Gazeta Wyborcza - 05/12/1997

 

 

ZBIGNIEW BASARA

Rosyjska ośmiornica

 

 

Restauracja Rasputin w rosyjskiej dzielnicy Nowego Jorku nie ma okien i przypomina sarkofag z różowego marmuru. Trzeba nieco odwagi, by wejść do środka. W pełnym ostentacyjnego przepychu wnętrzu mężczyźni we włoskich garniturach, ze złotymi sygnetami na palcach i komórkowymi telefonami, zajadają się blinami z kawiorem i szaszłykami z jesiotra

Amerykanie dopiero ostatnio zaczęli sobie zdawać sprawę z rozmiaru niebezpieczeństwa, jakie stanowi dla nich rosyjska zorganizowana przestępczość. Najpierw w "The Washington Post" pojawiła się seria artykułów dowodzących, że rosyjskie gangi już od dwóch lat dostarczają broń kolumbijskim przemytnikom narkotyków w zamian za szmuglowaną do Europy kokainę. Kilka dni później waszyngtońskie Centrum ds. Studiów Strategicznych i Międzynarodowych opublikowało raport powstały pod patronatem byłego dyrektora CIA Williama H. Webstera, w którym stwierdza się, że przestępczość w Rosji stanowi najpoważniejsze zagrożenie dla amerykańskiego bezpieczeństwa narodowego i wymaga interwencji prezydenta Clintona.

Złowroga "organizatsiya"

Opierając się na szacunkach rosyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych i FBI, autorzy raportu obliczyli, że w Rosji działa obecnie 8 tys. grup kryminalnych, liczących ponad 100 tys. członków. Co najmniej 200 największych prowadzi też przestępczą działalność w 50 krajach świata: od Japonii, Chin i Korei Południowej przez Turcję po Stany Zjednoczone. Te międzynarodowe kryminalne konglomeraty nawiązały kontakty z lokalnymi gangami i dzielą się zadaniami oraz zyskami z różnego typu przestępstw. Od kradzieży samochodów przez gigantyczne finansowe fałszerstwa i przemyt narkotyków po hazard i prostytucję.

Amerykańskie organa ścigania wpadły już na trop 26 rosyjskich grup kryminalnych, działających w 17 miastach na terenie 15 stanów. Gangsterzy trzymają się przede wszystkim wielkich metropolii, jak Nowy Jork, Los Angeles i Miami, będących głównymi ośrodkami kontaktów z kolumbijskim kartelem kokainowym Cali. Rosjanie znani są policji i FBI jako przestępcy biegli w komputerach i technikach szyfrowania, specjalizujący się w wyrafinowanych fałszerstwach finansowych, praniu brudnych pieniędzy i przemycie narkotyków. Bandycka centrala znajduje się w Brighton Beach, dzielnicy południowego Brooklynu, zamieszkanej przez 60 tys. rosyjskich imigrantów. Od kilku lat działa tam "organizatsiya", luźny związek przestępczych grup, mający "wypustki" w amerykańskich miastach oraz na Puerto Rico oraz Antigui, St. Vincent i Arubie - wyspach karaibskich znanych z banków, tzw. offshore, tj. przyjmujących każdy depozyt bez pytania o źródło pochodzenia.

W małej Odessie

Do Brighton Beach trzeba jechać metrem z Manhattanu prawie godzinę. Ze względu na położenie, tuż nad oceanem, jej mieszkańcy nazywają ją pieszczotliwie "małą Odessą". Ta mieszanina tanich sklepów z szyldami wypisanymi cyrylicą i miejskich bloków mieszkalnych robi wrażenie typowej nowojorskiej robotniczej dzielnicy imigrantów.

Co jakiś czas pomiędzy zaniedbanymi zieleniakami, stacją benzynową a McDonaldem z "hamburgierami" wyrastają nagle nowobogackie restauracje z kryształowymi szybami, złoceniami i marmurową fasadą. Wyglądają jak z innego świata, wręcz nieprzyzwoicie. Połowę z nich otworzono w ciągu ostatnich trzech lat i jest tajemnicą poliszynela, że należą z reguły do moskiewskich mafiosów piorących w ten sposób pieniądze. Wspomniana na wstępie restauracja Rasputin, najsłynniejsza z nich, należała np. do 46-letniego Monyi Elsona, jednego z dwóch głównych pretendentów do tytułu capo di tutti capi z Brighton Beach, zanim dwa lata temu nie poszedł do więzienia federalnego na Manhattanie, gdzie czeka na proces za trzy morderstwa i usiłowanie czwartego.

