Paweł Rabiej, Inga Rosińska

KIM PAN JEST

PANIE

WACHOWSKI?

1993

 

(...)

 

BYŁEM SZOFEREM WAŁĘSY

 

...W latach 1980-1983 pracowałem jako etatowy pracownik w Niezależnych Związkach Zawodowych "Solidarność"...

Bogdan Lis:

Przyjmując ludzi staraliśmy się angażować takich, którzy mieli jakieś poręczenie, bez względu na to, czy pochodziło ono od KOR-u, czy WZZ. Nie znam takiej osoby, która by takiego poręczenia nie miała. Starano się sprawdzać. Aby była pewność, trzeba było oczywiście mieć dostęp do służb specjalnych, a z tym było różnie. Robiło się to dopiero w przypadku, gdy przychodziła jakaś ekstra informacja.

Gdyby się okazało, że ktoś jest nie w porządku, na pewno nie zostałby przyjęty. Informacje tego typu trafiały do bezpośredniego przełożonego, w przypadku Mietka był to Wałęsa. Jeśli Wachowskiemu stawiano jakieś zarzuty, Wałęsa musiał je znać.

Lech Kaczyński:

Różne podejrzenia były wobec niego formułowane, ale wziąwszy pod uwagę wzrost wpływów, to w tym okresie wobec każdego człowieka, który przyszedł, został kierowcą, a następnie doszedł do takich wpływów, byłyby formułowane takie czy inne oskarżenia. W tamtych warunkach możliwości sprawdzenia były śmiechu warte. Aparat państwowy wykazywał cechy daleko idącej dezorganizacji, co nie zmienia faktu, że był nadal komunistyczny. Sądzę w ogóle, że nie każdy tajny współpracownik mógł być znany, np. miejscowym władzom, bo taka jest reguła, wielokrotnie później potwierdzana.

Ja oczywiście słyszałem o tych podejrzeniach, ale nie zwracałem na nie większej uwagi. Każdy człowiek byłby w takiej sytuacji mniej lub bardziej podejrzany, nawet gdyby był czysty jak łza.

Osoba Wachowskiego od początku budzi w "Solidarności" zainteresowanie i kontrowersje. Starzy działacze WZZ - Anna Walentynowicz, Joanna i Andrzej Gwiazdowie od początku mówią wręcz o agenturalności Wachowskiego i powiązaniach tej postaci ze strukturami bezpieki. Wachowski przedstawianej mu wersji nie zaprzeczył i nie potwierdził, a ostatnie słowo należało do Wałęsy, który podjął ostateczną i nieodwołalną decyzję zgadzając się na to, żeby Mietek pełnił funkcję jego kierowcy. Działaczom WZZ, którzy bacznie obserwowali starające się o pracę w "Solidarności" osoby, Wachowski przypominał Edwina Myszka, jednego z założycieli Wolnych Związków Zawodowych, zdemaskowanego w 1978 r. agenta służby bezpieczeństwa. Zadaniem Myszka był prawdopodobnie współudział w założeniu i kontrolowanie opozycyjnej struktury, która w odpowiednim momencie posłużyłaby władzom jako zapalnik do rozruchów i pomogła np. w przejęciu władzy przez jedną z partyjnych frakcji. Nowy szofer Wodza przypominał Myszka swoim zachowaniem, podobnym stosunkiem do ludzi, łączyły ich także pewne cechy osobowościowe. Za niekwestionowanego specjalistę w dziedzinie agenturalności i współpracowników SB w strukturach Związku uchodził wówczas działacz KOR na Wybrzeżu Bogdan Borusewicz, który dziś kategorycznie odmawia rozmowy na temat Wachowskiego, twierdząc jedynie, że prawdopodobne jest, iż taka osoba pracowała w 81 r. w strukturach "Solidarności" i być może "zbieżność jej nazwiska z nazwiskiem osobistego sekretarza Lecha Wałęsy nie jest przypadkowa".

1 grudnia 1980 r., co potwierdzają przechowywane do dziś w archiwum "Solidarności" dokumenty, Wachowski dostaje etat w Związku. Zatrudniono go w dziale administracyjno-gospodarczym, przez pewien czas figuruje na liście jako zaopatrzeniowiec z płacą 6 tysięcy złotych miesięcznie. W rzeczywistości od początku jest szoferem Wałęsy. Przebywa w bezpośrednim otoczeniu Wodza wraz z grupą najbliższych współpracowników - sekretarzem Lecha Wałęsy Andrzejem Celińskim, Arkadiuszem Rybickim, jego siostrą Bożeną, Henrykiem Mażulem i zmieniającymi się wciąż sekretarkami. Jego rola jest od początku jasna. Wozi Przewodniczącego po mieście, spędza z nim setki godzin, przywozi go do domu po pracy i zabiera wcześnie rano z Pilotów na Wrzeszcz. Ma być do dyspozycji o każdej porze i słuchać poleceń Wodza. Mieszka wtedy przy ulicy Chylońskiej w Gdyni-Chylonii, w standardowym M-4. Nie jest to jeszcze dom, o którym Wachowski zawsze marzył, ze szwedzkim kominkiem i ogródkiem, zapewnia jednak minimum rodzinnego komfortu. Mankamentem nowego lokum jest odległość - Wachowski pokonuje codziennie kilkadziesiąt kilometrów, przyjeżdżając z Gdyni-Chylonii do Gdańska i wożąc po mieście Przewodniczącego. Jest wszędzie, gdzie jest Wałęsa. W niedługim czasie poznaje wszystkie jego tajemnice i upodobania. Wie, z kim spotyka się szef Związku i przed kim chce niektóre ze swoich spotkań ukryć. Jest najlepiej ze wszystkich współpracowników zorientowany w grymasach i przyzwyczajeniach Wałęsy. Każdy dzień spędzony razem umacnia jego pozycję i zbliża do Wodza. Wałęsa potrzebuje wtedy osoby całkowicie oddanej i nie rozgrywającej swoich gier, kogoś, z kim może być nie tylko na stopie zawodowej, ale także towarzyskiej. Mietek od początku przypada swojemu pracodawcy do gustu. W "Drodze nadziei" Wałęsa scharakteryzuje go jako kaskadera i człowieka do wszystkiego, z którym "spędził rok w «Solidarności», prawie się nie rozstając". Nowy kierowca zna sposób na wejście w łaski Wodza. Darzy go wierną, odwzajemnioną miłością i oddaniem. Z uwagą też śledzi karierę i poczynania swojego pryncypała.

Mieczysław Wachowski:

Kariera Lecha Wałęsy przypomina narciarski skok. Na stoczni było odbicie i potem maksymalnie długi lot z opadaniem i wznoszeniem, ale ciągłe do przodu i samotnie. Kiedyś Celiński powiedział: "Lechu, ty jesteś tak skomplikowanym człowiekiem, że nie będziesz miał nigdy przyjaciela. Twój charakter nie pozwala nikomu się zbliżyć na tyle, żeby to nazwać koleżeństwem czy przyjaźnią". Lechu nad tym dość długo dumał. Potwierdził. Rzeczywiście - nikt z nas nie mógł mu w tym pomóc.

(Droga nadziei, s. 210)

Szofer towarzyszy Wałęsie w objazdach po Polsce i wizytach w Warszawie. Jego znaczenie wzrasta, zwłaszcza w momencie, kiedy szef Związku rozpoczyna podróże po kraju. Kilka miesięcy trwa objazd i odwiedzanie regionów związkowych. Wałęsa odbywa spotkania, kontaktuje się z tłumem, jest wtedy nie do zdarcia. Mietek za kierownicą radzi sobie znakomicie, rzadko jest zmęczony i nie wykazuje zniechęcenia z powodu nagłego wyjazdu. Śpi mało, znacznie mniej niż Wałęsa, który wypoczywa po przemówieniach i spotkaniach w samochodzie, podczas jazdy do następnego miejsca. Na prośbę Wodza Wachowski prowadzi w tamtym czasie nagrania wystąpień Przewodniczącego oraz pytań i odpowiedzi, które pojawiają się podczas wieców. Wałęsa przesłuchuje je później w samochodzie i wyłapuje popełniane błędy. Przez pewien czas szef "Solidarności" jeździ na wyprawy po kraju prywatnym fiatem Wachowskiego, potem ekipa Przewodniczącego posługuje się już zakupionym dla Związku autem tej samej marki. W wyprawach Wachowskiemu i Wałęsie towarzyszy zwykle "ochroniarz" Henryk Mażul. W "Solidarności" wiedziano, że przy Mażulu Wałęsa jest dobrze chroniony i nie stanie mu się nic złego. Mażul zapewniał bezpieczeństwo, ale kiedy trzeba było chronić Lecha przed rozentuzjazmowanym tłumem, funkcje drugiego ochroniarza pełnił także Mietek. Był wysportowany i silny, znał karate - wzbudzało to nie tylko podziw, ale i zainteresowanie osób bacznie obserwujących najbliższe otoczenie Wałęsy, np. Jacka Kuronia i "Gwiazdozbioru", który tworzyła grupa niechętnych Wałęsie działaczy związkowych.

Z Wałęsą zazwyczaj jeździ również jedna z sekretarek. Pierwszą i najważniejszą w początkach "Solidarności" była Anna Kowalczykowa. Jej rola polegała na matkowaniu Wałęsie w długich podróżach. Wachowskiego pamięta jako dobrego kierowcę i wspomina, że oprócz wożenia Wodza zaczął pełnić przy nim rolę niańki - był przy nim cały czas, czego Wałęsa od początku potrzebował.

Aleksander Hall:

Ogólne wrażenie: człowiek o olbrzymim poczuciu humoru sytuacyjnego i dużej inteligencji. Widać było, że

stanowią z Lechem dobry duet.

Mietek miał do Wałęsy stosunek ciepły, ale nie bezkrytyczny, wyczuwało się elementy ironii, żartu. Mało kto wtedy ośmielał się tak mówić o Wałęsie. W latach 80-81 nikt nie był tak blisko przewodniczącego. Blisko był Mażul - ochroniarz Wałęsy, ale jeśli chodzi o bliskość połączoną z wpływem, to nie aż tak blisko, jak Mietek.

Zacząłem na niego zwracać uwagę ze względu na fakt, że stał się człowiekiem bliskim Wałęsy. W "Solidarności" pojawiałem się od czasu do czasu i widziałem, że jego wpływ na przewodniczącego rośnie - można rzec, że był to proces ciągły.

Bogdan Lis:

Wachowski w żadnej działalności nie brał udziału. Był świetnym kompanem, osobą nawet lubianą, cechowało go na pewno poczucie humoru - lubił żartować, zwłaszcza z ówczesnych prominentów "Solidarności". Jeżdżąc z Wałęsą robił różne dowcipy. Były to lata, kiedy "Solidarność" czuła się dość pewnie, ale nie próżnowała też bezpieka. Wachowski uważał, że Wałęsa ma obsesję bycia śledzonym. Jeździli razem w długie trasy i Wachowski opowiadał mi, jak patrząc w lusterko przekonywał Wałęsę, że są śledzeni, a następnie przyciskał gaz. Twierdził, że był kiedyś kierowcą rajdowym. Nie jestem przekonany, czy to prawda. Wjeżdżał w las, a po piętnastu minutach wyjeżdżali stamtąd, już nie śledzeni". Nie wiem, czy to robił, ale na pewno w ten sposób opowiadał.

mało kto traktował go poważnie

i zapewne dlatego nie trafił w stanie wojennym do struktur podziemnych. Nikt by mu nie zaproponował działalności, czuło się, że coś w nim jest nie tak, jakiś wewnętrzny chaos, błazenada. Nie miał szans na odegranie jakiejkolwiek roli.

