Komiks Fantastyka - 1989

 

 

Maciej Parowski

Ostatni komik Peerelu

 

1

Miała być w tym miejscu rozmowa - o Mleczce, o pokoleniu - ale rzecz nam wg Mleczki nie wyszła. W 1978 r. Sławomir Magala przeprowadzał, zamówiony przeze mnie, wywiad z Mleczką do "Razem"; gadali-gadali, skończyło się na szkicu, jak dzisiaj. W kwietniu '80 ukazało się interwiev Mleczki dla "itd" - są tam pytania Zofii Zaremby i odwarknięcia indagowanego: Jest pan cyniczny, a pana rysunki są bezkompromisowe... Nie jestem cyniczny, a rysunki są kompromisowe... Kobyliński powiada, że stanowi pan ogniwo w sztafecie mistrzów polskiej satyry: Grus, Zaruba. Mleczko... Możliwe... - cytuję z pamięci.

Teresa Krzemień, pierwsza dama polskiego wywiadu, patrzyła ze zgrozą jak podczas autoryzacji Mleczko demoluje tekst, zmieniając odpowiedzi i pytania. Mnie też przestrzegał, że tak może się skończyć - było gorzej, zakwestionował całość.

Mleczko w ogóle ogania się od dziennikarzy, choć współpracował z nimi w niezliczonych redakcjach. Nawet widać tę niechęć na obrazkach: WIOSNA IDZIE, REDAKTORKI ZROBIŁY SIĘ BARDZIEJ NAMOLNE. Albo: BADA PAN OPINIĘ PUBLICZNĄ I PYTA PAN CO MI SIĘ NIE PODOBA? PAN MI SIĘ NIE PODOBA. Albo szydzi z interwiev telewizyjnego: NIECH PAN ZROBI BYLE CO, A JA TO UCHWYCĘ NA GORĄCO.

Broniąc się przed takimi idiotyzmami, Mleczko zasłania się swą robotą jak tarczą. On jest od rysowania i wymyślania dymków (nad jednym siedzi czasem tydzień), my od pisania. Z jakiej racji miałby dyktować nam teksty i samodzielnie opisywać fenomen swojej osoby i dzieła?!

2

Była mowa o fenomenie, należałoby tu także wprowadzić pojęcie przełomu.

U nas zaczęło się to na początku lat siedemdziesiątych. Na Zachodzie od 1968 roku szalał underground - rysunek, komiks, świadomie brzydkie, agresywne, prowokujące, o treści nieprzyjemnej, odsłaniającej czarne strony jednostki i społeczeństwa. Amerykanin Crumb był najwybitniejszym przedstawicielem tej szkoły. Pojęcie "punk" jeszcze wtedy nie istniało, zjawi się potem.

W Polsce najbardziej widoczni przedstawiciele nurtu, to czwórka Andrzejów: Czeczot, Dudziński, Krauze i Mleczko. Zaczęliśmy więc mówić o komiksie czarnym, intelektualnym. Dziś używamy określenia bardziej precyzyjnego - cartoon, bądź strip. Komiks właściwy, swoiste wideo na papierze, igra z przestrzenią i czasem, buduje swe światy i fabuły na planszach, które winny ożywać przed oczyma czytelnika. Cartoon celuje w inny efekt - przedrzeźnia rzeczywistość, nie imituje ruchu poklatkowym kadrowaniem. Też operuje rysunkiem i dymkiem, ale zamyka się najczęściej w jednym obrazku; gra w sensy, w satyrę, w złośliwość, w pastisz, nie w komiksową iluzję.

Skąd to się wzięło? Na Zachodzie grafika underground była dzieckiem kontestacji i kontrkultury - pozy czy gestu odrzucenia, jaki zablokowane powojenne pokolenia fundowały dobrze usadowionym w społecznych siodłach podtatusiałym weteranom i bohaterom. Dziś okazuje się - także pseudobohaterom. Kontestacja była zjawiskiem zrozumiałym i trochę jednak przerażającym; piszą i mówią o tym np. Miłosz i Kołakowski w wywiadach dla "Tygodnika Powszechnego". Polegała na histerycznym zakwestionowaniu wielu wartości, na nihilizmie, także na chamstwie. Bliskim krewnym kontestacji był terroryzm, który zaczął się pienić wkrótce potem i miał podobne inspiracje ideowe.