To tylko ze starości...

W innej restauracji - Arbat - mam się spotkać z Aleksandrem Grantem, dziennikarzem wychodzącego w Nowym Jorku "Nowogo Russkowo Słowa", który od dziesięciu lat pisze o rosyjskiej mafii. Grant siedział 12 lat w radzieckich więzieniach za "działalność antypaństwową" i tam poznał przestępcze środowisko. Jako jedyny rozmawiał dwa miesiące temu ze wspomnianym Elsonem i innymi "renomowanymi" gangsterami. Agenci FBI i policjanci z nowojorskiej brygady do walki z rosyjską przestępczością często liczą na jego wiedzę.

Po drodze wpadam do księgarni, żeby kupić "Proces Wiaczesława Iwankowa", wydany w zeszłym roku w Moskwie bestseller Granta o procesie najsłynniejszego z działających za oceanem moskiewskich gangsterów. Iwankow w styczniu tego roku skazany został w sądzie federalnym na Manhattanie na dziewięć i pół roku za próbę wymuszenia 3,5 miliona dolarów od dwóch rosyjskich biznesmenów. - Nie wiem, czy mamy, szefowa wróci w przyszłym tygodniu z Moskwy - mówi łamaną angielszczyzną osiłek, który wygląda jak zawodowy ochroniarz. - Ale mamy inne książki o najlepszych rosyjskich gangsterach - dodaje, i z błyskiem w oku pokazuje mi najnowszy hit "Banditskaja Rossija".

Przecznicę przed Arbatem płonie stare volvo z czeską rejestracją. Przypadkowi przechodnie uciekają w popłochu, jakby obawiali się wybuchu, inni podchodzą bliżej. "E, to tylko ze starości" - mówi po rosyjsku mężczyzna objuczony siatkami.

Nad blinami o mafii

- Porównywanie rosyjskiej "organizatsyi" do włoskiej mafii to nieporozumienie - opowiada Grant nad blinami. - Niech pan raczej wyobrazi sobie rtęć rozbiegającą się po blacie stołu w nieprzewidywalnych kierunkach i niknącą błyskawicznie w szparach pod podłogą. Mafijna rodzina włoska liczy około stu osób, ma hierarchiczną strukturę od bossa po ulicznych żołnierzy, a głównym jej celem jest utrzymanie spoistości rodziny. Grupy rosyjskich kryminalistów liczą przeważnie po dziesięć osób i załogę zbiera się do wykonania konkretnego zadania, choć wszyscy gangsterzy z reguły się znają.

Z rodziną nie mają nic wspólnego. Od początku breżniewowskiej emigracji rosyjskich Żydów w latach 70. do połowy lat 80. przestępcze podziemie było niewielkie, ograniczało się właściwie tylko do Brighton Beach, i kontrolowane było przez dwóch-trzech złodziei samowładców ("wory w zakonie"). To ostatnie określenie oznacza elitę kryminalistów (jest ich w sumie około siedmiuset), którzy lata spędzili w radzieckim więziennym gułagu i stosują się do szczegółowego kodeksu, np. nie zakładają nigdy rodzin, nie imają się normalnej pracy i nigdy nie zeznają w sądzie.

Tak jak 99 proc. ówczesnej imigracji, pierwsi mafiosi byli rosyjskimi Żydami, którzy żerowali na własnej społeczności i specjalizowali się w ściąganiu haraczu, drobnym handlu narkotykami i podmienianiu brylantowych kolii na sztuczne w jubilerskich sklepach. W miarę zwiększania się emigracji i przyjazdu takich "znakomitości", jak wspomniany Elson, rosyjskie grupy przestępcze zaczęły od połowy lat 80. poszerzać terytoria wpływów poza Nowy Jork i Chicago na New Jersey, Florydę i Kalifornię, nawiązywać kontakty z włoską mafią i kolumbijskim kartelem narkotykowym Cali.

