William Tenn

PROGRAM BROOKLYN

 

 

W tyle sali otworzyły się wielkie okrągłe drzwi. Przygasły świetlne kule rozbłyskujące na kremowym suficie. Ponownie rozświetliły się jasnym blaskiem, gdy pucołowaty mężczyzna w prostym czarnym stroju zamknął za sobą drzwi. Opuścił zapadkę.

Dwunastu dziennikarzy obojga płci głośno odetchnęło, gdy mężczyzna dotarł do końca sali i stanął plecami do rozciągniętej na całą szerokość wnętrza półprzeźroczystej zasłony. Wszyscy podnieśli się z miejsc, z szacunku dla śmiesznego zwyczaju wstawania, ilekroć pojawia się na sali urzędnik państwowej służby bezpieczeństwa.

Mężczyzna mile się uśmiechnął, skinął ręką zebranym i podrapał się po nosie plikiem kartek z powielacza. Miał wielki nos, który zdawał się dodawać powagi jego osobie.

- Proszę usiąść, panie i panowie. Ależ proszę siadać. W Programie Brooklyn nie zachowujemy oficjalnego rytuału. Będę waszym, jak to mówią, przewodnikiem na czas trwania eksperymentu; pełnię obowiązki sekretarza rzecznika prasowego. Nieważne jak się nazywam. Proszę to rozdać.

Każdy wziął jedną kartkę, resztę podając dalej. Zgromadzeni siedzieli na składanych metalowych krzesłach i odchyleni na oparcia starali się znaleźć wygodną pozycję. Ich gospodarz spojrzał na zasłonę, a potem w górę, na zegar ścienny o jednej, powoli obracającej się wskazówce. Radośnie poklepał się po brzuchu w okolicach pasa, gdzie czarny strój był obcisły.

- Do dzieła! Za chwilę rozpocznie się pierwsza na tak wielką skalę wyprawa Człowieka w Czas. Dokona się ona bez jego osobistego udziału, lecz za pomocą urządzenia fotografującego i rejestrującego, które dostarczy nam niezliczoną obfitość danych z przeszłości. Dla tego jednego eksperymentu warto poświęcić dziesięć miliardów dolarów i ponad ośmioletnią pracę uczonych. Nie tylko dowodzi ona słuszności nowej metody badawczej, lecz jest również bronią, dzięki której nasz wspaniały kraj stanie się jeszcze bardziej bezpieczny; bronią, która zdecydowanie może stać się postrachem naszych wrogów.

Przede wszystkim chciałbym ostrzec państwa, że sporządzanie notatek jest zabronione, jeśli nawet udało się wam przemycić tu przybory do pisania. Swoje relacje spiszecie państwo w całości z pamięci. Wszyscy macie kopię przepisów bezpieczeństwa wraz z najnowszymi uzupełnieniami, jak również specjalną broszurę traktującą o zasadach Programu Brooklyn. Teksty, które właśnie otrzymaliście, dostarczą wam odpowiednich wskazówek do waszych artykułów. Są tam także propozycje ujęcia i ubarwienia tematu. Poza tym macie przy pisaniu całkowitą swobodę. Możecie stosować własny, oryginalny styl, pod warunkiem przestrzegania zasad wymienionych instrukcji. Prasa - panie i panowie - musi pozostać nieskażona, nie tknięta kontrolą rządową. Czy są pytania?

Dwunastu dziennikarzy patrzyło w stronę laboratorium. Pięciu z nich zaczęło czytać kartki. Papier szeleścił hałaśliwie.

- Co takiego? Nie ma pytań? Zainteresowanie programem, dzięki któremu przełamana została ostatnia z możliwych barier - czwarty wymiar, Czas - powinno być chyba większe. Śmiało, powołani jesteście przecież do zaspokajania ciekawości narodu - musicie mieć pytania! Bradley, wygląda pan, jakby pan miał wątpliwości. Co pana niepokoi? Zapewniam, że nie gryzę.

Wszyscy roześmiali się, szczerząc do siebie zęby.