Od chwili rozpoczęcia pracy z Wałęsą Wachowski nie tylko nagrywa na kasety wystąpienia Przewodniczącego - prowadzi także szczegółowe notatki, zapisuje rozmowy z Wałęsą, wydarzenia z życia "Solidarności" i kolejne działania szefa Związku. Zapiski wykorzysta później Jan Mur - Andrzej Drzycimski i Andrzej Kinaszewski w napisanej Lechowi Wałęsie książce "Droga nadziei". Do sporządzenia notatek Wachowski wykorzystuje wolny czas w chwilach, kiedy Wałęsa przemawia na oficjalnych spotkaniach. Podczas trwania obrad Komisji Krajowej "Solidarności" Mietek przebywa w kuluarach, czeka w pokoju zarezerwowanym dla Przewodniczącego albo w samochodzie. Wozi ze sobą zeszyt i długopis i zapisuje swoje spostrzeżenia. Na Komisji Krajowej nie siada za stołem, nie uczestniczy w obradach, zdarza mu się to natomiast na spotkaniach delegacji związkowych z przedstawicielami rządu w Warszawie. Tam również notuje, zapisuje swoje wrażenia i spostrzeżenia.

Mieczysław Wachowski:

Lechu kochał jeździć i wielbił tłumy. Tłum był dla niego pokarmem, tam łapał energię do dalszego działania. Ogrom ludzi popierających go.

Bo Lech umiał powiedzieć, co w nas siedzi. To zjednywało mu tłum. Raptem znalazł się ktoś, kto wyrażał myśli jakiegoś prostego człowieka. Dzięki temu funkcjonował. W momencie, kiedy zaczął wchodzić w układy, słabł. On sam czuł, że go wciągają w bagno, i to go rozbijało wewnętrznie. Z jednej strony podnoszony na wielkiego polityka, on sam chciał być związkowcem, bo czuł, że naród tego potrzebuje. A jednocześnie chciał być tym, który uzdrowi kraj i poprowadzi go w dobrym kierunku. Widziałem, jak ten człowiek jest coraz bardziej osaczany.

(Droga nadziei, s. 207)

Od chwili podjęcia pracy przy Lechu, Mietek nie tylko nagrywał na zlecenie Przewodniczącego jego wystąpienia, ale także prowadził własne "archiwum fonograficzne". Miał wtedy niewielki, zagraniczny dyktafon, który mieścił się w kieszeni marynarki. Urządzenie można było włączyć za pomocą trzymanego w kieszeni spodni przycisku. Przycisk z kolei był połączony z magnetofonem za pomocą ukrytego pod marynarką przewodu. Wachowski rejestrował wówczas wszystkie rozmowy Wałęsy, w których brał udział, nie wyłączając prywatnych i najbardziej poufnych. Jeśli zjawił się w gronie osób rozmawiających z Wodzem, istniała pewność, że rozmowa zostanie zarejestrowana. Pracował na małych japońskich kasetach - jedną z nich przypadkowo zostawił w mieszkaniu na Chylońskiej wyprowadzając się do nowego mieszkania. Fakt nagrywania rozmów był nieznany większości działaczy "Solidarności". Wachowski nikogo nie uprzedzał, że ma zamiar rejestrować wypowiedzi, nie chwalił się także posiadanym sprzętem. Nie wiadomo, czy rozmowy te nagrywał na polecenie Wałęsy, czy też była to jego prywatna inicjatywa. Nie można z całą pewnością wykluczyć, że rejestrowane przez Wachowskiego kasety nie dostawały się w ręce ustawionej wtedy wokół Wałęsy siatki agentów, a za ich pośrednictwem do struktury SB i komunistycznych władz.

Dziwną działalność Wachowskiego zdemaskowała w połowie 81 r. nowa sekretarka Wałęsy, Iwona Kuczyńska. Podczas jednej podróży z Przewodniczącym i Wachowskim zauważyła ona, że zza klapy marynarki szofera Wałęsy wystaje mikrofon. Kiedy zapytała Wachowskiego "co jest grane", ten wyraźnie się spłoszył i starał się obrócić sytuację w żart. Stwierdził m.in., że nagrań dokonuje dla własnych potrzeb. Sekretarka Przewodniczącego podzieliła się swoim spostrzeżeniem z rodziną i otoczeniem Wałęsy, co być może później stało się przyczyną niechęci Mietka do jej osoby. Kiedy po stanie wojennym Iwona Kuczyńska opuściła kraj, Wachowski opowiadał, że była ona wtyczką bezpieki w otoczeniu Wałęsy. Jego uwagi na ten temat docierały do byłych współpracowników Wałęsy, dzielił się również nimi z dawnymi znajomymi.

Praktyka ta została przeniesiona do Belwederu. W tej chwili wszystkie rozmowy polityków z Wałęsą oraz wszystkie spotkania Wachowskiego z politykami są nagrywane na japońskim magnetofonie, uruchamianym najprawdopodobniej w ten sam, co przed laty sposób. Wachowski zapisuje na kasetach przebieg wszystkich spotkań prezydenta, w których udało mu się wziąć udział, rejestruje rozmowy telefoniczne, które odbywa w swoim gabinecie. Tak, jak przed laty nikogo nie uprzedza, niezależnie od tego, czy poruszane podczas rozmowy sprawy są objęte tajemnicą państwową i mogą być znane tylko prezydentowi i kilku innym osobom, czy też rozmowa przechodzi na tematy osobiste. W Belwederze istnieje

prywatne archiwum

dźwiękowe, obejmujące najważniejsze sprawy i wydarzenia, które miały miejsce w ciągu ostatnich dwóch lat prezydentury Wałęsy. Składa się ono z kaset powstałych w wyniku obecności Wachowskiego w miejscach, gdzie zapadały najważniejsze dla państwa decyzje i działania ukryte przed opinią publiczną i politykami.

Nie wiadomo, gdzie Wachowski przechowuje wszystkie nagrania i gdzie trafiły kasety rejestrowane za czasów "Solidarności" - czy Wachowski zdołał je ukryć przed stanem wojennym, czy też zostały zabrane podczas rewizji i aresztowania go w nocy 13 grudnia. Nie wiadomo także, jaki jest cel zapisywania wszystkich rozmów w tej chwili - czy wykorzystuje się je do egzekwowania złożonych w Belwederze obietnic i przyrzeczeń, czy są zwykłą, prywatną dokumentacją sekretarza osobistego prezydenta. Niekiedy, zwłaszcza pod wpływem alkoholu, Wachowski chwali się posiadanym sprzętem i demonstruje jego działanie, ale nie jest pewne, czy przechowuje taśmy w swoim gabinecie, czy też trafiają one w inne miejsce. Nie istnieje dokumentacja spotkań prezydenta w formie stenogramów, za to Wachowski dysponuje ogromnym materiałem pokazującym mechanizmy rodzenia się politycznych decyzji i rolę, jaką odgrywają w nich poszczególni politycy. Być może jest to rodzaj kapitału na przyszłość.

W marcu 1982 r. pozycja Wachowskiego jest już dosyć silna. Zaczyna nieformalnie brać udział w rokowaniach i rozmowach prowadzonych między stroną rządową a "Solidarnością" w gmachu Urzędu Rady Ministrów w Warszawie. Zabiera tam głos, chociaż jego wypowiedzi trudno nazwać merytorycznymi i nie trafiają one do stenogramów. Są to przeważnie wtrącenia i dowcipne komentarze. Rozpoczyna się także stosowanie pierwszych, prostych i zapewniających odpowiednio mocną pozycję przy Wałęsie chwytów.

Jan Olszewski:

Był bardzo ruchliwy i aktywny. Odgrywał znacznie większą rolę niż by to mogło wynikać z funkcji kierowcy przewodniczącego "Solidarności", którą wówczas pełnił. Wynikało to być może z panującego wtedy bałaganu organizacyjnego.

Wachowski miał np. wpływ na kształtowanie składu delegacji na rozmowy między "Solidarnością" a rządem. Po prostu zabierał pewne osoby do samochodu wyjeżdżającego na rozmowy. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek w tych rozmowach zabierał głos - bałagan nie sięgał aż tak daleko, a pewne dobre obyczaje jednak obowiązywały. Osobiście nie miałem wówczas żadnych powodów, aby traktować Wachowskiego niechętnie - zawsze był bardzo uprzejmy i uczynny.

Andrzej Gwiazda:

Z tego co pamiętam, Mietek zawsze wchodził poza jakąkolwiek listą na rozmowy między "Solidarnością" a rządem. BOR przygotowywał listę osób, które miały brać udział w takim spotkaniu dwa tygodnie przed planowaną datą i dosyć drobiazgowo sprawdzał tożsamość wszystkich wchodzących do Urzędu Rady Ministrów. Wachowski nigdy nie był wpisywany na listę, bo nie było przecież takiej potrzeby, nie reprezentował władz "Solidarności", był tylko kierowcą Wałęsy. Zawsze jednak dostawał się do środka. Siadywał za stołem, robił jakieś notatki, zabierał głos, dyskutował. Nie wiem, na jakiej zasadzie go tam wpuszczano.

Mieczysław Rakowski:

Podczas rozmów "Solidarności" z rządem nie był raczej zauważalny, nie padało także jego nazwisko. Jeśli chodzi o listę, to była ona przygotowywana przez stronę solidarnościową. Istniała w tym zakresie dosyć duża swoboda, zwłaszcza gdy rozmowy odbywały się w Urzędzie Rady Ministrów. Moje podejście do tej sprawy również cechowała pewna nonszalancja, nie było to aż tak ściśle przestrzegane. On wchodził zwykle jako bodyguard Wałęsy, nawet, jeśli nie było go w składzie oficjalnej delegacji.

Wachowski powoli zaczyna pełnić obok roli kierowcy rolę polityczną. Jego wpływ rośnie, zwłaszcza po prowokacji bydgoskiej w marcu 81 r. Wałęsa jest samodzielny politycznie, ale słucha w tamtym okresie swoich warszawskich doradców - Mazowieckiego i Geremka, bierze również pod uwagę porady osób reprezentujących hierarchię kościelną. Największy wpływ na jego działania mają osoby, które przebywają z Przewodniczącym stale - Andrzej Celiński, kilka osób w Zarządzie Regionu Gdańskiego. Dobre rady i pomysły wychodzące od swojego otoczenia Wałęsa przyjmuje jako swoje - a Wachowski, oprócz nieustannej asysty służy również dobrymi radami. Zdarza mu się wtedy wpadać do zaprzyjaźnionej rodziny Milewskich i narzekać żartobliwie na Wałęsę. "Gdyby ten Lechu słuchał moich rad - mawia zapraszany na podwieczorki i obiady - na pewno nie wyszedłby na tym źle". Mietek jest duszą towarzystwa. Oprócz walorów towarzyskich ma jeszcze jedną zaletę - zna osobiście Przewodniczącego i wie dużo o tym, co dzieje się w "Solidarności". Imponuje tym, że jest w najbliższym otoczeniu Wodza. Opowiada anegdotki z wspólnych jazd i relacjonuje swoje wrażenia. Mówi o sobie

"pierwszy kierowca Wałęsy",

odróżniając się w ten sposób od osób, które czasem pełnią tę funkcję przypadkowo. Wszyscy widzą jego szczere oddanie, podziw dla szefa Związku, także osoby spoza "Solidarności". Jest już dosyć znany, chociaż niektórzy traktują go wciąż jak goryla i ochroniarza, a nie asystenta i kierowcę. Pojawia się na strajkach, rokowaniach, w gronie osób współtworzących z Wałęsą politykę Związku.