Jak przystało na emigrantów z kraju komunistycznej utopii, Rosjanie zaczęli się specjalizować w przestępstwach opartych na stwarzaniu pozorów: fałszerstwach kart kredytowych i innych dokumentów, oszustwach na podatkach od sprzedaży benzyny, przekrętach ubezpieczeniowych. W latach 1985-90 w Kalifornii działała np. szajka Michaela Smuszkiewicza, która otworzyła 250 nielegalnych klinik medycznych i przewoźnych laboratoriów diagnostycznych i naciągnęła władze Kalifornii na 50 milionów dolarów opłat za fikcyjne badania i operacje.

Sześć paszportów Iwankowa

Prawdziwy skok nastąpił po upadku komunizmu, kiedy otwarto granice b. ZSRR. W samym tylko 1992 roku w USA wydano 130 tys. wiz turystycznych. Dziesięć lat wcześniej - 3 tysiące. W czerwcu 1996 roku w USA przebywało 350 tys. legalnych rosyjskich imigrantów, czyli prawie pięć razy tyle, ile w roku 1986. W 1996 r. wizy turystyczne dostało 53 tys. Rosjan, a "biznesowe" 55 tys. Do USA masowo napłynęli kryminaliści posługujący się często kilkoma paszportami. W mieszkaniu wspomnianego Iwankowa znaleziono sześć, w tym jeden polski.

Większość gangsterów przyjeżdża z polecenia rodzimego gangu w Rosji na rekonesans, wyprać pieniądze i zawrzeć kontakty z organizacjami przestępczymi, od japońskiej yakuzy i chińskich triad po Cosa Nostra i kolumbijskich handlarzy. W przeciwieństwie do "breżniewowców", którzy mogli wywieźć 100 dol., przywożą wielkie fortuny, są obeznani z finansowymi fałszerstwami i z miejsca przystępują do działalności. Poza zawodowymi gangsterami jest coraz więcej szemranych biznesmenów i biegłych w komputerach młodych profesjonalistów, którzy marzą o szybkim awansie za oceanem. Wzmożona walka o wpływy od razu podniosła liczbę mordów na zamówienie. Ponad 50 z 76 zabójstw w latach 1980-96 w stanach Nowy Jork, New Jersey i Pensylwania wykonano w ostatnich siedmiu latach.

"Organizatsiya" zbliżyła się jednak charakterem do włoskiej mafii między przyjazdem Iwankowa do Nowego Jorku w 1992 roku a jego aresztowaniem trzy lata później. Ten utytułowany zapaśnik i jeden z trzech najbardziej renomowanych "samowładnych złodziei" przysłany został z Moskwy z misją nawiązania kontaktów z kolumbijskimi narcotraficantes.

Niegdysiejszy przyjaciel artystów i dysydentów, który jako dziesięcioletni chłopak zdzierał plakaty Stalina, 57-letni dziś Iwankow, o pseudonimie "Japończyk" ze względu na lekko azjatyckie rysy, wymuszał zwrot gigantycznych długów zaciągniętych przez rosyjskich nowych kapitalistów. Zarabiał też na kontraktach z Rosją swoich nowojorskich klientów. W wolnym czasie podróżował między Los Angeles, Denver, Nowym Jorkiem i Bostonem, zaprowadzając porządek w rosyjskim przestępczym podziemiu.

W roku 1995 powinęła mu się noga, kiedy usiłował wymusić zwrot 3,5-milionowego długu od Aleksandra Wołkowa i Władimira Wołoszyna, prowadzących na Manhattanie firmę inwestycyjną Summit International. Obydwaj zeznawali, jak Iwankow słuchał z rozpłomienionymi oczami o derywatywach i innych wyrafinowanych instrumentach finansowych. Przeważył w nim jednak prosty gangster, bo kiedy zaczęli się opierać szantażowi, ojciec Wołoszyna został śmiertelnie pobity na peronie metra w Moskwie przez nieznanych sprawców. Wówczas biznesmeni zgodzili się zwrócić pieniądze, ale jednocześnie zawiadomili FBI. Aresztowanie "Japończyka" i 9,5-letni wyrok są jak na razie głównym osiągnięciem nowojorskiej brygady do walki z rosyjską mafią. Sama zaś firma Summit International okazała się finansowym przekrętem i, jak się okazało, nigdy nie dysponowała większymi aktywami niż 45 tys. dolarów.

