego życia, narażanie dzieci na niegroźne dawki chorób (szczepienia) i nawet na niewielkie ilości środków rakotwórczych. Po prostu twierdzę, że jedynym racjonalnym ratunkiem ludzkości przed epidemią zarówno ekonomii jak i raka jest... obniżenie temperatury w wannie z ludzkością, wzięcie orzeźwiającego zimnego prysznica".
W krajach, które się dobrze zaadaptowały do swych wanien" i podgrzewanych kloszy, gdzie ludność domaga się chórem wygód jeszcze bardziej wyszukanych, głoszenie takich poglądów jest w zasadzie niemożliwe: nie dość że niezgodne są one z wolą większości, to jeszcze odpowiedni ,,specjaliści" bezbłędnie wykryją i zdemaskują zbrodnicze plany wrogów ludu" jakichś nieodpowiedzialnych pięknoduchów, którzy chcieliby storpedować program podgrzewania.
Nie we wszystkich krajach rozwój jest równomierny. Żaby, które już od dłuższego czasu grzeją się w ciepłej wodzie, rozleniwiają się i nie są w stanie zmobilizować się do ucieczki, gdy woda będzie za ciepła z czasem się ugotują. Natomiast żaba z zewnątrz, wrzucona do zbyt gorącej wody, wyskoczy z niej natychmiast (doświadczenie takie zostało wykonane). Kraje, których tradycyjna kultura oparta była na hamowaniu potrzeb materialnych i które zbyt gwałtownie wskoczyły na drogę rozwoju" mogą zachować się w sposób podobny do tych żab, które przerażą się warunkami panującymi w wannie.
Martin Heidegger napisał w swym testamencie, że przed samobójstwem spowodowanym utratą kontroli nad technologią może nas uratować ewentualnie tylko Bóg. Ja sam twierdzę, że bez pomocy materialistycznego Szatana, nawet Bóg nie da sobie rady z rozwiniętym" człowiekiem, u którego system połączeń neuronalnych wykształcił się w ten sposób, że zaspokaja on potrzebę metafizyki przy pomocy bałwochwalstwa ekonomii.
Według opinii nieżyjącego już krakowskiego lekarza, prof. Aleksandrowicza, w wypadku masowego zatrucia jakimś narkotykiem, nawet niewielka garstka ludzi, która zachowała trzeźwą głowę" ma moralny obowiązek do podejmowania działań wbrew woli większości". Oczywiście, wymuszanie siłą swych racji" może mieć tylko sukces doraźny. Na dalszą metę, zgodnie z faktem regeneracji z nadmiarem", daje ono zazwyczaj skutek wręcz odwrotny.
S.I. Witkiewicz wyobrażał sobie, że jedynym ratunkiem przed postępującym cywilizacyjnym samozdebilnieniem ludzkości jest jakaś zorganizowana akcja mająca na celu uświadomienie ludziom niebezpieczeństwa takiego samo-zatrucia. Osobiście nie bardzo wierzę, aby inicjatywa przekonywania społeczeństwa, że szczęścia należy szukać gdzie indziej niż w domku jednorodzinnym, samochodzie czy kolorowej telewizji mogła spotkać się z przychylnym nastawieniem mas pracujących znarkotyzowanego swymi osiągnięciami technicznymi Zachodu. Mimo tego jednak, kiedyś, w zamierzchłych czasach szczytowego rozkwitu poprzedniej cywilizacji europejskiej, wygłoszono już te niepopularne" idee i nawet współcześni nowi katolicy" niechętnie przyznają, że te niezrozumiałe ideały nadal nas obowiązują. Przypomnijmy zatem, co dawni catholicos myśleli o ekonomii: A zatem nie pytajcie co będziecie jedli i w co będziecie się przyodziewać... O to wszystko bowiem poganie zabiegają... Ojciec wasz wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się wprzódy pozyskać jego królestwo, a te rzeczy przydane wam będą" (Ewangelia Św. Łukasza, XII, 5-31).

* Niezrównoważenie chemiczne (bądź fizyczne) powoduje ruch w kierunku punktu równowagi (II prawo Newtona). W ten sposób odczuwana potrzeba" powoduje akcję organizmu w celu (teleonomii patrz Monod) jej zaspokojenia.
** W ten dokładnie sposób Skinner hodował swe dziecko przez pierwszy rok życia. J. Voneche, psycholog, który był przez pewien czas w Bostonie nauczycielem córki Skinnera, opowiadał mi, że miała ona duże trudności we współżyciu z innymi dziećmi.


