Polityka - 14 czerwca 2011

 

Śmierć Aktora Pokoleniowego

 

Marcin Kołodziejczyk

Pokoleniowy

(Edward Żentara)

 

Kiedy wiadomość o śmierci Aktora wydostała się z Miasta, ludzie rzucili się do Internetu szukać jego twarzy. Wyłonił się bohater pokoleniowy.

 

Miasto promuje się sloganem "polski biegun ciepła" - na początku wieku temperatura powietrza prawie zrównała się tu z temperaturą ciała zdrowego człowieka. Najgorszy był ciepły maj 2011 r. w nowym mieszkaniu - to wtedy Aktor się zabił.

W Mieście jest Teatr - spory o jego wizję artystyczną, o obsadę głównych dramatów, jak również szczegóły prywatnych wojen garderobianych między aktorami trafiają tu na czołówki wiadomości i dyskutowane są na przystankach autobusowych. Ale możliwe, że tak się tylko aktorom wydaje, bo Miasto jest niewielkie.

*

Aktor, który w młodości zagrał Janka Praderę w filmie "Siekierezada", był Dyrektorem Teatru. W wiadomościach miejskich podali, że zostawił list pożegnalny, ale na kartce, w smugach krwi i wódki, było tylko jedno słowo, którego nie dało się odczytać.

*

Ten Aktor był kiedyś sławny ogólnopolsko, dostawał najważniejsze nagrody. Zagrał w kilkudziesięciu filmach. Grał i reżyserował w najlepszych teatrach. Porfiry Pietrowicz ze "Zbrodni i kary" i Jurgen Stroop z "Rozmów z katem" to był on. Albo wrażliwiec, albo bandyta - dwie role stworzone dla niego. To przez moje niebieskie oczy - mówił znajomym w Mieście. Ale od lat jego sława to już było wspomnienie, jeszcze tylko kilka telewizyjnych seriali łączyło go z masową widownią. Przez ostatnie miesiące Aktor był na zwolnieniu lekarskim z posady Dyrektora Teatru, bardzo pił. Nie spał w ogóle albo tylko spał. Do znajomych z Miasta przychodził nocami. I było w nim coś niewypowiedzianego przy kuchennym stole nocą - mówią - jakby chciał rąbnąć w ten stół i zawołać: ja jeszcze, kurwa, żyję! I teraz wam pokażę!

*

Tyle że nie było w nim śladu agresji - wspominają - ciepły, smutno uśmiechnięty, lgnął do ludzi. Przekraczał granice intymności - uważają także. Na przykład na miejskich zebraniach poświęconych kulturze długo mówił o bólu po śmierci matki. A kiedy zamieszkał z Aktorką, zebranie słuchało, że kocha ją jak połówkę pomarańczy.

*

Kiedy wiadomość o śmierci Aktora wydostała się z Miasta na Polskę, ludzie rzucili się do Internetu szukać jego twarzy. Z przeszłości, z czasów aktorskiej sławy wyłaniał się na ekranach jako Janek Pradera z "Siekierezady". Bohater pokoleniowy.

Teraz ludzie przychodzą do Teatru w Mieście i wpisują w księdze kondolencyjnej, że on pozostanie dla nich Praderą. Widzą w nim też wcielenie Autora "Siekierezady" - Autor i Aktor mieli tak samo na imię, obaj urodzili się 18 dnia miesiąca, ale miesiące różne. Pradera z "Siekierezady" - poeta zakochany w Gałązce Jabłoni, mieszczuch, który został robotnikiem leśnym w Bieszczadach - rzucił się pod pociąg. Autor też pod pociąg, ale przeżył - potem poprawiał samobójstwo lekami i podcinał żyły, w końcu się powiesił.

Aktor też żyły - tętnice udowe - pewnym cięciem. Odważnie - mówią w Mieście.

*

A pomyśleć, że kiedyś chciał zostać wuefistą - grał w piłkę, był dobry w karate. Albo germanistą - na letnim obozie zakochał się w Niemce, błyskawicznie nauczył się języka. Pani od fizyki w liceum na Pomorzu poradziła, żeby szedł do szkoły teatralnej - taki podobny do Olbrychskiego. Poszedł do łódzkiej filmówki. Chcieli go wyrzucić ze studiów po pierwszym roku. Głos - mówili - blaszany, bez wyrazu.

Ten Aktor już zawsze miał kompleks złego głosu. Mówił - wspominają ludzie, którzy go w Mieście znali - jak Autor "Siekierezady", nie jak aktor. Bez dykcji, gestykulując.