Bradley uniósł się z miejsca i wskazał na przesłonę.

- Dlaczego ona musi być taka gęsta? Nie jestem ani trochę zainteresowany odkrywaniem tajemnicy działania chronaru, ale wszystko, co tu widać, to szary i zamazany obraz ludzi ciągnących za sobą jakieś przyrządy. A dlaczego zegar ma tylko jedną wskazówkę?

- Dobre pytanie - stwierdził zastępca sekretarza. Zdawało się, że jego wielki nos zapłonął czerwienią. - Przede wszystkim zegar ma tylko jedną wskazówkę, Bradley, bo to Czas jest przedmiotem eksperymentu, a Służba Bezpieczeństwa odnosi wrażenie, iż podanie dokładnego momentu przeprowadzania samego doświadczenia, wskutek niefortunnych przecieków informacji i współzależności zagranicznych... ktoś, krótko mówiąc, niepotrzebnie mógłby wpaść na właściwy trop. Wystarczy wiedzieć, że gdy wskazówka dojdzie do czerwonej kropki, eksperyment się rozpocznie. Ponadto zasłona jest półprzeźroczysta i obraz trochę zamazany z tego samego powodu: maskowania budowy i regulacji urządzenia. Z o s t a ł e m  u p o w a ż n i o n y  do poinformowania państwa, iż szczegóły budowy urządzenia mają wielkie znaczenie. Jeszcze jakieś pytania? Culpepper? To Culpepper z Agencji, prawda?

- Tak, proszę pana. Zjednoczona Agencja Informacyjna. Naszych czytelników bardzo ciekawi to wydarzenie w Towarzystwie Chronarnym. Zachowanie członków Towarzystwa i w ogóle wszystko razem nie wzbudza oczywiście w naszych czytelnikach ani szacunku, ani współczucia. Ale co też ci uczeni mieli na myśli mówiąc, że eksperyment jest niebezpieczny z powodu niedostatecznej ilości danych? No i ten facet, dr Shayson, przewodniczący Towarzystwa, wie pan może, czy zostanie rozstrzelany?

Mężczyzna w czerni, pocierając nos, przedefilował zamyślony przed zebranymi.

- Muszę przyznać - odezwał się po chwili - że poglądy Towarzystwa Chronarnego - albo lepiej towarzystwa chronicznych malkontentów, jak my tam w Pike's Peak wolimy ich nazywać - są na mój gust trochę zbyt udziwnione. Rzadko zaprzątam sobie głowę oceną przekonań, jakby nie było, zdrajcy. Może Shayson zasłużył na karę śmierci za ujawnienie charakteru powierzonego mu zadania - a może i nie zasłużył. Z drugiej strony - może nie zasłużył, ale może i tak. To wszystko, co mogę o nim powiedzieć, mając na uwadze względy bezpieczeństwa.

Względy bezpieczeństwa. Na dźwięk tych strasznych słów wszyscy dziennikarze wyprężyli się przywierając plecami do twardych oparć krzeseł. Culpepper zbladł; jego twarz utraciła swoją różowość. Nie mogą przecież uznać pytania o Shaysona za kluczowe, pomyślał z przerażeniem. Nie powinienem w ogóle wspominać o tym przeklętym towarzystwie!

Spuścił oczy, starając się udawać, jak tylko mógł najlepiej, że wstydzi się za tych niebezpiecznych idiotów. Miał nadzieję, że p.o. sekretarza rzecznika prasowego zauważy jego obrzydzenie.

Tykanie zegara stało się bardzo głośne. Wskazówkę dzieliła już teraz tylko jedna czwarta tarczy od czerwonej kropki na górze. W dole, na poziomie ogromnego laboratorium, ustał wszelki ruch. Wszyscy ludzie, na pozór filigranowi, skupieni byli wokół stykających się ze sobą dwóch olbrzymich kul z połyskliwego metalu. Większość bacznie obserwowała tarcze przyrządów i tablice rozdzielcze. Kilka osób po wykonaniu swoich zadań gawędziło w kółeczku z ubranymi w czarne stroje strażnikami Służby Bezpieczeństwa.

