ANDRZEJ ZIELIŃSKI

POLSKIE LEGENDY

CZYLI JAK TO MOGŁO BYĆ NAPRAWDĘ

2009

 

(...)

 

Najeźdźcy Polanie

Brutalni przybysze ze Wschodu. Terytorium plemienne. Mit spokojnych oraczy. Napady na najbliższych sąsiadów. Tworzenie państwa. Licikavici i Wintlandia. Polska - pochodzenie nazwy państwa. Kiedy powstał naród polski?

Polska i Polanie to nasze państwo i plemię, z którego się wywodzimy. Byliśmy tu od zawsze i jesteśmy. Wiemy, że kolebką polskiej państwowości były tereny leżące między Odrą, Notecią i Wisłą. W tej sprawie dzisiaj nikt w Polsce nie powinien mieć cienia wątpliwości. Problem zaczyna się w momencie zadania kilku prostych pytań dotyczących plemion zamieszkujących ten obszar. Kto i kiedy pomyślał, żeby z tych różnych plemion utworzyć państwo? W jaki sposób to się odbyło? A przede wszystkim - kiedy?

Pozornie wszystko jest oczywiste. Łacińska nazwa Polski, Polonia, wywodzi się od plemienia Polan, najpotężniejszego spośród zamieszkujących ziemie w dorzeczu Odry, Warty, Noteci i Wisły. Taką zresztą nazwę naszego państwa pierwszy zapisał niemiecki kronikarz Thietmar w XI wieku. Polonia - właśnie od słowa Polanie. Tak, ale jak Polanie na tych ziemiach się znaleźli, skoro cytowany "Geograf Bawarski" jeszcze w IX wieku nie wymienia ich w ogóle wśród znanych mu słowiańskich plemion, żyjących wtedy na obszarze dzisiejszej Polski? Wydaje się, że Polan wtedy albo jeszcze nie było, albo stanowili tak mało znaczące plemię, że informatorzy "Geografa" nie zwrócili na nie uwagi. A przecież zauważyli i wymienili nawet plemiona tak małe, że władały tylko pięcioma grodami. W sprawie Polan milczą także najstarsi kronikarze czescy. Natomiast wzmiankę o nich znajdujemy w "Powieści minionych lat" ruskiego kronikarza Nestora. Ale w zupełnie innym kontekście niż moglibyśmy się spodziewać.

Według Nestora, Polanie, to słowiańskie plemię, które przybyło ze wschodu w rejon Kijowa i stamtąd, prawdopodobnie dopiero w IX wieku, odeszło na zachód, wyparte przez normańskich władców Rusi. Nestor nie rozwodził się długo nad przyszłością tego plemienia. Odnotował jego istnienie. I tyle.

Według innych staroruskich zapisów Polanie zostali wyparci z rejonów Kijowa przez Sarmatów.

Jedno jest pewne - Polanie przybyli do nas z okolic Kijowa, i to nie z ciekawości świata, ale z konieczności. I tu od razu pojawia się wiele pytań. Dlaczego, wypierani ze wschodu, nie zajęli ziem należących do Lędzian czy Wiślan? Dlaczego w swej ekspansji ominęli Mazowsze i na stałe osiedlili się dopiero się w centrum dzisiejszej Wielkopolski? Czy dlatego, że gdzieś na ich drodze żyły plemiona silniejsze, dobrze zorganizowane, silne na tyle, by odeprzeć napastników od swoich granic? Należy również szukać odpowiedzi na fundamentalne pytanie, dlaczego państwowość polska wykształciła się akurat w Wielkopolsce, właśnie na ziemiach zdobytych przez Polan? Co przyczyniło się do takiego wzrostu potęgi militarnej Polan, że z czasem podporządkowali sobie inne plemiona na obszarach dzisiejszej Polski?

Na wiele z tych pytań do dziś nie ma przekonującej odpowiedzi. Są tylko hipotezy. Przede wszystkim nie wyjaśniono przyczyny nagłego niesłychanego wzrostu potęgi Polan. Wprawdzie plemię to nie uciekało w panice przed silniejszymi od siebie, ale w obliczu zagrożenia przezornie i w sposób zorganizowany ustępowało im miejsca, wycofując się na zachód. W tym opuszczeniu dotychczasowych siedzib można doszukać się analogii z inną legendarną wędrówką: Lecha i jego braci.

Żadna wędrówka, zwłaszcza długotrwała, nie sprzyjała zwiększeniu populacji jakiegokolwiek plemienia ani umocnieniu jego potęgi. Musiały je przecież przetrzebić starcia z innymi plemionami, choroby, uciążliwość przenoszenia się z miejsca na miejsce. Pozostaje zagadką, w jaki sposób Polanie stali się, i to stosunkowo szybko, najsilniejszym i najbardziej zaborczym spośród słowiańskich plemion w tym rejonie Europy. Przekonanie to różni się całkowicie od bardzo długo utrzymującego się w polskiej historiografii poglądu, według którego Polanie byli plemieniem spokojnych, nikomu nieprzeszkadzających pracowitych oraczy!

Zostańmy jednak przy Polanach-zdobywcach. Kontrolując tzw. szlak solny i szlak bursztynowy mogli się szybko wzbogacić, ale przecież nie do tego stopnia, aby własnymi siłami uzależnić sąsiednie plemiona. Zwłaszcza że do przejęcia tych szlaków, czyli wydarcia nadzoru nad nimi dotychczasowym posiadaczom, potrzebna była skuteczna siła militarna. Nikt przecież dobrowolnie nie rezygnowałby z korzystnego położenia i intratnego zajęcia.

Nawet gdyby podboje te miały formę sukcesywnego i pokojowego opanowywania kolejnych osad i podporządkowywania plemienia po plemieniu, i tak by wymagały zaprawionych w walkach wojowników. A może ktoś spokojnym polańskim oraczom i bartnikom pomagał w zdobywczych działaniach? Ktoś walczył za nich, zdobywał nowe tereny i niewolił?