U nas, inaczej. Czarne rysunki czwórki Andrzejów stawały właśnie w obronie wartości - naciąganych, deprawowanych, ośmieszanych przez niemądrą politykę społeczną. I tu i tam wyjściowym doświadczeniem pokoleniowym rysowników undergroundowych był rok 1968. Ale u nas młodzi wyszli wtedy na ulice nie po to, by demolować i wywalczać seksualną swobodę. Reagowali naiwnie na cyniczne zagrania polityków, którzy, nie umiejąc się pogodzić z koniecznością odejścia i zmiany, dalej niszczyli polską kulturę, gospodarkę i rwali więzi społeczne.

3

Twórcy nie lubią rozważać swego dzieła w tych kategoriach. Rysownik i jego praca jako owoc społecznych napięć, konfliktów i zewnętrznych wpływów - to nie jest diagnoza, która mogłaby satysfakcjonować artystę.

Istnieją, szkicując to bardzo ogólnie, dwie teorie ewolucji. Ewolucji artystycznej także. Pierwsza mówi, że organizmy zmieniają się pod wpływem środowiska i że się w ten sposób do niego dopasowują. Druga - że to biologia sama z siebie generuje przypadkowe zmiany (mutacje) i że w środowisku wybijają się i najlepiej rozmnażają te organizmy, które są doń w wyniku owych mutacji dobrze dostosowane. Dlatego to nowe artystycznie fale zjawiają się z nowymi generacjami.

Teoria druga jest bardziej wyrafinowana i bardziej nowoczesna. I bliższa chyba prawdy. To fakt, Mleczko i pozostali byli od razu inni; rysowali inaczej, ciekawiej, nowocześniej niż rysownicy z pokoleń Lengrena, Flisaka, Ferstera, Ziomeckiego czy Ha-Gi... Byli więc inni, ale i lepsi, bo lepiej dostosowani do rzeczywistości. Zanim się pojawili, satyra w Polsce polegała na tym, że słoneczko doskonałości stanęło u nas w zenicie, tylko występują tu i tam drobne niedociągnięcia (np. kelnerzy biją; albo pracownicy społeczni kradną i fuszerują) i satyrycy mają to napiętnować bez dociekania ogólnych mechanizmów. Przedtem, w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, satyra miała zadania jeszcze prostsze: krwawy kat rewolucji Tito, militarysta Truman, złowrogi kułak, zapluty karzeł, prywaciarz... Co tu dużo gadać, pokolenia poprzedników Mleczki miały piórka i głowy z lekka zdeprawowane.

Czterej muszkieterowie undergroundu rysowali nowocześnie, agresywnie, ale też myśleli inaczej. Stawało się to, pamiętam, na moich oczach. W 1972 roku redaktor tygodnika studenckiego "Politechnik" zilustrował felietonik dla studentów pierwszego roku obrazkiem nadesłanym z Krakowa przez nieznanego Mleczkę: oniemiały Hamlet trzyma w dłoni czaszkę Yoryka, która stanowczo oświadcza: BYĆ, DURNIU! To jeszcze zabawa formą. W tym samym czasie redakcja odrzuciła Mleczce inny rysunek: Ułani szarżują z uniesionymi w górę szablami, a jeden filozofuje w biegu: JEZUS MARIA! ZNOWU NIE SPRAWDZIŁEM CZY WALCZYMY ZA SŁUSZNĄ SPRAWĘ. Mleczko powtórzy tę wątpliwość w kilku obrazkowych wariantach.

Takie pomysły nie przychodziły raczej do głowy rysownikom z poprzednich pokoleń. Klimat czasów, w których wypracowywali swą kreskę i filozofię był mniej sympatyczny, a wątpliwości zasadnicze na pewno źle widziane bądź wręcz niedopuszczalne. Mleczko, Sawka i paru innych wchodzili do rysowania przez furtkę tzw. prasy studenckiej ("Student", "itd", "Politechnik") - mogła ona często drukować rysunki, które inni musieli odrzucać. Taka była polityka władz, zezwalających w wydzielonych niskonakładowych periodykach na postawę młodzieńczej gniewności. Podobnie działo się w tzw. studenckim teatrze i kabarecie, oglądanym przez nielicznych - Teatr ósmego dnia, Salon Niezależnych, STU, łódzkie Siódemki... Wszystkie te agendy działały na zasadzie emocjonalnego wentyla dla młodej elity. A rzeczywistość za oknem, coraz bardziej skrzekliwa i zakłamana, tandetna i bryndzowata sprawiała, że język artystyczny w tych wydzielonych miejscach sublimował się i gęstniał od znaczeń. . 