Na początku 81 r. Mietek rozpoczyna u ówczesnego szefa działu administracyjno-gospodarczego Grzegorza Grzelaka starania o awans. Jest wtedy zatrudniony jako kierowca Przewodniczącego z miesięcznym wynagrodzeniem w kwocie 11 200 zł. Jak wynika z karty pracy, pensję w tej wysokości Wachowski zaczął pobierać w marcu 81 r. Rozpoczynając pracę w "Solidarności" Wachowski zataja, że pracował kilka miesięcy w 1971 r. w Gdyńskiej Stoczni Remontowej. Nie przyznaje się także do przynależności organizacyjnej do ZSP i ZMS w przeszłości. W teczce personalnej pracownika w archiwum Zarządu Regionu w Gdańsku nie ma życiorysu Wachowskiego, chociaż powinien być dołączony do akt. Jest to jedyny dokument, którego nie ma w teczce przyszłego ministra.

Z niesformalizowaniem struktur "Solidarności" wiążą się niesformalizowane układy w otoczeniu szefa Związku. W panującym chaosie organizacyjnym, który dopiero zaczyna się przekształcać w strukturę organizacyjną, tworzą zaczątki dworu, który zacznie towarzyszyć Wałęsie wszędzie. W jednym znaczeniu dworem Wałęsy byli warszawscy eksperci: Mazowiecki, Geremek i Olszewski, przyjeżdżający z Warszawy, a związani z KOR działacze, dla innych ówczesny dwór to grupka ludzi, którzy kręcą się wokół Wałęsy - oprócz Wachowskiego, Bożena Rybicka, Zofia Modzelewska, kolejne sekretarki, osoby ze Stoczni - Jerzy Borowczak, Zbigniew Lis. Nie jest to grupa, która trzyma się mocno - układy konsolidujące ówczesny dwór zmieniają się, przez co zmieniają się także dworzanie. Blisko Wałęsy jest wówczas także Konrad Maruszczyk, a w czasie, kiedy Wałęsa zaczął jeździć po Polsce, jeszcze inne osoby. Najbliżej jest Wachowski.

Bogdan Lis:

Myślę, że on nie miał wtedy tak dużego wpływu na Wałęsę. Taki wpływ miało na pewno otoczenie Lecha, Kościół - myślę, że każdy z nas. Jeżeli udawało się trafić do Wałęsy i przekonać go, że pomysł jest słuszny i warto zaryzykować, często osiągało się sukces i można było zrealizować swoje zamierzenia. Myślę, że wpływ Wachowskiego dotyczył trochę innej sfery - oddziaływał na Wałęsę w sensie rozbawiania go i odprężania. Na pewno nie miał wpływu na decyzje polityczne, politykę personalną czy np. skład Prezydium KK. Wałęsa miał w tym przypadku swoją koncepcję, chciał ludzi słabych, żeby bez przeszkód kierować Związkiem.

Wałęsa go lubił, to na pewno. Myślę, że wynikało to z tego, że mu się nie przeciwstawiał. "Solidarność" zewnętrznie uważana była za monolit, ale ścierały się tam przecież różne frakcje i nurty. Z Wałęsą w wielu względach nie zgadzał się Gwiazda, środowisko gdańskie, krakowskie. Wałęsa musiał się bronić, rozgrywał. Wachowski z racji jeżdżenia z przewodniczącym dużo wiedział, utwierdzał go w różnych poglądach i potakiwał mu. Powodowało to, że Wałęsa czuł się w tym sensie pochwalany, Wachowski powodował, że emocjonalnie osiągał szybciej to, co sobie już zamierzył.

Lech Kaczyński:

Uchodził już wtedy za człowieka, który dużo może, jeśli chodzi o Wałęsę. Wtedy też pytał mnie kilkakrotnie, na kogo będę głosował w wyborach na przewodniczącego Zarządu Regionu Gdańskiego. Kilka takich rozmów zapamiętałem. Często też usiłował mnie nakłonić, żebym przeszedł na stronę Wałęsy i przestał współpracować z tzw. Gwiazdozbiorem. Na tym przede wszystkim polegały nasze kontakty.

Potem opowiadano mi, że Wachowski odegrał wielką rolę przy ustalaniu składu Prezydium KK, już po pierwszym krajowym zjeździe "Solidarności" na początku października 81 r. Mówili mi o tym koledzy, z którymi siedziałem w jednej celi w Strzebielinku, pracownicy aparatu "Solidarności". Miał wybierać kandydatów do Prezydium - jedni twierdzili, że to on odegrał większą rolę, inni - że Celiński. Nie byłem przy tym, więc nie wiem.

Uważałem go wtedy za przebiegłego, inteligentnego, ale przy tym bardzo bezwzględnego człowieka, który zdołał zdobyć wpływ na Wałęsę. Odznaczał się w tamtym czasie dość swoistym, ale niemałym dowcipem, co potwierdziły późniejsze kontakty. To Wachowski wymyślił

"jestem za, a nawet przeciw",

słynne powiedzenie Wałęsy. Podobno, gdy Wachowski wyszedł z Prezydium, Bronisław Geremek zapytał go, co się właściwie dzieje, a Wachowski odpowiedział, ze Lech jest za, a nawet przeciw.

Nie traktowałem go jak polityka. Po pierwsze awansował w dosyć oryginalny sposób, a po drugie mało kto przedtem o nim słyszał. Oczywiście, pełnił polityczną rolę.

Arkadiusz Rybicki:

Wachowski wykraczał poza pojęcie kierowcy. Inteligentny, dowcipny, znakomity talent aktorski. Naśladował świetnie Kuronia, Wałęsę. I on, i Wałęsa, mieli krytyczny stosunek do elit warszawskich, skomunizowanych graczy. Wachowski robił sobie z nich żarty.

Był i od kapci i od polityki. Zakładał buty Wałęsie, podsuwał fotel, usłużny i zawsze pod ręką - ale łączył to z dyplomacją i wpływaniem na politykę Związku.

Szarmancki, pamiętał o imieninach, kwiatach, robieniu drobnych przyjemności. To zjednywało mu ludzi, zwłaszcza kobiety. Umiał zadbać, żeby był odpowiednio ubrany. Pieniądze raz miał, raz ich nie miał. Dowcipny, sympatyczny, nie lubiany przez Geremka i Mazowieckiego.

Po pewnym czasie Wachowski dochodzi do wniosku, że pozycja kierowcy już mu nie wystarcza i jest nieadekwatna do jego możliwości i realnych wpływów.

Chodzi za Grzelakiem

i nakłania swojego przełożonego, żeby dopisał do jego angażu, że jest nie tylko szoferem, ale także asystentem Przewodniczącego. Zabiegi trwają jakiś czas. Ale w końcu Wachowski osiąga to, co sobie zamierzył. W ocalałych po "Solidarności" dokumentach zapisano go jako asystenta Przewodniczącego. W takim charakterze przetrwa w strukturach Związku do 83 r., do chwili odejścia od Wałęsy. Do uzyskania awansu Wachowski stosuje prostą, skuteczną i wykorzystywaną później wielokrotnie metodę "samoawansowania". Inicjatywa nie wychodzi ani od Przewodniczącego, ani od bezpośredniego przełożonego. Zabiega o to sam zainteresowany, który dochodzi do wniosku, że powinien być awansowany. On sam wypisuje dokument i czeka na odpowiednią okazję, przy której mógłby podsunąć go do podpisu. Znajomość tej techniki przyda się w przyszłości, kiedy Wachowski wróci do Wałęsy w 90 r. w połowie kampanii prezydenckiej.

W "Solidarności" wiadomo już, że jeśli chce się cokolwiek załatwić z Przewodniczącym, to najlepiej spróbować przez Wachowskiego. Kiedy Wałęsa wzbrania się przed udziałem w akademii lub imprezie, zainteresowane jego obecnością osoby interweniują u Mietka. "Idę po Wodza" - mawia w takich razach szofer Przewodniczącego. Wsiada w swój samochód i rzeczywiście jedzie na Pilotów lub do siedziby Związku i przywozi Przewodniczącego zgodnie z zapotrzebowaniem. Rzadko zdarza się, żeby z wyraźnych powodów odmówił współpracy, jeszcze rzadziej, żeby mimo interwencji Wachowskiego Wódz nie przybył.

Jerzy Milewski:

Wachowskiego poznałem 7 lipca 1981 r. w hali Stoczni Gdańskiej. Inicjowaliśmy wtedy - jako "Sieć" komisji zakładowych NSZZ "Solidarność" wielkich zakładów - ruch samorządów pracowniczych "Solidarności". Ale jak to zrobić? Trzeba było jakoś dotrzeć do Wałęsy, przekonać go do sprawy, wyjaśnić, że nie chodzi o strajk, ani o prowokację, tylko o reformę. Wachowski był zaufanym współpracownikiem Wałęsy i właśnie przez niego udało się nam skłonić Przewodniczącego Związku do udziału w spotkaniu. W takich to okolicznościach zawarłem pierwszą znajomość z Mieczysławem Wachowskim.

Wachowski utrzymuje zażyłe kontakty z rodziną Wałęsy i aklimatyzuje się w mieszkaniu na Zaspie. Pomaga Danucie Wałęsowej w prowadzeniu domu, robi jej zakupy i zaopatruje Przewodniczącego w niezbędne produkty. W domu na Pilotów zaczyna bywać także żona Mietka, która przypada do gustu Danucie Wałęsowej. Dochodzi także do rewizyt - w M-4 przy Chylońskiej pojawia się sam Wałęsa. Zwykle nie są to wizyty szczególnie miłe dla chodzących wcześnie spać sąsiadów. Żona przyszłego prezydenta jest oczarowana Mietkiem i uważa go za człowieka szczególnie pozytywnie wpływającego na Wałęsę. Wachowski zyskuje także sympatię wszystkich dzieci Przewodniczącego. Imponuje im, potrafi przyciągnąć do siebie przejażdżką samochodem, żartami i swoją bezpośredniością. Pracując przy Wałęsie Wachowski zaniedbuje nieco swoją rodzinę, zwłaszcza wtedy, gdy wyjeżdża na dłużej z Przewodniczącym. W soboty odsypia długie, męczące trasy. Często wzywają go obowiązki - jedzie do Lecha nie zwracając uwagi na niedzielę i przygotowany przez żonę obiad. Wyjeżdża na kilka dni, żeby znów wrócić zmęczonym i odpoczywać. Sąsiedzi widują go rzadko i niewielu z nich wie, że jest szoferem Wałęsy. Nie pokazuje go także telewizja, na razie unika kamer.

W "Solidarności" Wachowski stara się zmonopolizować otoczenie Wałęsy. Rywalizuje po cichu z Andrzejem Celińskim, który pełni funkcję sekretarza Wałęsy i ma na niego największy wpływ polityczny. Do uszczuplenia tych wpływów wykorzystuje toczącą się wówczas walkę między starymi doradcami a KOR-em. Celiński jest członkiem KOR-u, ale ma także powiązania z grupą Geremek-Mazowiecki. Do skonfliktowania Wałęsy i części związkowców z Celińskim Wachowski wykorzysta związki Celińskiego z "Warszawką".

Arkadiusz Rybicki:

Celiński absolutnie nie miał żadnych szans, żeby zastąpić Wachowskiego. Relacje między Celińskim a Lechem były mniej więcej takie, jak między nim a Mazowieckim. Wałęsa traktował zresztą Celińskiego jak pochodzącego od Mazowieckiego cerbera. Celiński potrafił wysuwać się do przodu i dochodziło z tego powodu do wyraźnych awantur. Mietek zaś Celińskiego wyraźnie lekceważył. Nawet nie usiłował go zwalczać. Jego pozycja była nie do zastąpienia, po prostu podszedł do Wałęsy od tej strony, od jakiej nie podszedł do niego nikt inny.

