Marek Oramus

Pilot Pirx jako Sherlock Holmes

 

 

W naszych czasach należy mieć bogatą osobowość. Nie można być np. wyłącznie piekarzem, a jeśli już, to takim, który dla rekordu Guinessa wypiecze makowiec o długości półtora kilometra. Jak kto jest rzeźnikiem, to po godzinach spędzonych na płataniu tusz wolny czas mitręży nad Miłoszem, względnie oddaje się akrobacji szybowcowej. Lecz kto nie umie nic, też nie jest bez szans, o ile gotów wykazać się dezynwolturą: ot, nie wadzi mu ganianie bez spodni czy majtek i rozmnażanie się na pokaz w ramach programu, powiedzmy, "Amazonki". Mając tzw. ciekawą osobowość, można w najgorszym razie trafić do teleturnieju lub tokszołu i tak czy owak doznać upragnionego wyniesienia na ołtarze telewizyjne.

Wymóg ciekawej i bogatej wieloosobowości jeszcze bardziej dotyczy intelektualistów, tych zwłaszcza, którzy etatowo okupują srebrne ekrany. Większość z nich od dawna porusza się grubo poza granicą swych kompetencji, prawiąc tyleż potoczyście, co bez sensu na dowolny temat. W zależności od potrzeb ludzie ci udają ekspertów od prawa, gospodarki, polityki, piłki nożnej, kosmosu - a Lem jest tylko jeden i sam wystarczy za całą galerię.

Skomplikowanej osobowości tym bardziej oczekuje się od ludzi wymyślonych, czyli bohaterów literackich. Jednakże 40 lat temu, kiedy powstawały "Opowieści o pilocie Pirxie", bohater taki mógł pozostać jeszcze względnie normalny. Pilot, ma się rozumieć, z definicji znał się na pilotażu oraz na kosmosie, wiedział, że w Układzie Słonecznym można podróżować z prędkościami eliptycznymi, parabolicznymi bądź hiperbolicznymi, pamiętał, że ciągu należy używać oszczędnie, a wzrok miał czujny, żeby na nic nie wpaść - i kwita.

Pilot Pirx wykracza poza te ramki, przykrojone w sam raz dla typowego herosa SF. Z jednej strony jest nawigatorem, ale z drugiej jakby kosmicznym szoferem, który dla pieniędzy wozi rozmaite ładunki tu i tam, ląduje a to z drobnicą, a to z ładunkiem grubym, wykłóca się z armatorami, eksploatuje rozmaite gruchoty, naraża życie - byle towar na czas znalazł się u odbiorcy. (Później Lem oświadczył, że gdyby Mars był pokryty brylantami, nie opłacałoby się wozić ich na Ziemię z powodu olbrzymich kosztów takiego transportu). Też można by sądzić, że Pirx jest kimś w rodzaju marynarza, skoro para się żeglugą kosmiczną, jednostki przezeń dowodzone mają rufę i sterburtę, a w końcu zdobywa tytuł komandora. Ten niejasny status Pirxa wynikł stąd, że kosmos realny natenczas nie stworzył jeszcze kasty swych użytkowników (dziś liczba kosmonautów idzie już w setki), nie dorobił się własnej nomenklatury, więc z konieczności trzeba było sięgnąć do wzorów ziemskich, związanych z przemieszczaniem się, transportem i żeglugą.

Ponadto Pirx jest kochankiem próżni, skoro spędza w niej tyle godzin, mimo że to nudy na pudy. Nie jest natomiast kochankiem żadnej kobiety. Całe jego przygody erotyczne to randka z siostrą kolegi z roku - spacer i wytrwałe milczenie. Na randce ma miejsce eksces erotyczny w postaci klepnięcia w tyłek owej wybranki - po czym następuje ucieczka, boć to nie gra w salonowca. Druga przygoda to kontakt, niestety, tylko optyczny, z piękną pasażerką wykwintnego liniowca turystycznego "Tytan". Do niczego więcej nie dochodzi, gdyż oto wybucha stos na statku "Albatros" w bliskim sektorze próżni i wszyscy spieszą na ratunek. Spieszy także i Pirx, choć będąc w centrum dowodzenia "Tytana", nikogo nie ratuje, a jego obecność nikomu nie przynosi nawet ulgi. Piękna pasażerka znika w pomroce dziejów i w ten sposób Pirx popada w starokawalerstwo.