4

Czy zagraniczna szkoła undergroundu odegrała tu rolę znaczącą, czy mogła być lekcją stylu?

Może w przypadku Dudzińskiego, ten był od początku najbardziej "zachodni". Czeczot, najstarszy z nich, zaczął się przed undergroundem; przetworzoną konwencją ludowych makatek zilustrował już wydanie Szwejka z 1970 roku. Krauze też chyba nie. Mleczko wychodził od czego innego i poszedł znacznie dalej. Jeśli rzecz u nas zaczęła się wkrótce po Zachodzie, jeśli nasi coś z tego oglądali w światowych magazynach, przeciekających tutaj przez żelazną kurtynę, to problemy polskiej szkoły były własne. Rysunek, mimo zewnętrznych podobieństw, indywidualny; jego funkcje odmienne. Tam bywała to zabawa w destrukcję, u nas żmudna obrona wartości i dawanie świadectwa. Kiedy dziś rozglądamy się za artystycznym zapisem czasu budowy "drugiej Polski", znajdziemy go właśnie w kilku książeczkach czwórki Andrzejów, w starych rocznikach "itd", "Polityki", "Studenta", "Szpilek", "Przekroju" (Mleczko), "Kultury" (Krauze), "Literatury" (Czeczot, Dudziński).

Istniały oczywiście wpływy i próby dialogu. Najsłynniejszy rysunek kontestacji zachodniej (ja poznałem go jako zdjęcie we francuskim magazynie z 1972 r.) - to dwa kopulujące nosorożce, a nad nimi hasło: MAKE LOVE NOT WAR. Tak zachodni kontestatorzy walczyli z militaryzmem. Nieco później Krauze zrobił obrazek-nalepkę na studencką FAMĘ-74: dwa ptaki kopulujące "twarzą w twarz", PTAKI JAK LUDZIE. To znowu, czy może jeszcze, zabawa formą. W maju '81 w "itd" dał Mleczko najlepszy rysunek z tej serii przedstawiający nosorożca na żyrafie: OBYWATELU, NIE PIEPRZ BEZ SENSU.

Od tygodnia trzymam ten obrazek na biurku i przyznaję, zafascynowany pomysłem (kogo, nawiasem mówiąc, symbolizuje jedno zwierzę, a kogo drugie?) nie od razu spostrzegłem, że jest to także pierwszorzędnie narysowane. Żyrafa gwałcona przez nosorożca ma taki "wyraz twarzy", jaki powinna mieć: zaskoczony, zażenowany, przerażony i... trochę jednak erotyczny. Po nosorożcu także widać, że wpakował się w sytuację, która go, łagodnie mówiąc, przerasta. Czy wyobrażacie sobie państwo taką scenę narysowaną przez Lipińskiego? Albo Lengrena?

Pomyślałem teraz, że underground stylistycznie pomógł naszym niewiele, ale odegrał znaczącą rolę jako alibi. Maskował społeczną krytykę, jako graficzną grę, a więc stwarzał wygodny precedens. "Tak się teraz wicie-rozumicie rysuje na świecie, chłopaki nadążają, nie będziemy ich w tym przecież hamować". Toteż kiedy Mleczko narysuje już w połowie lat siedemdziesiątych Wernyhorę wpatrzonego w przyszłość i wołającego głosem rozpaczy: WIDZĘ JAJA PO 150, obrazek, jak to mówią, przejdzie, ukaże się, ale nikt prawie nie potraktuje proroctwa poważnie. Dobry żart tynfa wart. Bo jaja były wówczas po jeden złoty osiemdziesiąt groszy. W sezonie letnim. Zimą - po dwa czterdzieści.

W Mleczce kłębi się wiele natur, spróbuję za pomocą astrologii przyjrzeć się przynajmniej dwu z nich.

