POLITYKA - 11 stycznia 1997

 

Jan Zbigniew Słojewski

Perswazje i wycinki

 

Stanisław Mackiewicz (Cat), głośny publicysta konserwatywny, po wojnie premier rządu emigracyjnego w Londynie, wydawca i redaktor naczelny pisma "Lwów i Wilno", najulubieńszy autor "Wiadomości", w ankiecie czytelników tego tygodnika będącego londyńską kontynuacją warszawskich przedwojennych "Wiadomości Literackich". Sąd angielski w Londynie skazał go na wysoką grzywnę za nazwanie Tadeusza Żenczykowskiego Goebbelsikiem. W czerwcu 1956 r. wrócił do Polski i zaczął publikować w odcinku w "Przeglądzie Kulturalnym" pamflet antyangielski "Londyniszcze". W marcu 1964 r. po ogłoszeniu "Listu 34", którego był jednym z sygnatariuszy i podobno głównym inspiratorem, otrzymał zakaz druku w prasie krajowej. Wówczas zaczął ogłaszać pod pseudonimem Gastona de Cerizay korespondencje z Warszawy w "Kulturze" paryskiej.

Gaston de Cerizay pisał m.in.:

"99,99 proc. obywateli Polski Ludowej nienawidzi tego ustroju".

"Robotnik polski jest klasą najbardziej niezadowoloną, najbardziej wyzyskiwaną".

"Gomułka jest człowiekiem dobrych chęci. Chociaż nie kończył szkół wyższych, jest nieskończenie bardziej inteligentny od profesora uniwersytetu Ignacego Mościckiego".

"Obecny rząd polski prawie wszystko, co robi, robi jak najgorzej, ale przecież jest jedynym możliwym rządem dla państwa posiadającego tego rodzaju sytuację geopolityczną co Polska. Do komunistów polskich można odnieść poniekąd frazes Robespierre'a o Panu Bogu, że gdyby go nie było, należałoby go wymyślić. Cóż za szczęście, że znalazł się Gomułka i inni, którzy mimo wszystko są Polakami. Gomułka zasługuje na miano żywiciela, bo to on sprzeciwił się socjalizacji wsi. Gdyby panowały na niej kołchozy, Warszawa musiałaby zdechnąć z głodu, tak jak głód panuje w wielkiej ojczyźnie Lenina".

Na zebraniu Związku Literatów Polskich przemawiał poeta "Jan Wyka, człowiek o skrajnie komunistycznych poglądach. Zwracał się do audytorium nie per koledzy, lecz per towarzysze. Wygłosił mowę nie opozycyjną, lecz wręcz rewolucyjną w stosunku do rządu. Powoływał się na uchwały różnych organizacji komunistycznych w Europie Zachodniej, sprzeciwiające się jakiejkolwiek cenzurze. Zawołał, że kiedy w Rosji likwiduje się dzierżymordów, to u nas właśnie dzierżymordów się popiera. Argumenty swe przeplatał obrazowymi inwektywami. Niektórzy z zebranych oczekiwali nadejścia jakichś dwóch gorodowych, którzy by temperamentnego Wykę odprowadzili do Pałacu Mostowskich".

"Po wyroku sądowym skazującym Wańkowicza na trzy lata więzienia, miała miejsce przyjacielska rozmowa Gomułka-Wańkowicz, która trwała dwie godziny i kwadrans, po czym Wańkowicz otrzymał wezwanie na komisję lekarską, której zadaniem było oczywiście stwierdzenie, że Wańkowicz jest tak chory, że do mamra iść nie może. Tymczasem Wańkowicz nie idzie na tę komisję, która go wzywa w coraz uprzejmiejszych wyrazach. Pierwsze wezwanie opiewało na obywatela, teraz - trzecie z kolei - powiada: Pan Redaktor jest proszony. A Wańkowicz się nie stawia, choć według prawa powinien być od dawna zamknięty w celi więziennej".

 

Mackiewicz z Wańkowiczem za życia wymieniali między sobą uprzejmości, pochlebnie recenzowali jeden drugiemu swoje książki. W istocie jednak nie cierpieli się.

M.K. Pawlikowski po śmierci Mackiewicza ogłosił w "Kulturze" paryskiej fragmenty listów Mackiewicza. Wańkowicz określony w nich jest jako świnia, moralne i intelektualne zero, literackie beztalencie.

W papierach pośmiertnych Wańkowicza zachowała się charakterystyka Mackiewicza, gdzie czytam m.in.: "Do syntez Cata nie mam żadnego zaufania (...) Staliśmy na różnych biegunach. Zawsze byłem antyziemiański. Bzdury pisał, ale mnie zawsze interesował. Krążą o nim legendy. Wcale nie był gurmantem i szarmantem, ale żarłokiem i kobieciarzem (...). To zgniły produkt kultury postszlacheckiej. Żarłok, kurwiarz, nieopanowany w piórze i nieopanowany osobiście. Uważany był za odważnego publicystę. Łoziński pisał o takiej odwadze szlachciurów z XVII i XVIII wieku, gdzie tylko sakiewka i szabla. Chytrusy, kombinatorzy, gnuśne typy i źli rolnicy. Stąd też ten zgniły pień (...) Warcholstwo to nie odwaga. On nie liczył szans i w ogóle się nie liczył. To zgniła, targowicka krew. Odwaga gardłacza na sejmiku, nie odwaga męża stanu. Był niezręczny w replikach słownych, zaperzał się, łgał. W ostatnich latach, już w PRL przypominał mi tego żółwia z »Mondo cane« na Bikini, który stracił orientację, instynkt".

W latach 60. publikowałem w "Kulturze" warszawskiej felietony pod pseudonimem Hamiltona. Te Hamiltony zyskały popularność bez porównania większą od ogłaszanych tutaj Hamów. W 1965 r. dostałem wiadomość, że Mackiewicz czyta mnie i że chciałby się ze mną spotkać. Miałem jego telefon i adres. Ale mijały dnie, tygodnie, miesiące. Nie dzwoniłem. I oto 18 lutego 1966 r. byłem na Starym Mieście u Fukiera. Po wyjściu, tknięty jakimś impulsem, poszedłem na skos przez rynek, na Jezuicką, gdzie mieszkał. Jezuicka 6. Wchodzę po schodach. Mieszkanie 25. Dzwonię. Otwiera mi kobieta. Obok niej pies. - Czy jest pan Mackiewicz? - Nie ma - odpowiada. Pies milczy. Nazajutrz dowiedziałem się, że poprzedniego dnia Mackiewicz umarł na atak serca. Gdy tam dzwoniłem i gdy potem usłyszałem, że go nie ma, on tam był - nieruchomy i zimny.