Niestety, jak można domniemywać już wcześniej, jest on także sierotą. O żadnej rodzinie Pirxa nie wspomina się ani wtedy, gdy bohater przebywa w szkole, ani później, gdy obcując z próżnią, ma sporo czasu na retrospekcje. Czyżby był podrzutkiem, którego odchowano w domu dziecka lub innym przytułku, po czym oddano jako kadeta do szkoły pilotów, by zdobył konkretny fach?

Pirx prawdopodobnie dlatego nie bierze się za kobiety, seks ani nic takiego, gdyż jest zakonnikiem. Stanisław Lem powiedział mi kiedyś w wywiadzie, iż powieściowi kosmonauci, jego zdaniem, winni wyrzec się życia prywatnego, a to z powodu rozmaitych perturbacji, których dostarczają zarówno małżeństwo, jak i luźne związki "na kocią łapę". Ludzie ci w imię powołania do kosmosu winni żyć w celibacie - tak właśnie żyje Pirx - choć celibat, jak wiadomo, straszliwie pustoszy duszę i ciało. Ale wyboru nie ma: albo rzetelna służba dla dobra ludzkości, albo swawole. Kosmonautek na pokład przyjmować nie wolno, gdyż rychło te pokłady zaludniłyby się niemowlętami, nie mówiąc już o powiewających na sznurach pieluchach. Wyobraźmy sobie, że nagle automat wyłącza ciąg i te niemowlęta latają w stanie nieważkości na przemian z pieluchami, które przy zmianie ciągu odpięły się ze sznurów. Jedne matki te pieluchy łowią, inne, pływając w powietrzu, nawołują rozpaczliwie swe maleństwa - i przy okazji wymyślają mężom, okupującym stery. Co z pracą badawczą, która musi lec odłogiem? Horror w ciapki, krótko mówiąc.

Tak więc statki kosmiczne o poważnym ordnungu muszą być de facto klasztorami, gdzie świeżo promowani klerycy z korpusu kadetów odbywają nowicjat pod czujnym okiem przeora i mnichów, odzianych w habity skafandrów próżniowych. Zgodnie z regułą zakonną ekipom żeńskim wydziela się oddzielne jednostki. W ten sposób pieluchy i płacz nieletnich pociech, bardzo utrudniający obliczanie poprawek kursowych, zostają wyeliminowane.

Pirx jest także alpinistą, myśliwym, odkrywcą statku Obcych, znawcą duszy robociej oraz dobrodziejem ludzkości. W genialnym, bez dwóch zdań, opowiadaniu "Rozprawa" demaskuje zakusy pewnego robota-nieliniowca, który chce zawładnąć światem. Tamże Pirx występuje chwilowo w roli księdza, względnie ankietera, gdy jednego z członków załogi obcesowo indaguje o wiarę w Boga. Pytany nie wie, co ma odrzec, a wtedy pilot każe mu przemyśleć problem i nazajutrz udzielić odpowiedzi - jeśli tego nie uczyni, nie zostanie wpuszczony na pokład. No bo jakże to: niewierzący mnich w zgromadzeniu?

Po mojemu zaś pilot Pirx miał być w zamierzeniu Lema jego prywatnym Sherlockiem Holmesem, zaadoptowanym do potrzeb kosmosu. (Nie odkrywam tu Ameryki; zauważył to również Piotr Krywak). Na dziesięć opowieści o nim bodaj tylko trzy nie są opisem śledztwa, jakie Pirx prowadzi.

W "Patrolu" wyjaśnia tajemnicę ginięcia pilotów wraz z pojazdami; wsysała ich próżnia i słuch o nich ginął, w czym nie ma nic dziwnego, jako że fale głosowe w próżni marnie się rozchodzą. Kto był mordercą? Próżnia w rurach katodowych ekranu psuta się po kilku tysiącach godzin pracy - na wewnętrznej powierzchni ekranu powstawał ładunek błądzący (...).

W opowiadaniach "Terminus", "Polowanie" i "Wypadek" Pirx wnika głęboko w motywacje psychiczne człekopodobnych automatów - i znów, jak w kryminale, nie wystarczy znaleźć trupa, niechby i żelaznego, oraz wskazać, co go w złom zamieniło lub kto to zrobił, lecz dobrze też zrozumieć, jaka sekwencja zdarzeń doprowadziła do tragicznego finału. Pirx jest bezbłędny we wczuwaniu się w robocią psychikę, dysponuje na tym odcinku takimi pokładami empatii, że w poprzednim wcieleniu musiał być grzałką do herbaty albo elektroluksem.