Pusty tron

Monya Elson, gangster o nieposzlakowanej reputacji, ale bez tytułu "samowładnego złodzieja", był jedynym, który walczył o tron ojca chrzestnego, posługując się pistoletem z tłumikiem. Jego aresztowanie na Sycylii dwa lata temu zakończyło na razie walkę o władzę. Tron na Brighton Beach jest pusty.

Nie oznacza to jednak, że gangsterska "rtęć" straciła werwę. - Rosyjska mafia w Ameryce wyszła już z heroicznego okresu i jest w drugiej fazie prania wielkich pieniędzy, narkotykowych układów i finansowych przekrętów - mówi Grant. Ale płotki nie gardzą wciąż starymi sposobami. Polka, zajmująca się rynkiem słowiańskich mniejszości w amerykańskiej korporacji, opowiedziała "Gazecie", że kiedy usiłowała ostatnio złamać monopol dystrybucji jednego ajenta w południowym Brooklynie, odebrała od niego telefon, że nie życzy sobie takich niespodzianek.

Pięć kul w Elsonie

Wraz z zastąpieniem Iwankowa i Elsona przez młodszych gangsterów-biznesmenów i komputerowców rosyjskie środowisko przestępcze straci koloryt jak z Dostojewskiego. Iwankow był w latach 70. częstym gościem spotkań moskiewskiej bohemy i dysydentów.

- Jestem niewiele gorszy od nich, bo w więzieniu czytałem dużo książek i gadałem z ludźmi, którzy znali życie - powiedział Grantowi, którego dziadkowie i ciotki przepadli w stalinowskich czystkach w latach 30.

Monya Elson kazał z kolei ocenzurować w sierpniowym wywiadzie-rzece dla "Russkogo Słowa" ustęp, w którym mówi, jak zrezygnował z wysadzenia w powietrze samochodu z gangsterem-dłużnikiem, którego odnalazł w Kalifornii. Zrezygnował - bo ten jechał z rodziną.

- Dwa lata szukałem s... - żali się Elson. - Ale nie mogłem splamić rąk krwią niewinnych dzieci - powiedział gangster, który cytuje z pamięci rubajaty arabskiego poety Omara Chajmana i uaktywnia bramki na każdym lotnisku, bo ma w sobie pięć kul, a jego żona 14.

Szwajcaria, Cypr i Karaiby

Gangsterzy wybierają do prania pieniędzy kraje o najbardziej liberalnych przepisach lub najściślej strzeżonej tajemnicy bankowej. W samej Szwajcarii zdeponowanych jest około 10 mld mafijnych dolarów. Na Cyprze działa 3 tys. rosyjskich banków, przedstawicielstw i innych instytucji finansowych. Widok rosyjskiego biznesmena we włoskim garniturze i deponującego walizkę pękającą od pieniędzy nie jest na tej wyspie rzadkością.

Członkowie rosyjskich grup kryminalnych upodobali sobie karaibski "bankowy raj", tzw. banki offshore. Rosyjskie banki na Antigui, Arubie czy St. Vincent to najczęściej pokoiki z faksem i komputerem, które przyjmują depozyty, nie pytając o ich pochodzenie. Tegoroczna kontrola finansowa na Antigui doprowadziła np. do zamknięcia pięciu z nich. Zawsze można się jednak przenieść, np. na Kajmany. Ale i w USA gangsterzy inwestują coraz częściej w luksusowe rezydencje. Ubrania kupują od wytwornych projektantów, zegarki to roleksy, a ich auta - najnowsze mercedesy montowane na zamówienie. Wielu z nich wie, że prowadzą życie kamikadze i posyłają dzieci do najlepszych szkół, by je jak najlepiej wykształcić.

Z Włochami nie wyszło

Rosyjskiej mafii nie udało się dotychczas wejść do spółki z włoskimi rodzinami w handlu narkotykami.