O żadnym "ewolucyjnym" podboju nie mogło być mowy. Polan nie było jeszcze na naszych ziemiach wtedy, kiedy powstawał "Geograf Bawarski". Przybyli tu znacznie później, prawdopodobnie na przełomie IX i X wieku, i nikt dobrowolnie nie przekazywał im terenów na osiedlenie. Nie byli również mile widzianymi sąsiadami. Musieli sami znaleźć miejsce osiedlenia lub wywalczyć je. Na ewolucyjne działania nie mieli po prostu czasu. Dlatego musieli dysponować znaczącą siłą zbrojną.

Liczne badania archeologiczne, przeprowadzane w najstarszych osadach Polan, wykazują pewną prawidłowość. Ich nowe osady powstawały najczęściej w miejscu i na gruzach, a raczej na pogorzeliskach istniejących wcześniej osad. Natrafiano też na ślady wskazujące, że zniszczenia te nie były dziełem przypadku, lecz efektem świadomej działalności ludzkiej, i przebiegały w sposób gwałtowny.

A zatem ci rzekomo miłujący pokój oracze w rzeczywistości byli brutalnymi najeźdźcami. Kolejny mit z naszej legendarnej przeszłości upadł w konfrontacji z dowodami archeologicznymi. Polanie okazali się takimi samymi ludźmi swojej epoki, jak pozostałe plemiona słowiańskie. Innymi, wtedy być nie mogli. Podobnie postępowały wszystkie plemiona i narody w tamtych czasach. Przetrwać mógł tylko ten, kto dysponował odpowiednią siłą, w dodatku użytą we właściwym dziejowym momencie.

Oczywiście różni polscy kronikarze starali się idealizować Polan, ponieważ to im, a nie jakiemukolwiek z pozostałych plemion na naszych ziemiach zawdzięczamy, że Europa zaczęła mówić o Polonii, o Polakach. Żadnemu jednak z tych kronikarzy nie przyszło na myśl napisanie prawdy o brutalnym, bezwzględnym wobec innych, postępowaniu twórców naszego narodu. W późniejszych wiekach podobnie pisali niektórzy polscy historycy.

Hipotetycznie osiedlenie się Polan na naszych ziemiach mogło przebiegać następująco. Plemię, wyczerpane długotrwałą wędrówką na zachód, osiadło wreszcie gdzieś w bezludnym rejonie dzisiejszych Kujaw i stamtąd zaczęło organizować sobie odpowiednią przestrzeń życiową. Osiągnąć to można było tylko militarnie.

Najbliższymi sąsiadami Polan byli najbogatsi wtedy Goplanie. Oni pierwsi ponieśli konsekwencje tego sąsiedztwa, pierwsi zostali przez Polan zaatakowani. Nie bez powodu przyjęto niegdyś tezę, że Goplanie występujący w "Geografie Bawarskim" byli w rzeczywistości Polanami. Trzeba jednak najpierw odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wiele osad i grodzisk należących do Goplan zostało gwałtownie zniszczonych, a na ich miejsce wzniesiono nowe? Koronnym przykładem jest Kruszwica. Trudno uwierzyć, że dziwnym zbiegiem okoliczności krainę Goplan nawiedziła tajemnicza klęska pożarów, niszczących kolejno odległe wówczas od siebie ludzkie siedziby. Ponadto, jeśli byli bogaci, to na pewno umieli tego bogactwa bronić. Dlaczego zatem tak szybko ulegli Polanom?

W świetle najnowszych badań nie można wykluczyć, że groźni Polanie mieli jeszcze groźniejszych sprzymierzeńców - Normanów. Ziemie dzisiejszej Polski były przecież regularnie penetrowane przez skandynawskie wyprawy zbrojne. Miały one przede wszystkim charakter łupieżczy, głównie w celu zdobycia niewolników, ale służyły również poszukiwaniom miejsc do założenia własnej siedziby, a nawet własnego państwa, przez młodszych synów. Normanom łatwiej było wykorzystać w tym celu mało znaczących Polan, aniżeli zmagać się z władcami dużych i silnych słowiańskich plemion. Warto tu zaznaczyć, że późniejsza ekspansja Polan bardzo przypominała sposób postępowania Normanów w innych rejonach Europy.

Być może Polanie pierwsi z plemion słowiańskich w tym regionie zrozumieli, że doprowadzenie do szybkiej asymilacji groźnych najeźdźców wyjdzie im na dobre. Może pamiętali jeszcze, że z okolic Kijowa - jak wspominał Nestor w "Powieści minionych lat" - wyparło ich właśnie nowe państwo słowiańsko-normańskie. Mogli też, pierwsi z plemion żyjących między Odrą i Wisłą, zrozumieć, że jeśli nie można wrogów pokonać, to warto się z nimi zaprzyjaźnić.

Wątek udziału normańskich przybyszów w rozwoju polskiej państwowości będzie się jeszcze niejednokrotnie przewijać w tej książce. Argumentów na jego uzasadnienie jest coraz więcej, a to dzięki odkryciom archeologicznym oraz dokumentom skandynawskim, ostatnio częściej udostępnianym polskim historykom.

Prawdopodobnie to właśnie normańskiemu wsparciu Polanie zawdzięczali swoje sukcesy militarne i możliwość tworzenia państwa. Jednakże nawet współcześnie fakt ten nie zawsze jest doceniany. A przecież gdyby nie skandynawscy groźni przybysze, plemiona słowiańskie z obszaru dzisiejszej Polski mogłyby podzielić los wielu innych grup plemiennych w tej części Europy. Klasycznym potwierdzeniem tej tezy mogą być Prusowie czy Słowianie połabscy. Mogłoby nas, Polaków, po prostu nie być. W każdym razie Polanom, wspólnie z Normanami, udało się dokonać tego, czego nie potrafili Goci, Wandale czy Wenedzi.