- Jesteśmy prawie gotowi do rozpoczęcia Operacji Peryskop. Operacja ta nazywa się tak dlatego, że w pewnym sensie wysuwamy peryskop w przeszłość - peryskop, który będzie robił zdjęcia i rejestrował wydarzenia z różnych epok z okresu piętnastu tysięcy do czterech miliardów lat temu. Uważamy, że wobec skrajnie trudnych okoliczności towarzyszących temu eksperymentowi (o charakterze międzynarodowym i naukowym) bardziej trafną nazwą byłaby "Operacja Rozdroże". Niestety tytuł ten, no cóż, został już wykorzystany.

Co się tyczy tamtego drugiego eksperymentu, to każdy próbował udawać takiego głupka, jakby przez całe lata gapił się jedynie na zamknięte w bibliotecznej szafie książki.

- Nieważne. Przedstawię teraz państwu zwięzłą historię stosowania chronaru, zatwierdzoną przez Służbę Bezpieczeństwa Programu Brooklyn. Słucham, Bradley?

Bradley znów uniósł się z krzesła.

- Zastanawiam się właśnie - zaczął. - Jak wiemy, był już Program Manhattan, Program Long Island, Program Westchester, a teraz mamy Program Brooklyn. Czy był kiedykolwiek Program Bronx? Ja pochodzę z Bronxu, rozumie pan. Patriotyzm lokalny.

- Ależ tak. To całkiem zrozumiałe. Jeśli wszakże istnieje Program Bronx, można mieć pewność, że dopóki prace nad nim nie zostaną szczęśliwie zakończone, jedynymi poinformowanymi ludźmi z zewnątrz będą prezydent i sekretarz stanu do spraw bezpieczeństwa. Jeżeli, powtarzam, j e ż e l i  prowadzi się taki program, wiadomość o nim spadnie jak grom i świat dowie się o wszystkim równie niespodziewanie, jak o Programie Westchester. Nie sądzę, aby o  t a m t y m  szybko w świecie zapomniano.

Na samo wspomnienie zachichotał, a Culpepper jak echo powtórzył jego zduszony śmiech, do tego głośniej niż cała reszta. Wskazówka zegara była już blisko czerwonej kropki.

- Tak, Program Westchester, a teraz ten oto. Nasz kraj stanie się jeszcze bardziej bezpieczny! Czy zdajecie sobie sprawę, jak wspaniałą broń stanowi chronar w naszych demokratycznych rękach? Przypomnijcie sobie chociażby, co stało się z Podprogramami Coney Island i Flatbush (o tamtych wydarzeniach wspomina się w tekstach, które otrzymaliście), zanim w pełni doceniono znaczenie zastosowań chronaru.

Z tamtych pierwszych eksperymentów nie wynikało jeszcze, że trzecia zasada dynamiki Newtona - akcja równa reakcji - odnosi się również do czasu, jak i do trzech pozostałych wymiarów przestrzeni. Kiedy uruchomiono pierwszy chronar i cofnięto się w czasie o jedną dziewiątą sekundy, całe laboratorium popędziło w przyszłość na ten sam czas i powróciło zmienione nie do poznania. Zdarzenie to, nawiasem mówiąc, zapobiegło próbom podróży w przyszłość: sprzęt narażony byłby na niebywałe uszkodzenia i nie przetrwałaby żadna istota ludzka. Ale czy zdajecie sobie sprawę, jak bardzo moglibyśmy w ten sposób zaszkodzić wrogowi? Wysłanie odpowiedniej masy chronaru w przeszłość w sąsiedztwie wrogiego kraju zmusiłaby go do przeniesienia się w przyszłość - całego równocześnie - z której kraj ten powróciłby, ale pozostałyby w nim tylko trupy!

Zastępca sekretarza spojrzał w dół. Z założonymi do tyłu rękami huśtał się na piętach.

