Rzeczpospolita - 05.02.2011

 

Tomasz Zbigniew Zapert

Stanisława Grochowiaka noc z Białą Damą

 

Czy wyczerpujące tomiszcze wspomnieniowe usunie patynę niepamięci ze zmarłego przed 35 laty Stanisława Grochowiaka?

 

Na to pytanie odpowiedzą czytelnicy monumentalnego wyboru tekstów poświęconych autorowi "Chłopców". Prawdę mówiąc, jest on aż nazbyt obszerny. Niepotrzebnie zamieszczono w nim zwłaszcza niewiele wnoszące nekrologi prasowe. Być może wyniknęło to z faktu, że Wisława Szymborska, Urszula Kozioł, Krystyna Nepomucka, Krzysztof Gąsiorowski oraz Andrzej Mencwel odrzucili propozycję podzielenia się własnymi refleksjami o Grochowiaku. Tudzież nie autoryzowały swoich wypowiedzi Zofia Dreger i Sabina Czubacka. Żal szczególnie absencji słów tej ostatniej, znającej bohatera książki bliżej.

Na prawej obronie

Jako 12-latek zamierzał wystawić w teatrzyku kukiełkowym własny spektakl o powstaniu warszawskim, które przeżył jako dziecko (ur. w 1934 r., wysiedlony z rodzicami przyłączonego do Warthegau Leszna do Generalnej Guberni; ale pobyt na Umschlagplatzu w następstwie łapanki - sic! - opisywany przez siostrzeńca poety, trzeba chyba włożyć między bajki). W szkole połknął sportowego bakcyla sportu: "Wywody bokserskie ilustrował odpowiednimi ruchami rąk, nóg, tułowia, (...) głównie jednak kopał piłkę. (...) zawsze występował na prawej obronie. Dobry był. Grał fair. Nie musiał stosować gry słowem ani manipulować wymownym piłkarskim gestem - miał przecież do dyspozycji bekowskie nożyska. Całkowicie wystarczały".

W 1952 roku przesiedział kwartał w areszcie śledczym w Rawiczu, gdyż "na leszczyńskich plantach, upiwszy się z rozpaczy po zawodzie miłosnym, zatrzymany przez milicjanta wykrzykiwał obelżywe słowa pod adresem Bolesława Bieruta. Na procesie odpowiadał już z wolnej stopy. (...) Zanim wyrok się uprawomocnił, Sejm uchwalił konstytucję i z tej okazji ogłoszono amnestię, obejmującą także Staszka" - relacjonuje Jacek Łukasiewicz.

Upadek twórcy "Agrestów"

Pił. Coraz więcej, coraz straszniej. Kiedy to się zaczęło, trudno powiedzieć. Długo nie miał świadomości nałogu" - ten refren powtarzają wszyscy. "To były takie dobre czasy, kiedy w naszym gronie nie było takiego dnia, by ktoś z nas nie miał kaca lub do niego zmierzał" - wzdycha Erazm Ciołek, przypominając, jak Grochowiak bronił się przed wyjazdem odwykowym do Zakopanego: "No, dobrze, zaszywam esperal i jadę. Jestem wysoko w górach, jest zimno, zapada noc - zbłądziłem. Na szczęście odnajdują mnie ratownicy z psem bernardynem, który ma u szyi zawieszoną beczułkę z rumem. Ja ten rum wypijam i oczywiście umieram". W przeciwieństwie do Andrzeja Brychta, Ireneusza Iredyńskiego czy Romana Śliwonika twórca "Trismusa" nie był konfliktowy, "chociaż jego upór przy własnych racjach rósł wraz ze spożyciem". Wypite - głównie w winiakach - promile prowokowały go raczej ku figlom.