*

Aktorka z Miasta była młoda i ładna - szczupła brunetka. Urodziła się, kiedy Aktor miał 27 lat i przygotowywał się do roli Janka Pradery. Poznali się w innym mieście - na północy Polski - była licealistką, on prowadził warsztaty teatralne. Aktor miał już Żonę, byli długoletnim małżeństwem. Żona też grała w "Siekierezadzie" - piękna blondynka. Była Gałązką Jabłoni, żegnała Praderę, gdy wyruszał w Bieszczady rąbać las. Wracała we wspomnieniach, w pijanych wizjach robotnika leśnego, aż któregoś skacowanego poranka przyszła bez oczu i ust - dlatego Janek Pradera poszedł na tory.

W nieczęstych ostatnio wywiadach Aktor chwalił się, że ma świetną Żonę. Żona interesuje się ogrodnictwem - uczy go nazw roślin, kiedy jadą do domku w górach. Rzeczywiście - twierdzą znajomi Aktora - był bardzo rodzinny. Mówił, że dokonał kiedyś wyboru i postawił rodzinę na pierwszym miejscu, zawód na drugim. Aktorstwo - mówił też - to zawód egoistyczny, gdybym był egoistą, zawodowo zaszedłbym wyżej. Dlatego tak bardzo znajomi byli zdziwieni, gdy ten ułożony człowiek po pięćdziesiątce odszedł od Żony do służbowego mieszkania dyrektorskiego w Mieście zamieszkać z Aktorką.

*

Miasto liczy ponad 115 tys. mieszkańców, Teatr jest stały, repertuarowy, odnowiony, przed miesiącem oddany do użytku, wypełniony najnowocześniejszą elektroniką - władze Miasta stawiają na kulturę. Mawia się w magistracie, że być może widza na filharmonię jeszcze w Mieście nie wystarczy, ale na stały teatr owszem. Dyskusje o Teatrze przenoszą się do lokalnych gazet, telewizji, Internetu - są pikantne, polane miejskim sosem towarzyskim.

Kto nie lubi miejskich aktorów etatowych, dogryza im, że są beztalencia. Kto nie lubi prezydenta, wypisuje na forach, że trwoni pieniądze Miasta na Teatr. Wystarczyłby - mówią niezadowoleni - teatr impresaryjny, do którego zaprasza się aktorów z Polski. Grają tyle spektakli, na ile jest widownia, i jadą - nie trzeba ich utrzymywać.

Miasto było kiedyś zapyziałe, ostatnio pięknieje, a piękno wymaga równowagi: musi być i fizycznie, i metafizycznie - przekonują stronnicy teatru stałego. Zakłady azotowe, seminarium duchowne i diecezja to za mało - wyzłośliwiają się. W ostatnich latach Teatr - można powiedzieć - otworzył przed widzem swoje garderoby. Dały o sobie znać elipsoidalne nastroje aktorów - mówią delikatnie w magistracie.

*

Po pierwsze (środowisko artystyczne Miasta długo tym żyło): aktorzy spowodowali wyrzucenie poprzedniego dyrektora. Po drugie: aktorzy zablokowali kandydaturę dyrektorską pewnego Wizjonera. W katolickim Mieście - mówiło się w kuluarach - gdzie nawet w tygodniu kościoły są pełne, Wizjoner zamierzał realizować repertuar waginalny. Po trzecie: aktorzy poparli kandydaturę Aktora, który kiedyś zagrał Janka Praderę. Rękojmia dojrzałej i stabilnej sceny - mówili o nim. Aktor został Dyrektorem w 2007 r. Po czwarte: w 2010 r. aktorzy uznali, że Dyrektorowi brak wizji artystycznej, prowadzi rozszalałą politykę repertuarową. Sprawa wyciekła do miejskich mediów, Dyrektor ścierał się z aktorami na konferencje prasowe. Bardzo szybko okazało się, że chodzi o młodą Aktorkę, brunetkę - protestujący aktorzy jej nie tolerowali, a Dyrektor kochał.

*

Aktor, który został Dyrektorem, rozpoczął urzędowanie od zwalniania ludzi. Z szuflad działu personalnego wypadło, że kilku aktorów nie ma dyplomów ukończenia studiów. W przypadku jednego nie było nawet jasne, czy zdał maturę. Tymczasem ściągnięta przez Dyrektora do Miasta Aktorka z ukończonym kursem przygotowawczym do egzaminów na studia aktorskie w maju 2009 r. dostała w Teatrze etat jako adeptka sztuki. Zwalniani artyści opowiadali o tym dziennikarzom. Dyrektor bronił Aktorki i jej wykształcenia. Moja partnerka życiowa - mówił o niej. W ciągu ostatnich dwóch lat życia Dyrektor miał jeszcze kilka razy zwalniać Aktorkę. I przyjmować ją z powrotem do Teatru. Kilka razy wyprowadzać się od niej i wykasowywać jej numer z komórki. A potem wracać. Parę dni przed śmiercią znów się wyprowadził.