W opowiadaniu "Odruch warunkowy" Pirx szuka przyczyn śmierci kanadyjskich badaczy na stacji księżycowej; tragedia nastąpiła wskutek przebicia małego kondensatorka. Swoje dołożył też zbieg niepomyślnych okoliczności, jeden z tych "łańcuchów szans", jakie nader często nękają bohaterów Lema. W "Rozprawie" Pirx ma rozpoznać wśród załogi domieszanych do niej "nieliniowców", czyli sztucznych astronautów; zleceniodawcy mocno się tu nacięli, nie zdając sobie sprawy z nadzwyczajnych Pirxowych kompetencji. No i ostatnia "Ananke": tu znowu trzeba było dojść, czemu komputer sterujący statkiem "Ariel" doznał syndromu anankastycznego i kto za to odpowiada.

Pirx rozwiązuje wszystkie te zagadki, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, trzymając w ręku twarde dowody. To pokrewieństwo z Sherlockiem Holmesem wyjaśnia też kwestię Pirxowego samotnictwa; jak wiadomo, Sherlock też był zatwardziałym kawalerem. I nie tylko on, bo Philip Marlowe również się długo nie żenił; inni detektywi podobnie. Jakoś tak jest, że detektyw, podobnie jak astronauta, nie może mieć na skołatanym łbie baby i dzieci, bo nic by wtedy nie rozwiązał. Detektyw zaś i astronauta w jednej osobie to niemożność podwójna.

W powieści "Fiasko" Pirx pełni już tylko niegodną zazdrości funkcję martyra, to znaczy ofiary losu. Gdy rusza z pomocą uwięzionym w formacji geologicznej na Tytanie osobom, sam wpada w pułapkę i już z niej się nie wydostanie. Taki to smętny koniec zgotował autor swemu ulubionemu bohaterowi za jego zasługi.

W listach, które ukazały się w osobnej książce, Lem podkreśla, ze Pirx jest w najlepszym wypadku bohaterem z Londona, nie z Conrada. Głębie egzystencji są mu obce, bo był projektowany i przykrawany podług obowiązujących naonczas szablonów przygodowych. Lecz i wizja astronautyki praktycznej obecna w "Pirxie" dziś wygląda całkiem jak z Verne'a. To ciągłe cementowanie rozszczelnionych stosów, radioaktywne przecieki, częsta nieważkość z włączaniem ciągu przez autopilota bez ostrzeżenia, wskutek czego ludzie spadają spod sufitów jak gruszki, łamiąc sobie kości. Ta straszliwie archaiczna terminologia i rekwizytornia: dzielność zamiast mocy, taśmy rejestracyjne w dobie zdobywania obcych systemów planetarnych, cyrkle do kreślenia kursów, kalkulatory zamiast komputerów. O zjawiskach i rekwizytach z XXI wieku mówi się w "Pirxie" językiem z końca wieku XIX. Te lądowania wielusetmetrowymi wrzecionami o masie idącej w tysiące ton - czysta abstrakcja i groza. O tym wiemy dziś, bogatsi o znajomość rozwoju techniki - wtedy kosmos wydawał się prosty, swojski i rad z kontaktu z człowiekiem.

Wizje te, choć powoli wyczerpuje się ich moc futurystyczna, są nadal na tyle sugestywne, że przez długi czas myślałem o kosmosie językiem "Pirxa". Cała procedura wymiany komunikatów z bazami - Luna Główna do Albatrosa cztery Aresluna - na długo wryła mi się w pamięć i wydawało się niepodobieństwem, że kosmonauci mogliby gadać inaczej. Co bezwzględnie z tej prozy ocalało i co dalej imponuje, to warsztat, forma literacka, rozgrywanie intrygi, wyciskanie z pomysłu tyle, ile się tylko da. Sprawność tych powiastek jest imponująca, tam, gdzie Lem przeszedł, zostawało samo suche, spalona ziemia, splądrowany kosmos, tak iż ewentualni epigoni nie mieliby już nic do roboty. Wizje Lema, i te z "Pirxa", i skądinąd, po części zestarzały się jak wszystko na tym świecie, poddane erozji czasu, ale przedtem zastygły w klasykę, co nie jest zwykłym losem dzieł literackich. Gdy większość z nich odlatuje w niebyt, tylko nieliczne zostają zaklęte w marmur klasyki, co przynajmniej częściowo gwarantuje przetrwanie - jeśli nie w umysłach (Nikt nic nie czyta...), to przynajmniej w bibliotekach.

 

Stanisław Lem: Opowieści o pilocie Pirxie. Dzieła Zebrane. Wydawnictwo Literackie 2000

 

Marek Oramus "Bogowie Lema", Warszawa 2006

 





Fantastyka-naukowa - subiektywny wybór