Antysemityzm czy hucpa?

 

 

 

 

Gazeta Wyborcza - 2009-08-26

 

Mariusz Zawadzki

Wojna szwedzko-izraelska o tabloid

 

Zdumiewający rozgłos zyskał absurdalny artykuł z ostatniej strony szwedzkiego tabloidu, w którym żołnierzy Izraela oskarżono o wycinanie organów Palestyńczykom. W Izraelu już bojkotują Ikeę, ale niektórzy Żydzi obwiniają o awanturę własny rząd. 

 

Artykuł "Aftonbladet" spełniał najlepsze standardy europejskich tabloidów - był szokujący i zupełnie od czapy, nie zawierał żadnych dowodów. Znalazł się na ostatniej stronie, gdzie zgodnie ze zwyczajem wielu bulwarówek wrzuca się najbardziej piramidalne bzdury.

Jego autor Daniel Boström swobodnie skojarzył niedawne aresztowanie nowojorskiego Żyda oskarżonego o próbę sprzedaży nerki z wątpliwościami pewnej palestyńskiej rodziny, z którą przed laty rozmawiał. W 1992 r. dostała ona od żołnierzy izraelskich ciało zabitego krewnego ze śladami autopsji. Palestyńczycy nie wiedzą, czy wycięto organy, bo nie robili własnej autopsji. - Ale nie wykluczamy, że mogło tak być - mówią po latach.

Po dwóch tygodniach od dziwacznej publikacji niewykluczone, że na długo popsuje ona relacje Izraela z Unią Europejską, której Szwecja przewodniczy w tym półroczu. Już rzuciła się cieniem na podróż premiera Beniamina Netanjahu po Europie, który w tych dniach spotyka się z brytyjskim premierem Gordonem Brownem i niemiecką kanclerz Angelą Merkel.

Początki wcale nie zapowiadały dyplomatycznej afery. Przeciwnie, ambasador Szwecji w Tel Awiwie Elisabet Borsiin Bonnier uznała artykuł za "szokujący i oburzający". Została jednak przywołana do porządku przez swojego szefa. - Rząd Szwecji nie zajmuje się publikacjami prasowymi w imię wolności słowa - ogłosił minister spraw zagranicznych Carl Bildt. 

No i zaczęło się. - Nie żądamy przeprosin, ale żądamy od rządu Szwecji publicznego potępienia artykułu - stwierdził premier Netanjahu. Minister spraw zagranicznych Avigdor Lieberman oświadczył, że stanowisko Szwecji w tej sprawie przypomina jej postawę w czasie II wojny światowej - zachowała neutralność, gdy w Europie ginęły miliony Żydów.

Obydwaj - premier i szef MSZ - argumentowali, że artykuł podsyca nienawiść i antysemityzm dokładnie tak samo, jak średniowieczne plotki o tym, jakoby Żydzi porywali chrześcijańskie niemowlęta i wykorzystywali ich krew przy produkcji macy. 

Pod internetowym zobowiązaniem do bojkotu Ikei, najbardziej znanej szwedzkiej marki na świecie, podpisały się już tysiące Izraelczyków. W poniedziałek tysiące ludzi demonstrowały przed ambasadą Szwecji w Izraelu, gdzie sarkastycznie wymachiwano macą umaczaną w czerwonej mazi.

W Izraelu pojawiły się jednak głosy krytyki pod adresem własnego rządu. "Przywoływanie Holocaustu w tej sprawie narusza powagę zbrodni popełnionej na Żydach, rozdyma artykuł ponad miarę i wywołuje sensację międzynarodową, wciągając Szwecję przewodzącą UE w niepotrzebny konflikt z Izraelem" - napisał dziennik "Haarec".

Przypominano też, że Szwecja, choć w czasie wojny istotnie zachowała neutralność, a nawet handlowała z Niemcami, to jednak uratowała ok. 20 tys. Żydów (m.in. za sprawą słynnego Raula Wallenberga). Król Szwecji Gustaw V domagał się od rządu Węgier, wówczas satelickiego państwa III Rzeszy, by nie wydawały Żydów Niemcom.