Każda z osób z bliskiego otoczenia, która potencjalnie coś znaczy, jest przez Wałęsę badana pod kątem tego, jaki może mieć w tym interes. W ten sposób biorą początek niektóre ruchy personalne Lecha. Układ Wachowski - Wałęsa był od początku specyficzny, bo czysto emocjonalny, oparty na sprawdzonych chwytach, ale stosowanych bardzo umiejętnie.

Współpracownik Lecha Wałęsy z okresu "Solidarności":

Mietek

płakał widząc Wałęsę

po kilku dniach nieobecności i bynajmniej nie były to łzy nieautentyczne. Nie był wtedy człowiekiem, który obracał się w kręgach politycznych. Milewski go polecił i był w jakiś sposób przydatny. Dał się zauważyć jako człowiek inteligentny, dowcipny. Celiński był wtedy w dobrych układach z Wałęsą, a ponieważ mało kto go lubił, Wachowski oświadczył, że on Celińskiego załatwi. Podpuszczał działaczy i Wałęsę twierdząc, że Celiński jest człowiekiem "Warszawki" i intryguje. Wtedy łatwo było napuścić rozjuszonych działaczy na lewicę warszawską.

W gabinecie Przewodniczącego Związku panuje swoisty rytuał, wprowadzony w dużej mierze dzięki Wachowskiemu i jego sposobowi zachowania. Jeśli Wałęsa pozostaje w Gdańsku, pracuje cały dzień - przyjmuje delegacje, spotyka się z ludźmi, niekiedy coś czyta. W siedzibie "Solidarności" wre praca i nieustannie pojawiają się nowe osoby. Atmosfera rozluźnia się dopiero wieczorem - wtedy przy biurku Wodza zbierają się najbliżsi współpracownicy i zaufani ludzie. Omawia się dzień, który właśnie minął, przypomina godne uwagi wydarzenia. Mietek odgrywa przy tej okazji przed Wałęsą zabawne scenki charakteryzujące ludzi, którzy gościli dziś u szefa. Przedrzeźnia bohaterów dnia i rozmówców Przewodniczącego, stroi śmieszne miny,

parodiuje wierchuszkę "Solidarności",

ze szczególnym upodobaniem odgrywając Kuronia. W lot chwyta, jakiego humoru potrzebuje Wałęsa i potrafi go rozluźnić. Nikt nie umie opowiadać dowcipów tak dobrze jak Mietek i z niczyich żartów Wałęsa nie śmieje się tak chętnie.

Od pewnego momentu Wachowski zaczyna wchodzić w kompetencje sekretarek, jako asystent Przewodniczącego chce mieć prawo do układania kalendarza działań, kontaktowania się z rozmówcami, anonsowania obecności Lecha na różnego rodzaju imprezach i dopuszczania do niego gości. Daje do zrozumienia, że "dużo może w temacie Przewodniczącego". Radzi sobie znakomicie z odwiedzającymi tłumnie siedzibę "Solidarności" i okolice gabinetu petentami, którzy mają "niezwykle ważną wiadomość dla pana Wałęsy". Natrętom podaje domowe telefony trójmiejskich ubeków i zaleca dzwonienie do upadłego mówiąc, że "ten pan na pewno we wszystkim pomoże". Stara się układać zajęcia Wałęsie i sugerować mu wybór takich, a nie innych imprez. Mimo to nadal pozostaje nieznany i trochę lekceważony, zwłaszcza przez działaczy warszawskich. Dobrze zna go za to środowisko trójmiejskie - dla jednych jest dużo znaczącym i wpływowym przyjacielem Przewodniczącego, którego przyjaźń warto sobie zapewnić, dla innych po prostu Mietkiem, którego można prosić o podrzucenie do Stoczni, skłonnym do drobnych usług szoferem Wodza.

Dzięki spędzanym wspólnie godzinom Mietek jest coraz bliżej Przewodniczącego. Zaufanie Wałęsy do niego jest już tak duże, że powierza mu zajmowanie się swoimi finansami. Wałęsa mocno strzeże spraw związanych z pieniędzmi i swoimi dochodami. Od początku kasa "Solidarności" jest kasą proboszczowską - to, co wpływa do Związku stanowi jednocześnie własność Przewodniczącego. Dotyczy to zwłaszcza pieniędzy, które przychodzą w listach do sekretariatu "Solidarności". Część z nich od razu przejmuje ochroniarz Wałęsy, Henryk Mażul, który dzięki temu uzyskał przydomek "pierwszego ministra finansów Wałęsy". Wyjmowane z kopert pieniądze trafiają do kieszeni płaszcza Wałęsy, który nie do końca o tym wie. "Kopertówki" i drobne kwoty wysyłane pocztą nie są jednak podstawą budżetu rodziny Wałęsów. Wiadomo, że Wałęsa i jego liczna rodzina mają ogromne potrzeby. Utrzymywanie domu, odnowienie mieszkania, opłacanie potrzeb potomstwa i samego Przewodniczącego na odpowiednim poziomie wymaga ogromnych nakładów i zapewnienia stałych źródeł dochodów. Do "Solidarności" płyną pieniądze z zagranicy, Wałęsa otrzymuje tantiemy z filmów, Związek dostaje także przesyłki z adnotacją, że kwota przeznaczona jest na prywatne potrzeby i utrzymanie domu Przewodniczącego. Pieniądze płyną falą, ale większość z nich trafia do kasy "Solidarności", która opłaca dziwne niekiedy zakupy księgowane np. jako "krawat i maszynka do golenia dla członka delegacji «Solidarności» na wizytę w Rzymie". Jak wspominają osoby zajmujące się kasą "Solidarności" i obserwujące przepływ pieniędzy wewnątrz Związku, m. in. Anna Walentynowicz, panowała wówczas duża dowolność i bałagan. Zdarzało się i tak, że odmawiano osobom zwracającym się o pożyczkę lub wypłatę pieniędzy na określony cel, zdając sobie sprawę, że kredyt ten może być wykorzystany niezgodnie z przeznaczeniem - w takich przypadkach poręczenia udzielał Przewodniczący i pieniądze były wypłacane. Wypływające z kasy Związku fundusze były trudne do sklasyfikowania, a czasem nawet nie były notowane. Oprócz nich docierało do Związku finansowe poparcie m. in. od Kościoła, dosyć duże sumy nadsyłał prymas i biskupi. Liderzy "Solidarności" do dziś wspominają zachowanie Przewodniczącego i jego dworu podczas wyjazdu do Paryża na zaproszenie tamtejszej centrali związkowej. "Solidarność" otrzymała wtedy pokaźną ilość dewiz, z których część została natychmiast rozdysponowała zgodnie z bieżącymi sympatiami i antypatiami. Wśród delegatów Związku wybuchły spory, że jeden z nich dostał mniej, inny więcej. Nie brali w nich udziału tylko prof. Geremek i Krzysztof Wyszkowski. Strona francuska ze zdumieniem przyglądała się wtedy robionym przez Polaków zakupom w ekskluzywnych paryskich sklepach.

Bankier Wałęsy,

którym dość szybko został Wachowski, nie ma w tej sytuacji łatwej pracy. Musi mieć oko na wszystko, co wiąże się ze sferą finansów, kontrolować wydatki i zapewniać zyski. Rozpoczyna od związkowych pieniędzy i opłacenia wszystkich wydatków podczas wspólnych podroży po Polsce. To Wachowski płaci za obiady Wodza i jego ekipy w restauracjach i zajazdach, reguluje rachunki za nocleg, ponosi koszty benzyny i wszystkie inne. Zdarza mu się protestować przeciwko niektórym wydatkom - strofuje Wałęsę, gdy ten chce zatrzymać się w droższym niż zwykle hotelu i przypomina mu, że żyje z pieniędzy robotników. Potem znajduje stałe źródło dochodu, które zapewnia jemu i Wałęsie niezależność od finansów Związku. Wokół Wodza kręci się wówczas ogromna liczba dziennikarzy. O wywiad z przywódcą polskiego Sierpnia zabiegają światowe serwisy prasowe, agencje i koncerny informacyjne. Wachowski wprowadza zwyczaj zostawiania w "Solidarności" pewnych, niezbyt wygórowanych, kwot jako swego rodzaju gratyfikacji za umożliwienie odbycia spotkania i rozmowy z Wodzem. Opanowuje przy tej okazji zaczątki kalendarza Wałęsy - ma wpływ na to, kiedy i kogo przyjmie Przewodniczący. Ekipa, która chce się dostać do gabinetu Wałęsy, musi zapłacić.

Współpracownik Lecha Wałęsy z okresu "Solidarności":

Mietek był bardzo wrażliwy na sprawy pieniężne. Alkohol i pieniądze, te dwie rzeczy. Drzycimski też tego później próbował, ale nie wychodziło mu, niezbyt miał pojęcie, jak się za to zabrać. Mietek dorabiał głównie na wpuszczaniu ekip telewizyjnych z Zachodu. Były to kwoty rzędu 50-100 dolarów, jak na owe czasy wcale niemało, zważywszy, że przeciętna pensja wynosiła ok. 20 dolarów. Dla tych ekip były to w każdym razie grosze i nie zdarzało się, żeby ktokolwiek protestował. Gratyfikacje za umożliwienie wywiadu stopniowo rosły, dochodziły nawet do trzech tysięcy dolarów. Były to już jakieś rzeczy ekstra, zdjęcia w domu, w jakiejś szczególnej atmosferze czy sytuacji. Nie odbywało się to bez zgody i wiedzy Wałęsy - Mietek dzielił się tymi kwotami z Danusią i Lechem.

Wachowski odpuścił takie dochody, jak honoraria z książki, filmów etc, ale sferę wywiadów opanował w całości i kontrolował to zupełnie. Kiedy przyjeżdżała jakaś ekipa, bezbłędnie wiedziała do kogo trafić.

Wysoki urzędnik Kancelarii Prezydenta:

W tym czasie szczególną łaską Wachowskiego cieszyła się amerykańska sieć ABC. Jego związki z nią były ewidentne. Wszędzie, gdzie działo się coś ważnego, była ABC, nikt więcej. Zawsze byli najlepiej poinformowani, zawsze dysponowali najlepszym materiałem. Wałęsa nie bał się prasy i nie miał przed nią tajemnic, więc mówił im kilka słów nawet po dosyć poufnych rozmowach. Wachowski próbował rozmawiać z nimi po angielsku, dowcipkował, spoufalał się. Ta rola Wachowskiego tak głęboko zakodowała się w świadomości dziennikarzy, że gdy Mietek znów pojawił się przy Wałęsie w kampanii prezydenckiej, bodajże w Lublinie, jakaś ekipa jęknęła na jego widok: "O rany, znów pojawił się ten złodziej".

Oprócz wszystkiego ABC miało jeszcze jedną zaletę - płaciło w dolarach, najbardziej "chodliwej" walucie.

Wałęsa pod koniec 1981 r. udziela coraz więcej wywiadów, a Mietek dba o to, żeby przynosiło to wymierne rezultaty. Ekipy niekiedy same proponują coś w rodzaju drobnych upominków, zależy im na szybkim uzyskaniu wywiadu, zrobieniu kilku zdjęć na pierwsze strony gazet, krótkim nagraniu. Pieniądze idą na różne cele - jak wspominają pracownicy aparatu "Solidarności", były one znakomitym zabezpieczeniem żywotnych interesów Przewodniczącego. Uzyskane w ten sposób kwoty nie uszczuplały budżetu "Solidarności", pozwalały za to utrzymać na odpowiednim poziomie Wałęsę, jego rodzinę i dwór. Dobro Przewodniczącego było w tym przypadku jednoznaczne z dobrem całego Związku.

