Carlo Ginzburg

Ser i robaki: wizja świata pewnego młynarza z XVI w.

 

wydanie oryginalne: "Il formaggio e il vermi : il cosmo di un mugnaio del '500" ,1976

wydanie polskie - 1989

 

Menocchio

Nazywał się Domenico Scandella, zwano go Menocchio. Urodził się w roku 1532 (na pierwszym procesie powiedział, że ma 52 lata) w Montereale, miasteczku położonym na wzgórzach Friuli, 25 kilometrów na północ od Pordenone, u stóp Alp. Tam też spędził całe życie, z wyjątkiem dwóch lat (1564-1565), gdy skazany na wygnanie w rezultacie jakiejś sprzeczki, przebywał w pobliskiej wsi Arbie oraz w innej, bliżej nie określonej miejscowości w Alpach Karnijskich. Był żonaty i z jedenaściorga dzieci przy życiu pozostało mu siedmioro. Kanonikowi Giambattiście Maro, generalnemu wikariuszowi inkwizytora Akwilei i Concordii, zeznał, że trudni się "młynarstwem, stolarką, ciesielką, murarstwem i innymi rzeczami". Lecz zasadniczo był młynarzem, nosił także tradycyjny ubiór młynarzy: suknię, płaszcz i beret z białej wełny. Tak też, ubrany na biało, stawił się na procesie.

Mniej więcej dwa lata później powiedział inkwizytorom, że jest "bardzo biedny": "mam tylko dwa młyny w arendzie i dwa kawałki dzierżawionego pola, z nich utrzymywałem i utrzymuję biedną rodzinę". Oczywiście przesadzał. Nawet jeśli sporą część zbiorów musiał przeznaczyć na spłatę dzierżawy (najprawdopodobniej w naturze) dwóch młynów oraz posiadłości ziemskich, zostawało dość, by przeżyć i wydźwignąć się z tarapatów w trudnych chwilach. Zresztą, ledwo znalazł się na wygnaniu w Arbie, natychmiast wziął w dzierżawę jeszcze jeden młyn. Córka jego Giovanna, wychodząc za mąż (mniej więcej miesiąc po śmierci Menocchia), otrzymała posag równy 256 lirom i 9 soldom: nie nazbyt duży, ale i niemały, jak na zwyczaje panujące wówczas w tamtych stronach.

Słowem, wydaje się, że pozycja Menocchia w niewielkiej społeczności Montereale wcale nie była marginesowa. W roku 1581 pełnił funkcję podesty [burmistrza] w Montereale oraz w okolicznych osadach (Gaio, Grizzo, San Lonardo, San Martino); ponadto, w bliżej nie określonym czasie, piastował godność "camerara", czyli administratora miejscowych dóbr parafialnych. Nie wiemy, czy w Montereale, podobnie jak w innych miejscowościach regionu, dawny system rotacji sprawowanych funkcji został zastąpiony systemem wybieralnym. Gdyby tak było, fakt, że Menocchio potrafił "czytać, pisać i rachować", mógł go faworyzować, gdyż urząd ten powierzano zwykle osobom, które ukończyły szkołę powszechną na poziomie podstawowym i miały niekiedy jakie takie pojęcie o łacinie. Szkoły tego typu znajdowały się w Aviano oraz w Pordenone. Do jednej z nich musiał uczęszczać Menocchio.

28 września 1583 roku Menocchio został zadenuncjowany przed Świętym Oficjum. Oskarżono go o "heretyckie i wielce bezbożne" wyrażanie się o Chrystusie. Nie chodziło bynajmniej o przypadkowe bluźnierstwo: Menocchio starał się wręcz rozpowszechniać swoje poglądy i uzasadniać je (nie wstydzi się głosić swych poglądów w formie twierdzeń). Z miejsca pogorszyło to jego sytuację.

Te oznaki prozelityzmu zostały w pełni potwierdzone w trakcie wstępnego dochodzenia, które rozpoczęto miesiąc później w Pordenone, a kontynuowano w Concordii oraz w samym Montereale. "Zawsze z wszystkimi się spiera, gdy idzie o wiarę, nawet z proboszczem" - zeznał Francesco Fasseta generalnemu wikariuszowi. Inny świadek, Domenico Melchiori, powiedział: "Ma zwyczaj rozprawiać z wszystkimi i kiedy chciał ze mną dyskutować, powiedziałem mu: 'Ja jestem szewcem, a ty młynarzem, człekiem uczonym nie jesteś, po cóż więc rozprawiać nam o tym?' " Sprawy wiary są wzniosłe i trudne, nie ogarnie ich ani szewc, ani młynarz: by o nich rozprawiać, niezbędna jest nauka, a depozytariuszami jej są przede wszystkim duchowni. Lecz Menocchio mówił, że nie wierzy, jakoby Duch Święty rządził Kościołem, i dodawał: "Prałatów my nic nie obchodzimy, czynią oni tak, by mieć posłuch, sami zaś używają życia"; o sobie zaś twierdził, że "lepiej od nich zna Boga". Kiedy zaś miejscowy proboszcz zaprowadził go do Concordii przed oblicze generalnego wikariusza, aby się wytłumaczył, i gdy Menocchio usłyszał, że "fantazje, przy których obstajesz, to herezje", przyrzekł nie wdawać się więcej w podobne dyskusje; lecz wkrótce zaczął od nowa. Na rynku, w karczmie, w drodze do Grizzo czy do Daviano, wracając z gór "ma zwyczaj - zeznał Giuliano Stefanut - w każdej rozmowie wtrącać swoje zdanie o sprawach Boskich, a zawsze dodaje jakieś herezje; i tak dyskutuje i zapala się, chcąc podtrzymać te swoje poglądy".

Rodzinna wieś

Niełatwo jest, na podstawie dokumentów śledztwa, wyobrazić sobie reakcję ziomków Menocchia na jego słowa; z pewnością nikt nie był skłonny przyznać, że wysłuchiwał z aprobatą wypowiedzi osobnika podejrzanego o herezję. Przeciwnie, niektórzy skwapliwie opowiadali wikariuszowi generalnemu prowadzącemu śledztwo o swoim oburzeniu: "Ej, Menocchio, zlituj się, na Boga, nie wygaduj takich rzeczy!" - wykrzyknął, słysząc go, Domenico Melchiori. Podobnie Giuliano Stefanut: "Wiele razy mu mówiłem, a zwłaszcza raz w drodze do Grizzo, że dobrze mu życzę, ale nie mogę słuchać, gdy mówi na temat wiary, gdyż zawsze będę mu przeciwny, nawet gdyby sto razy mnie zabił i gdybym do życia powracał, i tak dałbym się zabić za wiarę." Ksiądz Andrea Bionima posłużył się nawet zawoalowaną groźbą: "Zamilcz, Domenico, nie mów takich rzeczy, bo możesz kiedyś żałować. " Inny świadek, Giovanni Povoledo, odważył się nawet na postawienie generalnemu wikariuszowi swojej, wprawdzie ogólnikowej, hipotezy: "Cieszy się złą sławą, czyli że poglądy ma niby luteranin." Lecz ta jednomyślność głosów nie powinna wprowadzać w błąd. Prawie wszyscy przesłuchiwani oświadczyli, że znali Menocchia od dawna: od trzydziestu, czterdziestu, niekiedy od dwudziestu lub dwudziestu pięciu lat. Jeden z nich, Daniele Fasseta, zeznał, że zna go "od małego, bo należymy do tej samej parafii". Niektóre zaś przytaczane wypowiedzi Menocchia pochodziły już nie sprzed paru dni, lecz sprzed "wielu lat", niekiedy wręcz trzydziestu. Przez cały ten czas nie zadenuncjował go nikt z mieszkańców wsi. A przecież jego sformułowania były powszechnie znane: przekazywano je z ust do ust, być może przez ciekawość, być może z powątpiewaniem. W zeznaniach zebranych przez generalnego wikariusza nie widać wyraźnej wrogości w stosunku do Menocchia, co najwyżej dezaprobatę. Prawdą jest, że są wśród nich także i zeznania krewnych, jak choćby Francesca Fassety czy Bartolomea di Andrea, kuzyna jego żony, który nazwał go "człowiekiem uczciwym". Lecz nawet wzmiankowany Giuliano Stefanut wprawdzie wystąpił przeciw niemu twierdząc, że "dałby się zabić za wiarę", lecz dodał: "lubię go". Zresztą młynarz, który sprawował już urząd podesty i administratora dóbr parafialnych, nie trzymał się wcale na uboczu życia swojej wioski. Wiele lat później, w czasie drugiego procesu, jeden ze świadków zeznał: "Widzę, że z wieloma przestaje, i sądzę, że z wszystkimi jest w przyjaźni." W pewnym jednak momencie wpłynął na niego donos i machina dochodzenia musiała ruszyć.

Synowie Menocchia, o czym się przekonamy, rozpoznali w anonimowym donosicielu proboszcza z Montereale, don Odorica Vorai. I nie mylili się. Proboszcza i młynarza dzielił dawny zatarg: od czterech już lat Menocchio spowiadał się nawet poza rodzinną wsią. Prawdą też jest, że zeznanie Vorai, które zamykało część wstępną procesu, było wyjątkowo wymijające: "Nie pamiętam dokładnie, co takiego mówił, pamięć mnie już zawodzi i inne sprawy zaprzątają moją uwagę." Wydawać by się mogło, że nikt lepiej od niego nie był w stanie dostarczyć Świętemu Oficjum wiarygodnych informacji o oskarżonym; w każdym razie generalny wikariusz nie nalegał. Nie było potrzeby: to właśnie Vorai, za namową innego duchownego, don Ottavia Montereale, należącego do rodziny miejscowych notabli, złożył szczegółowe zeznanie, na którym wikariusz generalny mógł się oprzeć, kierując do świadków precyzyjne pytania.

Nietrudno wytłumaczyć tę wrogość lokalnego kleru wobec Menocchia. Jak już wiemy, Menocchio nie przyznawał żadnej szczególnej władzy hierarchii kościelnej w sprawach wiary. "'Cóż to za papieże, prałaci, księża!', a mówił to z pogardą, albowiem im nie wierzył" - zeznał Domenico Melchiori. Menocchio, w zapale ciągłych dyskusji i nieustannego przekonywania, na drodze czy w karczmie, musiał w końcu popaść w konflikt z autorytetem proboszcza. Cóż więc takiego głosił Menocchio?

Dość powiedzieć na początek, że nie tylko "niepohamowanie" bluźnił, lecz uważał, że bluźnierstwo nie jest grzechem (według innego świadka miał powiedzieć, że wzywanie imion świętych nie jest grzechem, ale Boga - jest); dodawał przy tym sarkastycznie: "każdy wykonuje swoją powinność, jedni orzą, drudzy osmykują wino, a ja wykonuję moją powinność bluźniercy". Głosił przy tym dziwne teorie, które jego ziomkowie przytaczali generalnemu wikariuszowi w sposób dość fragmentaryczny i chaotyczny. Na przykład: "powietrze to Bóg [...] ziemia to matka nasza"; "jak wyobrażacie sobie Boga? Bóg to nic innego jak trochę tchnienia, i tyle tylko, ile człowiek sobie wyobraża; "to wszystko, co widać, to Bóg, i my też jesteśmy bogami"; "niebo, ziemia, morze, powietrze, otchłań i piekło, wszystko jest Bogiem"; "czyżbyście sądzili, że Jezus Chrystus zrodził się z Maryi dziewicy? nie jest możliwe, by wydała go na świat i pozostała dziewicą: może być jednak, że był on jakimś uczciwym człowiekiem lub synem jakiegoś uczciwego człowieka". Mówiło się też, że posiadał zakazane księgi, zwłaszcza Biblię w języku ludowym (volgare): "wciąż z wszystkimi dyskutuje, ma też Biblię w volgare i zdaje mu się, że na niej się opiera, i z uporem obstaje też przy swoich poglądach".

Kiedy przybywało zeznań, Menocchio przeczuł, że coś przeciw niemu się szykuje. Udał się więc do wikarego z Polcenigo, Giovanniego Daniele Melchioriego, z którym od lat dziecięcych łączyła go przyjaźń. Przyjaciel nakłonił go, by z własnej woli stawił się przed Świętym Oficjum lub by przynajmniej niezwłocznie stawił się w przypadku ewentualnego wezwania; pouczył go przy tym: "powiedz im to, o co będą pytać, i nie mów zbyt dużo ani też nie próbuj opowiadać tych twoich rzeczy; odpowiadaj jedynie na pytania". Również Alessandro Policreto, były adwokat, którego Menocchio spotkał przypadkiem w domu zaprzyjaźnionego handlarza drewnem, poradził mu, by dobrowolnie stawił się przed sędziami i uznał swoją winę oraz by oświadczył, że nawet sam nie dawał wiary swoim heterodoksyjnym poglądom. Tak też Menocchio uczynił: udał się do Maniago, podporządkowując się woli trybunału kościelnego. Lecz nazajutrz, 4 lutego, w rezultacie przeprowadzonego dochodzenia inkwizytor, brat Felice da Montefalco, franciszkanin, nakazał go aresztować i "odstawić w kajdanach" do więzienia Świętego Oficjum w Concordii. 7 lutego 1584 roku Menocchio poddany został pierwszemu przesłuchaniu.

Pierwsze przesłuchanie

Pomimo rad, jakie otrzymał, od samego początku okazał się bardzo rozmowny. Niemniej jednak poczynił pewne wysiłki, by ukazać się w nieco korzystniejszym świetle, niż można by sądzić po zeznaniach świadków. Przyznając, na przykład, że jeszcze dwa czy trzy lata wcześniej miał wątpliwości co do dziewictwa Marii, o czym wspomniał w licznych rozmowach, między innymi z pewnym księdzem z Barcis, dodał: "Prawdą jest, że wypowiedziałem te słowa w obecności różnych ludzi, lecz nie nalegałem, by w nie wierzono; przeciwnie, często upominałem ich tymi słowami: 'Chcecie, bym wskazał wam prawdziwą drogę? Starajcie się dobrze czynić i idźcie drogą wytyczoną przez moich poprzedników, i postępujcie tak, jak nakazuje wam Kościół święty.' Słowa te wypowiadałem za podszeptem i dlatego, że tak wierzyłem, i chciałem nauczać tak innych; zły duch kazał mi w to wierzyć i kusił do rozgłaszania tego." W ten sposób Menocchio potwierdził mimowolnie podejrzenie, jakoby we wsi przypisywał sobie rolę nauczyciela katechizmu i obowiązujących postaw. ("Chcecie, bym wskazał wam prawdziwą drogę?") Nie podlegały także wątpliwości heretyckie treści tego typu kazań, zwłaszcza po przedstawieniu przez Menocchia nader osobliwej kosmogonii, o której doszły do Świętego Oficjum niejasne pogłoski: "Powiedziałem, że zgodnie z moim przekonaniem i wiarą wszystko było chaosem, czyli ziemia, powietrze, woda i ogień razem przemieszane; i to wszystko utworzyło jedną masę, tak właśnie jak wyrabia się ser z mleka, i w niej powstały robaki, były to anioły; z woli Najświętszego Majestatu stały się one Bogiem i aniołami; a wśród tych aniołów był także i Bóg, stworzony również z tej samej masy w tym samym czasie, i uczyniony został panem, a przy boku miał czterech kapitanów: Lucivella, Michała, Gabriela i Rafaela. Tenże Lucivello również chciał zostać panem, na równi z królem, jakim był Majestat Boży, lecz za jego pychę Bóg kazał wypędzić go z nieba z całym jego zakonem i towarzystwem; i Bóg stworzył potem Adama i Ewę, i wielką rzeszę ludu, by zapełnić miejsca po wypędzonych aniołach. A gdy lud ten nie wypełniał przykazań Boga, wysłał on Syna swego, lecz Żydzi schwytali go i ukrzyżowali." Dodał też: "nie powiedziałem nigdy, że dał się powiesić niby zwierzę jakieś" (był to jeden z zarzutów, jakie mu stawiano; później przyznał, że być może powiedział coś podobnego). "Powiedziałem, że dał się ukrzyżować, a ten, który został ukrzyżowany, był jednym z synów Bożych, gdyż wszyscy jesteśmy synami Boga, i tej samej natury jesteśmy, co ten, którego ukrzyżowano; był on człowiekiem jak my wszyscy, lecz godniejszym, tak jakby dzisiaj papież, który też jest człowiekiem jak i my, lecz bardziej od nas godnym, gdyż posiada władzę; a ten, który został ukrzyżowany, zrodzony został ze świętego Józefa i Maryi dziewicy."