Mleczko jest chińskim Szczurem i europejskim Koziorożcem. To pierwsze każe mu być krytycznym, niespokojnym i niezadowolonym; Szczury są mistrzami w stwarzaniu kłopotliwych sytuacji i kwestionują wszystko. Spod tego samego znaku (i rocznika) jest np. dwójka najciekawszych reżyserów kina tzw. moralnego niepokoju - Agnieszka Holland i Janusz Kijowski. Natomiast Koziorożec upomina się o wartości, o hierarchię autorytetów, o porządek moralny, o ład. Gdy Szczur burzy i szydzi, czerpiąc z braku złudzeń i sarkazmu racje swego istnienia, Koziorożec, patrzący na ruiny, cierpi, a poczucie odpowiedzialności każe mu rekonstruować co się da. Szczur w Mleczce ćwiczy bezlitosne, rentgenowskie spojrzenie, w tym samym czasie Mleczko-Koziorożec cyzeluje graficzną formę rysunków. Jeden wymyśla dymki i sytuacje, a drugi robi obrazki. Pierwszy odpowiada za żyletkowy intelekt, za zgrywę; drugi za ciężką, zwalistą postać artysty (KTT nazwał ją postacią knechta). I tak dalej.

Oczywiście można artystyczną psychoanalizę przeprowadzać inaczej. Andrzej Wajda np. wyprowadza fenomen Mleczki z miejsca, które on zamieszkuje. Będzie to zastosowana do krytyki teoria ewolucji nr 1:

"Masowy bohater rysunków Mleczki wymaga odpowiedniego tła, dlatego Artysta mieszka w Krakowie. Na tle Wawelu, Kościoła Mariackiego i pomnika Mickiewicza jego bohater rysuje się wyraźnie jako twór naszych czasów, przypominając nam nieśmiało kim byliśmy i dokąd idziemy. Dlatego wszelkie podróże poza nasz kraj są Artyście zbyteczną stratą czasu. Cóż tam zobaczy? Czego ma szukać skoro wie, że świat dzisiejszy może mieć swoje polityczno-artystyczne centrum absolutnie wszędzie w zależności od nieszczęścia i przypadku. Dlatego siedzi w domu (...).

Andrzej Mleczko jest u nas artystą, który pokazał straszną siłę, zdolną zdławić wszystkich, którzy dziś jeszcze śmieją się z niej niezależnie.

Tak! nasz artysta to prorok! którego sztukę oglądać jest naprawdę śmieszna i straszno zarazem i za to go właśnie kochamy. (3.7.1986)

Jak widać obie teorie ewolucji dopełniają się i pomagają zrozumieć fenomen Mleczki. Podobnie uzupełniają się dwa częściowo ze sobą sprzeczne temperamenty Koziorożca i Szczura, owocnie współpracujące nad jednym dziełem. Nad dziełem - tak - jest ono rozległe i imponujące; niestety Szczurowi skrzyżowanemu z Koziorożcem bardzo trudno jest udzielać wywiadów. Pierwszy musi zakwestionować i wyśmiać to, co w wypowiedzi drugiego okaże się deklaracją działań konstruktywnych (np. artystycznym zamiarem wymierzenia sprawiedliwości naszemu światu), bowiem Szczur jest mizantropem a nad konstrukcję przedkłada destrukcję. Natomiast drugiego niepokoi i zawstydza zjadliwa postawa pierwszego - wolałby ją ukryć. Dlatego, co jeden wyzna, tego drugi nie zautoryzuje. I odwrotnie.

Teorie, jak ta, mówią o przypadkach ogólnych. Jednostka im się wymyka. Szczurów skrzyżowanych z Koziorożcami są w Polsce tysiące. Mleczkę mamy jednego.

"Straszna siła zdolna zdławić nas wszystkich".

Mleczko pokazywał przez lata jacy jesteśmy naprawdę. Jakimi się staliśmy? jakimi nas zrobiono? na co się stopniowo w większości godziliśmy?... Brzydcy, śmieszni, wyrachowani, nadęci i zarazem wydymani przez historię, Ducha Czasu, geopolitykę i przez samych siebie. Widać w świecie jego rysunków inwazję biurokratycznego języka i myślenia, schamienia, skarlenia - we wszystkie dziedziny naszego życia. W najczarniejszych snach Mleczko musi czasem podejrzewać, że jego twórczość może być uznana za nobilitację tego zjawiska. Szczur w Mleczce to olewa, ale Koziorożec budzi się wtedy zlany potem.

Akcja rysunków Mleczki dzieje się w urzędzie, w pokoju z telewizorem, w knajpie, w gabinecie lekarskim, w kawiarni, w gabinecie decydenta, na zakładowym zebraniu, na polskiej ulicy, w łóżku... Krótko mówiąc, we wszystkich tych miejscach, w których od lat przebiega nasze życie codzienne, i które to miejsca, z wyjątkiem łóżka, pozostały przez polską sztukę właściwie nie opisane. Mleczce udało się to połączyć w jeden nierozerwalny węzeł; W DOMU CZUJĘ SIĘ JAK W PRACY, W PRACY CZUJĘ SIĘ JAK W KNAJPIE, W KNAJPIE CZUJĘ SIĘ JAK W DOMU - PANIE DOKTORZE.