Marek Głogoczowski


Tekst ten został napisany w Genewie w 1981 roku, z zamiarem jego publikacji w paryskiej Kulturze", z którą autor współpracował. Udało się go opublikować dopiero po powrocie autora z emigracji do kraju, w miesięczniku Twórczość" nr 2, 1983. Tu prezentujemy skróconą i nieco uwspółcześnioną wersję, zaakceptowaną przez autora. Szersze rozważania autora na temat mechanizmu molekularnego wyrównania z nadmiarem" (rĂŠequilibration majorante) zawarte są w książce autora pt. Atrapy oraz paradoksy nowoczesnej biologii"(Kraków 1993).

 



Maciej Muskat - Zrób sobie własny wskaźnik

Nie, nie oszalałem, ani nie bluźnię. Pierwszy raport tej agencji został już zaprezentowany rządowi czeskiemu przez giganta tytoniowego Philip Morris (no dobra, resztę przykładów wymyśliłem - niedługo się okaże, czy przesadziłem). Według niego, przedwczesna umieralność spowodowana paleniem pozwoliła rządowi czeskiemu zaoszczędzić w 1997 roku 147 mln brytyjskich funtów z pieniędzy, które ów rząd - gdyby Czesi np. palili tylko z okazji zawartych umów - musiałby wydać na emerytury. Raport wydaje się mieć na celu przekonanie czeskiego rządu do "szerszego obrazu", który wygląda mniej więcej tak: palenie jest dobre na poziome makroekonomicznym, więc jakiekolwiek ruchy w celu jego ograniczenia, jak np. opodatkowanie, ostrzeżenia lekarskie, ograniczenia reklamy, są sprzeczne z celami gospodarczymi.
Według raportu opublikowanego w lipcu przez jedną z najbardziej znanych firm konsultingowych Arthur D Little International, palenie może być korzystne dla gospodarki, ponieważ palacze umierają młodo i dlatego w mniejszym stopniu korzystają z usług publicznych niż niepalący. Ci ostatni częściej dożywają wieku emerytalnego, co naraża państwo na kosztowne zasiłki emerytalne i świadczenia opieki lekarskiej w tym drugim przypadku bardzo niepraktyczne jest to, że korzystają z nich jednostki nieprodukcyjne. Mówi się o tym, że konsultanci pracowali też nad szeregiem innych zagadnień związanych z zagadnieniem wydajności ekonomicznej prawdopodobne wyniki mają potwierdzać, że rozwój przemysłu budowniczego można osiągnąć przez zniesienie przepisów BHP, ponieważ taniej jest zastąpić martwego pracownika niż opłacać wydatki związane z bezpieczeństwem pracy. Inna propozycja: dzieci, które nie dają sobie rady w szkole, w wieku jedenastu lat powinny być natychmiast wysyłane do prostej pracy fizycznej, nie można tracić pieniędzy na kosztowne wykształcenie, które nie przyniesie odpowiednich korzyści ekonomicznych. Podobno nowym pomysłem na zrównoważenie bilansu płatniczego ma być propozycja, aby przestać wypłacać emerytury i zaoszczędzone w ten sposób pieniądze zainwestować w produkcję broni na eksport.
Nie, nie oszalałem, ani nie bluźnię. Pierwszy raport tej agencji został już zaprezentowany rządowi czeskiemu przez giganta tytoniowego Philip Morris (no dobra, resztę przykładów wymyśliłem niedługo się okaże, czy przesadziłem). Według niego, przedwczesna umieralność spowodowana paleniem pozwoliła rządowi czeskiemu zaoszczędzić w 1997 roku 147 mln brytyjskich funtów z pieniędzy, które ów rząd gdyby Czesi np. palili tylko z okazji zawartych umów - musiałby wydać na emerytury. Raport wydaje się mieć na celu przekonanie czeskiego rządu do "szerszego obrazu", który wygląda mniej więcej tak: palenie jest dobre na poziome makroekonomicznym, więc jakiekolwiek ruchy w celu jego ograniczenia, jak np. opodatkowanie, ostrzeżenia lekarskie, ograniczenia reklamy, są sprzeczne z celami gospodarczymi.
Myślę, że większość ludzi czytając powyższe stwierdzenia pomyśli: to jakiś absurd cóż, aberracje wydarzają się w każdej populacji od czasu do czasu. Jest mi przykro, ale muszę im powiedzieć, że się mylą. Nie jest to przykład odchylenia, ale "nieubłaganej logiki" stojącej za raportem brytyjskich konsultantów, która po prostu bazuje na treściach nauczanych w większości podręczników ekonomii. Czeszka zajmująca się kampaniami związanymi ze zdrowiem wskazała, że idąc dalej tym tropem powinno się zabijać emerytów w chwili osiągnięcia wieku emerytalnego.