"Opętany"

W trakcie dochodzenia, pod wpływem nader osobliwych relacji świadków, wikariusz generalny dopytywał się początkowo, czy Menocchio mówi "poważnie, czy też kpiąc"; później też, czy jest zdrowy na umyśle. W obydwu przypadkach otrzymał jednoznaczną odpowiedź: Menocchio wyrażał się "z całą powagą" i był "przy zdrowych zmysłach, nie [...] pomylony". Natomiast wkrótce po rozpoczęciu przesłuchań jeden z synów Menocchia, Ziannuto, za namową paru przyjaciół ojca (Sebastiana Sebenico i bliżej nie zidentyfikowanego księdza Lunarda) zaczął rozgłaszać, jakoby ojciec był "pomylony" i "opętany". Wikariusz nie dał jednak temu wiary i proces toczył się dalej. Próba zignorowania poglądów Menocchia, szczególnie jego kosmogonii, jako steku straszliwych, lecz w zasadzie niewinnych bredni (ser, mleko, robaki-aniołowie, Bóg-anioł stworzony z chaosu), również miała miejsce, lecz została odrzucona. Sto czy sto pięćdziesiąt lat później Menocchio zostałby prawdopodobnie zamknięty w szpitalu dla wariatów, jako osobnik dotknięty "szaleństwem religijnym". Lecz w pełni kontrreformacji inaczej wyglądał sposób wyłączania ze społeczności: polegał on przede wszystkim na wyodrębnieniu, a następnie na ukaraniu herezji.

Między Concordią a Portogruaro

Pozostawmy na razie kosmogonię Menocchia i prześledźmy sam przebieg procesu. Natychmiast po uwięzieniu Menocchia jeden z jego synów, Ziannuto, próbował różnymi sposobami dopomóc mu: wystarał się o adwokata, niejakiego Trappolę z Portogruaro; osobiście udał się do Serravalle na rozmowę z inkwizytorem; otrzymał od władz miejskich Montereale korzystne dla więźnia oświadczenie. Wysłał je do adwokata, zapewniając o możliwości przedstawienia, w razie potrzeby, innych jeszcze zaświadczeń, potwierdzających moralną nienaganność oskarżonego: "Jeśli potrzebować będziecie zapewnienia rady miejskiej, że więzień ten spowiadał się i przyjmował komunię każdego roku, otrzymacie takowe od proboszczów, jeśli zechcecie potwierdzenia od tejże rady, że był on podestą i urzędnikiem w pięciu wioskach, otrzymacie je; podobnie, że był zarządcą parafii w Montereale i że z urzędu tego wywiązywał się należycie, też otrzymacie; i że był wiernym parafianinem Montereale, otrzymacie... Ponadto razem z braćmi nakłonił groźbami tego, który w ich mniemaniu był głównym sprawcą nieszczęścia, proboszcza z Montereale, do napisania listu (Ziannuto był analfabetą) do znajdującego się w więzieniu Świętego Oficjum Menocchia. Radzono mu, by przyrzekł "całkowite posłuszeństwo świętemu Kościołowi, oświadczając, że nie wierzysz ani też nie zamierzasz wierzyć w nic innego, jak w to tylko, co Pan Bóg nakazuje i Kościół święty, i że wolą twoją jest żyć i umrzeć w wierze chrześcijańskiej, jak nakazuje święty Kościół rzymski katolicki i apostolski, i że nawet (jeśli zajdzie taka potrzeba) gotowy jesteś życie oddać, i po tysiąckroć, jeśli tyle byś ich miał, z miłości do Pana Boga i świętej wiary chrześcijańskiej, przyznając, że wiesz, iż życie i wszelkie dobro posiadłeś od Świętej Matki Kościoła..." . Wydaje się, że Menocchio nie rozpoznał w słowach tych ręki swojego wroga, proboszcza; przypisał je Domenegowi Femenussa, handlarzowi wełną i drewnem, który bywał w jego młynie i niekiedy pożyczał mu pieniądze. W każdym razie nie było mu łatwo nagiąć się do rad zawartych w liście. Pod koniec pierwszego przesłuchania (7 lutego) wykrzyknął z wyraźną niechęcią, zwracając się do wikariusza generalnego: "Panie, tego, co dotychczas powiedziałem, czy to za namową Boga, czy diabła, ani nie uznaję za prawdę, ani za kłamstwo, lecz proszę o litość, i uczynię to, co zostanie mi nakazane." Prosił o wybaczenie, lecz niczego nie odwoływał. Przez kolejne cztery długie przesłuchania (7, 16, 22 lutego, 8 marca) stawił czoło zastrzeżeniom wikariusza: przeczył, wyjaśniał, odpierał zarzuty. "Wynika z procesu - zapytał na przykład Maro - jakobyś powiedział, że nie wierzysz w papieża ani w normy naszego Kościoła i że każdy posiada taką samą władzę jak papież?" Na co Menocchio odparł: "Proszę wszechmocnego Boga, by zesłał na mnie natychmiastową śmierć, jeśli powiedziałem to, o co mnie wasza wielebność pyta." Czy więc prawdą było, że utrzymywał, jakoby msze za zmarłych były zbędne? (według Giuliana Stefanut słowa, jakie wypowiedział pewnego dnia wracając po mszy do domu, brzmiały: "Dlaczego składasz ofiary ku pamięci tej garści prochów?"). "Powiedziałem - wyjaśnił Menocchio - że należy czynić dobrze, dopóki żyjemy na tym świecie, gdyż potem już tylko Bóg rządzi duszami; a modlitwy, ofiary i msze za zmarłych są objawem, jak myślę, miłości do Boga, który postępuje zresztą, jak chce, gdyż dusze nie przychodzą po te modlitwy i ofiary, i przystoi Bożemu Majestatowi przyjąć te dobre uczynki w intencji żywych lub umarłych." Miało to być zręczne uściślenie, w rzeczywistości jednak stało w sprzeczności z doktryną Kościoła na temat czyśćca. "Staraj się zbyt dużo nie mówić" - radził mu wikary z Polcenigo, który nie na darmo był jego przyjacielem od dzieciństwa i znał go dobrze. Lecz Menocchio najwyraźniej nie potrafił się powstrzymać.

Niespodziewanie, pod koniec kwietnia, zaszło coś nowego. Władze weneckie poprosiły inkwizytora Akwilei i Concordii, brata Felice da Montefalco, by zastosował się do zwyczajów obowiązujących na terenie Republiki Weneckiej, które nakazywały, by w sprawach toczących się przed Świętym Oficjum obecny był także, obok sędziów duchownych, przedstawiciel sądownictwa świeckiego. Konflikt między dwoma władzami był już tradycyjny. Nie wiemy w związku z tym, czy adwokat Trappola zabrał głos w obronie swojego klienta. Wiadomo, że Menocchio przewieziony został do Portogruaro, do siedziby podesty, by w jego obecności potwierdzić zeznania, jakie złożył w trakcie przesłuchań. Po tej krótkiej przerwie proces toczył się dalej.

W przeszłości Menocchio wielokrotnie zapewniał swoich ziomków o gotowości, a nawet chęci przedstawienia własnych "poglądów" na temat wiary przed władzami kościelnymi i świeckimi. "Powiedział mi - zeznał Francesco Fasseta - że gdyby dostał się kiedyś z tego powodu w ręce sprawiedliwości, wolałby stawić się z własnej woli, lecz gdyby użyto wobec niego siły, wiele mógłby powiedzieć o niegodziwych czynach zwierzchników." Podobnie Daniele Fasseta: "Tenże Domenego mówił, że gdyby nie obawiał się o życie, zadziwiłby tym, co ma do powiedzenia; co do mnie, sądzę, że miał na myśli sprawy wiary." W obecności podesty z Portogruaro i inkwizytora Akwilei i Concordii Menocchio potwierdził te świadectwa: "Prawdą jest, że powiedziałem, iż gdybym nie bał się sprawiedliwości, zadziwiłbym tym, co mam do powiedzenia; i powiedziałem też, że gdybym miał możność znaleźć się przed papieżem, jakimś królem czy księciem, który by mnie wysłuchał, wiele mógłbym powiedzieć; i gdyby nawet skazano mnie na śmierć, nie dbałbym o to." Wtedy zachęcono go do mówienia i Menocchio porzucił wszelką powściągliwość. Było to 28 kwietnia.

"Wiele powiedzieć o niegodziwościach zwierzchników"

Rozpoczął od oskarżenia bogatych o prześladowanie biednych przez stosowanie języka tak niezrozumiałego, jakim jest łacina: "Uważam, że mówienie po łacinie jest oszustwem wobec biednych, gdyż w sądzie biedacy nie rozumieją, co się mówi, i są gnębieni, a jeśli chcą coś powiedzieć, muszą brać adwokata." Lecz był to tylko przykład ogólnego zjawiska wyzysku, dziejącego się przy czynnym udziale Kościoła: "I zdaje mi się, że wedle prawa naszego papież, kardynałowie, biskupi tak są wielcy i bogaci, że wszystko do Kościoła należy i do księży, i że gnębią oni biedaków, którzy jeśli mają choć dwa skrawki dzierżawionego pola, należą one do Kościoła, do takiego to a takiego biskupa, takiego a takiego kardynała." Przypomnieć warto, że Menocchio dzierżawił dwa kawałki ziemi, których właściciela nie znamy. Natomiast jego znajomość łaciny ograniczała się do Credo i Pater noster, których nauczył się służąc do mszy; jego zaś syn Ziannuto wystarał mu się o adwokata, ledwie tylko Menocchio znalazł się w więzieniu Świętego Oficjum. Lecz te zbiegi okoliczności, dość zresztą wątpliwe, nie powinny wprowadzać w błąd. Rozumowanie Menocchia, nawet jeśli miało podłoże w jego konkretnej sytuacji, dotyczyło problematyki o wiele szerszej. Potrzeba Kościoła, który zrezygnowałby z przywilejów, który stałby się biedny wraz z biednymi, wynikała z chęci sformułowania, w oparciu o Ewangelię, zasad innej religii, pozbawionej nadmiernej dogmatyczności i ograniczonej do najistotniejszych zaleceń praktycznych: "Chciałbym, by wierzono w majestat Boga, by ludzie byli dobrzy, by czynili tak, jak nakazał Jezus Chrystus, kiedy to Żydom, którzy pytali go, jakiego należy przestrzegać prawa, odparł: 'Kochać Boga i kochać bliźniego.' " Ta uproszczona religia nie dopuszczała w opinii Menocchia ograniczeń wyznaniowych. A płomienna pochwała równości wszystkich wyznań, opierająca się na oświeceniu udzielonym w równej mierze każdemu człowiekowi ("Majestat Boga wszystkim dał Ducha Świętego: chrześcijanom, heretykom, Turkom, Żydom, i wszystkich ich miłuje, i wszyscy oni w ten sam sposób zbawieni zostaną"), zakończyła się gwałtownym wybuchem, skierowanym przeciw sędziom i ich doktrynalnej pysze: "A wy, księża i braciszkowie, także i wy chcecie wiedzieć więcej od Boga, i jesteście niby demon, bogami na ziemi chcecie się uczynić, i wiedzieć chcecie tyle co Bóg, podobnie jak demon; lecz im ktoś sądzi, że jest mądrzejszy, tym mniej wie w istocie." I - porzucając wszelki umiar i przezorność - Menocchio oświadczył, że nie uznaje żadnych sakramentów, z chrztem włącznie, uważając je za wymysły ludzi, za "przedmioty handlu, narzędzia presji wywieranej przez kler: "myślę, że prawa i przykazania Kościoła są wszystkie przedmiotami handlu i że z nich się żyje". O chrzcie mówił tak: "Myślę, że zaraz po urodzeniu zostajemy ochrzczeni, jako że chrzci nas Bóg, który wszystko pobłogosławił; nasz chrzest zaś jest wymysłem, a księża zaczynają pożerać dusze nasze jeszcze przed urodzeniem i pożerają je stale nawet i po śmierci."

O bierzmowaniu powiedział: "myślę, że jest przedmiotem handlu, wymysłem ludzi, gdyż wszyscy ludzie Ducha Świętego posiadają, chcą też wiedzieć, lecz nic nie wiedzą". O małżeństwie: "Nie Bóg je ustanowił, lecz ludzie: na początku mężczyzna i kobieta jedynie sobie wyznawali wierność i to wystarczało, później dopiero wymyślili je ludzie." O kapłaństwie: "myślę, że duch Boży przebywa w każdym człowieku [...] i myślę, że każdy, kto posiadł wiedzę, może być kapłanem bez otrzymywania święceń, gdyż te są przedmiotem handlu". O ostatnim namaszczeniu: "myślę, że jest niczym i niczego nie daje, gdyż namaszcza się ciało, a duszy namaścić nie można".

O spowiedzi zwykł był mawiać: "spowiadać się księżom i zakonnikom to tak, jak rozmawiać z drzewem". Kiedy inkwizytor powtórzył mu te słowa, wyjaśnił nie bez dumy: "Gdyby drzewo potrafiło zadać pokutę, w zupełności by to wystarczyło, gdyż niektórzy potrzebują księdza tylko dlatego, że nie wiedzą, jaką pokutę czynić im należy i to jedynie chcą usłyszeć, a gdyby wiedzieli, nie musieliby spowiadać się, ci zaś, którzy to wiedzą, nie muszą u spowiedzi bywać." Tym ostatnim wystarcza spowiedź "przed majestatem Boga, w samym sercu tylko, oraz prośba o wybaczenie grzechów".

Jedynie sakrament ołtarza uniknął krytyki Menocchia lecz został zreinterpretowany w duchu heterodoksyjnym. Wypowiedzi Menocchia, przytoczone przez świadków, brzmiały jak istne bluźnierstwa lub pogardliwe zaprzeczenia. Znalazłszy się na przykład u wikarego z Polcenigo w chwili, gdy przygotowywano hostie, miał podobno wykrzyknąć: "Na Boga, Najświętsza Panienko, jakie duże są te bestie." Kiedy indziej znów zwrócił się do księdza Andrei Bionimy: "Nie widzę w tym nic poza kawałkiem ciasta, jak to być może, że jest to Bóg? i czymże jest ten Bóg? czymże innym niż ziemia, woda i morze?" Lecz generalnemu wikariuszowi wyjaśnił: "Powiedziałem wprawdzie, że hostia to tylko kawałek ciasta, ale Duch Święty schodzi w nią z nieba, i doprawdy wierzę w to." Wikariusz z niedowierzaniem zapytał: "Czymże jest Duch Święty dla ciebie?" Menocchio: "Myślę, że to Bóg." Czy wiesz ile jest osób w Trójcy?" "Tak, panie: Ojciec, Syn i Duch Święty." "W którą więc z tych osób przeistacza się hostia?" "W Ducha Świętego." "Dokładnie, która z osób Przenajświętszej Trójcy znajduje się w hostii?" "Myślę, że Duch Święty." Podobna ignorancja nie mieściła się w głowie wikariuszowi: "Kiedy proboszcz twój mówił kazanie o Przenajświętszym Sakramencie, czy powiedział co znajduje się w Najświętszej Hostii?" Nie była to jednak ignorancja: "Powiedział, że to ciało Chrystusa, lecz ja sądziłem, ze to Duch Święty, gdyż uważam, że Duch Święty jest większy od Chrystusa, który był człowiekiem, a Duch Święty stworzony został ręką Boga." "Powiedział [...] lecz ja sądziłem", przy każdej okazji Menocchio podkreślał niemal zuchwale niezależność swoich poglądów, prawo do autonomii. Dodał też zwracając się do inkwizytora: "Lubię ten sakrament, gdyż jeśli ktoś się wyspowiadał, przyjmuje komunię, przyjmuje Ducha Świętego, i dusza raduje się [...] co do eucharystii zaś, istnieje ona po to, by kierować ludźmi, wymyślona przez ludzi, ale z Ducha Świętego; podobnie msza święta została wynaleziona przez Ducha Świętego, także i adoracja Hostii po to istnieje, by ludzie nie byli niby bestie." Msza i sakrament ołtarza znalazły więc usprawiedliwienie niemal w imię polityki, jako środki ucywilizowania; w tym zdaniu Menocchia pobrzmiewa bezwiednie, acz w odwrotnej kolejności, odpowiedź, jaką dal wikaremu z Polcenigo ("hostie... bestie").

