Polityka - 5 marca 2013

 

Zamach na de Gaulle'a i śmierć OAS

 

Ludwik Stomma

Noc Szakala

 

50 lat temu, 11 marca 1963 r., rozstrzelany został w Paryżu 36-letni pułkownik sił powietrznych Jean Bastien-Thiry, organizator nieudanego zamachu na de Gaulle'a. Dzień ten historycy uznali za symboliczną datę klęski Organizacji Armii Podziemnej, która przez parę lat terroryzowała Algierię i Francję.

 

Rozpoczęta w nocy z 31 października na 1 listopada 1954 r. wojna algierska nie była zwykłym powstaniem antykolonialnym. O ile dla większości Arabów algierskich miała ona charakter narodowowyzwoleńczy, o tyle dla Francuzów była walką o jedność i całość państwa. Druga Republika (1848-51) uznała bowiem Algierię nie za kolonię, ale integralną część Francji podzieloną na trzy departamenty. W 1865 r. Napoleon III nadał wszystkim ich mieszkańcom, zarówno muzułmańskim, jak i europejskim, obywatelstwo francuskie. Nic dziwnego, że dla kolejnych pokoleń osadników i mieszkańców Francji metropolitarnej francuskość Algierii stała się faktem oczywistym. Przesądzało to z góry, iż w rozpoczynającym się konflikcie trudno będzie o kompromis.

W 1954 r. mieszkało w Algierii około miliona pieds noirs (czarnych stóp), czyli Europejczyków różnorakiego pochodzenia (przede wszystkim francuskiego, hiszpańskiego, włoskiego), uważających się jednak za stuprocentowych Francuzów, 200 tys. Żydów i 8 mln muzułmanów, która to liczba obejmowała także skłóconych z Arabami Kabylów i tzw. Harkis - Arabów wspierających obecność francuską. Jak było w tej sytuacji do przewidzenia, wojna od razu zaczęła się ślimaczyć. Przysyłane z metropolii wojska Republiki brały przeważnie górę, były to jednak sukcesy lokalne, które nie mogły się przyczynić do realnego osłabienia arabskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego (FLN), wspieranego przez Egipt i Tunezję.

Nie unicestwiło go nawet wyczyszczenie Algieru z powstańców (1957 r.), osiągnięte przez spadochroniarzy gen. Jacques'a Massu przy użyciu najbrutalniejszych metod, z masowymi torturami na czele. Trwał obustronny terror, po jednej i drugiej stronie rosła liczba zabitych. Bezsilność i brak koncepcji rozdartych partyjnymi rozgrywkami władz IV Republiki wyniosły do władzy "silnego człowieka" Charles'a de Gaulle'a (1 czerwca 1958 r.). Paradoksalnie wiązali z nim wielkie nadzieje zarówno algierscy Francuzi, jak i coraz liczniejsi zwolennicy rezygnacji z Algierii. Tymczasem sam de Gaulle nie miał w tej kwestii jasnej koncepcji.

Znamienity historyk angielski Alistair Horne zebrał jego wypowiedzi w miesiącach po objęciu rządów. Czerwiec 1958 r. (w Algierze, przed tłumem pieds noirs żywiołowo domagający się pozostania w Republice): "Zrozumiałem was!"; także czerwiec 1958 r.: "Niech żyje Algieria francuska!"; październik 1958 r.: "Niepodległość Algierii? - Może za 25 lat"; marzec 1959 r.: "Armia francuska nigdy nie opuści Algierii, a ja - generał de Gaulle - nie będę nigdy dyskutował z tymi panami z Kairu czy Tunisu"; kwiecień 1959 r.: "Jestem jedyną osobą mogącą przynieść rozwiązanie kwestii algierskiej"; wrzesień 1959 r.: "Uważam za konieczność proklamowanie prawa do samostanowienia mieszkańców Algierii"; styczeń 1960 r.: "Rozwiązanie musi być francuskie".