Wachowski pomaga odpowiednio spożytkować uzyskane fundusze. Jest aktywny, uczynny i nadaje się do wszystkiego. Pomaga Wałęsom remontować dom, wykonuje drobne naprawy, załatwia drobne sprawunki, zdobywa atrakcyjne towary. Jest przy tym znakomitym kompanem. Wpada wieczorem do Lecha i Danuty, gawędzi. Nadaje

na tej samej fali,

co Lech. Mało kto jest przez Wałęsę i jego rodzinę tak lubiany.

Bogdan Lis:

Przede wszystkim zaopatrywał Wałęsę i jego rodzinę w 81 r. w żywność, co nie było wówczas rzeczą łatwą. Był czymś w rodzaju aprowizatora, przywoził do domu różne produkty, również później, aż do 83 r. Był pewną formą domownika. Bywał sporadycznie na rodzinnych imprezach, ale nie z racji tego, że Wałęsa go zapraszał po prostu jakoś w tym układzie rodzinnym funkcjonował.

Przez moment ukrywałem się w domu na Chylońskiej, gdzie on mieszkał. Nie było tam żadnej obstawy, nikt go nie obserwował. Gdyby robił coś innego, najprawdopodobniej miałby ogon, tego jednak nie dałoby się ukryć. On żadnych "opiekunów" nie miał i coś w tym musi być.

Wkrótce Mietek zacznie zajmować się także inną sferą. W "Solidarności" pojawiają się głosy, że oddany kierowca

organizuje rozrywki

Przewodniczącego. Wiadomo coraz więcej o przeszłości i kontaktach Mietka z końca lat siedemdziesiątych. Powoli pojawiają się przecieki o tym, co zdarzyło mu się robić zanim został szoferem Wodza. W 81 r. część dawnych kontaktów ulega odmrożeniu - Wachowski ma przywozić panienki z Sopotu, a na wyjazdach poza Trójmiasto dba o zapewnienie Przewodniczącemu dobrej zabawy. Wyjazdowe rozrywki stają się tajemnicą poliszynela, zwłaszcza gdy wychodzi na jaw jedna z takich uczt w warszawskim hotelu "Solec" pod koniec marca 81 r., po zażegnaniu konfliktu w Bydgoszczy. Są to kolacje suto zakrapiane alkoholem, nierzadko w mieszanym towarzystwie.

Współpracownik Lecha Wałęsy z okresu "Solidarności":

Ani Wachowski, ani Wałęsa nie byli wtedy świętoszkami. W 81 r. odbijali sobie obaj długie lata niedostatku i biedy. Hotel "Solec", jakieś dziewczynki, podbijanie Warszawy. Wałęsa był wtedy bardzo nieostrożny, jak zwykle nieczuły na kamery czy podsłuch. Bezpieka zrobiła mu wtedy kompromitujący film, który w 84 r. trafił do Watykanu i Episkopatu. Wachowski zajmował się organizowaniem wszystkiego, czasem pomagał mu Andrzej Jarmakowski.

Wałęsa starał się wtedy podbijać kobiety - jego zaloty odrzuciła m.in. Bożena Rybicka, ale już nie oparła się im jedna z sekretarek. Lech spotykał się wtedy z niejaką Iwonką *[Iwona Kuczyńska], zabierał ją na wspólne wyjazdy samochodem. W swoim czasie cieszyła się szczególnymi względami Wałęsy, a na początku i Wachowskiego. Nie ma jej już w Polsce - w stanie wojennym, w 82 r. wyjechała do USA, gdzie urodziła dziecko. Była zaproszona na spotkanie z Wałęsą podczas jego wizyty w USA w ubiegłym roku.

Współpraca Wachowskiego z Lechem Wałęsą nie odbywała się bez zgrzytów. Szef i jego podwładny kłócili się nie tylko przy okazji pieniędzy, przyczyną zatargów bywały też kontakty towarzyskie Przewodniczącego. Krótko przed stanem wojennym Wachowski doszedł do wniosku, że miła Wałęsie sekretarka - dwudziestoletnia Iwonka - jest już zbyt blisko Lecha. Do kłótni doszło przed wyjazdem do Warszawy. Wałęsa oświadczył wtedy, że Iwonka pojedzie jak zazwyczaj, Wachowski - że nie. Po krótkiej sprzeczce stanęło na tym, że jeśli pojedzie Iwonka, to Wachowski zostaje w Gdańsku. Mietek biegał zdenerwowany po piętrach siedziby "Solidarności" w Gdańsku, a Wałęsa udał się do stolicy z Iwonką i drugim szoferem zwanym Złotową. Przed 13 grudnia Iwonkę Kuczyńską zastąpiła już inna sekretarka.

Współpracownik Lecha Wałęsy z okresu "Solidarności":

Liczba kobiet, które chciały się umawiać z Lechem, była ogromna. Potężna była fala kobiet, które chciały dotknąć Lecha, a najchętniej rzucić się na niego. Na zebraniach i spotkaniach w całej Polsce do stołu prezydialnego docierały niesamowite rzeczy: różne poufne liściki, wyznania miłości, pierścionki, zdjęcia, niedwuznaczne propozycje, oferty. Myślałem, że Lech interesuje te kobiety psychologicznie, a nie fizycznie, ale potem okazało się, że jest dokładnie odwrotnie. Można było z tego nie skorzystać, ale...

Straszny widok, ta ekstaza kobiet, dzikie oczy, oszalały wzrok. Były niebezpieczne, w czymś w rodzaju transu, jak panienki na koncertach zespołów rockowych. Gotowe nawet zapłacić, żeby spędzić kilka chwil sam na sam z Wałęsą. Nie zauważyłem, żeby te rzeczy interesowały Mietka. On miał swoją stałą znajomą w hotelu "Solec", była to zresztą milicjantka. W tych emfatyczkach raczej nie gustował, ale one były czasem naprawdę nieatrakcyjne.

Te kobiety były niezwykłym zjawiskiem. Przypuszczam, że Wałęsa bardzo żałuje, że takie sceny nie mają miejsca teraz. Jest to wina mechanizmu, który miał miejsce dziesięć lat temu, a nie ma już miejsca teraz. Wtedy Wałęsa był self-made-menem, zrobił niezwykłą, błyskotliwą karierę i zdobył ogromną popularność. Potem ten poziom popularności wyrównał się i Wałęsa przestał być już atrakcyjny. Zresztą Lech musi być zdobyty, on nie zdobywa. Mietek ma w tym kierunku naturalny dryg, jego koncentracja jest stale zwrócona na kobiety, czy na ludzi w ogóle.

Wachowski staje się Wałęsie potrzebny również w celach towarzyskich. Jest miły, otwarty na ludzi, ujmujący, potrafi zdobyć i zabawić. W "Solidarności" z niechęcią patrzą na niektóre wyczyny i nowe znajome przywożone związkowym samochodem. W otoczeniu Wałęsy pojawiają się głosy, że Wódz powinien zrezygnować ze zbyt obcesowych kontaktów z kobietami, chociaż wszyscy zdają sobie sprawę z funkcjonującego w tym momencie mechanizmu. Wałęsa odbija sobie długie lata bycia robotnikiem, lata niepowodzeń i kłopotów finansowych. Razem z Przewodniczącym swoje życie odbija sobie także Mietek. W warszawskim hotelu "Solec" organizatorem jest Wachowski - on zaprasza, nabywa alkohol, zwołuje towarzystwo. Jego pozycja nadaje się do tego znakomicie: robi to, na co nie pozwala autorytet Przewodniczącego. Jest zupełnie inny niż Wałęsa, który wykłada swoje cele bezpośrednio. Mietek flirtuje, specjalizuje się w uwodzeniu, prawi komplementy. Wtedy to o Wachowskim i jego możliwościach zaczęło krążyć powiedzenie, że "Pan Bóg chciał stworzyć byka, ale nie udało mu się i wyszedł Wachowski".

Delegacje "Solidarności" wyjeżdżające na rozmowy do Warszawy zatrzymują się zwykle w "Solcu", dość tanim hotelu na Powiślu. Przydziela im się ciągle te same pokoje, a ostatnie słowo w rozdzielaniu kluczy ma Wachowski. Zabiera klucze z recepcji, pierwszy wręcza Wałęsie, resztę rozdaje pozostałym osobom, wcześniej dokładnie ogląda pokój, w którym zatrzyma się Przewodniczący i znajduje sobie blisko niego apartament dla siebie. Dla działaczy Związku jasne jest, że w "Solcu" istnieje duża centrala podsłuchowa, która obejmuje swoim zasięgiem przede wszystkim pokoje, w których zatrzymują się gdańszczanie. Mimo to właśnie w "Solcu" odbywają się niektóre, szczególnie istotne dla kierownictwa Związku rozmowy, m.in. związane z podpisaniem porozumień bydgoskich. Wachowski zwykle bierze w nich udział jako asystent Wałęsy. W "Solidarności" opowiadano, jak w obawie przed podsłuchem przed szczególnie ważnym spotkaniem Wachowski zaprowadził Wałęsę i grupę warszawskich doradców do wybranego przez siebie pokoju, przekonując ich po drodze, że "tu na pewno nie ma podsłuchu". Rozmowa odbywała się

W ABSOLUTNEJ CIEMNOŚCI,

bo Wachowski stwierdził, że "tak będzie bezpieczniej".

W "Solcu" został zarejestrowany film, za pomocą którego próbowano w stanie wojennym wywrzeć wpływ na politykę Wałęsy. Nagrywano tam wszystkie rozmowy, które odbywały się w budynku i bacznie obserwowano, kto kontaktował się z delegacją Związku.

Wachowski nadal utrzymuje kontakty z grupą dawnych znajomych z Ruchu Młodej Polski, dzięki którym trafił do "Solidarności". Pojawia się, jak wcześniej, w domu państwa Milewskich, zawiera nowe znajomości w środowisku zbliżonym do Wodza. Przestrzega złożonych na oazie w Szalchcie ślubów. Nawet w sytuacjach, kiedy nie musi prowadzić samochodu, wybiera kawę. Jest bardzo lubiany za życiowy luz i podejście do Wałęsy. Przyjmuje pogodnie kaprysy Wodza i napady kiepskiego humoru, które zdarzają się Wałęsie coraz częściej. Czasem wpada do biura na kawę i z przymrużeniem oka opowiada o swoim losie. Jak Wałęsa, ma wielu znajomych i lubiących go ludzi, niewielu jednak przyjaciół.

Aleksander Hall:

W biurze krajowym "Solidarności" istniała odrębna, dość wpływowa grupa, do której należeli moi koledzy: Arkadiusz Rybicki, jego siostra Bożena, Grzegorz Grzelak, Maciej Grzywaczewski - i z nimi właśnie Wachowski trzymał. Z jego kontaktów z RMP pamiętam, że dość intensywnie polecał i rekomendował niejakiego Eligiusza Naszkowskiego - szefa Regionu z Piły. Naszkowski okazał się później współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Wiem nawet, że Wachowski

przypinał mu nasz znaczek

i przekonywał, że warto się tym człowiekiem zainteresować, że myśli podobnie jak my. Niewątpliwie starał się zbliżyć go do naszego środowiska - to pamiętam. Oczywiście nie musi to świadczyć przeciwko niemu.

Andrzej Zarębski:

W 1981 r. poznałem Mietka jako kierowcę i zarazem sekretarza osobistego Wałęsy. Był kompetentny w obu tych rolach. Nasza współpraca układała się wówczas bez zarzutu. Mietek nie majoryzował wpływów na Wałęsę. Choć z biegiem czasu - a czas biegł wtedy bardzo szybko - stał się najbliższym człowiekiem Lecha, nie sądzę by miał rozstrzygający wpływ na podejmowanie zasadniczych decyzji przez przewodniczącego "Solidarności".