Na czym wobec tego oparł tak radykalną krytykę sakramentów? Z pewnością nie na Piśmie Świętym. Samo zresztą Pismo poddał Menocchio śmiałej krytyce, streszczając jego istotę w "kilku słowach": "Myślę, że Pismo Święte pochodzi od Boga, a później dopiero ludzie dodali całą resztę; kilka słów w zupełności by wystarczyło za całe Pismo, lecz urosło ono tak jak księgi o mężnych czynach." Podobnie Ewangelie, z powodu istniejących między nimi rozbieżności oddaliły się, zdaniem Menocchia, od zwięzłości i prostoty słowa Bożego: "Co do rzeczy spisanych w Ewangeliach, myślę, że po części są one prawdziwe, a po części są wymysłem ewangelistów, co poznać można po fragmentach, które jedni w taki sposób ukazują inni zaś w odmienny." Staje się w ten sposób zrozumiałe, dlaczego Menocchio mógł powiedzieć swoim ziomkom (i potwierdzić w trakcie procesu), że "Pismo Święte wynalezione zostało po to, by omamić ludzi". Powraca nieustannie motyw odrzucenia doktryny, odrzucenia ksiąg świętych, ciągłego podkreślania aspektu wyłącznie praktycznego religii; "Rzekł mi także, że wierzy jedynie w dobre uczynki" - zeznał Francesco Fasseta. Innym znów razem, zwracając się do tego samego rozmówcy miał wykrzyknąć: "Nie pragnę niczego innego, jak dobrze czynić." W takim ujęciu świętość stanowiła dla niego model życia, wzór postępowania praktycznego i nic ponadto: "Myślę, że święci byli dobrymi ludźmi i dobre czyny spełniali, i dlatego Pan Bóg uczynił ich świętymi; myślę też, że modlą się za nas." Nie należy również oddawać czci żadnym relikwiom ani wizerunkom: "Co do relikwii takich jak ramię, ciało, głowa, dłoń czy noga, myślę, że nie różnią się one od naszych części ciała po śmierci i nie należy ich czcić ani adorować [...] nie należy czcić wizerunków świętych, lecz jedynie Boga, który stworzył niebo i ziemię; czyż nie widzicie - wykrzyknął Menocchio, zwracając się do sędziów - że Abraham strącił na ziemię wszystkie bóstwa i wszystkie podobizny, Boga jedynie wielbiąc?" Także Chrystus przez mękę swoją wskazał ludziom, jak należy postępować: "Przysłużył się [...] nam, chrześcijanom, gdyż jest dla nas zwierciadłem, i tak jak on pokornie cierpiał z miłości do nas, podobnie i my umieramy i cierpimy z miłości do niego, i nie dziwmy się, jeśli umrzeć nam przyjdzie, gdyż Bóg zrządził, by także i syn jego umarł." Ale Chrystus był jedynie człowiekiem i wszyscy ludzie są synami Bożymi, "tej samej natury jesteśmy co ten, którego ukrzyżowano". Dlatego też Menocchio nie wierzył, że Chrystus umarł, by odkupić ludzkość: "jeśli ktoś zgrzeszył, sam musi odpokutować".

Większość z tych sformułowań Menocchia pochodzi z jednego, wyjątkowo długiego przesłuchania. "Zadziwiłbym tym, co mam do powiedzenia" - obiecywał ziomkom; i rzeczywiście, młynarz, który z taką pewnością siebie i z taką energią przedstawiał własne poglądy, musiał oszołomić inkwizytora, generalnego wikariusza i podestę Portogruaro. O oryginalności swoich sądów Menocchio był całkowicie przekonany: "Nie miałem nigdy do czynienia z żadnym heretykiem - zapewniał, odpowiadając na konkretne pytanie sędziów - lecz umysł mam żywy, chciałem więc zrozumieć rzeczy wyższe, których nie rozumiałem; lecz to, co powiedziałem, nie sądzę, by prawdą było, i chcę być posłuszny świętemu Kościołowi. Poglądy moje mogły zło wyrządzić, lecz Duch Święty oświecił mnie i błagam o litość Boga Najwyższego, Pana naszego Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego, i niechaj śmierć na mnie ześle, jeśli prawdy nie mówię." W końcu zdecydował się postępować zgodnie z radą syna, lecz najpierw musiał, tak jak od dawna sobie obiecywał, "wiele powiedzieć o niegodziwych czynach zwierzchników". Świadom był oczywiście ryzyka, na jakie się naraża. Przed odprowadzeniem do więzienia błagał inkwizytorów o litość: "Panowie, proszę was na mękę Chrystusa, byście wolność mi zwrócili; jeśli jednak na śmierć zasłużyłem, zadajcie mi ją, a jeśli zasługuję na litość, okażcie mi ją, gdyż żyć pragnę jak dobry chrześcijanin." Nie był to jednak koniec procesu. Parę dni później, 1 maja, przesłuchania rozpoczęły się na nowo; podesta musiał wyjechać z Portogruaro, lecz sędziowie z niecierpliwością oczekiwali dalszych zeznań Menocchia. "W trakcie poprzedniego przesłuchania - rzekł inkwizytor - powiedzieliśmy ci, że dusza twoja pełna jest nazbyt zmiennych nastrojów i złymi myślami przepełniona, dlatego też pragnieniem świętego trybunału jest, byś do końca ujawnił poglądy twoje." Na co Menocchio odparł: "Dusza moja wzniosła była, pragnąłem nowego świata i nowego sposobu życia, gdyż Kościół złą drogą idzie; chciałem też, by nie było w nim tyle przepychu."

Chaos

Powróćmy do kosmogonii Menocchia, która początkowo wydawała się niemożliwa do rozszyfrowania. Teraz jesteśmy już w stanie odtworzyć jej złożoną stratyfikację. Zaczynała się odstępstwem od przekazu Księgi Rodzaju i jej ortodoksyjnych interpretacji, co umożliwiało wysunięcie hipotezy początkowego chaosu: "Powiedziałem, że zgodnie z moim przekonaniem i wiarą początkowo był chaos, czyli ziemia, powietrze, woda i ogień razem pomieszane..." (7 lutego).

(...)

"Rzeczy" te Menocchio starał się przekazać słuchaczom z wioski. "Zrozumiałem, że mówił on - przytoczył Giovanni Povoledo - iż na początku ten świat był niczym i że z wody morskiej ubity został jak piana, i ściął się niby ser, z którego zrodziło się potem mnóstwo robaków, i robaki te stały się ludźmi, z których najpotężniejszym i najmądrzejszym był Bóg, i wszyscy stali się jemu posłuszni..."

Świadectwo to bardzo pośrednie, wręcz z trzeciej ręki: Povoledo przekazał to, co zasłyszał od pewnego przyjaciela osiem dni wcześniej, "idąc, w drodze na targ do Pordenone"; przyjaciel zaś opowiedział to, czego dowiedział się od innego przyjaciela, który rozmawiał z Menocchiem. Menocchio na pierwszym przesłuchaniu przedstawił nieco odmienną wersję: "Powiedziałem, że zgodnie z moim przekonaniem i wiarą wszystko było chaosem [...] i wszystko to utworzyło jedną masę, tak właśnie jak wyrabia się ser z mleka, i w niej powstały robaki, były to anioły; z woli najświętszego majestatu stały się one Bogiem i aniołami; a wśród tych aniołów był także i Bóg, stworzony również z tej samej masy w tym samym czasie..." Jak widać, przechodząc z ust do ust, teoria Menocchia uległa uproszczeniu i zniekształceniu. Zniknęło trudne słowo "chaos", zastąpione pojęciem bardziej ortodoksyjnym ("na początku ten świat był niczym"). Sekwencja: ser-robaki-aniołowie-najświętszy majestat-Bóg najpotężniejszy z aniołów-ludzi, została stopniowo skrócona w: ser-robaki-ludzie-Bóg najpotężniejszy z ludzi.

Z drugiej strony, w wersji podanej przez Menocchia brak wzmianki o pianie ubitej z wody morskiej. Niemożliwe, by Povoledo wymyślił ją sobie. Przebieg procesu wykazał jednoznacznie, że Menocchio gotów był zmieniać niektóre elementy swojej kosmogonii, nie naruszając samej jej istoty. I tak, odpowiadając na obiekcję, wysuniętą przez generalnego wikariusza: "Czym jest ten najświętszy majestat?", wyjaśnił: "Rozumiem, że najświętszy majestat to duch Boga, który był zawsze." Na kolejnym przesłuchaniu sprecyzował: w dzień sądu ludzie zostaną osądzeni przez "ten najświętszy majestat, o którym mówiłem, a który istniał, nim powstał chaos". Później jeszcze zastąpił "najświętszy majestat" Bogiem, Boga Duchem Świętym: "Myślę, że wieczny Bóg z tego chaosu, o którym mówiłem poprzednio, wydobył najdoskonalsze światło, podobnie jak z sera wydobywa się najlepsze, i z tego światła stworzył dusze, które my zwiemy aniołami i z których wybrał najszlachetniejszego i przekazał mu całą swoją wiedzę, całą swoją wolę i całą moc, i jego właśnie my nazywamy Duchem Świętym, którego Bóg ustanowił ponad całym światem." Co do pierwszeństwa Boga w stosunku do chaosu, raz jeszcze zmienił zdanie: "Ten Bóg był w chaosie tak, jak ktoś, kto znajduje się w wodzie i chce się rozprzestrzenić, i tak jak ktoś, kto znajduje się w lesie i chce się rozprzestrzenić, tak też ten intelekt, posiadłszy wiedzę, chce się rozprzestrzenić, by stworzyć ten świat." A więc, zapytał inkwizytor, "Bóg istniał wiecznie, i zawsze z tym chaosem?" "Myślę - odparł Menocchio - że zawsze istnieli razem, nigdy osobno, to znaczy chaos bez Boga ani Bóg bez chaosu." Wobec takiej gmatwaniny inkwizytor starał się (było to 12 maja) nieco rozjaśnić obraz przed definitywnym zamknięciem procesu.

Dialog

Inkwizytor: We wcześniejszych zeznaniach, mówiąc o Bogu, zdaje się, że przeczysz sobie, gdyż raz twierdzisz, że Bóg jest wieczny wraz z chaosem, innym razem, że utworzony został z chaosu; wyjaśnij więc pogląd twój w tej materii.

Menocchio: Sądzę, że Bóg jest wieczny wraz z chaosem, lecz nie rozpoznawał siebie ani nie był żywy, potem dopiero rozpoznał się, i to rozumiem mówiąc, że powstał z chaosu.

Inkwizytor: Powiedziałeś poprzednio, że Bóg posiada intelekt; jakżeż więc najpierw nie znał samego siebie i za jaką przyczyną potem się rozpoznał? Powiedz też, co zaszło w Bogu i sprawiło, że Bóg, nie będąc ożywiony, ożył?

Menocchio: Myślę, że z Bogiem było tak jak z innymi rzeczami tego świata, które postępują od niedoskonałości ku doskonałości; tak jak na przykład dziecko, dopóki przebywa w łonie matki, nie rozumie i nie żyje, i dopiero gdy opuszcza łono, zaczyna żyć, a rosnąc zaczyna rozumieć; tak też Bóg, dopóki istniał wraz z chaosem, był niedoskonały, nie pojmował ani nie żył, a potem, rozszerzając się w tym chaosie, zaczął żyć i pojmować.

Inkwizytor: Ten Boski intelekt na początku już znał każdą rzecz z osobna i szczegółowo?

Menocchio: Znał wszystkie rzeczy, jakie należało uczynić, znał ludzi i tych, którzy mieli się z nich narodzić; ale nie znał wszystkich, którzy dopiero mieli się narodzić; podobnie jak ci, którzy posiadają stada, wiedzą, że ze zwierząt tych mają narodzić się inne, ale nie znają wszystkich szczegółowo, jakie mają się narodzić. Podobnie Bóg widział wszystko, lecz nie znał wszystkich szczegółów, jakie miały nastąpić.

Inkwizytor: Ten Boski intelekt dysponował na początku poznaniem wszystkich rzeczy; skąd więc posiadł takie poznanie, z własnej istoty czy inną drogą?

Menocchio: Intelekt otrzymał to poznanie z chaosu, w którym wszystkie rzeczy były pomieszane; a potem nadał intelektowi temu porządek i poznanie, podobnie jak my poznajemy ziemię, wodę, powietrze i ogień, a potem dopiero dostrzegamy różnicę między nimi.

Inkwizytor: Czy przed stworzeniem wszystkich rzeczy Bóg nie posiadał woli i mocy?

Menocchio: Tak było w istocie, gdyż jednocześnie jak rosła w nim wiedza, narastały wola i moc.

Inkwizytor: Wola i moc są tym samym w Bogu?

Menocchio: Są rozdzielone tak jak i w nas: wola potrzebuje mocy, by coś uczynić, przykładem stolarz, gdy chce zrobić ławę, potrzebuje narzędzi, by ją zrobić, a jeśli nie ma drzewa, daremna jest jego wola. Tak też mówimy, że Bóg oprócz woli potrzebuje mocy.

Inkwizytor: Czym jest ta moc Boga?

Menocchio: Działaniem za pomocą czeladników swoich.

Inkwizytor: A owi aniołowie, którzy dla ciebie są służebnikami Boga w świecie, zostali od razu stworzeni przez Boga czy przez kogo?

Menocchio: Z najdoskonalszej substancji świata przez naturę stworzeni zostali, podobnie jak z sera powstają robaki, a wychodząc na zewnątrz otrzymują wolę, intelekt i pamięć od Boga poprzez błogosławieństwo.

Inkwizytor: Czyż Bóg mógł stworzyć wszystko sam, bez pomocy aniołów?

Menocchio: Tak, podobnie jak ten, kto dom buduje, najmuje czeladników i ich pracę, i mówi się, że to on postawił dom; tak też do budowy świata Bóg posłużył się aniołami i mówi się, że to Bóg go stworzył. I podobnie jak budowniczy mógłby sam postawić dom, poświęcając więcej czasu, tak też Bóg stwarzając świat, mógłby sam to uczynić, lecz więcej czasu by potrzebował.

Inkwizytor: Gdyby nie było tej substancji, z której stworzeni zostali aniołowie, i nie byłoby chaosu, czy mógłby Bóg stworzyć świat sam jeden?

Menocchio: Sądzę, że bez materii nie można niczego uczynić, również i Bóg nie mógłby niczego uczynić bez materii.

Inkwizytor: Ten duch czy anioł najwyższy, zwany przez ciebie Duchem Świętym, jest tej samej natury i istoty co Bóg?

Menocchio: Bóg i aniołowie powstali z istoty chaosu, lecz różnią się doskonałością, gdyż doskonalsza jest substancja Boga od tej, z której powstał Duch Święty, bowiem Bóg jest światłem doskonalszym; i to samo mówię o Chrystusie, który z niższej substancji powstał niż Bóg i Duch Święty.

Inkwizytor: Czy ten Duch Święty taką samą moc posiada jak Bóg, a Chrystus taką samą jak Bóg i jak Duch Święty?

Menocchio: Duch Święty nie posiada takiej mocy jak Bóg, a Chrystus nie posiada takiej mocy jak Bóg i Duch Święty.

Inkwizytor: Ten, którego nazywasz Bogiem, jest uczyniony i stworzony przez kogo innego?

Menocchio: Nie jest stworzony przez nikogo, lecz nadany mu zostaje ruch przez ruch chaosu, i postępuje od niedoskonałości ku doskonałości.

Inkwizytor: A kto porusza chaos?

Menocchio: Sam się porusza.

"Mordować księży"

Przypuszczalne kontakty Menocchia z "posiadającymi wiedzę i ludźmi uczonymi" nie są nam znane, poza jednym przypadkiem, o którym powiemy później. Znamy natomiast jego uporczywe próby rozpowszechnienia swoich poglądów wśród "nieuczonego ludu". Pozornie nikt nie dał mu wiary. W orzeczeniu sądowym zamykającym pierwszy proces niepowodzenie to zinterpretowano jako oznakę Boskiej interwencji, która uniemożliwiła demoralizację prostych dusz mieszkańców Montereale.

Znalazł się wprawdzie pewien analfabeta, stolarz Melchiorre Gerbas, "uważany za człowieka pomylonego", który dał posłuch głoszonym przez niego poglądom. Mówiono o nim "po karczmach, że nie wierzy w Boga i bluźni głośno"; liczni świadkowie skojarzyli jego imię z Menocchiem, jako że "mówił źle i od rzeczy o sprawach Kościoła". Generalny wikariusz chciał się więc dowiedzieć, jakie stosunki łączyły go z Menocchiem, który dopiero od niedawna przebywał w więzieniu. Początkowo Melchiorre utrzymywał, że są to zwykłe stosunki wynikłe z wykonywanej pracy ("daje mi on drewno, które obrabiam, i za to mu płacę"); później jednak przyznał, że bluźnił w karczmach Montereale, powtarzając zdanie, jakie zasłyszał od Menocchia: "Menocchio powiedział mi, że Bóg to nic innego jak powietrze, i ja też tak myślę..."

Łatwo zrozumieć takie ślepe posłuszeństwo. Dzięki umiejętności czytania, pisania i dyskutowania, Menocchia otaczała w oczach Melchiorrego aureola niemal magiczna. Melchiorre, kiedy tamten pożyczył mu Biblię, jaką miał w swoim domu, przechwalał się z tajemniczą miną, że Menocchio posiada książkę, dzięki której może "czynić cudowne rzeczy". Ludzie jednak dostrzegali różnicę między nimi dwoma: "Podejrzany jest on o herezję, lecz nie jest podobny do rzeczonego Domenega" - wyraził się ktoś o Melchiorrem. Ktoś inny dodał: "mówi rzeczy właściwe szaleńcowi, także i dlatego że się upija". Również generalny wikariusz bez trudu zorientował się, że ma przed sobą człowieka, którego nie sposób porównywać z młynarzem. "Kiedy mówiłeś, że Boga nie ma, czy całym sercem w to wierzyłeś?" - zapytał łagodnie. Na co Melchiorre bez zastanowienia odparł: "Nie, ojcze, gdyż wierzę, że Bóg jest w niebie i na ziemi i że kiedy tylko zechce, będzie mógł śmierć na mnie zesłać; a mówiłem tak, gdyż tego mnie nauczył." Naznaczono mu jakąś lekką pokutę i wypuszczono. Był to jedyny zwolennik Menocchia w Montereale - przynajmniej jedyny, jaki się przyznał.