Jeśli każdy z nas weźmie do ręki gazety gospodarcze, to bez trudu odnajdzie podobne wątki. Naturalnym pytaniem podsuwanym przez zdrowy rozsądek jest: czemu, gdzie tkwi błąd? Odpowiedź leży w naszym własnym postrzeganiu tego, co ważne, komunikowaniu tego innym i bo diabeł tkwi w szczegółach w sposobach, w jakich mierzymy te rzeczy.

Czym jest wskaźnik i dlaczego jest ważny

Ludzie od zawsze myśleli o wskaźnikach z podstawowych powodów dzięki nim każdego dnia staramy się zrozumieć i przewidywać otaczający nas skomplikowany świat. Czasem jesteśmy zmuszeni konstruować bardziej skomplikowane wskaźniki, jednak zazwyczaj posługujemy się znacznie prostszymi: sen i apetyt dziecka da nam wskazówkę co do jego zdrowia, ilość robaków w ziemi powie nam coś o jakości gleby, a ptaki i chmury nad oceanem są oznaką pobliskiego lądu. Mało ludzi ma jednak świadomość, że źródłem wskaźników są wartości (to, na czym nam zależy, o co dbamy). Filtrujemy więc wiele szczegółów w naszym życiu starając się zwracać uwagę na to, co wydaje nam się ważne i właśnie owe najważniejsze rzeczy staramy się "mierzyć". Jeśli coś uznajemy za ważne, to znaczy, że ma dla nas wartość. Napotykamy na te wartości w momencie, gdy docierają do nas takie pytania jak: Dlaczego czuję się dobrze/źle w miejscu, w którym pracuję? Dlaczego chciałbym pozostać albo opuścić miejsce, w którym żyję?
Idąc dalej nie da się nie zauważyć, że nasze środowisko naturalne i kultura ukształtowały różnorodność wartości, które są dla nas ważne. I tak w np. w USA ludzie uważają za "ważne" takie kwestie jak: Czy musimy zamykać nasze domy i samochody? Czy w naszych rzekach pływają łososie (stan Washington)? Inaczej wygląda rzecz np. w Portugalii, gdzie częstszymi pytaniami są: ile mamy kilometrów czystej plaży? Czy kiedy idę ulicą ludzie odnoszą się do mnie przyjaźnie? Natychmiast nasuwa się wniosek, że aberracją jest narzucanie wszystkim jednakowego wskaźnika dobrobytu, bo prędzej czy później musi się to skończyć konfliktem.
Nie wiem dokładnie jak to się stało, ale faktem jest, że nie zauważamy pewnego cyklu: wskaźniki potrafią tworzyć wartości i odwrotnie. Jeśli w naszej świadomości często goszczą takie miary jak indeksy giełdowe, wskaźniki cholesterolu, wydajność spalania benzyny przez samochód (litry na 100 km), czy wreszcie PKB, to większość z nas myśli, że owe miary muszą być istotne w przeciwnym razie nie słyszelibyśmy o nich tak często. Owo sprzężenie zwrotne sprawia, że właśnie te wskaźniki wydają się ważne, niezależnie od tego, czy dobrze mierzą nasze zadowolenie lub dobrobyt, czy też w ogóle się do tego nie nadają. Są wykorzystywane w edukacji, propagandzie i dyskusjach politycznych. Lecz jeśli są wybrane arbitralnie lub źle zbudowane, mogą napełnić nasze mózgi bezużyteczną i mylącą informacją, zniekształcać nasz obraz świata i sprawiać, że przestajemy dostrzegać nasze wartości. Co więcej, w takim przypadku jest dużo trudniej znaleźć naprawdę ważne informacje i przekazać je innym. Tak czy inaczej wpływają na rzeczywistość wyobraźmy sobie, jak odmiennie wyglądałoby nasze dążenie w kierunku dobrobytu, gdyby zamiast PKB jego głównym wskaźnikiem był stosunek bogactwa najbogatszych i najbiedniejszych 10% społeczeństwa!
Jest jeszcze jedna sprawa. Miary, których używamy, potrafią bardzo szybko zmieniać percepcję ludzi i kreować siły zdolne zmieniać przyszłość. Ogromna ilość podejmowanych decyzji, od szczebla gospodarstwa domowego do poziomu państwa, kręci się wokół wybranych wskaźników, ponieważ większość z nas polega na ich "odpowiedniości". Jeśli np. niezależnie od całej różnorodności świata najważniejszym indeksem staje się PKB per capita, to kraje zaczynają postępować tak, aby go maksymalizować, do czego świetnie nadaje się między innymi promocja palenia tytoniu.