- Dlatego w dole, na poziomie laboratorium, widzicie dwie kule - powiedział. - Tylko jedna z nich, ta z prawej strony, wyposażona jest w chronar. Druga to atrapa; służy za przeciwwagę. Jej masa dokładnie odpowiada masie pierwszej kuli. Kiedy chronar zostanie uruchomiony, uleci w przeszłość sprzed czterech miliardów lat i wykona zdjęcia Ziemi, która będąc wówczas jeszcze w stanie na pół ciekłym, na pół lotnym, gwałtownie tężała w dopiero co zapoczątkowanym układzie słonecznym.

Równocześnie atrapa pierwszej kuli podąży w przyszłość odległą o cztery miliardy lat, skąd powróci odmieniona, z przyczyn nie całkiem dla nas zrozumiałych. Kule zderzą się ze sobą w czasie oznaczającym dla nas  c h w i l ę   o b e c n ą , po czym ponownie odskoczą od siebie na odległość zbliżoną do połowy dystansu czasowego od pierwszej podróży. Tam przyrząd chronarny zarejestruje dane dotyczące planety znajdującej się w prawie stałym stanie skupienia, nawiedzonej trzęsieniami, na której być może zachowały się niższe formy życia w postaci zespołów cząsteczek.

Po każdym zderzeniu chronar powróci do połowy (w przybliżeniu) poprzedniego dystansu czasowego, za każdym razem automatycznie gromadząc informacje. Epoki geologiczne i historyczne, które według naszych oczekiwań znajdą się w zasięgu urządzenia, wymienione są w waszych spisach pod numerami od I do XXV. Będzie ich naturalnie więcej niż dwadzieścia pięć, nim obie kule osiągną stan spoczynku, jednak naukowcy uważają, iż zetknięcie się ze wszystkimi następującymi po nich epokami będzie trwało tak krótko, iż okaże się bezproduktywne, jeśli chodzi o zdjęcia i inne materiały. Proszę pamiętać, że pod koniec kule będą ledwie wibrować w miejscu, więc jeśli nawet nadal będą przemierzać stulecia, po obydwu stronach teraźniejszości, stanie się to prawie niezauważalne. Jest pytanie, jak widzę.

Szczupła kobieta w szarym wełnianym kostiumie, siedząca obok Culpeppera, podniosła się z miejsca.

- Ja... ja wiem, że to nie na temat - zaczęła - ale nie udało mi się w stosownym momencie zgłosić mojej wątpliwości do dyskusji. Panie sekretarzu...

- P.o. sekretarza - odparł wesoło niski, pucołowaty mężczyzna w czarnym stroju. - Ja tylko pełnię obowiązki sekretarza. Proszę dalej.

- A więc, chcę zapytać - panie sekretarzu - czy jest jakiś sposób na ograniczenie czasu badania nas po eksperymencie? Spędzić dwa lata w Pike's Peak to bardzo długo. Dwa lata i to wyłącznie z obawy, że ktoś z nas zobaczył być może zbyt dużo i okaże się na tyle niepatriotyczny, żeby stać się niebezpiecznym dla kraju. Skoro już nasze prace przejdą przez cenzurę, wydaje mi się, że można by nam zezwolić na powrót do domu po, powiedzmy, trzymiesięcznym okresie kwarantanny. Mam dwójkę małych dzieci, są tu też inni, którzy...

- Niech pani mówi za siebie, pani Bryant! - wrzasnął człowiek ze Służby Bezpieczeństwa. - Nie mylę się: to pani Bryant? Pani Bryant z Syndykatu Czasopism Kobiecych? Pani A l e x i s  Bryant. - Wydawało się, że notuje szczegółowo w mózgu.

Pani Bryant z powrotem usiadła obok Culpeppera, ściskając w ręku przepisy bezpieczeństwa wraz z poprawkami i trzymając tuż przy piersi odbitą na powielaczu cienką kartkę papieru. Culpepper ociężale wsparł się na przeciwległej poręczy krzesła. Dlaczego to wszystko jemu musiało się przytrafić? Na domiar złego ta głupia kobieta patrzyła na niego smętnie, jakby oczekiwała współczucia. Culpepper rozejrzał się po całym pomieszczeniu i założył nogę na nogę.