W podobnym tonie wypowiadali się szwedzcy Żydzi. - Dzień po publikacji tej bzdury nikt o niej nie mówił, bo nikt nie traktował jej serio. Dopiero rząd w Jerozolimie rozdmuchał całą aferę - twierdzi Lena Posner, szefowa żydowskiej społeczności w Sztokholmie.

Ale rząd izraelski nie słuchał tych głosów, lecz coraz bardziej się nakręcał. Minister finansów Yuval Steinitz oświadczył, że Jerozolima nie będzie tolerować manifestacji antysemityzmu. - Każdy, kto nie chce potępić takich krwawych kalumni, może zostać uznany za osobę niepożądaną w Izraelu - stwierdził Steinitz. 

Wreszcie na dziwaczne ustępstwo zdecydował się szef szwedzkiego MSZ, który w prywatnym blogu zauważył, że "prywatnie" ma zastrzeżenia do artykułu i że podobne publikacje podsycają antysemityzm. Link do wpisu ministra znalazł się na internetowej stronie MSZ, więc blog uzyskał status półoficjalnego. 

- Nasz rząd nie komentuje artykułów prasowych - upiera się premier Szwecji Fredrik Reinfeldt. Izraelski ambasador w Sztokholmie Benny Dragan odpowiada: - Izrael oczekuje klarownego stanowiska rządu w sprawie artykułu, a nie wpisów w blogach!

Awanturę komentują już dzienniki w całej Europie, coraz częściej porównując ją do karykatur Mahometa opublikowanych w duńskiej prasie, za które muzułmanie daremnie domagali się przeprosin od duńskiego rządu. Austriacki dziennik "Die Presse" pisał wczoraj: "Izrael nie powinien walczyć z rządem Szwecji, ale z tabloidem. I to w sądzie". 

 

 

 

Gazeta Wyborcza - 2009-08-26

 

Dawid Warszawski

Cena wolności prasy

 

Ktoś mi powiedział, że szwedzka policja, za wiedzą rządu, porywa muzułmanki do burdeli. W aferę mogą być zamieszani amerykańscy pastorzy. Sprawę należy zbadać.

Cztery lata temu, we wrześniu 2005 r., duńska gazeta "Jyllands-Posten" opublikowała 12 karykatur przedstawiających proroka Mahometa. Najpierw zaprotestowali duńscy muzułmanie, a w pół roku później fala demonstracji rozlała się po całym świecie islamu. Jednego z rysowników próbowano zabić. W Bejrucie, Damaszku i Teheranie spalono duńskie ambasady. W zamieszkach zginęło ok. 140 osób.

Równolegle w mediach na całym świecie rozpętała się debata na temat zasadności publikowania takich rysunków. Potem kontrowersja stopniowo przygasła, a w kwestii rysunków wykształcił się rozsądny konsensus: nie należało ich w prasie drukować ze względu na możliwość gwałtownych reakcji, są zresztą powszechnie dostępne w internecie. Dla przeciwników karykatur twierdzących, że były one bluźniercze, a nie tylko prowokujące, było to pyrrusowe zwycięstwo - ale ich tezie przeczy to, że istnieje też bogata islamska ikonografia Mahometa, a protestom daleko było do spontaniczności.

Sukces odnoszą dopiero teraz. Jesienią poważane wydawnictwo Yale University Press opublikuje monografię tej kontrowersji autorstwa Dunki Jytte Klausen. Opublikuje - ale bez planowanych ilustracji, nie tylko tych duńskich, ale jakichkolwiek, łącznie z otomańską grawiurą przedstawiającą proroka. Wydawnictwo podjęło tę decyzję po konsultacji z ekspertami do spraw islamu oraz terroryzmu. - Nie chce mieć krwi na rękach - wyjaśnił szef wydawnictwa John Donatich. 

Autorka przystała na tę cenzurę z ciężkim sercem, choć opinii ekspertów nie poznała - wydawnictwo zażądało, by zobowiązała się jej nie ujawniać, i tego już było dla duńskiej profesor za wiele. Tak więc nie wolno i nie wiadomo dlaczego nie wolno. To już nie ma nic wspólnego ze zdroworozsądkowym konsensusem ani z szacunkiem dla muzułmańskiej wrażliwości. Przeciwnie - to nawet nie ustępstwo przed szantażem przemocy, wydawnictwu przecież nikt nie groził. To cenzura wyprzedzająca z obawy przed możliwością groźby bezprawnej. Ekstremiści nie muszą już straszyć: wystarczająco straszymy sami siebie.