Drugim bardzo istotnym czynnikiem, również bezpośrednio wpływającym na wzrost potęgi i znaczenia Polan, okazało się wcześniejsze, w końcu IX wieku, zajęcie i podporządkowanie sobie przez Świętopełka, księcia wielkomorawskiego, ziem Lędzian, Wiślan i Ślęzan. Były to dotychczas bardzo silne plemiona słowiańskie na południowych terenach dzisiejszej Polski, z których każde z osobna mogło wytworzyć zalążek państwa. Zamieszkujący ziemie na zachód od Odry Słowianie, Łużyczanie i plemiona połabskie z trudem i na ogół bezskutecznie opierały się nasilającej się ekspansji niemieckiej. Opór tych plemion pośrednio chronił Polan przed zaborczością niemiecką. Natomiast na wschodzie Ruś Kijowska, państwo Rurykowiczów, będące efektem innej wyprawy Normanów, było uwikłane w wojny z Bizancjum i jego sojusznikami i nie myślało jeszcze o ewentualnych zdobyczach terytorialnych na zachodzie. To stanie się prawie sto lat później. Również Węgrzy z powodu działań zbrojnych na zachodzie nie stanowili, przynajmniej chwilowo, żadnego zagrożenia.

W takiej sytuacji geopolitycznej władcy Polan, kimkolwiek byli, otrzymali od losu wielki dar: czas i wolną rękę na formowanie własnego państwa. Trzeba przyznać, że doskonale z niego skorzystali i zorganizowali silne państwo. Władcy ci na początku X wieku rozpoczęli proces podporządkowywania sobie mniejszych plemion zamieszkujących Wielkopolskę i zachodnie Mazowsze. Oczywiście nie odbyło się to, jak przez długie lata w polskiej historii utrzymywano, drogą łagodnej perswazji i zachęcania do jednoczenia się wobec wzrastających zagrożeń, ale wyłącznie ogniem i przemocą.

Z badań archeologicznych wynika, że w pierwszej połowie X wieku zostały spalone i zrównane z ziemią prawie wszystkie plemienne grody w tych rejonach. Opornych mieszkańców wycinano w pień, dla odstraszającego przykładu i pokazania, kto tu będzie rządził. Na miejscu pogorzelisk najeźdźcy budowali przede wszystkim drewniano-ziemne twierdze, wokół których albo w ich pobliżu powstawały nowe grody i osady. Taki rodzaj osadnictwa był charakterystyczny dla skandynawskich zdobywców, a najlepszym przykładem była warownia w dzisiejszym Kałdusie (wtedy Culmine lub Culm). W pobliżu powstała osada, która z czasem stała się grodem. Podobne funkcje wobec Gniezna pełnił warowny gród Ostrów Lednicki czy Jomsborg wobec Winety. W latach późniejszych takie twierdze i grody wznosili dla swoich drużyn Mieszko I i Bolesław Chrobry. Wzorowane na duńskich grodach typu Trelleborg, miały typowy normański charakter.

W taki sposób w dziesięciowiecznej Europie kształtowało się nowe państwo. Ale czy na pewno była to Polska? Współczesny Mieszkowi I kronikarz niemiecki Widukind, mnich z Korbei, napisał w swojej kronice - a zapis ten chronologicznie był pierwszym dowodem na istnienie kraju Mieszka - o królu (!) Mieszku, w którego: władzy byli Słowianie, którzy nazywają się Licicaviki [...]. Nazwa ta nie przypomina jakiegokolwiek wariantu słowa Polanie. Dlaczego więc kronikarz użył tajemniczego słowa Licicaviki na określenie domeny Mieszka I? Do dzisiaj stanowi to wielki problem dla polskich historyków.

Z wielu wariantów rozszyfrowania tej tajemniczej nazwy najpopularniejszy (co wcale nie oznacza, że najprawdziwszy) wskazuje, że jest to zniekształcona przez kronikarza nazwa plemienia połabskich Lubuszan. Władca Polan mógł, oczywiście, podbić to plemię i przyłączyć do swego państwa i z tego powodu przez sąsiadów był postrzegany również jako władca Lubuszan. Ponieważ zaś niemieccy kronikarze nie znali wtedy innych nazw plemion zamieszkujących na wschód od Odry, więc Widukind z Korbei tak właśnie nazywał to nowe dla niego państwo. Jest to jednak bardzo krucha hipoteza, tym bardziej że obalił ją sam... książę Mieszko I.

Zachował się - niestety jedynie w odpisie - wydany przez Mieszka I dokument od jego pierwszych słów zwany Dagome iudex, datowany na 5 kwietnia 991 roku, w którym władca ten oddaje swoje państwo pod opiekę Stolicy Apostolskiej. Państwo w tym dokumencie nie ma nazwy ani Polska, ani Licicaviki, lecz zupełnie inaczej. Mieszko I określił swoje państwo słowem Schinesghe, którego znaczenia także do dzisiaj przekonująco nie odczytano. Dlaczego? W dodatku wśród ziem, którymi władał, nie wymienił w tym dokumencie żadnych terenów należących wcześniej do połabskich Lubuszan. Z dokumentu wynika również, że zachodnia granica Mieszkowego państwa opierała się wtedy na Odrze - i to jedynie na stosunkowo niewielkim, ponadstukilometrowym odcinku - nie przekraczając nurtu rzeki. Dopiero Bolesław Chrobry przesunął granice swojego państwa daleko za Odrę.

Które z plemion mogło być tajemniczym plemieniem nadającym, według niemieckiego kronikarza, nazwę całemu państwu Mieszka I? W "Geografie Bawarskim" wśród słowiańskich plemion w naszym regionie zbliżoną nazwę mają jedynie Lędzianie oraz Łużyczanie i Głubczyczanie (zapisani jako Lupiglaa). Ale w czasach Widukinda znane wśród sąsiadów plemię Lędzian (Lachowie w źródłach ruskich, Lenkas - w baltyjskich, Lengyel - u Madziarów) było już podporządkowane państwu czeskiemu. Mieszko włączył je do swego państwa już po tym zapisie. W grę nie mogli wchodzić także Łużyczanie, ponieważ stanowili wówczas odrębne państwo plemienne. Natomiast Głubczyczanie byli zawsze tak mało znaczącym plemieniem słowiańskim, że trudno przypuszczać, by Widukind mógł znać ich nazwę.

