Operacja Majorka

Autor: Jerzy Jachowicz
Źródło: Gazeta Wyborcza nr 58, 1993/03/10

 

Wieloletni oficer polskiego wywiadu ujawnia szczegóły akcji UOP

 

Pierwszy "cynk" o szpiegowskiej działalności Józefa Oleksego przyszedł z Zachodu - opowiada "Gazecie" oficer polskiego wywiadu. Wtedy zapadła decyzja, by zorganizować spotkanie na Majorce

Opinia publiczna usłyszała o Majorce 2 stycznia, gdy b. oficer KGB płk Władimir Ałganow na specjalnie zwołanej konferencji w Moskwie opowiedział, że pod koniec lipca spotkał się na Majorce z polskim superszpiegiem, ówczesnym pułkownikiem (obecnie - generałem) Marianem Zacharskim.

Majorka według Ałganowa

Przypomnijmy wersję Ałganowa ogłoszoną na specjalnie zwołanej konferencji prasowej 2 stycznia.

Zacharski miał powiedzieć Ałganowowi, że "polskie służby specjalne nie dopuszczą do przejęcia władzy przez nowe siły" i dlatego "zbierają świadectwa na polskich polityków, w tym na Kwaśniewskiego". Zacharski miał też domagać się od Ałganowa "choćby pośrednich dowodów współpracy Oleksego z KGB".

Majorka według Zacharskiego

Po przesłuchaniach przez nadzwyczajną komisję sejmową do zbadania sprawy Oleksego gen. Zacharski powiedział dziennikarzom: "Ałganow nie kłamał tylko w jednym punkcie. Prawdziwe jest to, że spotkaliśmy się na Majorce".

A oto opowieść wysokiego oficera UOP. Działał on na obrzeżach grupy rozpracowującej Ałganowa. Prosił mnie o zachowanie anonimowości. Jego opowieść potwierdził inny oficer polskich służb specjalnych. Spotkanie Ałganowa i Zacharskiego było ściśle zaplanowane i zorganizowane przez wywiad polski.

Ale po kolei.

Sąsiedzi w "Zatoce Czerwonych Świń"

Polski kontrwywiad od pięciu lat namierzał Ałganowa podejrzewając, że pod pozorami prowadzenia interesów w Polsce nadal zajmuje się działalnością szpiegowską. Wcześniej, w latach 1981-92, robił to pod przykryciem pierwszego sekretarza ambasady rosyjskiej w Warszawie. Oficjalne przejście na emeryturę było tylko zasłoną dymną stworzoną przez wywiad rosyjski.

Kontrwywiad polski prowadził wobec Ałganowa rutynowe działania operacyjne, śledząc go i podsłuchując rozmowy telefoniczne. Pewność, że nadal zajmuje się on szpiegowaniem, UOP powziął w połowie 1994 r.

Materiały operacyjne potwierdzały też, że Józef Oleksy, wówczas marszałek Sejmu, należy do bliskiego kręgu towarzyskiego Ałganowa. W naturalny sposób sprzyjało temu sąsiedztwo: obaj mieszkali w Osiedlu Wilanowskim (Oleksy mieszka tam do dziś), zwanym czasem w Warszawie Zatoką Czerwonych Świń.

W znajomości tej, a nawet pewnej zażyłości, UOP nie widział poważnego zagrożenia, choć istniała groźba mimowolnego przekazania informacji cennych dla KGB.

- Dla wywiadu najbardziej banalna wiadomość może stać się pierwszym krokiem do poważnych sukcesów - mówi nasz ekspert.

Dlatego 4 września 1994 r. szef UOP Gromosław Czempiński ostrzegł Oleksego przed Ałganowem. Powiedział mu wprost, że jego rosyjski bliski znajomy jest kadrowym oficerem wywiadu.

Tymczasem do "Teczki obiektowej - Ałganow" nie trafiało jednak nic atrakcyjnego, nic, co mogłoby stać się podstawą do jego zatrzymania jako agenta obcego wywiadu. UOP był przekonany, że Oleksy jest "czysty". Tak było do początku lata 1995 r.

Pierwszy sygnał z Zachodu

Na przełomie maja i czerwca do polskiego wywiadu doszedł pierwszy sygnał, że premier Oleksy jest - jak twierdzi nasz rozmówca - od co najmniej dziesięciu lat informatorem KGB.

- Pierwsza wiadomość przyszła od służb specjalnych jednego z najsilniejszych wywiadów zachodnich. Służby tego kraju prawdopodobnie nie mogły jej przekazać bez akceptacji Amerykanów. Polskie służby specjalne od pięciu lat są "w rodzinie zachodnich wywiadów", w których obowiązują przejrzyste reguły. Amerykanie zajmują centralną rolę w tej "rodzinie" ze względu na ich możliwości finansowe i nieporównywalnie wyższą technikę.

- W tej branży najważniejszy pozostanie człowiek z jego predyspozycjami, pracowitością i łutem szczęścia - mówi mój informator. Ale technika jest poważnym wsparciem.