Bierzemy sprawy we własne ręce

Jeszcze parę razy pomacha de Gaulle szabelką. Słowo "samostanowienie" już jednak padło i w ciągu następnego roku powtarzać je będzie prezydent coraz częściej. Zwolennicy Algierii francuskiej nie są głupi. Rozumieją doskonale, że to eufemizm. Skoro zdradza nas metropolia, musimy wziąć sprawy we własne ręce. Z tej koncepcji latem 1960 r. rodzi się Organizacja Armii Podziemnej (OAS) wzywająca do walki o Algierię francuską bez względu na Paryż, który postawić trzeba przed faktami dokonanymi.

Na razie jest to konspiracja bez większego znaczenia. W armii wszakże też zaczyna się wrzenie. 21 kwietnia generałowie Edmond Jouhaud, Marie-André Zeller i Maurice Challe (uznający skądinąd zwierzchnictwo przebywającego w Madrycie Raoula Salana, który też wkrótce przybędzie) przeprowadzają wojskowy zamach stanu. Zrywają z metropolią i stają na czele Algierii, francuskiej oczywiście. W Paryżu władze liczą się poważnie z możliwością desantu buntowników. Na wszystkich placach ustawione zostają baterie dział przeciwlotniczych, z hangarów wyjeżdżają czołgi. Znający się na sprawach wojskowych patrzą na nie przerażeni. Toż to przestarzałe Shermany z czasów II wojny światowej. Ale taka jest rzeczywistość. Wszystkie doborowe i nowoczesne jednostki pancerne są przecież w Algierii. Eksperci twierdzą, iż gdyby wszystkie oddziały stacjonujące w Algierii poszły za puczystami i chciały zaatakować stolicę, opanowałyby ją bez trudu.

Nikt jeszcze nie wie, że po tamtej stronie Morza Śródziemnego z wielkiej chmury pada maleńki deszcz. Przeważająca część wojsk deklaruje lojalność wobec centrali, część się waha. Wydaje się, że zamachowcy liczyć mogą tylko na część dywizji spadochroniarzy. Jest to może elita, ale nec Hercules contra plures. Zresztą wśród generałów też nie ma zgody. Challe hamletyzuje, gnębią go wyrzuty sumienia, w końcu wsiada w samolot i leci do Paryża oddać się w ręce de Gaulle'a. Dla Alzatczyka Zellera to wszystko obce sprawy. Był solidarny z kolegami, teraz ulatnia się po cichu. Pozostają pied noir Jouhaud, dla którego Algieria jest ojczyzną, i nieprzejednany Salan. W obliczu oczywistej porażki puczu decydują się zejść do podziemia. Tutaj z otwartymi rękami wita ich OAS, proponując Salanowi naczelne dowództwo organizacji, a Jouhaudowi przywództwo w Oranie.

Władze paryskie, które łatwe załamanie się buntu wprawiło w triumfalistyczne nastroje, zmuszone są do szybkiego i przykrego otrzeźwienia. To, że wojsko w większości nie wsparło rebelii, nie oznacza jeszcze wcale, że ma ochotę walczyć z OAS, której sprzyja niemal cała europejska ludność Algierii, z większością policji i administracji włącznie.

Tymczasem OAS nie próżnuje. W ciągu miesiąca od upadku puczu dokonuje ponad 80 zamachów bombowych i wykonuje kilkanaście wydanych przez siebie wyroków śmierci na przeciwników Algierii francuskiej. Giną m.in. Roger Gavoury - naczelny komisarz Algieru, Maurice Perrin - odpowiedzialny za handel i uprzemysłowienie departamentów afrykańskich, czyli urzędnicy z najwyższej półki. Jean-Jacques Susini, polityczny lider organizacji, uważa, iż trzeba ludności wpoić przekonanie, że OAS uderza tam, gdzie chce, a władze nie mogą się temu przeciwstawić. W czerwcu przywódcy organizacji (Susini, Godard, Gardy, Degueldre), za zgodą Salana, postanawiają rozszerzyć front walki na metropolię, by wywrzeć bezpośredni nacisk na prowadzących pertraktacje z FLN.