Zagadka Licicaviki pomimo licznych prób pozostaje nierozwiązana.

To jednak nie koniec problemów związanych z nazwą naszego kraju. W starych skandynawskich sagach ziemie, które później stały się państwem Mieszka I, nazywano Wintlandią. Być może chodziło tu o zniekształconą nazwę kraju Wenedów, poprzedników Słowian na tych obszarach. Słowem Wintlandią określano w Skandynawii państwo polskie jeszcze w czasach panowania Bolesława Chrobrego.

Rozpatrując najstarsze dzieje Polan, nasuwa się jeszcze jedna, istotna, uwaga. Otóż w żadnych dostępnych obcych zapisach o państwie zbudowanym przez Mieszka I nie wzmiankuje się, że był to kraj Piastów, piastowskie księstwo czy piastowska ziemia. W kronikach niemieckich w najlepszym razie tereny te nazywano: "krajem Mieszka". Tak samo nasze państwo określał w swej relacji z podróży Ibrahim ibn Jakub. Również Bolesław Chrobry według zagranicznych kronikarzy rządził "krajem Bolesława". Termin Polonia pojawił się w europejskich kronikach grubo po roku 1000 i praktycznie odnosił się dopiero do państwa rządzonego przez króla Mieszka II.

Natomiast Mieszko I, jak już wspomniałem, swoje państwo nazwał Schinesghe. Nie chciał widocznie być zapamiętany w Stolicy Apostolskiej jako władca Polan czy Polski. To tajemnicze określenie niektórzy historycy utożsamiają ze zniekształconą przez anonimowego kopistę nazwą Gniezna, ale na ogół nazwy stolicy nie przenoszono na państwo.

Pamiętajmy jednak, że zarówno pierwotny dokument (Dagome iudex), jak i jego kopię sporządzili doświadczeni pisarze, a nie początkujący skrybowie. Polski książę dla tak ważnego dokumentu również musiał zaangażować fachowca, a nie debiutanta. Trudno ówczesnych pisarzy posądzać o niedokładność w pracy, a władcę, że przekazywał pod opiekę Stolicy Apostolskiej coś, co faktycznie nie istniało. Może więc źródłosłowu Schinesghe należy szukać nie w błędzie kopisty, lecz gdzieś na północy Europy?

Warto też zauważyć, że Bolesław Chrobry rok po koronacji i już po śmierci wymieniany był w europejskich zapisach z 1026 roku królem Gotów i Słowian, a nie królem Polaków czy Polan. Dlaczego obaj władcy nie przyznawali się do pochodzenia słowiańskiego, a konkretnie - do polańskiego rodowodu? W oficjalnych dokumentach również nie wskazywali na przynależność do dynastii piastowskiej. W tym miejscu należy się zastanowić, do czego tak właściwie mieli się przyznawać? Jakiej byli narodowości?

Kolejne pytanie, jakiej narodowości byli poddani tych władców? Odpowiedź - Polacy - wydaje się prosta, ale jest nieprawidłowa, gdyż w czasach panowania Mieszka I i jego syna Bolesława narodu polskiego jako takiego jeszcze nie było. Dlatego w niemieckich rocznikach odnotowano śmierć Mieszka I jako "króla Wandalów". Bolesław Chrobry zaś dla Europy był królem Gotów i Słowian. Ówcześni kronikarze europejscy wiedzieli o Wandalach czy Gotach, mieszkających między Odrą i Wisłą, bądź o niezidentyfikowanych narodach słowiańskich.

Również o Polakach nic nie wiedziano. Tę nazwę sami Polacy nadali niektórym plemionom słowiańskim. Są to jednak czasy znacznie późniejsze, kiedy zaczęto się zastanawiać, kto w dawnych czasach zamieszkiwał tereny w granicach istniejącego już państwa polskiego.

Najprostsze definicje narodu mówią zawsze, że jego członkowie zamieszkują dany obszar, są tego samego pochodzenia, mają te same obyczaje, język i prawa, a także poczuwają się do odpowiedzialności za swoje państwo.

Tymczasem przyszłych Polaków w czasach przed Mieszkiem I, a także po objęciu przez niego władzy, poza wspólnym obszarem zamieszkania, różniło właściwie wszystko. Ludzie ci byli zróżnicowani zarówno pochodzeniem (jedni mieszkali tu od wieków, inni pojawili się później lub zostali przemocą przyłączeni do silniejszego plemienia), jak i obyczajami oraz wierzeniami i językiem. Łączyło ich najpierw tylko prawo narzucone przez władcę, a znacznie później jednolita religia, również siłą wprowadzona przez władcę. Władca podbijał inne plemiona i włączał je do swojej domeny, łamiąc odwieczne obyczaje i prawa pokonanych, niszcząc ich bogów narzucając nową wiarę.

Jakiej odpowiedzialności za państwo można było oczekiwać w tej sytuacji od drugiego lub - w najlepszym wypadku - trzeciego pokolenia członków plemion przemocą przyłączonych do państwa, w którym w dodatku podstawową część siły militarnej władcy stanowili cudzoziemcy? Czynnikiem spajającym naród nie mogło być w tamtych czasach także chrześcijaństwo, tym bardziej że ścierały się tu trzy jego wyznania: rzymskie, słowiańskie i wschodnie, a w niespełna sto lat po oficjalnym chrzcie tego państwa, po śmierci króla Mieszka II, wybuchła tak silna rebelia neopogańska, że szybko przemieniła się w wojnę domową.

Dlatego X i XI wiek był czasem powstawania narodu i tworzenia zrębów państwowości Dokonywało się to z ogromnymi oporami. Wieloplemienne imperium, zbudowane w drodze podbojów przez Bolesława Chrobrego, po jego śmierci dość szybko się rozpadło. Praktycznie pewien ład administracyjny, który, stale modyfikowany, przetrwał przez lata na naszych ziemiach, zainicjował król Mieszko II, a powszechnie zaprowadził dopiero król Bolesław Śmiały, czyli ponad sto lat po objęciu władzy przez Mieszka I.