Inaczej niż ogólnodostępna gazeta akademicka monografia może hipotetycznie urazić wrażliwość tylko kogoś, kto sam po nią sięgnie. Pan Donatich zapewne nie spodziewa się, że książkę pani Klausen będą masowo czytać w Syrii, ale mógł się bać, że ktoś w syryjskiej gazecie albo meczecie powie, że taka książka z ilustracjami się ukazała - i znów zapłoną ambasady. Tyle że w ten sposób prewencyjnie można zakazać już wszystkiego - ale i to może nie wystarczyć, bo a nuż gdzieś są też wściekli przeciwnicy cenzury? Ja sam bym się chyba chętnie zapisał.

Tymczasem dwa tygodnie temu szwedzka gazeta "Aftonbladet" napisała, że żołnierze izraelscy za wiedzą rządu mordują Palestyńczyków, by pobrać ich narządy, a w aferę mogą być zamieszani amerykańscy rabini. Gazeta przyznała, że nie ma żadnych dowodów, ale "ludzie mówią", więc sprawę trzeba zbadać. Oburzony rząd izraelski chce, by rząd szwedzki potępił artykuł. To nie ma sensu, bo rządy nie są od oceniania prasy - podobnie rząd duński nie potępił "Jyllands-Posten", która zresztą sama przeprosiła obrażonych. 

Tu jednak analogia się kończy, bo zdaniem obrażonych muzułmanów znieważające jest samo przedstawianie Mahometa, niezależnie od treści, zaś rząd izraelski jest oburzony nie tym, że się pisze o jego armii, ale że się ją bezpodstawnie oskarża - w dodatku w sposób, który wyraźnie nawiązuje do antysemickich mitów o mordach rytualnych. To istotnie obrzydliwe, ale jedyną możliwą reakcją byłby proces o zniesławienie. Taka jest cena wolności prasy. 

Aha: ktoś mi powiedział, że szwedzka policja, za wiedzą rządu, porywa muzułmanki do burdeli. W aferę mogą być zamieszani amerykańscy pastorzy. Sprawę należy zbadać.

 

 

 

Gazeta Wyborcza - 2009-09-01

 

Dawid Warszawski

Nieprzyzwoitość

 

Tydzień temu pisałem o haniebnym artykule w szwedzkim "Aftenposten", w którym oskarża się armię izraelską o kradzież narządów zabitych Palestyńczyków. Redakcja przyznała, że nie ma dowodów, ale żąda, by sprawę zbadać. Oburzony rząd izraelski bezsensownie zażądał, by Sztokholm potępił artykuł, ale przecież rządy nie są od oceny prasy. Zamiast tego izraelski minister obrony powinien podać "Aftenposten" do sądu. Wygrałby z pewnością. 

Tymczasem we Włoszech premier podał do sądu największy dziennik "La Repubblica", tyle że nie za bezpodstawne oskarżenia, ale za zadawanie pytań. "La Repubblica" domaga się od Berlusconiego wyjaśnień tyczących się jego związku z modelką Noemi Letizią. Nie dlatego, żeby naruszać jego prywatność, ale dlatego że w tej sprawie premier udzielał sprzecznych wyjaśnień, a wiarygodność premiera nie jest jego prywatną sprawą. 

Co więcej, Berlusconi spotykał się też z prostytutkami, co stwarza możliwość szantażowania premiera. W takiej sytuacji opinia publiczna ma prawo żądać wyjaśnień, a "La Repubblica" spełnia dziennikarską powinność. Pozywając gazetę do sądu, Berlusconi dopuszcza się zamachu na funkcjonowanie demokratycznego państwa.