NAJPIERW NAS OCHRZCILI, POTEM BYŁY ZABORY I DRUGA WOJNA ŚWIATOWA, ALE PRAWDZIWY CYRK ZACZĄŁ SIĘ DOPIERO PÓŹNIEJ.

...I WTEDY PRZYSZEDŁ MÓJ WIERNY JAN I MÓWI: COŚ SIĘ NIEDOBREGO KROI, PANIE HRABIO - wyznaje żebrak włóczędze.

ŻEBY PRZYNAJMNIEJ PRZY WSZYSTKIM BYŁO NAPISANE CZY TO NA POWAŻNIE CZY NA JAJA...

Nie było napisane. Możliwe okazywały się nawet takie sytuacje: Z DNIEM DZISIEJSZYM WPROWADZA SIĘ NASTĘPUJĄCE PRZYSŁOWIA I PORZEKADŁA LUDOWE. I takie: JESTEM KONTROLEREM, KONTROLUJĘ WSZYSTKO W PROMIENIU STU METRÓW OD TEGO SŁUPKA. Oraz takie: STAŃCZYK WKURZONY, CENZURA ZDJĘŁA MU NUMER O PRZYJAŹNI POLSKO-PRUSKIEJ.

W 1978 roku w domu jednego z redaktorów "itd" (obecnie na Zachodzie) widziałem rysunek, który się w piśmie wówczas nie zmieścił: Mąż i żona w toalecie, z klozetki wystaje piramidka balasków: ZROBILIŚMY DUŻO, ZROBIMY JESZCZE WIĘCEJ - powiada mąż. I sprawdziło się. Wajda ma rację, Artysta nie musi wyjeżdżać, ale jeśli już to tylko po to, by dać nam bardzo swoistą wizję obecności Polaka w świecie. Dwu naszych też przed piramidą, tyle że większą, Cheopsa: MY ZE SZWAGREM NIE TAKIE RZECZY ROBILI PO PIJANEMU. Później wyda się możliwa i taka scena: PISZĄ ŻE PRZYJECHALI MURZYNI I PRZYWIEŹLI PERKAL I PACIORKI.

Po Sierpniu artysta staje się w mniejszym stopniu prorokiem, bardziej kronikarzem bystro cwałującej rzeczywistości. MARYŚKA, TY POŻYCZYŁAŚ NA ZACHODZIE JAKIEŚ DOLARY? - pyta w imieniu nas wszystkich jesienią '80 facet spoczywający przed telewizorem. TOWARZYSZE, CO ROBIĆ NAD ZARZĄDEM "SOLIDARNOŚCI" UKAZAŁ SIĘ DUCH LENINA - komunikuje zaniepokojony działacz w maju '81. PRZEDMURZE MAMY, ALE MUR ROZKRADLI - spostrzega obdartus w lipcu tegoż roku. DZIADEK BYŁ ALBIN, OJCIEC BYŁ ALBIN, JA JESTEM ALBIN... ALE MAŁEMU DAMY GUSTLIK - deklaruje szczęśliwy ojciec-robociarz (najprawdopodobniej górnik) w grudniu '81. W tymże grudniu PRZEDSTAWICIEL "SOLIDARNOŚCI" DZIĘKUJE PRZEDSTAWICIELOWI CRZZ ZA ZAJĘCIE MIEJSCA W KOLEJCE PO MIĘSO.

W numerze "Polityki" z 12.12.81 pani pod panem w okolicznościach seksualnych ze słuchawką w dłoni komunikuje koleżance: U MNIE TO CO ZWYKLE, A CO U CIEBIE? Na twarzy pana pot i ślina. Pot, ślina i seks powtórzą się potem na wielu rysunkach. Na przykład: MARYŚKA POKAŻ DUPĘ, BĘDZIE JAK NA ZACHODZIE.