Najważniejsze, że państwo polskie powstało. Możemy z dumą powiedzieć o swoich praprzodkach, Polanach, że dokonali tego, co nie powiodło się na naszych ziemiach znacznie potężniejszym Wiślanom czy Lędzianom, którzy nie wyszli nigdy poza strukturę księstwa plemiennego i wkrótce zniknęli z wczesnośredniowiecznej mapy Europy. Polanie natomiast utworzyli państwo, które - co jest godne szczególnej uwagi - przetrwało do naszych czasów. Przykłady Morawian czy też innego, współczesnego Mieszkowi I, państwa Obodrytów, rządzonego przez Gotszalka, świadczą dobitnie, że wiele narodów w średniowieczu nawet jeśli utworzyło własne państwo, nie potrafiło utrzymać swojej państwowości.

 

Wiking czy Piastowicz

Mieszko zrazu zwany był imieniem innym. Polska celem normańskich wypraw. Normańskie groby, miasta i strażnice. Dag, Dagom, Dagr. Żony i córki Mieszka. Kto i dlaczego pomagał mu pod Cedynią? Dagome iudex.

Oto kolejna nierozwiązana do dzisiaj zagadka z naszej historii. Czy stwierdzenie kronikarza było tylko niefrasobliwe, ot takie sobie, czy raczej, zgodnie z jego zwyczajem, stanowiło świadomą próbę ukrycia niewygodnej, ale koniecznej do zasygnalizowania informacji? Minęło ponad dziewięćset lat od powstania tego zapisu, a pytanie jest ciągle aktualne.

Nikt do dzisiaj nie wie, dlaczego Gall Anonim o naszym pierwszym oficjalnym władcy napisał: Mieszko zrazu zwany był imieniem innym. Dlaczego nie podał tego imienia, a jeśli go nie znał, to dlaczego nie dopytał się o nie szczegółowo u swojego informatora? Należy domniemywać, że nasz najstarszy kronikarz jednak znał to inne imię, bo w przeciwnym razie tych słów by nie napisał. A jeśli imię jego znał, to z jakich powodów zataił je przed potomnymi?

Nie ma dotychczas przekonujących odpowiedzi na te pytania. Chociaż problem od lat nurtuje historyków, pozostają jedynie liczne hipotezy.

Chcę w tym miejscu zająć się jedną z nich, coraz bardziej popularną w ostatnich latach. Nie jest ona nowa, sformułowali ją dziewiętnastowieczni polscy historycy, ale prace badawcze nad jej rozwinięciem przerwano w okresie międzywojennym ze względów patriotycznych, w trosce o zachowanie słowiańskich początków państwa polskiego, tym bardziej że niemal równolegle przedstawili ją również uczeni niemieccy. Nie podejmowano jej, również ze względów doktrynalnych, przez wiele lat po drugiej wojnie światowej. Uznawano wtedy, że nie należy prowadzić badań nad innym niż czysto słowiańskim rodowodem naszego państwa. Dopiero ostatnio chętniej do niej się wraca, zwłaszcza że w sukurs jej idą najnowsze odkrycia archeologiczne na polskich ziemiach oraz możliwości łatwiejszego dostępu do kronik i materiałów archiwalnych w krajach innych niż tylko nasi najbliżsi sąsiedzi.

Hipoteza ta dotyczy normańskiego początku polskiej państwowości.

Pierwsze cudzoziemskie wzmianki kronikarskie o państwie Polan zbiegają się w czasie ze szczytowym nasileniem ekspansji normańskiej w Europie. Bardzo długo polscy historycy starali się z tej zaskakującej zbieżności faktów nie wyciągać żadnych konkretnych wniosków. Tak jakby zasobna kraina pomiędzy Odrą a Wisłą - dwiema doskonale nadającymi się do żeglugi rzekami - była w dziwny sposób pomijana przez Normanów w ich łupieskich wyprawach na południe Europy, a przede wszystkim do Pragi, gdzie wtedy znajdował się największy targ niewolników słowiańskich, na którym głównymi sprzedającymi byli właśnie Normanowie, a nabywcami kupcy żydowscy i arabscy.

Wprawdzie nie zaprzeczano, że Normanowie byli obecni na terenach dzisiejszej Litwy, Rosji, Ukrainy, Czech, Węgier, Niemiec - że ograniczę się tylko do naszego regionu Europy. Jednakże uznawano, że dziwnym zrządzeniem losu albo z powodu własnych, nieznanych nam fanaberii wikingowie w swych wyprawach i podbojach omijali rozmyślnie tereny obecnej Polski, jak jakąś swoistą enklawę Słowiańszczyzny, i świadomie pozostawiali w stanie nienaruszonym, jakby skansen.

Nic bardziej błędnego. Ziemie Pomorzan, Pyrzyczan, Goplan, Obrzan, Działoszan, a nawet Wiślan były "od zawsze" celem licznych łupieskich wypraw wikingów, którzy z czasem zaczęli tu wznosić swe siedziby, tworzyć własne formy osadnictwa i - zapewne - własne formy państwowości. Dowodzą tego coraz liczniejsze odkrycia archeologiczne, dotyczące normańskiego sposobu zakładania osad, a także nieznanego wtedy słowiańskim plemionom, a zupełnie odmiennego, sposobu grzebania zmarłych.

Mogło się zdarzyć - jak uważa wielu historyków - że do niewielkiego słowiańskiego plemienia, które łatwo było sobie podporządkować, dotarła wyprawa wikingów pod wodzą jednego z młodszych synów jakiegoś znaczącego w swym kraju jarla, szukającego możliwości utworzenia sobie własnego państewka. Był to wówczas bardzo popularny wśród Normanów sposób na usamodzielnienie się tzw. młodszych synów, pozbawionych u siebie prawa do dziedziczenia władzy. Być może bez problemów szybko podporządkowali sobie to plemię, a następnie już wspólnie dokonywali grabieży i przyłączali sąsiednie ziemie. Normanowie z czasem zasymilowali się z tymi Słowianami, a jarl nazwany został kneziem, czyli księciem. I w taki sposób Polanie otrzymali swojego władcę.