Nawet żonie i synom Menocchio, jak się zdaje, nie chciał się zwierzać: "Niech Bóg broni, by mieli takie poglądy." Pomimo licznych związków, jakie łączyły go z wioską, musiał czuć się bardzo osamotniony. "Tego wieczoru - wyznał - kiedy ojciec inkwizytor powiedział mi: 'Ruszaj jutro do Maniago', wpadłem niemal w rozpacz, chciałem wyruszyć w świat i czynić zło [...] Chciałem mordować księży, podpalać kościoły i iść, gdzie oczy poniosą, lecz myśl o dwojgu moich małych dzieci powstrzymała mnie..." Ten wybuch bezsilnej rozpaczy zdradza całe jego osamotnienie. Jego pierwszą reakcją, natychmiast zresztą pohamowaną, na niesprawiedliwość, jaka go spotkała, była chęć indywidualnego gwałtu. Zemścić się na swoich prześladowcach, zniszczyć symbole ich ucisku i zostać bandytą. Zaledwie jedno pokolenie wcześniej chłopi podpalali zamki friulańskich możnych. Lecz czasy się zmieniły.

...Menocchio został skazany na publiczną abiurację, na odprawienie rozmaitych zbawiennych pokut, na noszenie do końca życia szaty naznaczonej krzyżem (abitello) na znak pokuty oraz na dożywotnie więzienie na koszt synów ("ciebie orzeczeniem sądu skazujemy, abyś został zamurowany między dwiema ścianami i abyś tam zawsze i przez cały czas twojego życia pozostawał").

Więzienie

Prawie dwa lata Menocchio pozostawał w więzieniu w Concordii. 18 stycznia 1586 roku jego syn Ziannuto przedstawił, w imieniu braci i matki, biskupowi Matteo Sanudo i inkwizytorowi Akwilei i Concordii, którym był wówczas brat Evangelista Pereo, prośbę o ułaskawienie. Prośba napisana została przez samego Menocchia:

"Choć ja, nędzny więzień Domenego Scandella, wielokrotnie już błagałem Święte Oficjum Inkwizycji o rozpatrzenie, czy jestem godzien łaski, być może, by pokuta za błędy moje dłuższą była, teraz pchany ostateczną koniecznością ponownie błagam was, byście wzgląd mieli, iż trzeci już rok mija, od kiedy pozbawiony jestem swojego miejsca, skazany na tak okrutne więzienie, że nie wiem, jakim sposobem nie umarłem jeszcze z powodu złego powietrza, pozbawiony możliwości widzenia drogiej żony z powodu odległości miejsca; a rodzina moja i synowie z ubóstwa zmuszeni będą opuścić mnie, tak że umrę bez wątpienia. Skruszony i ubolewający nad błędem moim, proszę o wybaczenie najpierw Pana Boga, a potem ten święty trybunał, i błagam o okazanie mi łaski i uwolnienie mnie, a dam zapewnienie solenne, iż żyć będę według przykazań Świętego Kościoła Rzymskiego i że wypełnię pokutę, jaka przez Święte Oficjum zostanie mi naznaczona, o co proszę was ku zadowoleniu Pana Naszego."

Za stereotypową pokorą tych sformułowań, oczyszczonych z typowych dla Menocchia wyrażeń dialektalnych np. "Chiesa" zamiast "Gesia" - kryje się ręka adwokata. Zupełnie inaczej wyrażał się dwa lata wcześniej, kiedy to wziął pióro do ręki, by przedstawić swoją obronę. Tym razem biskup i inkwizytor zdecydowali, że okażą miłosierdzie, którego odmówili w przeszłości. Wezwali przede wszystkim strażnika więziennego, Giovan Battistę de' Pand. Poinformował on, że więzienie, w którym przebywa Menocchio, jest "pewne i bezpieczne", zamknięte na trzy wrota "pewne i bezpieczne", i że żadnego "innego więzienia pewniejszego i surowszego od tego nie ma w Concordii". Menocchio nigdy go nie opuszczał. Jedynie dla odczytania abiuracji ze świecą w ręce u wejścia do katedry w dzień wyroku i podczas jarmarku na świętego Stefana oraz kiedy udawał się na mszę lub dla przyjmowania komunii (najczęściej jednak komunię przyjmował w więzieniu). W piątki pościł, "z wyjątkiem okresu choroby tak ciężkiej, że obawiano się o jego życie". Po wyzdrowieniu zaprzestał postów, "lecz wielekroć w liczne wigilie mówił mi: 'Jutro przynieś mi tylko chleb, gdyż chcę pościć, i nie przynoś mi mięsa ani rzeczy tłustych.' " "Często - dodał strażnik - niepostrzeżony zbliżałem się do drzwi celi, by usłyszeć, co mówi, i słyszałem go, jak się modlił. " Innymi razy widziano Menocchia pogrążonego w lekturze książki, jaką przyniósł mu pewien ksiądz, oraz w "Officio della Madonna, w którym znajduje się siedem psalmów i inne modlitwy"; poprosił także o "jakiś obraz, przed którym mógłby się modlić, i syn jego kupił mu go". Zaledwie parę dni wcześniej powiedział, że "nieustannie oddawał się w ręce Boga, i przyznał, że cierpi za grzechy i błędy swoje i że Bóg dopomógł mu, gdyż nie wierzył, że mógłby przeżyć piętnaście dni cierpiąc tak, jak cierpi w więzieniu, a mimo to dotrwał aż dotąd". Często rozmawiał ze strażnikiem "o szaleństwach, jakie go opętały, mówiąc, że dobrze wiedział, iż były to szaleństwa, i że nigdy całkowicie w nie nie wierzył, lecz z diabelskiej pokusy przychodziły mu do głowy podobne dziwaczne myśli". Słowem, wydawał się skruszony, choć (jak przezornie zauważył strażnik) "w serca ludzi nie można tak łatwo wniknąć, i tylko Bóg jeden to może". W tej sytuacji biskup i inkwizytor wezwali Menocchia. Płakał, błagał, na kolanach pokornie prosił on o wybaczenie: "gorzko pożałowałem, że obraziłem Pana Boga mego, i chciałbym nigdy nie wyrzec tych herezji, które mówiłem, a w które jak głupiec uwierzyłem, zaślepiony przez szatana i sam nie wiedząc, co mówię [...] Pokuta, jaka na mnie została nałożona, i to więzienie nie tylko nie były mi przykre, lecz czułem radość tak wielką, i Bóg mnie pocieszał, gdy modły wznosiłem do jego Boskiego Majestatu, że zdało mi się w raju być." I gdyby nie chodziło o żonę i dzieci wykrzyknął składając błagalnie ręce i wznosząc oczy do nieba - mógłby pozostać w więzieniu całe życie, byle tylko odpokutować obrazę, jakiej dopuścił się wobec Chrystusa. Lecz jest "bardzo biedny": z dwóch młynów i dwóch dzierżawionych działek musi utrzymać żonę, siedmioro dzieci, wnuki. Więzienie, "bardzo surowe, przyziemne, ciemne i wilgotne", poważnie nadwątliło jego zdrowie: "przez cztery miesiące w łóżku leżałem, a w tym roku nogi mi spuchły i opuchła mi też twarz, jak zobaczyć możecie, słuch prawie straciłem, stałem się bezwolny i prawie zmysły postradałem". " rzeczywiście - zanotował notariusz Świętego Oficjum - gdy o tym mówił, i z wyglądu, i z tego, co mówił, wydawał się nierozumny, chory i wyczerpany."

Biskup Concordii i inkwizytor Friuli ujrzeli w tym wszystkim oznaki autentycznego nawrócenia. Natychmiast wezwali podestę z Portogruaro i paru miejscowych szlachciców (znalazł się wśród nich przyszły historyk Friuli, Giovan Francesco Palladio) i zmienili wyrok. Jako stałe więzienie naznaczono mu wioskę Montereale, z zakazem opuszczania jej. Wyraźnie zabroniono mu mówić czy też czynić aluzje na temat jego heretyckich przekonań. Regularnie miał się spowiadać i nosić abitello na znak hańby. Przyjaciel, Daniele de Biasio, poręczył za niego, zobowiązując się do zapłacenia dwustu dukatów w przypadku niezastosowania się do wyroku. Złamany na ciele i duchu powrócił Menocchio do Montereale.

Powrót do wsi

Ponownie zajął swoje miejsce w tamtejszej społeczności. Pomimo kłopotów ze Świętym Oficjum, pomimo hańbiącego wyroku i więzienia w 1590 roku znów wybrano go zarządcą funduszy parafii przy kościele Świętego Marka w Montereale. Sprawa tej nominacji zapewne nieobca była proboszczowi, Giovan Daniele Melchioriemu, przyjacielowi Menocchia z lat dziecięcych (zobaczymy też, co przytrafiło się poprzedniemu proboszczowi, Odoricowi Vorai, temu samemu, który zadenuncjował Menocchia przed Świętym Oficjum). Na pozór nie wywołał niczyjego zdziwienia fakt, że heretyk, a nawet herezjarcha, zarządza dobrami parafii. Sam zresztą proboszcz, jak pamiętamy, miał do czynienia z inkwizycją.

Stanowisko zarządcy często powierzano młynarzom, prawdopodobnie dlatego, że byli oni w stanie założyć sumy niezbędne do administrowania parafią. Zarządcy zresztą potrafili powetować sobie straty, opóźniając przekazanie należnych części dziesięcin, ściąganych z wiernych. Kiedy w 1593 roku biskup Concordii Matteo Sanudo, podczas wizytowania diecezji, zjawił się w Montereale, skontrolował rachunki zarządców z ostatnich siedmiu lat: okazało się, że wśród dłużników był także Domenico Scandella, czyli Menocchio, z długiem opiewającym na 200 lirów - największym po długu Bernarda Corneto. Było to zjawisko szeroko wówczas rozpowszechnione, na co często skarżono się podczas wizytacji duszpasterskich we Friuli. Również w tym wypadku biskup (który z pewnością nie powiązał nazwiska Scandelli z człowiekiem, którego dziesięć lat wcześniej skazał) spróbował wprowadzić bardziej rygorystyczny i precyzyjniejszy sposób administrowania. Zganił "za niewłaściwe prowadzenie rachunków, pomimo że podczas poprzedniej wizyty wydano odpowiednie zarządzenia i gdyby ich przestrzegano, bez wątpienia sprawy kościoła stałyby lepiej"; nakazał kupić "dużą księgę", w której proboszcz, pod groźbą suspensy a divinis, miał zapisywać corocznie wpływy "każdy osobno, od tych, którzy płacą, stan ziarna dzień po dniu, wydatki na kościół i wreszcie rozliczenia zarządców". Zarządcy mieli zapisywać wpływy w odrębnej "księdze, z której miano przenosić dane do rzeczonej księgi". Zarządcom zalegającym nakazał uregulować długi "pod karą zakazu wstępu do kościoła, a w przypadku śmierci odmówienia kościelnego pogrzebu". W przeciągu sześciu miesięcy proboszcz miał dostarczyć do Portogruaro rachunki za 1592 rok pod karą grzywny i - raz jeszcze suspensy a divinis. Nie wiemy, czy Menocchio rzeczywiście uregulował swój dług. Może i tak, gdyż podczas następnej wizyty duszpasterskiej, którą ten sam biskup Sanudo odbył na przełomie lat 1599-1600, odnotowano zalegających dłużników zarządców z Montereale tylko od roku 1592.

Pewne wydarzenie z tego samego okresu (1595) potwierdza, że prestiż, jakim Menocchio cieszył się wśród mieszkańców wioski, pozostał nienaruszony. Pomiędzy hrabią Giovan Franceskiem Montereale a Bastianem de Martin, dzierżawiącym jego ziemię, wyniknął "drobny spór" dotyczący dwóch kawałków ziemi i zagrody wiejskiej. Na żądanie hrabiego powołano dwóch biegłych, Piera della Zuanna ze strony hrabiego i Menocchia ze strony dzierżawcy, celem oszacowania wartości inwestycji poniesionych w zagrodzie przez poprzednich użytkowników. Spór był trudny, gdyż jedną ze stron był miejscowy dziedzic. Najwyraźniej jednak ufano w umiejętność pertraktowania i odpierania ataków przez Menocchia.

W tym samym roku Menocchio, wraz z synem Stefanem, wynajął jeszcze jeden młyn, położony w miejscowości zwanej "pod krzesłem siostry" (de sotto la siege de sora). Spisano dziewięcioletnią umowę; wynajmujący zobowiązywali się dostarczać co rok cztery staje pszenicy, dziesięć żyta, dwa owsa, dwa prosa i dwa gryki, ponadto wieprza o wadze stu pięćdziesięciu funtów; dodatkowa klauzula określała odpowiedni przelicznik (sześć soldów za funt) w przypadku, gdyby wieprz ważył mniej lub więcej. Przewidziano ponadto świadczenia honorowe (onoranze): para kapłonów i pół sztuki lnu. To ostatnie stanowiło daninę symboliczną, gdyż młyna tego używano także do folowania tkanin. Obaj nowi dzierżawcy przejęli młyn wraz z dwoma osłami, jedną charcicą i sześcioma foluszami oraz zobowiązali się zwrócić go właścicielom - a byli nimi opiekunowie spadkobierców zmarłego Pietra de Macris - "raczej w lepszym niż gorszym stanie". Ponadto poprzedni dzierżawca, Florito di Benedetto, uznany za niewypłacalnego, zobowiązał się wypłacić właścicielom przed upływem pięciu lat zaległe należności, za co poręczyli (na jego prośbę) Menocchio i Stefano.

Wszystko to wskazuje, że sytuacja materialna obydwóch Scandellów musiała być w tym czasie dość pewna.

Menocchio czynnie uczestniczył w życiu społeczności. W tymże roku - 1595 - powierzono mu doręczenie burmistrzowi (podesta) listu od namiestnika Patrii, był także jednym z przedstawicieli (łącznie z podestą było ich czternastu) samorządu (vicinia) Montereale, których zadanie polegało na wybraniu spośród mieszkańców osób odpowiedzialnych za sporządzenie szacunków.

Jednak już wkrótce po śmierci syna (prawdopodobnie Ziannuta), który go utrzymywał, sytuacja materialna Menocchia pogorszyła się. Próbował radzić sobie sam, imając się różnych zawodów: uczenia w szkole czy grania na gitarze na zabawach. W takiej sytuacji palącą kwestią stało się uwolnienie od piętna szaty pokutnej, jak i z zakazu opuszczania Montereale, do czego zobowiązywał go wyrok. Udał się więc do Udine, aby prosić nowego inkwizytora, brata Giovan Battistę da Perugia, o dyspensę z obydwu tych nakazów. Co do szaty pokutnej odpowiedź była negatywna, "gdyż - wyjaśnił inkwizytor w liście do biskupa Concordii, datowanym 26 stycznia 1597 roku - nie tak łatwo otrzymać można tę dyspensę"; zezwolono mu natomiast "bez ograniczeń [...] poruszać się, z wyjątkiem miejsc podejrzanych, by wesprzeć mógł w jakiś sposób w biedzie siebie i swoją rodzinę".

Echa procesu stopniowo zacierały się. Tymczasem jednak za plecami Menocchia Święte Oficjum ponownie zaczęło zajmować się jego osobą.

Donosy

Rok wcześniej, w okresie karnawału, Menocchio opuścił Montereale i, za zgodą inkwizytora, udał się do Udine. Na rynku, o zmierzchu, spotkał niejakiego Lunarda Simona i wdał się z nim w rozmowę. Obydwaj się znali, gdyż Lunardo zarabiał grą na skrzypcach na jarmarkach i festynach, Menocchio zaś grywał na gitarze. Po pewnym czasie Lunardo, dowiedziawszy się o ogłoszonej bulli przeciw heretykom, napisał do inkwizytora brata Gerolama Astea, donosząc o odbytej rozmowie; później osobiście potwierdził treść listu, z drobnymi tylko zmianami. Rozmowa na rynku przebiegła mniej więcej następująco: "Dowiedziałem się - powiedział Menocchio - że chcesz wstąpić do zakonu, prawda to?" Na co Lunardo: "Czy niedobra to nowina?" "Nie, gdyż rzecz to godna żebraka." Lunardo zareplikował, odwracając żart: "Czy nie mogę iść do zakonu, aby być żebrakiem?" "Wszyscy ci święci, pustelnicy i inni, którzy święty żywot wiedli, nie wiadomo jak skończyli." "Pan Bóg nie chce, byśmy teraz tajemnice te poznali." "Gdybym był Turkiem, nie chciałbym stać się chrześcijaninem, ale jestem chrześcijaninem i nie chcę zostać Turkiem." "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli." "Ja nie wierzę, jeśli nie widzę. Wierzę, że Bóg jest ojcem całego świata i że może stworzyć i zniszczyć." "Także Turcy i Żydzi wierzą, lecz nie wierzą, że narodził się z Marii Panny." "Dlaczego, kiedy Chrystus był na krzyżu, a Żydzi rzekli doń: 'Jeśli jesteś Chrystusem, zejdź z krzyża', on nie zszedł?" "Nie zszedł, by nie dać posłuchu Żydom." "Nie zszedł, bo nie mógł." "Nie wierzysz więc Ewangelii?" "Nie, nie wierzę. Myślisz, że któż inny pisał tę Ewangelię jak nie ksiądz i zakonnicy, którzy nic innego do roboty nie mają? Zmyślają te historie i spisują jedną po drugiej." "Ewangelii nie wymyślają ni księża, ni bracia zakonni, lecz wcześniej spisane zostały" - zaoponował Lunardo i odszedł, uważając swego rozmówcę za "huomo heretico".