Zrób to sam
Czy naprawdę dobrym wskaźnikiem zdrowia ludzi jest ilość pieniędzy wydawana na opiekę zdrowotną? Czy o poziomie edukacji świadczy ilość komputerów w szkole? Czy wzrost PKB oznacza to samo co rozwój gospodarczy, jeśli może następować dzięki zwiększonej przestępczości, handlowi bronią lub rozkwitowi takich dziedzin gospodarczych jak hazard? Czy wzrost oznacza to samo co rozwój? Idę o zakład, że większości z czytelników tego typu pytania przyszły choć raz do głowy. Niektórzy zdają też sobie sprawę, że większość wskaźników, których się dziś używa, została stworzona w tzw. Pierwszym Świecie i zazwyczaj właśnie jego instytucje dysponują zasobami zdolnymi do zbierania potrzebnych informacji (pieniądze, uniwersytety, infrastruktura). Podejście ich twórców i rodzaje informacji, które są zbierane, mogą być zwyczajnie niedopasowane w stosunku do rzeczywistości nawet tak zbliżonego do Zachodu kraju jak Polska.
Zatem pierwszą zasadą, kiedy czytamy że coś wzrasta albo spada, powinna być wzmożona uwaga, żeby nie powiedzieć nieufność. Potem najlepiej zadać sobie pytania: czy dany indeks nie jest zbyt ogólny, czy nie nastąpiło wyraźne przekłamanie, czy nie odwraca uwagi od tego, czego bezpośrednio doświadczamy (większość wskaźników gospodarczo-społecznych), czy jego heroldzi nie są zbyt pewni siebie i w końcu, dla najbardziej dociekliwych czy wskaźnik nie został oparty na fałszywym obrazie świata.
Obywatelu, jeśli uważasz się za takiego, powinieneś śmiało zastanowić się, czy nie jest możliwe, abyś wymyślił swój własny indywidualny, wskaźnik dobrobytu. Co jest dla Ciebie ważne, w Twoim mieście, regionie, w Polsce? Co jest ważne dla Twojej rodziny? Może następnie warto pogadać o tym z sąsiadami i zastanowić się, jakie są wspólne elementy waszych "linijek". Podobno sam dialog na ten temat potrafi wiele zmienić...
Nie twierdzę, że jest to proste zadanie, ale ważne jest choćby to, że my sami stajemy się świadomi, co jest nam drogie, co jest możliwe do osiągnięcia, a co nie. Jeśli stwierdzamy, że warto takie ćwiczenie przeprowadzić, powinniśmy wiedzieć o kilku zasadach:

wskaźniki nigdy nie są doskonałe, ponieważ tylko częściowo oddają rzeczywistość. Nasze mózgi nie "zawierają" rzeczywistości, ale pewne założenia na temat naszego otoczenia, oparte na naszej osobowości, kulturze czy doświadczeniu. Choć dzięki konstruowanym miarom staramy się ograniczyć niepewność, to lepiej pamiętać, że nigdy nie są one doskonałe. Jedna z czołowych postaci XX wieku piszących na ten temat, niedawno zmarła Donella Meadows, napisała kiedyś: "stosowanie złego modelu albo błędnego wskaźnika nie jest jeszcze powodem do wstydu; jest nim kurczowe trzymanie się tego wskaźnika pomimo podważających go dowodów".
czasem potrzebujemy "obiektywnych" wskaźników, które mierzą ilość, ponieważ możemy ich użyć do zmierzenia czegoś przez dowolną osobę albo w dowolnym czasie (np. wszystkie miary, które służą nam do ostrzegania przed nadchodzącą powodzią). Zazwyczaj uważamy je za bardziej wiarygodne, co więcej są łatwiejsze do zakomunikowania lub powtórnego przetestowania. Lecz jednocześnie są też bardziej niebezpieczne, bo mają tendencję do zagłuszania wskaźników "subiektywnych", które mierzą jakość, zazwyczaj nie stosując liczb. Przypomina mi się zasłyszane kiedyś zdanie: "Najpiękniejsze rzeczy w życiu wolność, harmonia, miłość, nawet piękno naukowej precyzji nie są rzeczami".
Wzrost oznacza, że coś staje się większe, rozwój, że coś staje się lepsze. Co dla Ciebie oznacza lepsze życie: nowy samochód, czy lepsze powietrze w Twoim mieście, a w kraju więcej autostrad, czy lepiej zorganizowany system komunikacji?
I na koniec: myślenie konsultantów firmy Arthur D Little, jak każde "rozumowanie" będące żonglowaniem fragmentarycznymi danymi, przypomina węża zjadającego swój własny ogon. Badania medyczne potwierdzają, że palenie może być przyczyną niewydolności jajników lub wcześniejszej menopauzy. W związku z tym, niestety, palenie może być przyczyną nie tylko usuwania "zużytych" podatników, ale także może ograniczać produkcję nowych.