Władca nosił imię obce, trudne do wymówienia: Dagom, Dag czy też Dagr. Raczej chyba Dagr, bo słowo to w jego ojczystym języku oznaczało miecz. Od miecza do Mieszka było już bardzo blisko. Tak pojawił się w naszej historii Mieszko I, który wcześniej ...zrazu zwany był imieniem innym, jak napisał Gall Anonim. Drugim wariantem pochodzenia imienia władcy mogło być skandynawskie bjoern, oznaczające niedźwiedzia. Od niedźwiedzia, misia, do słowiańskiego słowa miszka, a potem już do Mieszka, także droga bardzo krótka.

Być może owym młodszym synem normańskiego jarla szukającym sobie władzy i państwa, a później księciem Polan, nie był sam Dagr, lecz jego ojciec, który przeszedł do polskiej historii pod słowiańskim imieniem Siemomysł.

Jest to oczywiście hipoteza. Ale nie brak argumentów, które ją potwierdzają. Spróbujmy je usystematyzować.

Argument pierwszy - rodzinny. Mieszko miał siostrę imieniem Atlejta, które to imię później na język polski przełożono jako Adelajda. Na pewno ani w jednym, ani w drugim wypadku nie było to imię słowiańskie. Nawet to w przekładzie polskim. Takich imion natomiast nie brakowało w Skandynawii. Adelajda (Atlejta), znana jako Biała Knehini, została wydana za węgierskiego księcia Gejzę i była matką świętego Stefana.

Mieszko miał przynajmniej dwóch braci. Jeden, o nieustalonym imieniu, zginął w pierwszej fazie bitwy pod Cedynią (Cidini) lub we wcześniejszej bitwie z Wichmanem. Imię drugiego jest znane. To Czcibór, niekiedy przez kronikarzy zapisywany jako Cediber. Które imię było prawdziwe? Wiadomo, że pozostał poganinem i nosił się jak normański woj. Imię Cediber również nie było słowiańskie.

Nieznane są imiona rzekomych siedmiu pogańskich żon Mieszka I. Wiadomo tylko, że z jedną miał syna Świętopełka. Znane natomiast są imiona chrześcijańskich żon Mieszka. Pierwszą była Geira, córka chrześcijańskiego duńskiego króla Haralda Sinozębego. Trudno przypuszczać, aby nie ochrzcił on swojej córki. Z Geirą książę miał najmniej trzy córki, których imiona są odnotowane w kronikach. Najstarsza z nich, również Geira, została wydana za Eryka Tryggwasona. Średnią, Astrydę, poślubił Sigwald Strudhaldson z dynastii zelandzkiej, jarl Jomsborga. Najmłodsza, Sygryda albo Storrada, której imię zostało przez polskich historyków spolszczone na Świętosława, została najpierw żoną króla Szwecji Eryka Zwycięskiego, a następnie króla Danii Swena Widłobrodego, któremu urodziła syna Kanuta Wielkiego, słynnego zdobywcę Anglii i późniejszego groźnego przeciwnika Mieszka II i państwa polskiego. Prawdopodobnie Geira urodziła Mieszkowi także synów.

Po śmierci Geiry Mieszko ożenił się z Dubrawką, córką Bolesława Okrutnego, władcy Czech. Ostatnią żoną Mieszka była Oda, córka Dytryka, margrabiego Marchii Północnej, odgrywającego znaczącą rolę polityczną w rzeszy niemieckiej.

Argument drugi - polityczny. W bitwie pod Cedynią, stoczonej 24 czerwca 972 roku, Mieszko I pokonał Hodona, margrabiego saskiej Marchii Wschodniej. Dokonał tego dzięki wydatnej pomocy militarnej króla Danii i jarla Jomsborga. To normańscy wojownicy, przyprowadzeni przez Czcibora (Cedibera) w krytycznym dla Mieszka momencie starcia, rozstrzygnęli bitwę na jego korzyść. W żadnej kronice nie ma informacji, żeby jakiś kneź słowiańskiego plemienia uzyskiwał tak na zawołanie potężne wsparcie militarne Normanów. Co innego, gdy tej pomocy udzielano zagrożonemu "swojemu" władcy słowiańskiego państwa.

Wróćmy do mariaży Mieszka, jego siostry i córek. Geira była królewską córką. Córki Mieszka wychodziły za mąż za królów lub członków królewskiej dynastii. Czy był to tylko kolejny zbieg okoliczności, że owi królowie władali w państwach skandynawskich? Dlaczego tak dążyli do koligacji rodzinnych z jakimś słowiańskim księciem, że chrześcijański król Danii oddał córkę, również chrześcijankę, poganinowi, i później, w bitwie pod Cedynią, udzielił mu znaczącej pomocy wojskowej? Gdy założymy, że ten pogański książę słowiański miał korzenie rodzinne w Skandynawii, wszystko od razu staje się zrozumiałe.

Argument trzeci - drużyna książęca. A raczej jej uzbrojenie. Ibrahim ibn Jakub pisząc o drużynie księcia Mieszka wyraźnie zaznaczył, że służyli w niej tak doświadczeni i świetnie uzbrojeni wojownicy, że stu tych wojów łatwo mogło się rozprawić z tysiącem gorzej uzbrojonych przeciwników. Wspomniał też, iż całe uzbrojenie, konie i odzież otrzymują od księcia. Z wykopalisk archeologicznych wiadomo, że uzbrojenie to stanowiły przede wszystkim długie miecze i topory bojowe jako broń ręczna oraz dwumetrowej długości drewniane kopie zakończone stalowym grotem. Wojów chroniły stalowe pancerze, nakładane na grube kaftany, oraz żelazne hełmy.