Bóg ojciec i pan, który może "tworzyć i zniszczyć"; Chrystus-człowiek; Ewangelie - dzieło księży i leniwych zakonników; równość wszelkich religii. A więc pomimo procesu, hańbiącej abiuracji, więzienia, spektakularnych scen skruchy, Menocchio ponownie zaczął rozgłaszać dawne poglądy, których niewątpliwie w głębi serca nigdy się nie wyrzekł. Lunardo Simon nie wiedział o nim nic, znał tylko jego nazwisko ("niejaki Menocchio, młynarz z Montereale"); i pomimo krążących wieści, że chodzi o recydywistę, raz już skazanego przez Święte Oficjum, donos zbagatelizowano. Dopiero dwa lata później, 28 października 1598 roku, czy to przypadkiem, czy w rezultacie systematycznego przeglądu dawnych akt, inkwizytorom nasunęła się wątpliwość, czy aby Menocchio i Domenico Scandella nie są jedną i tą samą osobą. Wówczas ponownie puszczono w ruch machinę Świętego Oficjum. Brat Gerolamo Asteo, który tymczasem został generalnym inkwizytorem Friuli, zaczął zbierać nowe informacje dotyczące Menocchia. Okazało się, że ksiądz Odorico Vorai, delator, który przed laty doprowadził do uwięzienia Menocchia, drogo zapłacił za swój czyn: "był prześladowany przez krewnych Menocchia i wygnany z Montereale". Co do Menocchia zaś, "uważano i uważa się nadal, że podziela te same fałszywe poglądy co poprzednio". W tej sytuacji inkwizytor udał się do Montereale w celu przesłuchania nowego proboszcza, Giovan Daniele Melchioriego. Potwierdził on, że Menocchio nie nosi już "abitella" i opuszcza terytorium wioski, naruszając tym samym rozporządzenia Świętego Oficjum (jak wiemy, tylko częściowo pokrywało się to z prawdą). Spowiadał się jednak i przyjmował komunię parę razy do roku: "co do mnie, uważam go za chrześcijanina i człowieka uczciwego" - zakończył. Nie wiedział, jakiego zdania będą o nim mieszkańcy wioski. Ale po złożeniu i podpisaniu tych zeznań Melchiori się zreflektował: najwyraźniej obawiał się, że nadmiernie się naraził. Do zdania: "uważam go za chrześcijanina i człowieka uczciwego", kazał dodać: "z tego, co widać".

Ksiądz Curzio Cellina, kapelan kościoła Świętego Rocha i notariusz wioski, był bardziej zdecydowany: "Uważam go za chrześcijanina, gdyż widziałem, że spowiada się i przystępuje do komunii." Lecz za pozorną subordynacją dostrzegł dawne niepokoje: "Tenże Menocchio ulega pewnym humorom i gdy widzi księżyc lub gwiazdy czy inne planety, i słyszy grzmot czy co innego, zaraz chce swoje zdanie powiedzieć na temat danej rzeczy: w końcu zgadza się z sądem większości, mówiąc, że świat cały wie więcej od niego samego. Myślę, że te humory jego złe są i ze strachu tylko zgadza się z sądem większości." Wyrok i więzienie zostawiły więc głęboki ślad. Pozornie Menocchio nie śmiał - przynajmniej w swojej wiosce - rozprawiać z zuchwałą swobodą, jaka go niegdyś cechowała. Lecz nawet strach nie zdołał zdusić w nim intelektualnej niezależności: "zaraz chce swoje zdanie powiedzieć". Nowością była natomiast gorzka i ironiczna świadomość własnego odizolowania: "zgadza się z sądem większości, mówiąc, że świat cały wie więcej od niego samego".

Była to izolacja natury głównie wewnętrznej. Tenże ksiądz Cellina zauważył: "Widzę, że z wieloma przestaje, i myślę, że z wszystkimi jest w przyjaźni." O sobie natomiast powiedział, że nie jest "ani w bliskiej przyjaźni, ani też w nieprzyjaźni z tym Menocchiem, lecz miłuję go jako chrześcijanin i posługuję się nim tak jak innymi, kiedy potrzebuję jego i jego pracy". Menocchio, jak widzieliśmy, całkowicie włączył się do życia społeczności wioski: ponownie wybrano go zarządcą funduszy parafialnych, wraz z synem wziął w dzierżawę trzeci młyn. Pomimo to czuł się wyizolowany, być może także w wyniku trudności materialnych, jakie nękały go w ostatnich latach. Namacalnym symbolem był ubiór pokutny. Stał się on obsesją Menocchia. "Wiem - powiedział Cellina - że nosił ubiór ze znakiem krzyża, jaki na długi czas otrzymał od Świętego Oficjum, i że ukrywał go pod swoim ubraniem." Sam Menocchio wyznał mu, "że chciał udać się do Świętego Oficjum, by uzyskać zwolnienie z nakazu noszenia go, mówiąc, że z powodu tego ubioru ludzie unikają go i nie chcą z nim rozmawiać". Było to z pewnością złudzenie: z wszystkimi utrzymywał bliskie stosunki i z całą wioską żył w przyjaźni. Ciążyła mu jednak niemożność wyrażania własnych poglądów, jak czynił to w przeszłości. "Kiedy usłyszano go mówiącego" o księżycu i o gwiazdach, zauważył Cellina, "kazano mu milczeć". Cellina nie pamiętał, co takiego powiedzieć miał wtedy Menocchio, nawet gdy inkwizytor podsunął mu myśl, że być może Menocchio nadawał planetom moc wywierania wpływu na wolną wolę ludzi. Stanowczo zaprzeczył jednak, jakoby Menocchio mówił "żartem": "Myślę, że mówi to poważnie i ze złym nastawieniem."

Raz jeszcze dochodzenie Świętego Oficjum zostało przerwane. Nietrudno domyślić się przyczyny: młynarz herezjarcha zasadniczo zmuszony został do milczenia, do zewnętrznego konformizmu; wiara mieszkańców wioski nie była zagrożona. W styczniu 1599 roku kongregacja Świętego Oficjum we Friuli powzięła decyzję o przesłuchaniu "winnego", czyli Menocchia. Lecz poniechano i tego.

Nocna rozmowa z Żydem

Jednak rozmowa przytoczona przez Lunarda świadczy, że pod płaszczykiem podporządkowania się rytuałom i sakramentom Kościoła, Menocchio uporczywie trwał przy dawnych poglądach. Mniej więcej w tym samym czasie pewien nawrócony Żyd, Simon, żyjący z włóczęgostwa i jałmużny, zjawił się w Montereale i został ugoszczony przez Menocchia. Przez całą noc obydwaj rozprawiali o sprawach religii. Menocchio powiedział "rzeczy wielkie na temat wiary": że Ewangelie zostały spisane przez księży i zakonników, "gdyż spędzają czas na próżnowaniu", że Madonna, nim poślubiła Józefa, "wydała na świat dwoje innych dzieci, i dlatego Józef nie chciał wziąć jej za żonę". Rozmowa toczyła się wokół tych samych spraw, które podjął w dyskusji z Lunardem na rynku w Udine: krytyka pasożytniczego życia kleru, odrzucenie Ewangelii, negacja bóstwa Chrystusa. Menocchio mówił jednak ponadto tamtej nocy o "przepięknej książce", którą niestety stracił, a która według Simona "była Alkoranem".

Możliwe, że czynnikiem, który skłonił Menocchia, podobnie jak i innych heretyków tego okresu, do zainteresowania się Koranem, było odrzucenie podstawowych dogmatów chrześcijańskich, przede wszystkim zaś dogmatu Trójcy Świętej. Niestety, aluzja Simona nie jest w pełni wiarygodna; nie wiemy też, co konkretnie Menocchio znalazł w tej tajemniczej "przepięknej książce". Musiał być natomiast przekonany, że wcześniej czy później jego heterodoksyjne poglądy zostaną zdemaskowane, "wiedział, że umrze przez to" - wyznał Simonowi. Nie chciał jednak uciekać, gdyż piętnaście lat wcześniej poręczył za niego, przed Świętym Oficjum, przyjaciel Daniele de Biasio: "gdyby nie to, uciekłbym do Genewy". Postanowił więc pozostać w Montereale. Myślał już o własnej śmierci: "gdy umrze, luteranie go zbawią, gdy przyjdą po jego prochy".

Ciekawe, jakich "luteranów" Menocchio miał na myśli. Może jakąś sektę, z którą utrzymywał tajemne związki, lub jakiegoś osobnika, którego spotkał nawet wiele lat wcześniej, a z którym potem stracił kontakt? Blask męczeństwa, jakim Menocchio spowija własną śmierć, nasuwa myśl, że podobne słowa stanowiły już tylko patetyczne fantazjowanie starca. Nic innego mu zresztą nie pozostawało. Został sam: żona mu umarła, podobnie najbardziej kochany syn. Z pozostałymi synami nie żył w zgodzie: "A jeśli moi synowie zechcą czynić po swojemu, niech robią, jak chcą" - oświadczył z gorzką pogardą Simonowi. Mityczna Genewa, ojczyzna - jak myślał - wolności religijnej, była jednak zbyt daleko. To tylko - oraz niewzruszona solidarność wobec przyjaciela, który okazał mu pomoc w trudnej chwili - powstrzymywało go od ucieczki. Najwyraźniej nie potrafił stłumić w sobie niepohamowanej ciekawości do spraw wiary. Trwał tak więc, oczekując na swoich prześladowców.

Drugi proces

Parę miesięcy później dotarł do inkwizytora nowy donos na Menocchia. Miał on podobno wypowiedzieć niecenzuralne zdanie, które krążyło z ust do ust pomiędzy Aviano a Pordenone, wywołując zgorszenie. Przepytano karczmarza z Aviano, Michele del Turco, zwanego Pignol: siedem czy osiem lat wcześniej (jak mu doniesiono) Menocchio miał wykrzyknąć: "Gdyby Chrystus był Bogiem, musiałby być... żeby dać się ukrzyżować." "Nie powiedział, czym Chrystus musiałby być - dodał karczmarz - lecz domyśliłem się, że chciał powiedzieć, iż Chrystus musiałby być kpem, jeśli mam powiedzieć to brzydkie słowo [...] Kiedy to usłyszałem, włos zjeżył mi się na głowie i zaraz zmieniłem temat, żeby nie słuchać podobnych rzeczy, gdyż uważam go za gorszego od Turka." Menocchio - zakończył - "upierał się przy swoich dawnych poglądach".

Już nie tylko mieszkańcy Montereale powtarzali sobie zdania zasłyszane od Menocchia; sława młynarza, którego nawet więzienie Świętego Oficjum nie zdołało sprowadzić na słuszną drogę, rozeszła się już poza wąski krąg mieszkańców wioski. Jego prowokujące pytania, jego bluźniercze żarty powtarzane były często dopiero po latach: "Jak wierzyć możecie, że Chrystus, czyli Pan Bóg, był synem Marii dziewicy, jeśli dziewica Maria była uliczną dziewką?" "Jak chcesz, żeby Chrystus mógł być poczęty przez Ducha Świętego, jeśli urodziła go ulicznica?" "Święty Krzysztof jest większy od Boga, zważywszy, że cały świat uniósł na grzbiecie" (dziwne, że to samo żartobliwe porównanie pojawia się w książce, której Menocchio z pewnością nigdy nie widział, mianowicie w obfitującym w heterodoksyjne i dwuznaczne wyrażenia zbiorze emblematów autorstwa humanisty bolońskiego, Achillesa Bocchiego). "Myślę, że ma złą wolę i tylko ze strachu nie odważa się mówić" - powiedział Zannuto Fasseta z Montereale, który słyszał Menocchia przygrywającego. Lecz nieposkromiony impuls pchał Menocchia do podejmowania z ziomkami tematów religijnych. Pewnego dnia, wracając z Menins do Montereale, zapytał Daniela Jacomel: "Myślisz, że czym jest Bóg?" "Nie wiem" - odpowiedział zaskoczony czy zmieszany rozmówca. "Nie jest niczym innym jak powietrzem." Myślami nieustannie krążył wokół dawnych pojęć, nie dawał za wygraną.

"A co ty myślisz, inkwizytorzy nie chcą, byśmy wiedzieli to, co wiedzą oni." On sam jednak był w stanie przeciwstawić się im: "Chciałbym wyrecytować moje Pater noster przed ojcem inkwizytorem i zobaczyć, co powie i jak odpowie."

Tym razem inkwizytor doszedł do wniosku, że tego już za wiele. Pod koniec czerwca 1599 roku Menocchio został aresztowany i umieszczony w więzieniu w Aviano. Po pewnym czasie przeniesiony został do Portogruaro. 12 lipca stanął przed inkwizytorem, bratem Gerolamo Asteo, wikariuszem biskupa Concordii Valeriem Trapolą oraz miejscowym podestą, Pietrem Zane.

"Fantazje"

"Wyprowadzono z więzienia jakiegoś starca..." - zanotował notariusz. Minęło piętnaście lat, od kiedy Menocchio po raz pierwszy był przesłuchiwany przez trybunał Świętego Oficjum, z czego trzy lata spędził w więzieniu. Teraz był już starcem: chudy, włosy siwe, gdzieniegdzie bielejąca szara broda. Strój jego stanowiło, jak zawsze, typowe dla młynarzy jasnoszare ubranie i takiż beret. Liczył sobie sześćdziesiąt siedem lat. Po opuszczeniu więzienia imał się wielu fachów: "pracowałem jako cieśla, murarz, szynkarz, uczyłem dzieci liczenia, czytania i pisania, gram też na gitarze na zabawach". Słowem, starał się radzić sobie, wykorzystując nabyte umiejętności, łącznie z umiejętnością czytania i pisania, która przysporzyła mu tylu kłopotów. I rzeczywiście, inkwizytorowi, który pytał, czy stanął kiedyś przed sądem inkwizycji, odpowiedział: "byłem wzywany [...] i pytano mnie o sprawy wiary i o inne fantazje, jakie przychodziły mi do głowy, a to dlatego że przeczytałem Biblię i ponieważ umysł mam bystry; lecz zawsze byłem chrześcijaninem i jestem nim".

Ton był uległy - "fantazje" - lecz towarzyszyła mu typowa dla niego dumna świadomość własnych możliwości umysłowych. Szczegółowo wyliczył, że odbył nałożoną na niego pokutę: spowiadał się i przystępował do komunii, opuszczał Montereale wyłącznie za zgodą inkwizytorów. Próbował się usprawiedliwić jedynie co do ubioru pokutnego: "Przysięgam na wiarę mą, w czasie świąt niekiedy nosiłem go, a niekiedy nie; zimą w dni pracy zawsze go nosiłem, lecz pod spodem", gdyż wkładając go "traciłem znaczną część dochodów, gdy wzywano mnie do wykonania szacunków i do prac budowlanych [...] gdyż ludzie brali mnie za wyklętego, widząc tę szatę, dlatego nie nosiłem jej". Daremnie też prosił inkwizytora: "nie chciał zezwolić, bym mógł ją zdjąć".

Kiedy jednak zapytano go, czy nadal ma wątpliwości w sprawach, za które został skazany, nie potrafił skłamać. Zamiast stanowczo zaprzeczyć, przytaknął: "Wiele fantazji przychodziło mi do głowy, lecz nigdy nie dawałem im wiary, nigdy też nie nauczałem źle innych." Inkwizytorowi, który nalegał, by odpowiedział, czy kiedykolwiek "rozprawiał z kimś o prawdach wiary? z kim, kiedy, gdzie?", odpowiedział, że rozmawiał o "artykułach wiary świętej z różnymi ludźmi żartując, lecz słowo daję, nie wiem z kim ani gdzie, ani kiedy". Nieostrożna to była odpowiedź. Inkwizytor zganił go surowo: "Jak to, żartowałeś o sprawach wiary? jak rozumiesz owo 'żartując'?" "Mówiąc nieprawdę" - słabo zaoponował Menocchio. "Jaką to nieprawdę mówiłeś? powiedz wyraźnie!" "Nie wiem, doprawdy."