Wachowski znalazł się w "Solidarności" z poręczenia Arama Rybickiego. Aparat MKZ tworzyła w znacznej części młoda kadra Ruchu Młodej Polski: Andrzej Jarmakowski, Ireneusz Gust, Bożena Rybicka. Mietek pomagał wcześniej temu środowisku w działalności opozycyjnej.

Wachowski zapisuje się nie tylko w pamięci osób związanych z Regionem Gdańskim. Z racji częstych wyjazdów i kontaktów z regionami, zaczyna się o nim mówić także w innych środowiskach Związku. W ocalałych po "Solidarności" dokumentach zachowało się po Wachowskim niewiele śladów - wyjątek stanowi relacja z marca 1981 r. dotycząca dziwnego losu notatek sporządzonych przez Joannę Stasińską na rozmowach z rządem 19 marca. Wachowski usiłował wtedy wydobyć od niej sporządzony stenogram rozmów i w rezultacie zabrał go ze sobą, utrzymując że jest potrzebny Wałęsie. Do ponownego spotkania z sekretarką doszło na posiedzeniu Krajowej Komisji Porozumiewawczej w Bydgoszczy. Epizod ten przedstawiono później ogółowi działaczy "Solidarności".

Joanna Stasińska:

Znajduję Wachowskiego na sali obrad i idę z nim do hotelu "Brda", gdzie w pokoju Wałęsy zaczynam przepisywać na maszynie moje notatki. Przez cały czas klucze do pokoju ma Mietek, który kursuje między KKP a "Brdą". Po zakończeniu KKP zabieram wszystkie kopie z wyjątkiem oryginału i idę do pokoju Zbyszka Bujaka, któremu jak wiem, bardzo zależy na relacji. Po drodze spotykam Gedymina Jabłońskiego (fotograf MKZ), który prosi mnie o klucz do mojego pokoju, bo zostawił tam aparat fotograficzny. Niemal równocześnie ze mną do pokoju Bujaka wchodzi Wachowski i mówi, że wszystkie kopie potrzebne są natychmiast przewodniczącemu i ekspertom, i praktycznie wyjmuje mi kartki z ręki. Usiłuję oponować, mówiąc, że przyniosłam je Zbyszkowi. Mietek odpowiada, że Zbyszek dostanie kopie z powrotem za moment, a w międzyczasie wracam do mojego pokoju i odkrywam, że oryginał i moje notatki zniknęły. Wracam do Bujaka i niemal płacząc ze złości mówię mu o tym. Bujak jest tym faktem wyraźnie zirytowany. Idę spać, w chwilę potem budzi mnie telefon. To Wachowski pyta, czy może do mnie przyjść, bo ma ważną sprawę, godzę się, ubieram, za chwilę stukanie. Wachowski zjawia się z butelką koniaku i prośbą, abym o tym co zaszło, nikomu nie opowiadała!

(Na podstawie Archiwum "Solidarności", t. 14)

Wachowski, który brał udział w połowie marca w tym posiedzeniu, miał także doprowadzić do tego, że na rozmowach "Solidarności" z rządem nie zjawił się prof. Andrzej Stelmachowski. Kiedy zrodziła się inicjatywa zaproszenia Stelmachowskiego i zwrócono się do Wachowskiego z prośbą o przekazanie domowego numeru profesora, ten odmówił, twierdząc, że obecność Stelmachowskiego nie jest już potrzebna. Powołał się przy tym na wolę Wałęsy, który miał stwierdzić, że poglądy Stelmachowskiego są radykalne. Wachowski prowadził wtedy szczegółowy notatnik, zawierający adresy wszystkich osób, które miały kontakt z Wałęsą i współdziałały z Przewodniczącym.

W połowie 81 r. pogłoski o agenturalności Wachowskiego i jego szkodliwym wpływie na prezydenta zataczają coraz szersze kręgi. Szczególnie uporczywie trzymają się tej wersji dawni działacze WZZ, którzy mówią głośno nie tylko o swoich podejrzeniach dotyczących Wachowskiego, ale także o powiązaniach samego Wałęsy ze strukturami SB. Szczególnej krytyce podlega zbyt uległa, zdaniem tej grupy, polityka Wałęsy wobec władz i fakt, że decyduje się on na rozmowy i paktowanie z rządem. Wachowski, który jest wszędzie tam, gdzie Wałęsa i nie odstępuje go na krok, jest postrzegany jako ktoś w rodzaju jego opiekuna przypisanego Przewodniczącemu przez bezpiekę. Jeździ wtedy nawet na spotkania na szczycie, towarzyszy np. Wałęsie podczas jego spotkania z generałem Jaruzelskim. Do wersji agenturalnej przychyla się w 81 r. m.in. Jacek Kuroń, który uważa Wachowskiego za specjalnego ochroniarza przydzielonego Wałęsie przez Kiszczaka. Kuroń dostrzega, że Wachowski "zna angielski, mówi o polityce Związku i jej uwarunkowaniach z dużym sensem i zrozumieniem rzeczy, zna karate, a do milicjantów z drogówki mówi takim tonem, że go słuchają". Zakłada, że Wachowski pełni swoją rolę na tyle jawnie, że jest o niej poinformowany Wałęsa. Według wersji Kuronia, która powstała po długiej i szczerej rozmowie z samym zainteresowanym, Wachowskiego "zafascynowała osoba Wałęsy, człowieka, który wziął na siebie odpowiedzialność za naród, a że był dobrym kierowcą, więc zgłosił się, a jego kandydaturę poparł Aram Rybicki". Podejrzenia, które Kuroń miał wobec Wachowskiego, uległy zdewaluowaniu w grudniu 81 r., wtedy to Wachowski miał przejść "test prawdy", który ostatecznie go oczyścił, przynajmniej w oczach Kuronia.

Tydzień przed wprowadzeniem stanu wojennego odbywa się w Radomiu zebranie Komisji Krajowej "Solidarności". Taśma z nagranym przebiegiem obrad trafia do resortu MSW, gdzie jest przesłuchiwana przez ówczesnego szefa, generała Kiszczaka, a potem przez Rakowskiego i Jaruzelskiego. W efekcie wykorzystano ją, upubliczniając w środkach masowego przekazu w celach propagandowych. Zaprezentowane fragmenty miały udowodnić konfrontacyjny charakter obrad i radykalną, linię Związku. Miejsce obrad wybrano w ostatniej chwili, praktycznie nie było więc możliwości, żeby założyć tam podsłuch wcześniej. Jak utrzymuje Kuroń, Wachowski wpadł na to, że przebieg obrad nagrał ktoś, kto był na sali i miał przy sobie magnetofon. Miał także przeprowadzić rozmowę z każdym uczestnikiem i rozrysować, kto w którym miejscu siedział, a następnie przesłuchując taśmę ustalić po natężeniu głosów, przez kogo została nagrana. Oprócz Kuronia nie potwierdził nam tego faktu nikt z uczestników obrad. Panuje też sprzeczna opinia co do tego, kto wykrył, że osobą pracującą dla MSW był w gronie szefów regionów młody szef "Solidarności" z Piły, Eligiusz Naszkowski. Według Kuronia to właśnie Wachowski

zdemaskował Naszkowskiego

i spowodował, że fakt ten stał się powszechnie znany. Sam Naszkowski zgodnie z doniesieniami prasowymi wyjechał z Polski krótko po stanie wojennym i zaginął po nim wszelki ślad. Eligiusza Naszkowskiego, agenta SB, którego lansował w "Solidarności" Wachowski, a potem kadrowego oficera, usiłowaliśmy odnaleźć m.in. w Paryżu, gdzie miał jakoby przebywać po wyjeździe z Polski. Na jego ślad nie trafiły jednak ani Konsulat Generalny RP w Paryżu, ani administracja francuska. Zwróciliśmy się też do prof. J. Koniecznego, szefa UOP, z prośbą, o udostępnienie nam niektórych materiałów archiwalnych MSW, umożliwiających rozwiązanie zagadki taśmy z Komisji Krajowej i rozpracowania Naszkowskiego przez członków "Solidarności", ale nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Dziś już wiadomo, że Naszkowski nie był jedynym agentem w gronie osób, które brały udział w tym posiedzeniu KK - oprócz niego nagrania dokonał jeszcze jeden tajny współpracownik SB. Wiadomo także, że Naszkowski znał dokładnie uplasowaną obok Lecha Wałęsy agenturę - raporty na ten temat zawierał przypuszczalnie siódmy, zaginiony tom jego przygotowywanych dla SB raportów.

Jan Olszewski:

Wydaje mi się, że ta taśma nie została rozpracowana przez Wachowskiego i to nie on zdemaskował Naszkowskiego. Fakt ten ustalony był niedługo po obradach Komisji Krajowej w Radomiu, ustalono wówczas dzięki wyemitowanej w środowiskach masowego przekazu taśmie, kto dokonał nagrania. Ustalił to jeden z członków Komisji Krajowej i na pewno nie było wówczas mowy o Wachowskim.

Bogdan Lis:

O Naszkowskim było wiadomo już kilka miesięcy przed grudniem i jego wpadką. Widziałem, jak stara się nawiązać bliższy kontakt z Wachowskim, być może po to, żeby udało mu się zbliżyć do Wałęsy. Chciał zbliżyć się także do mnie i wejść w sprawy międzynarodowe, ale miałem świadomość, że został przez kogoś rozpoznany jako agent. Tolerowaliśmy go, bo tego typu agentura jest kontrolowana, natomiast jej ujawnienie powoduje, że robi się afera i pozostali agenci wykonują różne, nie zawsze pożądane ruchy.

Naszkowskiego, o ile pamiętam, zdemaskował Karol Modzelewski, który siedział obok niego na Prezydium KK w Radomiu i rozpoznawał wydawane przez siebie dźwięki, które Naszkowski wyraźnie nagrał na taśmę.

"Sprawa Naszkowskiego" i rozpowszechniana wiadomość, że agenta zdemaskował Wachowski, spowodowałyby zapewne polepszenie atmosfery wokół jego osoby, gdyby nie to, że tydzień później struktury "Solidarności" zastaje stan wojenny. Wachowski jest wtedy w Gdańsku, ale nie przy Wałęsie - jeździ cały dzień po mieście z Józefem Duriaszem. 11 i 12 grudnia trwają dwudniowe obrady Komisji Krajowej "Solidarności", podczas których docierają do delegatów wiadomości o tym, że wokół Trójmiasta zauważono ruchy wojsk. Obrady kończą się około północy 12 grudnia, kiedy na salę obrad trafia już informacja o tym, że przerwano połączenia telefoniczne i teleksowe. Przewodniczący ogłasza koniec obrad i delegaci opuszczają pomieszczenie. Przed pierwszą w nocy Lech Wałęsa jest już w domu. Tego dnia na Pilotów nie odwiózł go, jak zazwyczaj, Wachowski. Kierowcę Lecha Wałęsy aresztowano w jego domu kilka minut po wprowadzeniu stanu wojennego. Informacja o tym trafia szybko do domu Wałęsów - około pierwszej pojawiają się tam osoby z sygnałami pierwszych zatrzymań. Zjawia się także Maria Wachowska. Płaczącą Marzenkę pociesza Danuta Wałęsowa, która mówi, że jej męża zatrzymano już tyle razy, że nic nie jest w stanie jej zaskoczyć. Lecha Wałęsę zabrano z domu na Pilotów kilka godzin później.