Jednak ten fakt nie zrazi krawców posługujących się ową "logiką". Według niej możesz być tylko urzędnikiem, konsumentem, przedsiębiorcą, pracownikiem bądź podatnikiem; z tej "logiki" wypływają wskaźniki, którymi żonglują ekonomiści, politycy i gazety. Jeśli nie chcemy, aby owi krawcy przycinali nas stosując miary, które uważamy za głupie bądź szkodliwe, musimy zacząć myśleć o miarach własnych i sprawdzić, czy inni ludzie obok nas przypadkiem nie myślą podobnie.



Maciej Muskat - Ameryko - co dalej? (zapis dyskusji redakcyjnej)

Od wielu lat Waszyngton świadomie wspierał Osamę bin Ladena, a jednocześnie FBI wpisała go na listę najbardziej poszukiwanych terrorystów. Schizofrenia tej polityki polega na tym, że FBI - działająca w wielu aspektach niezależnie od CIA - wypowiedziała wojnę terroryzmowi, podczas gdy ta ostatnia agencja wspierała międzynarodowy terroryzm poprzez swoje tajne operacje.
Od wielu lat Waszyngton świadomie wspierał Osamę bin Ladena, a jednocześnie FBI wpisała go na listę najbardziej poszukiwanych terrorystów. Schizofrenia tej polityki polega na tym, że FBI działająca w wielu aspektach niezależnie od CIA wypowiedziała wojnę terroryzmowi, podczas gdy ta ostatnia agencja wspierała międzynarodowy terroryzm poprzez swoje tajne operacje. Okrutna ironia polega na tym, że islamski dżihad, winiony za zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie, stanowił kluczowy instrument operacji wywiadu amerykańskiego na Bałkanach i w byłym Związku Radzieckim. Jeśli prawdą jest, że bin Laden jest odpowiedzialny za niedawne wydarzenia, oznacza to jednocześnie, że obecny styl uprawiania polityki zagranicznej doprowadził tym razem do śmierci niewinnych ludzi w kraju, który jak dotąd nie doświadczał jej skutków.
Media polskie i zachodnie naśladując styl oficjalnych wystąpień, budują poparcie dla akcji odwetowych nawet w przypadku niszczenia obiektów cywilnych. Wszelka dyskusja o faktycznych źródłach tego aktu przemocy jest wręcz uciszana. Głównym podejrzanym jest Osama bin Laden, który o czym media milczą od początku lat 80. pośrednio współpracował z CIA, tworząc swoją sieć Maktab el Khidamar, zbierającą fundusze i rekrutującą bojowników Dżihadu zwanych Afghan Arabs.
W tym samym czasie Osama bin Laden został współpracownikiem pakistańskiej ISI (Inter-Services Intelligence wywiad tego kraju) w ramach wspólnej z CIA próby przekształcenia wojny afgańskiej w ogólnomuzułmańską wojnę przeciwko ZSRR. Fundusze na te działania były w części generowane przez handel narkotykami powstającymi w rejonie zwanym Złotym Półksiężycem. CIA brała główną rolę w szkoleniach i dostarczaniu broni dla afgańskich mudżahedinów, używając ISI jako pośrednika. Dżihad w Afganistanie, sponsorowany przez CIA, został zintegrowany z nauczaniem islamu, w którym szczególny nacisk kładziono na to, że święty Islam został zbezczeszczony przez ateistyczne oddziały sowieckie.
Pośrednikiem między Waszyngtonem a Afganistanem była wspomniana pakistańska ISI (której zatrudnienie, licząc wojsko, struktury urzędnicze, tajnych agentów i informatorów było oceniane na 150 tys. ludzi), dzięki czemu, z wyjątkiem najwyższych szczebli hierarchii wywiadu, islamscy bojownicy natchnieni religijnym ferworem nie byli świadomi, iż pracują na rzecz USA. Relacje pomiędzy CIA i ISI zostały wzmocnione po usunięciu Benazzir Bhutto przez generała Zia ul Haq'a. Niektóre źródła podają, że po wycofaniu się wojsk sowieckich pakistańska ISI wspierała obie strony konfliktu w Afganistanie i że połowa wyposażenia w Afganistanie pochodziła z właśnie z tego źródła.
Historia handlu narkotykami w rejonie Azji Centralnej jest bezpośrednio związana z tajnymi operacjami CIA w tym regionie. Przed wojną sowiecko-afgańską, produkowane tu opium było kierowane na rynki lokalne. Produkcja heroiny nie istniała. Badania potwierdzają, że w ciągu dwóch lat od zaangażowania CIA, rejony graniczne między Pakistanem a Afganistanem stały się głównym miejscem produkcji heroiny, zaspokajając 60% amerykańskiego popytu na ten narkotyk. W Pakistanie uzależnienie od heroiny wzrosło od prawie zera w roku 1979 do 1,2 mln uzależnionych w 1985 r. jest to najszybszy wzrost zanotowany na świecie.