Inkwizytor naciskał coraz mocniej. "Nie wiem - powiedział Menocchio - ktoś mógł w złej wierze mnie zrozumieć, ale ja nigdy nie czułem odmiennie, niż nakazuje wiara." Starał się odpierać cios za ciosem. Nie powiedział, że Chrystus nie potrafił zejść z krzyża: "Wierzę, że Chrystus miałby moc zejść." Nie powiedział, że nie wierzy w Ewangelię: "Wierzę, że Ewangelia jest prawdą." I tutaj zrobił jeszcze jeden fałszywy krok: "Powiedziałem, że uczeni księża i zakonnicy napisali Ewangelię przez usta

Ducha Świętego." Inkwizytor zareagował błyskawicznie: naprawdę tak powiedział? kiedy, gdzie, komu? kim byli ci zakonnicy? Menocchio zrozpaczony: "Co chcecie, żebym wiedział, na wiarę mą, nie wiem nic." "Dlaczego to powiedziałeś, skoro nie wiesz?" "Diabeł niekiedy kusi, żeby coś powiedzieć..."

Raz jeszcze Menocchio starał się przypisać swoje wątpliwości, swoje wewnętrzne miotanie się diabelskiej pokusie, ukazując jednak po chwili racjonalne podłoże. W Supplementum Forestiego przeczytał, że "wielu napisało Ewangelie, jak święty Piotr, święty Jakub i inni, które sprawiedliwość jednak unicestwiła". Raz jeszcze umysł jego uciekł się do niszczącej siły analogii. Jeśli niektóre Ewangelie są apokryficzne, są dziełem ludzkim, a nie Boskim, dlaczego nie wszystkie? W ten sposób powracały wszystkie implikacje tego, co utrzymywał piętnaście lat wcześniej, a więc że Pismo Święte można ograniczyć do "kilku słów". Najwyraźniej przez cały ten czas pozostał wierny swoim dawnym poglądom. A teraz znów miał możność zaprezentować je przed tym, kto (jak myślał) jest w stanie je pojąć. Bez zastanowienia porzucił wszelką ostrożność: "Myślę, że Bóg stworzył wszystkie rzeczy, czyli ziemię, wodę i powietrze." "A gdzie zgubiłeś ogień - wtrącił z ironiczną wyższością wikariusz biskupa Concordii - kto go stworzył?" "Ogień jest wszędzie, tak jak Bóg, a te trzy pozostałe elementy są trzema osobami: Ojcem jest powietrze, Synem ziemia, a Duchem Świętym woda." I dodał: "Tak mi się zdaje, ale nie wiem, czy jest to prawda; i myślę, że te duchy, które są w powietrzu, wałczą ze sobą, a pioruny to znak ich gniewu."

I w ten sposób, żmudną drogą od końca, Menocchio doszedł nieświadomie, niezależnie od chrześcijańskiego pojęcia wszechświata, do stanowiska wyznawanego przez starożytnych filozofów greckich. W ogniu, par excellence zmiennym i niezniszczalnym, ten wiejski Heraklit dostrzegł element pierwotny. Wszelka rzeczywistość, według Menocchia, była nim przepełniona ("jest on wszędzie"): rzeczywistość ta jest jednolita, mimo różnorodności przejawiania się, wypełniona duchami, przesiąknięta boskością. Dlatego właśnie twierdził, że ogień jest Bogiem. Menocchio pokusił się nawet o ukazanie wyszukanych relacji między trzema pozostałymi elementami i osobami Trójcy: "Myślę, że Ojciec to powietrze, gdyż powietrze znajduje się wyżej niż woda i ziemia; mówię też, że Synem jest ziemia, gdyż Syn powstaje z Ojca; i tak jak woda powstaje z powietrza i z ziemi, tak też Duch Święty Ojca i z Syna." Lecz za tym porównaniem, któremu natychmiast przez spóźnioną ostrożność zaprzeczył ("ale rzeczy tych nie chcę utrzymywać"), czaiło się głębokie przekonanie Menocchia, że Bóg jest jeden i jest nim świat.

I na tym inkwizytor skupił swój atak: według niego Bóg posiada ciało? "Wiem, że Chrystus posiadał ciało" - wymijająco odparł Menocchio. Nie było łatwo górować nad podobnym rozmówcą. Ze swojego scholastycznego arsenału argumentów inkwizytor wydobył następujący sylogizm: "Mówisz, że Duch Święty jest powietrzem; powietrze ciałem; wynika stąd, że Duch Święty jest ciałem. "Mówię tak przez podobieństwo" - odpowiedział Menocchio. Może z odrobiną zuchwałości: on też potrafił dyskutować, potrafił posłużyć się narzędziami logiki i retoryki.

Inkwizytor powrócił do ataku: "Z procesu wynika, że powiedziałeś, iż Bóg to tylko powietrze." "Nie wiem, czy tak powiedziałem, ale powiedziałem na pewno, że Bóg jest wszystkimi rzeczami." "Wierzysz, że Bóg jest wszystkimi rzeczami?" "Tak, panie, na wiarę mą, tak wierzę." Lecz w jakim sensie? Inkwizytor nie mógł się połapać: "Myślę, że Bóg jest wszystkim, czym zechce" - wyjaśnił Menocchio. "A czy Bóg może być kamieniem, wężem, diabłem i podobnymi rzeczami?" "Bóg może być wszystkim tym, co jest dobre." "Bóg więc mógłby być istotą ludzką, skoro są istoty dobre?"

"Nie wiem, co rzec" - odparł Menocchio.

"Próżność i złudzenia"

Rzeczywiście, rozróżnienie między stwórcą a stworzeniem oraz sama myśl o Bogu stwórcy były mu głęboko obce. Zdawał sobie doskonale sprawę, że pojęcia jego były różne od pojęć inkwizytora, lecz w jakimś momencie zaczynało brakować mu słów, by wyrazić tę odmienność. Logiczne pułapki brata Gerolama Asteo nie były w stanie, rzecz jasna, przekonać go, że błądzi, tak jak nie zdołali przekonać go sędziowie piętnaście lat wcześniej. Zaraz zresztą spróbował przejąć inicjatywę, odwracając mechanizm przesłuchania: "Wysłuchajcie mnie, panie, łaskawie..." Poprzez przedstawienie legendy o trzech pierścieniach Menocchio, jak widzieliśmy, bronił doktryny tolerancji, którą sformułował na pierwszym procesie. Lecz poprzednio posłużył się argumentacją o charakterze religijnym: wszystkie wierzenia są sobie równe (łącznie z herezjami), gdyż Bóg "wszystkim dał Ducha Świętego". Teraz natomiast położył nacisk na równość między poszczególnymi Kościołami, gdyż odzwierciedlają one pewną rzeczywistość uwarunkowaną życiem społecznym: "Tak panie, wierzę, że każdy wierzy, że jego wiara jest słuszna, lecz nie wiadomo, która jest słuszna; ale skoro mój dziad, mój ojciec i moi krewni urodzili się chrześcijanami, chcę zostać chrześcijaninem i wierzyć, że ta wiara jest słuszna." Chęć niewykraczania poza tradycyjny krąg religii usprawiedliwiona była posłaniem zawartym w legendzie o trzech pierścieniach; trudno jednak nie dostrzec w tych słowach gorzkiego smaku doświadczeń doznanych przez Menocchia po wyroku Świętego Oficjum. Lepiej udawać, lepiej pozornie akceptować rytuały, które w głębi odczuwa się jako "przedmioty handlu". Takie ujęcie skłaniało Menocchia do zepchnięcia na plan dalszy samego tematu herezji, tematu otwartego i świadomego odsunięcia się od tradycyjnej religii. Jednocześnie zaś, bardziej zdecydowanie niż w przeszłości, skłonny był traktować religię jako rzeczywistość czysto doczesną. Stwierdzenie, że jest się chrześcijaninem wyłącznie przez przypadek, dzięki sile tradycji, zakładało istnienie ogromnego dystansu krytycznego - takiego dystansu, który w tym samym czasie skłonił Montaigne'a do napisania: "Jesteśmy chrześcijanami takim samym prawem, jakim jesteśmy Perigordami czy Niemcami." Jak wiadomo, zarówno Montaigne, jak i Menocchio przeszli, każdy na swój sposób, przez wstrząsające doświadczenie względności wiary i instytucji społecznych.

Uczestniczenie - świadome, nie bierne - w religii przodków było jedynie zewnętrznym aktem. Menocchio chodził do kościoła, spowiadał się, przyjmował komunię, lecz w głębi duszy mozolnie rozważał stare i nowe koncepcje. Inkwizytorowi oświadczył, że uważa się "za filozofa, astrologa, proroka", i dodał pokornie na swoje usprawiedliwienie: "także prorocy mylili się". Wyjaśnił też: "Uważałem się za proroka, gdyż zły duch pokazał mi próżność i złudzenia i chciał przekonać mnie, iż znam naturę nieba i podobne rzeczy; a myślę, że prorocy mówili to, co dyktowali im aniołowie."

Na pierwszym procesie Menocchio, jak pamiętamy, nie odwoływał się nigdy do nadprzyrodzonych objawień. Teraz natomiast czynił aluzje do doświadczeń mistycznych, choć odżegnywał się od nich w sposób dwuznaczny: "próżność", "złudzenia". Może był to wpływ lektury tego Koranu ("przepięknej książki", o której wspomina nawrócony Żyd Simon), który archanioł Gabriel podyktował prorokowi Mahometowi. A może uwierzył, że odkryje "naturę nieba" w apokryficznym dialogu między rabinem Abdallach ibn Sallamem a Mahometem, zamieszczonym w pierwszej księdze włoskiego przekładu Koranu: "Rzekł, mów dalej i powiedz mi, dlaczego niebo nazywa się niebem. Odparł, gdyż stworzone jest ono z dymu, a dym z parowania wody morskiej. Rzekł, skąd wzięła się zieleń? Odparł, z góry Kaf, a góra Kaf ze szmaragdów raju, która to góra, opasując krąg ziemi, podtrzymuje niebo. Rzekł, czy niebo ma bramę? Odparł, ma bramy wiszące. Rzekł, czy bramy mają klucze? Odparł, mają klucze, a są one od skarbca Boga. Rzekł, z czego są te bramy? Odparł, ze złota. Rzekł, odpowiedz mi, lecz mów prawdę, to nasze niebo z czego jest stworzone? Odparł: pierwsze z zielonej wody, drugie z wody jasnej, trzecie ze szmaragdów, czwarte z najczystszego złota, piąte z ametystu, szóste z najjaśniejszego obłoku, siódme z blasku ognia. Rzekł, prawdę mówisz. Lecz ponad tymi siedmioma niebami co jest? Odparł, morze żywe, a nad nim morze mgławicowe, a jeszcze wyżej kolejno morze lotne, wyżej morze udręki, jeszcze wyżej morze ponure, wyżej morze szczęśliwości, wyżej Księżyc, jeszcze wyżej Słońce, wyżej imię Boga, wyżej błaganie..." i tak dalej.

Są to jedynie domysły. Brak dowodu na to, że "przepiękna książka", o której z takim entuzjazmem wyrażał się Menocchio, była rzeczywiście Koranem; mając nawet tę pewność, nie byłoby możliwe odtworzenie sposobu odczytania jej przez Menocchia. Tekst tak odmienny od jego doświadczeń i kultury musiałby wydać się jemu całkowicie niezrozumiały; dzięki temu mógłby zresztą stanowić zachętę do nowych przemyśleń i nowych fantastycznych dociekań. O takiej jednak percepcji dzieła (jeśli w ogóle je znał) nie wiemy nic. Niewiele zresztą wiemy o tym ostatnim okresie życia intelektualnego Menocchia. Odmiennie niż piętnaście lat wcześniej, strach skłonił go do stopniowego wyparcia się niemal wszystkiego, co zarzucał mu inkwizytor. Ale znów kłamstwo wiele go kosztowało; czas pewien pozostawał "trochę zamyślony", po czym stwierdził, że nigdy "nie wątpił, iż Chrystus był Bogiem". Później sam sobie zaprzeczył mówiąc, że Chrystus "nie posiadał władzy Ojca, gdyż miał ludzkie ciało". "Co za zamęt" - zarzucano mu. Na co Menocchio odparł: "Nie wiem, czy tak powiedziałem, jestem prostakiem." Pokornie potwierdził, że mówiąc, jakoby Ewangelie napisane zostały przez "uczonych księży i zakonników", miał na myśli ewangelistów: "a myślę, że wszyscy oni byli uczeni". Starał się powiedzieć to wszystko, czego od niego chciano: "Prawdą jest, że inkwizytorzy i inni nasi przełożeni nie chcą, byśmy wiedzieli to, co wiedzą oni, i dlatego słuszne jest, byśmy milczeli." Momentami jednak nie potrafił się powstrzymać: "Nie wierzyłem, że raj istnieje, gdyż nie wiedziałem, gdzie on się znajduje." Pod koniec pierwszego przesłuchania Menocchio wręczył kartkę, na której skreślił parę zdań odnoszących się do następujących słów Pater noster. "i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego", i dodał: "I tak też chciałem prosić o łaskę uwolnienia mnie od tych cierpień." Następnie, nim został odprowadzony do więzienia, złożył podpis drżącą ręką starca.

"Wielki wszechmocny i święty Boże"

A oto co napisał:

"W imię naszego Pana Jezusa Chrystusa i matki jego Marii dziewicy, i wszystkich świętych w raju, do których o wspomożenie i radę się zwracam.

Wielki wszechmocny i święty Boże, stwórco nieba i ziemi, błagam Cię na Twoją najświętszą dobroć i nieskończone miłosierdzie, byś zechciał oświecić mnie, duszę moją i ciało moje, bym myślał, mówił i czynił to wszystko, co miłe jest Twojemu Boskiemu Majestatowi; i niech się tak stanie w imię najświętszej Trójcy, Ojca, Syna i Ducha Świętego, amen. Ja, Menego Scandela, nieszczęśnik, popadłem w niełaskę świata i moich zwierzchników na zgubę dla domu mojego i życia mojego, i całej mojej biednej rodziny, tak że nie wiem już, co mówić ani co czynić, i chcę tylko powiedzieć tych parę słów. Pierwsze: "Ale nas zbaw ode złego i nie wódź nas na pokuszenie, i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj", i tak też proszę

Pana naszego Jezusa Chrystusa i zwierzchników moich, by przez miłosierdzie swoje zechcieli wspomóc mnie z niewielką dla nich szkodą. A ja, Menego Scandela, gdziekolwiek się udam, prosić będę wszystkich wiernych chrześcijan, by przestrzegali tego wszystkiego, co nakazuje nasz Święty Kościół Katolicki Rzymski i jego zwierzchnicy, inkwizytorzy, biskupi, wikariusze i proboszcze, i kapelani, i słudzy Boży w diecezjach swoich, i aby ominęło ich moje nieszczęście. Ja, Menego, myślałem, że śmierć wybawi mnie od tych myśli strasznych i nikomu wadzić nie będę, lecz ona inaczej postąpiła, odebrała mi syna jednego, który wszelką udrękę i trudy potrafił zdjąć ze mnie; potem odebrała mi żonę, która panią moją była, a synowie i córki, jacy mi się zostali, za dziwaka mnie mają, gdyż przyczyną ich ruiny jestem, co prawdą jest, albowiem gdybym tak przed piętnastu laty zmarł, oni bez zmartwienia o mnie nieszczęsnego żyliby.

A jeśli jakieś złe myśli miałem lub jakieś słowo zbędne wymówiłem, nigdy w to nie wierzyłem ani nie czyniłem niczego przeciw Kościołowi Świętemu, gdyż Pan Bóg sprawił, bym uznał, że to wszystko, co myślałem i mówiłem, próżnością było, a nie mądrością.

I myślę, że taka jest prawda, i nie chcę myśleć ni wierzyć w nic innego, jak w to tylko, w co Święty Kościół wierzy, i czynić to, co nakażą mi opiekunowie duszy mojej i przełożeni moi."