Asystent Przewodniczącego trafia, podobnie jak większość zatrzymanych w Gdańsku działaczy, do Strzebielinka. Od chwili, gdy zamknęły się za nim drzwi celi, jest przekonany, że niebawem znów znajdzie się na wolności. "Ktoś musi zawieźć Przewodniczącego do Warszawy - mówi współtowarzyszom niewoli - i będę to właśnie ja". I chociaż tym razem Wałęsa poleci do Warszawy samolotem, a nie pojedzie samochodem Mietka, to rzeczywiście po krótkim czasie Wachowski znajdzie się na wolności. Opuszcza Strzebielinek w dzień, 13 grudnia 1981 r.

Współpracownik Lecha Wałęsy z okresu "Solidarności":

Opowiadał mi ktoś, że była taka śmieszna scena w Strzebielinku. Wchodzi do celi, a tam Mietek leży na łóżku. Na pełnym luzie, w krawacie, kompletnie

"nie rozmundurowany".

Mogło to wynikać z ogólnie wówczas panującego bałaganu. Była rozmowa na ten temat, a on: "Ja i tak zaraz stąd wyjdę, przecież ktoś musi zawieźć Przewodniczącego do Warszawy". I faktycznie, w przeciągu krótkiego czasu, chyba jeszcze tego samego dnia, wyszedł.

Ks. Henryk Jankowski:

Poznałem go jako szofera "Solidarności" i zrobił na mnie wówczas wrażenie, myślę, że można tak powiedzieć, człowieka przebiegłego i sprytnego w każdej dziedzinie. Był bardzo chętny, jeśli chodzi o podejmowanie różnych wyjazdów z Przewodniczącym.

Ja wtedy nie zwracałem na niego uwagi, pamiętam tylko, że było dla mnie zaskoczeniem, że wypuszczono go z internowania pierwszego dnia. Nigdy w te sprawy nie wchodziłem, więc nie wiem jak to wyglądało, ale chyba nie wyszedł na prośbę Wałęsy. Nie był z Przewodniczącym w Otwocku, nie miał tam nawet prawa wstępu. Ja jeździłem tam do pana Wałęsy i nigdy go tam nie widziałem. Gdyby bywał, coś bym na ten temat wiedział.

Dzień po opuszczeniu Strzebielinku Wachowski pojawia się w Stoczni Gdańskiej. Towarzyszy Danucie Wałęsowej i ks. Jankowskiemu, którzy namawiają przygotowujących się do strajku generalnego robotników do zaniechania protestu. Wachowski przekonuje robotników, że powinni rozejść się do domów. Opowiada, że większość działaczy "Solidarności" przebywa w Strzebielinku, m.in. Andrzej Gwiazda, Anna Walentynowicz i członkowie władz Zarządu Regionu. Zostaje wtedy rozpoznany przez Annę Walentynowicz, która była wśród strajkujących robotników. Spytała ona, czy naprawdę Wachowski widział ją w Strzebielinku, na co Wachowski schował się za plecami Danuty Wałęsowej i ks. Jankowskiego. Kilka dni później zaufany szofer Wałęsy zjawia się w stolicy. Czeka tam na rozwój sytuacji i transport w inne miejsce.

Jarosław Kaczyński:

To było na samym początku stanu wojennego. Ja nie byłem internowany, po dziś dzień nie wiem dlaczego, ale nie byłem. Przyszedłem wtedy do Episkopatu, nie pamiętam po co, wtedy biegało się po Warszawie jak kot z pęcherzem. Pytam go, co tu robi, a on, że jedzie do Wałęsy. "Jak to - mówię - jedziesz do Wałęsy?" "Ano, po prostu. Wałęsa zapytany, kogo chciałby mieć przy sobie odpowiedział, że mnie, no i jadę do Wałęsy". To jest prawda, że został zwolniony z internowania, przebywał krótko w Strzebielinku i potem nie był już internowany.

Do tego jakby pójścia do Wałęsy nie doszło, ale jestem świadkiem, że tak rzeczywiście miało być i on czekał w Episkopacie na to, żeby go tam dalej, wtedy chyba jeszcze do Otwocka przekazano.

Jak twierdzi Wałęsa w "Drodze nadziei", według pierwotnych planów i na specjalne życzenie Przewodniczącego Wachowski miał rzeczywiście dołączyć do miejsca, w którym przetrzymywano szefa Związku i towarzyszyć mu w ośrodku odosobnienia. Pozostawałby z Wałęsą jako

adiutant Przewodniczącego

lub "ktoś w tym rodzaju". Zamiary te pokrzyżował w końcu sam Wałęsa, który przywieziony do Chylic, odmówił rozmowy z przybyłym tam premierem Rakowskim. Kiedy zaspanemu Wałęsie zaanonsowano przybycie Rakowskiego, szef "Solidarności" nie dosłyszał jego nazwiska i polecił funkcjonariuszowi BOR-u, który przekazał tę informację, zrzucenie intruza o nic nie mówiącym nazwisku "Makowski" ze schodów. Rakowskiemu przekazano to zapewne w dokładnej formie, bowiem według relacji autorów "Drogi nadziei" wściekł się i opuścił willę. Incydent spowodował zniesienie taryfy ulgowej Przewodniczącemu, a Wachowskiego nie dowieziono już do następnego miejsca, w którym znalazł się Wałęsa. Z powodu panującego bałaganu były kierowca nie został już powtórnie aresztowany i do końca stanu wojennego pozostawał na wolności "półoficjalnie pomagając żonie Przewodniczącego". Wrócił do Gdańska, do Marzenki, M-4 na Chylońskiej i dużego domu Wałęsów na Zaspie.

Współpracownik Lecha Wałęsy z okresu "Solidarności":

Pomoc ze strony Mietka była czymś naprawdę wielkim. To był układ całkowicie nieprzystępny, zamknięty. Określony krąg ludzi, którzy mają dostęp do domu Przewodniczącego.

W tym układzie Mietek praktycznie

zastępował Wałęsę.

Wymagało to od niego masę zachodu, to jest ta specyfika rodziny Wałęsów. Dankę interesują tylko małe dzieci, zajmuje się tylko nimi i je najbardziej kocha, starsze zostawiając jakby samym sobie. Mietek tym starszym praktycznie zastępował ojca i robił to dobrze. Był jedynym facetem, który funkcjonował w domu w sposób ciągły, stale. Wpływało to zapewne dobrze na Dankę, która ciągłe narzekała, marudziła i niezbyt dobrze odnosiła się do wszystkich, którzy się przez ten dom przewijali.

Danka ma dwa oblicza - telewizyjne, pogodne i miłe, na którym jest uśmiechnięta, życzliwa i szczera, i to drugie - domowe. W tym wcieleniu potrafi być złośliwa, wścieka się na byle drobiazg. Ostatnio borowcy mówią o niej "Alexis".

Wachowski dzieli swój czas między rodzinę a dom Wałęsów, do którego jeździ prawie codziennie. Pomaga Danucie Wałęsowej, zajmuje się poważniejszymi zajęciami gospodarskimi, bierze udział w rozdzielaniu przychodzących z zagranicy paczek. Nie jeździ do Arłamowa, gdzie jest internowany Wałęsa. Nie ma tam prawa wstępu - u Wałęsy bywa jego żona i dzieci, przedstawiciele hierarchii kościelnej, ks. Jankowski i biskupi - ale nie Mietek. W tym czasie nabywa nowe auto - peugeota. Wciąż opiekuje się dziećmi Wałęsów. Zostaje też obok ks. Jankowskiego jednym z dwóch ojców chrzestnych urodzonej w 82 r. córki Lecha Wałęsy - Wiktorii. Cały czas jest pracownikiem postawionej w stan likwidacji majątkowej "Solidarności". W dokumentach zanotowano, że przestał pracować w Związku dopiero 31 marca 1983 r., chociaż 31 lipca 1982 r. rozwiązano z nim w trybie natychmiastowym umowę o pracę.

W uzasadnieniu tej decyzji podaję, że naruszył Obywatel w sposób ciężki podstawowe obowiązki pracownicze, w szczególności nie wykonał obywatel dotychczas polecenia służbowego, które dotyczyło niezwłocznego przekazania na wyznaczony parking strzeżony samochodu osobowego marki Fiat-125p - nr rej. GDX-861B, stanowiącego własność NSZZ "Solidarność".

Ponadto, bez uzyskania zgody zakładu pracy, podjął obywatel inną pracę (która nadal jest wykonywana), naruszając w ten sposób przepis art. 101 k.p.

Pełnomocnik Wojewody do spraw Zarządu Majątkiem KK i ZR

Nie wiadomo jaką pracę podjął wtedy Wachowski. Starał się o zatrudnienie, ale odrzucił propozycję pełnomocnika wojewody do spraw zarządu majątkiem "Solidarności", który zapewniał mu zatrudnienie w uspołecznionym zakładzie pracy. Być może Mieczysław W. zaczął już starać się o pracę w spółdzielni KOD. Według niektórych źródeł miał wtedy opuszczać Polskę i wyjeżdżać do Wielkiej Brytanii, bardziej prawdopodobne jednak jest, że do momentu odejścia od Wałęsy nigdzie nie wyjeżdżał, rzadko opuszczając nawet Trójmiasto. Pisze kolejne pisma do likwidatora i odwleka moment ostatecznego skreślenia z listy płac. 3 listopada do jednostki nadzorującej likwidację "Solidarności" trafia podanie, w którym Wachowski informuje, że został powołany do odbycia ćwiczeń wojskowych:

Uprzejmie informuję, że zostałem powołany do odbycia ćwiczeń wojskowych na okres 90 dni od dn. 5 XII 1982 r. w jednostce wojskowej nr 3466 Czerwony Bór k /Łomży (karta powołania nr 384642 Emisja D Seria IV z dn. 29 V 82)

Do trzymiesięcznego przeszkolenia wojskowego jednak nie dochodzi, podobnie jak nie doszło nigdy do odbycia przez Wachowskiego normalnej służby wojskowej.

Lech Kaczyński:

Wałęsę wypuszczono prawie od razu po śmierci Breżniewa, w połowie listopada 82 r. Ja byłem tam dwa, trzy tygodnie później, wtedy mi zresztą Wałęsa zaproponował współpracę. Kiedy po raz pierwszy zjawiłem się w domu państwa Wałęsów, Mietek już tam był. Z tego co wiem, cały czas zajmował się tam domem, więc nie wyobrażam sobie, żeby mógł być w tym czasie w wojsku. Chyba, że był wtedy tam nie dłużej niż godzinę. Ale oszukiwanie likwidatora nie uchodziło wówczas za grzech.

Wałęsa po opuszczeniu Arłamowa pod koniec 82 r. jest w zupełnie innej sytuacji niż przed internowaniem. Sam o sobie mówi wtedy "trybun pozbawiony trybuny", ma być osobą prywatną, bez doradców, oddanych ludzi, bez zaplecza intelektualnego, które jest wciąż izolowane od Gdańska. Wałęsa zamienia duży pokój swojego domu na sekretariat, w którym urzęduje Bożena Rybicka. Prowadzi ona dziennik, do którego trafiają zapisy wszystkich wyjazdów, czynności, spraw do załatwienia i spotkań. Prawo dokonywania wpisów miał każdy, kto znajdował się w mieszkaniu. W dzienniku pojawia się także Wachowski i poczynione jego ręką zapiski.

Na początku 1983 r. Wałęsa wymienia Wachowskiego jako jedną z najważniejszych osób w swoim otoczeniu i jednocześnie człowieka, który razem z innymi programuje jego działania. Za dwa filary, które służą Wałęsie doradztwem i koordynują działalność, uważa się wtedy Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka. W Gdańsku najważniejsi są Bożena Rybicka i jej brat Arkadiusz oraz Wachowski. Niedługo po powrocie Wałęsy zacznie się dla Wachowskiego nowy etap - zapowiedzi jego odejścia pojawiają się już w pierwszych dniach po powrocie Przewodniczącego. W "Drodze nadziei" Wałęsa wspomina, że Wachowski miał być wtedy szarpany przez SB i wielokrotnie nakłaniany do współpracy, nękany telefonami i szykanami administracyjnymi. Mimo to na razie nie rezygnował z bycia przy Wodzu i swoich wpływów. Wraca do pozycji nieformalnego sekretarza Wałęsy i jego asystenta - chwilowo i na kilka miesięcy.