Pewnego razu nocą po suto zakrapianej biesiadzie w Domu Pracy Twórczej w Radziejowicach postanowił pokazać komilitonom straszącą tam podobno Białą Damę. "Dzierżąc zapaloną świecę ruszyliśmy na komnaty. W którymś kolejnym pokoju podniósł się całkowicie niekobiecy krzyk i pojawiła się postać w długiej białej koszuli. Wycofaliśmy się pośpiesznie". Rano niefortunny wywoływacz duchów dostał wymówienie pobytu, ponieważ Białą Damą okazał się... wiceminister kultury - wspominał Zbigniew Jerzyna.

Niedawno zmarły poeta był wiernym druhem Grochowiaka przez dwie dekady, zdarzyło się, że razem spędzali nawet Wielkanoc na Kujawach w rodzinnej wsi Jerzyny, gdzie gwoździem swojsko zastawionego stołu był bimber, "który wuj Zygmunt magazynował w ulu, aby mu nie podkradli".

Kiedyś po popijawie Grochowiak potknął się i przewrócił. "Zdarzyło się to na oczach towarzystwa, toteż podniósł się i powiedział chmurnie: »Byliście świadkami mojego upadku«" - zapamiętał Janusz Krasiński. Niewykluczone, że incydent wynikał z osłabienia organizmu, spowodowanego kuracją, zaaplikowaną przez dr. Zbigniewa Rucińskiego, uczestnika sławnego w gronie socjety pojedynku w stylu wolnoamerykanki stoczonego na placu Teatralnym z wybitnym śpiewakiem (stawką była seksowna chórzystka z aspiracjami solistki). I tym sposobem dochodzimy o damsko-męskich wątków biografii twórcy "Agrestów".

Poezja i proza

Kobiety traktował po dżentelmeńsku. Uniemożliwiając Bohdanowi Drozdowskiemu sięgnięcie za dekolt Mai Wachowiak, powiedział: "Ktokolwiek dotknie tej dziewczyny, którą kocham, niechaj pamięta, że będzie miał ze mną do czynienia, a bywam groźny" po czym... zasnął.

"U pań zwracał uwagę na dłonie, a ja wolę dupy" - dodaje Śliwonik.

Wedle Wojciecha Stablewskiego małżeństwo pisarza oparte było "na zauroczeniu i potrzebach seksualnych obojga. Wkrótce pojawiło się bardzo dużo dzieci. (...) wyłożył bardzo duże pieniądze, żeby Madzia nie mogła już zachodzić w ciążę. Przecież to był socjalizm i to było prawnie dopuszczalne. Nie wiem, co ona robiła z tym pieniędzmi, ale dzieci przybywało. (...) Madzia była idealną nałożnicą, ale nie partnerem na życie. Jej po prostu nic poza podstawowymi bytowymi sprawami nie interesowało. Poezja i proza".

Sam będąc na bakier z szóstym przykazaniem, bywał zazdrosny o żonę. Zbeształ kiedyś Krystynę Brzechwę, iż pozwoliła, aby jego połowica pojechała pocieszać - po stracie ojca - Aleksandra J. Wieczorkowskiego, uchodzącego wtedy za lowelasa. Ten cieszący się dziś zgoła inną opinią dziennikarz wyraża z kolei pretensje, że lider pokolenia "Współczesności" był w pewnym okresie życia związany z PAX, co zważywszy na etat Wieczorkowskiego w "Trybunie Ludu", brzmi humorystycznie.

Krzywdząca jest też z pewnością charakterystyka Grochowiaka pióra Bogdana Wojdowskiego: "Poeta owszem pierwszej klasy, ale duszyczka małego endeka, typowy kołtun z Leszna". Czy był to symptom okupacyjnej traumy autora "Chleba rzuconego umarłym", która po latach doprowadziła go do samobójstwa?