"Gdybym tak przed piętnastu laty zmarł"

"Pismo" to zawierało u dołu parę linijek, z datą 22 stycznia 1597 roku, skreślonych ręką Giovan Daniele Melchioriego, proboszcza z Montereale, a napisanych na prośbę Menocchia. Oświadcza się w nich, że "jeśli o życiu wewnętrznym można sądzić na podstawie znaków zewnętrznych", Menocchio prowadził życie "chrześcijańskie i prawomyślne". Ostrożność ta, jak wiemy (i o czym zapewne wiedział i proboszcz), była jak najbardziej na miejscu. Choć sama chęć podporządkowania się, zawarta w "piśmie", była z pewnością szczera. Menocchio, odepchnięty przez dzieci, dla których stał się ciężarem, zhańbiony wobec wioski, przyczyna upadku rodziny, starał się za wszelką cenę zostać ponownie przyjęty przez Kościół, który niegdyś odwrócił się od niego, piętnując go w sposób widoczny jako potępieńca. Tym tłumaczyć należy ten patetyczny akt uszanowania dla "zwierzchników": "inkwizytorów" (których wymienia, rzecz jasna, na pierwszym miejscu) i coraz niżej i niżej, "biskupów, wikariuszy i proboszczy, i kapelanów, i sług bożych". W pewnym sensie akt uszanowania to zbędny, gdyż w chwili gdy został napisany, dochodzenie Świętego Oficjum w sprawie Menocchia jeszcze się powtórnie nie rozpoczęło. Lecz niepohamowana chęć "szukania rzeczy wyższych" dręczyła Menocchia, kazała mu czuć się winnym wobec świata, być "w niełasce świata". Desperacko wzywa więc śmierć. Lecz ta zapomniała o nim: "ona inaczej postąpiła, odebrała mi syna jednego [...] potem odebrała mi żonę". Przeklinał więc samego siebie: "gdybym tak przed piętnastu laty zmarł", kiedy to, na nieszczęście jego i jego dzieci, zaczęły się kłopoty ze Świętym Oficjum.

Drugi wyrok

Po kolejnym przesłuchaniu (19 lipca) zapytano Menocchia, czy chce adwokata. Odpowiedział: "Nie chcę więcej się bronić, proszę jedynie o miłosierdzie; gdyby można było mieć adwokata, chciałbym go, ale jestem biedny." Na pierwszym procesie Ziannuto występował w obronie ojca, wystarał się też dla niego o adwokata; lecz Ziannuto już nie żył, a pozostali synowie palcem nie ruszyli w jego sprawie. Naznaczono mu obrońcę z urzędu, Agostina Pisensi, który 22 lipca przedłożył sędziom długą mowę obronną "biednego Dominika Scandelli". Stwierdzał w niej, że zeznania, jakie zebrano, pochodziły z drugiej ręki, pełne były sprzeczności i przebijała z nich zawziętość, i że przejawiała się w nich "naiwność i niewiedza" oskarżonego, wobec czego występuje się o uniewinnienie.

2 sierpnia zebrała się kongregacja Świętego Oficjum: Menocchia jednogłośnie uznano za recydywistę (relapsus). Proces zakończył się. Postanowiono jednakże poddać oskarżonego torturze, by wydobyć z niego nazwiska wspólników. Nastąpiło to 5 sierpnia; dzień wcześniej przeszukano dom Menocchia, w obecności świadków otwarto wszystkie skrzynie i skonfiskowano "wszystkie książki i pisma". O jakie "pisma" chodziło, niestety, nie wiemy.

Tortura

Wezwano go, by wydał wspólników, jeśli chce uniknąć tortury. Odparł: "Panie, nie pamiętam, żebym rozmawiał." Rozebrano go i zbadano, by stwierdzić - jak nakazywały przepisy Świętego Oficjum - czy może zostać poddany torturze. Jednocześnie ponawiano pytania. Odpowiedział: "Rozmawiałem z tyloma, że teraz nie pamiętam." Przywiązano go i raz jeszcze zachęcono do wydania wspólników. Ponownie odpowiedział: "Nie pamiętam." Odprowadzono go do izby tortur, powtarzając to samo pytanie. "Myślałem i zastanawiałem się - powiedział - chcąc przypomnieć sobie, z kim rozmawiałem, lecz nie mogę sobie przypomnieć." Przygotowano go do tortury liny: "O Panie Jezu Chryste, łaski, Jezu, łaski, nie wiem, bym z kimkolwiek rozmawiał, niech umrę, jeśli mam uczniów czy towarzyszy, wszystko to sam przeczytałem, o Jezu, łaski." Podciągnięto go: "O Jezu, o Jezu, o ja nieszczęsny, o ja nieszczęsny." "Z kim rozmawiałeś?" - zapytano. Odrzekł: "Jezu, Jezu, nic nie wiem." Zachęcono go do wyjawienia prawdy: "Chętnie bym powiedział, opuśćcie mnie, niech pomyślę."

Opuszczono go na ziemię. Chwilę się zastanawiał, po czym rzekł: "Nie wiem, bym z kimkolwiek rozmawiał, i nie wiem, by ktoś myślał tak jak ja, i nie wiem z pewnością nic." Kazano podciągnąć go drugi raz. Gdy podnoszono go do góry, powiedział: "O męka moja, o Panie Jezu Chryste." Potem: "Panie, spuśćcie mnie, chcę coś powiedzieć." Już na ziemi rzekł: "Rozmawiałem z panem Zuan Francesco Montereale, mówiąc mu, że nie wiadomo, która wiara jest słuszna." (Następnego dnia uściślił: "Pan Zuan Francesco Montereale, o którym mówiłem, zganił mnie za moje szalone poglądy.") Nic więcej nie zdołano z niego wydobyć. Rozwiązano go i odprowadzono do więzienia. Notariusz zanotował, że tortura odbyła się "z umiarkowaniem". Trwała pół godziny.

Stanu ducha sędziów, monotonnie powtarzających to samo pytanie, można się jedynie domyślić. Być może było to uczucie na przemian znudzenia i niesmaku, jak wynika z relacji nuncjusza Bolognettiego, który w tych właśnie latach i w związku ze Świętym Oficjum uskarżał się na "przykry obowiązek wysłuchiwania niedorzeczności, gdy notuje się słowo w słowo, zwłaszcza na torturach, jeśli ktoś nie jest urobiony z samej flegmy tylko". Uporczywe milczenie starego młynarza wydać się im musiało niezrozumiałe.

Tak więc nawet cierpienie fizyczne nie złamało Menocchia. Nie podał żadnych nazwisk, a właściwie podał jedno, pana z Montereale, które mogło powstrzymać sędziów przed dalszymi dociekaniami. Bez wątpienia miał coś do ukrycia; twierdząc jednak, że "wszystko to sam przeczytał", zapewne nie odbiegał daleko od prawdy.

(...)

Bliższy Menocchiowi wydaje się inny młynarz, Pellegrino Baroni, zwany Pighino Tłusty (el grasso), mieszkający w Savignano sul Panaro, apenińskiej wiosce położonej w okolicach Modeny. W 1570 roku stanął on przed trybunałem Świętego Oficjum w Ferrarze, a dziewięć lat wcześniej zmuszony został do abiuracji - odwołania pewnych błędów dotyczących spraw wiary. W jego wiosce uważano go za "złego chrześcijanina", "heretyka", "luteranina"; mówiono o nim "fantasta i pomylony" lub wręcz "raczej głupi [...] niż przy zdrowych zmysłach". Pighino nie był jednak w żadnym razie głupi: na procesie potrafił stawić czoło inkwizytorom, wykazując się nie tylko stanowczością, ale także wyjątkową i nie pozbawioną przebiegłości inteligencją. Nietrudno pojąć też konsternację mieszkańców wioski oraz oburzenie proboszcza, jakie wywołał Pighino swoimi sformułowaniami. Negował on wstawiennictwo świętych, spowiedź, ustanowione przez Kościół posty - i nic wykraczamy, jak dotąd, poza ogólne ramy luteranizmu. Twierdził jednak, że wszystkie sakramenty, łącznie z eucharystią (z wyjątkiem chrztu), jak się wydaje, ustanowione zostały nie przez Chrystusa, lecz przez Kościół, i że bez nich równie dobrze można osiągnąć zbawienie. W raju "wszyscy będziemy równi, łaski dostąpi zarówno wielki, jak i mały"; twierdził też, że Marię dziewicę "urodziła służebnica"; że "nie ma ani piekła, ani czyśćca, a są to tylko wymysły księży, aby się wzbogacić"; że "gdyby Chrystus był uczciwym człowiekiem, nie zostałby ukrzyżowany"; że "dusza umiera wraz z ciałem" oraz że "wszystkie religie są słuszne, jeśli niezachwianie przestrzegać ich zasad". Pomimo wielokrotnych tortur Pighino uporczywie utrzymywał, że nie miał wspólników, twierdząc, że poglądy jego są rezultatem objawienia w czasie lektury Ewangelii, jednej z czterech książek, jakie przeczytał. Pozostałymi były: Psałterz, gramatyka Donata i Kwiatek Biblii.

Losy Pighina były odmienne niż Menocchia: skazany na dożywotni pobyt w Savignano, uciekł przed wrogością swych ziomków. Niemal natychmiast jednak stawił się przed Świętym Oficjum w Ferrarze, przed swoimi oprawcami, prosząc o wybaczenie. Był już człowiekiem przegranym. Inkwizytor z litości wystarał się dla niego o miejsce wśród służby biskupa Modeny.

Koniec tych dwóch młynarzy różnił się, lecz zaskakują analogie ich losów. Prawdopodobnie jest w tym coś więcej niż szczególny zbieg okoliczności.

W Europie doby preindustrialnej słaby rozwój komunikacji sprawiał, że nawet w małych wioskach znajdował się przynajmniej jeden młyn, wodny lub wiatrak. Zawód młynarza był więc jednym z bardziej rozpowszechnionych. Liczna grupa młynarzy w średniowiecznych sektach heretyckich, a później wśród anabaptystów, nie jest więc niczym zdumiewającym. Niemniej jednak, kiedy w połowie XVI wieku wspomniany już poeta satyryk Andrea da Bergamo pisał, że "prawdziwy młynarz to na poły luteranin", czynił aluzję do szczególnego związku między młynarstwem a odrębnością poglądów.

Odwieczna niechęć między młynarzami a wieśniakami przyczyniła się do powstania obrazu młynarza chytrego, złodzieja, oszusta, przeznaczonego na męki piekielne. Stereotyp ten znajduje liczne potwierdzenia w ludowych tradycjach, podaniach, przysłowiach, baśniach, nowelach. "Poszedłem do piekła i ujrzałem Antychrysta" - mówi ludowa przyśpiewka toskańska:

w miejsce brody miał młynarza,

pod nogami miał Niemca,

tu i tam karczmarz i rzeźnik;

zapytałem, który z nich najgorszy,

a on rzecze: Słuchaj, zaraz ci pokażę.

Patrz dobrze, kto rękami się czepia:

to młynarz od mąki białej.

Patrz dobrze, kto rękami się chwyta:

to młynarz od mąki białej,

od kwarty do garnca zagarnie,

największym złodziejem wśród wszystkich jest młynarz.

Oskarżenie o herezję szło więc w parze z panującym stereotypem, do którego utrwalenia przyczynił się fakt, że młyn stanowił miejsce spotkań, nawiązywania kontaktów w społeczności zasadniczo zamkniętej i statycznej. Służył więc za miejsce wymiany poglądów, podobnie jak sklepik i karczma. Chłopi tłoczący się u wejścia do młyna, "na ziemi rozmiękłej i w błocie nasiąkłym moczem mułów z całej wioski" (opis to nadal Andrei da Bergamo), chcący zemleć ziarno, poruszali wiele tematów. Młynarz też miał okazję się wtrącić. Nietrudno wyobrazić sobie scenę, jaka rozegrała się przed młynem Pighina. Ów, zwróciwszy się do grupy wieśniaków, zaczął mamrotać coś "o księżach i zakonnikach", aż pewien sąsiad, niejaki Domenico de Masafiis, wycofał się i przekonał wszystkich, ażeby odeszli, perswadując: "Synkowie, lepiej byście w spokoju pozwolili księżom i zakonnikom msze odprawiać i nie mówili o nich źle, i zostawcie w spokoju Pelegrina di Grassi" (to znaczy Pighina). Również rodzaj pracy sprawiał, że młynarze - podobnie jak właściciele zajazdów, karczmarze, wędrowni rzemieślnicy - stanowili grupę zawodową otwartą na nowe poglądy i skłonną do ich propagowania. Ponadto młyny, położone zazwyczaj poza obrębem wioski, z dala od niedyskretnych spojrzeń, stanowiły wymarzone miejsce tajnych spotkań. Przypadek Modeny, gdzie w roku 1192 prześladowania katarów doprowadziły do zniesienia młynów paterinów [odłam waldensów], nie był wyjątkiem.

I wreszcie, szczególna pozycja społeczna młynarzy przyczyniała się do izolowania ich od społeczności, w której żyli. O wrogości chłopów była już mowa. Dodać należy bezpośrednią zależność, jaka tradycyjnie łączyła młynarzy z lokalnymi feudałami, którzy przez wieki dzierżyli przywilej mielenia ziarna. Nie wiemy, czy tak też było w Montereale: młyn do folowania płótna wydzierżawiony przez Menocchia i jego syna stanowił, na przykład, własność prywatną. Lecz już próba przekonywania właściciela wsi, Giovan Francesca hrabiego Montereale, iż "nie wiadomo, która wiara jest słuszna", jak wynika z podania o trzech pierścieniach, możliwa była dzięki nietypowej pozycji społecznej Menocchia. Zawód młynarza stawiał go ponad anonimowym tłumem wieśniaków, z którymi panu Montereale nie śniłoby się podejmować dyskusji na tematy religijne. Ale Menocchio był także chłopem uprawiającym ziemię - "wieśniak ubrany na biało", jak opisał go były adwokat Alessandro Policreto, który przelotnie spotkał go jeszcze przed procesem. Wszystko to ułatwia, być może, zrozumienie złożonych stosunków między Menocchiem a społecznością Montereale. Choć nikt, z wyjątkiem Melchiorre Gerbasa, nie zaaprobował jego poglądów (aczkolwiek nie można wykluczyć niewiarygodności niektórych zeznań, złożonych przed trybunałem inkwizycji), minęło wiele czasu, może nawet całe trzydzieści lat, nim Menocchio został zadenuncjowany władzom kościelnym. A delatorem tym okazał się miejscowy proboszcz nakłoniony przez innego księdza. Mieszkańcom Montereale poglądy Menocchia, mimo ich osobliwego charakteru, nie wydawały się odległe od ich egzystencji, wierzeń i aspiracji.

Dwaj młynarze

W przypadku młynarza z Savignano sul Panaro stosunki ze środowiskami wykształconymi i wyższymi warstwami społecznymi były jeszcze bliższe. W 1565 roku brat Gerolamo da Montalcino, wizytujący diecezję z ramienia biskupa Modeny, spotkał Pighina, którego zasygnalizowano mu jako "sprzyjającego luteranom". W sprawozdaniu z odbytej wizytacji zakonnik określił go jako "nędznego, chorego wieśniaka, szpetnego, niskiego" i dodał: "w rozmowie zaskoczył mnie, mówiąc rzeczy fałszywe, lecz niegłupie, stąd też sądziłem, że nauczył się tego w domu jakiegoś szlachcica". Pięć lat później Pighino, już przed sądem Świętego Oficjum w Ferrarze, potwierdził, że służył u paru panów w Bolonii: Natalego Cavazzoni, Giacoma Mondina, Antonia Bonasone, Vincenza Bolognettiego, Giovanniego d'Avolio. Kiedy zapytano go, czy w domu któregoś z nich toczyły się rozmowy na tematy religijne, stanowczo zaprzeczył, choć grożono mu torturą. Skonfrontowano go więc z bratem, który spotkał się z nim przed laty w Savignano. Brat Gerolamo stwierdził, że Pighino powiedział wówczas, iż nauczył się tych rzeczy "fałszywych, lecz niegłupich" w domu pewnego bogatego bolończyka od osobnika, który prowadził tam bliżej nie sprecyzowane "lectiones". Mnich nie pamiętał dokładnie, upłynęło za dużo czasu. Zapomniał nazwiska zarówno możnego bolończyka, jak i tego - księdza, jak myślał - który wygłaszał owe "lectiones". Pighino jednak wszystkiemu zaprzeczył: "Ojcze, w żaden sposób tego nie pamiętam." Nawet tortura ognia, jakiej go poddano (tortury liny mu oszczędzono, gdyż cierpiał na przepuklinę), nie skłoniła go do zeznań.

Że coś tutaj przemilczał, nie można mieć wątpliwości. Być może uda się odsłonić choć część tajemnicy. W dzień po konfrontacji z mnichem (11 września 1570 roku) inkwizytorzy ponowili pytanie o nazwiska bolończyków, u których służył. Pighino powtórzył je, lecz z drobną zmianą, która uszła uwagi sędziów: w miejsce Vincenza Bolognettiego podał nazwisko Vincenza Boniniego. Rodzi się więc wątpliwość, czy Bolognetti nie jest tym szlachcicem, którego Pighino starał się przemilczeć. Jeśli tak (pewności takiej oczywiście mieć nie możemy), to kto mógłby prowadzić wspomniane "lectiones", które tak mocno wryły się w pamięć Pighina?