*

W maju 2011 r., po samobójstwie Dyrektora, w światku artystycznym Miasta szanuje się jego pamięć. Teatr wywiesił klepsydry, wystawił księgę kondolencyjną, aktorzy już o Dyrektorze nie mówią oficjalnie. Ale zemsta tych zbuntowanych - przed rokiem - wymaga od Aktorki mocnych nerwów i niezachwianej wiary w swój talent. Rok temu Miasto dowiedziało się, że Aktorka nie przychodziła na próby, uważała, że ćwiczy rolę w domu. Często chorowała, w trakcie spektakli zdarzało jej się odmówić wyjścia z garderoby, partie Aktorki czytała wtedy na scenie inspicjentka. Aktorka - mówili koledzy - czasem nie przychodziła nawet na spektakle. Publika dostawała w zamian inny spektakl, niż wynikało z biletów. Bywało, że Dyrektor grał Porfirego w "Zbrodni i karze" bez partnerowania Soni. Nazywał to nową koncepcją. Sonią byłaby Aktorka, gdyby przyszła. Osoba ukierunkowana na własną karierę - mówią znajomi Dyrektora o Aktorce. Zawiść aktorska - mówią ci, którzy się odcinają.

*

"Siekierezadę" z Aktorem w głównej roli można w Internecie obejrzeć za darmo. Film zawsze pełen był symboli przez samobójczą śmierć Autora książki, według której powstał. Autor przepowiedział "Siekierezadą" własną śmierć - piszą w komentarzach internauci. Po samobójstwie Aktora wpisy bywają już całkiem metafizyczne: Janek Pradera, postać Autora, sam Autor, a teraz Aktor. "Wszyscy w niebie leczą duszę chorą z przedawkowania rzeczywistości" - napisał użytkownik Atabe 3791 na portalu YouTube. W filmie Janek Pradera tłumaczy koledze, dlaczego jest smutny: bo smuci się na przyszłość, na coś, co ma się dopiero stać, ale nie wie, co to. Żona też - mówił Aktor w wywiadzie dwa lata przed śmiercią - często go strofowała, że taki jest ponury.

*

Kilka dni przed śmiercią widziano Aktora w Mieście. Siedział na ławce w uliczce odchodzącej od Rynku. Chyba na nikogo nie czekał, w każdym razie nikt się nie dosiadł. Aktor uśmiechał się na smutno - jak to on - i wpatrywał w daleki punkt tymi niebieskimi oczami dziecka. Musiał już wtedy wszystko obmyślać - mówi znajomy Aktora. Nie widywali się przez ostatnie miesiące. Nawet kiedy Teatr był uroczyście otwierany po remoncie, Aktor nie przyszedł. Na premierze "Brata naszego Boga" według Karola Wojtyły Aktor znajomego unikał. Nauczył się przemówienia na pamięć - było to widać - wygłosił je ze sceny. A potem jeszcze raz to samo. I jeszcze raz. Na sali szumiało.

*

Kontrakt dyrektorski z Teatrem w Mieście kończył się Aktorowi w lipcu 2011 r. Na naradach w urzędzie Miasta mówiło się, co prawda, o daniu Aktorowi szansy jeszcze na rok - musiałby wtedy pójść na odwyk - ale nie wiadomo, czy ta wiadomość do niego dotarła. Gdyby stracił posadę, nie miałby dokąd pójść. Teatr za jego dyrektury nie przynosił strat, był na lekkim plusie.

Ostatnie decyzje repertuarowe Dyrektora dotyczyły "Małego Księcia" i "Brata naszego Boga". Aktorzy w Mieście - jak wszyscy aktorzy - są przesądni. Do teatrów nie wolno wnosić pawich piór, nie może być trumien w scenografii, a scenariusz dramatu, który upadnie na ziemię, należy natychmiast przydeptać. Dyrektor musiał o tym wiedzieć, a mimo to zażyczył sobie wielkiego krzyża w "Bracie naszego Boga". Krzyż też niefartowny. Najpierw na próbie ze sceny spadła aktorka, złamała nogę. Potem zaniemogła inna. A potem już wszyscy żartowali na czarno, że kolej na Dyrektora. Teraz w Teatrze w próbach jest "Mały Książę".

 

Przytoczony fragment wywiadu z "Naj" z 2009 r.

Korzystałem z tarnowskiego portalu inTarnet.pl