- Musi pani pozostać pod kontrolą Programu Brooklyn, ponieważ tylko wtedy Służba Bezpieczeństwa może mieć  p e w n o ś ć , że nie zdarzy się przeciek żadnej ważnej informacji, zanim urządzenie zmieni się nie do poznania. Nie musiała pani przychodzić, pani Bryant. Zgłosiła się pani na ochotnika. Wszyscy jesteśmy tu dobrowolnie. Kiedy wasi redakcyjni szefowie wyznaczyli was, abyście zdali relację z przebiegu eksperymentu, wszyscy mieliście ów szczególny demokratyczny przywilej odmowy. Nikt z was nie skorzystał z niego. Uznaliście, iż nie przyjmując tak niezwykłego zaszczytu udowodnilibyście brak zdolności myślenia kategoriami Bezpieczeństwa Narodu. Dalibyście faktycznie do zrozumienia, że krytykujecie Przepisy Bezpieczeństwa, między innymi stanowisko w sprawie przyjętego, dwuletniego okresu sprawdzającego. A teraz jeszcze ta historia! Jeżeli ktoś był uważany do tej pory za osobę tak utalentowaną i godną zaufania, jak pani, pani Bryant, to występowanie w tej chwili z podobnym pytaniem sprawia - głos małego człowieczka przeszedł w szept - że niemal zaczynam wątpić w skuteczność metod sprawdzających stosowanych przez naszą Służbę Bezpieczeństwa.

Rozzłoszczony Culpepper na znak potwierdzenia słów mówiącego kiwnął głową w stronę pani Bryant, która przygryzała wargi i starała się wykazać niesłychane zainteresowanie czynnościami odbywającymi się na poziomie laboratorium.

- Pytanie było niestosowne. Wysoce niestosowne. Zabrało czas, który zamierzałem przeznaczyć na dokładniejsze omówienie możliwych praktycznych zastosowań chronaru, między innymi w przemyśle. Ale pani Bryant musiała dać upust swojej kobiecej małostkowości. Panią Bryant nie obchodzi to, że nasz kraj z dnia na dzień otacza coraz większa wrogość, że grozi mu coraz większe niebezpieczeństwo. Sprawy te dla pani Bryant doprawdy nic nie znaczą. Obchodzą ją tylko dwa lata życia, których ma się wyrzec dla swojej ojczyzny w imię pewniejszej przyszłości własnych dzieci.

Zastępca sekretarza obciągnął czarny strój i uspokoił się nieco. Napięcie na sali spadło.

- Już za chwilę nastąpi aktywacja chronaru, dlatego też wymienię teraz zwięźle najciekawsze epoki, które zarejestruje urządzenie i z których oczekujemy niezwykle pożytecznych danych. Są to I i II - epoki, w których formował się obecny kształt Ziemi. Potem III - prekambr - miliardy lat temu, kiedy to odnajdujemy pierwsze wyraźne ślady życia (skorupiaki i glony). Na VI epokę przypada środkowa jura mezozoiku. Wyprawa w tę tak zwaną "Epokę Gadów" może dostarczyć nam zdjęć dinozaurów i rozwiązać odwieczną zagadkę ich ubarwienia, jak również, przy sprzyjających okolicznościach, zdjęć pierwszych ptaków i ssaków. Wreszcie epoki VIII i IX - oligocen i miocen - należące do trzeciorzędu, wyznaczają pojawienie się najstarszych przodków człowieka. Niestety oscylacja chronaru będzie wówczas tak szybka, że szansa na porządne zarejestrowanie...

Zadźwięczał gong. Wskazówka zegara sięgnęła czerwonej kropki. W dole pięciu techników pociągnęło za przełączniki i ledwie dziennikarze zdążyli pochylić się do przodu, przez gęstą plastikową przesłonę nie było już widać żadnej kuli. Pozostały po nich puste miejsca.