Grochowiakowa afirmacja katolicyzmu nie przeszkadzała notablom partyjnym - szczególnie tym o chrześcijańskich korzeniach - aczkolwiek podczas popijawy w "Nowej" (ul. Mokotowska): "Józef Lenart rzucił się na Staszka ze słowami »Ja nie mogę znieść twego stosunku do partii!«, niemal doszło do rękoczynów". "Chcemy go przygarnąć, a on taki kolczasty" - nie kryli rozczarowania towarzysze proponujący mu akces do PZPR. Niewątpliwie miał negatywny stosunek do partii, lecz nie werbalizowało się to w jego twórczości. "Cień politycznej poprawności rzuca na nią jednak poemat o Salvatore Allende oraz powieść »Karabiny«, krytykująca antykomunistyczną partyzantkę. Czy to był trybut dla władzy ludowej doceniającej nietuzinkowego literata? Na przykład kawalerką przydzieloną z puli ministra Józefa Tejchmy. Miał tam pisać kolejne wiersze, powieści, dramaty, słuchowiska, scenariusze...".

"Bardzo chciał napisać popularną piosenkę. Kto wie, może dlatego, że tak bardzo mu zależało, nie odniósł w tej dziedzinie sukcesów" - zastanawia się Ernest Bryll.

Puste Łąki

Zauroczywszy się w plastyczce Marii Sołtyk, zapowiedział, że "nigdy nie rozstanie się z rodziną, nie opuści dzieci". Sołtyk zaakceptowała ten układ, stając się dla niego opoką. (W testamencie Grochowiak zaznaczył, że część tantiem będzie dla niej, ale Maria Sołtyk tego nie ujawniła. Po latach dokument wraz z innymi rękopisami trafił do Muzeum Literatury.) Dbała, by regularnie płacił alimenty, kwotę w wysokości ustalonej przez mec. Jolantę Zabarnik-Nowakowską, żonę Marka. Powstały wówczas "Lęki poranne", "sztuka, która jest jednym wielkim krzykiem, by nie odsuwać go od dzieci".

Razem z Marią kupili dom nad Liwcem. Puste Łąki, jak nazywała się osada, poznali dzięki znajomości ze Stanisławem Rembekiem. Ten sekowany w PRL bodaj najwybitniejszy batalista polskiej prozy ubiegłego wieku, starszy o kilka dekad, został mentorem Grochowiaka, piewcą jego talentu i przyjacielem.

Zamieszczone w książce zdjęcia z ostatnich lat życia pokazują Grochowiaka wyniszczonego i przedwcześnie postarzałego. To efekt nałogu alkoholowego, który w końcu doprowadził do marskości wątroby. Kilkanaście dni przed zgonem zapadł w śpiączkę. "Aqua vitae" - szeptał w malignie. Wezwano więc księdza, choć zdaniem Śliwonika umierający przypominał sobie jedynie dom rodzinny w Lesznie sąsiadujący z fabryką spirytualiów AKWAWIT.

"Wkrótce odejdę w dalekie strony, jak sucha trawa, zwiędły liść rzucony..." - brzmiały ponoć jego ostatnie słowa. Konał więc świadomie, skądinąd przeczucie śmierci towarzyszyło mu od dawna, a dowodem na to choćby "Menuet":

He, he trumienko, gdzieś jest cmentarzyk,
Gdzie przykucniemy z wielką ochotą,
Żeby przykryci spierzchłą kapotą
Bardzo intymnie sobie pogwarzyć.
Mysz nas nawiedzi, przyfrunie sowa,
Szakal przyczłapie z obwisłą szczęką,
Kornik zacyka do drzwi tak cienko,
Jakby żałował czegoś, trumienko,
Jakby żałował...

Po śmierci przebito pisarzowi serce (obawiał się obudzenia w grobie), a Barbara Zbrożyna wykonała maskę pośmiertną. Mszę w kościele Bernardynów odprawił ks. Jan Twardowski, potem odbyła się świecka ceremonia pogrzebowa na wojskowych Powązkach, gdyż władza ludowa postawiła ultimatum: pokryje koszty pochówku tylko pod tym warunkiem. Na cmentarzu sensację wzbudził "nieudany poeta z tortem z siedmioma świeczkami, usiłujący postawić go na trumnie". Żałobnicy na to nie przystali.

 

"Dusza czyśćcowa. Wspomnienia o Stanisławie Grochowiaku". Zebrała i opracowała Anna Romaniuk. PIW, Warszawa 2010