W miarę jak mudżahedini opanowywali terytoria Afganistanu, wprowadzali obowiązek sadzenia opium jako podatek rewolucyjny. Afgańscy liderzy rewolucji pod ochroną wywiadu Pakistanu prowadzili setki laboratoriów w okolicach wspólnej granicy. Amerykańscy urzędnicy odmówili zbadania zarzutów o handel heroiną prowadzony przez ich afgańskich sprzymierzeńców, ponieważ polityka USA w sprawie narkotyków w Afganistanie była podporządkowana działaniom przeciwko ZSRR. W roku 1995 dyrektor CIA ds. operacji afgańskiej, Charles Cogan, przyznał, że CIA poświęciła sprawę narkotyków dla celów "zimnej wojny". Region Centralnej Azji jest regionem strategicznym nie tylko ze względu na zasoby ropy, ale również dlatego, że prosperuje tam ogromny biznes produkujący aż światowego opium będącego źródłem wielkich zysków konsorcjów, instytucji finansowych, wywiadów i zorganizowanej przestępczości. Roczne dochody z transakcji narkotykowych w strefie Złotego Półksiężyca są oceniane na 100 do 200 mld dolarów, co reprezentuje blisko 1/3 światowych obrotów z handlu narkotykami, ocenianego przez Narody Zjednoczone na 500 mld dolarów.
Część funduszy z handlu narkotykami zasiliła muzułmanów w Bośni oraz Armię Wyzwolenia Kosowa. To wyjaśnia, dlaczego Waszyngton przymknął oczy na sposób panowania Talibów w Afganistanie.
Według dyrektora grupy specjalnej Kongresu USA ds. Terroryzmu i Wojny Niekonwencjonalnej, Osama bin Laden, wraz z wysoko postawionymi urzędnikami wywiadu irańskiego i pakistańskiego, był obecny również podczas spotkania w Mogadiszu (Somalia) w 1996 roku, na którym planowano wojnę w Czeczenii. Nastepnie Szamil Basajew i jego oficerowie przeszli gruntowne szkolenia w obozach wojskowych w Afganistanie, przygotowane przez ISI i CIA i prowadzone m.in. przez znanego dowódcę afgańskiego Gulbuddina Hekmatyara.
Pomimo oficjalnego potępienia przez Amerykanów "terroryzmu islamskiego" pośrednimi beneficjentami tej wojny były angloamerykańskie koncerny naftowe, które starają się o przejęcie roponośnych terenów i rurociągów naftowych w okolicach Morza Kaspijskiego. Dzisiaj droga do tych terenów wiedzie przez Afganistan. Można spodziewać się, że jeśli rosnące uzależnianie się od ropy naftowej nie zostanie przerwane, to w połączeniu z naciskiem na wzrost gospodarczy może rodzić konflikty o niespotykanym dotąd zasięgu.
Pomimo antyamerykańskiej retoryki, islamski fundamentalizm w ogromnym stopniu służył interesom Waszyngtonu w rejonie Azji Środkowej. Opozycje nam przedstawiane, jak "demokracja kontra terror" czy "chrześcijaństwo i judaizm kontra islam" są fałszywymi strachami na wróble, które mają odwrócić naszą uwagę od prawdziwych problemów i wzmocnić rolę tych, którzy najwięcej skorzystają na ostatnich wydarzeniach, czyli administracji i wojska.
Administracja amerykańska wypowiedziała z początku wojnę nie wiadomo komu, a następnie wybrała na cel Afganistan, podczas gdy główne źródła operacji bin Ladena pochodziły z Pakistanu, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, czyli państw będących beneficjantami amerykańskiej pomocy wojskowej i gospodarczej w tym regionie. Nawet ktoś taki jak prezydent Bush musi wiedzieć, jakie państwa "wspomagają światowy terroryzm". W tej sytuacji wybór Afganistanu jest więc elementem teatru cieni, którego realnymi ofiarami mogą być niewinni ludzie i demokratyczne prawa (propozycja otwartej inwigilacji Internetu etc.) każdego z nas. Natomiast Palestyna, niezależnie od obrazków w telewizji, nie jest krajem odpowiedzialnym za bin Ladena, ale jego przeciwnikiem, a teraz potencjalną ofiarą tego, co zdarzyło się w Ameryce 11 września.
Jest to de facto manipulacja niewinnymi ofiarami, która spowoduje nowe cierpienia w krajach Trzeciego Świata oraz niebezpieczeństwo ataków terrorystycznych w krajach będących sojusznikami USA. Zyskają na niej głównie koncerny zbrojeniowe, medialne lewiatany oraz wzmocni się pozycja arabskich mułłów, jastrzębi z Pentagonu oraz władz Rosji i Chin, które również zaczynają wykorzystywać zaistniałą sytuację. Monstrum stworzone przez CIA wciąż służy tym samym celom.