- Chronar rozpoczął swą podróż w przeszłość na odległość czterech miliardów lat! Panie i panowie, historyczna chwila, prawdziwie historyczny moment! Na jakiś czas przerwę sprawozdanie, by wytykać błędy i demaskować sofizmaty, jakimi szermuje  t o w a r z y s t w o   c h r o n i c z n y c h   m a l k o n t e n t ó w.

Kaskada nerwowego śmiechu posypała się w kierunku p.o. sekretarza rzecznika prasowego. Dwunastu dziennikarzy zasiadło, by słuchać, jak ten rozbija w puch absurdalne poglądy.

- Jak państwu wiadomo, jedną z obaw, jaką wywołuje podróż w przeszłość, jest to, że najbardziej niewinnie wyglądające zdarzenie spowoduje ogromne zmiany w teraźniejszości. Najprawdopodobniej znana jest państwu owa fantazja w jej najbardziej rozpowszechnionej postaci. Gdyby Hitler został zabity w 1930 roku, uczeni niemieccy, a później również i uczeni krajów okupowanych, nie musieliby emigrować, a nasz kraj być może nie miałby bomby atomowej. W ten sposób nie byłoby trzeciej wojny światowej, a Wenezuela nadal istniałaby jako część Ameryki Południowej. Hipotezę tę wysunął zdradziecki Shayson i jego nielegalne towarzystwo, dołączając do niej takie szczegółowe i pomniejsze przypuszczenia, jak to o przemieszczaniu się cząsteczek wodoru, co w rzeczywistości nigdy się nie dokonało.

W czasie pierwszego eksperymentu w ramach Podprogramu Coney Island, kiedy to chronar wysłany został w przeszłość i cofnął się o jedną dziewiątą sekundy, kilkanaście laboratoriów sprawdzało za pomocą wszystkich dostępnych urządzeń, skrupulatnie poszukiwało jakichś dostrzegalnych zmian. Nie było żadnych! Oficjalne czynniki rządowe stwierdziły, że strumień Czasu jest sztywny. Dotyczy to tak przeszłości, teraźniejszości, jak i przyszłości i nic się tu nie może zmienić. Jednak Shayson i jego banda nie byli zadowoleni...

I. Cztery miliardy lat temu. Chronar unosi się w krzemionkowej chmurce ponad kipiącą Ziemią i z wolna zbiera dane za pomocą automatycznie działających przyrządów. Para skrapla się i opada w postaci wielkich, lśniących kropel.

- ...domagali się zaprzestania prowadzenia eksperymentu, dopóki nie zbadamy ponownie problemu od strony matematycznej. Posunęli się aż do stwierdzenia, że jeśli nawet zaszły jakieś zmiany, możliwe było, że ich nie zauważyliśmy, ponieważ brak takich przyrządów, które zdołałyby je wykryć. Powiedzieli, że uznalibyśmy te zmiany za zjawiska, które zawsze istniały. No cóż! I to w czasie, gdy nasz kraj i ich, panie i panowie dziennikarze, również ich kraj znajduje się w niebezpieczeństwie, większym niż kiedykolwiek. Czy możecie...

Brakło mu słów. Przechadzał się tam i z powrotem po sali, kręcąc głową. Wszyscy dziennikarze, siedzący na długiej drewnianej ławce, na znak aprobaty kiwali głowami.

Po raz drugi zabrzmiał gong. Na krótko pojawiły się dwie ciemne kule, zabrzęczały uderzając jedna o drugą i odbiły się od siebie w dwóch przeciwstawnych czasowo kierunkach.

- Proszę bardzo - urzędnik państwowy wymachiwał rękami z poziomu laboratorium w stronę umieszczonej powyżej przezroczystej podłogi. - Pierwsze drgnięcie dobiegło końca. Czy zaszła jakaś zmiana, czy też wszystko jest tak, jak przedtem? Jednak dysydenci będą utrzymywać, że wystąpiły zmiany, a my ich nie dostrzegliśmy. Nie może być argumentu na taki oparty na wierze, nienaukowy punkt widzenia. Ludzie tacy, jak oni...