Nikt nie panuje nad niczym

3 czerwca kapitan Pierre Sergant udaje się do Paryża z zadaniem stworzenia siatki organizacyjnej OAS i nawiązania kontaktów politycznych z przeciwnikami de Gaulle'a. W pierwszych miesiącach wiedzie mu się wręcz nadspodziewanie. Powstające komórki podziemne znajdują cichych protektorów nawet na samych wyżynach władzy. Historycy francuscy do dziś kłócą się, czy i jakie więzy łączyły OAS m.in. z Michelem Debre czy też późniejszym prezydentem Valérym Giscardem d'Estaing. Omal jawnie wspiera OAS niemała grupa deputowanych Zgromadzenia Narodowego, wśród których znajdujemy Jeana-Marie Le Pena, późniejszego przewodniczącego istniejącego do dzisiaj i kierowanego obecnie przez jego córkę Frontu Narodowego (Front National).

Nietrudno też o wykonawców brudnej roboty. OAS bazuje tutaj na skrajnych organizacjach studenckich i niekiedy robotniczych, wcale niekoniecznie ultraprawicowych, ale zafascynowanych "romantyzmem" czynu zbrojnego. To oni przede wszystkim podkładają bomby, nieraz i kilkanaście jednego dnia. Jedna z tych bomb staje się jednak przyczyną niespodziewanego osłabienia OAS i odwrócenia się odeń opinii publicznej.

Oto 8 lutego 1962 r. dwaj młodzi zamachowcy podkładają ładunek wybuchowy pod dom ministra kultury, sławnego pisarza André Malraux. Są niedoinformowani. Minister mieszka na drugim piętrze, poza tym jest nieobecny. Wybuch pustoszy parter, a jego jedyną ofiarą jest mała dziewczynka Delphine Renard. Zdjęcia okaleczonego dziecka robią piorunujące wrażenie.

Na tym jednak nie koniec. Partia Komunistyczna postanawia wykorzystać zdarzenie i organizuje marsz protestacyjny. Ze względu na niepewną sytuację manifestacje uliczne w Paryżu są jednak zabronione. Policja uderza więc na tłum, usiłując go rozproszyć. Wybucha panika. Ludzie uciekają we wszystkie strony, znaczna część usiłuje się schronić na stacji metra Charonne. Niestety, jest w remoncie, wejścia zamknięte. Próbujący wydostać się z pułapki zderzają się z kolejną falą szukających w metrze ratunku. Nikt już nie panuje nad niczym. Jedni tratują drugich. Ginie osiem osób, w tym trzy kobiety i 16-letni chłopak.

Vox populi obwinia władze, komunistów, przede wszystkim jednak OAS, bez której tragedia nie miałaby miejsca. Od tej chwili wpływy i aktywność organizacji we Francji metropolitarnej zaczynają się zmniejszać. Żeby je odzyskać i zmienić układ sił, konspiratorzy postanawiają przeprowadzić zamach na de Gaulle'a. Kolejne nieudane próby zwiększają tylko determinację spiskowców. Można by rzec, że zabicie de Gaulle'a staje się ich obsesją. Frederic Forsyth w "Dniu Szakala" opisuje próbę zamachu wymyśloną i opłaconą z zagranicy, podjętą przez jeszcze niedających za wygraną członków OAS. Kryminał oparty jest na faktach, chociaż oczywiście przygody samego Szakala są literacką fikcją.

Do akcji wkraczają brudasy

W Paryżu sprawy się komplikują, natomiast w Algierii na przełomie lat 1961-62 OAS jest u szczytu potęgi. Wobec nieskuteczności policji i opieszałych działań wojska rząd, będący właśnie w trakcie intensywnych rozmów z FLN, które sukcesy OAS niezwykle utrudniają, postanawia zniszczyć organizację za wszelką cenę. Jeśli trzeba - jej własnymi metodami. Do akcji rzuceni zostają tzw. barbouzes (brudasy). To tajni agenci mający infiltrować podziemie, zbierać o nim wiadomości, a także eliminować fizycznie jego członków. Zostają zdemaskowani i wybici przez OAS, zdążyli jednak zdobyć i przekazać kluczowe informacje o strukturze i przywódcach tajnej armii. Ludzie OAS zdają sobie z tego sprawę. Jednocześnie Francja podpisuje w Evian 18 marca układ o zawieszeniu broni z FLN. Dwa powody, żeby się spieszyć. Pośpiech rzadko jest jednak dobrym doradcą. Próby frontalnych starć zbrojnych kończą się porażkami. 20 kwietnia aresztowany zostaje gen. Raoul Salan. Zaczyna się powolna agonia OAS.