Wydaje się też, że Kongres USA stopniowo traci swoją rolę na rzecz prezydenta-monarchy, co było widoczne od 1999 roku, kiedy to Clinton pomimo braku poparcia w Kongresie nie zaprzestał wojny w Jugosławii. Teraz kolejna administracja jeszcze dalej przesuwa granicę władzy prezydenta w kwestii wojny gdziekolwiek i przeciwko komukolwiek. Pozostaje chyba tylko czekać na oficjalną ustawę Kongresu w sprawie sklonowania Johna Wayne'a.
Niektórzy już wiedzą, że połowa budżetu wojskowego USA wystarczyłaby na rozwiązanie światowego problemu głodu. Nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy wie, że nędza stanowi glebę, na której łatwo może wyrosnąć terroryzm. Każdy myślący człowiek wie, że nędzy nie da się zlikwidować bombardowaniami.
To ludzie o mentalności Busha i bin Ladena są problemem, nie zaś abstrakcyjny "terroryzm". Terroryzm i przemoc nie powstają z niczego są wynikiem myślenia, że ślepa siła jest w stanie rozwiązać jakiś problem. Dżihad i McŚwiat mają podobne cele, współpracowały ze sobą i nawet jeśli rzeczywiście doszło teraz do konfliktu między nimi, to jest to wojna jedynie pomiędzy doktorem Frankensteinem i jego chorym tworem.


Remigiusz Okraska - Ameryko - co dalej? (zapis dyskusji redakcyjnej)

W tym całym zamieszaniu najbardziej zasmuca mnie to, że Europa i Polska nie są w stanie prowadzić samodzielnej polityki, nie potrafią określić, kto jest ich wrogiem, a kto przyjacielem i dlaczego. Potrafią tylko spacerować na pasku Ameryki. Mam jednak nadzieję, że dożyję takich czasów, gdy w huku amerykańskich i islamskich bomb mój kontynent i mój kraj zerwą kajdany i zaczną wreszcie mówić własnym głosem, odwołując się do wartości własnej cywilizacji. I z chaosu narodzi się porządek...
Jedni nad Ameryką się użalają, inni z zadanego jej ciosu cieszą. Mnie nie jest po drodze ani z jednymi, ani z drugimi. Przy okazji zamachów na instytucje-symbole potęgi Stanów Zjednoczonych znów wyszła na jaw ta przywara rodzaju ludzkiego, która nosi nazwę głupoty pospolitej.
Ci, którzy zadowoleni są z prztyczka w nos, jaki stał się udziałem butnych i pewnych siebie Amerykanów wskazują, iż Stany Zjednoczone dostały wreszcie nauczkę za swoje niecne poczynania. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę zdają się mówić komentatorzy przywołujący dotychczasowe postępki Ameryki, dokonywane pod płaszczykiem "humanitarnych interwencji" zbrodnie na cywilach wszystkich szerokości geograficznych. Syta, zadowolona z siebie potęga odczuła wreszcie na własnej skórze, co to znaczy być poniżonym, jak smakują krew, pot i łzy.
Inni z kolei lamentują nad bestialskim terroryzmem, fanatyzmem i w ogóle postawami "skrajnymi". Dla nich Ameryka jest symbolem wartości naszej cywilizacji, rozwoju, eliminowania tych przypadłości, które czynią ludzką egzystencję nieznośną. Traktują zamachy na WTC i Pentagon jako element wojny cywilizacji: naszej dobrej, pokojowo nastawionej, dbającej o prawa człowieka i umożliwiającej współistnienie różnych grup i etosów, opartej na konsensusie; tamtej (prawdopodobnie islamskiej) złej, wojowniczej, zacofanej, narzucającej wszystkim jakiś jeden totalny wzorzec postępowania, jeden światopogląd, realizującej swój projekt ideologiczny "po trupach". W ich mniemaniu, najlepszym rozwiązaniem powstałego problemu byłaby zbrojna rozprawa z "fundamentalistami".