Taki oręż i takie pancerze mieli wówczas przede wszystkim wikingowie. Oni zaś nie handlowali hurtowo bronią z żadnym nieznanym im władcą plemiennym. Musiał to być ktoś nie tylko doskonale im znany, ale również gwarantujący, że nie użyje tej broni przeciwko nim.

Z drużyną wojów zarówno Mieszko I, jak i jego syn Bolesław Chrobry, porozumiewali się w obcym, niesłowiańskim języku. Jest wątpliwe, żeby obaj w tym celu uczyli się obcego języka. Wydaje się, że porozumiewali się z nimi po prostu w swojej mowie ojczystej. A skoro zdecydowaną większość tej drużyny stanowili Normanowie...

Argument czwarty - antropologiczny. Nie wiemy, jak wyglądał Mieszko. Ale siostra Mieszka Atlejta (Adelajda) i jego córka Storrada (Sygryda) były bardzo jasnymi blondynkami - o czym wspominają różni kronikarze - o równie jasnej karnacji cery, jak typowe skandynawskie kobiety. Polanie natomiast, podobnie jak inni Słowianie, którzy przybyli na nasze ziemie przecież gdzieś ze wschodu tak jasnymi - łagodnie określając -blondynami raczej nie byli.

Argument piąty - archeologiczny. Na podstawie wykopalisk archeologowie stwierdzili, że na znacznych obszarach dzisiejszej Polski występują materialne dowody obecności Normanów. I to nie tylko jako przejściowych łupieżców lub uczestników bitew. Dzisiaj już nikt nie kwestionuje istnienia normańskiej osady na wyspie Wolin, Truso czy Culm, podobnie jak faktu, że w Zatoce Gdańskiej, w dzisiejszym Pucku, produkowano i remontowano łodzie wikingów. W cmentarzysku w Pokrzywnicy Wielkiej koło Mławy znaleziono nie tylko elementy uzbrojenia normańskiego, ale także misy ze skandynawską ornamentyką. Broń skandynawską odkryto w cmentarzyskach w Lutomiersku koło Łodzi i w Końskich. Ludzie pochowani z własną bronią, wyposażeni w przedmioty niezbędne po śmierci, na pewno nie byli napastnikami poległymi w przegranych bitwach. Musieli tu żyć i mieszkać.

Nieustannie odkrywa się coraz więcej miejsc zamieszkanych niegdyś przez przybyszów z północy. I to nie tylko w postaci cmentarzy, lecz także grodów i twierdz, zdecydowanie założonych przez Normanów w okresie przed powstaniem państwa Mieszka I. Wśród Wiślan w pierwszej połowie X wieku znany był Piotr Duńczyk, któremu przypisuje się m.in. wzniesienie grodów obronnych Tyniec i Wiślica. Piotr Duńczyk, człowiek o niesłowiańskim imieniu, zapewne wiking, był przybyszem z północy. Z Danii.

Wreszcie Ostrów Lednicki, czyli skarbnica wiedzy o pierwszych naszych władcach. Przede wszystkim gród będący twierdzą został zbudowany według klasycznych reguł takich budowli w Skandynawii. Mieszkała w nim część drużyny Mieszka I, a także Bolesława Chrobrego. Sądząc po znaleziskach archeologicznych, byli to wojownicy normańscy. W grodzie odkryto również resztki palatium książęcego. Mieszko, podobnie jak jego syn, ze względów bezpieczeństwa woleli przebywać wśród swoich.

Argument szósty - Dagome iudex. Najważniejszy w tamtych czasach dokument dotyczący naszego kraju podpisany jest dziwnym imieniem. Twierdzenie niektórych polskich historyków, iż chodzi tu o chrzestne imię Mieszka, jest łatwe do obalenia. W grę mogły wchodzić wtedy imiona Dagobert lub Dagomund. Święty Dagomund był na przełomie VI i VII wieku opatem benedyktynów w Saint Oyend, a święty Dagobert, choć królewskiego rodu, został zamordowany po powrocie z dwudziestoletniego wygnania i był czczony głównie w Lotaryngii. Kult obu tych świętych był kultem lokalnym. Wątpliwe, aby Mieszko I i jego otoczenie zgodzili się na tak mało znaczące imię.

Zapewne, wzorem jarlów skandynawskich, którzy sami ustanawiali prawo i byli jego najwyższymi strażnikami i sędziami, omawiany dokument Mieszko podpisał swoim pierwszym imieniem. Podkreślił tym samym jego powagę, rangę i nienaruszalność. Warto porównać formę Dagome iudex z dokumentami wydawanymi przez skandynawskich jarlów.

Argument siódmy - zagraniczni historycy. Else Roesdhal, znana współczesna skandynawska badaczka dziejów Normanów, precyzyjnie określa proces formowania się zakładanych przez nich państw. Normanowie na podbite ziemie kraju lub plemienia nigdy nie sprowadzali swoich skandynawskich osadników. Nie sprowadzali także kobiet. Ludzi do pracy i kobiety mieli przecież na miejscu. Wtapiali się w miejscowe społeczeństwo, zajmując w nim uprzywilejowane pozycje. Uczona ta wśród przykładów tak powstałych państw nie wymienia wprawdzie Polski, ale trudno przyjąć, żeby akurat na naszych ziemiach wikingowie postępowali inaczej.

Znamienny w tej sprawie był głos profesora Alberta Brackmanna, niemieckiego uczonego z początku XX wieku. Badał on historię państwowości w Europie. Rozpatrując sprawę powstania naszego państwa, napisał: Jako główną cechę normańskiej budowy państw w X i XI wieku można wymienić silną władze monarchiczną i centralizację zarządzania państwem. Podobną cechę spotykamy w państwie pierwszych Piastów [...] Rozwój młodego państwa polskiego rozpatrywany jest zbyt często pod kątem patrzenia historii polskiej, a nie z punktu widzenia historii ówczesnego systemu państwowego w Europie.