Mógłby nim być sławny heretyk Paolo Ricci, znany jako Camillo Renato. W 1538 roku przybył on do Bolonii (występował wtedy pod humanistycznym nazwiskiem Lisia Fileno) i zatrzymał się na dwa lata jako preceptor synów paru możnych rodzin bolońskich: Danesich, Lambertinich, Manzolich, Bolognettich. Aluzję do Bolognettich znajdujemy też w Apologii, którą napisał w 1540 roku, by obronić się przed zarzutami Świętego Oficjum. W niej to Fileno, wychodząc od naiwnie antropomorficznych wierzeń wieśniaków i prostego ludu, które przyznają Madonnie władzę równą lub wyższą władzy Chrystusa, proponuje religię chrystocentryczną, oczyszczoną z wszelkich przesądów: "Ponadto prawie wszyscy wieśniacy i cały lud (a ja to na własne uszy słyszałem) z mocą wierzy, że władza Maryi w rozdawnictwie łask jest równa władzy Jezusa Chrystusa, a niektórzy twierdzą nawet, że większa. To jest przyczyną, że tak twierdzą: matka ziemska może nie tylko prosić, lecz także zmusić syna do uczynienia czegoś. Tak bowiem działa prawo macierzyństwa, że matka jest możniejsza od syna. Tak, twierdzą, wierzymy, że jest w niebie między Błogosławioną Dziewicą Maryją a jej synem Jezusem Chrystusem." Na marginesie odnotował: "Usłyszane w Bolonii w r. 1540 w domu szlachcica Bolognettiego." Wzmianka to więc precyzyjna. Może jednym z "prostaków", z którymi Fileno zetknął się w domu Bolognettich, był właśnie Pighino? Gdyby tak było, moglibyśmy w pełnych niedomówień zeznaniach, złożonych przez młynarza z Savignano przed ferraryjskimi inkwizytorami, odnaleźć echa dysput, jakie trzydzieści lat wcześniej zasłyszał od Filena. Wprawdzie Pighino twierdził, że jego heretyckie poglądy ukształtowały się o wiele później - najpierw mówił o jedenastu, potem dwudziestu lub dwudziestu dwóch latach przed procesem - a zbiec się to miało z pierwszymi lekturami Ewangelii w języku włoskim. Za niezdecydowaniem Pighina co do tych dat może kryć się celowy zamysł zmylenia inkwizytorów. Fakt, że Paolo Ricci - Lisia Fileno był tylko byłym mnichem, a nie księdzem, jak twierdził brat Gerolamo da Montalcino, nie stanowi większego problemu, gdyż oświadczenie zakonnika było jedynie przypuszczeniem.

Oczywiście, również możliwość spotkania, a nawet rozmowy wyrafinowanego humanisty Lisia Filena z młynarzem Pighino Baronim, zwanym "el grasso", stanowi jedynie przypuszczenie, choć fascynujące. W każdym razie, w październiku 1540 roku Fileno został zatrzymany "w okolicach Modeny, gdy szedł podburzać chłopów", pisał Giovanni Domenico Sigibaldi do kardynała Morone. Fileno znajdował się z drugim osobnikiem, który zajmował się "tą samą luterańską działalnością": "nazywał się Turchetto, syn niejakiego Turcho aut Turcha". Chodzi prawdopodobnie o Giorgia Filaletto, zwanego Turca, autora zaginionego przekładu włoskiego De Trinitatis erroribus Serveta, który być może trafił do rąk Menocchia. Tak czy inaczej napotykamy tu subtelne wielce nici, jakie w owym czasie łączyły heretyków o wykształceniu humanistycznym ze światem kultury wiejskiej.

Po tym wszystkim bezcelowe byłoby upieranie się, że niemożliwe jest sprowadzenie zjawisk wiejskiego radykalizmu do kwestii wpływów idących z zewnątrz - i z góry. Również wypowiedzi Pighina świadczą o wcale nie biernym przyswojeniu sobie pojęć, jakie krążyły wówczas w środowiskach heretyckich. Jego najbardziej oryginalne stwierdzenia - że Marię urodziła służebnica, że w raju wszyscy, "wielcy" i "mali", będą równi - wyraźnie odzwierciedlają wiejski egalitaryzm, jaki w tym samym czasie próbował wyrazić Scolio w swoim Settenario. Podobnie przekonanie, że "dusza umiera wraz z ciałem", okazuje się zainspirowane instynktownym materializmem wiejskim. W tym ostatnim wypadku droga, jaką przebył Pighino, jest bardziej złożona. Przede wszystkim teza o śmiertelności duszy była nie do pogodzenia z założeniem równości dusz w raju. Inkwizytorowi, który zwrócił mu uwagę na tę niekonsekwencję, Pighino wyjaśnił: "Myślałem, że dusze błogosławione przebywają długi czas w raju, lecz w końcu, kiedy Bóg zechce, rozpływają się w nicości, żadnego nie czując bólu." Nieco wcześniej przyznał, że sądził, "iż istnienie duszy kiedyś się kończy i przemienia w nicość, a to z powodu słów Pana, który mówi: 'Niebo i ziemia przeminą, lecz słowo moje nie przeminie', z czego wnioskowałem, że skoro niebo kiedyś musi się skończyć, tym bardziej dusza nasza". Przypomina to tezę o śnie dusz po śmierci, którą w środowisku bolońskim utrzymywał Fileno, o czym świadczy jego Apologia z 1540 roku. Dysponowalibyśmy więc jeszcze jednym dowodem na to, że nieznanym nauczycielem Pighina był Fileno. Godny podkreślenia jest fakt, że Pighino, w stosunku do współczesnych sobie środowisk heretyckich, formułuje poglądy dużo radykalniej materialistyczne, gdyż mówi o całkowitym unicestwieniu dusz zbawionych, a nie tylko potępionych, jak utrzymywali anabaptyści z Veneto, wierzący w zmartwychwstanie dusz ludzi dobrych w dniu Sądu. Być może Pighino zniekształcił, zwłaszcza po tak długim czasie, sens zasłyszanych w Bolonii dysput, w których roiło się od wyszukanej terminologii filozoficznej. Byłaby to jednak deformacja znacząca, podobnie jak i argumentacja oparta na Piśmie Świętym, na które się powołuje. Fileno twierdzi w Apologii, że na własne oczy widział wzmianki przemawiające za tezą o zasypianiu dusz, i nie tylko w patrystyce, lecz w samym Piśmie Świętym, choć nie precyzuje miejsca. Natomiast Pighino, zamiast odwołać się na przykład do fragmentu, w którym święty Paweł pociesza wiernych mieszkańców Tesalonik, wspominając o zmartwychwstaniu tych, którzy zasnęli w Chrystusie, szukał wsparcia w fragmencie o wiele mniej oczywistym, w którym dusza nie zostaje nawet wymieniona. Dlaczego z unicestwienia świata wyciągać wniosek o unicestwieniu duszy? Prawdopodobnie Pighino przemyślał niektóre ustępy Kwiatka Biblii, jednej z nielicznych książek, jakie przeczytał (początkowo twierdził nawet, być może przez ostrożność, że posiadał ją, ale "nie czytał").

"I wszystkie rzeczy, jakie Bóg stworzył z niczego - czytamy w Kwiatku - są wieczne i zawsze trwać będą, a są nimi te, które pozostaną na wieczność, czyli aniołowie, światło, świat, człowiek, dusza." Nieco dalej wysunięta zostaje jednak teza odmienna: "Niektóre rzeczy mają początek i będą miały koniec, a są nimi świat i rzeczy stworzone, które są widzialne. Inne mają początek, ale nie będą miały końca, i są to aniołowie i dusze nasze, które końca nie będą miały." Następnie zaś, jak już widzieliśmy, wśród "istotnych błędów" podzielanych przez "wielu filozofów" w materii stworzenia dusz wymieniony został ten, "że wszystkie dusze są jedną i że elementów jest pięć, cztery już wymienione, a nad nimi piąty, zwany orbis; i mówią, że z tego orbis Bóg stworzył duszę Adama i wszystkie pozostałe. I dlatego mówią, że świat nie będzie miał końca, gdyż po śmierci człowiek wraca do swoich elementów". Skoro dusza jest nieśmiertelna, świat jest wieczny - twierdzili filozofowie (awerroiści), czemu sprzeciwiał się Kwiatek; skoro świat jest przemijający (jak w pewnym momencie utrzymuje Kwiatek), dusza jest śmiertelna - "wnioskował" Pighino. Tak radykalne odwrócenie pojęć pozwala przypuszczać, że sposób odczytania Kwiatka przez Pighina zbliżony był do recepcji Menocchia: "Myślę, że cały świat, powietrze, ziemia i wszystkie piękne rzeczy tego świata są Bogiem [...] gdyż mówi się, że człowiek powstał na wzór i podobieństwo Boga, a w człowieku jest powietrze, ogień, ziemia i woda, i wynika stąd, że powietrze, ogień i ziemia są Bogiem." Z tożsamości człowieka i świata, opartej na czterech elementach, Menocchio dedukuje ("i wynika stąd") tożsamość świata i Boga. Wniosek Pighina ("z czego wnioskowałem") o ostatecznej śmiertelności duszy, wyprowadzony z nietrwałości świata, zakładał identyczność człowieka i świata.

O wzajemnej relacji między Bogiem a światem Pighino, ostrożniejszy od Menocchia, nie wspomina.

Twierdzenie, że Pighino odczytał Kwiatek w sposób analogiczny do Menocchia, wydać się może arbitralne. Znaczące jest jednak, że obydwaj popadli w tę samą sprzeczność, natychmiast zresztą dostrzeżoną przez inkwizytorów, tak we Friuli, jak i w Ferrarze: jakiż mianowicie sens może mieć mówienie o raju, skoro neguje się nieśmiertelność duszy? Widzieliśmy, że obiekcja ta pchnęła Menocchia w labirynt sprzeczności nie do rozwikłania. Pighino wybrnął z tego, mówiąc o czasowym raju, po którym nastąpi ostateczne unicestwienie dusz.

Prawda jest zaś taka, że ci dwaj młynarze, żyjący o setki kilometrów z dala od siebie, którzy nigdy się nie poznali, mówili tym samym językiem, oddychali tą samą kulturą: "Nie przeczytałem innych książek jak te tylko, które wymieniłem, ani też nie przejąłem tych błędów od nikogo, lecz sam wymyśliłem, albo i diabeł, jak myślę, nakładł mi tych rzeczy do głowy, gdyż wielekroć mnie prześladował i walczyłem z tą zjawą i przywidzeniem, tak nocą, jak i za dnia, walcząc z nim, jak gdyby człowiekiem był. Później przekonałem się, że był to duch" - powiedział Pighino. Natomiast Menocchio: "Nie miałem nigdy do czynienia z żadnym heretykiem, lecz umysł mam żywy, chciałem więc zrozumieć rzeczy wyższe, których nie rozumiałem [...] Słowa te wypowiadałem za podszeptem [...] zły duch kazał mi w nie wierzyć [...] Diabeł czy coś mnie kusiło |...] Fałszywy duch ciągle mnie gnębił, bym wierzył w fałsz, a nie w prawdę [...] Uważałem się za proroka, gdyż zły duch pokazał mi próżność i złudzenia [...] Niech umrę, jeśli mam uczniów czy towarzyszy, wszystko to sam przeczytałem..." I raz jeszcze Pighino: "Chciałem powiedzieć, że każdy człowiek winien trwać przy swojej wierze, tak żydowskiej, jak tureckiej i każdego innego wyznania..." Menocchio: "To tak, jakby walczyło czterech żołnierzy, po dwóch z każdej strony, i gdyby jeden z jednej strony przeszedł na drugą, czyż nie byłby zdrajcą? Tak też i sądziłem, że gdyby Turek porzucił wiarę swoją przyjmując chrześcijańską, źle by uczynił, podobnie sądziłem, że Żyd źle uczyniłby, przyjmując wiarę Turka lub chrześcijanina, i każdy inny swoją porzucając wiarę..." Jak zeznał jeden ze świadków, Pighino utrzymywał, że nie ma ani piekła, ani czyśćca, są to tylko wymysły księży, aby się wzbogacić..." Wyjaśnił też inkwizytorom: "Nigdy nie twierdziłem, że raju nie ma, mówiłem tylko: 'Boże, gdzież istnieć może piekło i czyściec?', gdyż zdawało mi się, że pod ziemią jest pełno ziemi i wody i nie może tam być ani piekła, ani czyśćca, i że jedno i drugie istnieć może tylko tutaj, na ziemi, za życia naszego." I znów Menocchio: "Głoszenie, by ludzie żyli w pokoju, podoba mi się, ale mówienie o piekle, że Paweł mówi to, Piotr tamto, myślę, że to przekupstwo, wymysł ludzi, którzy wiedzą więcej od innych... Nie wierzyłem, że raj istnieje, gdyż nie wiedziałem, gdzie on się znajduje."

Listy z Rzymu

Pomimo zamknięcia procesu sprawa Menocchia nie zakończyła się; dopiero teraz nastąpić miały wydarzenia w pewnym sensie najbardziej niezwykłe. Inkwizytor Akwilei i Concordii, widząc napływające już po raz drugi zeznania przeciw Menocchiowi, wystosował pismo do kongregacji Świętego Oficjum w Rzymie, by poinformować o całej sprawie. 5 czerwca 1599 roku jeden z wyższych dostojników kongregacji, Giulio Santoro kardynał Santa Severina, odpisał, by jak najszybciej doprowadzić do uwięzienia "tego z diecezji w Concordii, który negował bóstwo Chrystusa Pana naszego, gdyż wina jego ogromna jest, zwłaszcza że już uprzednio skazany został za herezję". Zarządził także konfiskatę jego książek i "pism". Co też uczyniono; znaleziono przy tym, jak widzieliśmy, jakieś "pisma", nie wiemy jednak, co one zawierały. Widząc zainteresowanie Rzymu tą sprawą, inkwizytor Friuli przesłał do kongregacji kopie trzech donosów na Menocchia. 14 sierpnia nadeszło kolejne pismo od kardynała Santoro: "ten recydywista [...] w zeznaniach swoich jawi się ateistą", dlatego też zastosować należy "odpowiednią procedurę, także w celu wykrycia wspólników"; sprawa jest "bardzo poważna", "niechaj więc Wasza Wielebność prześle kopię jego procesu lub przynajmniej jego sumariusz". Miesiąc później nadeszła do Rzymu wiadomość, że Menocchio skazany został na śmierć, jednak wyrok nie został jeszcze wykonany. Prawdopodobnie, powodowany spóźnionym poczuciem miłosierdzia, inkwizytor friulański wahał się. 5 września wystosował pismo (które nie zachowało się) do kongregacji Świętego Oficjum, by podzielić się swoimi wątpliwościami. Odpowiedź kardynała Santoro, przesłana 30 października w imieniu całej kongregacji, była wyjątkowo surowa: "mówię z nakazu Jego Świątobliwości Pana naszego, by Wasza Wielebność nie zwlekał z postępowaniem zgodnym z gorliwością, jakiej wymaga powaga sprawy, aby nie uszedł bezkarnie potworny ten występek, lecz by słuszna i surowa kara stała się przykładem dla innych w waszych stronach, dlatego też niechaj Wasza Wielebność nie zwleka z wykonaniem jej z sercem nieustępliwym, gdyż tego wymaga waga sprawy i takie jest życzenie Jego Świątobliwości."

Głowa katolicyzmu, papież Klemens VIII we własnej osobie zainteresował się Menocchiem, który okazał się chorym członkiem Kościoła Chrystusowego, aby domagać się jego śmierci. W tych też miesiącach w Rzymie dobiegał końca proces przeciw byłemu zakonnikowi, Giordanowi Bruno. Zbieżność ta symbolizowała może podwójną walkę, skierowaną w górę i w dół, jaką wiodła wówczas hierarchia katolicka, by narzucić doktrynę wypracowaną na soborze trydenckim. Trudno inaczej zrozumieć bezwzględną wrogość w stosunku do starego młynarza. Niebawem (13 listopada) kardynał Santoro ponownie przystąpił do ataku: "Niechaj Wasza Wielebność nie zwleka z załatwieniem sprawy tego wieśniaka z diecezji Concordii, któremu zarzuca się negowanie dziewictwa na wieki najświętszej Marii Dziewicy, bóstwa Chrystusa Pana naszego i opatrzności Bożej, zgodnie z nakazem Jego Świątobliwości, który uprzednio przekazałem, gdyż rozpoznanie spraw tak ważkich nie może w żadnym wypadku wzbudzać wątpliwości [...] Niechaj więc z odwagą spełnione zostanie to, co przystoi, w zgodzie z nakazem sprawiedliwości."

Opieranie się takim naciskom nie było już możliwe, wkrótce Menocchio został stracony. Wiemy to z pewnością z zeznań niejakiego Donata Serotina, który 6 lipca 1601 roku powiedział komisarzowi inkwizytora z Friuli, że znalazł się w Pordenone niedługo po "straceniu przez Święte Oficjum [...] Scandelli" i że zetknął się tam z pewną szynkarką, od której dowiedział się, że "w mieście tym [...] przebywa pewien człowiek zwany Marcato, czyli Marek, który utrzymuje, że po śmierci ciała musi umrzeć także i dusza".

O Menocchiu wiemy wystarczająco dużo. O tym Marcato czy Marku i o wielu innych, którzy żyli i umarli nie pozostawiwszy śladu - nie wiemy nic.








RELIGIA