- Cztery lata temu dwóch Rosjan przyleciało z Moskwy z dwoma kilogramami heroiny i zaczęli szukać kupca - mówi Grant. - W końcu trafili na Rosjankę, która wyszła za ulicznego "żołnierza" z Cosa Nostry, i chcieli go użyć. Ten dał znać swoim bossom. Włoscy mafiosi wydali Rosjan w ręce policji, zarabiając przy okazji u niej kilka punktów. Włosi nie ufają Rosjanom i wykorzystują ich ewentualnie do jednorazowych transakcji.

Ale to, co nie wyszło z Włochami, udało się z Kolumbijczykami z kokainowego kartelu Cali.

Potrzebna łódź podwodna? Proszę bardzo!

"Washington Post" opublikował niedawno serię artykułów dokumentujących trwającą od dwóch lat współpracę rosyjsko-kolumbijską. Podczas gdy w Stanach spada popyt na kokainę, Rosjanie oferują dostęp do szybko rosnącego rynku w Rosji i płacą za narkotyki bronią.

W ciągu trzech miesięcy do kolumbijskiego portu Turbo zawinęło podobno kilka rosyjskich frachtowców z pistoletami maszynowymi i rakietami ziemia-powietrze. W lutym agenci FBI wpadli na trop transakcji, w której Ludwik Fajnberg, właściciel lokalu ze striptizem w Miami, miał zaoferować Kolumbijczykom łódź podwodną, zacumowaną obecnie w Kronsztadzie, dzięki której mieliby szansę zmylić czujność strażników na kalifornijskim wybrzeżu. Sprzedaż nie doszła do skutku z powodu zbyt wysokiej ceny - 5 mln.

Sposób "na wianuszek"

Finansowe oszustwa rosyjskich grup przestępczych kosztują amerykańskiego podatnika do kilkuset milionów dolarów rocznie. Rosjanie odebrali Cosa Nostrze specjalizację w oszustwie podatkowym, polegającym na wykorzystywaniu różnicy w wysokości podatku między stanami przy sprzedaży benzyny i oleju napędowego.

Zgodnie z prawem hurtownik zobowiązany jest do uiszczenia różnicy, jeśli sprzedaje paliwo w stanie o wyższym podatku. "Wianuszek" polega na tworzeniu szeregu fikcyjnych firm, przez które przechodzi paliwo, zanim trafi do detalicznej sprzedaży. Jedna z nich odpowiedzialna jest za zapłacenie różnicy, ale kiedy zjawiają się inspektorzy, okazuje się, że firma zbankrutowała. Przed sądem federalnym w New Jersey toczy się proces 15 Rosjan, którzy naciągnęli w ten sposób stan Nowy Jork na 140 mln dolarów.

FBI aresztowała też we wrześniu ukraińskiego biznesmena Aleksandra Flyksztejna, który sprzedawał za pomocą Internetu akcje fikcyjnej firmy Globus Group, obiecując w ciągu dwóch lat zyski w wysokości 237 proc. Ponad 800 inwestorów wykupiło akcje wartości 7 mln dol. i straciło niekiedy oszczędności całego życia, kiedy firma okazała się domkiem z kart.

Nowe imperium zła

Stustronicowy raport waszyngtońskiego centrum pokazuje, że problemy amerykańskich organów ścigania z rosyjską mafią to tylko wierzchołek góry lodowej. Autorzy dokumentu przeprowadzili setki poufnych wywiadów z setkami agentów CIA, FBI i rosyjskimi oraz amerykańskimi biznesmenami. Wyłania się z nich obraz Rosji jako nowego Imperium Zła, w którym komunizm ustąpił miejsca niepohamowanej żądzy zysku, przemocy i korupcji.

Według raportu sądy, Duma i organa ścigania przeżarte są korupcją, a grupy przestępcze pełnią funkcję władzy państwowej, rozstrzygając biznesowe spory i ściągając haracz w zamian za "kryszę", czyli ochronę przed konkurencyjnymi gangami.