II. Dwa miliardy lat temu. Wielka kula pstryka zdjęcia wypiętrzającej się pod nią ognistej Ziemi. Rozżarzone do czerwoności kawałki skorupy ziemskiej odrywają się z hukiem. Pięć lub sześć tysięcy złożonych cząsteczek traci pierwotną strukturę pod wpływem uderzenia w kulę. Setka nie traci.

- ...będą harować trzydzieści na trzydzieści trzy godziny doby po to, aby przekonać was, że białe jest czarne i że mamy siedem księżyców zamiast dwóch. Są nadzwyczaj niebezpieczni...

Przeciągły, głuchy dźwięk, kiedy kule zderzyły się. Gdy ruszyły ponownie, narożne lampy rozbłysły ciepłym, pomarańczowym światłem.

- ...ze względu na posiadaną wiedzę, ze względu na to, że chcą być przewodnikami w poszukiwaniu lepszych sposobów życia. - Urzędnik państwowy zaczął ślizgać się gwałtownie, wymachując wszystkimi swoimi niby-nóżkami. - Stoimy obecnie przed bardzo trudnym problemem...

III. Miliard lat temu. Przedpotopowe potrójne trylobity, które zostały zniszczone przez Machinę Czasu, gdy ta zmaterializowała się, zaczęły spływać wilgocią w dół.

- ...bardzo trudnym problemem. Mamy przed sobą dylemat: powinniśmy brężyć czy nie powinniśmy brężyć? - Mówił już całkiem nie po angielsku. A tak naprawdę, to od pewnego czasu w ogóle nic nie mówił. Wyrażał swe myśli uderzając o siebie nibynóżkami, tak jak zawsze...

IV. Pół miliarda lat temu. Wyginęło wiele różnych rodzajów bakterii, ponieważ zmieniła się nieco temperatura wody.

- Nie jest to więc czas na półśrodki. O ile możemy reprodukować się wystarczająco...

V. Dwieście pięćdziesiąt milionów lat temu. VI. Sto dwadzieścia pięć milionów lat temu.

- ...by zadowolić Tych Pięciu, Którzy Wirują...

VII. Sześćdziesiąt dwa miliony lat temu. VIII. Trzydzieści jeden milionów. IX. Piętnaście milionów. X. Siedem i pół miliona.

- ...uratowaliśmy wszelką możliwą cnotę. Wtedy...

XI. XII. XIII. XIV. XV. XVI. XVII. XVIII. XIX. Bong - bong - bong bongbongbongongongngngng...

- rzeczywiście jesteśmy gotowi do refrakcji. I to, powiadam wam, jest dobre i dla tych, co się wzdymają, i dla tych, którzy się łamią. Jednak ci, którzy się wzdymają, jak zawsze nie będą mieli racji, bo w łamaniu jest toczenie się, a tylko w toczeniu się jest prawda. Nasycone wilgocią rzęski sprawiają, że nie musi zajść żadna zmiana. Urządzenie zatrzymało się wreszcie, ukończywszy swą drogę. Spojrzymy na nie dyskretnie?

Wszyscy wyrazili zgodę. Ich napęczniałe, purpurowe ciała rozpuściły się w płyn i pociekły ku machinie czasu. Kiedy dotarły do czterech sześciennych bloków, które przestały już wydawać mechaniczne skrzekliwe dźwięki, podniosły się i stężały odzyskując śluzowatą formę.

- Patrzcie - wrzasnęło to coś, co kiedyś było zastępcą sekretarza rzecznika prasowego. - Patrzcie, mimo dyskrecji! Ci, którzy się wzdymali, nie mieli racji. Nie zmieniliśmy się. - Na znak triumfu wyciągnął piętnaście szkarłatnych wyrostków. - Nic się nie zmieniło!

 

1948

 

Przełożyła Stefania Szczurkowska

 

James Gunn "Droga do science fiction 3. Od Heinleina do dzisiaj"





Fantastyka-naukowa - subiektywny wybór