Przez ostatnie pięć lat polskie służby kilkakrotnie korzystały z amerykańskiej techniki. Nierzadko z udziałem ich specjalistów.

Numer Oleksego

Już w połowie czerwca polskiemu wywiadowi przy ogromnej współpracy z kontrwywiadem (choć zwykle "patrzą na siebie spode łba") udało się zdobyć mocne poszlaki. M.in. - jak twierdzi oficer UOP, który opowiedział nam tę historię - zdobyto numer ewidencyjny i kryptonim Oleksego, pod którymi widniał w kartotekach KGB.

Zdaniem mojego rozmówcy praktycznie żaden oficer KGB, który nie styka się z "teczką pracy" agenta, nie ma szans zdobycia jego numeru ewidencyjnego. Na co dzień wszystkie tajne dokumenty KGB są w tzw. archiwum bieżącym, jednym z najpilniej na świecie strzeżonych miejsc. Zgromadzone są w nim dokumenty z ostatnich 35 lat. Szyfr do zamków zna tylko kilkanaście osób. Nigdy nie wolno im jednak wejść do archiwum w pojedynkę lub dwójkę, muszą wejść i wyjść w trzy osoby jednocześnie. Jeśli biorą na zewnątrz jakąś teczkę, kwituje ją cała trójka "interesantów".

Podobna procedura obowiązuje, gdy "interesanci" czytają dokumenty na miejscu. System trójkowy, zdaniem Rosjan, najlepiej zabezpiecza przed wyciekami. Człowiek w pojedynkę może wynieść informację. We dwóch można się dogadać. Trójce trudno się zmówić, bo każdy się boi, że jeden z nich może być prowokatorem.

Mimo to nie jest jakimś niezwykłym wyczynem uzyskać numer ewidencyjny od oficerów KGB. Znają ten numer ludzie od zastępcy naczelnika wzwyż, którzy w swoich sekcjach specjalistycznych (np. "polska sekcja gospodarcza") pracują w teczkach danego agenta. Hasłem wywoławczym zawsze jest numer. Nikt nie mówi: "Daj mi teczkę agenta o pseudonimie X, lecz daj mi numer Y".

Według mojego rozmówcy numer ewidencyjny Oleksego został kupiony od człowieka, który kiedyś pracował "w jego teczce" i albo go pamiętał, albo miał w notatkach. Wraz z numerem i pseudonimem (ujawniono go publicznie - "Olin") była oczywiście data rejestracji jako kwalifikowanego informatora - twierdzi oficer UOP.

Przygotowania: uzgodnienie ceny

Służbom brakowało informacji najważniejszej: o czym Oleksy informował i ewentualnie, jakie dokumenty przekazywał. Szybko można to było kupić tylko od służb rosyjskich. Zaczęto się z nimi dogadywać. Być może poza pieniędzmi polski wywiad wyłożył także inne karty.

Według przeświadczenia mojego rozmówcy o spotkaniu na Majorce, zaaranżowanym przez polski wywiad, wiedział także wywiad rosyjski: Ałganow został "wystawiony" polskiemu wywiadowi przez swoich szefów. Ci z kolei dostali na to zgodę "z góry". Inaczej być nie mogło, bo osoba, którą miał sprzedać Ałganow, stała zbyt wysoko. Takie operacje nie mogą być tylko wewnętrzną sprawą służb specjalnych.

- Znam działania KGB - mówi nasz ekspert. - Ałganow jechał na Majorkę przynajmniej z ogólną wskazówką typu: jeśli nie zajdzie nic nadzwyczajnego, masz ich człowiekowi przekazać poważne informacje. O przyszłość się nie martw. Najpewniej podano mu też wysokość kwoty, jaką dostanie.

Wyjazd na Majorkę

Po tych uzgodnieniach Zacharski wyjechał w połowie czerwca do Szwajcarii. Tam pod zmienionym nazwiskiem założył małą firmę handlową, by w dalszą podróż udać się pod "legendą" biznesmena. Zacharski przyleciał do Palmy wraz z młodą atrakcyjną kobietą, rzekomą wspólniczką szwajcarskiej firmy - opowiada nasz rozmówca.

Akcję na Majorce ubezpieczał trzeci funkcjonariusz polskiego wywiadu, który w tym samym hotelu zainstalował się kilka dni wcześniej. Najpierw musiał sprawdzić, czy Ałganow nie jest obstawiony ludźmi KGB.

Kiedy Zacharski dostał "cynk", że Ałganow jest sam, dał znać do Warszawy, by w drogę ruszał czwarty uczestnik "akcji Majorka" - "kasjer" z pieniędzmi.

Zacharski wraz z towarzyszącą mu damą zamieszkał w jednym apartamencie. W pokoju obok zajął miejsce oficer ubezpieczający.

Przypadkowe spotkanie?

Nasz rozmówca uważa wersję przypadkowego spotkania asów wywiadu za śmieszną. Koniec lipca na Majorce jest już szczytem sezonu turystycznego. Miejsca w luksusowym hotelu w Palmie (dla dobra służb rozmówca nie może go zdradzić) trzeba załatwiać z wyprzedzeniem. Akcja wymagała wynajęcia trzech pokoi w jednym terminie.