7

W grudniu 1981 uczestniczył Mleczko w Kongresie Kultury Polskiej w Warszawie. Po ogłoszeniu stanu wojennego nikt go co prawda nie prześladował, ale i tak poczuł się bardzo rozżalony, bo dobrze mu było w roli kongresmena. Założył więc galerię malutką, ale wesolutką (Kraków, Jana 14) i dalej robił obrazki. Ale już nie pokazywał się w prasie. Prawie nie. Ostatnio można zobaczyć Mleczkę w "Przeglądzie Tygodniowym", gdzie się zebrali dawni jego kumple z "itd". W nowym "itd" pojawił się nowy rysownik (Henryk), który po dawnym Sawce ma nazwisko, a po Mleczce wziął kreskę i filozofię. A Mleczko, nic - daje wystawy w różnych miastach, sprzedaje zeszyciki w nakładzie 1000 egzemplarzy, robi coraz więcej rysunków seksualnych i... nie włącza się.

Można rzecz jasna tę decyzje rozumieć, choć trzeba ją artyście perswadować. Postawa Mleczki jest najprawdopodobniej manifestacją braku pewności; Mleczko doszedł do granic pojemności pewnego języka i utracił wiarę w celowość artystycznego działania. W dodatku po 13 grudnia jego krytycyzm spotkałby się ze szczególnymi ograniczeniami, a przecież już wcześniej powiedział właściwie wszystko i... nic się nie stało, nic się nie zmieniło. Dalej oczywiście rysuje, bo z czegoś żyć trzeba, a zawód hydraulika na przykład mu nie odpowiada, ale startować znowu w ogólnonarodowych zawodach?... Szczur w Mleczce miałby tu wielkie poczucie własnej śmieszności. Wystarczy mu, że w śmieszności pracuje.

Ludzie w Krakowie opowiadają, że gdzieś między stanem wojennym a okrągłym stołem zaczepił Mleczkę na mieście redaktor "Tygodnika Powszechnego": Panie Andrzeju, może by pan dla nas coś narysował?... Ja, czołowy pornograf polski, do "Tygodnika"? - zapytał Mleczko. Ludzie mówią, że redaktor Kozłowski nie rzekł już nic, tylko odszedł bardzo zasmucony. Wysłał Mleczko rysunkową kartkę z życzeniami Bożonarodzeniowymi do dawnych kolegów z "Polityki", skwapliwie puścili obrazek na pierwszą stronę. Ale nie było dalszego ciągu współpracy. Tymczasem jest w Polsce wielki głód jego obrazków, bo Mleczko jednak krzepi... W cenzurze, gdzie winien przedstawiać rysunki, jeśli chce je wydawać w zeszytach, usłyszał Mleczko ostatnio od napalonego cenzora: Panie Andrzeju, błagam, ostrzej!

Ostrzej? Cieniej? - co to właściwie znaczy? I ile razy tak można?

Oczywiście w imieniu wszystkich wielbicieli Mleczki uważam i apeluję, że można i nawet należy. Rzeczywistość znów zmienia się i komplikuje. Władza leży na ulicy. Ludzie zbliżają się do wielkich pieniędzy i do wielkiej biedy. Rodzą się nowe mity, nowe złudzenia, nowe nadzieje, nowe nadużycia i nowe pozerstwo. Napatrzymy się jeszcze nowego łajdactwa i nowej świętości. Tak wielu artystów wyjechało, że najbardziej przenikliwy z nich, najbardziej polski - ten, który został - mógłby się wziąć za bary z tą nową rzeczywistością, a nie cykać nam po jednym rysunku tygodniowo w "Galerii Andrzeja Mleczki" w "PT".

Mam nadzieję, że Szczur w Mleczce nie utrzyma zbyt długo na wodzy swojego sarkazmu, zaś Koziorożec zaakceptuje w naszej nowej sytuacji celowość takiego włączenia się i działania.

A koszta własne artysty - psychiczne i intelektualne - przy jakich odbywałoby się to włączenie? To już inna sprawa.

8

Do lekarza w miasteczku zgłasza się nieznajomy z ostrym przypadkiem depresji. Nie zapiszę panu żadnych proszków - mówi lekarz - akurat przyjechał do nas wyborny komik, w całym życiu się tak nie uśmiałem, powinien go pan koniecznie zobaczyć... To ja jestem tym komikiem - odpowiada nieznajomy.

Koszta własne?... Na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale na pierwszy rzut oka nie widać właściwie niczego. Podejrzewam, że satyryk, Andrzej Mleczko, to najsmutniejszy facet w PRL-u.

 

(styczeń/luty - 1989) 

Maciej Parowski