Inny, również niemiecki uczony, profesor Walther Holzmann, w okresie międzywojennym XX wieku wskazywał na potrzebę badań nad państwowotwórczą działalnością wikingów w Europie Środkowej i Wschodniej, w tym na konieczność szukania początków polskiej państwowości w sagach, kronikach i dokumentach skandynawskich. Na podstawie wyników badań porównawczych i archiwalnych opublikował, wraz ze swym zespołem badawczym, hipotezę głoszącą, iż Polska swoje pierwsze wejście do Europy, do średniowiecznej Europy, zawdzięcza pewnemu wikingowi, jarlowi, którego imię pochodziło od słowa degen, starogermańskiej nazwy miecza. Wcześniej wspomniałem o staroskandynawskim słowie dagr, również oznaczającym miecz.

Wydawałoby się, że wszystkie te argumenty, niektóre znane od bardzo dawna, rozwiązują sprawę pierwotnego imienia Mieszka I, a także sposobu powstania państwa polskiego. Niestety, w okresie międzywojennym, w czasach tuż po odzyskaniu niepodległości, większość wyżej przedstawionych argumentów o udziale zbrojnych przybyszów z północy w tworzeniu naszego państwa traktowano jako swego rodzaju folklor historyczny.

Natomiast wyniki badań uczonych niemieckich potraktowane zostały przez zdecydowaną większość polskich historyków jako prowokacje i tradycyjny niemiecki zamach na naszą państwowość. Wobec tego należało dać im zdecydowany odpór. I taki naukowy odpór niemieckim uczonym został, oczywiście, dany natychmiast. Nie będą Niemcy określać nam początków naszej historii! Nieważne, że istniał już dziejowy precedens z cudzoziemcem jako twórcą państwa. To przecież twórcą pierwszego słowiańskiego państwa był frankoński kupiec imieniem Samon, a na wschód od naszych granic, żeby nie sięgać zbyt głęboko do dziejów Europy, Normanowie założyli aż trzy państwa, które potem utworzyły Ruś Kijowską.

Prawie natychmiast pojawili się polscy badacze, którzy w odpowiedzi na tę niesłychaną prowokację niemiecką zaczęli udowadniać słowiańskie, a przede wszystkim piastowskie, korzenie Mieszka I. Nie mogąc wprost zakwestionować imienia Dagome, rozpoczęto poszukiwania jego źródło-słowu w panteonie najstarszych bóstw słowiańskich. Znaleziono nawet bożka o imieniu Dzigoma, ale okazało się, że był to bardzo pośledni bożek, opiekun mało znaczących spraw, a zatem niegodny, aby jego imię nadano następcy tronu. W tej sytuacji szybko zrezygnowano z takiego uzasadniania słowiańskiego źródłosłowu tajemniczego imienia Mieszka I.

Korzeni naszego pierwszego władcy zaczęto wówczas szukać wśród Prusów i Jadźwingów. Niektórzy historycy z okresu międzywojennego uznawali, że matka tego władcy mogła być córką jednego z tamtejszych książąt(?), żoną Siemomysła, inni twierdzili, iż Mieszko był pruskim księciem, który podbił(?) Polan i na tych ziemiach założył państwo. Innymi słowy postąpił tak, jak Normanowie. Genezy jego imienia należało, ich zdaniem, szukać po sąsiedzku w Prusach, a nie w Skandynawii.

Wszystko jedno, skąd nasz Mieszko pochodził, byle tylko nie potwierdzić tezy niemieckich uczonych o decydującym udziale Normanów w powstaniu polskiego państwa! Koronnym argumentem, przecinającym wszelkie rozważania na ten temat było: Nie, bo nie!, lub przysłowiowe profesorskie: Bo tak wynika z przeprowadzonych przeze mnie badań.

Podobnie zresztą traktowano kwestię obecności Słowian na naszych ziemiach. Za wszelką cenę próbowano udowodnić, że między Odrą a Wisłą już od czasu neolitu żyli tylko Słowianie, i nikt więcej.

Po drugiej wojnie światowej w polskiej historii obowiązywały zasady radzieckiej szkoły historycznej. Według niej Słowianie samodzielnie wybili się na własną państwowość. Informacje Nestora o Ruryku i jego braciach uznano za bajeczne opisy ruskiego mnicha. To w obliczu zewnętrznych zagrożeń Słowianie - sami - dążyli do jedności i samodzielnego, silnego państwa. Tak właśnie miała powstać Ruś.

Podobnie było w Polsce. Państwo Mieszka I nie mogło być państwem założonym przez jakiegoś Normana. A ponieważ nie mogło też pojawić się nagle znikąd, musiało mieć własną historię. Dlatego utrzymywano, że Słowianie (Polanie) zawsze byli na naszych ziemiach. W dodatku Polanie z natury byli usposobieni pokojowo, także pokojowo jednoczyli inne plemiona, aż powstała Polska. Polan szukano nawet wśród założycieli Biskupina.

Przypomnę jeszcze, że w latach czterdziestych XX wieku, tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej, fizyczne mapy Polski opatrywane były dodatkową ilustracją - niewielką mapką konturową: Polska za czasów Bolesława Chrobrego, z której wynikało, że granice tamtego państwa były identyczne z tymi, jakie uzyskaliśmy po roku 1945. Oczywiście, nie do końca odpowiadało to historycznej prawdzie. Prusy były niezależne od Polski, przemilczano także fakt przynależności do państwa Bolesława. Chrobrego zarówno Grodów Czerwieńskich i Moraw, jak i północno-wschodnich ziem połabskich.

W obowiązującej do niedawna historiografii Mieszko I był czwartym z kolei, z dynastii piastowskiej, władcą państwa polskiego. Nosił zawsze to samo imię: Mieszko, czyli w języku słowiańskim Mieczysław. Piastowicz, a nie żaden wiking. Nie było nigdy na naszych ziemiach Normanów, żadnych obcych plemion. A badania archeologiczne? Od szefów tych programów badawczych wiadomo, jakie mieli kłopoty z opublikowaniem wyników swoich wieloletnich niekiedy prac, jeśli nie mieściły się one w obowiązujących wówczas kanonach naszej najstarszej historii.