Obie te postawy są głupie i krótkowzroczne. Ci, którzy głoszą peany na cześć islamskich bojowników, nie raczą nawet dostrzec, że cios zadany Ameryce jest pomijając względy prestiżowe niczym ukłucie komara. Niczego nie zmieni w światowym układzie sił, ba, jeszcze bardziej wzmocni hegemonistyczne tendencje. Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych poprą teraz bez mrugnięcia okiem wszelkie rozwiązania mające zapewnić im naprawdę lub rzekomo większe bezpieczeństwo. Ponieważ Ameryka ma nieporównywalny z żadnym innym krajem potencjał dotyczący rozwoju aparatu kontroli i represji, efekty tego nowego "wyścigu zbrojeń" mogą okazać się przerażające nie tylko dla krajów postronnych, lecz także dla samych obywateli USA. Zamachy bombowe sprzed kilku tygodni stanowią znakomity pretekst do rozprawienia się z wszelką opozycją wobec amerykańskiego status quo. Po "islamskich fanatykach" przyjdzie czas na "amerykańskich fanatyków", czyli tamtejsze milicje stanowe, środowiska antyrządowe i w ogóle wszelkiej maści "skrajnych typków".
Jednak nie tylko amerykański rząd dobierze się do skóry antysystemowej opozycji. Także ona sama strzeli sobie niejednego samobójczego gola. Takie sytuacje, jak zamachy terrorystyczne stymulują na wielką skalę myślenie spiskowe. Już dzisiaj możemy się dowiedzieć, że CIA celowo nie interweniowała w porę, by zyskać pretekst do rozprawy z fundamentalistami; kto wie zresztą, czy to nie tajne służby amerykańskie (przy współpracy z Izraelem, rzecz jasna) przygotowały i przeprowadziły rękami szkolonych przez siebie ludzi całą operację. Wiadomo, rząd potrzebuje nowych uprawnień do ingerowania w życie obywateli, lobby wojskowe potrzebuje nowych zamówień itp., itd. inwencja głosicieli spiskowych teorii jest wprost niewyczerpana. W tym wszystkim zupełnie zatracony będzie sens oporu wobec patologicznych zjawisk trapiących dzisiejszą Amerykę, zło zostanie totalnie zakłamane, a zamiast rozsądnych zmagań z realną nieprawością opozycjoniści wpakują się w kanał walki z wyimaginowanym wrogiem. No i para pójdzie w gwizdek. W dodatku zaś, co jest chyba najbardziej tragicznym ze spodziewanych następstw zaistniałej sytuacji, w myśl zasady "wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem" jeszcze bardziej wzmoże się fascynacja różnego rodzaju szaleńcami, byle tylko byli to szaleńcy "nasi". Tymczasem mnie osobiście nie interesuje zamiana dżumy na cholerę i jest mi obojętne, czy na świecie dominować będzie fanatyzm i głupota rodem z Ameryki, czy też fanatyzm i głupota przybrane w szaty wyznawców nie mojego Proroka.
Z kolei ci, którzy opowiadają się w tym starciu za Ameryką, są chyba dokumentnie ślepi i głusi. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co wspólnego z naszą cywilizacją ma postawa rządu Stanów Zjednoczonych. Jaka to wyznaczana interesem naszej cywilizacji logika kazała im atakować Serbię w imię obrony prymitywnych, fanatycznych i ekspansjonistycznie nastawionych islamskich Albańczyków? Co wspólnego z wartościami naszej cywilizacji mają bombardowania bezbronnych cywili, niszczenie "pokojowej" infrastruktury, sankcje gospodarcze, w wyniku których z głodu i braku lekarstw umierają dzieci? Co wspólnego z wartościami zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji ma propaganda oparta na kłamstwie i prostackich schematach, etos ufundowany na stawianiu zysku na piedestale, zwykłe tchórzostwo, brak honoru i minimum odwagi cywilnej? To nie jest moja cywilizacja: Ameryka i jej wartości są równie obce Europie, jak fanatyczny bełkot talibów i ich "braci w wierze". Obie strony konfliktu są karykaturą tych wartości, które stanowiły o wielkości i wspaniałym dorobku Starego Kontynentu.
Nie zamierzam użalać się nad niewinnymi ofiarami zamachów, nie zamierzam także płakać na ewentualnymi ofiarami amerykańskich akcji zbrojnych (co więcej, nie po drodze mi z tymi, którzy będą teraz pastwić się nad "bestialstwem" Ameryki, gdy ta, zapewne, uderzy na oślep w moim odczuciu każda zagrożona wspólnota może się bronić, a każdy naprawdę suwerenny kraj ma pełne prawo podjąć decyzję o tym, w jaki sposób ta obrona ma wyglądać). W tym całym zamieszaniu najbardziej zasmuca mnie to, że Europa i Polska nie są w stanie prowadzić samodzielnej polityki, nie potrafią określić, kto jest ich wrogiem, a kto przyjacielem i dlaczego. Potrafią tylko spacerować na pasku Ameryki. Mam jednak nadzieję, że dożyję takich czasów, gdy w huku amerykańskich i islamskich bomb mój kontynent i mój kraj zerwą kajdany i zaczną wreszcie mówić własnym głosem, odwołując się do wartości własnej cywilizacji. I z chaosu narodzi się porządek...