15 maja 1962 r. rozpoczyna się proces Salana przed Wysokim Trybunałem Wojskowym. Ujęty wcześniej Jouhaud skazany został na karę śmierci i oczekuje na wykonanie wyroku. Takiej samej kary de Gaulle żąda, nie dbając o niezawisłość sądu, dla Salana. Dowódcy OAS broni znakomity adwokat, późniejszy pretendent do prezydentury Jean-Louis Tixier-Vignancour. Umiejętnie przekształca proces w polityczną debatę. Terror indywidualny? - A czyż FLN postępował inaczej? Pucz? - Chodziło przecież o obronę francuskiej ziemi i obywateli zdradzonych przez władze. Żołnierz ślubuje posłuszeństwo przełożonym? - Ale żołnierz bronić musi także honoru... Ostatecznie Wysoki Trybunał uznaje winy Salana, uwzględnia jednak także okoliczności łagodzące, wobec których orzeczenie kary śmierci jest niemożliwe. Wyrok: dożywotnie więzienie. W tej sytuacji kara śmierci dla Jouhauda staje się absurdem - jak można rozstrzelać kogoś, kto wykonywał rozkazy tego, który rozstrzelany nie będzie.

De Gaulle dostaje szału, odbiera decyzję sędziów jako osobisty policzek. Rozwiązuje Trybunał i przepędza ich wszystkich na zbity pysk. Nie może dosięgnąć Salana, to niech chociaż odpowie Jouhaud. Jego egzekucja ma nastąpić natychmiast! Nie słucha rad ani próśb. Ostatecznie Giscard d'Estaing i Georges Pompidou oświadczają, że podadzą się do dymisji, jeżeli prezydent trwać będzie w mściwym uporze. Wobec perspektywy kryzysu gabinetowego w chwiejnej sytuacji politycznej de Gaulle ustępuje. Na nowego szefa Trybunału wyznacza generała de Larminata. Ten jednak, rozdarty między wiernością de Gaulle'owi a dyshonorem, jakim byłoby objęcie urzędu po despotycznie przepędzonych, popełnia samobójstwo.

Tętniak pęka najpierw

Bilans działań OAS jest trudny do ustalenia. Szacuje się go na parę tysięcy ofiar, choć są i tacy, którzy mówią o kilkunastu tysiącach. Z perspektywy czasu paradoksalnie można powiedzieć, iż rację mieli i OAS, i de Gaulle. OAS - gdyż po uzyskaniu niepodległości Algierii (3 lipca 1962 r.) FLN nie dotrzymał żadnych zobowiązań. Ludność europejska została zmuszona do ucieczki lub wygnana, zmasakrowano w bestialski sposób co najmniej kilkadziesiąt tysięcy (może nawet 150 tys.) Harkis, spośród których zaledwie 15 tys. zdołało zbiec do Francji. De Gaulle - gdyż po jego stronie stała logika historii. Algieria francuska była - bez względu na teoretyczny status prawny - tworem kolonialnym nie do utrzymania na dłuższą metę, tym bardziej kiedy już "nienawiść wrosła w serca".

Już w 1965 r. pierwsi działacze OAS zaczynają być zwalniani z więzień. W dzień Bożego Narodzenia wyszli na wolność puczyści Challe i Zeller, w 1967 r. Jouhaud. Jeden tylko Salan, znienawidzony przez de Gaulle'a, czekać musi do jego odejścia od władzy w 1968 r. Wyszedłszy, kontynuuje zaczętą w więzieniu pracę nad pamiętnikiem, udziela wywiadów, zapraszany jest do telewizji. Traf chce, że de Gaulle umiera 9 listopada 1970 r. o godz. 19.25, dokładnie w momencie, gdy w telewizji występuje Salan i rzuca przeciw niemu ciężkie oskarżenia. Natychmiast rodzi się plotka, powtarzana zresztą do dzisiaj, że dostał apopleksji oglądając audycję. Byłaby to, po tylu nieudanych próbach zamachu, ostatnia zemsta OAS. To oczywiście legenda. Pęknięcie tętniaka, będące przyczyną śmierci de Gaulle'a, nastąpiło parę godzin wcześniej i od tej chwili był już nieprzytomny.