Członkowie 8 tys. grup kryminalnych kontrolują sektory gospodarki, dające w sumie dwie trzecie dochodu narodowego. Haracze płaci 40 proc. prywatnych firm, 60 proc. państwowych i 50-85 proc. banków. Wynoszą one od 10 do 30 proc. dochodów, a w przypadku banków - nawet 50 proc. W przeciwieństwie do bezsilnego fiskusa i policji, gangsterzy są bezwzględni i skuteczni w egzekwowaniu należności i reguł gry. Rocznie ginie z rąk wynajętych morderców przeciętnie 500 dłużników, zdrajców, konkurentów czy choćby opornych. Cena wynosi od tysiąca do stu tysięcy dolarów - w zależności od rangi ofiary i trudności jej dosięgnięcia.

Administracja Jelcyna nie potrafi, albo nie chce, powstrzymać przestępczości. Zdaniem autorów raportu podczas długotrwałej choroby prezydenta w zeszłym roku nastąpiło scementowanie kontroli złodziejskiej oligarchii nad gospodarką.

Coraz więcej też spośród 100 tys. agentów KGB i siostrzanych agencji wywiadowczych, zwolnionych po upadku komunizmu, sprzedaje usługi, wiedzę o nielegalnych operacjach i zagraniczne kontakty kryminalnym gangom.

Sytuacja Rosji wygląda jak zemsta komunizmu zza grobu. Nomenklatura, wywiad, polityczna policja, czyli macki państwa, które walczyły z ideologicznym wrogiem, duszą teraz zalążki społeczeństwa obywatelskiego i wolnorynkowej gospodarki. Pieniądze, które powinny pójść na podatki, idą na okup. W zeszłym roku w kasie państwa zabrakło 30 mld dol. podatków, czyli 6,8 proc. produktu krajowego brutto. Przedstawicielstwa firm z Zachodu również muszą płacić gangsterom i jest to jeden z głównych powodów, dla których zachodnich inwestycji w ostatnich latach było w Rosji 20 razy mniej niż w Chinach. Sekretarz skarbu Lawrence Summers obliczył, że na początku roku zachodnie inwestycje w przeliczeniu na głowę mieszkańca wyniosły w Rosji 47 dolarów, w Polsce - 326 dolarów, a w Chile - aż 585 dolarów.

Ucieczka kapitału z Rosji sięgnęła w ciągu ostatnich pięciu lat zawrotnej sumy 300 mld dolarów. Zdaniem Zbigniewa Brzezińskiego na zagranicznych kontach Rosjan wylądowało też do 65 proc. ze 120-miliardowych zachodnich kredytów, które kraj ten otrzymał w tym okresie.

- Rosja bynajmniej nie zdąża w kierunku demokracji, ale kleptokracji, państwa złodziei - podsumował William Webster, prezentując na Kapitolu raport, który można też potraktować jako lek na złudzenia na temat rządów Jelcyna, podtrzymywanych do niedawna przez ekipę Clintona. Autorzy raportu twierdzą, że zorganizowana przestępczość w Rosji i jej zagraniczne agentury przybrały już takie rozmiary, że domagają się nie tylko interwencji Interpolu, ale i prezydenta Clintona. Kryminalne gangi stanowią wręcz najpoważniejsze strategiczne zagrożenie bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych, bo szmugiel nuklearnej broni lub radioaktywnych izotopów jest tylko kwestią czasu.

Czarny scenariusz dyrektora FBI

Broń taka mogłaby zostać wykorzystana jako narzędzie szantażu wobec amerykańskiego rządu przez gangsterów lub któryś z antyamerykańsko nastawionych fundamentalistycznych krajów muzułmańskich na Bliskim Wschodzie. - Uważam, że możliwość nuklearnej eksplozji jest w tej chwili większa niż w czasach zimnej wojny - powiedział podczas kongresowych przesłuchań Ludwik Freeh, dyrektor FBI.