W Rosji wnuk Stalina pozwał "Nową Gazetę", która napisała, że Stalin osobiście odpowiada za śmierć milionów Rosjan zesłanych do łagrów. Jewgienij Dżugaszwili uznał, że dziadek został zniesławiony i domaga się 10 mln rubli odszkodowania. Dla siebie, rzecz jasna. Sąd, zamiast oddalić wniosek jako bezzasadny, przyjął go do rozpatrzenia. Tylko czekać pozwów od rodziny Hitlera czy potomków Czyngis-chana. 

Dziennikarze też nie składają broni. Skrajnie prawicowy amerykański komentator radiowy Michael Savage zagroził Jacqui Smith, byłej brytyjskiej szefowej MSW, że poda ją do sądu, bo umieściła go za "podżeganie do nienawiści" na liście niepożądanych cudzoziemców, których należy nie wpuszczać do kraju. Można by zaskarżyć zasadność istnienia takich list, ale gdy UE nie reaguje, kiedy jedno państwo członkowskie nie wpuszcza prezydenta drugiego pod takim właśnie powodem, szanse na sukces są marne. Ale Savage uważa, że samo nazwanie go podburzaczem jest zniesławiające i żąda 100 tys. funtów albo sprawa trafi do sądu.

A tam może wygrać, bo przy ocenie pozwów o zniesławienie brytyjskie sądy kierują się skutkami zaskarżonych słów, a nie ich prawdziwością. Nic nie szkodzi, że Savage powiedział w radio gejowi: "Powinieneś dostać AIDS i umrzeć, ty świnio", i proponował, by "zabić 100 milionów muzułmańskich psychotyków". 

Rosyjskie sądy niechętnie narażają się zwolennikom Stalina, a co dopiero jego rodzinie. Ciekawe, czy włoskie sądy mają odwagę nieposłuszeństwa wobec Berlusconiego. 

Artykuł w "Aftenposten", pozwy Dżugaszwilego i Berlusconiego oraz słowa i groźby Savage'a mają jedną cechę wspólną: nieprzyzwoitość. Karą za nieprzyzwoitość powinna być wzgarda, tymczasem winni jej z reguły stają się obiektami zainteresowania, a czasem sympatii. "Ale im dołożył!". Tymczasem ci oni to my wszyscy. Dlatego wspaniale jest, że sto tysięcy Włochów wyraziło już w internecie solidarność z "La Repubblica". I fatalnie, że ofiary innych nieprzyzwoitości walczą w osamotnieniu.

 

 

 

Gazeta Wyborcza - 2009-12-21

 

Mariusz Zawadzki

Izraelczycy jednak pobierali organy od zabitych Palestyńczyków

 

Przyznał to były dyrektor izraelskiego zakładu medycyny sądowej. Ale nie tylko od Palestyńczyków i, jak zapewnia armia, praktyki pobierania organów bez zgody rodzin zaprzestano dziesięć lat temu. 

Latem tego roku wielkie oburzenie wywołał w Izraelu artykuł w szwedzkim tabloidzie "Aftonbladet", który bez żadnych dowodów opisywał praktykę pobierania organów od zabitych Palestyńczyków, czego mieli dopuszczać się izraelscy lekarze. - Nie żądamy przeprosin, ale żądamy od rządu Szwecji publicznego potępienia artykułu - mówił premier Benjamin Netanjahu. Żądanie zostało bez odzewu, szwedzki MSZ oznajmił tylko, że "publikacjami prasowymi się nie zajmuje w imię wolności słowa".

Pod ambasadą Szwecji w Tel Awiwie demonstrowali oburzeni Izraelczycy. Izraelski minister spraw zagranicznych Avigdor Lieberman oskarżał Szwedów o antysemityzm i sugerował, że zachowują się jak podczas II wojny światowej, kiedy byli neutralni w obliczu zagłady Żydów. I odwołał wizytę w Sztokholmie.

Wczoraj w tej sprawie, niemal już zapomnianej, nastąpił zaskakujący zwrot. Drugi kanał izraelskiej TV pokazał wywiad z dr. Jehudą Hissem, który do 2004 r. był dyrektorem głównego izraelskiego zakładu medycyny sądowej. Przyznał on, że w latach 90. istotnie pobierano tam organy zabitym Palestyńczykom. - Pobieraliśmy rogówki - wyznaje Hiss w wywiadzie, który nagrano dziewięć lat temu. - Było to bardzo nieformalne, bez pytania rodzin zmarłego o zgodę.