Lech Kaczyński:

W pierwszym okresie po wyjściu Wałęsy takim sekretarzem była Marysia Maruszczykowa, córka Władysława Siły-Nowickiego. Jej stosunki z Wachowskim nie układały się zupełnie dobrze i tu mogę zacytować, bo Wachowski powiedział mi to w okresie, kiedy zacząłem współpracę z Wałęsą:

"wymiksowałem Maruszczykową".

Wyraźnie demonstrował mi, kto tu rządzi. To jest pewne i to doskonale pamiętam.

Potem, kiedy zniknął, widziałem go dwa razy na imieninach Wałęsy. To nieprawda, że bywał tam regularnie, na pewno nie zjawiał się każdego roku.

Podobnie jak inni, Wachowski jest wielokrotnie zatrzymywany i przesłuchiwany. Jak sam opowiada, w takich sytuacjach radzi sobie znakomicie, tak samo jak w 81 r., kiedy jeszcze jeździł z Wałęsą po kraju. Potrafił nie tylko kłócić się z funkcjonariuszami, ale także żartować z nimi i sugerować, że nie zostało popełnione wykroczenie.

Mieczysław Wachowski:

Spałem tyle, co w samochodzie, byłem zmęczony, więc przyjechałem do domu, wykąpałem się i zaraz przyleciał ktoś po mnie: "Jedziemy do Jeleniej Góry". Jeszcze mnie zatrzymała po drodze drogówka z uwagami, że za szybko jadę, na co odpowiedziałem: "Wie pan, śpieszę się, przewodniczącego odwiozłem do domu i gnam do siebie spać, bo ledwo żyję, ale mam tu coś dla pana do czytania" - i dałem mu biuletyn "Solidarności" z Rzeszowa i miejscowe z Gdańska. A on na to: "Co mi pan tutaj daje!" "No, zamiast mandatu

masz pan tu ode mnie prezent".

I na tym się skończyło.

(Droga nadziei, s. 208)

Piotr Milewski:

Gdzieś w połowie lat 80., kiedy jeszcze pracował dla Wałęsy, SB zaaresztowała jego samochód. Podczas przesłuchania na tę okoliczność (pretekstem było chyba jakieś wykroczenie drogowe), nie reagował na pytania przesłuchującego go oficera SB, patrzył spokojnie w okno i robił wrażenie nieobecnego. Kiedy zirytowany oficer zapytał go, o czym myśli, Mietek odpowiedział: "Właśnie przerwał mi pan odmawianie trzeciej cząstki różańca". Mietek jest dobrym aktorem. Potrafi dopasować się do otoczenia - często jest to potocznie mówiąc: szpanowanie. Ale są chwile, kiedy jest naturalny, otwarty, szlachetny.

Tym potrafił ująć i zyskać zaufanie.

Zanim Wachowski odszedł na dobre od Wałęsy, przeszedł jeszcze jedno aresztowanie. 6 maja zatrzymano go w Warszawie przy okazji spotkania środowisk związkowych. Już wtedy mówiło się wśród najbliższych Wałęsie osób, że Wachowski planuje odejście od Przewodniczącego. Wypowiadał się w różnych okolicznościach, że polityka już go nie interesuje, a to co robi teraz Wałęsa, trudno nazwać czymś poważnym. Twierdził, że tęskni za domem i spokojnym życiem, ma dosyć niepewności, zatrzymywania i szykan. Jego żona spodziewa się dziecka, pragnie zapewnić jej spokój i opiekować się całą trójką potomków. Dawnym współpracownikom podaje różne powody i różnie tłumaczy motywy.

Jeździ jeszcze na niektóre akcje, ale są to już ostatnie dni jego działalności.

Fiat stanął na parkingu przy ulicy Kruczej. Stąd już było blisko do mieszkania Władysława Siły-Nowickiego, gdzie gdańszczanie mieli spotkanie. Na podwórzu stal zaparkowany peugeot, w klatce jakiś młody mężczyzna wyglądał na podwórze przypatrując się wyraźnie wchodzącym. W pokoju, do którego wprowadziła córka gospodarza, byli wszyscy: Lech Kaczyński, Merkel, Wachowski, Rybicki i Kinaszewski, a także Stanisław Rusinek z Regionu Mazowsze.

W gabinecie mecenasa przy dużym okrągłym stole częstowano ciastem i kawą. Wachowski podszedł do okna wychodzącego na ulicę. Przyłożył do ucha niewielkie radyjko tranzystorowe przestrojone na zakres fal używanych do kontaktowania się przez milicję i służby pogotowia ratunkowego.

"Mamy już niewiele czasu - powiedział zwracając się do pozostałych siedzących w głębi pokoju. - Blokują cały kwartał ulic i ogłaszają koncentrację jakiś brygad specjalnych w tym rejonie".

(Droga nadziei, s. 309)

Lech Kaczyński:

Na początku maja nas zatrzymano, Wachowskiego też. Zachowywał się z całkowitym spokojem. Zanim nas umieszczono w celi, byliśmy wodzeni po różnych pokojach po całym budynku, niżej i wyżej i to trwało mniej więcej od wieczora do rana. I dopiero rano zamknęli nas w celach - początkowo w malej, przejściowej, potem rozprowadzono nas do innych i wtedy zostaliśmy rozdzieleni. Natomiast w tej malutkiej celce, gdzie jeszcze z nim byłem, pamiętam, że dowcipkował i zachowywał się ze spokojem.

Zaraz potem było to zdarzenie z samochodem. Stoję na przystanku, żeby złapać taksówkę i nagłe jedzie peugeot Wachowskiego. Zauważyłem go z dość dużej odległości i ze zdumieniem, bo posuwał się z prędkością 40 km/h, normalnie zaś jeździł bardzo szybko. Kiedy przejeżdżał koło mnie, zatrzymał się i krzyknął: "wsiadaj". Spytałem, co się dzieje, a on odpowiedział, że jadą za nim i tylko patrzą, żeby zabrać prawo jazdy. Jechaliśmy, już tak zgodnie z przepisami, aż na Zaspę. Powiedział mi wtedy, że usiłują go złapać na byle jakim przekroczeniu przepisów i odebrać prawo jazdy. I według tej oficjalnej wersji, którą już jednak nie od niego poznałem, bo zaraz potem się rozpłynął, to właśnie prawo jazdy zabrano mu niedługo później, gdzieś na obwodnicy za przekroczenie szybkości o dwa kilometry. Zacząłem się o to dopytywać i powiedziano mi, że kiedy Mietka złapali, zaproponowali mu, że jeżeli zerwie z Wałęsą, to dostanie prawo jazdy z powrotem. Mietek wtedy z charakterystycznym dla siebie sposobem bycia miał oświadczyć, że jeżeli powiedzieli mu, żeby

odciął się od Wałęsy

to on się tak po prostu odciął.

Słyszałem też inną wersję. Miał stwierdzić, że z bycia przy Wałęsie nie będzie teraz miał ani wpływów, ani pieniędzy, więc po co to kontynuować. To był rzeczywiście okres upadku pierwszych nadziei na przełamanie stanu wojennego. To już nie były czasy, kiedy w internacie niektórzy koledzy tłumaczyli klawiszom, że na wiosnę tamci będą gdzieś tam w kamieniołomach tłuc kamienie.

Były współpracownik Lecha Wałęsy:

U Lecha zawsze są powroty, zawsze można wrócić i na nowo otrzymać kredyt zaufania. Nie ma tak, że się odchodzi i nie można już wrócić. Ale dobrowolnie odejść? To jest dopiero dziwne.

Wtedy były różne procesy, warszawski, KOR, spekulowało się, że może będzie proces Lecha, że był przesłuchiwany, że coś tam mówił. Wałęsa wrócił wtedy do pracy w stoczni. Nie odbyło się to bez zgrzytów. Nie chciało mu się pracować, po prostu nie wyobrażał sobie, że wróci do roli zwykłego robotnika. Za żadne skarby nie chciał iść do roboty, wymyślał różne zwolnienia, niedyspozycje, cuda-niewidy. Dwa razy ściągano z Warszawy Mazowieckiego, żeby namawiał go do pracy.

Kiedy Wałęsa zaczął pracować, dla Mietka nie było już miejsca. Lech jechał na siódmą rano do stoczni, wychodził po ośmiu godzinach pracy, jadł obiad, drzemał dwie godzinki... Zostawało mu na sprawy publiczne dwie, trzy godziny, bo oni tam chodzą na Polanki wcześnie spać. O dziewiątej wieczór widywało się go już w piżamie. W tym czasie spotykał się z ludźmi, rozmawiał. Mietek nie mógł się w ten układ wpasować, czynniki umożliwiające mu funkcjonowanie i pozycję przy Lechu przestały działać. Być może to, że Wałęsa wrócił do stoczni, było jednym z powodów odejścia Mietka.

Marian Terlecki:

Jesienią 83 r. zacząłem bywać w domu Wałęsów na Pilotów, było to krótko przed Noblem. Mietek pojawia się tam sporadycznie, ale dawało się zauważyć, że coś jest nie tak. Nie żartował, przestał być duszą towarzystwa. Był jakby w nie najlepszej formie. Potem zniknął.

Wysoki urzędnik Kancelarii Prezydenta:

Jego rozstanie z Wałęsą było dość niespodziewane i gwałtowne. Podobno doszło do kłótni, chodziło chyba o sprawy finansowe. Wałęsa potem wspominał żartobliwie:

"agent był, to go wyrzuciłem".

Potem Wachowski prowadził własny interes i ciężko pracował. Zatrudniał parę osób i był bardzo wobec nich wymagający. U Wałęsy pojawiał się rzadko, a ten trzymał go na dystans. To Wałęsowa zawsze okazywała, że go bardzo lubi.

Współpracownik Lecha Wałęsy z okresu "Solidarności":

Szukał jakiś pieniędzy, żeby kupić dom. Potem okazało się, że udało mu się. Był to dom na Wąsowicza, w którym mieszka do dziś. To była typowa jak na owe czasy dla kupowania domu kwota, czyli chyba kilka tysięcy dolarów. Kupił dom i zniknął jak kamfora. Henryk Ogryczak, który został wówczas wyrzucony z pracy, organizował z dwoma kumplami spółdzielnię KOD i Wachowski prowadził punkt usługowy tej spółdzielni - przyjmowanie opon do renowacji.

Dlaczego zniknął? Nie wiem. Możliwe były naciski SB. Nie wiem, czy były, ale mogły być. Ostatecznie to była atrakcyjna dla służby bezpieczeństwa postać. Mieć dotarcie do kogoś tak bliskiego Wałęsie.

W 1983 r. Mietek ostatecznie postanawia, że żadna polityka nie będzie go interesować. Chce odejść od Wałęsy i odchodzi. Będzie zajmował się domem, który niebawem kupi, hodować warzywa i prowadzić własny interes. Wałęsa nie próbuje go zatrzymać. Nie ma mowy o angażowaniu się w struktury podziemne, liczy się tylko własny interes. "Dobra, dobra - słyszy od Wałęsy, kiedy usiłuje usprawiedliwić swoje odejście - idź do siebie i zajmij się domem. Wrócisz do mnie, jak mi będziesz potrzebny. Jak już zostanę prezydentem".