Dwa tygodnie temu Aleksiej Jabłokow, były doradca prezydenta Jelcyna i członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego, potwierdził w Kongresie istnienie tzw. walizek nuklearnych - bomb o mocy jednej kilotony, wyprodukowanych w latach 70. na zamówienie KGB. Kilka tygodni temu generał Aleksander Lebiedź powiedział, że rosyjskie władze nie mogą się doliczyć stu takich ładunków. Rewelacje Lebiedzia, który będzie zeznawał przed tą samą komisją w tym miesiącu, zostały z miejsca zdementowane przez rosyjskie ministerstwo obrony. Jak jednak zaznaczył profesor Jabłokow, ładunki te, które byłyby wręcz idealną bronią dla terrorystów, wyprodukowano w ścisłej tajemnicy dla specjalnych agentów wywiadu i resort obrony nie musiał o nich wiedzieć.

- Wiele krajów ma kłopoty ze zorganizowaną przestępczością, ale tylko Rosja jest nuklearną superpotęgą - podsumował w rozmowie z "Gazetą" nasilające się obawy Frank J. Cilluffo, wicedyrektor programu centrum ds. globalnej przestępczości i szef 175-osobowego zespołu roboczego, który przygotował raport.

Mafijne państwo ma również inne skutki. Skoro złowieszcza "trojka": skorumpowanych biurokratów, przedsiębiorców spod ciemnej gwiazdy i kryminalistów, pochłania większość zysków z rynkowych reform, miliony emerytów i zwykłych biednych Rosjan dojść mogą do wniosku, że demokracja przyniosła im tylko zbrodnie na ulicach i mogą zatęsknić za czasami Stalina, kiedy przynajmniej "chleb był na stole". Takie nastroje mogą z kolei utorować drogę na Kreml koalicji komunistów i nacjonalistów żerujących na antyamerykanizmie, a w konsekwencji spowodować nawrót zimnej wojny. Nawet jeśli to nie nastąpi, sytuacja sprowadza rosyjski interes narodowy do prywatnego interesu kliki biurokratów powiązanych z mafią.

Rosja staje się wówczas całkowicie niewiarygodnym partnerem w międzynarodowych porozumieniach, traktatach handlowych, operacjach pokojowych i układach rozbrojeniowych. Dlatego prezydent Clinton powinien uznać, że zorganizowana przestępczość stanowi zagrożenie bezpieczeństwa narodowego.

- W naszej polityce wobec Rosji nie możemy przywiązywać się dłużej do jednostek - dodaje Cilluffo. - Musimy popierać po prostu wszystkich tych, którzy starają się wprowadzać rządy prawa.

W rozmowie z "Gazetą" Frank Cilluffo powiedział też, że należałoby utworzyć specjalną międzynarodową policję na wzór Interpolu.

Siedem owocnych godzin gangstera

By uprzedzić podejrzenia o straszenie atomowym grzybem, by odbudować zimnowojenny budżet na działalność szpiegowską, raport kończy się praktycznymi poradami.

Proponuje administracji utworzenie dwóch baz danych: podejrzanych osób i przedsiębiorstw. Jedna z nich byłaby jawna i mogliby z niej korzystać amerykańscy biznesmeni, którzy zamierzają robić interesy w Rosji. Inna, częściowo tajna, służyłaby ambasadom i pracownikom Departamentu Stanu przy decydowaniu, komu dać wizę wjazdową.

- To dobry pomysł, ale należałoby też ponownie otworzyć biuro FBI w Moskwie - mówi Grant. Obecnie typowy scenariusz mordu na zlecenie wygląda tak, że gość przylatuje o 2 po południu Aerofłotem, o 6 wieczorem morduje faceta, który "zapomniał" oddać komuś w Moskwie 10 mln. dol., a o 9 wieczorem wraca Lufthansą albo Finnairem. Nowojorska policja i FBI nie mają go w rejestrze i nie znają motywu.

- Rosjanie doprowadzają nas do szału - mówi członek nowojorskiej brygady do walki z mafią z Brighton Beach. Są świetnymi informatorami, ale w sądzie nie będą zeznawać. Kiedy trzy lata temu w tym samym Arbacie kompan po całonocnej biesiadzie zastrzelił Karatajewa, boksera i bezlitosnego gangstera, wrócił z dymiącą lufą po dziewczynę, zapłacił rachunek i wyszedł. Policja nie znalazła ani jednego świadka wśród ponad stu gości.





Brighton Beach - dzielnica południowego Brooklynu, zamieszkana przez 60 tys. rosyjskich imigrantów.






O mafii polskiej