W zakładzie pobierano też skórę, serca i kości - nie tylko Palestyńczyków, ale także martwych żołnierzy i cywilów izraelskich. Wśród dawców byli zmarli śmiercią naturalną i ofiary konfliktu palestyńsko-izraelskiego. - Po pobraniu rogówki zalepialiśmy powiekę klejem, żeby krewni dawcy nie mogli jej podnieść- opowiada lekarz.

Zaraz po emisji wywiadu izraelska armia potwierdziła, że praktyka opisana przez dr. Hissa istotnie mogła mieć miejsce, ale zaprzestano jej dziesięć lat temu. Organy pobierano jednak od osób już zmarłych i nigdy nie zabijano Palestyńczyków, by zdobyć organy (jak sugerował "Aftonbladet").

Wywiad z Hissem przeprowadziła profesor antropologii z Uniwersytetu Berkeley w Kalifornii Nancy Sheppard-Hugher. Przez dziewięć lat nigdzie go nie pokazywała, ale odszukała go po awanturze wywołanej przez "Aftonbladet". - Oczywiście nie tylko Palestyńczycy byli ofiarami tej praktyki, ale postanowiłam to ujawnić, bo pobieranie skóry od ludności uważanej za wroga ma wagę symboliczną i skłania do przemyśleń - tłumaczy swoje motywy Amerykanka.

Hiss został zwolniony ze stanowiska dyrektora właśnie za nieprawidłowości związane z wykorzystywaniem organów. Jednak nie został za to postawiony przed sądem - do dziś jest głównym patologiem w tym samym zakładzie medycyny sądowej. 

 

 

 

NIE - 32/2009

 

PIOTR  ZAWODNY

Kosher Nostra

 

Pogrom w największym na świecie skupisku Żydów.

 

Media powszedniego użytku żywią się aferami. Amerykańskie przodują w żarłoczności; gdy już wbiją w coś zęby, nie puszczają przez tygodnie. Zbrodnia, miłość, seks, pieniądze - ulubione składniki pełnokrwistego medialnego serialu. W tej historii brakuje seksu. Rekompensują go przywódcy religijni i polityczni.

Pranie brudnych pieniędzy

23 lipca FBI niespodzianie zamknęła 44 osoby ze świecznika Nowego Jorku i okolic. Skuto i przewieziono za kraty burmistrzów satelickich miast metropolii: Hoboken, Ridgefield i Secaucus. Dokooptowano im do towarzystwa przewodniczącego rady miejskiej Jersey City, członków innych rad miejskich oraz wyższych rangą notabli lokalnych administracji. Jeden uwił sobie gniazdko w biurze gubernatora New Jersey Jona Corzine'a. Bez nadwerężania głowy można zgadnąć, że chodzi o korupcję. Już tylko ten wątek - sprzedajni politycy i bossowie władz terenowych - stanowi apetyczną paszę dla mediów na dłuższy czas. Ale to dopiero początek - podczas tej łapanki aresztowano kwiat ultraortodoksyjnego żydowstwa nowojorskiego. Z więziennego autobusu wychodzili w jarmułkach i kajdankach: Eliahu Ben Haim, naczelny rabin synagogi Ohel Yaacob w miejscowości Deal (nomen omen - "Interes"), Saul Kassin, szef synagogi Sharee Zion na Brooklynie, bracia Mordechai Fish i Lavel Schwartz, rabini brooklyńskiej kongregacji Sheves Achim. To najwięksi przywódcy naszej społeczności - stwierdza aktywista Steven Esses. - Trudno uwierzyć, że ludzie, którzy na co dzień uczyli nas, jak ważne jest, aby przestrzegać norm etycznych, zrobili coś takiego. "Coś takiego" to pranie brudnych pieniędzy. Dziesiątków milionów. Także wodzenie na pokuszenie gojów - tuzów władz New Jersey, których przychylne decyzje biznesowe rabini nagradzali pękatymi kopertami.