Wybrano Majorkę. Masy turystów pozwalają wtopić się w tłum. Polskiej stronie Majorka odpowiadała też, bo Rosjanie nie mają tam rezydentury. Ale o tym wiedzieli i Rosjanie. To również przemawia za tym, że Ałganow został "wystawiony" Zacharskiemu. Dlaczego Rosjanie go wystawili? Jaka była cena? Tego nasz informator nie chciał powiedzieć.

Pierwsza doba - "rozmiękczanie"

Operacja na Majorce trwała dwie doby - relacjonuje nasz rozmówca. Przez pierwszą Zacharski w czasie spacerów, leżakowania, posiłków i zakrapianej kolacji "rozmiękczał" Ałganowa. Towarzyszka Zacharskiego - tak to się zwykle robi - co pewien czas zostawiała panów samych, by dać czas Zacharskiemu na odsłanianie kolejnych kart. Jest też oczywiste, bo to - zdaniem oficera UOP - rutynowe, że subtelnie roztaczała swe uroki przed Ałganowem. Utrzymywała go w stanie niepewności czy to tylko gra, czy rzeczywiście daje mu awanse.

Doba druga - nagranie

Nie wiadomo dokładnie, jak to się odbyło, ale drugiego ranka operacji Ałganow wylądował w apartamencie Zacharskiego, gdzie przebywał prawie całą dobę. Najprawdopodobniej w tym czasie przekazał Zacharskiemu w miarę dokładny przebieg współpracy Oleksego z KGB - relacjonuje nasz rozmówca.

Apartament Zacharskiego został wcześniej naszpikowany czułymi mikrofonami połączonymi z aparaturą nagrywającą w sąsiednim pokoju. Nad precyzją nagrania przez cały czas czuwał w nim polski oficer ze słuchawkami na uszach. Nie można wykluczyć, że Ałganow miał również ukryty miniaturowy magnetofon.

Podczas wielogodzinnej "sesji" Ałganow sprzedał też Zacharskiemu - twierdzi nasz rozmówca z UOP - informacje o tym, jakie wiadomości i jakie dokumenty Oleksy przekazywał rosyjskim służbom. Prawdopodobnie Ałganow opierał się jednak wyłącznie na własnej pamięci. Dlatego - według naszego informatora - w jego relacji mało precyzyjne są daty i opisy dokumentów. Tymi brakami obciążona jest więc część materiałów przekazanych przez Milczanowskiego prokuraturze wojskowej.

Ałganow nie był jedynym źródłem polskiego wywiadu. Oprócz jego relacji, w której podał różne fakty, nasze służby mają inne poważne materiały.

- Po co było to maskowanie i szpiegowska dekoracja? - zapytałem.

- Sprawa miała być utrzymana w najściślejszej tajemnicy. Był lipiec. Nieznane były wyniki wyborów prezydenckich. Nie przewidywano, że sprawę, którą zamierzano prowadzić jeszcze długo, trzeba będzie szybko zakończyć - odpowiedział oficer UOP.

Ile kosztowała "operacja Oleksy"

Tego prawdopodobnie szybko się nie dowiemy. Premier Oleksy w czasie wystąpienia sejmowego 21 grudnia sugerował, że zna kwotę i że jest ona ogromna. Groził jej ujawnieniem, by świat się dowiedział, jakie pieniądze wydaje wywiad na "brudną prowokację".

Pytany o to jeden z ludzi MSW, którego wcześniej przesłuchiwała komisja, powiedział mi: - Nie wiem, skąd to straszenie premiera. Jak się pan dowie, ile zapłaciliśmy Rosjanom, to się pan zaśmieje.

Wtajemniczeni mówią, że na całą "operację Oleksy" (w tym "operację Majorka") wydano milion dwieście tysięcy dolarów. Jak na rangę sprawy, nie jest to suma zawrotna.

Nie wiadomo oczywiście - twierdzi nasz ekspert - ile z tej ogólnej kwoty poszło na "Majorkę" i ile przypadło Rosjanom. Można tylko założyć, że Ałganow dostał jakąś resztówkę z ogólnej kwoty, jaką uzgodniono z Rosjanami.

Zwykle odbywa to się tak, że "rozgrywający" jakiś etap akcji jest w kontakcie z "kasjerem", który znajduje się w pobliżu. Jeśli "rozgrywający" uzna, że kontrahent spełnił umowę, daje znać "kasjerowi". Prawdopodobnie od razu na Majorce Zacharski dał polecenie, by Ałganow dostał zapłatę.

- Możliwe, że w czasie, kiedy polska para żegnała się z Ałganowem, nasz człowiek pokonał zamki w drzwiach apartamentu Rosjanina i jego sejfu w aktówce, by w ukrytym dnie ułożyć paczuszki dolarów - mówi nasz ekspert.

 





Większa dawka top secret