Handel nerkami

Materiału do buchtowania, wywlekania na światło dzienne smakowitych faktów, wypowiedzi, powiązań - bez liku. Lecz as medialnych rewelacji wciąż w rękawie. Oto on: jednym z pozbawionych paska i sznurówek był prominentny rabin brooklyński 58-letni Levy Izhak Rosenbaum - szef oddziału ugrupowania Kav Lachayim, deklarującego pomoc chorym dzieciom. Rosenbaum od co najmniej 10 lat był amerykańskim szefem międzynarodowej siatki handlującej nerkami. Skupywał je od biednych po 10 tys. dolarów, sprzedawał po 160 tys. bogatym pacjentom w USA.

Ostatnie półrocze jest czasem gorzkich rozczarowań dla amerykańskich Żydów. Najpierw był szok bankiera-przewalacza Bernie'go Madoffa, który golił swoich klientów na dziesiątki miliardów dolarów (nawiasem mówiąc, przepuszczał zdefraudowane fundusze przez organizację Kav Lachayim Rosenbauma). Teraz koryfeusze ultraortodoksów zostali przetransferowani do aresztu. Jak gdyby tego było mało, FBI rozpracowała obecnie siatkę - nazwaną ad hoc "Kosher Nostra" - dzięki żydowskiemu konfidentowi, szpiegującemu i sypiącemu swoich. Solomon Dwek był magnatem nieruchomościowym, a zarazem szefem szkoły talmudycznej dla Żydów sefardyjskich w Deal. Wpadł w maju 2006 r., usiłując naciąć PNC Bank na 50 mln dolarów. FBI i federalny urząd skarbowy IRS w zamian za łagodne potraktowanie zrobili z Dweka wtykę. Nafaszerowany mikrofonami zjawiał się u przezacnych rabinów, prosząc o pomoc w praniu zdefraudowanych pieniędzy. Spotykał się ze zrozumieniem i wsparciem. Co najmniej dziesiątki milionów dolarów wyprano przepuszczając je przez fundacje charytatywne kontrolowane przez rabinów z Nowego Jorku i New Jersey - konstatuje prokurator federalny Ralph Marra.

Kilka dni po akcji FBI pozostali na wolności rabini ultraortodoksyjni usiłują przede wszystkim podkreślać, że ich koledzy nie mieli nic wspólnego z biznesem Rosenbauma: oni tylko prali lewą forsę i korumpowali. Faktycznie, w porównaniu do działalności tego ostatniego to niemal fraszka.

Dwek pojawił się u rabina Rosenbauma ze swym "zaufanym sekretarzem" (agentem FBI), którego wujek miał na gwałt potrzebować nerki. Żaden problem - oświadczył Rosenbaum, informując ukryty mikrofon, że jest w tym biznesie pośrednikiem od wielu lat, nigdy nie miał żadnej wpadki i załatwił klientom "dość dużo" nerek.

Handel organami do przeszczepu - biznes nielegalny na całym świecie - miał zasięg globalny. Organy kupowano od biedaków z Mołdawii, Brazylii, Izraela (zapewne od Palestyńczyków). W niektórych wsiach Mołdawii do sprzedaży nerki namówiono 20 procent mieszkańców. Nie znali prawdy o transakcji, jaką zawierali. Ściągano ich do USA - opowiada Nancy Scheper-Hughes. - Nie wiedzieli nawet, po co. Płakali i chcieli wracać do domu. Ale pojawiał się łotr nazwiskiem Rosenbaum, wyciągał pistolet i mówił: Jesteście tutaj. Biznes jest biznes. Teraz dawajcie nerki albo nigdy więcej nie ujrzycie swego kraju.

Scheper-Hughes, wybitna antropolog z University of California w Berkeley, od ponad 10 lat studiuje i dokumentuje nielegalny handel organami ludzkimi. 7 lat temu w Roosevelt Hotel na Manhattanie przekazała agentom FBI nazwisko, adres i numer telefonu rabina Rosenbauma. On jest w USA głównym brokerem międzynarodowego handlu organami - oświadczyła. FBI nie uczyniła nic. Sprawa była delikatna i polityczna. Chodziło o prominentnego rabina. Decyzję miał podjąć Departament Stanu. "To legendy - oświadczono tam. - Byłoby niemożliwe ukrycie faktu potajemnego handlowania organami przez zorganizowany gang". Był rok 2004. Bushowi i republikanom zależało, by stosunki ze społecznością żydowską pozostały idealne.

Wyłącznie antysemityzm

Afera wywołała ogromną konsternację w środowisku żydowskim. Bardziej umiarkowani rabini i komentatorzy, jak Benjamin Weiner, załamują ręce: To shande far di goyim (skandal na oczach gojów) pierwszej wielkości. Ale inni sięgają po uniwersalną broń stosowaną przeciw wszystkim, którzy robią Żydom wbrew: oskarżenie o antysemityzm. Yitzhak Kakun, redaktor naczelny środowiskowego tygodnika "Yom Le'Yom", demaskuje: Biuro FBI z premedytacją zaplanowało aresztowanie jak największej liczby rabinów, by upokorzyć środowisko. Nie znam zarzutów ani dowodów winy, ale to oczywiste, że chodzi wyłącznie o antysemityzm. Za wszystkim stoi Obama, który - w przeciwieństwie do Busha - formułuje stanowcze postulaty wobec rządu izraelskiego (skończyć z budowaniem nowych osiedli żydowskich na okupowanych palestyńskich terenach). Zgadza się z tą diagnozą naczelny tygodnika "Mishpacha" Moshe Grylak. Dodaje od siebie inny motyw: FBI wykreowała antyżydowskie fanfary mediów wokół incydentu, by odwrócić uwagę od swej niezdolności wykrycia szwindli Madoffa. Po Madoffie teraz mamy to. Jestem szczerze zatroskany narastaniem antysemityzmu w USA - frasuje się Grylak.

Skandal korupcji polityków i wysokich urzędników administracji przez liderów religijnych oraz wykrycie - po raz pierwszy - afery nielegalnego handlu narządami do przeszczepów to dla mediów nieopisana gratka. Tymczasem niektóre sieci telewizyjne i większość gazet albo w ogóle nie pisnęły o tym słowa, albo zdecydowały się na lakoniczne wzmianki na trzecim planie. Telewizja CNN zamieściła kilkusekundową migawkę (rabini w kajdankach wychodzą z autobusu przed aresztem) i kilku-zdaniową informację. Potem zapadła cisza. "New York Times" zamieścił kilka ostrożnie ogólnikowych omówień, stosunkowo krótkich jak na rozmiary afery i zwyczaje tego dziennika. Szczegóły można było poznać tylko na blogu Failedmessiah.com redagowanym od 5 lat przez pozbawionego złudzeń byłego ortodoksa Rosenberga, który obnaża hipokryzję arcyświątobliwego środowiska.

Auschwitz w rzeźni

To niewątpliwie największa i najbardziej dewastująca image ortodoksów afera, ale niejedyna ukazująca ich obłudę. Od jakiegoś czasu wychodzi na jaw molestowanie seksualne przez rabinów dzieci ze szkół talmudycznych. W zeszłym roku dyskretnie przez media USA przemknął skandal "Agriprocessors". Władze federalne i organa ścigania w trakcie niespodzianej kontroli należącej do ortodoksyjnej rodziny Rubashkinów, a największej w USA koszernej rzeźni i przetwórni mięsa w Postville w stanie Iowa wykryły i zatrzymały 400 nielegalnych (niektórzy byli małoletni) imigrantów. Pracowali w bardzo niebezpiecznych warunkach, byli ofiarami przemocy fizycznej i seksualnej. Pędzone na rzeź zwierzęta traktowano bestialsko, normy ochrony środowiska łamano, podobnie jak wiele innych przepisów prawa. Rabini skupiali się wyłącznie na religijnej kontroli wyrobów, los ludzi i zwierząt ich kompletnie nie interesował. Postępowe środowiska żydowskie postulowały, że trzeba to zmienić, że to hipokryzja i "shande far di goyim". Prominenci ultraortodoksów stanęli jednak murem w obronie Rubashkinów, twierdząc, że akcja władz federalnych to antysemicka napaść na świątobliwą rodzinę. Temat nie zagrzał miejsca w mediach.